„Tak jak było”, to już minęło - i nie wróci.
Dialog dziennikarki z uczestniczką demonstracji KOD: „- Czy to dobrze, że odtajniono dokumenty o Lechu Wałęsie? - Nie! - A dlaczego? - Bo tak!”. Charakterystyczna scenka, bowiem ostatnie demonstracje w obronie Wałęsy – a zwłaszcza napędzające je zbiorowe emocje – pokazały, że na naszych oczach KOD wraz z przyległościami zaczyna rządzić się logiką sekty. A w sekcie, wiadomo – nie tylko nie ma miejsca na dialog ze światem zewnętrznym, lecz również na różnicę zdań we własnych szeregach, czego doświadczyli przedstawiciele „Zielonych”, zakrzyczani gdy ośmielili się wspomnieć o ciemniejszych stronach III RP i społecznych kosztach minionego ćwierćwiecza. Mamy zatem totalną impregnację na fakty („Bo tak!”) i wyparcie. Wszelka autorefleksja – zakazana. Działa tu mechanizm: jeżeli rację mają ci, o których kodowscy sekciarze nie potrzebują nic wiedzieć poza tym, że to ciemnogród, nieudacznicy i prowincjonalne mohery pod przewodnictwem „kurdupla” - to na kogo sami wychodzą?
Społeczna „legalizacja” III RP opierała się na sprytnym zabiegu: „historyczne zwycięstwo” zawdzięczamy „porozumieniu ponad podziałami”, co zrobiło z dnia na dzień rzesze komuchów współojcami demokracji. A to z kolei pozwoliło zachować dobre samopoczucie najbardziej zakutemu towarzyszowi Szmaciakowi z Pcimia Dolnego - bo, jak się okazuje, on też miał rację. Najdobitniej wyraziła to Maria Kiszczak, mówiąc, że to jej mąż a nie Wałęsa obalił komunizm. Narracja zaprzeczająca owemu „wielkiemu sukcesowi” pozbawia zwolenników obu stron Okrągłego Stołu poczucia współuczestnictwa w „dziejowym przełomie” – a to boli i wywołuje sprzeciw. Nic więc dziwnego, że objęcie władzy przez obóz „negacjonistów III RP” odbierane jest przez tych ludzi jako osobisty policzek. To stąd się bierze obecna mobilizacja – sprawa teczek „Bolka” stanowiła jedynie ostateczny detonator. Dlatego na marsze w obronie Wałęsy (a tak naprawdę w obronie własnej, niechby i symbolicznej, przynależności do „Polski jasnej”) poszło te kilkanaście tysięcy ludzi (jak na polskie warunki wcale niemało) – i dlatego też zdecydowaną większość demonstrantów stanowili ludzie z pokolenia... hm, powiedzmy, że przypisywanego dotąd stereotypowo raczej prawicy. Obserwujemy po prostu ostatnie podrygi społecznego zaplecza postkomuny.
Motywem przewodnim scalającym wszystkich – od partyjnych prowodyrów z PO i Nowoczesnej po ostatnią „resortową babcię” - jest złota myśl Agnieszki Holland „walczymy o to, żeby było tak, jak było”. I dlatego właśnie przegrają – bo „tak jak było” już nie będzie. Restauracja III RP w jej dotychczasowym kształcie jest niemożliwa – ale, na szczęście, oni o tym jeszcze nie wiedzą. Nie da się bowiem wygrać wyborów głosząc powrót do poprzedniego status quo - a póki co, tylko tyle ma do zaproponowania obóz „lojalistów III RP”. Ich optyka wygląda następująco: III RP była wielkim sukcesem, jeśli komuś się nie powiodło to wyłącznie z jego własnej winy i nasza kontrrewolucja ma przywrócić dawny, naturalny porządek rzeczy. To trochę jak z francuskimi Burbonami i wspierającą ich arystokracją, rojącą na emigracji o powrocie do przedrewolucyjnego, absolutystycznego feudalizmu. „Niczego nie zapomnieli, niczego się nie nauczyli” - podsumował ich Talleyrand. Bourbonom udało się wprawdzie na krótko wrócić na tron, lecz o rekonstrukcji starych porządków nie było już mowy – i to nawet przy wsparciu trzęsącego Europą Świętego Przymierza. Tu podobnie. Bez zaproponowania nowej alternatywy opozycja będzie jałowo buksować w miejscu – nawet z pomocą współczesnego „Świętego Przymierza” kierowanego z Berlina i Brukseli.
Powyższą prawidłowość rozumiał Tusk, który wygrał wszak w 2007 r. nie postulatem powrotu do stanu sprzed afery Rywina, lecz wizją „drugiej Irlandii” i bogacącej się Polski dobrobytu, która „zasługuje na cud”. PiS również wygrało obietnicą „dobrej zmiany”, nie zaś powrotu do lat 2005-2007, którymi (fakt, że coraz mniej skutecznie) straszyła Polaków mainstreamowa propaganda. Natomiast Komorowski odwołujący się do poczucia sytości i nazwijmy to, „historycznego spełnienia”, poniósł klęskę. Ludzie zagłosowali na PiS i Kukiza, bo mieli po dziurki w nosie dotychczasowego marazmu. Nie porwie ich zatem wezwanie, by właśnie do tego zatęchłego bagienka powrócić. Zdaje sobie z tego sprawę Adrian Zandberg i partia „Razem”, która jako jedyna ma swoją – owszem, skrajnie lewacką, ale własną – wizję Polski. Nie dziwi więc, że dystansuje się od KOD-u brnącego w coraz bardziej sklerotyczną, podszytą histerią nostalgię za „dawnymi czasami”. Przyłączenie się do kodowców z ich obecnym przesłaniem stanowiłoby dla „Razem” jedynie obciążenie i utratę jakiejkolwiek wiarygodności. Bo „tak jak było”, to już minęło i nie wróci.
*
-
kiedy zostanie ograniczona możliwość inwigilacji obywateli przez organy państwa?
-
kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3480-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 09 (04-10.03.2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz