niedziela, 11 lipca 2010
Parada niemocy.
Pogrążone we własnych kłopotach „struktury międzynarodowe” postanowiły dać sobie „urlop” od Europy Środkowo – Wschodniej.
I. Wystawieni do wiatru.
„Obłuda, obłuda, obłuda...” - natrętnie dźwięczało mi między uszami, gdy jakiś czas temu przeczytałem, iż pani Hillary Clinton obwieściła, że „drzwi do NATO stoją dla Ukrainy otworem”. „Obłuda, obłuda, obłuda...”, gdy ta sama persona podkreślała 3 lipca b.r. w Krakowie, że Stany Zjednoczone „wspierają integralność terytorialną Gruzji”. Słowa te były niczym innym jak klasycznym działaniem pozornym, próbą „zagadania” bezwładu Sojuszu (i w coraz większym stopniu – również USA), w praktyce niezdolnego dziś do jakichkolwiek zdecydowanych inicjatyw, zwłaszcza gdyby te miały „rozdrażnić” Rosję. A takie wstąpienie Ukrainy do Paktu „rozdrażniłoby” Rosję z całą pewnością.
Hillary Clinton może wygłaszać swoje „zaproszenia” i „wspierać integralność terytorialną” bez konsekwencji, gdyż Ukraina pod rządami Janukowycza wykonuje właśnie zdecydowany zwrot na wschód, czego wyrazem jest przyjęty dopiero co projekt ustawy o zasadach polityki wewnętrznej i zagranicznej, w której nie ma słowa na temat wejścia do NATO, jest za to stwierdzenie o „polityce pozablokowości”, co wiąże się z „nieuczestniczeniem w sojuszach wojskowo-politycznych". Gruzja z kolei może jedynie oficjalnie uśmiechnąć się z wdzięcznością i w milczeniu trawić gorycz zdrady ze strony swych zachodnich protektorów.
Cóż, skoro NATO właśnie sypie się w Afganistanie, zaś każdy ze „sprzymierzeńców” tylko kombinuje jak się stamtąd wyrwać, trzeba trzymać fason, czyli sugerować światu, że NATO wciąż jest prężnym organizmem, a nie galwanizowanym żabim truchłem, którego odruchy są jeno pozorami życia. Ciekawe tylko, czy amerykańska „Sekretarka” Stanu naprawdę łudziła się, że ktokolwiek na świecie w jej „zaproszenie”, tudzież „wspieranie integralności” uwierzy, zważywszy, że w kwietniu 2008 roku na szczycie NATO w Bukareszcie wymownie zatrzaśnięto Ukrainie i Gruzji drzwi przed nosem. I to wtedy, gdy Ukraina pozostawała pod rządami prozachodniej ekipy „pomarańczowych”, Gruzja zaś czuła na plecach oddech Wielkiego Brata...
Żadnemu z tych państw nie zaproponowano nawet przystąpienia do Planu Działań na Rzecz Członkostwa (MAP). Poprzestano na uśmiechach i odpuszczono sobie rozszerzenie Sojuszu na obszarze dawnego ZSRR w zamian za rosyjskie obietnice rozważenia redukcji zbrojeń konwencjonalnych.
W sierpniu 2008 Rosja zaatakowała Gruzję.
Odnoszę wrażenie, że upadek „pomarańczowych” na Ukrainie i powojenne kłopoty Saakaszwilego w Gruzji przyjęto na Zachodzie z ledwie skrywaną ulgą. Patrzcie no – tacy niestabilni... Czemu wkraczać? Intensyfikować napięcie?
Tak oto, koncertowo, wystawiono potencjalnych sojuszników do wiatru.
II. NATO bez „rewitalizacji”.
Rosyjska optyka przeżarła celowniki NATO. „Wspólnota transatlantycka”, o ile jeszcze coś takiego istnieje, boi się, bądź łudzi, iż polityka ugłaskiwania niedźwiedzia da pozytywne efekty, uporczywie nie chcąc dostrzec, że reżim Putina od swego zarania toczy z Zachodem nową zimną wojnę, zaś NATO pozostaje dla Rosji strategicznym przeciwnikiem nr 1.
Do tego dochodzi maniackie „uzgadnianie” z Kremlem niemal wszelkich posunięć, czyniące z Rosji, jak to zdarzyło mi się niegdyś napisać, coś w rodzaju „ober – szefa NATO”. Za G.W. Busha można było jeszcze myśleć o rewitalizacji Paktu na bazie cywilizacyjnej w swym wymiarze wojny z islamskim terroryzmem. Rewitalizacji, dodam, wspartej strategicznym projektem tarczy antyrakietowej mającej chronić prócz Ameryki także 90 % powierzchni Europy (w tym Polskę). Prezydentura Obamy z jego lewackim bagażem patrzenia na kwestie międzynarodowe rodem z nauk kontrkulturowych ideologów „pokolenia ‘68” chyba już definitywnie przekreśla te nadzieje.
Dlatego absolutnie nie podnieciła mnie wieść, że podczas krakowskiego cyklu wieczorków zapoznawczo – poruchawczych dla ministrów spraw zagranicznych (02–04.07.b.r. - Konferencja Wspólnoty Demokracji) podpisano jakiś świstek (konkretnie - aneks do polsko-amerykańskiej umowy o obronie przeciwrakietowej). Radosław Sikorski, którego zasługi w przewlekaniu i w konsekwencji – utrąceniu bushowskiego projektu tarczy są z punktu widzenia obamowców nie do przecenienia, prześcigał się z panią Clinton w zapewnieniach, że projekt ten „nie zagraża” Rosji i po raz kolejny zapowiedziano możliwość rosyjskich inspekcji...
Oczywiście, wszystko to pic na wodę i fotomontaż. Obamowcom ani w głowach jakieś tam „tarcze”, no, chyba że przy współudziale Rosji. Takich papierków do podpisania czeka nas jeszcze wiele. Obama zaś będzie konsekwentnie ciął fundusze Pentagonu... aż Rosjanie faktycznie uznają, że warto się do „inicjatywy” przyłączyć i pod pozorem „obrony przeciwrakietowej” zainstalują u nas własną bazę rakiet przechwytujących. A wszystko - jakże by inaczej! - za zgodą polskiego rządu i z błogosławieństwem USA i NATO....
III. Przegrany region.
Swoją drogą, nie przypuszczałem, że Ukraina po zwycięstwie Janukowycza i Partii Regionów tak zdecydowanie osunie się na powrót w rosyjską strefę wpływów. Liczyłem się, oczywiście, z tzw. przestawieniem akcentów, ale przedłużenie stacjonowania Floty Czarnomorskiej na Krymie do 2047 roku w zamian za 30% obniżkę cen gazu... wyrzeczenie się prozachodniego kursu i niemal jawna wasalizacja elit rządzących... Szybko uwinęliście się, chłopaki. Nawet nasi wielbiciele Gazpromu nie są tak ostentacyjni.
Ale cóż, próżne żale, tym bardziej, że w znacznej mierze sami jesteśmy sobie winni. Zamiast konsekwentnie budować wpływy w regionie, (o czym pisałem ostatnio w notce „Polityka mrożonego g..na”), nasza „polityka wschodnia” była ciągiem chaotycznych zrywów, a i te możliwe były jedynie wówczas, gdy chwilowo słabły wpływy „moskiewskiej partii w Polsce”, zaś USA wzmagały (jak za G.W. Busha) zainteresowanie naszym regionem.
Przebimbaliśmy sobie 20 lat najkorzystniejszej koniunktury międzynarodowej od niepamiętnych czasów, naiwnie licząc na to, że zaczepienie się w strukturach międzynarodowych da nam wiekuisty „urlop od historii”. Nic z tego. Pogrążone we własnych kłopotach „struktury” postanowiły najwyraźniej dać z kolei sobie „urlop” od Europy Środkowo - Wschodniej i z chęcią podzieliły się odpowiedzialnością, tudzież wpływami, z każdym chętnym do zapewnienia „porządku” i „stabilizacji” w Kijowie, Warszawie i innych stolicach.
Chętni do „stabilizowania” są niezmiennie ci sami. Od stuleci.
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz