niedziela, 31 maja 2009
Mała analiza ideologii tolerancjonizmu
Mało które pojęcie w nieszczęśliwie nam panujących czasach zostało zakłamane tak, jak pojęcie tolerancji, które niepostrzeżenie wyrodziło się w ideologię tolerancjonizmu.
Pozwolę sobie opisać oba terminy (zjawiska?) we wzajemnej opozycji.
I. Tolerancja vs tolerancjonizm.
Otóż, „tolerancja”, to nic innego, jak postawa typu: „nie zgadzam się z tym, co mówisz i czynisz, ale jestem gotów to znieść, pod warunkiem, że ze swoimi przekonaniami nie wkraczasz na moje podwórko”; innymi słowy – „nie próbujesz mnie zmuszać, bym cię chwalił i nie rościsz sobie specjalnych przywilejów z tytułu swej odmienności”.
Natomiast, zakłamana wersja wzmiankowanego wyżej pojęcia to ideologia tolerancjonizmu, czyli agresywna apologia zachowań i obyczajów pozostających w sprzeczności z normami kulturowymi przyjętymi w określonym kręgu cywilizacyjnym.
Jak widać, pojęcie tolerancji jest neutralne i ogranicza się do ścierpienia pewnych odstępstw. Charakteryzuje człowieka ukształtowanego w danym kręgu cywilizacyjnym, który te odstępstwa znosi.
Inaczej jest z wyznawcami ideologii tolerancjonizmu. Są nimi ci, którzy postępują wbrew normom właściwym dla danego obszaru cywilizacyjnego i miast kontentować się tolerancją, żądają dla siebie poklasku właśnie dlatego, iż przejawiają zachowania sprzeczne z kulturowym dorobkiem pokoleń.
Podsumowując – mamy do czynienia z tolerancyjnym pasywizmem, który nieuchronnie ściera się z tolerancjonistyczną agresją.
II. Cel i motywacja tolerancjonistów.
Celem tolerancjonistów jest zniszczenie tradycyjnych narodów, motywem zaś - chęć „modernizacji” zacofańców, zawalidrogów na szlaku wiodącym ku „nowemu wspaniałemu światu”. Droga do wspomnianego celu wiedzie przez zdobycie władzy formalnej i nieformalnej (marsz przez instytucje). Zdominowanie społeczeństw, tak by przemodelować je na swój obraz i podobieństwo. Stąd m. in. szczególna „opieka” nad mediami, tudzież pieczołowita kultywacja podglebia kontrkultury. Jeżeli cywilizacja jest inna niż my – zniszczyć cywilizację!
Wiele mogło by tu mieć do powiedzenia „pokolenie gównojadów” www.niepoprawni.pl/blog/287/pokolenie-gownojadow… gdyby chciało przemówić o swym ideologiczno – agenturalnym przecweleniu przez sowieckie specsłużby - ale, spokojna głowa – gównojady są grzeczne – nie powiedzą.
III. Metody tolerancjonistów
Poniższe podpunkty wiążą się ze sobą w nierozerwalny węzeł. Dla czytelności nieco sztucznie je odróżniam:
a) Szantaż moralny.
Tolerancjoniści wypracowali pomysł genialny w swej prostocie – zaszantażujmy społeczeństwo widmem nietolerancji i weźmy władzę! W demokratycznych wyborach! A następnie stwórzmy struktury takie, by nikt nie mógł nas odwołać (postępowa biurokracja). Tak oto barbaria sięga po supremację w majestacie prawa.
b) Manipulacja terminologiczna.
Zmanipulujmy pojęcie tolerancji tak, by oznaczało dokładnie to czego chcemy w danym momencie. By stało się ideologicznym batem na naszych oponentów. Takiej możliwości szantażu moralnego nie możemy przepuścić.
Zróbmy tak, by wstydzili się, że są biali, że są mężczyznami, że są katolikami, że są hetero, że mają rodzinę, że … a co tu gadać – kobieta, która wedle tolerancjonistów ma być feministyczną mniejszością, uciskaną i tak dalej, staje się nagle ciemną, zacofaną babą , gdy nie podziela postępowych tolerancjonistycznych poglądów feministek . I tak, jakoś nagle, zamiast feministycznej „siostry”, otrzymujemy nieuświadomiony podgatunek, który należy uświadomić – natentychmiast, koniecznie! Albowiem, jak pisał Mistrz Szpotański – „fakty teoriom bowiem przeczą/ a to jest karygodną rzeczą”.
c) Marksistowskie wzorce.
Mamy tu dokładnie, ten sam marksistowsko – leninowski wytrych polityczno – ideowy, jaki zastosowano wobec „klasy robotniczej”, która w swej masie olewała bolszewickie postulaty: nie podzielają naszych przekonań – należy zatem ich „uświadomić”, czyli, znów mówiąc „Szpotem” – „wdeptać w gówno”.
Zdezintegrujmy społeczeństwa na poszczególne „słuszne” mniejszości, uciśnione przez wstecznicką „większość” – zaś o tym kto konkretnie przynależy do mniejszości „słusznej” każdorazowo zadecydujemy MY (tak gwoli przykładu: niepełnosprawni i kobiety są generalnie „słusznymi” mniejszościami – ale nie wtedy, gdy niepełnosprawna kobieta modli się publicznie na antenie wrażego radia).
d) Tupeciarstwo i arogancja.
Kolejną cechą tolerancjonistów jest postępująca w miarę zdobywanych cywilizacyjnych terytoriów arogancja. Czymże innym tłumaczyć wystosowany przez gejowskich aktywistów list do TVN, by zdjęto program Cejrowskiego? O Walterowni sądzę jak najgorzej – ale publicznie wystosowany do właścicieli prywatnej stacji szantaż utrzymany w stylu „jak go pan nie zdejmiesz, to…”
I tak oto otrzymujemy kwintesencję tupeciarskich metod (Cyryl, jak Cyryl – ale te Metody…) tolerancjonistów. Będą nas tolerancjonizować, aż zapłaczemy od ogarniającego nas zewsząd miłosierdzia. Niczym Orwellowski Winston Smith, który koniec końców, pokochał Wielkiego Brata.
IV. Tolerancja w potrzasku tolerancjonizmu.
Wskutek sprzężenia opisanych powyżej metod, człowiek tolerancyjny (w normalnym rozumieniu tego pojęcia) dowiaduje się nagle, iż jest podłym wstecznikiem, tudzież, wrogiem ludu, albowiem nie wiwatuje na widok różnych postępowych parad, a czasem nawet demonstruje swoje zniesmaczenie. Co więcej – rozmaite mediodajnie wciskają mu do łba, że powinien się tego wstydzić. Jest zaledwie tolerancyjny, nie jest zaś tolerancjonistą – nie fika radosnych koziołków na widok pedryli w fikuśnych wdziankach.
Zostanie zatem poddany reedukacji. Na przykład, by wyzbył się homofobii. (Swoją drogą – sam termin jest paradny w swej manipulatorskiej perfidii: homo – oznacza człowiek; fobia – nieuzasadniony lęk. Mamy zatem być leczeni, tudzież reedukowani z nieuzasadnionego lęku przed człowiekiem. Ani słowa o pedrylach – ależ zgrabne, nieprawdaż?)
Na zakończenie.
Nie należy, przy wszystkim co napisałem, mylić tolerancjonistów z nonkonformistami! – nonkonformiści bowiem godzą się z ewentualnymi represjami, gdy uderzają w powszechnie uznane normy; tolerancjoniści przeciwnie - nie dość, że nie chcą ponosić ofiar – to żądają dla siebie przywilejów i powszechnej akceptacji.
Bo jak nie, to w ryj.
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja www.nieoprawni.pl 27. 05. 2009
Dziennikarskie „hieny roku”…
…czyli sojusz rządowego „Tronu” z medialnym „Ołtarzem”…
…czyli - Kataryna, trzymaj się!
Mało co zaszokowało mnie ostatnio tak, jak akcja „Dziennika” z „rozszyfrowaniem” Kataryny. No, no - spece od Enigmy mogą się schować. Widać, blogosfera, i generalnie, strefa niezależnej myśli i słowa, jaką jest internet dopiekły „władzuchnie” i głównonurtowym „przekaziorom” na tyle, że postanowiono „cóś z tym zrobić”. Porażające jest, iż w roli psów gończych wystąpili dziennikarze – w tym konkretnym przypadku „robótkę” firmowali swymi nazwiskami Sylwia Czubkowska i Robert Zieliński. Przyjrzyjmy się zatem sprawie w szerszym kontekście, albowiem, zaprawdę powiadam Wam, jest się czemu przyglądać.
1) Anonimowość.
Główny zarzut, jaki postawiono Katarynie, to fakt, że występuje anonimowo i w związku z tym nie ponosi odpowiedzialności za swoje słowa w przeciwieństwie do dziennikarzy, którzy piszą pod nazwiskiem i z tego powodu są rzekomo bardziej „narażeni”. Do uzasadnienia powyższej tezy zaprzęgnięto, a jakże, „medioznawcę” prof. Wiesława Godzica w roli bezstronnego „autoryteta”. Pomijając kwestię, iż przybieranie pseudonimów jest w internecie normą, pan Wielce Uczony Profesor nie raczył zauważyć (lub, posługując się moim ulubionym stwierdzeniem sportowego komentatora wobec sędziego piłkarskiego - „zauważył, lecz nie dostrzegł”), że dziennikarze pobierają za swą pracę wynagrodzenie i również często–gęsto ukrywają się pod pseudonimami. Przypomnijmy sobie dorobek niejakiego Andrzeja Zagozdy (he, he), czy obecnie, osoby pisującej co bardziej wredne, manipulatorskie, pseudoinformacyjne tekściki pod żurnalistowską ksywką „knysz”. Są też inni, redakcje ich chronią – i tak ma być! Rząd i wpływowe mediodajnie mają wiele pozaprocesowych możliwości by zdemaskować kłamstwo i dać odpór. Blogerzy mają być pozbawieni prawa do anonimowości, które przysługuje dziennikarzom? Wolne żarty.
2) Anonimowość blogera.
Należy zatem w kontekście sprawy Kataryny zadać sobie fundamentalne pytanie: dlaczego blogerzy w ogromnej większości ukrywają się pod pseudonimami? Bo w internecie taka moda? Częściowo tak – ale bardzo częściowo. Przeważnie robią tak z ostrożności, by nie rzec – ze strachu. I to nie dlatego, że wypisują oszczerstwa – bo zazwyczaj piszą prawdę.
Rzecz w tym, że blogerzy przejawiają upierdliwą skłonność do wywlekania faktów niewygodnych dla aktualnie panującej władzy (każdej władzy!), tudzież wygłaszania opinii nie mających szans na oficjalnych medialnych salonach. I, na domiar złego, stają się powoli, krok po kroku, coraz bardziej realną alternatywą informacyjno – opiniotwórczą dla głównonurtowych mediodajni. A jeszcze, jakby tego było mało - zazwyczaj robią to za darmo. To również musi uwierać mediodajnianych, wybaczcie ten neologiczny wulgaryzm – paszczychujków.
A skoro blogerzy wyczyniają te, wspomniane wyżej uwierające, niewygodne psikusy to narażają się na procesy – czyli na stanięcie przed naszym, pożal się Boże, wymiarem sprawiedliwości, który dowiódł nie raz i nie dwa razy, lecz po tysiąckroć, iż wie jak należy orzekać w konkretnych sprawach. Pieniackie epopeje Michnika, sprawa Wałęsa vs Grzegorz Braun, czy niedawny wyrok Sądu Najwyższego w kwestii tajemnicy państwowej wyraźnie pokazują, gdzie poddany a gdzie władza, salony i gdzie, generalnie, lepsze towarzystwo, którego lemingowata swołocz winna grzecznie słuchać z rozdziawioną z podziwu japą.
3) Sojusz „Tronu” z „Ołtarzem”.
Dlatego właśnie doczekaliśmy się parodii „sojuszu Tronu z Ołtarzem”, w którym rolę „Ołtarza” odgrywają nasze mediodajnie.
Mediodajnie (w omawianym przypadku – „Dziennik”) przejęły rolę rozkazodawcy orzekającego, co obywatel sądzić powinien na zadany temat, a czego nie powinien sądzić w żadnych „okolicznościach przyrody”, choćby od tego nie- sądzenia mózg go świerzbił niczym po ataku mazurskich komarów. Na domiar złego, przekazior - „Ołtarz” postanowił wyręczyć „Tron” w dotarciu do uciążliwej bloggerki, biorąc na siebie ciężar nagonki. Czyli „Dziennik”, pod pozorem dziennikarstwa śledczego zajął się brudną robotą, której demokratycznej władzy czynić nie wypadało. Proszę – jaka wyręka.
Tak oto, mediodajnia i tron, sprzęgnięte wspólnotą interesów „pojechały na łów” do „zielonej dąbrowy” blogosfery, by upolować Katarynę i tym samym dać wyraźny sygnał reszcie niedorżniętej „watahy”, tudzież blogerskiemu „bydłu”, że jak się postarają, mogą dorżnąć ich (nas!) w każdej chwili. Co tu dużo mówić – ja sam chętnie pisałbym pod własnym nazwiskiem, gdyby nie widmo ewentualnego procesu – w naszych realiach przypominającego Kafkę. Stąd ta internetowa quasi – konspiracja. Jestem szaraczkiem – skromnym podgrzybkiem, który czasem wychyla kapelusz spod igliwia i dziwuje się światu.
4) Nasze (?) Państwo…
Nie wiem, na ile Szacowni Współblogerzy podzielają moje graniczące z paranoją przekonanie, że żyjemy w państwie pół – okupacyjnym: wśród zindoktrynowanych lemingów, sprzedajnej władzy, zwasalizowanych intelektualnie sądów i serwilistycznych przekaziorów… W kraju, w którym tylko internetowa, nader względna anonimowość umożliwia nam swobodną wymianę faktów i poglądów. W tej chwili obserwujemy niebezpieczny precedens: mediodajnia (w tym przypadku „Dziennik”) poczuła się na tyle zagrożona w swych podstawowych interesach (po co kupować gazety, skoro są bloggerzy), by wejść w rolę rządowej „opryczniny”.
Zakończenie.
Jedno jest pewne. Ta usłużna „mokra” robótka „Dziennika” na użytek rządu Tuska przejdzie w moim prywatnym rankingu do ścisłej czołówki listy hańby naszego dziennikarstwa. Tuż obok „dramatu w trzech aktach” Witolda Krasuckiego („Hiena Roku 2001”). Sylwia Czubkowska i Robert Zieliński to moi faworyci do dziennikarskich Hien Roku 2009.
Przyszło mi jeszcze coś do głowy: a może „Dziennik” poczuł się zwyczajnie urażony, że jakaś tam blogerka nie chce z NIMI rozmawiać i stąd ta cała akcja?!
Tak czy owak, Kataryna (i inni blogerzy) – trzymajmy się!
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja 22.05.2009 www.nieoprawni.pl
P.S. Rzut pomysłem: może zawiesić na „Niepoprawnych” ankietę na „dziennikarską Hienę Roku”?
http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article384547/Wiemy_kim_jest_Kataryna....
http://www.niepoprawni.pl/blog/162/czyzby-lzemedia-dopadly-kataryne-po-c...
http://www.niepoprawni.pl/blog/294/akcja-dorwac-kataryne-w-toku
niedziela, 24 maja 2009
Msza za ITI
Jak trwoga to do Boga?
Na wiadomość natrafiłem z pewnym opóźnieniem, ale mimo wszystko raportuję: w ubiegły czwartek (14.05.’09) w wilanowskim kościele św. Anny odbyła się Msza św. w intencji grupy ITI. Formalnie obchodzono w ten sposób 25 rocznicę powstania spółki, jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, ze chodzi tu o coś znacznie poważniejszego.
Po pierwsze, nigdy do tej pory ITI nie świętowało swych rocznic w takiej formie – i trudno się dziwić zważywszy na okoliczności utworzenia firmy i jej pierwotną działalność w PRL (przypomnijmy: rok 1984, firma polonijna z siedzibą w Luksemburgu – dystrybucja kaset video, import elektroniki – w ówczesnych realiach działalność taka nie mogła by mieć miejsca bez układów ze specsłużbami). W IPN zachowały się zresztą dokumenty z których wynika, że Jan Wejchert w latach 70 – tych i 80 – tych otrzymywał paszporty po esbeckich interwencjach. Jeżeli dodamy, że Mariusz Walter miał zająć się z namaszczenia Jerzego Urbana planowaną kampanią „ocieplania wizerunku ZOMO”(ostatecznie pomysł zarzucono), to ten nagły napad uczuć religijnych musi sprawiać, mówiąc delikatnie, groteskowe wrażenie.
Po drugie, komunikat prasowy z wynikami za I kwartał 2009 (link poniżej) wskazuje, że TVN poniósł stratę rzędu 29 milionów zł. Sytuacja wygląda tym dramatyczniej, gdy zestawimy to z zyskiem 63 milionów zł w analogicznym okresie 2008 r.
Do straty przyczyniło się niedoszacowanie kosztów przejęcia kontroli nad Neovision Holding (czyli platformą cyfrową „n”), spadek wartości złotówki i kryzys na rynku reklamy – wszystko to może być odwracalne, jednak złożenie wniosku do KRRiT o zgodę na zaprzestanie nadawania TVN Lingua (a ptaszki ćwierkają o mizernych wynikach również kilku innych kanałów tematycznych), może świadczyć o „przeinwestowaniu”, zwłaszcza iż TVN asekuracyjnie wolał nie podawać w swym komunikacie żadnych prognoz finansowych.
Po trzecie, wspomniana na początku msza, nie była również zabiegiem propagandowym, mającym na celu pozyskanie, bądź zbałamucenie części katolickiej widowni. Gdyby tak było, to TVN - owska propaganda z miejsca wykreowała by rzeczoną uroczystość na religijne wydarzenie tygodnia. Tymczasem msza odbyła się po cichu, niemal wstydliwie. Czyżby szefostwo ITI wiedziało coś, o czym nie wiedzą szeregowi akcjonariusze? Nie było by to nic nowego, zważywszy jakim zaskoczeniem dla wielu udziałowców była decyzja o marcowym przejęciu platformy „n”. Czyżby był to rozpaczliwy ruch na zasadzie „jak trwoga to do Boga”?
No dobrze, złośliwości na bok. Może za wcześnie na składanie ITI do grobu, jednak w kościach czuję, że na Walterownię spadną jeszcze nieliche finansowe perturbacje. Z niecierpliwością czekam na raporty z kolejnych kwartałów.
Mała rzecz a cieszy.
Gadający Grzyb
http://209.85.129.132/search?q=cache:agitw9QliuIJ:investor.tvn.pl/_i/pdf...
http://investor.tvn.pl/_i/pdf_press/2009/press_2009_05_14_pl1.pdf
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl 21.05.2009
niedziela, 17 maja 2009
Wałęsa, Parnasiarze, „Libertas”…
…czyli „Ale głupi ci Rzymianie !”
Trudno nie turlać się ze śmiechu, obserwując wałęsowski oberek z „Libertasem” i towarzyszące temu widowisku wygibasy tych, którzy do niedawna sądzili, że uda im się zrobić z Wałęsy polityczno – salonową „paprotkę”. Tyle wrzasku o to, że Wałęsa to nasz „skarb narodowy”, „najbardziej znana polska marka w świecie”, tyle gromkich wyzwisk pod adresem „karłów moralnych”, którzy mieli czelność wywlekać na światło dzienne to, co w biografii Noblisty miało być ukryte po wsze czasy; tylu Parnasiarzy i parnasiarczyków wprzęgnięto do medialnego rydwanu Wałęsowskiej sławy i chwały… i nagle ten hołubiony heros osobiście, własną ręką wrzuca do wentylatora, mówiąc delikatnie, nieczystości, które bryzgnęły wszystkim dotychczasowym poplecznikom w twarze.
Ich plan zdawał się być następujący: Wałęsa jest politycznie trwale zmarginalizowany, więc zróbmy sobie z niego „symbola” poręcznego przy operacji flekowania naszych wrogów polityczno – ideowych. Ot, kolejny kindżał pomocny przy dożynaniu watahy. Plan ten, o ile dobrze go rekonstruuję, okazał się tyleż prosty, co naiwny.
Ależ z nich zadufane głupki. Za grosz nie wyciągnęli wniosków z początku lat 90-tych, gdy Wałek też wydawał się być wyautowany - miał siedzieć w Gdańsku, zaś polityczne karty po stronie „społecznej” rozdawać mieli Jaśnie Oświeceni z postkorowskiej „lewicy laickiej” i ich komiltonowie. Tymczasem, ten pogardzany przez „towarzystwo” „ćwok”, powrócił z takim przytupem, że wygrał wybory prezydenckie, doprowadzając do szału warszawsko – krakowskich luminarzy.
Spokojnie, nie pieję tu z zachwytu nad „samorodnym politycznym geniuszem” Wałęsy. Bliżej mi do konstatacji Mieczysława F. Rakowskiego, iż jest to „cwany żulik”. Ale jak widać, taki „cwany żulik” w zupełności wystarczy, by wykiwać naszych, pożal się Boże, polityczno – salonowych „macherów”. I to kilka razy.
Dotychczasowym piewcom tym trudniej krytykować w tej chwili Wałka bez popadania w totalną śmieszność, jeżeli zważyć, że ich niedawny pupil, dzięki łasce rządu Tuska i medialnej klace został oficjalnym „euro – mędrcem”. Dodajmy jeszcze, iż był na to stanowisko forsowany z uporem godnym lepszej sprawy, zaś głosy ostrzegające przed tym wyborem gromione były tradycyjnym repertuarem medialno – politycznych wyzwisk.
Jak się okazało, ten „kopniak w górę” się nie powiódł. Wałęsa, miast siedzieć cicho i kontentować się medialnymi euro - kadzidłami, uznał najwyraźniej, iż nadeszła TA chwila, by zaliczyć polityczny come back. I tylko można zgadywać, czy zrobił to z własnej i nieprzymuszonej woli, czy też ktoś go „obudził”, by wszedł w konszachty z partią, wokół której (w krajowym wydaniu) kręcą się różne sierotki po WSI.
„Libertas”, oddział w Polsce, jako agenturalna, pro – rosyjska pseudoprawica, obliczona na odebranie PiS – owi jakiejś części elektoratu? Ot, taka hipotezyjka. Zobaczymy.
Nie wiem, jak skończy się romans Wałęsy z „Libertas”. Wiem tylko, że na miejscu „libertasowców” miałbym się na baczności, bowiem Wałęsa tradycyjnie uprawia swoje hocki – klocki w stylu „za a nawet przeciw”. Jeżeli panom udzielającym co dzień głosu w „farfałowni” wydaje się, że uda im się Wałęsą „pograć”; rozegrać go w jakiś użyteczny dla siebie sposób, to są jeszcze głupsi niż popierające go do niedawna parnasiarstwo. Wałek bowiem, niechybnie wystawi ich do wiatru, jak wszystkich dotychczasowych „sojuszników” z którymi miał do czynienia.
Mnie zaś – skromnemu obserwatorowi, pozostała po tym zamieszaniu bezcenna chwila schadenfreude z powodu potwierdzonej raz jeszcze bezdennej pycho – głupoty Parnasiarzy.
Mówiąc Obeliksem : „- Ale głupi ci Rzymianie!”
Gadający Grzyb
pierwotna publikacja 16.05.2009 www.niepoprawni.pl
Strzeż tajemnicy państwowej!
Jeżeli ktoś potrzebował dowodu na intelektualne wyjałowienie naszego wymiaru sprawiedliwości to poniższy casus chyba wystarczy.
Choć rzecz miała miejsce w marcu (26.03.2009), przez rodzime mediodajnie informacja przeszła bez większego echa - dopiero ostatnio „odgrzała” ją „Rzeczpospolita”. Otóż Sąd Najwyższy w swej nieskończonej mądrości orzekł, iż dziennikarze (i, dodajmy, każda inna osoba) powinni ponosić odpowiedzialność za ujawnienie w swych publikacjach tajemnicy państwowej tak samo jak funkcjonariusze państwowi zobowiązani do jej przestrzegania odrębnymi przepisami.
Dech zapiera. Przypomnę, że sprawa toczyła się 10 (!) lat i swój początek miała w 1999 roku, kiedy to dziennikarze nieistniejącego już „Życia” (Jarosław Jakimczyk i Bertold Kittel) ujawnili zatrzymanie przez UOP rosyjskich szpiegów działających w szeregach WSI. Pomyślmy. Dziesięć lat. Tyle czasu trudziły się tęgie prawnicze mózgi nad zadaną im do rozstrzygnięcia materią. Aż w końcu dały za wygraną i zwróciły się do mózgów najtęższych – Sąd Najwyższy odpowiedział bowiem na zapytanie warszawskiego Sądu Okręgowego.
Zresztą, w ogóle cały ten prawno - proceduralny kołowrót to była niezła heca: najpierw Sąd Rejonowy sprawę umorzył, uznając zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, że obowiązek dochowywania tajemnicy spoczywa na odpowiednich urzędnikach, jednak błyskotliwcy z prokuratury odwołali się do Sądu Okręgowego, który przygnieciony bezmiarem złożonej nań odpowiedzialności skierował zapytanie do Sądu Najwyższego, ten zaś zebrawszy się w trzyosobowym składzie orzekł to, co orzekł. I furda, że od początku zastrzeżenia zgłaszali liczni prawnicy i Fundacja Helsińska (co do tej drugiej: wiem, że to poprawnościowi lewacy, ale tu akurat mieli rację), wskazując na zagrożenia dla wolności słowa. Jaśnie Oświecony Sąd Najwyższy się nie ugiął pod wrażymi naciskami – jak niezależność, to niezależność – a co!
Powtórzmy to raz jeszcze, głośno i wyraźnie: dziesięć lat! Nie ma już ani Wołkowego „Życia”, ani UOP-u, ani WSI. Wyrok jednak zapadnie. Jeżeli ktoś potrzebował dowodu na intelektualne wyjałowienie naszego wymiaru sprawiedliwości to ten casus chyba wystarczy. Ciekawe, co z tym pasztetem zrobi teraz Sąd Okręgowy. W świetle orzeczenia Sądu Najwyższego, powinien bowiem niefortunnych żurnalistów skazać. A kara, w myśl art. 256 Kodeksu Karnego, to od 3 miesięcy do pięciu lat odsiadki.
Dodatkowego smaczku całej sprawie nadaje fakt, iż Sąd Najwyższy, łamiąc sobie mózgownice, nie był w stanie wykrzesać z nich żadnej własnej oryginalnej interpretacji i sięgnął do pochodzącej z głębokiego PRL-u (konkretnie – z 1976 roku) opinii profesora Igora Andrejewa, stalinowskiego zbrodniarza sądowego, który popisał wyrok śmierci na generała Fieldorfa „Nila”. Pogratulować wzorców.
Podsumowując, Sąd Najwyższy zastosował sposób myślenia i wykładnię charakterystyczną dla państw totalitarnych, które czyniły z każdego obywatela quasi – funkcjonariusza państwowego. Zupełnie tak, jakby od czasów komuny nic się nie zmieniło. Jedno jest pewne – nie zmieniło się nic w umysłach naszych prawniczych luminarzy, niewolniczo kopiujących rozwiązania obowiązujące w czasach, gdy ich blaskomiotne mózgownice chłonęły wiedzę wraz z jedynie słuszną interpretacją.
Na zakończenie zwracam się do Was, obywatele – funkcjonariusze z socjalistycznym apelem: WRÓG NIE ŚPI ! STRZEŻMY TAJEMNICY PAŃSTWOWEJ !
Gadający Grzyb
http://www.rp.pl/artykul/201341,301083_Kary_dla_dziennikarzy_za_ujawnian...
http://www.rp.pl/artykul/92106,300902_Scigac_media_za_ujawnianie_tajemni...
http://www.rp.pl/artykul/92106,301148_Dziennikarze_krytykuja_decyzje_Sad...
http://www.rp.pl/artykul/9158,301036_Lisicki__Niezawislosc_od_rozumu.htm...
pierwotna publikacja 08.05.2009 www.niepoprawni.pl