Okazuje się, że jesteśmy przodownikami w dziedzinie „solidarności energetycznej” - tyle, że niekoniecznie z własnej woli.
Ubawiło mnie stwierdzenie premier Ewy Kopacz podczas debaty Beatą Szydło, iż Platforma intensywnie protestowała przeciw gazociągowi Nord Stream. Politycy wprawdzie uważają, że wyborcy mają pamięć rybki akwariowej, ale tak się składa, że moja pamięć jakoś uporczywie nie chce stosować się do tej reguły i w odpowiedzi na tak bezczelne łgarstwa jak to wygłoszone przez panią premier, wracają do mnie obrazki z przeszłości. Na przykład obrazek Radosława Sikorskiego chwalącego się, jak to „wynegocjował” z kanclerz Merkel, że gdy naprawdę, ale to naprawdę okaże się, iż Gazociąg Północny blokuje tor podejściowy do gazoportu w Świnoujściu, to wówczas rozważone zostanie „przesunięcie” podmorskiej rury. Dla każdego, kto choćby pobieżnie interesował się tematem oczywiste jest, że ze strony kanclerz Merkel była to kpina w żywe oczy, rzucona na odczepnego, zaś przedstawianie owej kpiny przez polskiego ministra w kategoriach dyplomatycznego sukcesu miało wartość równą poszukiwaniu „katarskiego inwestora” dla stoczni. Innymi słowy – Niemcy potraktowały polski rząd jak śmiecia, a polski rząd potraktował Polaków jak idiotów.
Jak to wyglądało naprawdę przedstawił Piotr Naimski w komunikacie wystosowanym do mediów. W skrócie – PiS podejmował na forum unijnym szereg starań o storpedowanie Nord Streamu, angażując m.in. Parlament Europejski, Danię, Litwę, wskutek czego budowa gazociągu uległa znacznemu opóźnieniu o zwiększonych kosztach nie wspominając. Działania te po 2007 zostały przez rząd PO-PSL poniechane, zaś symbolicznym finałem było rozwiązanie 9 lipca 2010 Zespołu do Spraw Polityki Bezpieczeństwa Energetycznego. Jak można mniemać, w przypadku zachowania władzy przez PO również i wobec Nord Stream 2 polski rząd nie podejmie żadnych konkretnych inicjatyw, tym bardziej, że kanclerz Merkel jasno dała do zrozumienia podczas niedawnego spotkania z europarlamentarną frakcją EPL, iż nie życzy sobie wysuwania jakichkolwiek obiekcji, stwierdzając krótko: „to czysto komercyjne przedsięwzięcie i najważniejsze, że dodatkowy gaz będzie płynął do Europy”. Tyle zostało z szumnych zapowiedzi budowania wspólnej polityki energetycznej. Został po niej, jak na ironię, „prikaz” dekarbonizacji rujnujący nasze górnictwo, energetykę i utrącający konkurencyjność polskiej gospodarki. Wygranym będą oczywiście Niemcy jako eksporter „zielonych” technologii i finalny odbiorca eurofunduszy. Wyglądać będzie to następująco: my „pozyskamy” unijne środki na jakieś nieopłacalne inwestycje w eko-bzdury, zapożyczając się dodatkowo na „wkład własny”, po czym zakupimy w Niemczech te wszystkie wiatraki – i tą drogą pieniądze z Unii wylądują w kieszeni niemieckich firm, które zapłacą podatek niemieckiemu rządowi, my zaś zostaniemy z długami. Istny wampiryzm.
Ale to nie wszystko. Okazuje się bowiem, że jesteśmy przodownikami w dziedzinie „solidarności energetycznej” - tyle, że niekoniecznie z własnej woli, co podniesiono na trwającym właśnie warszawskim Kongresie Nowego Przemysłu. Mianowicie, Niemcy od lat rozbudowują farmy wiatrowe na północy kraju, tyle że kompletnie ignorują potrzebę rozwoju sieci przesyłowych, które transportowałyby energię znad Bałtyku na południe - do centrów przemysłowych w Bawarii, Badenii-Wirtembergii oraz Austrii. W efekcie, „nadmiarowy” prąd, którego nie są w stanie zaabsorbować sieci niemieckie trafia w niekontrolowany sposób tam gdzie jest w danej chwili najmniejszy fizyczny opór – a tak się składa, że są to przede wszystkim sieci przesyłowe Polski oraz Czech. Taką właśnie okrężną drogą energia dociera na południe Niemiec, powodując u nas po drodze przeciążenia i groźbę blackoutów. Nasza sieć jest niedoinwestowana i w związku z tym mniej stabilna, w skrajnych przypadkach trzeba wyłączać elektrownie, co wiąże się z kosztami. No i jeszcze jedno – Niemcy za wymuszone w ten sposób „usługi przesyłowe” nie płacą nam złamanego eurocenta.
Dlaczego tak się dzieje? Otóż Niemcy nie chcą sobie szpecić krajobrazu trakcjami przesyłowymi. Linie wysokiego napięcia rażą bawarskie poczucie estetyki. Każda inwestycja tego typu spotyka się z miejsca z masowymi społecznymi protestami – i rząd często się cofa, bo w sumie, skoro ma do dyspozycji sieci sąsiadów... Tymczasem chodzi o budowę raptem dwóch „autostrad energetycznych” na osi północ-południe. Jaka jest skala zjawiska? Polskie Sieci Energetyczne oceniają, iż w ten sposób do samej tylko Austrii trafia ok. 50 proc. nadbałtyckiej energii, co wiąże się z zagrożeniem dla granicznych transformatorów. Problem zresztą nie jest nowy, tego typu informacje pojawiają się od lat, tak jak od lat mówi się o zamontowaniu przesuwników fazowych mogących w razie przeciążenia odciąć nasz system przesyłowy od Niemiec. W 2012 roku oceniano koszt montażu takich przełączników na polsko-niemieckiej granicy na ok. 100 mln euro. Teraz również się o tym mówi. I jeśli nic się nie zmieni, będzie się o tym mówić przez kolejne lata... A my będziemy po staremu dokarmiać niemieckiego wampira.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2678-pod-grzybki-po-i-przed-wynikowe
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 43 (23-29.10.2015)