czwartek, 4 listopada 2010
Rekompensata?
Rosja gra (w wariancie maksimum) o kontrolę nad wielkim obszarem gospodarki surowcowo-energetycznej Polski.
Cóż, ponieważ negocjacje gazowe z naszym Północnym Sąsiadem (mam na myśli Federację Rosyjską, jakby ktoś się pytał) poszły nie do końca po jego myśli, więc tenże Sąsiad zabiega teraz o stosowną rekompensatę, mającą wynagrodzić to, co poświęcił na gazowym froncie swej ekspansji.
I. Gra o Lotos.
W takich kategoriach odbieram zapowiedzi złożenia ofert przez rosyjskie firmy z branży naftowo - paliwowej na kupno większościowego pakietu polskiej firmy Lotos. Jest to łakomy kąsek, gdyż grupa Lotos ma (stan na koniec 2009 roku) ok 28% udziałów w rynku z tendencją wzrostową. Prognozy mówią o „przejęciu” 30% polskiego rynku paliw przed 2012 rokiem. Termin na składanie ofert wyznaczony przez Ministra Skarbu Aleksandra Grada, któremu w rządzie Tuska przypadła rola licytatora ostatnich sreber rodowych, upływa 4 lutego przyszłego roku. Mowa o 53% akcji, zaś łączna wartość transakcji ma wynosić od 2,3 do 2,5 mld złotych.
Lotosem zainteresowane są trzy rosyjskie firmy: kojarzony mocno z „siłowikami” od wicepremiera Igora Sieczina Rosnieft, którego marsz ku potędze rozpoczął się od trupa Jukosu i łagru dla Chodorkowskiego; koncern TNK BP i Gazprom-Nieft. Największe szanse daje się dwóm pierwszym, przy czym „Rzeczpospolita” sugeruje, że aby przejęcie Lotosu przez rosyjskie konsorcjum było bardziej „strawne”, może dokonać się przy współudziale francuskiej firmy Total, z którą współpracują zarówno TNK BP jak i Rosnieft. Co ciekawe, Total jest partnerem również firmy Petrolinvest naszego oligarchy – Ryszarda Krauzego, który też zapewne będzie chciał coś ugrać na sprzedaży Lotosu, choćby wg wzorca z czasów „prywatyzacji” Telekomunikacji Polskiej.
II. Powetować straty.
Krótko mówiąc, Rosja pragnie na froncie naftowym „odzyskać” to, co straciła na skutek wmieszania się Komisji Europejskiej (czyli Niemiec) do negocjacji gazowych. Przypomnę dla porządku, że kontrakt mający pierwotnie obowiązywać do 2037 roku ostatecznie udało się skrócić do 2022, a umowę na transfer gazu na Zachód do 2019 z opcją przedłużenia do 2045 roku. Sądząc po zachowaniu Władimira Putina, który już uznaje za pewnik rychłe wydłużenie umowy tranzytowej, ze strony rządu Tuska nie będzie przeciwwskazań (gdzieżby tam, wszak „ocieplenie” ponad wszystko!). Do tego udało się osiągnąć zniesienie dyskryminacyjnego zakazu reeksportu rosyjskiego gazu, co również musi Rosję uwierać i mobilizować do energicznych działań w celu powetowania „strat” poniesionych względem pierwotnych oczekiwań.
Rosyjska oferta zawiera jeszcze jeden „haczyk” przemilczany przez media. Otóż, Lotos jest mniejszościowym (8,97%) udziałowcem gdańskiego Naftoportu, a więc w razie powodzenia transakcji, Rosja uzyskałaby przyczółek w tym alternatywnym wobec rurociągu „Przyjaźń” źródle dostaw ropy do Polski.
III. Atomowe amory.
Ale to jeszcze nie wszystko, bowiem ze strony rosyjskiej po raz kolejny pojawiają się syrenie śpiewy zapraszające nas do udziału w projekcie Bałtyckiej Elektrowni Atomowej powstającej w Obwodzie Kaliningradzkim. Znając skuteczność i konsekwencję rosyjskiego lobbingu (czytaj – wpływy „rosyjskiej partii w Polsce”, które niepomiernie wzrosły po objęciu rządów przez PO, szczególnie zaś po 10.04.2010) również i ta inicjatywa nie jest bez szans. Zresztą, już jakiś czas temu padła propozycja przeciągnięcia rosyjskiego kabla do Elbląga. Wprawdzie nasz rząd, póki co, zachowuje względem wyciągniętych do atomowego uścisku kremlowskich ramion godną pochwały wstrzemięźliwość, ale któż może przewidzieć przebieg kolejnych etapów „pojednania”...
Warto tu przypomnieć o projekcie wybudowania elektrowni atomowej w Polsce o którym ostatnimi czasy dziwnie cicho. Rozumiem, że perspektywa 2022 roku kiedy to ma zostać oddany do użytku pierwszy blok naszej elektrowni jest dość odległa, niemniej do tego czasu warto by zastanowić się (prócz udziału w litewskim Ignalinie II) nad możliwością „awaryjnego” zabezpieczenia dostaw energii choćby z kierunku ukraińskiego, co może być niezbędne jeśli wziąć pod uwagę chociażby pakiet klimatyczny podpisany przez nas na fali eko-histerii wywołanej walką z „globalnym ociepleniem”. Tak się bowiem składa, że mamy połączenie na linii Rzeszów – „Chmielnicka” (ukraińska elektrownia atomowa) które od lat marnuje się nieużywane, bez modernizacji. Tymczasem, z dwojga złego, lepszy już import z Ukrainy (podkreślam – posiłkowo, do czasu powstania naszego „atomu”) niż dalsze brnięcie w uzależnienie od Rosji. Może to z mojej strony przewrażliwienie, ale po cyrkach z gazem i sprawą zakopania Gazociągu Północnego pod torem podejściowym do portów Szczecin-Świnoujście, których byliśmy świadkami, wolę dmuchać na zimne.
***
Podsumowując, Rosja gra (w wariancie maksimum) o kontrolę nad wielkim obszarem gospodarki surowcowo-energetycznej Polski. Spójrzmy: 2/3 rynku gazowego (będziemy importować 10 mld m3 rocznie, przy zapotrzebowaniu ok 14,5 mld m3) plus 1/3 rynku paliwowego po ewentualnym przejęciu grupy Lotos i do tego perspektywa znaczącego udziału w dostawach energii elektrycznej, jeśli odpowiemy pozytywnie na atomowe kaliningradzkie amory.
Tym co martwi, jest brak czytelnej strategii rządu wobec zarysowanych tu zagrożeń. Pierwszym testem na gotowość zaspokajania rosyjskich apetytów będzie przyszłoroczna sprzedaż Lotosu. Są powody do patrzenia na ręce. Tylko kto będzie patrzył? „Zaprzyjaźnione” media? Wolne żarty.
Gadający Grzyb
Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz