Gwarancją przetrwania w dziennikarskim zawodzie jest przede wszystkim wiedza o tym, czego mówić się nie powinno.
I. O blogerskich pożytkach z mediodajni.
Do pewnego momentu powielałem dość popularny w blogosferze błąd polegający na śledzeniu z zapartym tchem wrażych mediodajni i punktowaniu na pełnym oburzenia przydechu jaką tam nową podłość wymyślili, jaką manipulacją uraczyli poddawane praniu mózgów tubylcze bydełko, jakież to nowe diapazony skurwienia osiągnięto i tak dalej. Od czasu do czasu śpieszyłem podzielić się swymi spostrzeżeniami na blogu. Po pewnym czasie jednak oświeciło mnie, że jest to czynność, delikatnie mówiąc, mało twórcza i konstruktywna. Manipulacje są bowiem tak toporne, tak przejrzyste dla każdego średnio kumatego odbiorcy i ograniczają się do na tyle wąskiego repertuaru zagrywek, że jedynie funkcjonujący na naszym rynku ściśle reglamentowany oligopol opinii sprawia, że wiadome mediodajnie mogą w swej propagandowej działalności pochwalić się jako taką skutecznością.
No, chyba że już zupełnie nie ma się o czym pisać – wtedy pobieżny nawet przegląd mediów, zarówno tych pisanych i utwierdzających ćwierćinteligentów w przekonaniu że są elitą, jak i tych obrazkowych, nie skrywających, że swą ofertę adresują do gawiedzi, może dostarczyć blogerskiego samograja ku ukontentowaniu autora i czytelników.
Nie ukrywam, że ostatnio jakoś mi „wychłódło”, ale cóż – trzeba coś tam skrobnąć od czasu do czasu, by klawiatura nie zarosła kurzem a człowiek na starość nie skonstatował z przerażeniem, że nie wie jak wyrazić swój „bul” i „nadziejię”, sięgnąłem zatem po ostatnią blogerską deskę ratunku i odpaliłem WSI24. Nie minął kwadrans i już znalazłem swój temat, którym zaprzątnę uwagę tych straceńców, którzy zerkają na moje wypociny.
II. Dziennikarz kontr-faktyczny pochyla się nad człowieczym losem.
Niegdyś pozwoliłem sobie zdiagnozować obowiązujący model nadwiślańskiej żurnalistyki, jako „dziennikarstwo kontr-faktyczne”, czyli jako formę propagandy uprawianej obok faktów, a gdy trzeba – wbrew faktom. Spektrum technik obejmuje chwyty od ordynarnego kłamstwa począwszy a na dyskretnych przemilczeniach skończywszy. I na takie przemilczenia właśnie natknąłem się w materiale, który zaatakował moje zmysły. Oto mamy doniesienie „z terenu”, mające u telewidza wytworzyć wrażenie, że dana stacja, walterownia znaczy się, to nie tylko jak zarzucają moherowi nienawistnicy „warszawka” z przyległościami. Nie! Dana stacja, moi mili, nie waha się pochylić z troską nad losem zwykłego człowieka, wysłać dzielną ekipę na eksplorację interioru i przedstawić w efekcie problemy z którymi borykają się szarzy obywatele – z troską, zrozumieniem i empatią.
Materiał dotyczył blokady trasy K-11. Otóż zdesperowani mieszkańcy Ujścia wyszli na drogę, by domagać się budowy obiecywanej im od lat obwodnicy. Rozumiem ich ból, jako że jestem szczęśliwym mieszkańcem miejscowości od kilku lat cieszącej się obwodnicą zbudowaną na bazie gierkowskich (!!!) jeszcze planów i mogę porównać sytuację „sprzed” i „po”. Z sączącej się z offu narracji wynikało podobne uwrażliwienie walterowców, tym bardziej, że protestujący przynieśli transparenty z nazwiskami posłów z regionu, którzy obiecywali obwodnicę i nie dotrzymali słowa. Jedynym posłem, który pojawił się na miejscu i rozmawiał z ludźmi był ktoś z PSL-u. Zapewnił, że „zrobi wszystko”, by obwodnica wróciła do planów po 2013 roku...
III. Dyskretne przemilczenia.
Wrróć! I tu właśnie dotykamy sedna sprawy, owych dziadowskich „dyskretnych przemilczeń”, które odróżniają dziennikarstwo dworskie, kontr-faktyczne, od dziennikarstwa bezprzymiotnikowego. Czego bowiem nie dowiedzieliśmy się z „informacji”, a co widz wiedzieć powinien, by poznać pełen kontekst wydarzeń? Ano, nie dowiedzieliśmy się, że pod koniec ubiegłego roku resort infrastruktury nadzorowany przez szefa platformerskiej „spółdzielni”, Cezarego „Kolejarza” Grabarczyka, wykreślił z planów budowy ileś tam drogowych projektów, bo raz że nie ma kasy, a dwa – bo ich realizacja napotyka na jakieś „nieprzezwyciężone trudności”. W efekcie pozostawiono inwestycje mniej skomplikowane by premier Donald mógł wykazać się mimo wszystko odpowiednim „kilometrażem”, a te trudniejsze odłożono ad calendas graecas. Ofiarą owej picownej „polityki infrastrukturalnej” padły m.in. liczne obwodnice.
Jak napisałem, tego z materiału się nie dowiedzieliśmy, było za to o mieście zajeżdżonym przez kawalkady samochodów i bliżej niesprecyzowanych „politykach”, którzy oszukali „człowieka prostego”. Proszę jak pięknie. Jaśnie państwo z TVN-u pochyliło się nad ludzką krzywdą? Pochyliło. Politycy to świnie? Świnie, panie kochany, każdy to powie. Widz został poinformowany? A gówno, nie został i o to w tej zabawie chodzi. O stworzenie wrażenia informacji.
W całym kilkuminutowym doniesieniu ani razu nie pada nazwa Platformy Obywatelskiej, ani słowem nie zatrącono o Cezarego „Czarusia” Grabarczyka i jego planie budowy dróg przez kasowanie, o Umiłowanym Przywódcy Donaldzie Tusku nie wspominając. Jest za to bliżej niesprecyzowana, łajdacka „klasa polityczna”, która okłamuje wyborców. No to ja może doprecyzuję i powiem czyje nazwiska wypisano na transparencie: Adam Szejnfeld – PO, Jakub Rutnicki – PO, Stanisław Chmielewski – PO, Piotr Waśko – PO, Tomasz Górski – PiS, Maks Kraczkowski – PiS, Romuald Ajchler – SLD, Stanisław Stec – LiD (klub – SLD), Stanisław Kalemba – PSL (on jako jedyny przybył na protest), Mieczysław Augustyn (senator) – PO i Piotr Głowski (senator) – PO. Na 11 nazwisk 6 to politycy rządzącej Platformy (w tym taka szycha jak Szejnfeld) plus 1 z PSL-u. Ale, jak widać, o tym „nie trzeba głośno mówić”, a jak wiadomo gwarancją przetrwania w dziennikarskim zawodzie jest przede wszystkim wiedza o tym, czego mówić się nie powinno.
IV. Standardy manipulacji.
Przepraszam, że truję o marginalnym w sumie zdarzeniu, ale obrazuje ono w modelowy sposób to, czego możemy ze strony wiodących mediodajni doświadczyć w kwestiach poważniejszych. Tak jak łódzkie zabójstwo ś.p. Marka Rosiaka dokonane przez byłego członka PO i byłego milicyjnego kapusia stało się nagle „zamachem na całą klasę polityczną” (bo ofiara była z PiS-u), tak za protest-blokadę trasy K-11 w Ujściu też nie wiedzieć czemu odpowiada cała „klasa polityczna” (bo winni tego stanu rzeczy są z rządzącej PO). Jednego nie można funkcjonariuszom walterowni odmówić – skrupulatnie czuwają nad standardami manipulacji tak w dużych sprawach jak i w małych.
Zapewne pamiętacie, jak świeżo po ogłoszeniu grabarczykowskich cięć niektóre media donosiły zdawkowo, że do Warszawy ruszają pielgrzymki samorządowców, by błagać aby „ich” inwestycji jednak nie blokowano. Jak łatwo się domyślić, jakieś tam szanse mieli ci, którzy dobrze żyli z partyjną „górą”. Warto, by jakiś dziennikarz prześledził efekty owych peregrynacji... no tak, jasne, już to widzę, rozmarzyłem się, przepraszam.
Nie wiem, czy jest to efekt niedawnej gospodarskiej wizyty premiera Donalda Tuska, kiedy to na antenie WSI24 pogawędził sobie łaskawie, jak człowiek, z kilkoma muzykami, czym każdy każdy władca od niepamiętnych czasów lubi pokokietować publikę, ale jeśli legendarna „wajcha” była kiedykolwiek wychylona nie w tę stronę co trzeba, to po emisji omówionego wyżej materiału nie mam wątpliwości, że powróciła do prawidłowego położenia.
No, widzę, że objętość tekstu podchodzi pod siedem tysięcy znaków, zatem będę kończył, bo jeszcze się zmęczę i dopadnie mnie „syndrom wypalenia”, a dla takich jak ja premier Tusk nie przewiduje dwuletnich wakacji.
Gadający Grzyb
ilustracja: http://www.zycie.pila.pl/duze-zdjecia/20110328-blokada-k11-w-ujsciu/protest-blokada-k11-ujscie-10.php