sobota, 31 lipca 2010
Gra pozorów.
Budżetowe zmagania rządu, czyli łże – liberalizm w natarciu.
I. Kto obniżał, kto podwyższa?
Jak przystało na partię liberalną (he, he), Platforma przymierza się do podwyższenia podatków. Cóż, kolejny to dowód na to, że w polskiej polityce nic nie jest takie, jakim się wydaje. Jedyne obniżki podatków i innych obciążeń fiskalnych, tudzież parafiskalnych są bowiem jak do tej pory zasługą przefarbowanych „socjaldemokratów” od Leszka Millera (obniżka CIT z 27% do 19% w 2003r. i akcyzy na alkohol o 30% w 2002r.) i oskarżanego o „populizm” rządu Jarosława Kaczyńskiego („spłaszczenie” PIT – likwidacja II progu podatkowego i obniżenie I progu z 19% do 18 % oraz dawnego III progu z 40% do 32%, do tego obniżenie składki rentowej). Co ciekawe, Leszek Miller wykazał się przy redukcji podatku od przedsiębiorstw odpornością na pomruki naszych „adwokatów w UE” i zignorował niemieckie lamenty o stosowaniu przez Polskę „dumpingu podatkowego”. Trudno natomiast oczekiwać podobnej asertywności po obecnej ekipie Tuska.
Jako się zatem rzekło, liberalna (he, he) Platforma, która szła do władzy między innymi pod hasłem „3x15” (ludzie już o tym nie pamiętają, a reżimowe mediodajnie jakoś nie kwapią się, by to przypominać) zapowiedziała ustami duetu Boni - Rostowski tymczasową (znów – he, he) jednoprocentową podwyżkę VAT plus jakieś pomniejsze posunięcia, takie jak likwidacja ulg na samochody „z kratką” i rozszerzenie obowiązku posiadania kas fiskalnych na kolejne grupy zawodowe – m.in. prawników i lekarzy. Wcześniej podniesiono już akcyzę na wyroby spirytusowe (od 2009 roku, 4960 zł/hl – większą akcyzę w UE ma od nas tylko Szwecja). Co do VAT-u, jestem jakoś dziwnie spokojny, że rzekoma prowizorka okaże się zadziwiająco trwała i gdy w raczej dalszej, niż bliższej przyszłości jakiś rząd zechce się z niej wycofać, będzie to poczytywane za „śmiałą” reformę. Chociaż nie – jeśli to będzie przypadkiem PiS, wówczas będzie wrzask o „populizmie” i „nieodpowiedzialności”. Natomiast podwyższanie obciążeń fiskalnych przez liberalną (he, he) Platformę każdorazowo interpretowane jest jako „odpowiedzialne” i „propaństwowe”.
II. Łże – liberalizm.
Ktoś naiwny mógłby przypomnieć, że liberałom, zwłaszcza w okresie kryzysu gospodarczego przystoi raczej redukowanie podatków, cięcie wydatków, odchudzenie administracji, reforma finansów publicznych i takie tam. Nic bardziej mylnego! Owszem, może i pobudziłoby to gospodarkę i pomogło z czasem zredukować te 700 mld długu publicznego, ale po pierwsze, ma być „500 dni spokoju”, a wszelki reformy mają to do siebie, że spokój nieuchronnie burzą, po drugie - liberalne posunięcia rządu mogłyby zachwiać słupkami popularności, co otworzyłoby PiSowi drogę do odzyskania władzy, a sami Państwo wiedzą, że to byłaby katastrofa, faszyzm i nagłe ataki mleczarzy o piątej nad ranem... czy jakoś tak. Zatem, zamiast gospodarczego liberalizmu mamy godny kartoflanej republiki łże – liberalizm, ale cóż począć... Najwyraźniej taka już jest na obecnym etapie historyczna konieczność.
Jedyne na co mogę spojrzeć łaskawszym okiem, to wspomniane wyżej wprowadzenie kas fiskalnych do lekarskich gabinetów i prawniczych kancelarii. Nie dlatego, żebym był zwolennikiem rozbuchanego fiskalizmu (bo nie jestem), ale dlatego, że dotychczasowa wybiórczość łamała fundamentalną dla zdrowej gospodarki zasadę równego traktowania poszczególnych podmiotów. No bo – jeśli taksówkarze, to dlaczego nie adwokaci? Nerwowe reakcje dowodzą, że całkiem pokaźna część dochodów przepływała sobie do tej pory bez zbędnego chwalenia się tym faktem przed urzędami skarbowymi.
Na marginesie - rozczuliła mnie zasłyszana w telewizorni wypowiedź pewnego psychoterapeuty, który stwierdził, że konieczność bezdusznego wydrukowania paragonu zniszczy „sacrum” jakie jest między pacjentem a lekarzem i zniweczy skutki terapii. Nie to, co czułe i intymne przekazywanie należności za sesję terapeutyczną z rączki do rączki, bez angażowania fiskalnego automatu... i aparatu skarbowego.
III. „Stłucz pan termometr...”
Żeby jednak nie było tak czarno, śpieszę z dobrą nowiną – otóż liberalny (nieodmiennie – he, he) rząd planuje jednak pewne cięcia i oszczędności! Na czym? Ano, na tym, co zwykle – na armii. Ponieważ niedawny raport NIK ujawnił, że siły zbrojne nie dostały zagwarantowanych ustawowo 1,95 % PKB (rząd zatem zwyczajnie złamał prawo), zaś to co zostało przekazane w znacznej mierze zmarnotrawiono, postanowiono zatem zlikwidować tak morderczy dla budżetu sztywny pułap wydatków na MON. Wszystko zgodnie z „arcyliberalną” jak mniemam dewizą „stłucz pan termometr, nie będziesz miał pan gorączki”. Mam przy tym nieodparte przeczucie, że cięcia nie dotkną wojskowej biurokracji ani tym bardziej „wodzów”. Koszty, jak zwykle, poniosą „indianie”. Wstrzyma się nabór, zakup sprzętu i generalnie, cały proces „profesjonalizacji”. A że żołnierze już niemal nie ćwiczą? To nie będą ćwiczyli jeszcze bardziej, wielka mi nowina. W końcu przecież nikt nam nie zagraża, a na jakąś zagraniczną misję zawsze się coś z dna garnka wyskrobie.
Łże – liberalizm postępuje. Co teraz? Rezerwa rewaluacyjna NBP na którą onegdaj ostrzył sobie zęby Lepper? Wszak, jak łże – liberalizm, to na całego...
Gadający Grzyb
P.S. Sprawozdania Ministerstwa Finansów dotyczące długu publicznego:
http://www.mf.gov.pl/dokument.php?const=5&dzial=590&id=70509&typ=news
I jeszcze to:
http://www.zegardlugu.pl/
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz