poniedziałek, 4 października 2010
Tusku na dopalaczach.
Czy horyzont czasowy antydopalaczowej ofensywy wykracza poza najbliższe wybory samorządowe?
I. Potęga blogosfery :)
No proszę. Raptem kilka dni temu opublikowałem notkę „Niewidzialna ręka i dopalacze”, w której piętnowałem bezradność państwa w walce z „dopalaczami” (tj. chciałem powiedzieć, „artykułami kolekcjonerskimi”, „nawozami” i „kadzidełkami”), a tu czytam, że premieru Donaldu Tusku wielce się ową bezradnością zesrożyło, do tego stopnia, że rzuciło ni z tego ni z owego do walki na „kolekcjonerskim” odcinku wszelkie możliwe służby: jawne, tajne i dwupłciowe.
We wspomnianej notce napomknąłem wprawdzie, że państwo polskie dysponuje najróżniejszymi inspekcjami i kontrolami, które to organy już wielu przedsiębiorcom wybiły z głowy prowadzenie interesów i że ten mechanizm wykańczania w majestacie prawa jakoś dziwnie nie ima się biznesu z dopalaczami, ale że Tusku weźmie sobie moje słowa tak do serca – tego, muszę przyznać, absolutnie się nie spodziewałem. Pomyśleć, że wystarczyła jedna notka, nawet bez konieczności zbierania podpisów pod jakąś petycją, czy organizowania akcji mailowej. Ot – potęga blogosfery!
Proszę spojrzeć jak się cieszę: he, he.
II. „Na granicy prawa”.
No to już się wziąłem i nacieszyłem. Teraz jakoś mi nieswojo. Czemu? Ano temu, że odtrąbiona antydopalaczowa krucjata potwierdza dobitnie znany co najmniej od czasów sprawy Romana Kluski (a tym, którzy mają oczy do patrzenia – od zarania III RP) fakt, że państwo, jeśli tylko chce, potrafi zgnoić każdego – z prawem, obok prawa, albo nawet wbrew prawu. Żaden przedsiębiorca nie jest między Bugiem a „odrom-nysom” pewny dnia ani godziny, co najwyżej może liczyć na urzędniczą łaskę i mieć nadzieję, że panowie i władcy jego losu nie pozostają na usługach jeszcze możniejszej siły, zwanej przez mnie „Niewidzialną Ręką” (mogą być też zybertowiczowskie „układ” i „szara sieć”). Premieru Tusku dało to zresztą wyraźnie do zrozumienia, mówiąc o „walce na granicy prawa”.
Rozumiem, że „panu premieru” nie wypadało wyrąbać do kamer otwartym tekstem tego co wyartykułowałem powyżej, ale przesłanie zarówno do podległych służb, jak i do słynących z niezawisłości sądów jest jasne. Kto nie ma „uszu do słuchania” nie ma czego szukać w najeżonej niebezpieczeństwami dżungli biurokracji.
III. Entuzjazm na dopalaczach.
Ciekaw jestem, kiedy w panu premieru wypali się antydopalaczowy entuzjazm – czy będzie trwał dłużej niż słynne kastracyjne zapędy wobec pedofilów i nade wszystko, czy horyzont czasowy rzeczonego entuzjazmu wykracza poza najbliższe wybory samorządowe (no, niechby i parlamentarne).
Ciekaw jestem również, jakież to cudowności legislacyjne, mające ukrócić „nawozowo – kolekcjonerski” proceder są przygotowywane w zaciszu rządowych gabinetów, gdyż na dzień dzisiejszy sytuacja prawna jest taka, że zamknięto wprawdzie nieetyczne, lecz w pełni legalnie działające przedsiębiorstwa i jeśli nie w polskich, to w międzynarodowych instancjach nasze państwo naraża się na wysokie odszkodowania. Jakiegokolwiek bowiem prawa by nie uchwalono, nie będzie ono miało mocy wstecznej. To znaczy, poprawka – u nas wszystko jest możliwe ale w Strassburgu już niekoniecznie.
W przytoczonej na wstępie notce postulowałem obowiązek skażania wprowadzanych na polski rynek „nie przeznaczonych do spożycia” substancji (np pochodnych piperazyny) na podobnych zasadach jak skaża się alkohol techniczny. Mimo niedoskonałości byłoby to rozwiązanie mogące przysporzyć „dopalaczowcom” niezłego bólu głowy...
IV. Leslie „premieru” Tusku.
No nie. Bądźmy poważni. Zbyt wiele szumnych zapowiedzi wygłaszanych przez Donaldu Tusku z marsową miną godną Leslie Nielsena okazywało się „pijarowską” ściemą. Kończyło się błazenadami, zakamuflowanie których wymagało każdorazowo morza dziennikarskiego potu wylewanego przez wyrobników reżimowych mediodajni.
Nie mam złudzeń, że rezydujący w dawnej bibliotece Kancelarii Premiera pijarowcy zdali sobie sprawę z tego, że coraz bardziej groteskowe roztrząsanie problemów PiS-u i stanu ducha „kaczora” powoli przestaje wystarczać do „przykrywania” realnych problemów kraju. A że dopalacze to nośny społecznie „kampanijny” temat, przystąpiono do ataku wyprzedzającego zanim wpadnie na to polityczna konkurencja.
Cóż, „pijar” to PO a PO to „pijar”. PiS nie wejdzie już w buty antydopalaczowego szeryfa. Zabrakło refleksu. Co do samej ofensywy przeciw dopalaczom, przewiduję, że po wyborach tak jakoś sama z siebie wygaśnie, natomiast zapowiadane zmiany legislacyjne utkną na którymś z etapów – czy to w niekończących się „uzgodnieniach międzyresortowych”, czy to w którejś z sejmowych komisji.
Popis tego typu skuteczności mogliśmy zaobserwować w przypadku spelunek z bandytami. Jednorękimi i innymi. Różne „Las Vegasy” błyskają neonami po dziś dzień. Minie trochę czasu i sklepiki z „produktami nie przeznaczonymi do spożycia przez ludzi” po cichu znów zaczną otwierać swe podwoje, zaś reżimowe mediodajnie o całej sprawie usłużnie „zapomną”, tak jak „zapomniały” o wielu innych. Znajdą kolejny temat do zaprzątania uwagi gawiedzi. W końcu – od czego są wajdowscy „przyjaciele z TVN-u i drugiej stacji komercyjnej”...
Mogę się oczywiście mylić, niemniej, jeżeli za biznesem z dopalaczami stoi to co sądzę, a Państwo się domyślają, niechybnie tak się stanie.
A premieru Nielsenu - Tusku po staremu z marsową miną będzie uprawiało swe błazenady.
Gadający Grzyb
niepoprawni.pl/blog/287/niewidzialna-reka-i-dopalacze
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz