poniedziałek, 20 kwietnia 2009
Obiecanki i odloty.
Wałęsa nie-emigruje, Sikorski się stacza.
I. Obiecanki.
Jak wiadomo, Wałęsa zagroził, emigracją, zwrotem nagrody Nobla (ciekawe, czy również w jej finansowym wymiarze?) i wszelkimi plagami, które mają spaść na naszą Ojczyznę z zaprzestaniem działalności publicznej Noblisty na czele. Rychło jednak okazało się, że były to charakterystyczne dla Wałęsy obiecanki - cacanki, które znamy co najmniej od czasów sławetnych „100 milionów”. Tym bardziej kabaretowo wyglądały przebłagalne adresy słane na ręce Noblisty przez Salon i gromkie wyrazy potępienia pod adresem IPN-u, który wprawdzie z publikacją Zyzaka nie miał nic wspólnego, ale co tam fakty – grunt że, jak spiżowo ujął to Żakowski w „Skanerze politycznym” – IPN jest odpowiedzialny za „stworzenie atmosfery”, w której takie książki mogą się ukazywać.
Ach, jaka wyziera z tych słów tęsknota za rajem utraconym III RP, gdzie ,faktycznie, nic sprzecznego z aktualnymi salonowymi dogmatami nie miało szans i prawa się ukazać, a nawet jeżeli, to zdrowe milczenie zjednoczonych mediodajni skutecznie strącało niewygodną publikację w niebyt. Jednocześnie tęsknota ta podszyta jest wyczuwalnym strachem w obliczu którego w niepamięć muszą pójść całkiem niedawne lata, gdy dzisiejsi obrońcy Wałęsy traktowali go jako wroga publicznego nr 1, „wariata z siekierką”, zagrożenie dla demokracji i generalnie, stosowali wobec niego identyczną retorykę, jak dziś w stosunku do Kaczyńskich. Wspomniany strach wypływa z oczywistych przyczyn – skoro dziś „nieświęci młodziankowie” podnoszą rękę na Wałęsę, to znaczy, że jutro gotowi zamachnąć się na każdego z salonowych autorytetów, których pozycja wszak w znacznej mierze opiera się na biografiach.
A ja mam takie skromne pragnienie: gdyby tak wszyscy Żakowscy tego świata zamiast bronić z ogniem w oczach kolejnych „Bolków”, podłączyli się do emigracyjnej inicjatywy i wybyli gdzieś do Ekwadoru… Chociaż nie, z Ekwadoru wykopałby ich pewnie Cejrowski i gotowi jeszcze wrócić. Może więc Peru? „Tusku musisz” już przetarł im szlaki… Ech, marzenia, marzenia…
II. Odlot, czyli strefa zrekomunizowana.
Dużo większy kaliber niż wałęsowskie pajacowanie ma odlot, jaki zaliczył Radosław Sikorski podczas swych uniwersyteckich elukubracji. Niemal otwarte zaproszenie Rosji do NATO świadczy o kompletnym zatraceniu poczucia rzeczywistości w pogoni za sekretarskim stołkiem w Sojuszu. Przemowa pana ministra udowadnia ostatecznie, że po dawnym Sikorskim – republikańskim antykomuniście nie zostało śladu. Jest już tylko ślepy pęd ku karierze, w trakcie którego nie liczy się nic, a dobro własnego kraju w szczególności.
Czy minister Sikorski nie zdaje sobie sprawy, że przystąpienie Rosji do NATO (poteoretyzujmy chwilę) oznacza automatyczną wasalizację Polski wraz z pozostałymi krajami naszego regionu i odbudowę zależności z czasów Układu Warszawskiego? Tak jak ostatnio Sikorski, gadać może jedynie skończony głupiec lub zdrajca, który dla międzynarodowych apanaży i udowodnienia, że jest prorosyjski bardziej niż Obama, Merkel, Berlusconi i Sarkozy razem wzięci, wyrzuca narodowe interesy do kosza jak niemodny gadżet. Wypowiedź Sikorskiego oczywiście poleciała natychmiast w świat, budząc wśród natowskich prominentów zażenowane milczenie. Dawno nikt nie ośmieszył nas na arenie międzynarodowej do tego stopnia. A wszystko to za nadzieję klepnięcia po ramieniu (byle przed kamerami!) przez któregoś z możnych tego świata.
„Strefa zdekomunizowana”? Pora zmienić tabliczkę, panie Sikorski.
Gadający Grzyb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz