sobota, 29 maja 2010
Geopolityczny aspekt „pojednania”…
…czyli o neokolonializmie w białych rękawiczkach słów kilka.
I. Operacja „żałoba narodowa” – krótka retrospekcja.
W filmie „Solidarni 2010” ze strony ludzi zgromadzonych na Krakowskim Przedmieściu padają w pewnym momencie pełne goryczy słowa, skierowane, jak można się domyślać, pod adresem rządzących i pozostającej z nimi w ścisłym sojuszu salonowszczyzny. W skrócie, jest to oskarżenie, że „oni” za pomocą żałoby narodowej chcą zamknąć ludziom usta, że z punktu widzenia „onych” najlepiej byłoby, gdyby żałoba potrwała tak z miesiąc i nikt nie wygłaszał publicznie krytycznych, nieprawomyślnych uwag.
Jak wiemy, zbiorowa intuicja sprawdziła się w tym przypadku bezbłędnie. Pod osłoną żałoby dokonano bowiem przejęcia ostatnich niezależnych od PO instytucji – Biura Bezpieczeństwa Narodowego oraz in spe (ekspresowe „przyklepanie” przez p.o.p. Komorowskiego nowelizacji odpowiedniej ustawy) - Instytutu Pamięci Narodowej.
Tak oto, operacja „żałoba narodowa” została przez Platformę przekuta na całkiem wymierne korzyści polityczne.
II. Operacja „pojednanie”.
Powyższy przykład obija mi się natrętnie między uszami, gdy obserwuję wielki pic, jakim jest zadekretowana odgórnie farsa polsko – rosyjskiego „pojednania”. Pojednania dokonywanego nad trumnami ofiar wciąż niewyjaśnionej smoleńskiej tragedii. Wiem, że na ten temat wystukano pewnie setki tysięcy znaków na różnych klawiaturach, mimo to, pragnąłbym zwrócić uwagę na geopolityczny aspekt tego, co dzieje się pod naszymi nosami.
Otóż sądzę, że podobnie jak w przypadku żałoby narodowej, operacja „pojednanie” ma na celu „przykrycie” posunięć prowadzących do utraty przez Polskę resztek faktycznej suwerenności (bo suwerenności nominalnej nikt nam nie odbiera – jak u schyłku I Rzeczypospolitej). Ów wstydliwy aspekt „pojednania”, to systematyczne wycofywanie się rządu III RP choćby z pozorów dbałości o niezależność surowcowo – energetyczną. Za tym idzie degradacja statusu Polski na geopolitycznej szachownicy.
Hasłowo rzecz ujmując:
1) Nieuchronnie zbliża się moment ostatecznego zatwierdzenia renegocjacji „kontraktu jamalskiego”. Stawiamy się tym samym w pozycji ćpuna uzależnionego zarówno od narkotyku, jak i jedynego dealera w okolicy - do 2037 roku.
2) Kwestia gazoportu w Świnoujściu jakoś tak „wypadła z obiegu”. Podobnie jak problem, czy Nord Stream na newralgicznym odcinku, przecinającym tor wodny biegnący do świnoujskiego portu, zostanie poprowadzony po dnie Bałtyku, czy zakopany.
3) Polskie złoża gazu łupkowego – jeżeli aktywność Radosława Sikorskiego w tej materii okaże się równie przeciwskuteczna, jak w przypadku tarczy antyrakietowej… to miej nas Boże w opiece. Na dodatek, Gazprom ponoć ma chrapkę na nasz „shale gas”. I coś mi się widzi, że się dochrapie… (np. wykupi udziały w którejś z amerykańskich firm posiadających koncesje na poszukiwanie, następnie zaś na wydobycie gazu łupkowego w Polsce).
4) Rosja buduje pod Kaliningradem elektrownię atomową. Proponuje nam „podłączenie się” pod tą inwestycję. Taka łaskawa. Budowa polskiej elektrowni atomowej (tak , wiem, że to miała być francuska inwestycja – ale, z dwojga złego – wolę to) spadła z „publicznej agendy” dyskutowanych zagadnień. W efekcie – zamiast elektrowni wybudowanej na naszym terytorium, podepniemy się pod atom ruski. Pstryczek – elektryczek, podobnie jak pstryczek - gazowniczek będzie na Kremlu.
5) Gazprom tworzy nowe przyczółki swej agentury wpływu w Priwislańskim Kraju. Na początek – stypendia dla doktorantów z Uniwersytetu Warszawskiego. Wróżę, że inne uniwersytety podążą niebawem tym tropem, a po wykształceniu kadr, Aleksiej Miller bez krępacji ogłosi powstanie w Polsce gazpromowskiego „ucziliszcza”.
III. Neokolonializm w białych rękawiczkach.
Odnoszę nieodparte wrażenie, że Niemcy i Rosja porozumiały się co do przyszłości Polski (i szerzej – całego regionu), jako wspólnego kondominium. Do tej pory walka o wpływy przebiegała między Niemcami, Rosją, a USA. Obecnie, po wycofaniu się Stanów Zjednoczonych, opustoszałą działkę skwapliwie zagospodarowują dwaj pozostali gracze, którzy wspólnymi siłami zadbają o to, by „porządek panował w Warszawie” (i okolicach).
Ot, taki neokolonializm w białych rękawiczkach.
Unia Europejska, po kilkuletniej euforii rozszerzenia na wschód, ma najwyraźniej dosyć permanentnego bólu głowy z tymi wszystkimi dziwnymi państewkami, których nazw nawet nie sposób wymówić, a które na dodatek ciągle czegoś chcą i nie zawsze wiedzą, kiedy siedzieć cicho.
Cóż zatem się dziwić, że z radością podzielono się odpowiedzialnością za stabilność naszego regionu z zawsze gotową do tego Rosją. Tym bardziej, że ów podział odbył się za cenę stosunkowo niewielkich z punktu widzenia Zachodu ustępstw.
Jednamy się zatem z Moskalami i będziemy jednać się aż do skutku. Formalnie, rzecz jasna, pozostaniemy członkami UE i NATO, w praktyce natomiast stoczymy się do szarej strefy geopolitycznej niedookreśloności. W tej niedookreśloności zawiera się zarówno powrót do energetyczno – surowcowego neo – RWPG, jak i to, że NATO przez kolejne lata jakoś nie będzie w stanie wysmażyć planów na wypadek agresji na kraje Europy Środkowo – Wschodniej. Unia Europejska natomiast zredukuje swą aktywność do pryncypialnego besztania, bądź protekcjonalnego poklepywania po ramieniu, w zależności od poziomu ukontentowania naszą postawą możnych tego świata.
A jeżeli obecny „trynd” się utrzyma to, być może, Rosja zgodzi się wielkodusznie partycypować w którejś z mutacji tarczy antyrakietowej. I wówczas powstanie u nas stosowna baza. Rosyjska.
Gadający Grzyb
Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz