środa, 20 października 2010
Mordercy zza biurek.
Patrząc z perspektywy czasu nie sposób nie dostrzec gradacji: przepychanki – fekalia – „granat” – zabójstwo.
I. „PiSowska martyrologia”.
A więc wszystko jasne. Zgodnie z przewidywaniami, obowiązującą linią reżimowych mediodajni i nakręcanego przez nie „dyskursu publicznego” jest stanowisko, że odpowiedzialność za akt politycznego terroru do jakiego doszło w łódzkim biurze Prawa i Sprawiedliwości ponosi osobiście Jarosław Kaczyński, albowiem „posiał wiatr” (W. Kuczyński). Jakoś nie dziwi mnie, że w chórze potępieńczych głosów prym wiodą ci, których należałoby zgodnie ze słynnym wierszem Tuwima trzymać przy oknie za karki.
W dniu zabójstwa, gdy krew była jeszcze niezakrzepła i świeża, „narrację” jeszcze nieco mitygowano, aczkolwiek już trwało usilne poszukiwanie cytatów, dzięki którym odpowiedzialność za zbrodnię można by przykleić PiSowi. Zdołano odszukać nieśmiertelne „ZOMO”, „dziadka z Wehrmachtu” i wypowiedź Adama Hoffmana o gałęzi dla Palikota, będącą wszak zaledwie emocjonalną reakcją na rozpętany przez tego osobnika „przemysł pogardy”. Tyle, z grubsza znaleziono. A że marne to i niewspółmierne do skali nieustannego medialnego łomotu ze strony sojuszu rządowego „tronu” z medialnym „ołtarzem”? Więc należy wrzeszczeć tym głośniej, z tym większą zajadłością, by broń Boże nie dopuścić do „odnowienia martyrologicznego mitu PiS”, jak raczył określić reakcję polityków tej partii na łódzkie morderstwo Aleksander Smolar. Na kilometr czuć tu strach przed powtórką wydarzeń po 10 kwietnia, gdy żałoba narodowa wybuchła establishmentowi w twarze. Na to nakłada się tradycyjne bredzenie starego nienawistnika Waldemara Kuczyńskiego, któremu widmo czyhającego za rogiem kaczyzmu do reszty pomieszało rozum (cyt.- „ktoś [J. Kaczyński – G.G.] sieje wiatr, ale burzę zbierają wszyscy”).
Zatem, metaforycznie, to Jarosław Kaczyński wetknął Ryszardowi C. broń do ręki. Zero autorefleksji, zażenowania, ani cienia skruchy... Jest napędzający agresję strach przed „PiSowską martyrologią” - ot, dziennikarstwo kontr-faktyczne w pełnej obrzydliwości.
II. Społeczna eugenika w działaniu.
Gdy ledwie kilka dni temu pisałem notkę o „oświeconym (neo)totalitaryzmie”, który rozpełza się po wszystkich dziedzinach życia publicznego nie spodziewałem się, że rzeczywistość tak dramatycznie potwierdzi diagnozę. Ten mord jest bowiem, poza ewidentną rolą świata medio-polityki, potwierdzeniem trendu, który pozwoliłem sobie opisać jako społeczną eugenikę - wykluczenie poza nawias całych grup społecznych nieprzydatnych z punktu widzenia establishmentu, określanych wspólnym mianem „pisowców”. Przemysł pogardy przejawiający się programową dehumanizacją przeciwnika musiał przynieść taki skutek. Dixi w swym tekście „Ludojady” przyrównał sytuację zwolenników PiS do Żydów przed „nocą kryształową” i, faktycznie, trudno nie dostrzec tu pewnych analogii z nakręcaniem spirali odczłowieczającej histerii na czele.
Mało komu zapalały się alarmowe światełka podczas nocnych zajść pod Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu (w tym aktów fizycznej agresji i przedziwnej krzątaniny Zbigniewa S. „Niemca” a ponoć i innych przedstawicieli warszawskiego półświatka). Później był słoik z fekaliami na tablicy pamiątkowej i nieuzbrojony (jeszcze?) granat. Zwróćmy uwagę, że osobnik z owym granatem zachowywał się podobnie do Ryszarda C. - naładowany agresją frustrat, nafaszerowany po gardło medialną socjotechniką pełną precyzyjnie ukierunkowanej nienawiści.
Patrząc z perspektywy czasu nie sposób nie dostrzec gradacji: przepychanki – fekalia – granat – zabójstwo.
III. Mordercy zza biurek.
Zapewne to, co tu napiszę wyda się niektórym grubą przesadą, ale cóż, podzielę się podejrzeniem, które zaświtało mi w pewnym momencie w głowie: może ten „przemysł nienawiści" był rozkręcany właśnie z taką intencją - żeby znalazł się wreszcie jakiś uwarunkowany medialnym przekazem szaleniec i wyręczył PO w „dożynaniu watah" i „ustrzeleniu" Kaczyńskiego? Owszem, uważam, że Ryszard C. to wariat, tyle że oni... na takich wariatów być może po cichu liczyli rozpętując i nieustannie podgrzewając antypisowską nagonkę?
Kończąc, nie mam złudzeń, że łódzki mord polityczny to jeszcze nie koniec. Jeżeli perfidne szczucie rozpętało się z całą mocą na nowo zaledwie dzień po tragedii, to oznacza, że będzie trwało tak długo, aż kolejny szaleniec faktycznie porwie się na Kaczyńskiego. A wtedy mordercy zza dziennikarskich i politycznych biurek powiedzą jak czynią to dziś: to nie my, nie możemy odpowiadać za wariata, a poza tym Kaczyński sam był sobie winien, bo „podzielił ludzi”, „posiał wiatr”, przemawiał poza Sejmem, a nawet gdy milczał, to milczał prowokująco i nienawistnie.
Gadający Grzyb
Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz