Najwyższy czas na listę osób niepożądanych na terytorium Polski. Timmermans i Verhofstadt to na początek absolutne minimum.
I. Twarze zdrajców
Na początek przypomnijmy te nazwiska: Michał Boni, Róża Grafin von Thun und Hohenstein, Danuta Hübner, Danuta Jazłowiecka, Barbara Kudrycka, Julia Pitera. Zapamiętajmy tych zdrajców. To właśnie oni zagłosowali za skandaliczną, antypolską rezolucją Parlamentu Europejskiego. Do tego Janusz Lewandowski, który wprawdzie dla kamuflażu „wstrzymał się” od głosu, lecz wcześniej był jedną z głównych twarzy seansu nienawiści, jakim była poświęcona Polsce „debata” przeprowadzona pod wodzą dwóch belgijskich lewaków – Fransa Timmermansa i Guya Verhofstadta. Wprawdzie słowa Jarosława Kaczyńskiego o „mordach zdradzieckich”, a wcześniej o „gorszym sorcie” padły w innych kontekstach – ale do tego, czego byliśmy świadkami w Strasburgu w wydaniu tej bandy zakłamanych, sprzedajnych kanalii, pasują jak ulał.
Pytanie retoryczne: czy wyobrażają sobie Państwo analogiczny sabat poświęcony sytuacji w Niemczech – w których nie ma miesiąca, by nie podpalono jakiegoś ośrodka dla imigrantów, media od lewa do prawa są tubą władzy, a autentyczni neonaziści z NPD demonstrują na ulicach Berlina – podczas którego eurodeputowani z jakiegokolwiek niemieckiego ugrupowania przyłączyliby się aktywnie do szczucia na własne państwo? Nawet, gdyby u władzy była, dajmy na to, AfD? No właśnie. A nasze zdradzieckie mordy najgorszego sortu wręcz błagały i zabiegały o ten spektakl politycznego grillowania swojego kraju, antyszambrując w przedpokojach euro-mandarynów i płaszcząc się przed każdym możliwym brukselskim urzędasem. Całą swoją postawą wprost deklarowały, że chcą widzieć Polskę jako ujarzmioną prowincję eurokołchozu – a rozgłaszanie wieści o panującym tu rzekomo „faszyzmie” jednoznacznie zdradza chęć do publicznego upokorzenia Polaków jako narodu na forum międzynarodowym.
Nie łudźmy się, to nie jest uderzenie wyłącznie w rząd PiS, jak się nam to przedstawia – to uderzenie w Polskę. Mamy tu dalece posuniętą zbieżność interesów między politykami i środowiskiem „totalnej opozycji” oraz eurokratami. Obu stronom tego brudnego porozumienia zależy na tym, by Polskę wraz z jej aspiracjami brutalnie stłamsić, a naród na powrót mentalnie obezwładnić narzuconym odgórnie wstydem i sankcjami. Takim spacyfikowanym tworem łatwiej zarządzać z Berlina i Brukseli, a i krajowym namiestnikom z obcej łaski wygodniej administrować poskromionym terytorium. Nie ma w języku ludzi cywilizowanych słów, którymi można by opisać tych łajdaków.
II. Brukselski dyktat
Próbkę tego, co działo się na sali plenarnej PE stanowi niedwuznaczny dyktat Fransa Timmermansa, który „nakazał” nam dostosowanie ustaw reformujących sądownictwo do „prawa europejskiego”. Basował mu Janusz Lewandowski, wyciągający niczym hiena cmentarna postać samobójcy Piotra S. - ofiary kłamliwej histerii i propagandy „totalnej opozycji”. Ale wszystkich przebił Guy Verhofstadt wrzeszczący o tysiącach „faszystów, neonazistów i zwolenników supremacji białej rasy na ulicach Warszawy”, „300 km od Auschwitz”. Słowem, mieliśmy istną „Niagarę kłamstw” i „antypolską orgię”, jak prof. Ryszard Legutko określił nagonkę niemieckich mediów, która na sali w Strasburgu znalazła odzwierciedlenie w skali 1:1. Finałem była przyjęta rezolucja, zlecająca komisji LIBE (ds. wolności obywatelskich, sprawiedliwości i spraw wewnętrznych) sporządzenie raportu o Polsce, mającego w zamierzeniu stać się podstawą do sięgnięcia przez Radę UE po art. 7 Traktatu Lizbońskiego otwierający drogę do sankcji.
W rezolucji, prócz zarzutów odnośnie Trybunału Konstytucyjnego i reformy sądownictwa, mamy typowy lewacki koncert życzeń. Polska ma mianowicie zapewnić dostęp do powszechnej i bezpłatnej antykoncepcji; zapewnić prawo do wolności zgromadzeń (ewidentne kłamstwo, prawo do zgromadzeń nie jest w Polsce ograniczane, PE chodzi po prostu o bezkarność dla zadymiarzy); mamy również potępić „faszystowski i ksenofobiczny marsz 11 listopada w Warszawie” (fragment przyjęty na wniosek PO!); jest też o wstrzymaniu wycinki Puszczy Białowieskiej. Swoistym kuriozum była zgłoszona poprawka wzywająca polskie władze do zaprzestania „represji” wobec „antyfaszystów, komunistów i innych demokratów”. Cóż, jak wiadomo są dwa rodzaje faszyzmu: faszyzm i antyfaszyzm, zaś co do komunizmu – skojarzenie tej ideologii z demokracją mogło się wykluć jedynie w zaczadzonych łbach euro-lewaków. No chyba, że rozumieją oni demokrację na modłę Stalina, który zasłynął stwierdzeniem, że „nigdy i nigdzie nie było takiej demokracji, jak nasza”. Patrząc na przebieg antypolskiej debaty, nawet by się to zgadzało – takiej „demokracji” jak w unijnych instytucjach też nie ma nigdzie indziej na świecie.
Aż nie chce się w tym miejscu wspominać, gdzie była Bruksela, gdy za rządów PO robiono „akcję widelec”, pałowano i wsadzano do aresztów setkami uczestników Marszów Niepodległości, skazywano ludzi za „obrazę konstytucyjnego organu” w osobie Donalda Tuska i wytaczano procesy osobom protestującym w siedzibie PKW przeciw fałszerstwom wyborczym.
III. Brudna gra
No dobrze, weźmy teraz głębszy oddech i zastanówmy się o co tak naprawdę w tej całej ponurej hecy chodzi. Przede wszystkim, obalenie rządu PiS za pomocą „ulicy” spełzło na niczym, zatem postanowiono zintensyfikować ostrzał „zagranicy”, licząc zapewne, że europejskie kompleksy tlą się wciąż w Polakach na tyle mocno, że można je podobnymi akcjami odpowiednio rozdmuchać. W Brukseli zapewne zapamiętano sondażowe tąpnięcie PiS po nieudanej kampanii o utrącenie reelekcji Donalda Tuska na fotel przewodniczącego Rady Europejskiej i tamtejsi decydenci liczą na powtórkę. Tyle, że Polacy są już chyba w nieco innym miejscu, niż wówczas. Sądzę wręcz, że takie popisy arogancji, mogą wywołać skutek odwrotny do zamierzonego i przy odpowiednim natężeniu doprowadzić do osłabienia poparcia dla UE w polskim społeczeństwie i narastania zdrowego sceptycyzmu – co samo w sobie jest korzystne, bo jak już wielokrotnie podkreślałem, nieuchronnie nadchodzi moment, kiedy będziemy musieli się z tego interesu po prostu wypisać. O wpływie na krajową popularność PO nawet nie ma co mówić – Polacy widzą, że wygadywano o nich i o Polsce szkalujące brednie, a Platforma była w ów spektakl hipokryzji i obłudy czynnie zaangażowana. Przewiduję zatem dalsze spadki sondażowe „totalnej opozycji”.
No i oczywiście pozostaje stały uczestnik gry, czyli Niemcy wraz z kanclerz Angelą Merkel, które postanowiły przypomnieć nam za pomocą swych brukselskich politycznych wykidajłów pokroju Timmermansa, że trzymają rękę na pulsie i nie zamierzają się pogodzić z emancypacją Polski. Nagła aktywizacja Donalda Tuska również nie jest przypadkiem – przywiędła cesarzowa Europy rzuca na stół wszystkie swoje atuty. Zaryzykuję przy okazji tezę, że w grę wszedł nowy czynnik – polskie żądania reparacyjne. Opisywana awantura może stanowić wyrażoną „nie wprost” odpowiedź Berlina, zwłaszcza w kontekście dzikiego amoku rozpętanego wokół Marszu Niepodległości. „- Chcecie odszkodowań?” - powiada nam mamuśka Angela - „to my uruchomimy naszych euro-folksdojczów i zrobimy z was nazistów. I będziemy przeczołgiwali was tak długo, aż wam się odechce naszych pieniędzy”.
W kontekście powyższego, potrzebny jest stanowczy odpór i dlatego cieszą zapowiedzi pozwów przeciw Verhofstadtowi ze strony Reduty Dobrego Imienia. Ale to nie wystarczy – do akcji powinien wkroczyć rząd i to nie za pomocą wysyłania „sprostowań”, ale wytaczając oszczercom procesy w imieniu polskiego państwa. I tu mam pytanie do min. Glińskiego. W czerwcu 2016 r. pochwalił się Pan nawiązaniem współpracy z międzynarodową korporacją prawniczą „Dentons” w zakresie ochrony dobrego imienia Polski – i to „pro bono”. Pytam więc – gdzie są te procesy? I czy nie pora, by wreszcie uciszyć sądownie szkalujących nas różnych „guyów” i medialnych euro-kundli? A tak poza tym – najwyższy czas na listę osób niepożądanych na terytorium Polski. Timmermans i Verhofstadt to na początek absolutne minimum.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 47 (24-30.11.2017)