środa, 27 listopada 2013

Ukraina między Scyllą a Charybdą

Do poważnych spraw potrzeba poważnych ludzi, a nie pętaków od twittera.

I. Cały pogrzeb na nic

No, to się porobiło. Tyle szumnych zapewnień o kontynuowaniu myśli Giedroycia w polityce zagranicznej, wciąganiu Ukrainy w orbitę zachodnich struktur geopolitycznych, propagandowego napinania się w ramach operetkowego „Partnerstwa Wschodniego” - i cały pogrzeb na nic. Okazało się, że Unia Europejska nie ma dla Ukrainy przekonującej oferty, a w każdym razie jest ona słabsza niż rosyjski kij ekonomiczny i w związku z tym Janukowycz nie podpisze umowy stowarzyszeniowej z UE na wileńskim szczycie rozpoczynającym się 28 listopada.

Miałkość postawy UE wobec Ukrainy jest tym bardziej dojmująca, że Janukowyczowi wcale do Rosji nie śpieszno – widzi na przykładzie Łukaszenki czym kończy się podporządkowanie Rosji, zaś jako eksponent lokalnych sitw, mafii i oligarchów wolałby nie dopuszczać do żerowisk podobnych bandytów pozostających pod „kryszą” Putina. Stąd trzeba było intensywnych zabiegów Kremla, popartych odpowiednimi szantażami gospodarczymi, by przynajmniej na razie wybić mu z głowy europejskie aspiracje. Swoje zapewne dołożyło również buńczuczne pajacowanie Sikorskiego w kwestii Julii Tymoszenko. Nasz mężyk stanu zamiast robić politykę po raz kolejny postanowił pokazać się jako euro-prymus w niegasnącej nadziei na ornamentową posadę szefa unijnej dyplomacji.

II. Męczennica Julia

Na osobną uwagę zasługuje sprawa uwolnienia jęczącej w srogich kazamatach pięknej Julii. Oczywiście, cały ten spektakl był farsą dla maluczkich. Janukowycz, grając kartą „pomarańczowej” męczennicy „niebieskiego” reżimu, kalkulował czy opłaci mu się narażać na polityczno-gospodarcze retorsje ze strony Moskwy. Temu służyła „godnościowa” retoryka medialna spod znaku „nie ugniemy się przed dyktatem Zachodu” skwapliwie podsycana przez putinowską propagandę. Gdyby wyszło mu, że uwolnienie Tymoszenko będzie opłacalne, to zbolała Julia już dziś popijałaby szampana w Baden-Baden reperując swe cenne, rewolucyjne zdrowie.

Z perspektywy Unii (czy może raczej - Niemiec) natomiast możemy rozpatrywać dwie wersje. Możliwe, iż uporczywe narzucanie Ukrainie kuriozalnej, pisanej pod jedną osobę ustawy o leczeniu więźniów za granicą było celowym warunkiem zaporowym postawionym z pełną świadomością, że Janukowycz nie zgodzi się na takie publiczne upokorzenie. Inną ewentualnością jest, że z punktu widzenia unijnych przywódców, którzy za parawanem demokratycznych procedur osiągnęli pozycję odpowiedzialnych jedynie przed Historią (bo już nawet nie przed Bogiem, zważywszy na galopującą ateizację), takie bezwzględne pociąganie do odpowiedzialności za czyny popełnione w trakcie sprawowania urzędu stanowi nader niebezpieczny precedens i stąd ich płomienne zaangażowanie w obronę „praw człowieka”. Konkretnie - jednego człowieka, czyli uciśnionej Julii, która tak pięknie spisała się onegdaj na Majdanie Niepodległości w charakterze lodołamacza Zachodu.

A że uwięzienie było ewidentną zemstą Janukowycza? Prawda, ale też prawdą jest, że na niewiniątko nie trafiło i za umowy gazowe z Rosją powinna była trafić tak czy owak za kratki – czego nieodmiennie życzę również naszym milusińskim.

III. Pożegnanie z buforem?

Nadmienię jeszcze, iż daleki jestem od radości, że Janukowycz wierzgnął i pokazał Brukseli „faka”, wymigując się od „eurokołchozu”. Ukraina bowiem pozostaje między unijną Scyllą a rosyjską Charybdą. Nie trafiła do paszczy Scylli, to skończy pożarta przez Charybdę – czyli w Unii Celnej z Rosją, Białorusią i Kazachstanem, a następnie zapewne w Unii Euroazjatyckiej. Krótko mówiąc, Rosja znów zostanie podciągnięta do naszych południowo-wschodnich granic. Co bardziej opłaca się samej Ukrainie? A guzik mnie to interesuje. Obchodzi mnie interes Polski, zaś związanie Ukrainy z Zachodem sprawiłoby, że wzmocnieniu uległby istotny bufor odgradzający nas od Rosji. Teraz bufor ów będzie coraz bardziej rachityczny, bo Rosja wkroczy na Ukrainę o wiele śmielej niż do tej pory. Efektem może być „białorusinizacja” Ukrainy i kto wie, czy za parę lat nie doczekamy się kolejnej odsłony manewrów z serii „Zapad”, kiedy to w okolicach Lwowa trenowany będzie rosyjsko-białorusko-ukraiński atak na Polskę.

Abyśmy się z tym „buforem” nie pożegnali ostatecznie, potrzebna jest realistyczna polityka z odpowiednimi ofertami dla Ukrainy, które wytrąciłyby Kremlowi z ręki ekonomiczny bat. Innymi słowy – mniej dyktatu MFW i Brukseli, więcej konkretnych spraw wiążących Ukrainę z Polską. Przede wszystkim zaś mniej kokieterii i ględzenia o dobrosąsiedzkich stosunkach przejawiających się w symbolicznej uległości w ramach „post-giedroyciowskiej dziecinady”. Giedroyc proponował Ukrainie odejście od historycznych zaszłości i zamknięcie oczu na „rachunki krzywd”, bo nie miał nic innego do zaproponowania – był to jedyny atut w jego ręku. Obecnie kontynuowanie tej linii jest nieporozumieniem, tymczasem nasza wizja polityczna względem Ukrainy wciąż intelektualnie tkwi w „pętach Giedroycia”. Zamiast tego należałoby się zająć zadaniami analogicznymi do polsko-litewskiego mostu energetycznego projektowanego za rządów PiS, wyciągając stopniowo Kijów z uzależnienia od Moskwy. Tylko, że do poważnych spraw potrzeba poważnych ludzi, a nie pętaków od twittera.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/post-giedroyciowska-dziecinada

http://niepoprawni.pl/blog/287/w-petach-giedroycia

niedziela, 17 listopada 2013

Papierek lakmusowy

W kwestii Smoleńska patriotyczno-niepodległościowa blogosfera bywa bardziej „pisowska” niż sam PiS.

I. Smoleński probierz

W dyskusji pod tekstem „Zimna wojna dwóch płuc” Dixi zwrócił uwagę na „smoleński papierek lakmusowy”, który ma być kluczowym wyznacznikiem postawy wobec Polski. I tutaj pełna zgoda. Stosunek do Smoleńska, tragedii, która skupia jak w soczewce systemowe patologie III RP, a obecnej Dyktatury Matołów w szczególności, jest probierzem obywatelskiego zaangażowania w naprawę kraju, odwagi cywilnej - i wreszcie, zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Mamy bowiem do czynienia (przepraszam za truizmy) z największym dramatem po II Wojnie Światowej, z hekatombą elit patriotyczno-niepodległościowych z Prezydentem na czele, z bezprzykładnym tchórzostwem władz nominalnie suwerennego kraju (o ile nie z czymś więcej...) i obnażeniem słabości Rzeczypospolitej na wszelkich możliwych poziomach.

Przypomnę, że nawet za komuny ówczesne władze potrafiły zachować się bardziej podmiotowo i wymogły na Sowietach przyznanie, że w katastrofie IŁ-62 „Mikołaj Kopernik” na Okęciu zawiodła „przodująca radziecka technika”, a nie piloci – i to w 1980 roku! W przypadku Smoleńska było na odwrót – pośpiesznie podżyrowano rękoma komisji Millera raport Anodiny z drobnymi tylko modyfikacjami mającymi wskazywać na częściową winę kontrolerów z „wieży szympansów” na Siewiernym, zrezygnowano z umiędzynarodowienia śledztwa, nie sięgnięto po pomoc sojuszników z NATO, zaś o tym co wyczyniają „pijarowcy” od Laska w ogóle szkoda gadać. Efektem jest dramatyczna utrata resztek prestiżu Polski na arenie międzynarodowej i „zimna wojna domowa” pomiędzy tymi, którzy w wyjaśnieniu katastrofy widzą warunek sine qua non przywrócenia elementarnej sprawności funkcjonowania państwa, a tymi, którzy to państwo mają w głębokim poważaniu lub zwyczajnie boją się Ruskich.

II. Test zawężony

Wszystko co powyższe składa się na diagnozę, że Smoleńsk jest testem na podmiotowość, samoświadomość obywatelską i patriotyzm na najbardziej bazowym poziomie. Tak – sformułowanie o „papierku lakmusowym” jest tu jak najbardziej na miejscu. Powiedz mi jaki jest Twój stosunek do Smoleńska, a powiem Ci kim jesteś.

Niemniej, w tym miejscu należy dodać pewne „ale”, które jest zasadniczym powodem niniejszej notki. Otóż, wielu zwolenników owego „papierka” traktuje ów test w sposób skrajnie zawężony, sprowadzając go wyłącznie do kwestii zamachu. Jesteś za tym, że był zamach – zdałeś. Masz odmienne zdanie – oblałeś. Owo nastawienie króluje szczególnie w prawicowej blogosferze – i w tym sensie jest ona niejednokrotnie bardziej „pisowska”, niż sam PiS.

Tymczasem, choć sam należę do zwolenników tezy zamachowej, uważam że pozytywny wynik „testu papierka lakmusowego” powinien odnosić się do wszystkich, którzy sprawę Tragedii traktują priorytetowo, niezależnie od tego, czy uważają że był to zamach, czy też mógł zadziałać splot innych okoliczności. Sam początkowo zaliczałem się do tej drugiej kategorii i kwestionowanie moich intencji potraktowałbym jako zagranie skrajnie nie fair. Czynnikiem nadrzędnym powinna być bowiem wola dotarcia do prawdy, której na dzień dzisiejszy w pełni nie znamy, nie zaś bezkrytyczne hołdowanie konkretnemu przekonaniu na temat przyczyn Katastrofy.

III. Prawo do sceptycyzmu

Hipoteza zamachowa formułowana przez Zespół Parlamentarny pod kierownictwem Antoniego Macierewicza pozostaje bowiem, póki co, jedynie hipotezą właśnie – uprawdopodobnioną licznymi przesłankami, ale bez kluczowych dowodów w ręku i serii niezależnych eksperckich badań nie jesteśmy w stanie ostatecznie jej zweryfikować. Mnie przesłanki podawane przez naukowców współpracujących z Zespołem przekonują, lecz nie odmawiam prawa do sceptycyzmu innym – pod warunkiem (i tu właśnie wkracza „papierek lakmusowy”), że ów sceptycyzm wynika z rzetelnego pragnienia ustalenia prawdy (jaka by ona nie była), nie zaś z histerycznej nienawiści do „sekty smoleńskiej”, „kaczorów”, czy z patriotycznej abnegacji, bądź obsesyjnego strachu przed reakcją czekisty-Putina.

Nie do przecenienia jest również, o czym kilkakrotnie pisałem, społeczna rola Zespołu Parlamentarnego, któremu udało się zasiać w Polakach wątpliwości wobec oficjalnej wersji wydarzeń – ludzie ci w większości nie podzielają wprawdzie tezy o zamachu, ale nie przyjmują też burdenkowskiego wariantu Anodiny-Millera. To znaczący kapitał, co nie uszło uwadze reżimowych mediodajni, czemu dała wyraz „Polityka” troskając się jakiś czas temu w sporym tekście rosnącą rzeszą „smoleńskich agnostyków” jako grupy, której samo istnienie „gra” na korzyść PiS-u i Macierewicza.

IV. Papierek lakmusowy

Na zakończenie pragnąłbym jeszcze zwrócić uwagę na fakt, iż testu „papierka lakmusowego” w jego zawężonej, sprowadzonej wyłącznie do zamachu formule, nie przeszłaby również część działaczy PiS-u i elektoratu tej partii. Tu kłania się stwierdzenie sprzed kilku akapitów, że patriotyczno-niepodległościowa blogosfera bywa bardziej „pisowska” niż sam PiS. Kilka miesięcy temu do niewiary w zamach przyznał się Bolesław Piecha – jak by nie patrzeć, prominentny działacz Prawa i Sprawiedliwości. Inni „antyzamachowego” coming-outu dokonują po odejściu z partii, jak „ziobryści”. Do Zespołu Parlamentarnego w obecnej kadencji należy 89 spośród 137 posłów PiS i 14 spośród 30 senatorów. Zważywszy, że nikt nie wymaga, by wszyscy brali czynny udział w pracach, przystąpienie bądź nie do Zespołu ma charakter dość istotnej deklaracji względem poparcia dla tez firmowanych przez Antoniego Macierewicza. Podobnie rzecz wygląda jeśli chodzi o elektorat – tu poparcie dla tezy zamachowej deklaruje 54% zwolenników, zatem niemal połowa (46%) nie jest do hipotezy zamachu przekonana.

Wszyscy ci „niedowiarkowie” nie przeszliby testu „papierka lakmusowego” w jego zawężonej formule: „jesteś za tym, że był zamach, czy nie?”. Czy oznacza to jednak, że Smoleńsk ich nie obchodzi? Sądzę, że dla większości z nich takie postawienie sprawy byłoby krzywdzące. Dlatego też powtarzam – testem smoleńskim jest dla nas wszystkich determinacja w dążeniu do prawdy i traktowanie tej sprawy jako absolutnego priorytetu od którego zależą przyszłe działania naprawcze, oraz wyciągnięcie konsekwencji tak indywidualnych jak i systemowych, a co za tym idzie - dalsze losy Polski. Bez tego nie ruszymy.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

czwartek, 14 listopada 2013

Imigranci we własnym kraju

Duża część Polaków czuje się w swym kraju niczym imigranci - jak się zdaje, fachowo nazywa się to w naukach społecznych „wykluczeniem”.

I. Wykluczeni

„To nie jest Europa” - powiedział Eryk Mistewicz na wieść o zadymach, które miały miejsce na obrzeżach tegorocznego Marszu Niepodległości. Na wypowiedź tę zwrócił już uwagę Coryllus, a ja tutaj rozwinę jeden z wątków. Otóż to właśnie w tej mitycznej Europie do której ponoć mamy równać, zamieszki uliczne są normą – to w Paryżu regularnie płoną przedmieścia, to w Londynie mamy enklawy bezprawia i bitwy na ulicach, to w Niemczech całe dzielnice terroryzowane są przez tureckie i kurdyjskie gangi. No więc jak – gdzie zatem jest postulowana przez Mistewicza Europa? Ktoś odpowie, że tam mamy do czynienia z napięciami społecznymi związanymi z dużą liczbą muzułmańskich imigrantów, którzy za diabła rogatego nie chcą się inkulturować do aktualnego miejsca pobytu, między innymi dlatego, że europejski tolerancjonizm i całe to kolorowe „multi-kulti” stręczone przez różnych mędrków mają w głębokiej pogardzie, a radosne współistnienie obok siebie wielu ras i religii jest dla nich jedynie żałosnym przejawem europejskiej degeneracji.

Owszem, wszystko to racja – i w związku z tym zaproponowałbym spojrzenie na sytuację w Polsce właśnie przez ten pryzmat. Klucz imigrancki do odczytania tych dość rachitycznych w sumie burd na ulicach Warszawy wydaje mi się bowiem całkiem trafny. Mianowicie, duża część Polaków czuje się w swym kraju właśnie niczym imigranci. Czują się spychani na margines, zamieszkują blokowiska, nie mają porządnej pracy ani perspektyw na cokolwiek lepszego niż wózek na magazynie za najniższą stawkę w ramach zatrudnienia na „śmieciówce”. Wypisz, wymaluj – imigranci, wraz z całym imigranckim statusem, tak w sferze materialnej, jak i mentalnej. Jak się zdaje, fachowo nazywa się to w naukach społecznych „wykluczeniem”.

II. Polacy to też Arabowie...

Innymi słowy, Polacy – ze szczególnym uwzględnieniem ludzi młodych – czują się we współczesnej Polsce niczym obywatele drugiej kategorii ze wszystkimi danymi na replikację tego stanu rzeczy w kolejnych pokoleniach. No chyba, że wyjadą gdzieś w świat za chlebem (co zresztą masowo czynią) – wtedy w kraju pobytu też będą imigrantami, ale za to z szansą na polepszenie losu. W końcu, być imigrantem w Polsce i nie mieć z tego nic, a być imigrantem dajmy na to na Wyspach i żyć na w miarę przyzwoitym poziomie – wybór oczywisty. I tu i tam nie są u siebie, a więc różnica perspektyw materialnych staje się czynnikiem decydującym.

Informuję zatem różnych oświeconych, trawestując Mrożka, że Polacy to też Arabowie, tylko że biali i katoliccy, więc im również należy się tolerancja i różne dźwignie społecznego awansu oraz pełna zadumy troska autorytetów jak by tu im jeszcze dopomóc, by nie musieli palić samochodów na ulicach, jak ich franko-arabscy odpowiednicy. Inaczej, to co obserwujemy przy okazji Marszów Niepodległości, wkrótce będzie się nam jawiło jako niewinne igraszki w porównaniu z burzą, która może niebawem nastąpić.

III. Cywilizowanie Irokezów

Ale, nasi „oświeceni” tego klucza nie zastosują, oznaczałoby to bowiem krach całego projektu III RP, którego istota w sensie kulturowym sprowadza się do tego, by mówiąc diagnozą Rymkiewicza „Polacy jak najmniej byli Polakami”, w sensie materialnym zaś – do gospodarczej neokolonizacji ze wszystkimi tego konsekwencjami. W zamian proponują nam swój wytrych do społecznej rzeczywistości: Polacy to Irokezi, których trzeba ucywilizować, tak jak stary Fryc „cywilizował” nas u schyłku XVIII stulecia. I stąd, drodzy Państwo, ten nieprzytomny wywiad w „Gazecie Wyborczej” z dr Janem Sową, który udowadnia nam, że „rozbiory oznaczały dla Polski postęp i modernizację”.

Przyznam się, że kiedy lata temu „Wyborcza” publikowała tekst o tym, że „patriotyzm jest jak faszyzm” łudziłem się jeszcze, iż jest to jednorazowa prowokacyjka jakichś redakcyjnych hunwejbinów, którym chwilowo popuszczono cugli. Wkrótce okazało się jednak, że nic z tych rzeczy - mamy przemyślaną linię redakcyjną, która ma wtłoczyć Polakom do głów, że ojczyzna nie jest im do niczego potrzebna. Teraz, przy okazji Święta Niepodległości zaserwowano nam kolejną odsłonę tej mentalnej podgatowki, by przyzwyczaić nas do myśli, że utrata suwerenności i kolonizacja przez oświecone i postępowe siły ościenne może być dobrodziejstwem. To co opowiada dr Sowa jest bowiem prostym przeniesieniem we współczesność rozbiorowej propagandy kolportowanej po Europie za pomocą różnych sprzedajnych piór – ze szczególnym uwzględnieniem francuskich filozofów pokroju Woltera. Jak widzimy, obecne łże-elity propagandę tę głęboko zinternalizowały, zatem do głów im nie przyjdzie, by zarysowany powyżej problem „imigrantów we własnym kraju” postrzegać inaczej, niż jako bunt ciemnych autochtonów, który należy stłumić, zaś rewoltującą się ludzką masę reedukować – tyleż dla dobra jej samej, co w interesie „cywilizujących” nas okupantów, wobec których cała śmietanka III RP wykazuje podszyte bałwochwalczym uwielbieniem kompleksy.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

sobota, 9 listopada 2013

Zimna wojna „dwóch płuc”

Zimna wojna „dwóch płuc” to gotowy przepis na osłabienie kondycji całego patriotyczno-niepodległościowego organizmu.

I. Prawicowa zimna wojna

Zgodnie ze starą prawicową tradycją rozmnażania się przez pączkowanie na podobieństwo drożdży, zostaniemy w tym roku udelektowani aż dwoma opozycyjnymi Marszami Niepodległości. Ten organizowany przez narodowców odbędzie się po staremu w Warszawie, natomiast PiS i Kluby „Gazety Polskiej” wskutek nagłego olśnienia, że na Marszach dochodzi do zadym, postanowiły się pryncypialnie odciąć i wyprowadzić do Krakowa, rezygnując tym samym ostatecznie z zeszłorocznej formuły „razem ale osobno”. W ten oto sposób zimna wojna pomiędzy PiS i Klubami „GP” a narodowcami, zapoczątkowana rok temu powołaniem Ruchu Narodowego, została ostatecznie usankcjonowana.

Jeszcze niedawno trochę dramatyzowałem z tego powodu, choćby w notce „Marsz Niepodległości 2013”, teraz już mi przeszło, przyjmuję obecny stan rzeczy do wiadomości, choć wciąż podtrzymuję swą tezę o „dwóch płucach” polskiego patriotyzmu – tradycji piłsudczykowskiej i endeckiej, które powinny się nawzajem uzupełniać. Sam jestem światopoglądowo gdzieś pomiędzy i odnoszę wrażenie, że takich jak ja może być więcej, stąd też moja smutna konstatacja ze wzmiankowanego tekstu, iż „sytuacja ta jest pewnym kłopotem, zmuszającym do dokonania wyboru na który absolutnie nie mam ochoty” oraz prognoza: „Wygląda na to, że dopóki PiS i Ruch Narodowy nie przyjdą do opamiętania, to „dwa płuca polskiego patriotyzmu” będą oddychać oddzielnie.” Stało się, „dwa płuca” do opamiętania nie przyszły i nic nie zapowiada zmian w dającej się przewidzieć przyszłości.

II. Rachunki krzywd – 1

Oczywiście, są po obu stronach „rachunki krzywd”. Narodowcy zbyt szybko uwierzyli we własną potęgę. Wiara ta podyktowana została raptownym umasowieniem niszowej do tej pory imprezy kilku środowisk – zarówno na skutek histerycznej kontrakcji „Gazety Wyborczej” z blumsztajnowymi gwizdkami, jak i po-smoleńskiego wstrząsu społecznego, wyrywającego ludzi z patriotycznego letargu. Oba te czynniki mobilizacyjne (pójdę na złość „Wyborczej” plus po-smoleńskie przebudzenie) zostały całkowicie zbagatelizowane przez organizatorów w ich oficjalnym przekazie, tymczasem prawda jest taka, że ludzie chcący dać wyraz swym poglądom i emocjom poszli na Marsz Niepodległości dlatego, że odnaleźli w nim sprzyjający „format” - i jest to główna przyczyna nagłego umasowienia demonstracji 11 Listopada.

Innymi słowy, nie każdy, kto w minionych latach szedł w obłokach policyjnego gazu ulicami Warszawy, jest narodowcem. Natomiast, organizatorzy z Młodzieży Wszechpolskiej i ONR-u uznali najwyraźniej uczestników za swe „wojsko”, co dało się wyczytać podczas formowania się Ruchu Narodowego, kiedy to liderzy upojeni kilkudziesięciotysięcznym tłumem mówili o „jedynej antysystemowej sile” zdolnej do „obalenia republiki okrągłego stołu”.

To prześlepienie „ekumenicznego” charakteru Marszu, skupiającego różne odłamy patriotycznych środowisk, stało się przyczyną pychy i arogancji – bo trudno inaczej tłumaczyć propagandowe wpychanie Prawa i Sprawiedliwości do jednego worka z resztą politycznego mainstreamu III RP, czy sprowadzanie prezydentury Lecha Kaczyńskiego wyłącznie do podpisania Traktatu Lizbońskiego. Zaś lekceważenie znaczenia Tragedii Smoleńskiej i milczące założenie, że jest to tylko i wyłącznie polityczne „paliwo” PiS-u jest i niegodne, i głupie.

III. Rachunki krzywd - 2

Nie lepiej sytuacja wygląda patrząc od strony „pisowskiej”. Tu z kolei króluje doktryna, że poza PiS-em nie ma życia na prawicy, zaś każdy kto nie z nami, jest szkodnikiem, rozbijaczem mitycznej „jedności”, agentem, w najlepszym zaś razie – pożytecznym idiotą. Efektem była groteskowa wręcz zmiana nastawienia do Marszu Niepodległości. O ile w poprzednich latach działacze PiS-u lubili poogrzewać się wizerunkowo w patriotycznym tłumie, piętnując prowokacje i próby lewackich blokad oraz policyjne represje (a jak one wyglądały, opisywałem choćby w tekstach „Sprawa Sebastiana Wasiaka” i „Sprawa Rafała Jurkowskiego”), o tyle zaraz po informacji, że organizatorzy zamierzają powołać Ruch Narodowy, nagle okazało się, że ci narodowcy to banda zadymiarzy wokół których kręcą się różne nieciekawe indywidua z peerelowskim rodowodem i pewnie to wszystko, panie, ruska agentura... Nagle Tomaszowi Sakiewiczowi zaczął przeszkadzać w Komitecie Honorowym Jan Kobylański, a politycy PiS jęli mówić o „burdach” w tonie którego nie powstydziłby się minister Bartłomiej „idziemy po was” Sienkiewicz.

Jest to o tyle kuriozalne, że w samym PiS-ie również nie wszyscy pachną fiołkami – są pisowcy popierający RAŚ na Śląsku (o czym wiele mogłaby powiedzieć pani Jadwiga Chmielowska, która ma aktualnie proces z jednym z takich ancymonów), były różne dziwne postaci uaktywniające się w kluczowych momentach niczym niesławnej pamięci minister Kaczmarek, miałcy karierowicze pokroju „PJoN-ków”, ambicjonerzy od „ziobrystów”, zaś przy okazji Tragedii Smoleńskiej a to wyskoczy mecenas Rogalski z helem, to znów prof. Rońda ze swym blefem... Idę o zakład, że jest podobnych postaci więcej i jeszcze nie raz się o tym przekonamy. W tym kontekście, czepianie się obecności Bohdana Poręby i robienie z niego niemal głównej postaci kongresu na którym powołano Ruch Narodowy modelowo wręcz odzwierciedla przysłowie o kotle i garnku...

IV. Pączkowanie

Wracając do tegorocznych obchodów Święta Niepodległości. Samo rozbicie „centralnego” Marszu może przynieść pewien efekt pozytywny – wzmożoną aktywizację Krakowa i Małopolski mianowicie, do tej pory bowiem demonstracjom poza Warszawą daleko było do rozmachu i masowości. Teraz, za sprawą PiS i Klubów „GP”, sytuacja może ulec zmianie – a nuż więcej osób, które mają za daleko do Warszawy zdecyduje się przyjechać do Krakowa? Ciekawe, jak wypadnie ta korespondencyjna rywalizacja... A za rok, kto wie, jeśli Sakiewicz pokłóci się z PiSem, bo zasiedziałym działaczom nie będzie w smak próba infiltracji partii przez gazetopolskich klubowiczów, to może czeka nas kolejny rozłam i wyprowadzka np. Klubów „GP” ze swoją demonstracją do Gdańska, albo do Poznania? W końcu, jeśli pączkować, to na całego...

Poważniejąc - według mnie jest to z obu stron postawa krótkowzroczna. Nie da się zepchnąć narodowców do piwnicy, PiS nie jest również siłą, która potencjał odradzającej się tradycji endeckiej jest w stanie zagospodarować. Z kolei Ruch Narodowy pozycjonując się jako „jedyny sprawiedliwy” przeciw „mainstreamowi” może jedynie wpędzić się w doktrynersko-radykalną izolację. Zimna wojna „dwóch płuc” to gotowy przepis na osłabienie kondycji całego patriotyczno-niepodległościowego organizmu.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/marsz-niepodleglosci-2013

http://niepoprawni.pl/blog/287/dwa-pluca-polskiego-patriotyzmu

http://niepoprawni.pl/blog/287/co-dalej-z-marszem

http://niepoprawni.pl/blog/287/perspektywy-ruchu-narodowego

http://niepoprawni.pl/blog/287/ruch-narodowy-nowoczesni-endecy

piątek, 1 listopada 2013

O niższości Halloween

Implementacja Halloween na polskim gruncie w ramach „modernizacji przez kserokopiarkę” chyba zakończyła się fiaskiem.

I. Klapa

Proszę o wybaczenie, że poruszam temat już po fakcie, tzn. po wigilii Wszystkich Świętych, zwanej w ramach nowej świeckiej tradycji Halloween. Miałem napisać ten tekst kilka dni temu, no ale histeria anty-smoleńska wywołana zdjęciem Tuska i Putina miała pierwszeństwo. W każdym razie, chodzi mi o to, że implementacja Halloween na polskim gruncie w ramach „modernizacji przez kserokopiarkę” chyba zakończyła się fiaskiem.

Nie mam wprawdzie pewności, jak to wygląda w tzw. „dużych ośrodkach”, gdyż sam mieszkam w „ośrodku” dość niewielkim, ale w tym roku nie zaobserwowałem jakoś dzieci włóczących się po domach i nastręczających się ludziom grepsami podpatrzonymi w amerykańskich filmach – jeszcze dwa-trzy lata temu się zdarzało, ale wzięło i zdechło. Można odnieść wrażenie, że „święto duchów” funkcjonuje głównie w wiodących mediodajniach, no ale one programowo zaprzedane są służbie złu, zatem promocja satanizujących zabaw jest akurat w ich przypadku jak najbardziej na miejscu. Co jeszcze? Może w klubach odbyło się kilka okolicznościowych imprez na których biedne lemingi poprzebierane w bógwico nie bardzo wiedziały co ze sobą zrobić – i to w zasadzie wszystko.

II. Satanistyczna „gwiazdka”

Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że intensywna promocja Halloween ma cel podwójny: kulturowy i komercyjny. Wszystkich Świętych nie jest dla sieci handlowych dobrym świętem, no bo w końcu ile można w supermarkecie sprzedać tych zniczy i chryzantem, tym bardziej, że wielu ludzi woli w ten dzień dać zarobić swoim – i kupić znicze oraz kwiaty na stoiskach pod cmentarzami. Co innego Halloween – tutaj pole sprzedażowe związane z różnego rodzaju gadżetami otwiera wielkie perspektywy, szczególnie jeśli chodzi o dzieci, które jak wiadomo są najwdzięczniejszym targetem sprzedażowym. Potencjalnie, można tu wykreować rynek wręcz na miarę jakiejś satanistycznej „gwiazdki”.

W wymiarze kulturowym natomiast mamy do czynienia z kolejną odsłoną prób dechrystianizacji Polski, która koniecznie ma być „kolorowa”, nawet jeśli przy okazji Halloween miałby to być kolor czarny, ew. przeplatany krwistymi zaciekami. Bo to jest czerń postępowa, słuszna i wesoła, w przeciwieństwie do czerni zacofanej, niesłusznej i smutnej, rozświetlonej ponurym blaskiem religianckich zniczy. No cóż, przyznam się, że sam kupiłem akurat w Halloween dwie dynie, ale - zapewne ku zmartwieniu społecznych reedukatorów - muszę ze wstydem przyznać, iż nie były to radosne, postępowe dynie do palenia w nich świeczek, tylko obskuranckie dynie przeznaczone na przetwory – a konkretnie na marynaty mające urozmaicić zimowe obiady.

III. Z dwojga złego – Walentynki...

Pisząc o Halloween nie sposób nie odnieść się do drugiego święta z importu, Walentynek mianowicie. Te z kolei wzięły Polskę szturmem, choć przypuszczam, że gdyby o sprawie mieli decydować faceci, to na te całe Walentynki machnęliby ręką. Tak się jednak składa, że niemal każdy facet, przynajmniej na pewnym etapie, ma tę jedną-jedyną, która ma się rozumieć nie przepuści żadnej okazji, by ten jeden-jedyny miał szansę okazać jak bardzo mu na swej jednej-jedynej zależy. W związku z powyższym, ci biedni faceci w zasadzie nie mają wyjścia, więc posłusznie kupują te szklarniowe tulipany i idą do kina na jakąś badziewną komedię romantyczną, licząc w skrytości ducha na alkowianą nagrodę ze strony swych jednych-jedynych. Tutaj już nic się nie da zrobić.

Rzecz jasna, jestem świadom iż 14 lutego jest katolickim dniem Świętego Walentego i Kościół stara się o tym fakcie swym owieczkom przypominać. Nie oszukujmy się jednak – jest to święto komerchy, niemniej, dzięki sympatycznemu przesłaniu jest w odróżnieniu od Halloween do przełknięcia. Choć z drugiej strony, te nieszczęsne, obowiązkowe komedie romantyczne mogą nieść ze sobą poziom makabry w wymiarze estetyczno-intelektualnym nie gorszy niż halloweenowe horrory. Ale, z dwojga złego, niech lepiej już będą te Walentynki... a tym, którzy pozwalają swoim dzieciom w wigilię Wszystkich Świętych plątać się po obcych mieszkaniach, dedykuję kawałek Spirit of 84 „Cukierek lub numerek”.

 

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

PS. Tekst „Cukierek lub numerek”

utwór rekomendowany osobom powyżej 16 roku życia ;)

 

Choć Polska lubi czuć się przedmurzem chrześcijaństwa

Co roku trwa tu festyn komercji i pogaństwa

Zamiast odwiedzać groby, atakują mieszkania

Banda paskudnych gnoi, bez śladu wychowania

 

Przylazła również do mnie dziewczynka, co ma pecha

Cukierek lub numerek, w moich drzwiach się uśmiecha

Oceniam sytuację, przyglądam się dziewczynie

Ktoś musi ją wychować, podejmę ten wysiłek

 

Żeby ten wieczór, dziewczę, dla ciebie był nauką

Dziś wybieram numerek, pod ścianę, pod ścianę!

Starczy pogańskich bredni, odechce ci się głupot

Dziś wybieram numerek, pod ścianę, pod ścianę!

 

Szlajanie się po nocy może być niebezpieczne

Metody wychowawcze brutalne lecz skuteczne

Gdy lekcję zapamięta, to może się nauczy

Odechce się dziewczynie po obcych domach włóczyć

 

Gdy trafi w dobre ręce, dziewczynka co ma pecha

Cukierek lub numerek, wie, po co się uśmiecha

Nie ma się po co szlajać, gdy noc październikowa

Gdy cukier zęby psuje, grunt, żeby panna zdrowa

 

Żeby ten wieczór, dziewczę, dla ciebie był nauką

Dziś wybieram numerek, pod ścianę, pod ścianę!

Starczy pogańskich bredni, odechce ci się głupot

Dziś wybieram numerek, pod ścianę, pod ścianę!