Wszystko wskazuje na to, że zbliża się chwila, gdy Adam Michnik będzie musiał zgasić w swej redakcji światło.
I. Jęk z „Agory”
Adam Michnik wydał z siebie jęk rozpaczy – bo tylko tak można sensownie zinterpretować jego esej opublikowany w „Die Welt”, cytowany obszernie przez polskojęzyczną mutację „Deutsche Welle”. Cóż tak zabolało byłego oberredaktora III RP, że uznał za palącą konieczność podzielić się swymi przemyśleniami z niemieckim czytelnikiem? Z grubsza, to samo co zwykle – mianowicie, że świat i Polska nie chcą dostosować się do jego oczekiwań. Oczywiście, Michnik nie byłby sobą, gdyby swoich frustracji nie ubrał w moralizatorski kostium troski o pluralizm i wolność słowa. Być może uznał, że ta zwietrzała, kabotyńska poza wciąż jeszcze ma siłę oddziaływania na niezorientowanego, zachodniego odbiorcę - toteż uderza w swoje stare, zgrane tony. Spójrzmy. „Upiory totalitaryzmu powróciły, z całą pogardą dla pluralizmu, państwa prawa, równości, dialogu i gotowości do kompromisu. Powróciło lekceważące traktowanie innych ludzi - wyznających inne religie, mających inną narodowość czy inny kolor skóry. Widzimy, jak w naszym świecie rozprzestrzeniają się ksenofobia i homofobia. W innych miejscach obserwujemy wzrost znaczenia islamskiego fundamentalizmu, który sięga po zbrodniczą broń terroryzmu” - czytamy. Mamy tu typowe dla Michnika nadużycie emocjonalne polegające na zestawianiu kwestii nieporównywalnych – ustawienie w jednym szeregu ludzi, którym nie podoba się lewackie zdziczenie obyczajów i sprzeciwiających się islamizacji Europy z jakimś wydumanym „totalitaryzmem” i terrorystami. A że jest to absurdalna kreacja jakiegoś fikcyjnego świata istniejącego jedynie w głowie redaktora „Wyborczej”? Nie szkodzi, za chwilę zresztą przekonamy się, do czego owa kreacja była Michnikowi potrzebna.
Idźmy więc dalej. „Wolna prasa, prześladowana w Turcji i Rosji, w Budapeszcie i innych częściach Europy Środkowej, stanowi często ostatni bastion obrony konstytucji i demokratycznego ładu” - ciepło, ciepło... „Gdy umierają wolne media, państwo oparte na konstytucji staje się bezbronne. Gdy łamana jest konstytucja, dni wolnych mediów są policzone” - gorąco... No i wreszcie pada uwaga o „niszczeniu uznanych autorytetów” na wzór nazistowski i sowiecki: „W Polsce tak się postępuje z Miłoszem i Szymborską, Andrzejem Wajdą i Bronisławem Geremkiem, Autorytety życia publicznego obrzucane są błotem i szkalowane jako »pozbawieni ojczyzny kosmopolici« oraz reprezentanci »wynaturzonej sztuki«” - auć! parzy... Całość wieńczy apel do dziennikarzy, by w obliczu populizmu, ksenofobii i szowinizmu „pozostali wierni swoim przekonaniom” - ponieważ, jak głosi nieco wcześniej, ów „populizm” jest „wyrazem pogardy dla chrześcijańskiego systemu wartości, a także dla ducha oświecenia”.
Zanim przejdziemy dalej, odnotujmy, iż na temat tego, czy „duch oświecenia” jest zbieżny z chrześcijańskim systemem wartości, można by napisać osobny artykuł - ale obawiam się, że większość Czytelników umarłaby przy lekturze z nudów. Tu tylko zatem podam konkluzję - otóż tzw. „oświecenie” było z gruntu antychrześcijańskie (a w szczególności antykatolickie) i ma na swoim koncie cały szereg zbrodni motywowanych ideologicznie. W swoim rewolucyjnym, francuskim wydaniu, stanowiło wręcz prefigurację bolszewizmu i było źródłem natchnienia dla Lenina, tudzież reszty komunistycznych ludobójców. Jak napisał jeden z oświeceniowych świątków, Denis Diderot, „naród odradza się tylko w kąpieli krwi” - gdzie tu jest pokrewieństwo z chrześcijaństwem, tylko jeden Michnik raczy wiedzieć.
II. SOS z „Titanica”
Ale sedno cytowanego wyżej nabzdyczonego pustosłowia i wytartych frazesów leży gdzie indziej. Cały ten esej, to po prostu wołanie o ratunek – SOS nadawane z tonącego „Titanica”, jakim stała się redakcja „Gazety Wyborczej”. Taki jest prawdziwy sens załamywania rąk nad „prześladowaniem wolnej prasy” i zgubie grożącej „wolnym mediom”. Demagogiczne zrównanie Turcji, Rosji oraz krajów Europy Środkowej w połączeniu z miejscem opublikowania tekstu („Die Welt” to jeden z najbardziej opiniotwórczych tytułów w Niemczech), ma jeden cel – jest nim ukryte pod warstwą górnolotnych sloganów wezwanie do zachodnich elit: „pomóżcie nam, bo gdy padniemy, już nigdy nie odzyskacie Polski” - i to zarówno w sensie „rządu dusz”, jak i w kontekście jak najbardziej przyziemnym, politycznym. Michnikowi nie bardzo wypadało napisać to wprost, ale intencja przytoczonej gadaniny o rzekomym represjonowaniu prasy jest jednoznaczna – jesteśmy ostatnim bastionem, jeśli nas zabraknie, Polska na zawsze wymknie wam się z rąk. Nawiasem, Michnik jako obrońca medialnego pluralizmu to obraz cokolwiek groteskowy, jeśli przypomnieć jego słynne zdanie z rozmowy z Krzysztofem Leskim (1990 r.): „K-k-krzysiu, jeśli ty-ty-ty chcesz tu robić wo-wolną gazetę, to-to-to-to po moim trupie”.
Czy ten zawoalowany apel o wsparcie ma szanse powodzenia? Wątpię – Niemcy mają nad Wisłą potężny konglomerat własnych mediów i tak naprawdę „Wyborcza” ze swą malejącą sprzedażą i niknącym w oczach zasięgiem oddziaływania przestaje im być potrzebna. Co innego, gdyby doszło do repolonizacji – ale PiS czegoś się „w tym temacie” przestraszyło, więc gadzinowa prasa dla mentalnych folksdojczów pozostaje niezmiennie butna i zuchwała. Zresztą, podobny wniosek o „zapomogę” został ze strony Czerskiej wystosowany już wcześniej. Na początku 2017 r. redaktor naczelny internetowego serwisu „Wyborczej”, Roman Imielski, narzekał w wywiadzie dla Euractiv.pl: „Pierwszy dotyczy pieniędzy, ponieważ rząd przestał zamieszczać reklamy w naszej gazecie. Drugi dotyczy dostępu, ponieważ nowy rząd i partia rządząca nie rozmawiają już z naszymi dziennikarzami”. I dalej: „Niestety UE nie ma wielu narzędzi, by zmusić polski rząd, by traktował wszystkie gazety sprawiedliwie. Mimo to możemy oczekiwać, że Unia o nas nie zapomni, że nie zapomni o Polsce”. No i konkluzja: „Chciałbym zasugerować, że pora już zacząć myśleć o mediach jako bardzo ważnej części życia publicznego i demokracji w Unii Europejskiej. Nie rozumiem, dlaczego UE wspierała inne sektory będące w kryzysie takie jak kopalnie czy fabryki, a nie pomaga mediom”. „Myślę że istnienie pewnego typu europejskiego funduszu dla mediów jest bardzo dobrym pomysłem (…) Moim zdaniem takie wsparcie powinno być czymś między dotacją a grantem”. Sam Adam Michnik w listopadzie 2016 r. alarmował na spotkaniu KOD w kontekście wstrzymania ogłoszeń rządowych i reklam spółek Skarbu Państwa w „GW”: „To nas straszliwie walnęło po kieszeni. Oni chcą nas zniszczyć metodą najprostszą: jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. Dziś najwyraźniej potwierdziło się, że wsparcie Sorosa i przyjaciół, takich jak Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu, który wykupił w październiku 2017 r. cyfrową prenumeratę „Wyborczej” dla wszystkich pracowników i studentów (ok. 25 tys.) już nie wystarczy.
III. Cień dawnej potęgi
A jeszcze niedawno było tak pięknie – organ z Czerskiej traktował finansowanie ze strony instytucji publicznych jako oczywistość i mógł spokojnie z góry uznawać rządowe reklamy za część biznesplanu, nie martwiąc się spadającą sprzedażą. Ba, czuł się władny ze swej uprzywilejowanej pozycji pouczać mentorskim tonem inne media na okoliczność radzenia sobie na „wolnym rynku” - a ów „wolny rynek” wyglądał tak, że za poprzedniej władzy, jak ustalił Parlamentarny Zespół ds. Obrony Wolności Słowa, do „Wyborczej” płynęło ponad 51 proc. budżetu reklamowego ministerstw i Kancelarii Premiera. Dziś po dawnej potędze nie został nawet ślad. Codziennością w „Wyborczej” stały się zwolnienia grupowe, redukowanie dodatków lokalnych, wyprzedawanie bądź zastawianie siedzib, a sprzedaż po raz pierwszy w historii zanurkowała poniżej 100 tys. egzemplarzy. Jednym słowem - z okrętu flagowego, „GW” stała się balastem ciągnącym „Agorę” na dno. Nie dziwi więc desperacja przebijająca z omówionego tu tekstu Michnika – wszystko bowiem wskazuje na to, że zbliża się chwila, gdy będzie musiał zgasić w swej redakcji światło.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 17 (27.04-03.05.2018)