Dyktatura matołów, przekazując w putinowskim stylu Presspublikę proreżimowemu biznesmenowi, definitywnie zakończyła okres względnej medialnej pieriedyszki.
I. Ostatnie watahy IV RP
Bądźmy szczerzy, te kilka lat „Rzeczpospolitej” Lisickiego i parę miesięcy „Uważam Rze” - głównonurtowych pism niezależnych od rządzącej nami dyktatury matołów - było dla konserwatywnego przekazu w przestrzeni publicznej prezentem od losu, który nie miał prawa zaistnieć. Podobnie jak nie miało prawa się wydarzyć zwycięstwo PiS w 2005 roku i prezydentura Lecha Kaczyńskiego. Wszystko to zawdzięczamy czystemu zbiegowi okoliczności - oto dwie frakcje obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP w pewnym momencie pożarły się między sobą o wpływy i zamiast jak zwykle załatwić swoje porachunki po cichu, jedna ze stron postanowiła spór upublicznić. Jestem przekonany, że „agorowcy” do dziś gorzko żałują swej pokerowej zagrywki w wyniku której buldogi wylazły na chwilę spod dywanu i gryząc się o kość pokazały zdumionej gawiedzi fragmencik realiów „demokratycznego państwa prawa”. Efektem było „wzmożenie moralne” i dwulecie urządzania przedsionka IV RP, co na odcinku medialnym poskutkowało chwilowym (i mocno częściowym) przejęciem państwowych mediodajni, w tym – Presspubliki, które to podmioty na chwilę zaczęły jako-tako przypominać normalne media, a „Rzeczpospolita” nawet takim normalnym medium się stała.
Po 2007 roku „porzundek” na rynku mediów elektronicznych przywracano z rewolucyjną bezwzględnością, obracając TVP i Polskie Radio na powrót w mediodajnie. Z Presspubliką poszło trudniej, z uwagi na większościowego udziałowca, którym był brytyjski fundusz Mecom. Zresztą, do pewnego momentu dyktatura matołów chyba nawet nie za bardzo naciskała na przejęcie „Rzeczpospolitej”, być może uznając, że przyda się w ogólnym pejzażu taki pluralistyczny listek figowy, flankujący z umiarkowanych pozycji radykałów od Sakiewicza.
II. Dyktatura matołów kończy pieriedyszkę
Wszystko się zmieniło w momencie startu „Uważam Rze” i objęcia przez nowy tygodnik w ekspresowym tempie pozycji lidera na rynku tygodników opinii. Tego dyktatura matołów, szczególnie w warunkach zaistniałych po obnażającej fasadowość państwa Katastrofie Smoleńskiej zdzierżyć już nie mogła. Wytłumaczono więc brytolom z Mecomu, jakie są obiektywne uwarunkowania prowadzenia biznesu w kartoflanej republice, dlaczego powinni się kontentować działalnością na rynku mediów lokalnych i czemu należy odstąpić swój okręt flagowy wskazanemu przez „waadzę” biznesmenowi.
Tak więc, paradoksalnie, właśnie sukces „Uważam Rze” stał się gwoździem do trumny niezależności ostatnich mainstreamowych gazet. Dyktatura matołów przekazując w putinowskim stylu firmę proreżimowemu biznesmenowi, obwieściła tym samym definitywny kres względnej medialnej pieriedyszki.
O tym, że komunikat został właściwie odczytany, przemyślany, zrozumiany i przyswojony, świadczy zachowanie niemieckiego koncernu Neue Passauer Presse (Polskapresse), który błyskawicznie wywalił ze stanowiska redaktora naczelnego krakowskiego „Dziennika Polskiego” Piotra Legutkę – za to, że ten ośmielił się poprzeć protesty przeciw zmianom w redakcjach Presspubliki.
Tu uwaga – nie zgadzam się z głosami blogerów twierdzących, że swymi protestami środowisko dziennikarskie i ekipa „Rzepy”-”URz” ułatwiły zadanie Hajdarowiczowi, który musiał przez to pokazać kto tu rządzi. Był to raczej głos symbolicznego sprzeciwu wobec zmian, które zostały już dawno postanowione. Hajdarowicz bowiem wie doskonale na jakim świecie żyje, oraz kto, w jakich okolicznościach i dlaczego powierzył mu ten kolejny, medialny odcinek. (Więcej w tekstach „Krajobraz po przejęciu” i „Krajobraz po przejęciu – post scriptum”).
III. Plus-minus
Do „Rzeczpospolitej” i polityki redakcyjnej Pawła Lisickiego zdarzało mi się tu i ówdzie zgłaszać zastrzeżenia. Momentami drażniła mnie praktykowana przez niektórych dziennikarzy publicystyczna maniera szukania za wszelką cenę „drugiej strony”, czy udostępnianie łamów osobnikom pokroju Kuczyńskiego.
Takie wyważanie i „pluralizacja” wizerunku na siłę, skutkowały utratą wyrazistości i, jak sądzę, ograniczeniem niejako na własne życzenie liczby kupujących gazetę. Pluralizm nie polega bowiem na tym, by w tej samej gazecie umieszczać teksty od Kuczyńskiego po Wildsteina, gdyż w ten sposób zmusza się poniekąd czytelnika do sponsorowania honorarium Kuczyńskiemu. Chodzi o to, by na rynku istniały obok siebie różne tytuły, a czytelnik miał realny wybór. Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek kupił „Rzepę” dla tekstu Kuczyńskiego, że tak symbolicznie już pozostanę przy akurat tym nazwisku, skoro może kupić sobie „Wyborczą”, gdzie tego typu publicystów ma skolko ugodno. Tym bardziej, że redakcja „Wyborczej” dba o to, by ich czytelnik sponsorować Wildsteina nie musiał.
Tych wad pozbawione było „Uważam Rze”, oferujące czytelnikowi spójniejszy przekaz i treści których nie oferowały inne tzw. „cytowalne” media - stąd bezprecedensowy sukces tego tygodnika.
W ostatecznym rozrachunku dorobek Lisickiego należy jednak ocenić mocno na plus, o czym się wkrótce przekonamy, gdy zaprowadzanie nowej linii redakcyjnej w obu pismach ruszy na całego.
IV. Wróblewski pod nadzorem politruka
W swym lipcowym tekście „Krajobraz po przejęciu” naszkicowałem dwie drogi, którymi może podążyć „Rzeczpospolita” po przejęciu. Pierwsza, to powrót do „doktryny Fikusa”, który ponoć mawiał, że od polityki jest „Wyborcza”, a „Rzeczpospolita” ma być dziennikiem obsługującym tematykę prawno-gospodarczą. Druga opcja, to recydywa agresywnie salonowej gaudenowszczyzny, której symbolem stało się wyrzucenie na lekko tylko zawoalowane życzenie „Wyborczej” Bronisława Wildsteina po opublikowaniu przez tegoż jawnych zasobów osobowych z archiwum IPN, znanych później jako „lista Wildsteina”.
Osobiście typowałem wtedy na nowego naczelnego Macieja Łętowskiego, który przez swą działalność we władzach Presspubliki dał się poznać z odpowiedniej strony, ale Tomasz Wróblewski również obozowi beneficjentów i utrwalaczy III RP krzywdy nie zrobi. Z jego wstępniaka można wyinterpretować, że nowa „Rzepa” będzie gdzieś pomiędzy - na pewno zrezygnuje z kursu polemicznego wobec flotylli dowodzonej przez „Wyborczą”, wycofa się także z tak gryzących Salon wątków patriotycznych, narodowych, wspólnotowych i tradycjonalistycznych (to podkreślanie indywidualizmu).
Krytyka dyktatury matołów sprowadzona zostanie głównie do komentowania posunięć rządu z pozycji ekonomicznej racjonalności, co jest dość bezpieczne, bo dopóki państwo nie zbankrutuje, to gospodarcze diagnozy nie rozpalają emocji i dla większości są śmiertelną nudą. Poza tym, jestem dziwnie spokojny, że zawsze prócz tekstu zawierającego rozsądną, wyważoną i do bólu konstruktywną krytykę PO, znajdzie się „dla równowagi” artykuł o należycie antypisowskiej wymowie, skupiający się na wyliczaniu dlaczego PiS jest tak beznadziejną opozycją i dlaczego w związku z tym Kaczyński musi odejść.
Nad poprawnością linii czuwać będzie delegowany zawczasu politruk – Artur Rumianek, były naczelny „Przekroju”, którego Hajdarowicz oddelegował już w sierpniu na stanowisko pełnomocnika d/s programowych spółki Gremi Media.
V. „Rzepa” jak „Dziennik”, „Uważam Rze” jak „Przekrój”
Podsumowując – mdła, uładzona wata, w sam raz dla koncesjonowanej opozycji niezbędnej do zachowania pozorów pluralizmu opinii. Można się spodziewać, że „Rzeczpospolita” za jakiś czas podzieli los „Dziennika” z czasów duetu Krasowski-Michalski, czyli straci jakąkolwiek moc opiniotwórczą, zadołuje sprzedażowo, aż wreszcie z czymś tam się połączy (pewnie z Parkietem) w ramach „reorganizacji” tudzież cięcia kosztów i będzie sobie wegetować gdzieś na obrzeżach medialnej rzeczywistości.
A „Uważam Rze”? Prócz tego, że nie będzie już „inaczej pisane”, tylko pisane jak najbardziej właściwie, również straci czytelników i wyłoży się biznesowo wskutek rozdzielenia redakcji z „Rzepą” co oznacza z miejsca skokowy wzrost kosztów. Trzeba będzie stworzyć od nowa osobny zespół redakcyjny, zaplecze, biura, obsługę – słowem, wszystko to, co od strony redakcyjno-organizacyjnej było ze względu na oszczędności łączone do tej pory z „Rzeczpospolitą”. „URz” będzie miało szczęście, jeśli skończy w niszy jak „Przekrój”, lecz jak dla mnie, zapowiedziane zmiany organizacyjne to prosta droga do uśmiercenia tytułu w białych rękawiczkach.
To tyle – jeśli chcecie poczytać o innych, równie ciekawych aspektach przejęcia Presspubliki, to opisuję je w analizach: „Krajobraz po przejęciu” i „Krajobraz po przejęciu – post scriptum”. Miłej lektury.
Gadający Grzyb