Generalna prawidłowość jest taka, że koncern nie może przegrać – najwyżej nie wygra. Państwo natomiast co najwyżej nie przegra, ale też i nie wygra.
Aż nie wierzyłem własnym oczom, gdy przeczytałem, że polski rząd (konkretnie Ministerstwo Skarbu Państwa) ma zamiar „zrewidować” - i finalnie dążyć do wygaszenia - 60-ciu umów typu BIT (Bilateral Investment Treaties), podpisywanych przez Polskę od końca lat '80 z szeregiem państw. Przyczyną ich zawierania był sukces naszej transformacji ustrojowej, wskutek którego praktycznie z dnia na dzień zostaliśmy bez własnego przemysłu i kapitału, co sprawiło, że rozpaczliwie potrzebowaliśmy zagranicznych inwestycji i pieniędzy – z tymi zaś do postkomunistycznego bantustanu nikt się nie kwapił bez stosownych zabezpieczeń. I właśnie takimi zabezpieczeniami były umowy o wzajemnym popieraniu i ochronie inwestycji – przy czym owa „wzajemność” ma się rozumieć pozostała jedynie w tytułach umów. Nasza gospodarka wyniszczona realnym socjalizmem i planowo dobita rękami Balcerowicza wg wytycznych Jeffreya Sachsa robiła rozpaczliwie bokami, toteż rzeczone umowy negocjowane były w pozycji kolanowo-łokciowej, stawiając zagranicznych inwestorów w nader uprzywilejowanej sytuacji. Tak, tak – politykę „brzydkiej, nieposażnej panny na wydaniu” praktykowaliśmy na długo przed zwerbalizowaniem jej przez śp. Władysława Bartoszewskiego. W efekcie jesteśmy dziś w takim położeniu, że przykładowo negocjowana obecnie przez UE umowa TTIP ze Stanami Zjednoczonymi, co do której podnoszone są niebezzasadnie liczne zastrzeżenia, może poprawić naszą pozycję w relacjach gospodarczych z Ameryką, bo obowiązująca obecnie między Polską a USA umowa BIT jest dla nas jeszcze gorsza.
Prawda jest bowiem taka, że BIT's działają przede wszystkim w interesie silniejszych ekonomicznie krajów oraz międzynarodowych koncernów, będąc doskonałym narzędziem do przekształcania słabszej strony umowy w gospodarczą kolonię. Dzieje się tak m.in. za sprawą wbudowanego w tego typu umowy mechanizmu ISDS (Investor-to-State Dispute Settlement), który w praktyce wyjmuje inwestora spod jurysdykcji danego państwa. Wszelkie spory rozstrzygane są przed sądami arbitrażowymi, biorącymi pod uwagę treść BIT, orzecznictwo w danego rodzaju sprawach, praktykę i prawo międzynarodowe – słowem, wszystko, tylko nie uregulowania prawne państwa-gospodarza. Oznacza to, że międzynarodowy koncern może pozwać państwo w którym działa za cokolwiek, jeśli tylko uzna, że owo „cokolwiek” wystawia choćby potencjalnie na szwank jego interesy.
Kilka przykładów. Francuska firma energetyczna „Veolia” pozwała w 2012 rząd Egiptu za podniesienie płacy minimalnej, jako że to podraża koszty jej funkcjonowania. Warto dodać, że w odwrotną stronę to nie działa. Państwo nie może pozwać inwestora, jeśli jego działalność wywołuje szkody – np. w środowisku naturalnym. Weźmy sprawę sporu koncernu paliwowego Occidental z Ekwadorem. Gdy Ekwador odebrał Occidentalowi koncesję na wydobycie ropy z powodu łamania miejscowego prawa, ten pozwał ekwadorski rząd przed arbitraż i wygrał odszkodowanie - 2 mld USD. Z kolei, gdy kanadyjska prowincja Quebec ogłosiła moratorium na szczelinowanie hydrauliczne, amerykański koncern Lone Pine Resources pozwał Kanadę o 250 mln dol. kanadyjskich. Natomiast jedna z kanadyjskich firm pozwała Salwador, gdy ten odmówił zgody na uruchomienie kopalni złota, gdyż groziło to zanieczyszczeniem wody... i tak dalej. Podobne przypadki można mnożyć.
Generalna prawidłowość jest taka, że koncern nie może przegrać – najwyżej nie wygra. Państwo natomiast co najwyżej nie przegra, ale też i nie wygra – może jedynie liczyć na oddalenie sprawy w arbitrażu i niekiedy na zwrot kosztów postępowania (o ile umowa BIT to dopuszcza), z którego ściągnięciem zresztą często bywają kłopoty. Wszystko to razem prowadzi do zjawiska zwanego „chilling effect” - państwo z obawy przed pozwem świadomie rezygnuje np. ze zmian w prawie mogących naruszyć interesy inwestora. Dużą skuteczność na tym polu wykazuje koncern tytoniowy Philip Morris skutecznie zastraszający rządy ubogich państw chcących wprowadzić na paczkach papierosów odstraszające napisy bądź ilustracje pokazujące skutki palenia – tak było w przypadku Togo, które wycofało się ze zmian w prawie pod naciskiem giganta. Oto „chilling effect” w działaniu. Z rodzimego podwórka – pozwami przed arbitraż od pewnego czasu straszą Polskę zagraniczne banki, jeżeli nie wycofamy się z projektu ustawy o przewalutowaniu kredytów frankowych.
Przeciw Polsce wg informacji wiceministra skarbu, Macieja Wilda, prowadzonych jest obecnie 11 postępowań o łącznej wartości przedmiotu sporu 8-9 mld zł. Mimo iż mamy wysoką skuteczność (97 proc. pozwów jest oddalanych), to samo postępowanie generuje koszty rzędu 3-4 mln zł. Oczywiście z różnych stron zaczęły dobiegać jęki o „fatalnym sygnale dla inwestorów” jakim byłoby wycofanie się z BIT's. Nie, jest to po prostu zerwanie z pewną patologią czyniącą z Polski terytorium kolonialnej ekspansji - i niczego nie zmienia, że akurat ta polityczno-gospodarcza aberracja jest we współczesnym świecie na porządku dziennym.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3480-pod-grzybki
Na podobny temat:
TTIP – kolejna odsłona kolonizacji?
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 10 (04-10.03.2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz