sobota, 7 lutego 2009
Gdy Cezar sięga po boskie...
Motto:
„Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga” (Mt. 22;21)
Sukces Postępu.
W dalekiej Hiszpanii odnotowano kolejny sukces. Wspomniany triumf polega na tym, iż miłościwie panujące Państwo osiągnęło wyższe stadium liberalizmu, rozumianego jako „wolność do…” (w przeciwieństwie do klasycznego ujęcia, jakim jest „wolność od…”). Zaszczepione na iberyjskim gruncie novum polega również na czym innym – o ile do tej pory podmiotem wolności, któremu ona przysługuje był obywatel, o tyle obecnie podmiotem wolności staje się P a ń s t w o i jego poszczególne instytucje, przy czym cechą charakterystyczną tak rozumianego liberalizmu jest to, iż primo – Państwo nie wywodzi swych „wolności” z jakichś wyższych, uniwersalnych norm (takich jak prawo naturalne), lecz samo je sobie przyznaje mocą arbitralnych decyzji swych organów; secundo – ani myśli zatrzymywać się tam, gdzie zaczyna się sfera wolności jednostki, również w tym najbardziej intymnym wymiarze – dotyczącej sumienia, swobód religijnych i więzi człowieka z Bogiem, jako dawcą i nośnikiem prawideł moralnych.
Oczywiście, ani Hiszpania tu pierwsza, ani ostatnia.
Cezar ober - indoktrynator.
Piję rzecz jasna do ostatniego wyroku hiszpańskiego Sądu Najwyższego, który orzekł, iż dzieci zamiast na lekcje religii będą przymusowo uczęszczały na lekcje wychowania obywatelskiego. Na lekcjach tych nie będą uczyły się hiszpańskiego hymnu państwowego, symboliki i historycznych źródeł barw na państwowej fladze, Boże broń – wszak, cytując Szpota – „toż prawicowe jest odchylenie!”. Będą uczyły się, iż „klerykalizm i nacjonalizm, to dwie najgorsze formy sekciarstwa” – Fernand Savater, określany przez „Wyborczą” mianem „wybitnego filozofa”. Oczywiście, techniką znaną jako „listek figowy” ministerstwo dopuściło również mniej postępowe podręczniki „broniące prawa do wierzeń przed ich marginalizacją” (cóż za łaska), jednak inne już dopuszczają „siedem typów różnych rodzin”. Nie oszukujmy się – zarówno dyrekcje szkół, jak i sami nauczyciele, poddawani kontroli ze strony hiszpańskich władz oświatowych, z czystego konformizmu wybiorą podręczniki idące po aktualnej linii politycznej zwierzchnictwa („naczalstwa”). A gdy pokolenie dorośnie, będzie za późno. Sowietyzacja szkolnictwa w czystej postaci.
Gwałt na sumieniach.
Clou całej awantury sprowadza się do zanegowania klauzuli sumienia dopuszczającej obywatelski sprzeciw w kwestiach kłócących się z wiarą lub światopoglądem (u nas na analogicznej zasadzie nie brało się do wojska świadków Jehowy). W Hiszpanii jednak klauzula sumienia będzie obowiązywać w stosunku do służby wojskowej, nie będzie zaś obowiązywała w stosunku do dzieci i młodzieży, które z mocy prawa mają być poddawane przez Pastwo - Cezara miłej jemu sercu postępowej indoktrynacji. Państwo wcielając w życie najnowszą odsłonę swej liberalnej doktryny, bezwzględnie realizuje swoją „wolność do…” - w tym przypadku wolność do wyjęcia spod władzy rodzicielskiej dzieci, tak by uczynić z nich w przyszłości lemingów (czytaj – eliciarzy, bezwolnych „uczestników demokracji”). Inżynieria społeczna jak się patrzy. Na analogicznej zasadzie świnie hodowały w „Folwarku Zwierzęcym” Orwella szczeniaki odebrane folwarcznej suce. Te dzieci, indoktrynowane przez szkolny program nauczania, niedługo zaludnią wszelkie postępowe spędy (parady techno, gejów etc.) i wierząc święcie, iż dostąpiły najwyższego demokratycznego objawienia, w przyszłości rzucą się zajadle na każdego, kto odmówi im prawa do rozumu, którego pozbawiono ich w zapaterowsko – szkolnym dzieciństwie.
Prawno – ustrojowy postmodernizm.
To już nie jest nawet „tyrania większości”, przed którą ostrzegał John Stuart Mill, Większość w demokracji jest bowiem płynna – to sympatyzuje z jedną opcją, to z inną i stosownie do tego wymienia władze. W Hiszpanii mamy do czynienia z przejawem o wiele groźniejszego zjawiska – Państwo pod pozorem „postępu” rozszerzyło swe „wolności” na sferę ducha i realizuje je za pomocą niedemokratycznej władzy sądowniczej. Tym samym nastąpiło zachwianie monteskiuszowskiego systemu trójpodziału i wzajemnego równoważenia, tudzież kontrolowania się poszczególnych władz. O ile władze ustawodawcza i wykonawcza są jeszcze jako tako nadzorowane przez wyborców, o tyle niezawisła władza sądownicza pozostaje de facto poza wszelką kontrolą, realizując własną politykę i wkraczając w kompetencje parlamentów i rządów. W efekcie mamy do czynienia z derridowską dekonstrukcją (czytaj – zakłamaniem) podstawowych pojęć, które osiągnęło tu orwellowskie rozmiary, dochodząc do poziomu zaprzeczenia ich pierwotnej treści – liberalizm, który do niedawna miał być sposobem realizowania wolności (i odpowiedzialności !) jednostki, zmienia się w ideologiczną tyranię państwa; interpretacja prawa staje się prawotwórstwem, rozdział Kościoła od Państwa staje się pretekstem do wkraczania Państwa w sferę duchową, „postęp” staje się przykrywką do forsowania destrukcyjnych rozwiązań godzących w podstawy cywilizacji. Innymi słowy – na naszych oczach Cezar sięgnął po Boskie. Tak oto wygląda postmodernizm w praktyce prawno - ustrojowej.
Liberalna tyrania.
Trzeba tu jeszcze dodać, iż pierwotna Smithowska koncepcja liberalizmu zakładała ponoszenie przez jednostkę odpowiedzialności za swe wybory. W „liberalizmie postmodernistycznym”, gdzie podmiotem wolności są organy państwa (nazwijmy je „członkami Cezara”) o takiej odpowiedzialności nie ma mowy. Poszczególne instancje sądowe mogą wydawać najdziksze i sprzeczne ze sobą wyroki w poczuciu całkowitej bezkarności. Jedynym hamulcem może być tu strach przed wewnętrznymi władzami i hierarchią. Podległość władzy ustaw coraz bardziej staje się fikcją, gdyż możność dokonywania prawotwórczej interpretacji połączona z nieodpowiedzialnością, wręcz zachęca do wydawania werdyktów po ideologicznemu „uważaniu”.
Jak wspominałem, przykład Hiszpanii nie jest ani pierwszym, ani ostatnim przejawem opisywanego zjawiska. Wyroki sądów nakazujące usuwanie symboli religijnych z przestrzeni publicznej, sztuczna penalizacja publicznej ekspresji wiary (np. relegowanie ze szkoły ucznia, który w szkolnej stołówce b e z g ł o ś n i e pomodlił się przed posiłkiem – przykład z USA) – ten uzurpatorski walec przetacza się po całej zachodniej cywilizacji.
W ten sposób zacytowana tu jako motto, licząca sobie dwa tysiąclecia, koncepcja rozgraniczenia władzy boskiej (duchowej) i doczesnej ulega drastycznemu zachwianiu. Oczywiście, nigdy nie było stanu idealnego. W chwili obecnej, mamy jednak do czynienia z odchyleniem szczególnie niebezpiecznym - podążającym w stronę nieodpowiedzialnej i ideologicznie powodowanej władzy świeckiej, która za punkt honoru przyjęła rozmontowanie odwiecznych kulturowych norm i wartości.
Szerzeniu się zawłaszczania sfery boskiej przez Cezara sprzyja szereg czynników społecznych (choćby opisywane przez mnie wcześniej dokonania „pokolenia gównojadów” http://www.niepoprawni.pl/blog/287/pokolenie-gownojadow%E2%80%A6), sprzyja temu również rozpowszechniony, hipokrytyczny społeczny „ketman” uprawiany na masową skalę (i nie chodzi tu o Maleszkę – współczesny „ketman” społeczny to temat, który poruszę osobno).
Sojusz pięciu władz.
Prawotwórcza arogancja sądów, to jednak nie wszystko. Na naszych oczach wykluwa się bowiem piąta władza (po trzech Monteskiuszowskich i czwartej – medialnej), jaką jest nieodpowiedzialna przed nikim i niczym (poza wewnętrznymi zależnościami) kasta biurokratyczna i to zarówno w lokalnym, krajowym, jak i w ogólnoeuropejskim a nawet ogólnoświatowym wymiarze. Brukselskich eurokratów nie sposób odwołać w żadnym czytelnym trybie. O agendach ONZ w ogóle szkoda gadać. O ukaraniu za ewentualne nieprawidłowości również nie ma mowy.
Wspólnymi cechami patologizacji powyższych władz są nieodpowiedzialność, brak mechanizmów kontroli społecznej i związane z powyższymi czynnikami poczucie bezkarności. Niegdyś władzę hamowały w jej poczynaniach wbudowane ograniczniki cywilizacyjne i obawa przed osądem ogółu; teraz, po rewolcie gównojadów i dokonanym przez nich marszu przez instytucje, połączonym z permanentnym kształtowaniem i dokooptowywaniem gównojadów drugiego pokolenia, te hamulce przestały istnieć. Dodajmy jeszcze starannie budowane mechanizmy mające niegdyś chronić sądy przed ingerencją suwerena, które w dobie coraz bardziej nas otaczającej nowoczesności wynaturzyły się w jakąś karykaturalną formę prawniczej arogancji, wspieranej przez wiodące mediodajnie („wyroków sądów się nie komentuje” – pamiętny dogmat „Wybiórczej”) i biurokratów, nie doświadczając realnego oporu ze strony sketmanionego społeczeństwa.
Nie sposób przy tym nie zauważyć, iż sojusz niewybieralnych władz trzeciej (sadowniczej), czwartej (medialnej) i piątej (biurokratycznej), przy okresowym wybieraniu lewicy do władz pierwszej (ustawodawczej) i drugiej (wykonawczej), stawia obywatela, który chciałby działać legalnymi metodami na z góry przegranej pozycji.
Zamilczany sprzeciw.
Zresztą, nawet jeżeli jakieś cesarskie inicjatywy burzące resztki cywilizacyjnego status quo spotkają się ze społecznym oporem, to gdzie ów opór znajduje swój wyraz? W demonstracjach – czasem nawet masowych, ponadmilionowych wręcz (jak w Hiszpanii – przeciw społecznym reformom Zapatero), które wszakże są przez władze i ogólnoświatowe mediodajnie ze stoickim spokojem ignorowane, zamilczane na śmierć. „Hiszpania ma się stać nowoczesnym państwem laickim” – zapowiedział Zapatero u początku swych rządów. No jasne, ma się stać – i basta, a jeżeli Hiszpanie nie chcą być nowoczesno-laiccy, to cóż – tym gorzej dla Hiszpanów. Wszak katolik, to nie islamista, a nawet nie wojujący Bask – nie podłoży bomby w pociągu, nie zastrzeli polityka na ulicy, nie uprowadzi samolotu – można więc go olać. Ach… byłbym zapomniał – sprzeciw przejawia się jeszcze w pozwach składanych do sądów, które aż palą się do tego, by dać odpór religianckiemu motłochowi – i dały, czego dowodem opisywane powyżej orzeczenie.
Katoliccy „marranos”.
Hiszpania ma różne karty w swej przeszłości – zarówno te chlubne (rekonkwista), jak i niechlubne (wygnanie większości sefardejczyków i zmuszenie pozostałych do wyparcia się wiary; ci drudzy określani byli przez pobratymców jako „marranos” – świnie).
Wygląda na to, że hiszpańscy katolicy (i nie tylko hiszpańscy – Hiszpania doby Zapatero to jedynie exemplum), mimo liczebnej większości, są na najlepszej drodze, by stać się współczesną odmianą „marranos”– praktykując swą wiarę w ukryciu, na zewnątrz odpowiednio „postępowi” i „europejscy”… i odpowiednio głosujący. Ulegli presji Al-Kaidy po pamiętnym madryckim zamachu 11.03.2004 i zamiast Aznara (choć ten w kluczowym momencie również dał ciała – rodacy byli na niego wściekli nie tyle za zamachy i zaangażowanie w Iraku, ile za kłamstwo), wybrali Zapatero.
Pomyślmy. Katolicy. Wybrali Zapatero. Przywołując Moliera - sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało. Ożeniłeś się z Postępem, który notorycznie wystawia cię do wiatru. Możesz teraz biadolić sobie do woli. Sąd Najwyższy i tak zabije cię śmiechem.
Gadający Grzyb
Temat poruszył wcześniej Adamkuz (http://www.niepoprawni.pl/trackback/9308)
pierwotna publikacja 06.02.2009 http://www.niepoprawni.pl/blog/287/gdy-cezar-siega-po-boskie%E2%80%A6
poniedziałek, 2 lutego 2009
Gorzej niż Dyzma.
Bóg mi świadkiem, że nie jestem skłonny do rozpisywania się na temat Miłościwie Nam Panującego Geniusza Kaszub, Słońca Pomorza, Neptuna Trójmieścia, Kondora Andów, Pogromcy Dolomitów, Triumfatora z Davos,
Najwspanialszego i Wiecznie Szczęśliwego Słuchacza Dody Naszych Czasów et caetera, et caetera, Nad Którego Chyżym Rojem Oby Gwiazdka Pomyślności Nigdy Nie Zagasła, słowem… – ale chyba już wiecie, czyje to splendory wymienił niżej podpisany i niegodny, permanentny obskurant.
Po przeprowadzeniu bloggerskiego rachunku sumienia znalazłem tylko jedną, krótką i zamierzchłą notkę poświęconą Jego Wspaniałości (http://www.niepoprawni.pl/blog/287/patent-na-nicnierobienie), zatem pozwolę sobie na kolejną, tusząc, iż nie zostanie mi przez to przypisany kompulsywny obsesjonatyzm na tle freudowskich kompleksów i czarnosecinnych majaczeń.
No, tośmy sobie krzynkę pokrotochwilili, a teraz do rzeczy:
- Jak nazwalibyście gościa, który wprasza się na imprezę i nawet nie przynosi ze sobą pół litra?
- Jak nazwalibyście tegoż osobnika, który mając wcześniej okazję odbyć darmową „podróż życia”, nie raczył na nią zaprosić gospodarzy przyjęcia, u których teraz chce się gościć?
- Jak wreszcie można określić tupet indywiduum, które ewidentnie swą obecnością pragnie zepsuć cudzą imprezę, licząc na to, że dla krzykliwych kumpli rządzących ulicą, właśnie fakt jego obecności, bądź nieobecności, stanie się głównym „przekazem dnia”?
- Co powiedzielibyście o kolesiu, który na chama wpycha się tam, gdzie go nie proszą?
- No, jak takiego można nazwać?
Gdyby chociaż, ślepym trafem, znalazł bilet na raut, jak niejaki Dyzma…
…i wemknął się chyłkiem, licząc na to, że nikt nie odkryje blagi…
Ale nie, on wszem i wobec oznajmia, że być tam powinien, ba, insynuuje miedzy wierszami, iż jego objawienie się jest nieodzownym gwarantem merytorycznej dyskusji…
Doprawdy, tupeciarstwo różnych Elektrod wymieszanych z Jolami R., to przy Jego Niedościgłości, mały pikuś. Powinny się schować i podglądać z ukrycia, skrzętnie skrobiąc notatki w swych pensjonarskich kajecikach.
Pozwólcie, że skończę, bo wrodzona pokora podpowiada mi, że i tak zbyt długo podnosiłem swe niegodne pióro na Jego Wszechobecną Doniosłość.
Oddalam się, wijąc w pokłonach…
Gadający Grzyb
P.S. Jednak nie odmówię sobie małej glossy. Urzędujący premier wpychający się na kongres opozycyjnej partii – doprawdy, jest to prawdziwe novum w nadwiślańskiej polityczno – pijarowskiej praktyce. Czujecie, jaki byłby dym, gdyby premier Kaczyński zechciał ogłosić „cóś takiego” względem opozycyjnej Platformy? Toż byłby to ostateczny dowód na skrajną faszyzację kraju, zaś Żakowski z Michnikiem i tabunami artystów scen polskich lali by na zmianę w pieluchy w permanentnym, dusznym zalęknieniu przed porannym mleczarzem… czy jakoś tak.
Polecam też notkę Iwony Jareckiej "w tym samym temacie": http://www.niepoprawni.pl/blog/141/don-tus-kongres-pis
Pierwotna publikacja www.niepoprawni.pl 31.01.2009
http://www.niepoprawni.pl/blog/287/gorzej-niz-dyzma