Gra podjęta przez prezydenta Dudę, to gorzej niż zbrodnia, to błąd. I za ten błąd Polska zapłaci wysoką cenę.
I. Appeasement Dudy
„Mieli do wyboru wojnę lub hańbę, wybrali hańbę, a wojnę będą mieli i tak” - ten komentarz Winstona Churchilla, podsumowujący politykę appeasementu wobec Hitlera, jak rzadko pasuje do podwójnego veta prezydenta Dudy dotyczącego ustaw o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym.
Owszem, można podnosić, że reforma sądownictwa procedowana była w „trybie pendolino”, wręcz przepychana kolanem z użyciem różnych regulaminowych wybiegów. Tyle, że ten nadzwyczajny pośpiech ewidentnie był podyktowany chęcią ograniczenia strat. Używając militarnej analogii – PiS zdecydowało się na blitzkrieg, by uniknąć wyczerpującej wojny pozycyjnej w jaką nieuchronnie musiałyby się zmienić prace nad ustawami przeprowadzane w normalnym tempie. Wyobraźmy sobie tę ciągnącą się w nieskończoność małpiarnię w Sejmie – a do czego „opozycja totalna” jest zdolna, mieliśmy okazję nie raz się przekonać. Wyobraźmy sobie również permanentne demonstracje i próby „puczu 2.0” wspomagane nieustannym „astroturfingiem” - lepiej przygotowane niż w grudniu 2016, z profesjonalną oprawą medialną w wydaniu największych firm PR i domów mediowych, najprawdopodobniej za pieniądze Sorosa, nie mówiąc już o tym, że letnia pogoda bardziej sprzyja wystawaniu na ulicach. No i wreszcie – nieustanne łomotanie ze strony Berlina i Brukseli. Z dwojga złego, Kaczyński zdecydował się na jedno cięcie – nie powiem, że „chirurgiczne”, bo bardziej przypominające cios siekierą między oczy, ale mające ten walor, że załatwiające sprawę.
Można i trzeba było zwracać uwagę na różne legislacyjne niedoróbki w rodzaju głośnej sprzeczności „3=5” (w jednym artykule ustawy o SN I prezes miał być wybierany spośród 5 kandydatów, a w innym spośród 3). Na tym etapie sprawę ewidentnie zawalił resort Zbigniewa Ziobry przygotowujący projekty. Tyle, że to wszystko można było naprawić na etapie prac parlamentarnych – nawet wtedy, gdy ustawy były już w Senacie. Projekty były przecież jawne, prezydent Duda miał je na biurku. Zwróćmy zresztą uwagę – prezydent znalazł czas, by wczytać się w przepisy i zgłosić swoje poprawki w efekcie których część sędziowska KRS miała być wybierana większością 3/5 głosów (a nie zwykłą), zaś o przenoszeniu w stan spoczynku sędziów Sądu Najwyższego decydować miał nie minister sprawiedliwości (jak pierwotnie zakładano) lecz prezydent. To wszystko parlamentarna większość (czyli de facto Jarosław Kaczyński) zaakceptowała (być może zgrzytając zębami), a Andrzej Duda w zamian za te ustępstwa miał ustawy podpisać – taka była umowa, sam prezydent to właśnie zadeklarował zgłaszając swoje nowelizacje. Cóż więc się stało, że ostatecznie zdecydował się jednak złamać dane słowo i postawić veto, którego obecna większość – z jego własnego obozu politycznego – nie będzie w stanie oddalić?
II. Bunt prezydenta
Jeszcze w niedzielę rzecznik prezydenta sygnalizował, że ustawa o SN zostanie przekazana do Trybunału Konstytucyjnego. Z perspektywy ogłoszonej nazajutrz decyzji o vecie okazało się, że była to klasyczna zasłona dymna. Pytanie, czy takim mydleniem oczu były także wcześniejsze prezydenckie poprawki i kiedy Andrzej Duda ostatecznie zdecydował się na najbardziej radykalny wariant? Porozmawiał z niedzieli na poniedziałek z Zofią Romaszewską i ta go przekonała? Nie bądźmy śmieszni. Złośliwie zapytam – czy prezydent zawsze podziela opinię ostatniej osoby z którą rozmawiał, czy też tak dobierał sobie konsultantów, by ci dostarczyli mu argumentów pod założoną z góry tezę?
Osobiście sądzę, że Andrzej Duda od dłuższego czasu szukał okazji, by wkroczyć do polityki jako samodzielny gracz. Po ludzku można go zrozumieć – mógł mieć dosyć kpin, że jest „marionetką Kaczyńskiego”, „długopisem” i poniewieranym „Adrianem”, który może co najwyżej wygłaszać ładne przemówienia. Więcej – obowiązująca konstytucja wręcz wymusza prędzej czy później konflikt na linii prezydent-rząd i większość parlamentarna – stąd te wszystkie znane z przeszłości „szorstkie przyjaźnie”. Jeżeli prezydent chce coś realnie znaczyć, musi się w ramach swych prerogatyw nieco „rozpychać”. Notabene – to kolejny argument za zmianą obecnej, dysfunkcyjnej ustawy zasadniczej. Kolejna rzecz – Duda zapewne dobrze sobie zapamiętał upokarzające wymuszenie na nim nocnego zaprzysiężenia sędziów Trybunału Konstytucyjnego i lekceważenie okazywane mu (dyskretnie, ale jednak) przez Jarosława Kaczyńskiego. Jednak zauważmy, iż Kaczyński potrafił się wykazać pragmatyczną elastycznością, przyjmując na wcześniejszym etapie poprawki prezydenta.
Powyższe nie zmienia jednak faktu, że Andrzej Duda postanowił „wybić się na niepodległość” w najmniej odpowiednim momencie. Reforma wymiaru sprawiedliwości jest kwestią absolutnie fundamentalną – szczególnie, gdy samo środowisko prezentowało niezmienne samozadowolenie i ustami swych najbardziej prominentnych przedstawicieli wprost deklarowało się jako jeden z bastionów „totalnej opozycji”, dufne w swą kastową nietykalność. Mieliśmy od dłuższego czasu pełzający rokosz, a prowodyrzy sędziowskiej korporacji ostatnio tak się rozpolitykowali, tak rozdokazywali, że w końcu trzeba było zrobić z tym porządek - tak jak z tymi partyzantami ze starego kawału, których w końcu gajowy wyrzucił z lasu. Zmiana leżała zresztą w interesie samego środowiska sędziowskiego, któremu aktywność np. prezes Gersdorf odbierała resztki powagi i wiarygodności. Nie wątpię, że byli i są wśród sędziów, zwłaszcza tych niżej sytuowanych w hierarchii, ludzie porządni, chcący po prostu orzekać – z dala od polityki, za to w zgodzie z prawem i poczuciem sprawiedliwości.
III. „Adrian”, coś ty narobił...
To wszystko prezydent Duda uniemożliwił – i to zapewne na długo. Sam zapowiada, że w ciągu dwóch miesięcy przedstawi własne projekty zawetowanych ustaw – po szerokich konsultacjach. Pytanie, z kim będzie je konsultował – z prof. Gersdorf? Z przedstawicielami prawniczego establishmentu okupującymi uniwersyteckie katedry nierzadko od czasów PRL-u? Z prof. Strzemboszem, wedle którego sędziowie mieli „sami się oczyścić”? Powiem wprost – nie wierzę w to, bo mam w świeżej pamięci, co prezydent zrobił z zapowiadaną „ustawą frankową”. Po długich miesiącach i kolejnych, coraz bardziej pokracznych projektach, Kancelaria Prezydenta wypuściła kadłubkowego potworka, który i tak utknął w sejmowej komisji. Jeżeli Duda nie miał jaj, by postawić się bandzie banksterskich lobbystów, to jak niby ma pójść na frontalną konfrontację z „nadzwyczajną kastą ludzi”? A każda realna reforma będzie takie starcie wymuszała. Już to widzę – reforma tak, ale nie taka, nie tak ostra i może w ogóle nie teraz...
Poza tym – veto Dudy, to potężny cios w i tak chwiejną spoistość obozu „dobrej zmiany”. Teraz przecież to veto trafi pod obrady Sejmu. I co – PiS będzie głosowało przeciw i przegra? Przełknie porażkę i zagłosuje za vetem, co oznacza polityczną kompromitację? I na co liczy Duda? Że lewacka dzicz z ulicy na niego zagłosuje? A skąd pewność, że PiS po tym wszystkim w ogóle go wystawi jako kandydata? Przez cały dotychczasowy okres rządów wszystkie siły wrogie PiS-owi „macały”, gdzie jest jego słaby punkt – temu służyły demonstracje a to pod Sejmem, a to pod Senatem, a to pod Pałacem. Taki cel miały również nieustanne groźby i połajanki z Brukseli i medialny ostrzał z Berlina oraz ze strony tutejszych folksdojczów. Teraz już wiedzą – słabe ogniwo obozu rządzącego to Andrzej Duda. Opozycja zwietrzyła krew i po kilku zdawkowych pochwałach idzie za ciosem – domaga się trzeciego veta i głowy ministra Ziobro. Nie łudźmy się, od tej pory naciski spod znaku „ulica i zagranica” tylko się zwielokrotnią – i to przy każdej okazji, bo już wiedzą, że można liczyć na to, że Duda „wymięknie”. Mówiąc językiem z „Ucha prezesa” - „Adrian”, coś ty narobił...
Zacząłem cytatem z Churchilla, skończę cytatem z Talleyranda. Otóż gra podjęta przez prezydenta Dudę, to gorzej niż zbrodnia, to błąd. I za ten błąd Polska zapłaci wysoką cenę.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
„Ludowa rewolucja” kontra rokosz elit
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 30 (28.07-03.08.2017)
TO JUŻ NIE JEST GAZETA WARSZAWSKA...NAPOCILIŚCIE SIĘ DLA ŻYDOWSKIEGO "G...." ŻYDOWSKIEGO PIS ! TO TERAZ GENIUSZE NAPISZCIE, CO POLAKOWI DAJE TA USTAWA.....TYLKO NIE MANIPULACJE ,ALE DOWODY NA TO ,! CO ZYSKA POLAK A CO STRACI GENIUSZE ?! HAŃBĄ JEST TEN ARTYKUŁ I JEMU PODOBNE,! NIE ZABIERZECIE WŁADZY SUWERENOWI ....CIĄGLE MOŻEMY ŻYDÓW WYKOPAĆ Z POLSKI......ODEBRAĆ IM OBYWATELSTWO JAKO WROGOM POLSKI,! . A DO TEGO NIE MA ŻADNEJ WĄTPLIWOŚCI,ŻE DZIAŁAJĄ NA NASZĄ SZKODĘ!!! CHOCIAŻBY TERAZ LASY PAŃSTWOWE, UJĘCIA WODNE I KANALIZACYJNE ZNOWU SPRZEDANE ŚCIERWU ŻYDOWSKIEMU A MOŻE DAROWANE.......A WIĘC ŁOTRY MORDY W KUBEŁ JAK PRAWDY NIE POTRAFICIE POWIEDZIEĆ ! BANDYCI, OKUPANCI !
OdpowiedzUsuńPani jest wyraźnie niezrównoważona. Ten post zachowam jako świadectwo szaleństwa (bełkotliwy styl, CapsLock plus wykrzykniki), ale każdy kolejny będę po prostu kasował.
Usuń