piątek, 21 lutego 2020

Zwiędły Fiutin

Putin? Z perspektywy raptem kilku tygodni widać coraz wyraźniej, jak rozpaczliwe i podszyte impotencją były jego wrzaski. Im głośniej i częściej będzie tak wrzeszczał, tym lepiej dla nas.


I. Wojenka historyczna

Fiutinowi puściły nerwy i postanowił obsmarować Polskę, obarczając nas odpowiedzialnością za II WŚ i holocaust. I tutaj nakłada się kilka spostrzeżeń. Po pierwsze, najwyraźniej w stanie pomroczności jasnej obejrzał »Jak rozpętałem II Wojnę Światową« i pomyślał, że to film dokumentalny (bo czarno-biały). Po drugie, jak to w nerwach bywa, Fiutin niechcący zrobił nam przysługę, bo przypomniał całemu światu o pakcie Ribbentrop-Mołotow. Do tej pory świadomość tego układu poza naszym regionem była zerowa, teraz usłyszał o nim również Zachód – brawo, dziękujemy, towarzyszu Fiutin i prosimy o jeszcze. Po trzecie, Fiutin postanowił się wpisać w żydowsko-niemiecką politykę historyczną, najwyraźniej obiecując sobie, że dzięki temu »wypucuje się« z różnych zaszłości i zbuduje nowe nici porozumienia ze strategicznymi partnerami. No i po czwarte – skąd nagle na salonach zbliżonych do »Wyborczej« takie oburzenie? Przecież Fiutin idealnie wpisał się w tzw. »nową szkołę historii Holocaustu« - w warstwie »merytorycznej« nie powiedział niczego, czego nie mówiliby luminarze pokroju Grossa, Grabowskiego, Stoli czy Engelking. Czerscy wraz z muzeum »Polin« powinni wręcz ufundować Fiutinowi jakiś medal za rozpropagowanie na cały świat swojego przekazu”.

Powyższe to garść moich pierwszych reakcji na wyczyny „Fiutina”, wyartykułowanych na łamach „Warszawskiej Gazety” w satyrycznych „Pod-Grzybkach”, w której to rubryce dzielę się różnymi zgryźliwościami. Przypomnijmy dla porządku, że pierwszy atak poszedł 19 grudnia 2019 r. na dorocznej konferencji prasowej Władimira Putina dla mediów zagranicznych, podczas której padło pytanie o wrześniową rezolucję Parlamentu Europejskiego z okazji 80. rocznicy wybuchu II Wojny Światowej i zawartego w niej potępienia paktu Ribbentrop-Mołotow. W odpowiedzi Putin odpowiedzialnością za rozpętanie wojny obarczył pakt monachijski z 1938 r. sankcjonujący rozbiór Czechosłowacji i rzekomy polski sojusz z Hitlerem. Już następnego dnia, przy okazji szczytu Wspólnoty Niepodległych Państw w Petersburgu, Putin wystąpił z dokumentami, w tym słynnym dziś raportem ambasadora RP w Berlinie, Józefa Lipskiego z passusem o „pomniku dla Hitlera”, gdyby temu udało się wypchnąć Żydów na emigrację. Wreszcie, 24 grudnia Putin wraca do tematu w trakcie posiedzenia rozszerzonego kolegium Ministerstwa Obrony Rosji. To wtedy padają słowa o ambasadorze Lipskim: „swołocz, antysemicka świnia, nie można go inaczej nazwać”.

Co ciekawe, w Polsce temat początkowo niemal nie został zauważony, czemu zapewne sprzyjał okres świąteczno-noworoczny. Bomba wybuchła dopiero 26 grudnia, kiedy to krajowe media przebudziły się ze świątecznego letargu, zapewne pod wpływem zachodniej prasy, która paradoksalnie jako pierwsza odnotowała i dość szeroko komentowała (i to na ogół w krytycznym tonie) wystąpienia rosyjskiego prezydenta. Od tego momentu rozgorzała na dobre wojna dyplomatyczno-medialna, w ramach której strona rosyjska opublikowała kolejne dokumenty, wraz z raportem sowieckiego agenta przerzuconego podczas Powstania Warszawskiego na drugi brzeg Wisły, gdzie z kolei mamy wzmiankę, iż Armia Krajowa rzekomo wymordowała pozostających w Warszawie Żydów i Ukraińców.

Jak wiemy, ten etap starcia zakończył się rezygnacją prezydenta Andrzeja Dudy z udziału w zaplanowanym na 23 stycznia Światowym Forum Holocaustu w Jerozolimie, organizowanym przez Yad Vashem i fundację związanego z Kremlem żydowsko-rosyjskiego oligarchy Wiaczesława Mosze Kantora z okazji 75. rocznicy wyzwolenia obozu w Auschwitz. Polskiemu prezydentowi odmówiono prawa zabrania głosu i zachodziła obawa, że zostanie sprowadzony do roli biernego obserwatora kolejnych, antypolskich filipik Putina, bez możliwości wyartykułowania swojego stanowiska. Można się jednak spodziewać, że była to dopiero pierwsza odsłona spektaklu – swoista przygrywka przed kolejnymi tegorocznymi wydarzeniami: 80. rocznicą mordu katyńskiego, 10. rocznicą tragedii smoleńskiej, 75. rocznicą zakończenia II Wojny Światowej i wreszcie – 100. rocznicą Bitwy Warszawskiej. Wszystko więc jeszcze przed nami.


II. Cele Putina

O co chodziło Putinowi, co chciał ugrać, wchodząc ku zdumieniu świata w rolę historycznego trolla? Moim zdaniem, mamy tutaj kilka częściowo nakładających się na siebie celów.

Celem pierwszym, najbardziej widocznym, było zrobienie propagandowej „podgotowki” przed wspomnianym Forum Holocaustu, skrojonym ewidentnie pod zapotrzebowanie rosyjskiej polityki historycznej. Na marginesie - główny sponsor wydarzenia, Wiaczesław Mosze Kantor, po tym jak przejął władzę w Europejskim Kongresie Żydów, uczynił tę organizację narzędziem polityki zagranicznej Kremla, konfliktując się przy okazji ze Światowym Kongresem Żydów, którego Europejski Kongres Żydów formalnie jest częścią – to dlatego (co mało kto zauważył) na uroczystości w Jerozolimie nie przybył szef Światowego Kongresu Żydów, Ronald Lauder. W każdym razie, jerozolimska impreza miała ugruntować sojusz rosyjsko-izraelski, z jednej strony pokazując Rosję jako poważnego, światowego gracza współdecydującego o globalnym porządku, z drugiej zaś – dać okazję ściganemu oskarżeniami korupcyjnymi Benjaminowi Netanjahu do zaprezentowania się jako polityk chroniący Izrael przed Iranem i zdolny pozyskać potężnego sprzymierzeńca, czyli Rosję. Zwróćmy uwagę, że ostrze przemówienia Netanjahu skierowane było właśnie przeciw Iranowi, jako państwu zamierzającemu urządzić Żydom drugi holocaust. Nie bez znaczenia jest też obecność licznej i coraz bardziej wpływowej rosyjskiej diaspory w Izraelu, której głosy Netanjahu chciałby przejąć przed zbliżającymi się wyborami. Taki sojusz potrzebuje propagandowego uzasadnienia i Putin owo uzasadnienie zaoferował: ZSRR jako pogromca Hitlera i oswobodziciel europejskich Żydów, piętnujący „antysemicką” Polskę i wpisujący się tym samym w polakożerczą linię izraelsko-żydowskiej polityki historycznej. Do osiągnięcia tego celu potrzebny był atak wyprzedzający i to na tyle porażający swą bezczelną butą, by nikt z uczestników szczytu Putin-Netanjahu (bo do tego sprowadziło jerozolimskie Forum, reszta uczestników była tylko statystami) nie ważył się pisnąć o sowieckich zbrodniach. Więcej – by wszyscy odetchnęli z ulgą, że koniec końców Putin wygłosił wyjątkowo „wyważone” przemówienie.

Cel drugi, to odbudowa pojałtańskiego „porządku moralnego”, uzasadniającego w oczach światowej opinii publicznej międzynarodowe znaczenie Rosji. W myśl tego porządku, Rosja zawsze stała po słusznej stronie, poniosła największe ofiary w walce z III Rzeszą, wzięła na siebie główny ciężar wysiłku zbrojnego i jako głównej pogromczyni faszyzmu należy jej się poczesne miejsce w globalnej układance. W tej narracji nie ma miejsca na półcienie i wątpliwości, a już zwłaszcza na pakt Ribbentrop-Mołotow i sojusz Stalina z Hitlerem, nie wspominając o jakiejkolwiek współodpowiedzialności za rozpętanie II Wojny Światowej. „Nasze dieło prawoje - my pobiedili” - koniec, kropka. Tymczasem, od kilku lat Rosja jest (lub czuje się) z tej zbudowanej na bazie II Wojny Światowej „moralnej hierarchii” wypychana – świat coraz częściej przypomina sobie o jej agresywnym charakterze i historycznych grzechach, co przekłada się na odmawianie Moskwie prawa do własnych stref wpływu (chociażby na Ukrainie i generalnie obszarze postsowieckim), sankcje (najbardziej dotkliwe w kontekście Nord Stream 2) czy wzmacnianie wschodniej flanki NATO wraz ze szczególnie irytującą Kreml amerykańską obecnością w Polsce. To, że Putin w swym przemówieniu oprócz podkreślenia rosyjskich ofiar i przypomnienia, że Słowianie byli następni w kolejce do eksterminacji, zaproponował również spotkanie stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ, by wspólnie zastanowić się nad rozwiązaniem różnych konfliktów, nie jest dziełem przypadku. To oferta: zaakceptujcie nas takimi, jakimi jesteśmy, podżyrujcie znów naszą historyczną narrację i siądźcie do „konstruktywnych” rozmów. A Polska i jej historyczne „prawdy”? A ch..j z Polską i jej „prawdami”...

Cel trzeci, to rosyjski rynek wewnętrzny. Mit „wielkiej wojny ojczyźnianej” jest obecnie dla rosyjskiego społeczeństwa jedynym ideowym zwornikiem „państwowotwórczym” i podstawą do myślenia o sobie jako imperium – bo skoro kosztem milionowych ofiar i wyrzeczeń pokonaliśmy Hitlera, to mocarstwowy status, włącznie z wpływami w ościennych krajach „bliskiej zagranicy” nam się należy. Wielka, sprawiedliwa wojna jest jedynym pozytywnym elementem spajającym Rosjan i determinującym postrzeganie samych siebie, jako tych „dobrych” wyzwolicieli. Gdy ten mit runie, z całej rosyjskiej historii zostaje tylko naga, barbarzyńska przemoc – tak wewnętrzna, jak i zewnętrzna. Stąd alergiczne reakcje na wszelkie próby podważenia tej ugruntowanej od czasów sowieckich zbiorowej, historycznej pamięci. I, naturalną koleją rzeczy, Rosjanie od swoich przywódców wymagają aktywnej obrony własnej wersji historii – powtórzę, jedynego powodu do odczuwania narodowej dumy. To oczekiwanie zbiegające się z politycznym zapotrzebowaniem Kremla stało się szczególnie palące w kontekście wspomnianych tu nadchodzących rocznic. „Strana ogromnaja” powstała i pokonała faszyzm, zatem nie możemy pozwolić, by ktokolwiek – czy to wyzwoleni przez nas „niewdzięcznicy” czy wraży „zapad” - „pluł nam do kaszy”. Można wręcz powiedzieć, że za pomocą „wojny ojczyźnianej” Rosjanie przeprowadzają na sobie permanentną psychoterapię z rozlicznych traum i jej obrona jest jedną z podstaw legitymizacji władzy. Warto pamiętać, że epoka Jelcyna jest w Rosji znienawidzona nie tylko ze względu na rozpad ZSRR, chaos i biedę – lecz również dlatego, że wiecznie pijany car pozwalał, by Zachód Rosję „upokarzał” i „poniewierał”. A tego w Rosji się nie wybacza.

No i wreszcie, cel czwarty – czyli „rozpoznanie bojem”. Putin wyprowadzając atak i to właśnie w takiej, skrajnie agresywnej formie, przetestował na ile może sobie pozwolić. I to nie tylko w relacjach z Polską, lecz również z krajami Zachodu. Nas, z oczywistych względów, najbardziej interesowała próba „wmontowania” Polski w holocaust (co było również zgłoszeniem przez Rosję akcesu do żydowsko-niemieckiej polityki historycznej) oraz (tu z kolei mamy wniesione przez Putina aportem novum) rozpętanie wojny i to po stronie Hitlera. Trzeba jednak odnotować, że ze strony rosyjskiej poszły także inne sygnały – przypomnienie układu z Monachium, to wszak prztyczek w nos Zachodu i polityki appeasementu, z kolei Stanom Zjednoczonym rosyjska dyplomacja wypomniała w twitterowej pyskówce futrowanie Hitlera kredytami i umożliwienie mu przejęcia, a następnie ugruntowania władzy. Natomiast już podczas Światowego Forum Holocaustu Putin zahaczył Litwę i Ukrainę, mówiąc o „pomocnikach nazistów”, którzy w okrucieństwie „przewyższali swoich panów”. Charakterystyczne przy tym, że oszczędził innych pomocników, takich jak Węgry i Rumunia. Krótko mówiąc, przesłanie Putina brzmi: „zostawcie nas w spokoju, bo przypomnimy, że i wy macie sporo za uszami”. I taka zagrywka mogła nawet być skuteczna, bo podczas wojny praktycznie wszyscy poza Polską w mniejszym lub większym stopniu się ześwinili.


III. Zwiędły Fiutin

No dobrze, ale czy Putin zarysowane tu cele osiągnął? Co najwyżej połowicznie i doraźnie. Impreza w Jerozolimie wprawdzie się udała, lecz demonstracyjna absencja Andrzeja Dudy pozbawiła Putina okazji do kolejnego uderzenia w Polskę i zmusiła do wygłoszenia złagodzonego wariantu przemówienia. A o tym, że atak był przygotowany może świadczyć film o „antysemityzmie” z kadrami przedstawiającymi spalenie w 2015 r. we Wrocławiu „kukły żyda”, przebitkami z Marszu Niepodległości, czy kłamliwa mapka niemieckich podbojów z zafałszowanymi granicami we wschodniej Europie. Co więcej, nieobecność polskiego prezydenta została zauważona i odnotowana. Z pewnością Putin zaprocentował na opisanym wyżej „rynku wewnętrznym” wychodząc naprzeciw zapotrzebowaniu krajowej opinii publicznej. Ale tutaj lista sukcesów się kończy. Putin nie zyskał najważniejszego – akceptacji świata zachodniego dla lansowanej przez siebie wersji historii. Najprościej rzecz ujmując, przegiął. Zachodnie media w większości przyjęły jego próbę pomniejszenia paktu Ribbentrop-Mołotow z niesmakiem, podobnie jak dyplomacja, zwłaszcza USA. Co więcej, wskutek wywijania przez Putina historyczną kłonicą chyba nigdy wcześniej nie mówiono o sowiecko-nazistowskim sojuszu tak wiele i w tak negatywnym tonie. Propozycja odbudowy pojałtańskiego „porządku moralnego”, tudzież propozycja rozmów „wielkiej piątki” Rady Bezpieczeństwa ONZ została pominięta milczeniem. Po prostu, świat może robić sobie z Rosją interesy, ale wyzbył się co do niej złudzeń.

To dla Putina bardzo zła wiadomość mogąca w jakiejś perspektywie czasowej wręcz zachwiać jego władzą, która i tak od jakiegoś już czasu więdnie. Jego popularność systematycznie spada. Po imperialnej euforii, jaka nastąpiła wskutek aneksji Krymu, nie zostało śladu. Rosjanie coraz boleśniej odczuwają sankcje i spadający poziom życia. Co gorsza, Putin zaczyna się jawić jako polityk nieskuteczny na arenie międzynarodowej, a to Rosjan, wyczulonych na punkcie imperialnego prestiżu, coraz bardziej uwiera. Odwieczna zasada sprawowania rządów w Rosji jest bowiem taka, że naród wybaczy wiele, ale jednego nie daruje – słabości. Rosja musi być mocarstwem, bo inna zwyczajnie być nie potrafi, zaś car jest od tego, by ów status gwarantować – jeśli nie spełnia tego warunku, traci cały autorytet, bo imperializm jest od zarania jedynym sensem funkcjonowania rosyjskiej państwowości.

A na tym polu ostatnio Putinowi idzie jak po grudzie. Ukraina – wcześniej w znacznej mierze prorosyjska – znienawidziła Rosję i by przywrócić ją na łono „matuszki” potrzeba by regularnej wojny i podboju. W Donbasie Rosja ugrzęzła i sytuacja jest w stanie permanentnego zawieszenia. Na Białorusi Łukaszenka coraz ostrzej się stawia i ani myśli „integrować się” pod dyktando Kremla. Nawet sztandarowa inwestycja, czyli Nord Stream2 wskutek amerykańskich sankcji utknęła na ostatniej prostej. W Polsce i krajach nadbałtyckich stacjonują wojska NATO. Słowem, kruszą się dwa filary władzy Putina – względna stabilizacja materialna oparta na zyskach z surowców i sukcesy w odbudowie sowieckiego imperium. Mści się wieloletni modus operandi – wbrew rozpowszechnionemu mitowi o finezji rosyjskiej polityki zagranicznej, Putin zamiast skalpela o wiele częściej używa siekiery. Wypłynął na wojnie w Czeczenii i bezwzględnym ludobójstwie, potem była wojna w Gruzji, agresja na Ukrainę, w międzyczasie ostentacyjne skrytobójstwa popełniane na terytoriach innych państw... Przyzwyczajony latami do bezkarności, szczególnie po „resecie” Obamy, czego widomym znakiem była obojętność świata na tragedię smoleńską (i, dodajmy, ówczesnych polskich władz – pamiętamy „żółwiki” z Tuskiem), uznał, że tak już będzie zawsze. A tu nagle coś się zacięło – oparta na przemocy polityka zabuksowała w miejscu. I w Rosji to widzą.

A co robi rosyjska władza w obliczu problemów? Wywołuje „małą zwycięską wojenkę” - w tym wypadku propagandową. Ale znów – zamiast skalpela, Putin użył siekiery i przeszarżował. Skala kłamstwa, śmieciowa jakość ogłaszanych jako „rewelacje” dokumentów mających uwiarygadniać rosyjskie manipulacje sprawiły, że świat najpierw przetarł z niedowierzaniem oczy, a potem jednoznacznie orzekł kompromitację rosyjskiego przywódcy. Dla nas to znakomita nowina, już dawno nie mieliśmy takiej okazji do przebicia się z własną historyczną narracją – i coraz więcej wskazuje, że wreszcie uczymy się grać w te klocki, bo nasza reakcja na oszczerstwa i pułapkę, jaką zastawiono w Jerozolimie na prezydenta Dudę, była modelowa. Trzeba za wszelką cenę podtrzymać tę passę – a, jak wspomniałem, rocznicowych okazji w tym roku nie zabraknie. Natomiast Putin? Z perspektywy raptem kilku tygodni widać coraz wyraźniej, jak rozpaczliwe i podszyte impotencją były jego wrzaski. Im głośniej i częściej będzie tak wrzeszczał, tym lepiej dla nas.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w miesięczniku „Polska Niepodległa” nr 02 (luty 2020)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz