Bez wszechstronnej dekolonizacji będziemy mogli tylko pomarzyć o jakimkolwiek realnym rozwoju.
I. Gospodarcza kolonia
Podstawowym wyzwaniem stojącym zarówno przed prezydentem Andrzejem Dudą, jak i przed spodziewanym nowym rządem tworzonym, bądź współtworzonym przez PiS, będzie dekolonizacja Polski - i to nie tylko na płaszczyźnie politycznej, ale również w sferze gospodarczej. O skali kolonialnego drenażu może świadczyć chociażby raport amerykańskiego watchdoga „Global Financial Integrity” pokazujący skalę nieopodatkowanych transferów finansowych ze 145 krajów za lata 2003-2012 („Illicit Financial Flows from Developing Countries: 2003-2012”). Wedle tych danych Polska znajduje się na 17 pozycji ze skumulowanym wypływem kapitału na poziomie 82,393 mld USD. Jest to absolutny rekord jeśli chodzi o kraje UE. Następna jest zajmująca 33 miejsce Bułgaria z łącznym „cumulative illicit outflows” w wysokości 25,354 mld USD. Można do powyższego dodać jeszcze np. raport Fundacji Republikańskiej z 2013 roku dotyczący płacenia podatku CIT przez sieci supermarketów w 2011 roku: Kaufland (6,4 mld zł przychodu) - zero CIT; Carrefour (przychód 7,9 mld) - 14 mln zł zwrotu; Tesco (11,9 mld przychodu) - brak danych nt. CIT; Lidl (7,6 mld przychodu) - 57,4 mln zł CIT; Biedronka (25,3 mld przychodu) - 241 mln zł CIT.
Kolejną patologią są tzw. „specjalne strefy ekonomiczne”. Działające w nich podmioty są traktowane preferencyjnie - podatki, opłaty lokalne itd., czego efektem jest zwiększenie ucisku fiskalnego wobec przedsiębiorstw, które nie miały szczęścia zakotwiczyć się w którejś ze „stref” oraz napędzanie zadłużania się państwa i samorządów – bo pieniądze na wydatki publiczne tak czy inaczej jakoś trzeba pozyskać. Dobrze obrazuje to prospekt „Investing in Poland 2014” - województwo warmińsko-mazurskie chwaliło się w nim: „Mamy największą stopę bezrobocia w Polsce i najniższe zarobki. Dzięki temu zapewniamy inwestorom bogate zasoby taniej siły roboczej”; dodając następnie: „dla województwa warmińsko-mazurskiego maksymalną wysokość pomocy przepisy ustalają na poziomie 50% kwalifikowanych kosztów nowej inwestycji lub 50% dwuletnich kosztów pracy nowo zatrudnionych pracowników”. Czyli nie tylko ulgi i zwolnienia, lecz również gotowy grosz przerzucający koszta „prywatnej” inwestycji na sferę publiczną. Później zresztą taki zadomowiony już „inwestor” może szantażować władze lokalne groźbą zamknięcia zakładu, żądając dalszych ulg – casus Michelina w Olsztynie.
II. Biali Murzyni
Idźmy dalej. Mamy oto osławiony „elastyczny rynek pracy”, skutkujący lawinowym wzrostem osób pracujących na śmieciówkach oraz zjawiska „working poor” - czyli „pracującej biedoty” - ludzi, których mimo pracy w pełnym wymiarze nie stać na zaspokojenie elementarnych potrzeb życiowych. Wg. raportu OECD „Employment Outlook 2014” Polska znajduje się na 26 pozycji jeśli chodzi o wysokość zarobków (na 32 ujęte w zestawieniu kraje), za to odsetek osób zatrudnionych na umowy czasowe plasuje nas na 2 miejscu (pierwsze jest Chile). Na temat „working poor” dostępne są jedynie dwa zestawienia, oba sprzed lat, zupełnie jakby nie chciano tykać tematu: badanie CBOS z 2008 roku mówi o 6,6% dorosłej populacji, zaś raport Komisji Europejskiej z 2010 – o 11%. Z tymi danymi harmonizują informacje Polskiego Forum HR, wedle których funkcjonuje w Polsce 5210 agencji zatrudnienia, zaś w 2015 wartość rynku pracy tymczasowej powinna wzrosnąć o 15%. Innymi słowy, agencje zatrudnienia – współczesne „wypożyczalnie niewolników” na użytek gospodarczych kolonizatorów Polski - przeżywają prawdziwy rozkwit.
Na marginesie – ostatnio zrobił się szum o fabrykę Jaguara, która ostatecznie powstanie na Słowacji. Słowacki rząd, prócz licznych przywilejów, dofinansuje inwestycję kwotą 360 mln euro, co zatwierdzić ma Komisja Europejska. Charakterystyczne – pomoc publiczną dla stoczni KE każe zwracać, a na pomoc publiczną dla fabryki Jaguara entuzjastycznie wyraża zgodę. Według Janusza Piechocińskiego firma Jaguar Land Rover prócz działki, infrastruktury itd. (wszystko na koszt państwa), żądała m.in. rynku pracy pozwalającego wybrać co 20 ofertę spośród ubiegających się chętnych. Czyli – tanich pracowników w obszarze dużego bezrobocia, co pozwalałoby na szantażowanie ich groźbą zwolnienia. Zwróćmy uwagę na paranoidalność sytuacji - dwa kraje prześcigają się w dogodzeniu międzynarodowemu koncernowi, co stawia tenże koncern w pozycji pana sytuacji, a rządy w roli rywalizujących o jego względy petentów. W zamian koncern proponuje śmieciową pracę w montowni dla iluś tam białych Murzynów na półniewolniczych warunkach - i w zasadzie nic poza tym, bo do budowy fabryki dołoży się państwo, zyski zostaną wytransferowane za granicę, zaś podatki - o ile Jaguar nie wydębił sobie zwolnień (a zapewne wydębił) - groszowe. Śmieciowe pensje lokalni „prole” i tak wydadzą w dyskontach należących do innego z kolei międzynarodowego giganta, może nawet jak Lidl i Kaufland kredytowanego dodatkowo przez Bank Światowy (to osobny kryminał – BŚ oraz EBOiR wsparły Grupę Schwarz w latach 2004-2013 kredytami na łączną kwotę ponad 1 mld USD na ekspansję w Europie Środkowo-Wschodniej, w tym w Polsce), który to gigant również wytransferuje zyski za granicę. Gdzie tu interes? Co ma z tego kraj - gospodarz takich „inwestycji”? Okrągłe zero – i to w najlepszym wypadku, bo sądzę, że gdyby wszystko rzetelnie podliczyć, to wyjdzie na nielichym minusie. To jest właśnie kolonializm o którym tu piszę. Zatem, nie płaczmy po Jaguarze.
III. W kieszeni banksterów
Skolonizowane państwo boi się wyciągać do „wielkich” rękę po należne mu podatki. Wg. raportu MFW sporządzonego na zlecenie Ministerstwa Finansów (też ciekawe, że polskie ministerstwo nie było w stanie samodzielnie ogarnąć tematu), wydajność w zakresie poboru podatków spadła w latach 2008 – 2013 z 16 do 13,1 pkt. PKB. W zamian za to mamy najniższą kwotę wolną od podatku w Europie - poniżej minimum socjalnego, co sprawia, że część Polaków płaci państwu haracz od nędzy. Innym przejawem kolonialnego uzależnienia, jest galopujące zadłużanie państwa, sprawiające, iż Polska siedzi w kieszeni międzynarodowych spekulantów. Tu ciekawostka – koszt obsługi zadłużenia Skarbu Państwa niemal pokrywa się z wpływami z PIT. Dane za 2013 – wpływy z PIT to 42,9 mld zł, koszty obsługi zadłużenia – 42,7 mld zł. Ostatnio rząd Ewy Kopacz pożyczył od Banku Światowego 912,7 mln euro na kiełbasę wyborczą, zaś obecne tempo zadłużania Polski jest tak imponujące, że konstytucyjny próg 60% PKB możemy osiągnąć już pod koniec 2019 roku. Ale z czegoś pieniądze trzeba brać, jeśli kolonialny nie-rząd pozwala się ordynarnie rżnąć międzynarodowemu biznesowi chociażby na tzw. „cenach transferowych”, wedle których rozliczane są zakupy od zagranicznych podmiotów w ramach tej samej grupy kapitałowej, co pozwala nabijać koszty i unikać opodatkowania. W naszej skarbówce pracuje zaledwie ok. 100 specjalistów od problematyki cen transferowych. Nie dziwi więc, iż wg raportu „Paying Taxes 2013” Banku Światowego nasz system podatkowy zajmuje 114 pozycję spośród 183 państw, zaś wg OECD mamy najmniej efektywny system podatkowy spośród wszystkich członków organizacji. To jest klasyczna „mętna woda” w której mogą łowić ryby (czyli unikać opodatkowania) nasi kolonizatorzy.
No i wreszcie banki – teoretycznie krwiobieg gospodarki, faktycznie zaś – rak wysysający z niej siły witalne. Rekordowe zyski sektora, będącego głównie w zagranicznych rękach, pozostające w ostatnich latach na poziomie 15-16 mld zł., to nic innego jak kolonialna dywidenda pochodząca z toksycznych produktów spekulacyjnych, takich jak łże-kredyty frankowe, polisolokaty, czy jedne z najwyższych w Europie kosztów usług bankowych. Znamienna jest tu reakcja rozbezczelnionych banksterów na projekt ustawy regulującej sytuację frankowiczów. KNF, która miast być organem nadzoru, jest w istocie figurantem bankowego lobby, szybciutko „wyliczyła”, że banki „stracą” 22 mld zł. No więc – nie „stracą”, tylko nie zarobią tyle, ile sobie założyły, na drenowaniu kieszeni klientów. Uwolnione w ten sposób 22 mld tak czy inaczej trafią na rynek – ludzie wydadzą je na towary i usługi zamiast przynieść w zębach bankowi. Od tych 22 mld państwo zbierze chociażby VAT. Tymczasem Związek Banków Polskich już szantażuje nas „zamrożeniem” gospodarki poprzez „wstrzymanie akcji kredytowej” oraz wzywa na dywanik szefów klubów parlamentarnych i prezydenta Dudę. Czyli relacja kolonizator – niewolnik jak się masz. Trzeba przyznać, że dotychczasowe rządy, ze szczególnym uwzględnieniem tandemu PO-PSL, sprawiającego wręcz wrażenie banksterskiej ekspozytury, dołożyły wszelkich starań, by banki poczuły się właścicielami parceli między Odrą a Bugiem.
„Dla zagranicznych firm na Węgrzech era kolonizacji się skończyła” - oznajmił w 2013 roku Viktor Orban. Chciałoby się usłyszeć coś podobnego z ust naszych polityków – a potem zobaczyć konkretne czyny. Bez wszechstronnej dekolonizacji będziemy mogli bowiem tylko pomarzyć o jakimkolwiek realnym rozwoju.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 32 (19-25.08.2015)