Doniesień z frontu ciąg dalszy.
Motto: „To jest wojna domowa, to jest walka o wszystko!” – Andrzej Wajda
I. Pokwietniowy stan ducha salonowszczyzny.
Trochę już o tym pisałem, ale wrócę do tematu, albowiem sytuacja jest rozwojowa. Przypomnę, że podczas słynnego wystąpienia w warszawskich Łazienkach (tzw. "sabat łazienkowski"), pan Andrzej Wajda zadeklarował stan wojny domowej, która to teza zdawała się nie budzić wątpliwości zgromadzonego tam tłumnie geriatrycznego post-udeckiego parnasiarstwa. Oczywiście, wystarczy rozejrzeć się dookoła, by stwierdzić, że – jak to w demokracji – ludzie mają najróżniejsze poglądy polityczne i zgodnie z nimi głosują. Są też tacy (większość), którzy nie mają żadnych poglądów i wówczas, albo głosują na tych, na których sądzą, że głosować wypada, albo podczas wyborów zostają w domach.
Zatem, Andrzej Wajda nie opisuje rzeczywistości, tylko to, co jako rzeczywistość postrzega – mikrokosmos swój i znajomych. Innymi słowy, opisuje stan ducha i umysłu salonowszczyzny. Zresztą, jak niegdyś przyznał sam wojenny herold: „19 lat codziennego czytania "Gazety Wyborczej" nie mogło pozostać bez wpływu na moją biedną głowę”.
Co nam to mówi o stanie ducha środowiska, którego wzmiankowany reżyser jest prominentnym reprezentantem?
II. Pluralizm według "bogów demokracji".
Przede wszystkim to, iż wzmiankowane środowisko bardzo źle się czuje w warunkach nawet obecnego, ułomnego, polityczno – światopoglądowego pluralizmu. Owszem, pluralizm „być” dobry, ale tylko wtedy gdy „być” przez nas w pełni kontrolowany.
Orędzie Wajdy adresowane do TVP, by wspomogła w wojennym wysiłku "przyjaciół z TVN i drugiej stacji prywatnej”, kwituje tę postawę.
Przecież, tak na dobrą sprawę, wskutek politycznego dealu, obecna „telewizja publiczna” stała się najbardziej publiczną od niepamiętnych czasów. Jest w niej miejsce zarówno dla Ziemkiewicza, jak i dla Żakowskiego. Dla Pospieszalskiego i dla Lisa. Dla „Wiadomości” i dla „Panoramy”. Brać – wybierać!
Ale nie. To jest pluralizm destrukcyjny. Pisowski. Dzielący ludzi.
Parnasiarskie rozumienie pluralizmu jest bowiem następujące – ma to być w pełni kontrolowalny oligopol opinii. Powrót do lat 90-tych. Kilka prawicowych pisemek może sobie wegetować na obrzeżach i kanalizować frustracje. Ale żeby do telewizji? Radia? Radiokomitet ma być nasz i basta!
A jeśli nie mamy władzy nad spektrum dopuszczalnych poglądów, to wtedy znaczy, że tubylcza ciemnota i nienawiść podnosi ze swych piekielnych otchłani smoliste głowy przeciw hufcom jasności i postępu, których naturalnym przeznaczeniem jest stać na czele miejscowego, mówiąc Bartoszewskim, "bydła" i cywilizować – z "bydłem", mimo "bydła", a gdy trzeba – wbrew "bydłu".
Nic zatem dziwnego, że otwarta odmowa uznania przywódczej roli salonowszczyzny musi oznaczać tylko jedno – stan wojny domowej. Tu my – namaszczeni, tam oni – rebelizanci.
Onegdaj opisałem ten mentalny typ na przykładzie Waldemara Kuczyńskiego w notce „Bogowie demokracji”. Zasadniczą tezą było, iż „Bogowie demokracji każdy zamach na ich osobistą pozycję kwalifikują jako zamach na demokrację jako taką.” Kwietniowy stan społecznego wzmożenia, kiedy to ludzie zaczęli głośno wyrażać opinie podważające oficjalny światopogląd III RP, co zostało utrwalone na taśmie filmowej i, co gorsza, wyemitowane w publicznej telewizji, musiał zostać przez naszych "bogów demokracji" odebrany właśnie w kategoriach zamachu.
III. Oberkapelan salonowszczyzny.
W powyższy sposób myślenia i towarzyszący mu stan ducha znakomicie wpisuje się wypowiedź znanego publicysty i celebryty, pełniącego przy okazji funkcję metropolity lubelskiego. Arcybiskup Józef Życiński uznał bowiem za stosowne przy okazji Bożego Ciała wygłosić homilię, w której stwierdził m.in.:
"Dziś niektóre środowiska chciałyby koniecznie skłócić prosty lud z elitami. To jest nieporozumienie, to jest niechrześcijańskie"
Hierarcha raczył również zauważyć, iż:
"Niektórzy specjalizują się w tym, żeby wykazywać, że nie ma autorytetów, że wszyscy są źli, skorumpowani i zepsuci. Na przykładach podaje się to, co prymitywne, nie widzi się tego, co piękne, co wrażliwe. A trzeba się głęboko pochylić, by dostrzec przejawy piękna"
Owi "niektórzy":
"Wszędzie widzą wrogów i nie potrafią dostrzec wartości, jakie nas jednoczą, ani Chrystusa, ani godności człowieka, bo oni mają potrzebę walki, żeby było widać ich genialność"
I jeszcze:
"Nie naśladujcie tego stylu i nigdy nie przenośmy stylu walk na teren modlitwy, na teren Kościoła"
(wszystkie wytłuszczenia moje – G.G.)
No proszę. Myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy, a tu sam oberkapelan salonowszczyzny piętnuje wyskok Andrzeja Wajdy, który wojną domową jak nic skłóca wszak "prosty lud" z "elitami". Czcigodny arcybiskup nie sprecyzował wprawdzie jak "głęboko" należy się "pochylić", by "dostrzec przejawy piękna" w personach pokroju wymienionego tu reżysera, czy "strasznego dziadunia" Bartoszewskiego, którzy po wielokroć demonstrowali "potrzebę walki, żeby było widać ich genialność", niemniej autorefleksyjnie uderzył się w pierś i obiecał poprawę co do przenoszenia "stylu walk" "na teren Kościoła".
Tak serio: ze słów dostojnika przebija na każdym kroku charakterystyczna dla nadwiślańskiego parnasiarstwa pogarda dla "prostego ludu", który ma milczeć i podążać za swymi "elitami", bo jak nie, to mamy do czynienia wywoływaniem społecznych podziałów i niszczeniem demokracji która, jak wykazałem powyżej, jest utożsamiana z jednomyślnością i osobistą pozycją samozwańczych przewodników stada.
IV. Wojna o ks. Popiełuszkę.
Arcybiskupowi Życińskiemu starczyło tupetu, by wmieszać w to wszystko bł. księdza Jerzego Popiełuszkę, którego cała posługa zwieńczona męczeńską śmiercią świadczyła o tym, że był jak najdalszy od napuszonego poczucia wyższości nad ciemnymi tubylcami, tak charakterystycznego dla wojującego od dwudziestu lat z własnym narodem Salonu.
Osobiście, śmiem twierdzić, że gdyby ks. Jerzy dożył obecnych czasów, to nie fraternizowałby się z Jaruzelskim i nie pił wódki z Urbanem czy Kiszczakiem. Pielęgnowałby raczej maryjny, ludowy i "płytki" katolicyzm, który taką odrazą napawa środowisko "bogów demokracji" i trzymałby z tymi, których III RP wyrzuciła na margines, a nie z beneficjentami "przemian" i quasi – mafijnymi oligarchami kartoflanej republiki. Nazywałby rzeczy po imieniu i za swoją postawę również w obecnej Polsce zapłaciłby wysoką cenę. Cenę pogardy i zakwalifikowania do grona "chorych z nienawiści" "oszołomów". Wystarczy spojrzeć na los innego kapelana "Solidarności" – ks. Isakowicza – Zaleskiego. Zaś abp. Życiński mówiłby o Popiełuszce to samo, co dziś mówi o ks. Zaleskim.
Ale cóż – wojna domowa toczy się również w warstwie symbolicznej, przeciwnikowi należy zatem odebrać symbole wokół których mógłby się grupować i zaprząc je do własnego wojennego rydwanu. Próbowano tak swojego czasu uczynić ze Zbigniewem Herbertem, używając do tego celu wdowy po Obywatelu – Poecie, teraz podobny "numer" próbuje się wykręcić z beatyfikowanym ks. Jerzym.
Wojna domowa sięgnęła ołtarzy. Działa na froncie grzmią coraz donośniej.
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz