środa, 8 września 2010
Tęsknota za Republiką.
Obrazek z hradczańskiego zamku pokazuje jak pod lupą, gdzie mamy autentyczny republikanizm, a gdzie panuje demokracja fasadowa.
I. Dwa obrazki.
1) Obrazek z Hradczan.
Niedawno byłem na wycieczce w Pradze i podczas zwiedzania Hradczan natrafiłem na taki obrazek:
Wewnętrzny dziedziniec zamku, będącego zarazem siedzibą Prezydenta Republiki Czeskiej (jedno skrzydło). Czas – wkrótce po codziennej, uroczystej zmianie warty, odbywającej się o godzinie 12:00. Tłum turystów, przez plac przewijają się pędzące za swymi przewodnikami różnojęzyczne wycieczki... I nagle ktoś woła: „-Patrzcie, prezydent!”. Faktycznie, środkiem dziedzińca, jak gdyby nigdy nic, przechodzi dziarsko w towarzystwie kilku osób Vaclav Klaus, dyskutując, jak można przypuszczać, z którymś ze swych współpracowników. Zero dającej się zauważyć ochrony, zresztą to nieistotne, bowiem do Klausa podchodzi, dosłownie na wyciągnięcie ręki, jakaś turystka i prosi o zdjęcie. Prezydent zatrzymuje się na kilka sekund, turystka pstryka fotkę, Vaclav Klaus na pożegnanie kiwa jej uprzejmie głową i odchodzi. Jego kilkuosobowa świta najwyraźniej nie widzi w całym zdarzeniu nic nadzwyczajnego, trzymając się dyskretnie z boku, po czym podąża za swym pryncypałem.
2) Obrazek z Krakowskiego Przedmieścia.
A teraz inny obrazek: Warszawa, Krakowskie Przedmieście. Czas – tuż po uroczystej zmianie warty pod pomnikiem ofiar katastrofy smoleńskiej. Przez dziedziniec Pałacu Prezydenckiego przelewają się tłumy różnojęzycznych wycieczek. Pałac jest ogólnie dostępny dla zwiedzających za wyjątkiem jednego skrzydła, zajmowanego przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Nagle, wśród zwiedzających pojawia się wraz z kilkuosobową asystą prezydent Bronisław Komorowski. Podchodzi do niego jakiś turysta z aparatem fotograficznym, dając do zrozumienia, że chciałby zrobić zdjęcie...
II. Republikanizm a demokracja fasadowa.
No dobrze. Nie będę dłużej katował wyobraźni Czytelników tą przebitką z jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Każdy z poddanych naszej (nie)miłościwie panującej klasy politycznej zna jej fiksację na punkcie bizantyjskiej celebry mającej podkreślać nadzwyczajny, dygnitarski status i zabraniającej fraternizowania się z tubylczym motłochem. Oczywiście, za wyjątkiem krótkich chwil kampanii wyborczej, kiedy to głosy owego pogardzanego motłochu (zarówno jego części z dyplomami, jak i tej bez) są niezbędne by dalej cieszyć się wschodnimi ceremoniałami, kawalkadami limuzyn dla byle ministra, tłumem goryli i resztą entourage’u mającego pokazać kto tu jest „waadza” i że trzeba się nieźle zasłużyć, by dostąpić zaszczytu dopuszczenia przed dostojne oblicze.
Trudno nie oprzeć się banalnej skądinąd refleksji, że im mniej wewnętrznej klasy w człowieku, tym większa potrzeba sztucznego wywyższenia ponad pospólstwo. Że im większa niepewność co do własnej wartości, tym bardziej niezbędne stają się krzykliwe błyskotki. Znamy ten schemat – skromnie noszący się dyktator otoczony wyorderowanymi, z przeproszeniem, przydupasami. Tyle, że w naszym przypadku, owi „dyktatorzy” wolą rolę szarych eminencji, wystawiając do rządzenia kolejne zmiany wyfiokowanych piarowsko marionetek.
Przedstawiony na wstępie obrazek z hradczańskiego zamku pokazuje jak pod lupą, gdzie mamy autentyczny republikanizm, gdy prezydent mimo że z parlamentarnego wyboru i mający opinię „kontrowersyjnego”, nie musi obawiać się ludzi, a gdzie panuje demokracja fasadowa w której prezydent wybrany w wyborach powszechnych chroni się w murach pałacu z których przesiada się do limuzyny w asyście tłumu „borowików”. Na zdrowy rozum powinno być przecież odwrotnie.
Jeśli wolno mi pójść w rozważaniach nieco dalej, ośmielę się przypuścić, że nasza, tfu, „klasa polityczna” doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że w ogromnej większości pozycję swą zawdzięcza podżyrowaniu porządku zadekretowanego dwadzieścia lat temu i nie tykaniu z góry wyznaczonych beneficjentów „przemian”, którzy usadawiając swych protegowanych na krzesełkach politycznej karuzeli pozwalają im się do woli puszyć i nadymać na scenie medialnego teatrzyku dla gawiedzi, gdyż dzięki temu mniej widać, co dzieje się za kulisami... Krótko mówiąc – że całe to nasze okadzane „demokratyczne państwo prawne” (Art.2 Konstytucji R.P.) to pic i fotomontaż, co wychodzi wyraźnie na jaw w rzadkich chwilach „wypadków przy pracy”, gdy jakimś cudem do władzy dochodzą nie ci co trzeba, jak Jan Olszewski czy niedawno PiS i bracia Kaczyńscy.
Oni to wiedzą, a spora część Narodu instynktownie wyczuwa. I dlatego wolą raczej nie narażać się na przypadkowe interakcje ze swym konstytucyjnym suwerenem (Art. 4 Konstytucji RP). Nawet im się nie dziwię.
***
A nieszczęsny turysta - fotoamator z naszkicowanego powyżej obrazka numer dwa? Nawet gdyby udało mu się dostać na wyciągnięcie ręki do wybrańca Narodu, nie zdążyłby kwiknąć przygnieciony ciałami pretorianów.
Aparat też by mu zabrali.
Gadający Grzyb
Konstytucja R.P.: www.sejm.gov.pl/prawo/konst/polski/kon1.htm
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz