czwartek, 27 sierpnia 2015

Dekolonizacja Polski

Bez wszechstronnej dekolonizacji będziemy mogli tylko pomarzyć o jakimkolwiek realnym rozwoju.

I. Gospodarcza kolonia

Podstawowym wyzwaniem stojącym zarówno przed prezydentem Andrzejem Dudą, jak i przed spodziewanym nowym rządem tworzonym, bądź współtworzonym przez PiS, będzie dekolonizacja Polski - i to nie tylko na płaszczyźnie politycznej, ale również w sferze gospodarczej. O skali kolonialnego drenażu może świadczyć chociażby raport amerykańskiego watchdoga „Global Financial Integrity” pokazujący skalę nieopodatkowanych transferów finansowych ze 145 krajów za lata 2003-2012 („Illicit Financial Flows from Developing Countries: 2003-2012”). Wedle tych danych Polska znajduje się na 17 pozycji ze skumulowanym wypływem kapitału na poziomie 82,393 mld USD. Jest to absolutny rekord jeśli chodzi o kraje UE. Następna jest zajmująca 33 miejsce Bułgaria z łącznym „cumulative illicit outflows” w wysokości 25,354 mld USD. Można do powyższego dodać jeszcze np. raport Fundacji Republikańskiej z 2013 roku dotyczący płacenia podatku CIT przez sieci supermarketów w 2011 roku: Kaufland (6,4 mld zł przychodu) - zero CIT; Carrefour (przychód 7,9 mld) - 14 mln zł zwrotu; Tesco (11,9 mld przychodu) - brak danych nt. CIT; Lidl (7,6 mld przychodu) - 57,4 mln zł CIT; Biedronka (25,3 mld przychodu) - 241 mln zł CIT.

Kolejną patologią są tzw. „specjalne strefy ekonomiczne”. Działające w nich podmioty są traktowane preferencyjnie - podatki, opłaty lokalne itd., czego efektem jest zwiększenie ucisku fiskalnego wobec przedsiębiorstw, które nie miały szczęścia zakotwiczyć się w którejś ze „stref” oraz napędzanie zadłużania się państwa i samorządów – bo pieniądze na wydatki publiczne tak czy inaczej jakoś trzeba pozyskać. Dobrze obrazuje to prospekt „Investing in Poland 2014” - województwo warmińsko-mazurskie chwaliło się w nim: „Mamy największą stopę bezrobocia w Polsce i najniższe zarobki. Dzięki temu zapewniamy inwestorom bogate zasoby taniej siły roboczej”; dodając następnie: „dla województwa warmińsko-mazurskiego maksymalną wysokość pomocy przepisy ustalają na poziomie 50% kwalifikowanych kosztów nowej inwestycji lub 50% dwuletnich kosztów pracy nowo zatrudnionych pracowników”. Czyli nie tylko ulgi i zwolnienia, lecz również gotowy grosz przerzucający koszta „prywatnej” inwestycji na sferę publiczną. Później zresztą taki zadomowiony już „inwestor” może szantażować władze lokalne groźbą zamknięcia zakładu, żądając dalszych ulg – casus Michelina w Olsztynie.

II. Biali Murzyni

Idźmy dalej. Mamy oto osławiony „elastyczny rynek pracy”, skutkujący lawinowym wzrostem osób pracujących na śmieciówkach oraz zjawiska „working poor” - czyli „pracującej biedoty” - ludzi, których mimo pracy w pełnym wymiarze nie stać na zaspokojenie elementarnych potrzeb życiowych. Wg. raportu OECD „Employment Outlook 2014” Polska znajduje się na 26 pozycji jeśli chodzi o wysokość zarobków (na 32 ujęte w zestawieniu kraje), za to odsetek osób zatrudnionych na umowy czasowe plasuje nas na 2 miejscu (pierwsze jest Chile). Na temat „working poor” dostępne są jedynie dwa zestawienia, oba sprzed lat, zupełnie jakby nie chciano tykać tematu: badanie CBOS z 2008 roku mówi o 6,6% dorosłej populacji, zaś raport Komisji Europejskiej z 2010 – o 11%. Z tymi danymi harmonizują informacje Polskiego Forum HR, wedle których funkcjonuje w Polsce 5210 agencji zatrudnienia, zaś w 2015 wartość rynku pracy tymczasowej powinna wzrosnąć o 15%. Innymi słowy, agencje zatrudnienia – współczesne „wypożyczalnie niewolników” na użytek gospodarczych kolonizatorów Polski - przeżywają prawdziwy rozkwit.

Na marginesie – ostatnio zrobił się szum o fabrykę Jaguara, która ostatecznie powstanie na Słowacji. Słowacki rząd, prócz licznych przywilejów, dofinansuje inwestycję kwotą 360 mln euro, co zatwierdzić ma Komisja Europejska. Charakterystyczne – pomoc publiczną dla stoczni KE każe zwracać, a na pomoc publiczną dla fabryki Jaguara entuzjastycznie wyraża zgodę. Według Janusza Piechocińskiego firma Jaguar Land Rover prócz działki, infrastruktury itd. (wszystko na koszt państwa), żądała m.in. rynku pracy pozwalającego wybrać co 20 ofertę spośród ubiegających się chętnych. Czyli – tanich pracowników w obszarze dużego bezrobocia, co pozwalałoby na szantażowanie ich groźbą zwolnienia. Zwróćmy uwagę na paranoidalność sytuacji - dwa kraje prześcigają się w dogodzeniu międzynarodowemu koncernowi, co stawia tenże koncern w pozycji pana sytuacji, a rządy w roli rywalizujących o jego względy petentów. W zamian koncern proponuje śmieciową pracę w montowni dla iluś tam białych Murzynów na półniewolniczych warunkach - i w zasadzie nic poza tym, bo do budowy fabryki dołoży się państwo, zyski zostaną wytransferowane za granicę, zaś podatki - o ile Jaguar nie wydębił sobie zwolnień (a zapewne wydębił) - groszowe. Śmieciowe pensje lokalni „prole” i tak wydadzą w dyskontach należących do innego z kolei międzynarodowego giganta, może nawet jak Lidl i Kaufland kredytowanego dodatkowo przez Bank Światowy (to osobny kryminał – BŚ oraz EBOiR wsparły Grupę Schwarz w latach 2004-2013 kredytami na łączną kwotę ponad 1 mld USD na ekspansję w Europie Środkowo-Wschodniej, w tym w Polsce), który to gigant również wytransferuje zyski za granicę. Gdzie tu interes? Co ma z tego kraj - gospodarz takich „inwestycji”? Okrągłe zero – i to w najlepszym wypadku, bo sądzę, że gdyby wszystko rzetelnie podliczyć, to wyjdzie na nielichym minusie. To jest właśnie kolonializm o którym tu piszę. Zatem, nie płaczmy po Jaguarze.

III. W kieszeni banksterów

Skolonizowane państwo boi się wyciągać do „wielkich” rękę po należne mu podatki. Wg. raportu MFW sporządzonego na zlecenie Ministerstwa Finansów (też ciekawe, że polskie ministerstwo nie było w stanie samodzielnie ogarnąć tematu), wydajność w zakresie poboru podatków spadła w latach 2008 – 2013 z 16 do 13,1 pkt. PKB. W zamian za to mamy najniższą kwotę wolną od podatku w Europie - poniżej minimum socjalnego, co sprawia, że część Polaków płaci państwu haracz od nędzy. Innym przejawem kolonialnego uzależnienia, jest galopujące zadłużanie państwa, sprawiające, iż Polska siedzi w kieszeni międzynarodowych spekulantów. Tu ciekawostka – koszt obsługi zadłużenia Skarbu Państwa niemal pokrywa się z wpływami z PIT. Dane za 2013 – wpływy z PIT to 42,9 mld zł, koszty obsługi zadłużenia – 42,7 mld zł. Ostatnio rząd Ewy Kopacz pożyczył od Banku Światowego 912,7 mln euro na kiełbasę wyborczą, zaś obecne tempo zadłużania Polski jest tak imponujące, że konstytucyjny próg 60% PKB możemy osiągnąć już pod koniec 2019 roku. Ale z czegoś pieniądze trzeba brać, jeśli kolonialny nie-rząd pozwala się ordynarnie rżnąć międzynarodowemu biznesowi chociażby na tzw. „cenach transferowych”, wedle których rozliczane są zakupy od zagranicznych podmiotów w ramach tej samej grupy kapitałowej, co pozwala nabijać koszty i unikać opodatkowania. W naszej skarbówce pracuje zaledwie ok. 100 specjalistów od problematyki cen transferowych. Nie dziwi więc, iż wg raportu „Paying Taxes 2013” Banku Światowego nasz system podatkowy zajmuje 114 pozycję spośród 183 państw, zaś wg OECD mamy najmniej efektywny system podatkowy spośród wszystkich członków organizacji. To jest klasyczna „mętna woda” w której mogą łowić ryby (czyli unikać opodatkowania) nasi kolonizatorzy.

No i wreszcie banki – teoretycznie krwiobieg gospodarki, faktycznie zaś – rak wysysający z niej siły witalne. Rekordowe zyski sektora, będącego głównie w zagranicznych rękach, pozostające w ostatnich latach na poziomie 15-16 mld zł., to nic innego jak kolonialna dywidenda pochodząca z toksycznych produktów spekulacyjnych, takich jak łże-kredyty frankowe, polisolokaty, czy jedne z najwyższych w Europie kosztów usług bankowych. Znamienna jest tu reakcja rozbezczelnionych banksterów na projekt ustawy regulującej sytuację frankowiczów. KNF, która miast być organem nadzoru, jest w istocie figurantem bankowego lobby, szybciutko „wyliczyła”, że banki „stracą” 22 mld zł. No więc – nie „stracą”, tylko nie zarobią tyle, ile sobie założyły, na drenowaniu kieszeni klientów. Uwolnione w ten sposób 22 mld tak czy inaczej trafią na rynek – ludzie wydadzą je na towary i usługi zamiast przynieść w zębach bankowi. Od tych 22 mld państwo zbierze chociażby VAT. Tymczasem Związek Banków Polskich już szantażuje nas „zamrożeniem” gospodarki poprzez „wstrzymanie akcji kredytowej” oraz wzywa na dywanik szefów klubów parlamentarnych i prezydenta Dudę. Czyli relacja kolonizator – niewolnik jak się masz. Trzeba przyznać, że dotychczasowe rządy, ze szczególnym uwzględnieniem tandemu PO-PSL, sprawiającego wręcz wrażenie banksterskiej ekspozytury, dołożyły wszelkich starań, by banki poczuły się właścicielami parceli między Odrą a Bugiem.

„Dla zagranicznych firm na Węgrzech era kolonizacji się skończyła” - oznajmił w 2013 roku Viktor Orban. Chciałoby się usłyszeć coś podobnego z ust naszych polityków – a potem zobaczyć konkretne czyny. Bez wszechstronnej dekolonizacji będziemy mogli bowiem tylko pomarzyć o jakimkolwiek realnym rozwoju.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

Czy Polskę stać na biedę?

Bangladesz Europy

Niewolnicy Europy

Drenaż kolonialny

Te ubogie supermarkety

Nowoczesne niewolnictwo

Podatek od nędzy

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 32 (19-25.08.2015)

Pod-Grzybki 17

„Wyborcza” przeprowadziła tego lata kolejną krucjatę przeciw polskiemu ciemnogrodowi i zaściankowości. Do katalogu naszych wstydów narodowych dołożyła kolejny - parawaning. Stosowanie parawanów ma dowodzić naszej ksenofobii, zacofania na tle postępowej Europy, a zapewne także nietolerancji, homofobii i antysemityzmu - bo przecież na plaży może się zdarzyć, że niefortunnie odgrodzimy się od geja lub Żyda. Plażingowemu parawaningowi mówimy twarde nie!

*

Ta sama „Wyborcza” zrobiła wywiad z Jarosławem „cebulakiem” Kuźniarem, przedstawiając go następująco: „(...)mówi Jarosław Kuźniar, który jest medialną fabryką: pracuje w telewizji, prowadzi bloga, ma konta na Twitterze i Snapchacie”. A ja piszę do trzech gazet, prowadzę blogi na kilku portalach, robię audycje dla Niepoprawnego Radia PL i Radia „Jutrzenka” oraz mam konta na Facebooku, Twitterze, Naszej Klasie i Google+... Kurczę, skoro Jarosław Kuźniar jest „fabryką”, to ja jestem samobieżnym koncernem medialnym!

*

Adam Macierewicz, kuzyn Antoniego, będzie kandydował z ramienia PO na senatora z okręgu piotrkowskiego – tego samego, w którym o mandat posła z listy PiS będzie ubiegał się Antoni Macierewicz. Nie ma co – oto rodzinny rozłam na miarę braci Kurskich. Przypomina mi to komedię „Fałszywy senator” w której drobny cwaniaczek z ulicy dowiedziawszy się, że właśnie zmarł senator o takim samym nazwisku jak jego, postanawia kandydować pod hasłem: „ludzie, głosujcie na nazwisko, które znacie!”. Zagłosują?

*

Paltformerski ksiądz-patriota, Kazimierz Sowa, poskarżył się Hajdarowiczowi na dziennikarza „Rzepy”, który opublikował na temat wielebnego niezbyt czołobitny artykuł, zaś Hajdarowicz w podskokach obiecał dziennikarza wywalić z roboty. Czekałem, aż „Wyborcza” zajmie stanowisko na temat tego oburzającego przejawu galopującej klerykalizacji mediów i kościelnego dyktatu wobec właściciela prywatnej gazety – ale się nie doczekałem. Pewnie Katarzyna Wiśniewska, dyżurna katechetka „GW”, miała gorszy dzień.

*

Feminizm w natarciu na ostatnią enklawę męskości! Oto przeczytałem, iż wynaleziono pewien praktyczny gadżet dla uświadomionych ideologicznie kobiet - jest to mianowicie specjalny lejek umożliwiający paniom sikanie do pisuaru. Jak rozumiem, feministki noszą te zaszczane lejki w swoich torebkach. Cóż, feministyczny kompleks penisa ma jednak moc porażającą, zaś na wojnie kulturowej zdrowy rozsądek jako pierwszy pada ofiarą.

*

Dobrze, załóżmy optymistycznie, że feministki te swoje lejki każdorazowo myją po użyciu. No, ale gdzie je mogą myć? Mogą je myć jedynie w zlewach, które innym służą do mycia rąk i twarzy. Sam nie wiem co gorsze - zaszczane lejki w damskich torebkach, czy mycie ich po sikach w umywalkach. No chyba, że feministki wydębią ustawowy obowiązek montowania we wszystkich toaletach specjalnych „lejkozmywaków” - a w takiej Szwecji jest to całkiem możliwe. Proszę Państwa - „szczynozlewy” - oto przyszłość wojującego feminizmu!

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

„Pod-Grzybki” opublikowane w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 33 (26.08-01.09.2015)

środa, 26 sierpnia 2015

Zapobiec trzeciej zdradzie Zachodu

Polska jako suwerenny byt państwowy jest potrzebna jedynie samym Polakom.

Zapowiedź prezydenta Andrzeja Dudy, że podejmie starania o stałe bazy NATO w Polsce, ma swój głęboki sens. Chodzi mianowicie o to, by zapobiec „trzeciej zdradzie Zachodu”. W naszej historii przerabialiśmy już dwie takie zdrady – podczas II Wojny Światowej, kiedy to sojusznicy wydali nas na żer turańskiej, rosyjsko-sowieckiej dziczy oraz wcześniej, podczas wojny polsko-bolszewickiej, kiedy to Zachód z Wielką Brytanią na czele przyjął do wiadomości wizję sowietyzacji i utratę niepodległości przez Polskę, co ostatnio znakomicie opisał w swej książce prof. Andrzej Nowak. Nie oszukujmy się – Polska jako suwerenny byt państwowy jest potrzebna jedynie samym Polakom, gdyby to zależało od Zachodu, nasze państwo mogłoby nie istnieć, reszta świata spokojnie przeszłaby nad tym do porządku dziennego. Uczyniłaby to tym chętniej, że Polska dając co jakiś czas wyraz swoim różnym aspiracjom, jawi się międzynarodowym elitom jako zbędny ból głowy.

Jak wiadomo, Rosja zgodziła się na rozszerzenie NATO pod warunkiem, że w byłych demoludach nie powstaną żadne istotne instalacje wojskowe, co w połączeniu z naszą słabością militarną i realizowaną przez kolejne rządy polityką rozbrajania pod płaszczykiem „profesjonalizacji” armii (pozostaje pytanie, czy to jedynie głupota, czy wykonywanie instrukcji płynących z różnych zewnętrznych ośrodków) – czyni Polskę de facto „strefą zdemilitaryzowaną”. NATO na takim modelu rozszerzenia zyskało strefę buforową chroniącą Europę Zachodnią przed niespodziewaną agresją, Rosja natomiast – słabych sąsiadów, co pozwalało jej zachować nadzieję na odzyskanie z biegiem czasu utraconych wpływów w regionie.

Trzeba przyznać, że nasze dotychczasowe władze nie sprzeciwiały się takiemu stanowi rzeczy – swoistemu zawieszeniu w militarnej próżni i niedookreślonemu statusowi Polski w ramach formalnej przynależności do Sojuszu. Kontentowano się papierowymi gwarancjami bezpieczeństwa ze słynnym artykułem piątym traktatu waszyngtońskiego, puszczając w niepamięć lekcję której udzieliła nam już dwukrotnie najnowsza historia. Zdarzyło mi się kilka lat temu analizować na blogu dokument wysmażony w Ministerstwie Obrony Narodowej pt. „Wizja Sił Zbrojnych RP 2030” - i muszę przyznać, że była to porażająca lektura. Autorzy dokumentu widzieli zagrożenie dla Polski w zasadzie jedynie w działaniach ponadnarodowych terrorystów, grup najemników itd. oraz w wojnie informatycznej i propagandowej. Ani słowa o możliwości tradycyjnego ataku na Polskę, choćby w rodzaju tego, który cyklicznie ćwiczy Rosja w ramach manewrów „Zapad”. Z kolei, rola naszych sił zbrojnych miałaby się ograniczać do stworzenia warunków umożliwiających wkroczenie sił międzynarodowych. Zdolność do samodzielnej obrony naszego terytorium pominięto milczeniem, dużo za to miejsca poświęcono futurystycznym wizjom małej, mobilnej armii zdolnej do uczestniczenia w różnych misjach w zapalnych punktach świata, „modułowo” wpasowującej się w międzynarodowe struktury militarne.

Dopiero od niedawna, głównie pod wpływem rosyjskiej agresji na Ukrainę, powyższe „wizje” planistów z MON ulegają stopniowej weryfikacji, nie zapominajmy jednak, że do tej pory nasza armia konstruowana była właśnie pod kątem naszkicowanym w przywołanym dokumencie. Skutek jest taki, że nie mamy wojska zdolnego do obrony Polski, zaś NATO w międzyczasie przekształciło się w klub dyskusyjny, rozgrywany dodatkowo z jednej strony przez Rosję w ramach rady NATO-Rosja, z drugiej zaś – przez Niemcy i Francję dążące do wypchnięcia Stanów Zjednoczonych z Europy. Co więcej, artykuł piąty - fundament Sojuszu - jest stopniowo podważany i reinterpretowany w duchu - „przecież nie musi od razu chodzić o interwencję militarną”. Współgrają z tym nastroje zachodnich społeczeństw – w niedawnych badaniach Francuzi, Niemcy i Włosi jednoznacznie opowiedzieli się przeciw zaangażowaniu w wojnę, gdyby któryś z członków NATO padł ofiarą agresji.

Dlatego kwestia stałych baz NATO (czyli w praktyce – amerykańskich) jest tak istotna, przynajmniej do czasu aż postawimy własne siły zbrojne z głowy na nogi, wprowadzimy obronę terytorialną z prawdziwego zdarzenia itd. - a to niestety potrwa, bo skala zaniedbań jest ogromna. Atak na Polskę równałby się wówczas automatycznie atakowi na struktury i instalacje militarne Sojuszu, co wymuszałoby adekwatną reakcję. Dlatego też stałym bazom sprzeciwiają się Niemcy, które już za pośrednictwem swych mediów wysyłają prezydentowi Dudzie dyscyplinujące sygnały. Dla Niemiec istnienie „Polski buforowej” jest wygodne, poza tym cały czas mają nadzieję, podobnie jak inne kraje Europy Zachodniej, że ukraińska awantura w końcu się wypali i będzie można po staremu wrócić do interesów z Rosją w pełnej skali – a zgoda na bazy NATO w Polsce bardzo by to utrudniła. Dlatego podczas przyszłorocznego szczytu NATO w Warszawie należy wydębić rozwiązania, które nie dadzą Zachodowi pretekstu do kolejnej zdrady.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/futurologia-wedlug-mon

http://niepoprawni.pl/blog/346/futurologia-wedlug-mon-czesc-druga

http://niepoprawni.pl/blog/346/orgia-chciejstwa

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2267-pod-grzybki-17

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 34 (21-27.08.2015)

piątek, 21 sierpnia 2015

„Repolonizacja” franka

Zważywszy, iż sektor bankowy wykazuje co roku 15-16 mld zł zysku, to banki naprawdę mają z czego chudnąć.

Wybory parlamentarne coraz bliżej, toteż nagle okazało się, że jednak da się pomóc frankowiczom, i to - wbrew kłamliwej propagandzie banksterów oraz zblatowanej z nimi Platformy – bez angażowania budżetu państwa. Oto głosami posłów SLD, PSL i PiS udało się przegłosować w Sejmie poprawki do stosownej ustawy wedle których bank przy przewalutowaniu kredytu frankowego na złotówki umorzy aż 90 proc. różnicy między obecnym zadłużeniem, a hipotetycznym długiem jaki miałby klient biorąc kredyt w złotówkach. Pozostałe 10 proc. zostanie zamienione na preferencyjny kredyt oprocentowany wg stopy referencyjnej NBP (obecnie – 1,5 proc.). Jest to w sumie rozwiązanie zbliżone do tego, które proponowałem w tekście z początku roku pt. „Walutowy hazard” - czyli przewalutowania po kursie franka z dnia zawarcia umowy (takie przewalutowanie przyjął właśnie parlament Czarnogóry, z tym że tam podatnik jednak dorzuci się do różnicy), lub po uśrednionym kursie z dotychczasowego okresu jej trwania. No i co – można? Można. Do tego typu pomocy będą uprawnione osoby mające mieszkanie do 100 m2 lub dom do 150 m2 (limity te nie obejmują rodzin z minimum trójką dzieci), zaś stosunek wartości kredytu do wartości nieruchomości wynosi minimum 80 proc – ogółem ustawa ma objąć swym działaniem ok. 80 proc. wszystkich frankowiczów. Teraz zobaczymy co zrobi zdominowany przez PO Senat do którego trafił projekt, lecz jeśli „frankowa koalicja” SLD-PSL-PiS się utrzyma, to ewentualne senackie antykonsumenckie „popsujki” zostaną oddalone, gdy ustawa powróci do Sejmu.

Pouczające są reakcje na wieść o obecnym kształcie projektu. Oto szef Europejskiego Banku Centralnego, Mario Draghi, uznał za stosowne przestrzec Warszawę, iż „wprowadzenie ustawy o przewalutowaniu kredytów frankowych w Polsce przyniesie sektorowi bankowemu obciążenia finansowe”, a także „będzie skutkowało obniżeniem zyskowności banków”, oraz „pogorszeniem nastawienia inwestorów z powodu rosnącego ryzyka regulacyjnego w kraju” i generalnie ucierpieć ma na tym gospodarka. No cóż, zważywszy, iż sektor bankowy wykazuje co roku 15-16 mld zł zysku, to banki naprawdę mają z czego chudnąć, tym bardziej, że ów zysk w dużej mierze jest generowany przez toksyczne produkty takie jak wspomniane kredyty frankowe (a w zasadzie – żadne kredyty, tylko instrumenty spekulacyjne), czy polisolokaty – a więc wynika z bezwzględnego żerowania na krwawicy bankowych niewolników. Tymczasem Mario Draghi ostrzega przed „obniżeniem akcji kredytowej”. Dobrze, my za takie „akcje” dziękujemy, tym bardziej, że i tak w Polsce koszta kredytów tudzież opłat bankowych należą do najwyższych w Europie – i to również jest jedna z przyczyn rekordowej rentowności sektora.

A tak poza tym – EBC zajmuje się przede wszystkim nadzorowaniem strefy euro. Co zatem europejski ober-bankster ma do Polski, która do strefy euro nie należy? No tak, ale w tejże strefie mają swe siedziby centrale banków praktykujących walutowy szwindel, traktujące Polskę i inne kraje regionu jako kolonię, dojną krowę i skarbonkę. Pan Draghi troska się zatem nie tyle o stan polskiej gospodarki, ile o kondycję banków eurolandu. Zresztą, przestrogi Draghiego współbrzmią ze stanowiskiem rządu Ewy Kopacz, który nie daje się nikomu prześcignąć w robieniu dobrze banksterskim grandziarzom (np. PO konsekwentnie stosuje obstrukcję w sprawie zniesienia Bankowego Tytułu Egzekucyjnego, co nakazał Trybunał Konstytucyjny – ostateczny termin to 1.08.2016) i być może jego oświadczenie ma stanowić dla Platformy rodzaj alibi – na zasadzie „bo Europa nam każe”. Takie koło ratunkowe nie byłoby niczym dziwnym, zważywszy, iż jeszcze w 2014 roku rząd PO skierował do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu pismo sprzeciwiające się uznaniu kredytów frankowych za nieważne, czego przed ETC domagał się Sąd Najwyższy Węgier. W tamtym liście również padły argumenty jakby pisane pod dyktando bankowego lobby o „stratach” i „negatywnych konsekwencjach dla rynku finansowego”.

Te konsekwencje zresztą faktycznie następują, tylko pytanie, czy koniecznie musimy się z tego powodu smucić. Oto po uchwaleniu opisanych tu poprawek potężne „tąpnięcie” zaliczyły na giełdzie takie banki jak Getin Noble Bank, Millenium, mBank, PKO BP, BZ WBK, Pekao – czyli „umoczone” we frankowe spekulacje. Warto w tym kontekście przypomnieć, że PKO BP przejął niedawno Nordeę, stanowiącą wręcz finansową „monokulturę” bazującą na kredytach frankowych, stąd też spadek kursu akcji. I w tym momencie dochodzimy do postulatu repolonizacji banków – czyli w praktyce nacjonalizacji zagranicznych podmiotów, bo jak pokazuje przykład Getin Noble Leszka Czarneckiego (rekordzista spadku), banki w rękach rodzimych oligarchów również nie cofają się przed łupieniem Polaków na wszelkie sposoby. Spokojnie. Poczekajmy aż zacznie obowiązywać ustawa o frankowiczach i pęknie banieczka kredytowa. Wtedy te „wydmuszki” będzie można przejąć za bezcen.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/repolonizacja-bank%C3%B3w-%E2%80%93-tak-ale-z-g%C5%82ow%C4%85#.Vcj7CbVvAmw

http://blog-n-roll.pl/pl/polska-na-banksterskiej-smyczy#.Vcj7MbVvAmw

http://www.blog-n-roll.pl/pl/ewa-kopacz-%E2%80%93-lobbystka-bankster%C3%B3w#.Vcj7-bVvAmw

http://www.blog-n-roll.pl/pl/walutowy-hazard#.Vcj83LVvAmw

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 33 (14-20.08.2015)

Pod-Grzybki 16

Fala upałów nad Polską, media w alarmującym tonie donoszą o 20 stopniu zasilania i przerwach w dostawie prądu, doktor Ewa apeluje o oszczędzanie energii, firmy cierpiące na blackoucie grożą pozwami... a ja sobie przypominam, że jeszcze w 2012 roku Donald Tusk zablokował budowę nowej elektrowni w Ostrołęce (utopiwszy wcześniej w inwestycji 200 mln zł) - z niewiadomych przyczyn. To znaczy, oczywiście, wiadomych, bo przygotowywaliśmy się wtedy do budowy mostu energetycznego z Kaliningradem i importowania energii elektrycznej z Bałtyckiej Elektrowni Jądrowej - więc po co nam jakieś nowe, własne elektrownie, skoro możemy kupować ruski prąd? Coś mi się wydaje, że skutki rządów tego pana jeszcze nie raz będą się nam odbijały czkawką w najmniej spodziewanych momentach.

*

Nie do wiary! Ewa Kopacz wykryła w Polsce ruską agenturę! Otóż rosyjskimi agentami wpływu mają być ci, którzy mówią o głodnych dzieciach. Zatem, do pudła za zdradę stanu kwalifikują się m.in. Janina Ochojska (za Pajacyka), PCK, Caritas oraz wszelkie inne podmioty i osoby organizujące zbiórki na dożywianie. A do tego en masse nasłane przez Putina bachory jęczące, że są głodne. Aha - i szefostwo GUS-u publikujące dane o rozmiarach biedy w Polsce. Chwila, moment – a gdzie „Frondelek” tropiący ruską agenturę w każdej szafie? Grzesik, pobudka!

*

Mamy rocznicę Bitwy Warszawskiej i na tę okoliczność Zychowicz wypuścił nową książkę - „Pakt Piłsudski - Lenin”, traktującą o tym, jak to „uratowaliśmy bolszewizm”. Jedno trzeba zychowszczyźnie oddać: za jej sprawą doczekaliśmy się prawicowej wersji pedagogiki wstydu.

*

Niemieckie lobby bierze Muzeum AK w Krakowie. Jednym z faworytów jest Leszek Jodliński – były dyrektor Muzeum Śląskiego, wsławiony projektem ekspozycji (popartej przez RAŚ), opisującej historię Śląska ze skrajnie teutońskiego punktu widzenia. Cóż, nawet jeśli się nie uda, to pan Jodliński nie ma zamkniętej kariery – nadaje się w sam raz na kustosza jakiegoś ziomkowskiego muzeum w Bawarii. Może go wezmą za gorliwość i dobre chęci.

*

Rosja wypowiedziała nam wojnę szprotkową, wprowadzając embargo na polskie konserwy z tymiż właśnie sympatycznymi i smacznymi rybkami. Przeczytałem tę informację w necie, poskrobałem się po łepetynie i podreptałem do kuchni, gdzie otworzyłem konserwę ze szprotami w pomidorach (mam też w oleju). Następnie zjadłem ją - na złość Putinowi - i poszedłem spać w poczuciu dobrze spełnionego patriotycznego obowiązku.

*

A swoją drogą - prócz szprotek, jabłek itd. powinniśmy też jeść oczywiście czarne porzeczki, bo w tym roku były dramatycznie tanie na skupie – po 40 groszy za kilo. I zapijać to wszystko mlekiem (też embargo), aż do ciężkiej biegunki, która to przypadłość od tej pory nazywać się będzie, na wzór „francuskiej choroby” - „ruską sraczką”. Panie Putin, weź się pan zlituj, ileż można tego żarcia wpi...ć?! Zróbmy tak - my to panu wszystko wyślemy, pan to porozjeżdżaż walcem i po kłopocie.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

„Pod-Grzybki” opublikowane w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 32 (19-25.08.2015)

niedziela, 16 sierpnia 2015

Podwójna schizma Komorowskiego

Za sprawą Komorowskiego dokonały się w Polsce dwie schizmy – wewnątrznarodowa i wewnątrzkościelna.

I. Dwie schizmy

Gdybym miał podsumować kadencję byłego już prezydenta Bronisława Komorowskiego, to prócz rozlicznych przykładów politycznego szkodnictwa, czy żenujących występów wskazujących na postępujący niedowład intelektualny, wskazałbym, iż jest to człowiek za sprawą którego dokonały się w Polsce dwie schizmy – wewnątrznarodowa i wewnątrzkościelna.

Zacznijmy od tej pierwszej. Oto na skutek amerykańskiego „resetu”, Rosja wraz z dyszącymi żądzą zemsty ludźmi WSI uznała, że może sobie pozwolić na likwidację znienawidzonych braci Kaczyńskich i zainstalowanie swojego człowieka pod żyrandolem pałacu prezydenckiego. Planu nie udało się w pełni zrealizować, bowiem w ostatniej chwili Jarosław Kaczyński zrezygnował z lotu do Smoleńska by zostać przy chorej matce, niemniej wynik zamachu i tak był więcej niż zadowalający. Polska elita z Lechem Kaczyńskim na czele skonała w smoleńskim błocie, a w kraju stojący w blokach startowych Komorowski natychmiast rozpoczął bezprawne przejmowanie prezydentury – jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem zgonu głowy państwa. Szczególnie zależało mu na położeniu łapy na Aneksie do raportu o rozwiązaniu WSI (ciekawe zresztą, czy dokument ten nadal znajduje się w zasobach BBN).

Operacja, wykorzystująca atmosferę szoku po tragedii przebiegła gładko, jednak nastąpiło coś, czego najwyraźniej nie przewidziano. Oto naród, zdawałoby się trwale podzielony przez „przemysł pogardy” na dwa wrogie plemiona, nagle w obliczu śmierci 96 ofiar Smoleńska zaczął się jednoczyć. Pamiętamy tłumy przed Pałacem Prezydenckim, morze zniczy, szpaler wzdłuż przejazdu kolumny samochodów z trumnami Pary Prezydenckiej i naręcza kwiatów zasypujące karawan. Z punktu widzenia tej władzy, wysługujących się jej salonów oraz całego obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, takie narodowe pojednanie było sennym koszmarem, oznaczało bowiem kres metody sprawowania rządów polegającej na napuszczaniu na siebie różnych grup społecznych. Na widok tłumów na Krakowskim Przedmieściu i tej gigantycznej kolejki ludzi chcących oddać ostatni hołd wystawionym w Pałacu trumnom, zwyczajnie ścierpły im tyłki. Wspomnijmy choćby pełne przerażenia komentarze o „demonach polskiego patriotyzmu”, czy „kulcie Tanatosa”. Z kolei wygwizdanie przez tłum Moniki Olejnik, która postanowiła podlansować się przy okazji Żałoby Narodowej oraz wymuszenie przez zgromadzonych wyłączenia telebimu z TVN-em podczas pogrzebu Pary Prezydenckiej było sygnałem, że medialne jaczejki systemu zaczynają tracić rząd dusz. Trzeba było coś z tym zrobić. Wstępem było ponowne rozpętanie przemysłu pogardy wokół wawelskiego pochówku i reaktywacja Palikota. Należało też przypieczętować przejęcie pełni władzy, co było tym łatwiejsze, iż Jarosław Kaczyński podczas kampanii przygnieciony był żałobą, a jego sztab stanowili wówczas Joanna Kluzik-Rostkowska, Elżbieta Jakubiak, Paweł Poncyliusz, czy Marek Migalski, którzy woleli promować siebie samych, wygłupiając się w hippisowskich szmatkach.

Komorowski zatem wygrał i niemal natychmiast po zaprzysiężeniu udzielił „Gazecie Wyborczej” wywiadu, zapowiadając usunięcie Krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego, co zapoczątkowało pamiętne pandemonium letnich nocy na Krakowskim Przedmieściu, w które na skutek siły rażenia propagandy zaangażowała się emocjonalnie - po jednej, bądź po drugie stronie - reszta Polski. To była wielka operacja socjotechniczna powtórnego podzielenia narodu i ustanowienia dla „moherów” swoistego apartheidu, co nawiasem mówiąc, zupełnie otwarcie postulował prof. Radosław Markowski mówiąc, iż trzeba znaleźć sposób, by skutecznie, instytucjonalnie się podzielić. Rzucono do tego wszelkie siły – włącznie z warszawskimi alfonsami pokroju Zbigniewa S. ps. „Niemiec” - i udało się. Narodowa schizma na powrót stała się faktem, a paliwo nienawiści zapewniło temu układowi kolejną kadencję rządów. I za to Bronisław Komorowski jest osobiście odpowiedzialny.

II. Kościelni Lucyferianie

O ile doprowadzenie z pełną świadomością do głębokiego, społecznego podziału jest symbolicznym początkiem tej najgorszej w dziejach Polski prezydentury, o tyle jej zwieńczeniem jest doprowadzenie do faktycznej schizmy kościelnej. Schizma ta wprawdzie tliła się od lat wskutek pracowitego organizowania przez „Wyborczą” z medialnymi przyległościami własnego quasi-kościoła z postępowymi księżmi, czy próbami podziału na „kościół toruński” i „łagiewnicki”, jednak dopiero msza dziękczynna w kościele wizytek z 6 sierpnia pokazała głębię rozłamu. Komorowskiemu przez lata udawało się uchodzić za tradycyjnego katolika i maskę tę porzucił ostatecznie dopiero po przegranych wyborach – gdy było mu już wszystko jedno. Mógł zatem bez ceregieli podżyrować politykę rządu PO skrojoną ostatnio jakby pod zapotrzebowanie patologicznych, antyklerykalnych hejterów z forum „GW” i sierot po Palikocie, czego dobitnym świadectwem był podpis pod ustawą o in vitro złożony wbrew jednoznacznemu stanowisku Episkopatu oraz nauczaniu Kościoła. I wtedy właśnie okazało się, iż jest grupa księży (Seniuk, Luter, Sowa itd.), stosunkowo nieliczna, lecz silna poparciem medialno-politycznego mainstreamu, którzy gotowi są wprost zanegować stanowisko swych ordynariuszy, wprowadzając otwartym tekstem podział na „episkopoi” i „prezbiteroi”. Demonstracyjny wymiar miało przy tym świętokradcze udzielenie Komorowskiemu Komunii, tudzież przeprosiny wygłoszone za „ludzi Kościoła” podczas tej liturgicznej fety.

Tu wtręt na marginesie – dyżurna katechetka „Gazety Wyborczej”, pani Katarzyna Wiśniewska oburzyła się na przyrównanie kapłanów zblatowanych z polityczno-medialną salonowszczyzną do księży-patriotów. Pisze: „porównywanie otwartych na dialog kapłanów z księżmi kolaborującymi z władzami komunistycznymi - na to trzeba było prawdziwie niezależnego pomyślunku historycznego”. Błąd, pani redaktor, więcej nawet – brak czujności rewolucyjnej oraz zrozumienia mądrości etapu. Jak można nazywać współpracowników komuny „kolaborantami”? Czy Pani czasem aby się nie zagalopowała? Zapomniała Pani w jakim środowisku funkcjonuje, do jakiej gazety pisze i jakie są biograficzno-rodzinne zaszłości autorytetów z redaktorem naczelnym włącznie? Wszak, pozostając w logice Pani gazety, to właśnie „księża-patrioci” byli „otwarci na dialog”, rozumieli ducha czasu i wyzwania postępu społeczno-politycznego uosabianych wówczas przez partyjną awangardę rewolucji komunistycznej. Wypisz-wymaluj, zupełnie jak dzisiejsi postępowi księża, tak otwarci, że gotowi są paktować choćby z samym diabłem. Tak tolerancyjni, że na wyprzódki wpychający Komunię Świętą do gardła, niczym karmnej gęsi, jawnogrzesznikowi ostentacyjnie i uporczywie tkwiącemu w grzechu ciężkim. Efekty dialogu w ich wykonaniu idealnie obrazują wspomniane wyżej przeprosiny skierowane pod adresem tegoż zatwardziałego grzesznika i demonstracyjne odcięcie się od biskupów, oznaczające de facto deklarację schizmy.

Kontynuując w duchu „Wyborczej” - to właśnie Kościół prymasa Wyszyńskiego był „zamknięty”, tkwiący w obskuranckim „non possumus”, antypostępowy, promujący „płytki ludowy katolicyzm” i „prymitywny kult maryjny”. Czyli, całkiem jak znakomita większość obecnego Episkopatu „nie pojmująca” wymogów współczesności oraz dziejowej konieczności przyjęcia z całym dobrodziejstwem inwentarza genderyzmu, in vitro, homomałżeństw, rozwodów i reszty światłej agendy Lucyfera. Wszak „Lucyfer” to inaczej „niosący światło” - z łacińskiego lux: światło; ferre: nieść – stąd wniosek, że w oczach obozu Postępu Kościół zasłuży na uznanie dopiero wówczas, gdy zostanie „oświecony”, czyli przejdzie na pozycje lucyferiańskie, od czego zresztą niektórzy kapłani pokroju tych koncelebrujących mszę ku czci Bronisława Umęczonego nie są już zbyt odlegli. Inni zaś, jeśli przypomnimy sobie umizgi ks. Bonieckiego do Adama Darskiego vel „Nergala” vel „Holocausto”, dotknęli nawet tej granicy fizycznie. Komorowski dał zresztą wyraźny sygnał jakie nauki są miłe, a jakie niemiłe władzy doprowadzając w 2010 roku do odwołania kapelana ks. płk. Sławomira Zarskiego za nieprawomyślne kazanie wygłoszone w Święto Niepodległości.

III. Wyzwanie

I już krótko, na zakończenie: nie zazdroszczę prezydentowi Dudzie, choć głosy z jego otoczenia wskazują, iż zdaje on sobie sprawę ze szkodliwości obecnych podziałów. Czy będzie w stanie choćby częściowo je zasypać, czy też prawdziwa okaże się fraza Rymkiewicza - „To co nas podzieliłoto się już nie sklei”? O ile schizmę kościelną i dyscyplinowanie rozbrykanych kapłanów można zostawić biskupom, to nie należy zapominać, iż oba podziały w jakiś sposób się na siebie nakładają, a zakonserwowanie kulturowo-społecznego apartheidu jest w dalszej perspektywie czasowej przepisem na narodową anihilację. Przezwyciężenie toksycznej spuścizny Komorowskiego zatruwającej społeczną tkankę może się okazać zadaniem trudniejszym niż odwrócenie wszystkich pozostałych szkód ośmiu lat rządów Platformy razem wziętych.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/komu-%C5%9Bwieczk%C4%99-komu-ogarek#.VcZRsbVvAmw

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2236-pod-grzybki-16

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 31 (12-18.08.2015)

czwartek, 13 sierpnia 2015

Zgromadzenia pod specjalnym nadzorem

Organy władzy dostają do ręki narzędzie delegalizujące zgromadzenie w zasadzie w sposób czysto uznaniowy.

W ubiegłym tygodniu koalicja rządząca PO-PSL wraz z koncesjonowanymi przystawkami z Twojego Ruchu i SLD przegłosowały nowelizację ustawy o zgromadzeniach publicznych. Jak alarmują opozycyjne media oraz parlamentarzyści PiS, nowa ustawa umożliwi rozwiązywanie zgromadzeń pod najbardziej absurdalnymi pretekstami. Pod rządami uchwalonego aktu prawnego możliwe będzie chociażby rozwiązanie demonstracji za wznoszenie antyrządowych okrzyków. Oczywiście, w ustawie nie jest to wyrażone wprost – tyle, że przepisy dotyczące rozwiązywania zgromadzeń sformułowane są na tyle szeroko, że wspomniany scenariusz jest jak najbardziej możliwy. Spróbuję wyjaśnić w czym rzecz.

Otóż art. 20 p.1 Ustawy Prawo o zgromadzeniach głosi: Zgromadzenie może być rozwiązane przez przedstawiciela organu gminy, jeżeli jego przebieg zagraża życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach lub narusza przepisy niniejszej ustawy albo przepisy karne, a przewodniczący zgromadzenia, uprzedzony przez przedstawiciela organu gminy o konieczności rozwiązania zgromadzenia, nie rozwiązuje go”. Z kolei art. 28 p.1 tejże ustawy mówi: Zgromadzenie spontaniczne może być rozwiązane przez funkcjonariusza kierującego działaniami Policji, jeżeli: 4) jego przebieg narusza przepisy niniejszej ustawy albo przepisy karne; 5) zakłóca przebieg zgromadzenia organizowanego w trybie przepisów rozdziału 2 lub 3.

Cóż to oznacza w praktyce? Ano, organy władzy dostają do ręki narzędzie delegalizujące zgromadzenie w zasadzie w sposób czysto uznaniowy. Wystarczać będzie stwierdzenie naruszenia jakiegokolwiek przepisu karnego – niechby i Kodeksu Wykroczeń. Weźmy art. 145 KW: „Kto zanieczyszcza lub zaśmieca miejsca dostępne dla publiczności, a w szczególności drogę, ulicę, plac, ogród, trawnik lub zieleniec, podlega karze grzywny do 500 złotych albo karze nagany”. Wyobraźmy sobie demonstrację podczas której ktoś np. zechce rozrzucić ulotki. Jest naruszenie „przepisu karnego”? Jest. Zgromadzenie niewygodne dla władzy może w takiej sytuacji zostać rozwiązane w majestacie prawa. Zresztą, z tego wybiegu z lubością korzystały władze komunistyczne ścigające „ulotkowiczów” właśnie za zaśmiecanie. Jak ta historia się powtarza... Inny przykład: wzdłuż trasy gej-parady ustawia się szpaler kontrdemonstrantów, którzy okrzykami „zakłócają przebieg zgromadzenia”. I znów – władza w tej sytuacji zyskuje pełne prawo do rozgonienia protestujących.

Teraz przejdźmy do antyrządowych okrzyków. Oto artykuł 135 § 2 Kodeksu Karnego: Kto publicznie znieważa Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. Wystarczy zatem, że demonstranci pojadą „grubym słowem”, lub w inny sposób znieważą bądź ośmieszą głowę państwa i już organ gminy, bądź policja może takie zgromadzenie rozwiązać. Lepiej zatem uważać z wyskokami typu „na Mazury, macać kury”. Lecz to jeszcze nie koniec. Art. 226 § 3 KK powiada: „Kto publicznie znieważa lub poniża konstytucyjny organ Rzeczypospolitej Polskiej, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. I znów – jeśli padną nieco ostrzejsze antyrządowe okrzyki, to władza uzna, iż doszło do znieważenia „konstytucyjnego organu”, czyli złamania prawa i art. 20 ustawy o zgromadzeniach, co daje znakomity pretekst do rozwiązania manifestacji.

Jak pamiętamy, ze wspomnianego przepisu KK władza raz już skorzystała – na jego podstawie doszło mianowicie w 2013 do skazania na grzywny kibiców Jagiellonii Białystok za skandowanie hasła „Donald matole twój rząd obalą kibole”.

Ale „konstytucyjne organy” to jeszcze nic. Kodeks Karny w art. 226 § 1 penalizuje także znieważanie „funkcjonariusza publicznego lub osobę do pomocy mu przybraną, podczas i w związku z pełnieniem obowiązków służbowych”. Zaś „funkcjonariuszem publicznym” w rozumieniu prawa karnego jest... no cóż, w zasadzie każdy pracownik jakiegokolwiek organu państwa. Polecam w tym względzie lekturę art. 115 §13 KK, który zawiera ten katalog – począwszy od prezydenta, posła, sędziego a skończywszy na pracownikach administracji rządowej i samorządowej. Wystarczy zatem demonstracja przed Sejmem skandująca pod adresem obradujących posłów „zło-dzie-je, zło-dzie-je!” - i pozamiatane. Manifestacja do rozwiązania wskutek naruszenia art. 226 § 1 KK w związku z art 115 §13 KK oraz art. 20 p.1 Ustawy Prawo o zgromadzeniach.

Przepraszam Czytelników za ten może nieco nieprzystępny prawniczy język, ale chciałem Państwu zobrazować, że zastrzeżenia opozycyjnych posłów to nie jest żaden wymysł, ani histeria, tylko jak najbardziej realna obawa o stan praw obywatelskich. Jedno mnie tylko zastanawia – Platforma jest już praktycznie na wylocie, a wciąż forsuje rozwiązania służące pełzającej totalitaryzacji życia publicznego, zupełnie jakby szykowała się do następnej kadencji rządów. Pytanie - czy oni są aż tak głupi i wyprani z wyobraźni, czy może to my o czymś nie wiemy?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 32 (07-13.08.2015)

Pod-Grzybki 15

Widmo buczyzmu krąży nad Polską. Najpierw wybuczano doktor Ewę za pałętanie się bez wyraźniej potrzeby po Powązkach, a potem w rewanżu platformersi wybuczeli prezydenta Dudę podczas sejmowego orędzia – i to akurat w momencie, gdy mówił o głodnych dzieciach. Wniosek - w Platformie wciąż obowiązuje „doktryna Niesiołowskiego” mówiąca, że gówniarze nie są tak naprawdę głodni, dopóki nie wyżerają masowo szczawiu i mirabelek.

*

Tak przy okazji – ponieważ w Polsce wszyscy są syci i zadowoleni, to najwyższa pora, by ukrócić wrażą propagandę, jakoby w Polsce były jakieś niedożywione dzieci. Te wszystkie „pajacyki”, „szlachetne paczki” i inne „caritasy”, co to insynuują, że trzeba dokarmiać gnojków, którym nawet się nie chce narwać szczawiu i lebiody na zupę. Na takiej samej zasadzie komuna niechętnym okiem patrzyła na hodowanie kóz – jako że koza miała być symbolem kapitalistyczno-obszarniczej nędzy i wyzysku chłopa, to naturalne, że w socjalistycznym dobrobycie miejsca na nią być nie mogło. Podobnie w III RP – dzieci głodować sobie mogą do woli w jakimś Sudanie, u nas takie ostentacyjne głodowanie powinno podpadać pod paragraf o obrazie konstytucyjnych organów państwa.

*

Zmarło się Janowi Kulczykowi i to w samym Wiedniu – europejskim centrum wszelkiej maści agentur, w którym niegdyś tenże Kulczyk rozprawiał sobie z Ałganowem o sprzedaży Rafinerii Gdańskiej i gdzie popełniono w więziennej celi samobójstwo panu „Baraninie”. Zastanawiałem się, czy w pogrzebie weźmie udział Bronisław Komorowski, bo jak by nie patrzeć, pochowanie Jaruzelskiego, Mazowieckiego, Bartoszewskiego i Kulczyka podczas jednej kadencji, to jednak coś, co śmiało można sobie wpisać do CV. No i tu mam zagwozdkę – czy wydelegowanie na pogrzeb „doktora Jana” Dziadzi też się liczy?

*

Nawiasem mówiąc – Komorowski jeszcze jako p/o prezydenta zasłynął stwierdzeniem, że „państwo Polskie zdało egzamin”, gdyż przeprowadziło sprawnie pogrzeby ofiar Smoleńska – tak sprawnie, że bliscy nawet nie zdążyli zerknąć kto tak naprawdę jest w trumnach. No i tu jest perspektywa dla byłego już na szczęście prezydenta na dalszą karierę: niech otworzy zakład pogrzebowy „Ostatni Egzamin”. Ma już wprawę.

*

Andrzej Duda został zaprzysiężony i wydaje się, że na Czerskiej dopiero teraz dotarło do świadomości michnikoidów, że ten koszmar jednak dzieje się naprawdę. Efektem był atak publicystycznej histerii wsparty listami od zatroskanych czytelników – przodowników pracy, dojarek, górników dołowych i traktorzystów. Spokojnie, ta histeria za chwilę minie, ustępując miejsca robionemu na zimno przemysłowi pogardy. Będzie to już trzecia odsłona owego serialu – po pogardzie przed- i po-smoleńskiej. Bardzo na nią czekam, bowiem przy obecnych nastrojach i przełamaniu medialno-opiniotworczego monopolu michnikowszczyzny będzie miała ona skutek odwrotny do zamierzonego – pogrzebie „Wyborczą” na amen. Może nawet nad trumną z logo „GW” przemówi Komorowski.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

„Pod-Grzybki” opublikowane w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 31 (12-18.08.2015)

wtorek, 11 sierpnia 2015

Cywilizacyjny wymiar Powstania Warszawskiego

Przynależność do cywilizacji łacińskiej to nie tylko zaszczyt i powód do dumy, ale również obowiązek.

I. Pomijany aspekt Powstania

Na samym wstępie napiszę o czym ten tekst NIE BĘDZIE. Nie będę mianowicie roztrząsał racji „za” i „przeciw” decyzji o wybuchu Powstania. Nie będę dywagował, czy miało ono jakiekolwiek szanse powodzenia. Nie będę również zajmował się tym, czy był to „obłęd”, czy nieuchronna konsekwencja całokształtu dotychczasowej działalności Państwa Podziemnego i społecznych nastrojów Stolicy, ani tym, czy było warto - i co by było gdyby. Nie uczynię tego z prostego powodu. Uważam, że obie strony – zwolennicy i przeciwnicy Powstania – dawno już wystrzelali się ze swoich argumentów; powiedziano w tym sporze już chyba wszystko i teraz pozostaje jedynie międlenie wciąż tych samych fraz w różnych konfiguracjach. Jak dla mnie, jest to zajęcie cokolwiek jałowe, ale jeżeli ktoś lubi ten sport, to proszę bardzo.

Zajmę się natomiast aspektem, który w publicznej debacie o Powstaniu Warszawskim wciąż jest zbyt mało obecny i niedoceniony – wymiarem cywilizacyjnym owego bezprzykładnego zrywu. Co kazało Powstańcom rzucić się z butelkami benzyny na czołgi, skoro – jakby powiedzieli Czesi – było to surowo zabronione? Jakiej sile zawdzięczamy powstanie największego ruchu oporu w okupowanej Europie? I czemu walka trwała aż 63 dni, mimo że od pewnego momentu stało się jasne, że Powstanie czeka klęska? Nie ukrywam, że będę się inspirował rozmową przeprowadzoną niedawno (z moim skromnym uczestnictwem jako współprowadzącego) w Niepoprawnym Radiu PL z udziałem profesorów: Grzegorza Kucharczyka, Tomasza Panfila i Jana Żaryna, która poświęcona była właśnie temu zagadnieniu.

II. Sojusz bizantyjsko-turański przeciw cywilizacji łacińskiej

Otóż, jeżeli wyjdziemy od podziału cywilizacji autorstwa Feliksa Konecznego, to zobaczymy, że Polska znajduje się w kleszczach dwóch obcych jej kulturowo wspólnot: cywilizacji turańskiej uosabianej przez Rosję i Związek Sowiecki, oraz cywilizacji bizantyjskiej do której należą Niemcy. Polska, jako przedstawiciel cywilizacji łacińskiej próbuje ocalić swą tożsamość i odrębność między tymi dwoma młyńskimi kamieniami. Czyni to ze zmiennym szczęściem, choć nie zapominajmy, że były w naszej historii okresy, kiedy to my dominowaliśmy nad żywiołem zarówno niemieckim, jak i rosyjskim.

W każdym razie, specyfiką odróżniającą zarówno rosyjsko-sowiecki turanizm, jak i niemiecko-narodowosocjalistyczny bizantynizm od cywilizacji łacińskiej jest m.in. stosunek do jednostki i władzy. O ile w „wojennym obozie” turańskim władca i władza jest wszystkim, zaś poddani niewolnikami, z którymi chan, car, gensek, może zrobić wszystko w imię swoich celów; natomiast w bizantynizmie, mimo jego chrześcijańskich korzeni, władca ma prawo odejść od pewnych wartości dla realizacji własnych zamierzeń (i poddani takowe prawo akceptują) - o tyle w kręgu cywilizacji łacińskiej i katolickiej władca musi respektować określone zasady i wartości: Dekalog, daną od Boga podmiotowość jednostki, prawo. W momencie gdy władza pragnie zamachnąć się na przyrodzone każdej istocie ludzkiej prawa naturalne, poddani mogą się zbuntować. Jest to element wyjątkowo drażniący przedstawicieli zarówno turanizmu, jak i bizantynizmu, stąd pomstowania Niemców i Rosjan na „polskich buntowników”. W ich systemie wartości wystąpienie przeciw władzy jest grzechem samym w sobie. Niemcy nazywając polskich partyzantów „bandytami” nie czynili tego bynajmniej jedynie w celu propagandowego zdeprecjonowania Podziemia. Z ich perspektywy, bunt niewolników faktycznie równał się bandytyzmowi zagrażającemu ustalonej hierarchii – bo władza, jaka by nie była, zapewnia ład i porządek, zaś prawo – choćby nieludzkie i okrutne – to jest prawo i koniec dyskusji. W systemie bizantyjsko-turańskim wolność człowieka jest jedynie szkodliwym miazmatem. Podmiotowość jest wyłącznym atrybutem władzy i może być realizowana również na szkodę poddanych, którym z kolei przynależy się tyle praw i swobód, ile uzna za stosowne wydzielić im władca. Dlatego właśnie Niemcy nie protestowali przeciw barbarzyńskim prawom dotyczącym ludności żydowskiej, czy totalitaryzmowi dotykającemu ich samych. Dla nich był to zwyczajny porządek rzeczy - ordnung muss sein!

Jak łatwo w związku z powyższym zauważyć, cywilizacjom bizantyjskiej i turańskiej jest do siebie znacznie bliżej, niż każdej z nich do cywilizacji łacińskiej. Ich sojusz wobec wspólnego wroga, jakim jest łacińska Polska jawi się zatem jako wręcz coś narzucającego się. Warto z tego punktu widzenia spojrzeć zarówno na rozbiory, jak i na późniejszy pakt Ribbentrop-Mołotow dający sygnał do rozpętania II Wojny Światowej. Patrząc na sprawy w ten sposób, widzimy również, że i nasze powstania narodowe były czymś nieuchronnym – naturalnym skutkiem nieuniknionych napięć generowanych przez nieprzekraczalne, cywilizacyjne różnice. Jak stwierdził Koneczny – nie można być cywilizowanym na dwa sposoby. Nie można pozostawać wskutek jakiejś kulturowej obróbki i sztukowania trochę łacinnikiem, trochę bizantyjczykiem, a trochę Mongołem.

III. Powstanie jako zryw cywilizacyjny

W tym ujęciu, Powstanie Warszawskie jawi się jako zryw cywilizacyjny. Warszawa przez dwa miesiące była redutą świata łacińskiego w sercu części Europy opanowanej przez dwa wrogie jej obozy. Zwróćmy uwagę – z jednej strony Niemcy krwawo tłumią Powstanie z całym towarzyszącym temu wściekłym zezwierzęceniem, jakie cywilizacja nie uznająca prawa do sprzeciwu rezerwuje dla buntowników; z drugiej natomiast – Sowieci zatrzymują się na linii Wisły i czekają. Niezależnie od kalkulacji politycznych Stalina, można powiedzieć, że obie strony – niemiecką i rosyjską – znów na chwilę, na tym odcinku frontu, połączył doraźny, taktyczny sojusz skierowany przeciw cywilizacji, którą należało zgnieść, by którakolwiek z nich mogła zapanować nad tym fragmentem świata. Zresztą, jeśli wspomnimy, że wraz z przesuwaniem się frontów NKWD i Gestapo zostawiały sobie nawzajem we wzorowym porządku katownie, to ujrzymy, iż mimo wojny bizantyjsko-turańskiej, cały czas obowiązywała równoległa zasada – zniszczyć obcych kulturowo Polaków wraz z ich cywilizacyjnym potencjałem. Poza wszystkim, element turański był obecny także jako siła bezpośrednio wspierająca niemieckich pacyfikatorów – rosyjskie oddziały RONA wykazywały się wyjątkowym bestialstwem w tłumieniu Powstania i gwałtach na cywilnej ludności Warszawy.

To dlatego Powstanie trwało tak długo. To dlatego w ogóle wybuchło i dlatego powstańcy dokonywali cudów heroizmu mimo beznadziejnej sytuacji ogólnej. Rachuby polityczne i porównywanie stosunku sił, uzbrojenia itp., to jedno. Na drugiej szali mamy zaś przeświadczenie, może nawet nie w pełni dające się zwerbalizować, ale jakoś tkwiące z tyłu głowy, że tu nie ma miejsca na kompromisy i półśrodki, że jeśli zostaniemy z bronią u nogi, to oni i tak nas unicestwią w taki czy inny sposób. Poprzez walkę Polska dała świadectwo swej przynależności do innego świata, niż jej obaj okupanci. Zapłaciliśmy za to, jako naród, potworną cenę. Tyle że po prostu inaczej się nie dało – gdybyśmy mieli za sobą, jak Czesi, tradycję przynależności do niemieckiej Rzeszy, w której nawet wojny husyckie nie wykraczały w sumie poza ogólnoeuropejski standard konfliktów religijnych, i którzy to Czesi po poskromieniu ich aspiracji na powrót stali się w gruncie rzeczy lojalnymi poddanymi niemieckiego Bizancjum – to pewnie nie byłoby ani krwi, ani walki, ani ofiar. Lecz wtedy zaparlibyśmy się sami siebie, zatracając tożsamość. Nie bylibyśmy łacinnikami, lecz albo bizantyjczykami, albo turańczykami – w zależności od tego, kto akurat ostatecznie sprawowałby nad nami władzę.

Na marginesie, nie sposób nie wspomnieć tu o haniebniej wizycie Bronisława Komorowskiego w Berlinie i jego udziale w niemieckiej fecie na cześć Stauffenberga, podczas której zrównał – zgodnie z niemiecką narracją – Powstanie Warszawskie z zamachem na Hitlera. To są rzeczy nieporównywalne. Trzymając się cywilizacyjnego wątku – Komorowski wraz z Niemcami zestawili wielką, tożsamościową w swej istocie batalię świata łacińskiego ze zbarbaryzowanym Bizancjum, z nieudanym przewrotem pałacowym na dworze Basileusa. Zresztą i sam Stauffenberg był nieodrodnym dzieckiem swej cywilizacji o czym wymownie świadczą jego listy, w których mówi o Polakach jako o motłochu, któremu trzeba bata.

Na zakończenie trzeba powiedzieć jeszcze, iż zarówno bizantynizm, jak i turanizm mają się dziś świetnie. Turanizm nosi obecnie szaty doktryny eurazjatyckiej realizowanej przez Putina, a jej wymiar ideologiczny najdobitniej formułuje Aleksander Dugin. Z kolei bizantynizm na naszych oczach przejął Unię Europejską pod niemieckim patronatem, która pierwotnie – któż to jeszcze pamięta – miała być tworem osadzonym mocno w katolickich korzeniach. Ani jednemu, ani drugiemu nie możemy się poddać, bo to będzie oznaczało nasz koniec. Przynależność do cywilizacji łacińskiej to bowiem nie tylko zaszczyt i powód do dumy, ale również obowiązek.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2212-pod-grzybki-15

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 30 (05.08-11.08.2015)

piątek, 7 sierpnia 2015

Kiełbasa wyborcza na kredyt

PO - niczym Lannisterowie z „Gry o tron” - zawsze płaci swoje długi. Szkoda tylko, że spłaca je naszymi pieniędzmi i wspólnym narodowym majątkiem.

Im bliżej wyborów, tym usilniej rządzący popychają nas w kierunku greckiego scenariusza. Ledwo co zdjęto z Polski procedurę nadmiernego deficytu, a już ruszyła z kopyta orgia zadłużania. Jeszcze na koniec 2014 dług publiczny wynosił 50,1% PKB, zaś na koniec I kwartału 2015 było to już 50,8%. Dla porównania, na koniec I kwartału 2014 dług publiczny wynosił wg Eurostatu 48,6% PKB. Czyli mamy skok o 2,2% w ciągu zaledwie roku. W tym tempie konstytucyjny próg wynoszący 60% PKB osiągniemy pod koniec 2019 roku – tyle nam zostało do ogłoszenia bankructwa. Chociaż tak naprawdę bankrutami jesteśmy już – na papierze uratował nas jedynie rządowy skok na OFE, bowiem wyłącznie dzięki przejęciu 150 mld zł z funduszy udało się zbić jawny dług publiczny. Stało się to jednakże kosztem przyrostu tzw. „długu ukrytego” - czyli przyszłych zobowiązań Skarbu Państwa np. wobec emerytów. Gdyby nie przejęcie i unieważnienie („podarcie weksli”) obligacji Skarbu Państwa, które do końca stanowiły dość istotną część portfela funduszy emerytalnych, najprawdopodobniej zbliżalibyśmy się dziś do progu 60%, zaś próg 55% PKB zapisany w ustawie o finansach publicznych mielibyśmy już dawno za sobą.

Ale „nacjonalizacja” środków OFE to był numer na jeden raz, więc owo doraźne (i tak naprawdę pozorne) zbicie zadłużenia bez żadnych realnych reform skutkować musi finansowym efektem jojo. To tak, jakby patologiczny tłuścioch zamiast racjonalnej diety i operacji zmniejszenia żołądka zafundował sobie liposukcję i zaraz potem znów zaczął się obżerać. Zjawisko to napędza znana prawidłowość mówiąca, że w roku wyborczym władza potrzebuje wyjątkowo dużo gotówki na przekupywanie kolejnych grup elektoratu. I w tym właśnie kontekście odbieram informację o pożyczce w wysokości 912,7 mln euro, której udzieli nam Bank Światowy. Formalnie pieniądze te mają pójść na „politykę rozwojową, w tym wspieranie wzrostu gospodarczego i tworzenie miejsc pracy, a także wzmacnianie odporności sektora finansowego”. Już to widzę... Patrząc na ośmioletni dorobek ekipy PO, będziemy mieli tak naprawdę sztucznie generowany wzrost PKB wynikający z przejadania na różne sposoby kolejnych pożyczek – i tak aż do ostatniego wyżebranego eurocenta. Potem przyjdzie czas zapłaty. Grecja coraz bliżej...

Mamy więc, generalnie rzecz ujmując, „kiełbasę wyborczą” na kredyt – i kto wie, czy Bank Światowy z pełną premedytacją nie poratował w ten sposób ekipy tak wyczulonej na interesy „rynków”, która jak żadna inna uzależniła Polskę od światowej finansjery? Gadanie o „polityce rozwojowej” to zwykłe zawracanie głowy, bo idę o zakład, że rząd Ewy Kopacz nie byłby w stanie nawet na torturach przedstawić żadnego „prorozwojowego” programu – a już na pewno nie takiego, który wyglądałby wiarygodnie w oczach finansistów z BŚ. Ta pożyczka zatem to nic innego jak zapomoga dla przyjaznej władzy – a kto ją będzie spłacał i jakimi aktywami, to się dopiero zobaczy. Wierzyciele będą mogli wszak wymusić na polskim bankrucie np. utworzenie „funduszu prywatyzacyjnego” na wzór grecki, który zaspokoi ich roszczenia chociażby poprzez sprzedaż Lasów Państwowych, do czego obecna władza już się przecież przymierzała.

Takie futrowanie sojuszniczych sił politycznych w postkomunistycznych bantustanach nie jest niczym nowym. Przed ostatnimi wyborami na Węgrzech była w podobny sposób dotowana antyorbanowska opozycja – ta sama, która długami doprowadziła Węgry na skraj upadłości i pozostająca z tego tytułu we wdzięcznej pamięci międzynarodowych grandziarzy. Różnica jest jedynie taka, że nie mógł jej oficjalnie wesprzeć żaden Bank Światowy, więc rolę dobrego wujka wziął na siebie George Soros, który jak podał kiedyś tygodnik „Heti Valasz”, tylko w samym 2012 roku wysupłał ze swej kabzy pół miliarda forintów na sponsorowanie węgierskiej lewicy.

Podsumowując, Bank Światowy pożycza Platformie pieniądze na kiełbasę wyborczą, ta zaś ze swej strony odpowiednio się odwdzięcza. Zostawiam już na boku heroiczną obronę banków rabujących klientów przy pomocy instrumentu spekulacyjnego wysokiego ryzyka, zwanego dla niepoznaki „kredytem frankowym”. Ostatnie dni przyniosły kolejne rewelacje – chociażby sprzedaż PKP Energetyka funduszowi z Luksemburga, zarejestrowanemu u nas pod postacią spółeczki z kapitałem zakładowym 5000 tys. zł. Inny przykład, to skok „kolesi” z Ministerstwa Finansów na Bank Ochrony Środowiska i - jak się wydaje – celowa gra na zaniżenie jego wartości pod kątem przyszłej prywatyzacji. No i wreszcie nowelizacja ustawy o działalności ubezpieczeniowej znosząca obowiązek przynależności do Polskiej Izby Ubezpieczeń, o co od dawna zabiegała austriacka Vienna Insurance Group.

Wygląda na to, że przed końcem kadencji Platforma najwyraźniej wypełnia jakieś zadzierzgnięte wcześniej zobowiązania wobec różnych grup interesu. Można zatem rzec, iż PO - niczym Lannisterowie z „Gry o tron” - zawsze płaci swoje długi. Szkoda tylko, że spłaca je naszymi pieniędzmi i wspólnym narodowym majątkiem.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 31-32 (31.07-13.08.2015)

Pod-Grzybki 14

1-go sierpnia judeochrześcijański „portal poświęcony” Fronda.pl zamieścił „fotoreportaż” z obchodów rocznicowych wybuchu Powstania Warszawskiego składający się... z telewizyjnych screenów oraz fotek z Twittera. Ale nie to jest najlepsze – otóż materiał zatytułowany został „Cześć i chwała Bohaterom!”, zaś zdjęcia pokazywały... marsz narodowców. Tak, tych samych narodowców, których przy każdej okazji i bez okazji Fronda nazywa „V kolumną Putina” i „Targowicą”. Również tytułowe hasło to stały element narodowych demonstracji. Oczywiście, Fronda nawet nie zająknęła się, czyją to manifestację pokazała - zapewne po to by nie wprawiać swych czytelników w dysonans poznawczy. Cóż, wniosek jest jeden - „judeochrześcijaństwo” nieuchronnie prowadzi do faryzeizmu.

*

Ewa Kopacz kontynuuje molestowanie polskiej prowincji swą obecnością, zaś jej obwoźna trupa komediantów odgrywa spektakl pt. „wyjazdowe posiedzenia rządu”. Na te posiedzenia, dodajmy, specjalna kawalkada tirów dowozi rządowe meble, bo przecież ministrowie nie będą odgniatali swych dostojnych siedzeń na krzesłach pochodzących z jakiejś pipidówy. A może oni tak się boją utraty stołków, ze na wszelki wypadek wolą wozić je ze sobą?

*

Bronisław Komorowski pozazdrościł Ewie Kopacz widoków na posadę ambasadora marki „Biedronka” i postanowił przelicytować panią premier w nadskakiwaniu tej sieci handlowej. Nie da się ukryć, że Krzyż Kawalerski Orderu Zasługi dla Rzeczypospolitej zdecydowanie przebija przychylną wzmiankę o warzywach. Warto wspomnieć, że wręczenie orderu jest inicjatywą jeszcze Radosława Sikorskiego, podtrzymane zostało zaś przez Schetynę. Chorobcia, przysięgam, że gdy kilka tygodni temu pisałem o pracy dla Sikorskiego na kasie nr 1 w bydgoskiej „Biedronce” nic o tej zasłudze eks-ministra nie wiedziałem. Swoją drogą, robi się niezły tłok – Kopacz, Komorowski, Sikorski, Schetyna... Czy w „Biedronce” jest aż tyle wolnych etatów?

*

Przy okazji – to, że tzw. „Biedra” jest największym prywatnym pracodawcą w Polsce mówi bardzo, ale to bardzo wiele o sytuacji naszego kraju.

*

Good news everyone! Dzięki dobroci Partii i Rządu obywatele będą mogli sobie „uzgadniać” płeć w zależności od faz księżyca, nastroju i natężenia plam na Słońcu. Autorem projektu stosownej ustawy jest poślęcie Grodzkie, któremu najwyraźniej już dojadło, że przed kamerami musi robić oficjalnie za kobietona i tylko w domowym zaciszu może wreszcie zmyć makijaż, włożyć dżinsy i na powrót stać się starym, poczciwym komuchem Bęgowskim. Teraz Grodzkie w razie wpadki będzie mogło twierdzić, że akurat znajduje się w męskiej fazie swej wielowymiarowej i bogatej osobowości.

*

Dwoje uczestników woodstockowego spędu Jerzego Owsiaka wylądowało nieprzytomnych w szpitalu po tym jak uraczyli się drinkami z wódki i płynu do mycia felg. I pomyśleć, że kiedyś panczurom wystarczał prosty denaturat – niekiedy tylko filtrowany przez chlebek. A teraz? Rozpasanie i dekadencja...

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

„Pod-Grzybki” opublikowane w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 30 (05.08-11.08.2015)

czwartek, 6 sierpnia 2015

Zmierzch niepokornych celebrytów?

Ziemkiewiczowi gratuluję: po pierwsze - spostrzegawczości, po drugie – samokrytycyzmu, po trzecie – optymizmu.

Na stronach „Do Rzeczy” Rafał Ziemkiewicz opublikował ostatnio tekst „Turboniepokorni”. Zasadniczo zajął się w nim książką „Prawicowe Dzieci, czyli Blef IV RP” autorstwa Leszka Misiaka, byłego dziennikarza śledczego „Gazety Polskiej”, który w pewnym momencie porzucił „Strefę Wolnego Słowa”, skłócony z jej szefostwem. Przyznam, że z książki znam jedynie fragmenty rozsiane tu i ówdzie po internecie, więc nie nią będę się zajmował, choć opisy zakochanego w sobie, a faryzejskiego w swej istocie środowiska, które zrobiło z „antysystemowości” biznes, cynicznie żerując na patriotycznych uczuciach czytelników, pokrywają się z moimi czynionymi z zewnątrz spostrzeżeniami. Również o zaleganiu autorom z pieniędzmi, a może raczej – o podziale na lepszych „gwiazdorów” dostających wypłaty sute i w terminie oraz „wyrobników”, którym można miesiącami nie płacić – mówiło się od dłuższego czasu.

Ale mniejsza – Ziemkiewicz przy okazji dokonuje obserwacji szerszej. Pisze mianowicie, iż „Misiak nie jest sam” i że większość jego tez zna od dawna „z blogów, z publikacji w »Gazecie Warszawskiej« czy »Polsce Niepodległej«, książek wydawanych przez oficynę »Bolinari«”. I dalej: „Fakt jest faktem, że kształtuje się i krzepnie osobna prawicowa (...) formacja, nazwijmy ją, »turboniepokornych«. (...) coraz częściej jesteśmy dla nich tym, czym dla nas była michnikowszczyzna. A na dodatek traktujemy ich często dokładnie tak, jak michnikowszczyzna w czasach, gdy wydawała się sobie zwycięską, traktowała nas. Wątek kończy konkluzja: „nie widzę powodu, żeby turboniepokorni (...) nie mogli za lat dwadzieścia stać się istotnymi graczami debaty publicznej. Kto wie, może nawet jej zwycięzcami”.

Cóż, po pierwsze - gratuluję spostrzegawczości, po drugie – samokrytycyzmu, po trzecie – optymizmu, każącego autorowi wierzyć, że detronizacja dzisiejszych prawicowych celebrytów potrwa aż 20 lat (czyli, gdy pokolenie Ziemkiewicza będzie z grubsza w obecnym wieku Adama Michnika). To już nie lata 90-te, w międzyczasie dokonała się rewolucja w technikach przekazu, a im bardziej medialne środowisko obecnego prawicowego establishmentu będzie się dusiło we własnym sosie, stosując metody manipulacyjne właściwe do niedawna jedynie michnikowszczyźnie, tym szybciej nastąpi jego upadek. Nie da się bez końca unikać merytorycznej polemiki i poprzestawać na wyzywaniu adwersarzy od „ruskich agentów”, co jest w swej istocie kalką oskarżeń o „antysemityzm”, którymi przez dwie dekady „Wyborcza” niszczyła swych oponentów. Czyniła to z takim zapałem, aż słowo to przestało cokolwiek znaczyć, nie mówiąc już o poważnym traktowaniu, podobnie jak już dzisiaj potężnej dewaluacji uległo oskarżenie o agenturalność wskutek jego notorycznego nadużywania (np. przez przedstawicieli „Zony Wolnego Słowa” z której ewakuował się wspomniany na wstępie Misiak).

Jeżeli widzę, że taka „Fronda.pl” regularnie przyrównuje do „V kolumny” i „Targowicy” Michalkiewicza, Brauna, narodowców, „Warszawską Gazetę” czy „Polskę Niepodległą”, na dodatek dla podkręcenia efektu umieszczając ich w jednym worku z jakimiś paxowskimi dinozaurami z „Myśli Polskiej”, to nie mam wątpliwości, że moment kompromitacji nadchodzi wielkimi krokami. Dodam, że im bardziej zazdrośnie środowisko prawicowych celebrytów będzie strzegło monopolu na „niepokorność” (monopolu całkiem policzalnego, gdyż w międzyczasie metka „niepokornych” stała się intratnym rynkowym „brandem” napędzającym sprzedaż, choć ta koniunktura pomału się wyczerpuje) i zamykać się we własnym salonie, tym bardziej z czasem będzie wyobcowane, niezdolne do intelektualnej refleksji i bezradne, gdy ktoś zacznie zrzucać ich z piedestałów. Krótko mówiąc, podzielą los starców z „Wyborczej”, zaś słynna mina państwa Wajdów stanie się również ich udziałem. Już teraz konsekwentnie spada sprzedaż głównych prawicowych tygodników – a to wszak dopiero początek.

Podejrzewam, iż Ziemkiewicz czuje pismo nosem i stara się jakoś zrepozycjonować, stąd nagle objawiona niechęć do określenia „niepokorni” („osobiście nie lubię tej nazwy” - deklaruje RAZ), czy pochylenie się nad blogosferą tudzież periodykami traktowanymi dotąd w jego środowisku z ewidentną pogardą („dokładnie tak, jak michnikowszczyzna (...) traktowała nas”) – choć, jak widać, pilnie czytanymi. Jestem jednak spokojny, że do pielęgnujących nawzajem swoje ego koleżanek i kolegów te refleksje nie dotrą. Będą trwać w samozadowoleniu, przeprowadzać kadzidlane wywiady-rzeki, wydając co najwyżej z siebie jakieś pomruki irytacji pod adresem „gówniarzy” - całkiem jak Urban z Michnikiem wymieniający uwagi o „jakimś Warzesze”, „jakimś Semce” podczas podsłuchanej przed laty knajpianej pogaduszki. No i przebierać nogami w oczekiwaniu na różne stołki „za wysługę lat” - aż do nieuchronnego końca. Gdyby nie paskudne konotacje piosenki, to „turboniepokorni” mogliby w zasadzie już teraz wstać i zaśpiewać „tomorrow belons tu us”.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2177-pod-grzybki-14

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 31 (31.07-06.08.2015)

wtorek, 4 sierpnia 2015

Komu świeczkę, a komu ogarek?

Dokąd polityka świeczki i ogarka zaprowadzi Kościół i wiernych? Ba, to jest naprawdę dobre pytanie...

I. Liturgiczna feta

6 sierpnia odbędą się w Warszawie dwie ważne uroczystości religijne. Z jednej strony Archidiecezja Warszawska wraz z nową prezydencką kancelarią organizuje Mszę Św. inaugurującą kadencję Andrzeja Dudy, z drugiej zaś w kościele Wizytek na Krakowskim Przedmieściu będzie mieć miejsce zamówiona przez „licznych wiernych” uroczysta koncelebra w intencji Bronisława Komorowskiego i jego Małżonki, sprawowana w podziękowaniu za jego służbę narodowi i o Boże Błogosławieństwo na przyszłość dla całej prezydenckiej rodziny. W związku z tą liturgiczną fetą na cześć naszego Wuja Narodowego podniosły się po prawej stronie głosy oburzenia, które oczywiście doskonale rozumiem, choć przyznam, że mnie samemu trudno już wykrzesać z siebie jakiekolwiek żywsze emocje związane z przedstawicielami ustępującej ekipy. Niemniej faktem jest, że podpisując konwencję antyprzemocową sformułowaną w ideologicznym duchu wojującego genderyzmu, a ostatnio ustawę o in vitro wbrew jednoznacznemu stanowisku episkopatu, prezydent Komorowski pozostaje – o ile mi wiadomo - w stanie grzechu ciężkiego. Jestem więc ciekaw, czy przy okazji owej celebry pan Komorowski przystąpi do Komunii Św., dokładając do swej hipoteki świętokradztwo – a jeżeli tak, to czy ksiądz Aleksander Seniuk, rektor kościoła Wizytek, mu tejże Komunii udzieli. No chyba, że wcześniej Komorowski, jako skruszony penitent pójdzie do sakramentu pokuty, wypełniając zarazem wszystkie warunki dobrej spowiedzi, wśród których (o ile to, czego uczono mnie na lekcjach religii wciąż obowiązuje) znajduje się nie tylko rachunek sumienia, żal za grzechy itd. – ale również zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźnim.

W relacje na linii Pan Bóg – Bronisław Komorowski nie wnikam, natomiast co do zadośćuczynienia „bliźnim” to mleko już się rozlało. Ustawa podpisana, Komorowski nawet gdyby się nagle opamiętał, swojego podpisu wycofać nie może i teraz wszystko w rękach Trybunału Konstytucyjnego, który znając życie, ową ustawę pisaną pod dyktando lobby przemysłu inseminacyjnego, „klepnie”. Zatem, jak widać, zadośćuczynienie „bliźnim” staje się już obiektywną niemożliwością, zaś tymi „bliźnimi” są przede wszystkim istoty ludzkie powołane do życia pod rządami eugenicznych przepisów, które w stadium zarodkowym będą selekcjonowane, mrożone, wszczepiane do macic, odrzucane przez organizmy surogatek i tak dalej. Rozwijać się będą często z licznymi wadami wykrywanymi sukcesywnie podczas badań prenatalnych, zaś matki-surogatki żądać będą aborcji i łamania lekarskich sumień, z czego przedsmakiem mieliśmy do czynienia przy okazji sprawy prof. Bogdana Chazana. Media bombardujące opinię publiczną opisami deformacji „płodu”, którego uśmiercenia odmówił profesor, skrzętnie bowiem pomijają informację, iż dziecko to zostało poczęte właśnie metodą in vitro i była to któraś z kolei „nieudana” ciąża kobiety pragnącej za wszelką cenę „samorealizować się” poprzez prawo do posiadania potomstwa.

II. Czarne Oceany

Na marginesie, zapłodnienie metodą tradycyjną zdaje się być na salonach kompletnie passe, jako że wymaga ono, jak by nie patrzeć, rozłożenia nóg przed jakąś „męską szowinistyczną świnią”, co dla starych lesb organizujących „dyskurs intelektualny” jest perspektywą gorszą od śmierci. Z drugiej strony, nawet jeśli jakaś gorącokrwista działaczka przypadkiem jest hetero, to sukcesywna selekcja doprowadziła do drastycznego niedoboru jurnych „męskich szowinistycznych świń” w jej otoczeniu na rzecz gwałtownego przyrostu osobników „metroseksualnych” o fizycznej i psychicznej konsystencji śniętego śledzia, co prowadzi do różnych żenujących sytuacji. Jeśli przypomnimy sobie publiczne pranie alkowiano-finansowych brudów przez panią Kingę Dunin i aspirującego pisarczyka Ignacego Karpowicza, to widzimy wyraźnie, że owi salonowi nadwrażliwcy pójdą do łóżka z kobietą wyłącznie dla pieniędzy i kariery (a wtedy może być to nawet pani Dunin, jeśli akurat poszukuje jakiegoś, mówiąc jej językiem, „chłopczyka”), jednak poza tym wolą oddawać się – jak pan Karpowicz – np. Juliuszowi Kurkiewiczowi, zupełnym przypadkiem sekretarzowi kapituły nagrody literackiej „Nike”. Taka sytuacja...

Z „trzeciej strony” jednakże, te same środowiska nie ustają w propagowaniu wszelkiej maści rozwiązłości, szczególnie wśród dziatek, nad czym czuwają rozmaite „Pontony” indoktrynujące kwiat młodzieży podczas Akademii Sztuk Przepięknych na woodstockowym spędzie Jerzego Owsiaka. Brzmi atrakcyjnie, bo któżby nie chciał się poedukować w ramach przyśpieszonego kursu ars amandi z jakąś koleżanką i może jeszcze otrzymać za to pamiątkowy dyplom? Tyle, że przy okazji fajnie byłoby, gdyby koleżanka była w miarę urodziwa – a cóż przyjdzie począć, jeśli srodzy seksedukatorzy z „Pontona” wydadzą rozkaz zaspokojenia koleżanki brzydkiej, by uniknąć „lookizmu”, czyli dyskryminacji na tle wyglądu zewnętrznego, lub zgoła rozchylić pośladki przed jakimś zblazowanym pedrylem, któremu – jak pani Kindze Dunin – zachciało się nagle „chłopczyka”? Na dodatek, edukatorzy bardzo dbają, by seks był „bezpieczny”, zupełnie jak praca przy materiałach wybuchowych, mając na celu jak sądzę, w długofalowym planie, oddzielenie ciupciania od prokreacji i nagonienie tym samym klienteli weterynarzom od in vitro. Stąd już tylko krok do rzeczywistości opisanej w powieści Jacka Dukaja „Czarne Oceany”, gdzie istoty ludzkie od poczęcia na szkle „dojrzewają” w inkubatorach, zaś akt płciowy między ludźmi poprzedzony jest każdorazowo deklamowaniem prawniczych formułek mających zabezpieczyć jego uczestników przed oskarżeniem o gwałt, sama akcja łóżkowa przebiega natomiast pod czujnym okiem kamer należących do wyspecjalizowanych kancelarii przechowujących zapis wideo dla ewentualnych celów procesowych.

III. Polityka świeczki i ogarka

Wracając jednak do kościelnej fety na cześć państwa Komorowskich. Oto Warszawska Kuria Metropolitarna w swym sprostowaniu artykułu zamieszczonego w serwisie „Pch24.pl” stwierdziła, iż ksiądz ma obowiązek przyjąć KAŻDĄ intencję mszalną, a jego rola sprowadza się do tego, by tę intencję odpowiednio i poprawnie pod względem teologicznym sformułował”. Innymi słowy, mamy biuro usług religijnych dosztukowujące „teologiczne uzasadnienie” na obstalunek klienta. Zastanawiam się jakież to uzasadnienie teologiczne będzie przyświecało podziękowaniom za „służbę narodowi” Arcybolesnego Bronisława, którą to „służbę” zakończył otwierając wrota piekieł? Rad bym posłuchać. Tak poza tym, skoro Komorowski w pełni świadomie postąpił wbrew nauczaniu Kościoła, to warto zadać pytanie – po kiego ta Msza jest mu potrzebna? Przypuszczam, że „liczni wierni” zamawiający Mszę chcieli wykazać, że nie cały Kościół jest „pisowski”, że są jeszcze księża nie dający się ponieść „fali nienawiści”, nie mówiąc już o własnym dobrostanie psychicznym, który domaga się zagłuszenia wyjącego sumienia biciem kościelnych dzwonów.

Przy okazji tej całej żenady nie mogę opędzić się od kilku wspomnień. Otóż w Święto Niepodległości 11 Listopada 2010 Bronisław Komorowski publicznie zbeształ kapelana Ordynariatu Polowego Wojska Polskiego ks. płk. Sławomira Żarskiego za „nieprawomyślną” treść homilii, w której ks. Żarski mówił m.in. o tym, że Polska budowana jest na „antywartościach”. Kazanie tak dojadło prezydentowi, iż ten w ekspresowym tempie wymógł na władzach kościelnych odwołanie księdza Żarskiego i zastąpienie go kapłanem bardziej „konstruktywnym”. Od tej pory Komorowski wraz ze swą Dziadzią mogli już spokojnie sobie spać w kościele bez obaw, że jakiś zuchwały klecha podniesie im ciśnienie. Inny obrazek, to podpisanie w 2012 roku przez abp. Józefa Michalika i agenta KGB, patriarchę Cyryla I „Wspólnego Przesłania do Narodów Polski i Rosji” będącego jednym ze szczytowych osiągnięć słynnego polsko-rosyjskiego „resetu” dokonywanego na smoleńskich trumnach. Akt ten został zresztą entuzjastycznie przyjęty przez „portal poświęcony” Fronda.pl, która to „Fronda” dziś zajmuje się gorliwym wykrywaniem „ruskich agentów” w każdej szafie. Sam abp. Michalik w wywiadzie dla KAI z rozbrajającą szczerością przyznał „jestem absolutnie przekonany, że na obecnym etapie nie możemy tego kroku nie uczynić”. Przechowuję również we wdzięcznej pamięci wycofanie się biskupów z honorowego komitetu marszu protestacyjnego po sfałszowanych wyborach samorządowych 2013 roku w zamian za rządową dotację na Świątynię Opatrzności Bożej, oraz uroczysty kościelny pogrzeb generała Jaruzelskiego ku uciesze licznie zgromadzonych trzech pokoleń ubeków.

Nie dziwi mnie zatem koncelebra dziękczynna ku czci Komorowskiego. Jeśli natomiast ktoś chce tu widzieć jedynie wymiar religijny, to odpowiem, że doczesna działalność Kościoła, chcąc nie chcąc, ma również znaczenie stricte polityczne. Tak było od wieków, jest i będzie – i aspekt ten w pełni podlega osądowi i krytyce. Dokąd polityka świeczki i ogarka zaprowadzi Kościół i wiernych? Ba, to jest naprawdę dobre pytanie...

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2177-pod-grzybki-14

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 29 (29.07-04.08.2014)