wtorek, 14 grudnia 2010
Rosja rezerwuje sobie prawo do strefy wpływów
Rosja: „Kurica” ma pozostać zdemilitaryzowanym buforem, bo inaczej się pogniewamy.
I. Kurs na „rozmiękczenie”.
W zeszłym tygodniu Federacja Rosyjska ustami niezawodnego w takich przypadkach Siergieja Ławrowa zażądała „wyjaśnień” od NATO na okoliczność poszerzenia planu obrony Polski o państwa bałtyckie. Z kolei Dmitrij Rogozin, stały przedstawiciel Federacji Rosyjskiej przy NATO, zażądał by... Sojusz z tych planów się wycofał! No pięknie. Innymi słowy, Rosja rezerwuje sobie prawo do postsowieckiej strefy wpływów i ewentualnej militarnej agresji w przyszłości, gdy już nabierze sił i dokończy modernizację armii. Więcej – nie życzy sobie żadnych, nawet symbolicznych, przeszkód na swym neoimperialnym kursie, cóż dopiero przeszkód rzeczywistych.
Sama, oczywiście, ani myśli wykreślać Paktu ze swej doktryny militarnej, gdzie definiuje go jako wroga nr 1. Równolegle kontynuuje działania obliczone na „rozmiękczenie” zachodnich struktur: zarówno Unii Europejskiej (wizja wspólnej przestrzeni gospodarczej), jak i NATO (wypchnięcie z Europy Stanów Zjednoczonych i stworzenie systemu bezpieczeństwa w zamian za milczące przyzwolenie na dominację w byłych demoludach).
II. Region na smyczy.
W tym kontekście nie od rzeczy byłoby wspomnieć o histerycznej pianie, której każdorazowo dostaje Rosja na samo wspomnienie o możliwości jakichkolwiek poważniejszych instalacji militarnych NATO (czytaj - USA) na terenach „bliskiej zagranicy”. Rosja doskonale wie, że takowe instalacje w żadnym razie nie mogłyby zagrozić jej terytorium, bo niby jak? Problem z punktu widzenia Rosji polega na czym innym – szachowaniu jej ekspansywnych ambicji, nawet jeśli nie terytorialnych, to na pewno polityczno – gospodarczych, polegających na uwiązaniu całego regionu na krótkiej, surowcowo – energetycznej smyczy. Celem Rosji jest wyhodowanie sobie wianuszka odbiorców i płatników, uzależnionych niczym banda ćpunów od jedynego dilera w okolicy. No i, rzecz jasna, utrzymywanie rządów gwarantujących, że żadnemu nieodpowiedzialnemu szkodnikowi nie przyjdzie do głowy, by ową smycz zerwać.
Dlaczego obecność wojsk sprzymierzonych miałaby w tym przeszkadzać? Ano dlatego, że taka obecność wiązałaby się chociażby ze wzmożoną ochroną wywiadowczą i kontrwywiadowczą, jaką amerykański rząd zapewnia „swoim chłopcom”. To zaś w naturalny sposób utrudniałoby działalność rosyjskiej agentury na poletku, które najwyraźniej przywykła uważać za oddane jej na wyłączność. Przypomnijmy, że wedle słów byłego szefa Państwowego Departamentu Bezpieczeństwa Litwy, Meczysa Laurinkusa, na obszarze tego państwa działa 3000 rosyjskich agentów, zaś w całym posowieckim regionie rosyjskie służby budują imperium gospodarcze – od Morza Czarnego po Bałtyk.
III. U nas szpionów niet.
Ale w sumie, po co o tym wszystkim piszę – nie nasz problem, niech martwią się Litwini. W Polsce, jak wiadomo, nie ma żadnych agentów, nawet wpływu, co najwyżej „pisowskie” sługusy „obcego mocarstwa” (tym „obcym mocarstwem” są znów USA, jakby się kto pytał). Wszak, skoro „ocieplamy” stosunki, to wiadomo, że Rosjanie byli tak uprzejmi, iż w geście dobrej woli polikwidowali wszelkie siatki szpiegowskie... których przecież i tak nigdy nie było.
Ostatnie zatrzymanie rosyjskiego szpiega na terenie Polski miało miejsce w lutym 2009 roku. I nasz Północny Sąsiad woli, aby tak zostało. Ochrona kontrwywiadowcza związana ze stopniowym wdrażaniem planu obronnego dla krajów naszego regionu, czy ewentualna obecność czegoś więcej niż „roślin doniczkowych”, mogłaby zaburzyć spokojny, bezstresowy i systematyczny rytm pracy agenturalnej dla dobra Matuszki Rossiji.
IV. W szponach detente.
Czy może zatem dziwić informacja, że Polska sprzeciwiała się objęciu planami Litwy, Łotwy i Estonii? Ot, kolejny miły gest wobec nowych przyjaciół, który z pewnością został zauważony i doceniony gdyż, jak wyznał Rogozin, o styczniowym poszerzeniu natowskiej ochrony o Pribałtikę Rosja wiedziała i bez Wiki Leaks... Wynikałoby z tego, że przeciek posłużył Rosji tylko jako pretekst do wywarcia presji, by Pakt nie przesadzał z tymi całymi sojuszniczymi zobowiązaniami. Dziewięć dywizji, też coś.... „Kurica” ma pozostać zdemilitaryzowanym buforem, bo inaczej się pogniewamy. Jestem przekonany, że najbardziej prorosyjski szef NATO w dziejach, Anders Fogh Rasmussen trafnie odczytał ten komunikat i wyciągnie odpowiednie wnioski. Wszak na „zbliżenie” (każdym kosztem) postawił całą swą karierę i ani mu w głowie posłuchać choćby Wiktora Suworowa, który wspominał onegdaj, że sowieckie szpiegostwo swój złoty okres przeżywało w tak do dziś hołubionej na zachodnich salonach epoce detente.
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz