wtorek, 29 września 2009

Bękarty Hollywoodu.


Tarantino swoim filmem złożył reżyserski trybut na rzecz władców Hollywoodu.

No to se obejrzałem „Bękarty wojny” („Inglourious Basterds”), Quentina Tarantino. Trochę ciężko pisać w poważnym tonie o jego filmie, łatwo bowiem narazić się na zarzut „drewniactwa” – że nie kuma się konwencji, nie łapie pastiszowego dystansu, nie docenia góry cytatów na pograniczu hołdu i kpiny, którymi przepełnione są jego filmy.

Jakby co, odpowiadam – lubię i jak najbardziej „chwytam” zarówno filmy jak i ogólną konwencję w której porusza się reżyser. Chętnie wracam do „Wściekłych psów”, „Pulp Fiction”, czy „Kill Billa”.

I gdyby jego najnowsza produkcja ograniczała się, jak do tej pory, do pomysłowej żonglerki kinowymi motywami, podlanymi skondensowaną dawką przemocy i okrutnego humoru, podsycającą perwersyjny urok kolejnej krwawej opowieści, nie miałbym powodów do narzekań, tudzież doszukiwania się drugiego dna.

Tak, niestety, nie jest.

Fałsz ekranu.

Co zatem mam za złe panu Tarantino?

Przede wszystkim to, że najwyraźniej dał ciała. Nad jego dziełem unosi się smrodek politycznej poprawności. Cały film, od początku do końca, trąci mi podskórnym fałszem.

Twórca wpisał się w dominujący ostatnimi czasy nurt relatywizacji wojny – „Upadek”, „Walkiria” i wreszcie, chyba najbardziej – „Defiance”. Do tego ostatniego tytułu film odwołuje się bodaj najmocniej. Oczywiście, nie tyle w sferze wizualnej, cytatów itp., ile w sferze tzw. wymowy ogólnej. Najwyraźniej w tej chwili jest zapotrzebowanie na zerwanie ze schematem biernego Żyda - bezwolnego barana pędzonego na rzeź. Zapotrzebowanie bieżące domaga się obstalowania wizerunku Żyda – bohatera, mściciela, który z bronią w ręku bierze odwet na prześladowcach – bohatersko, sam przeciw całemu światu. Współczesna „prawda ekranu” ma przedstawiać wyrzynające Niemców semickie komando i francusko – żydowską mścicielkę, która do spółki z czarnym kamerzystą pali żywcem nazistowską wierchuszkę. Tak ma być i już. Wszystko co temu służy, co pozwala powyższy obraz wdrukować w podświadomość widza, nawet jeżeli jest to tarantinowski, przegięty, krwawy absurdalizm – jest dobre.

Przypomnę dla porządku, że amerykańscy Żydzi nie kiwnęli palcem, by ratować swych europejskich pobratymców. Hollywoodzcy Żydzi tym bardziej. Do 22.06.1941 Hollywood przeżarty sowiecką agenturą spod znaku Komunistycznej Partii Ameryki głosił kult sprzymierzonego z III Rzeszą ZSRR i wspierał propagandowo izolacjonistów. Do wojny zaczął nawoływać, wciąż pod dyktando Kremla, dopiero po uprzedzającym o kilkanaście dni sowiecką inwazję ataku Hitlera. Te błędy należy zatuszować.

Kiedyś Marlon Brando stwierdził, że Hollywoodem rządzą Żydzi. Posypały się gromy, jak to bywa często, gdy ktoś powie coś o czym wszyscy wiedzą, ale czego głośno mówić z jakichś względów nie wypada. Mam brzydkie podejrzenie, że Tarantino swoim filmem złożył swoisty hołd lenny, opowiadając się po „właściwej” stronie propagandowej batalii o historię. Taki reżyserski trybut na rzecz władców Hollywoodu.

Dobrzy Francuzi i anonimowi naziści.

Niejako przy okazji, film spełnia zapotrzebowanie innych możnych tego świata – Francuzów i Niemców na wybielenie własnej historii. Francuzi, którzy zasłynęli z czołgów posiadających tylko wsteczny bieg, zaś pod okupacją systemowo wyłapywali „swoich” Żydów i odstawiali do transportów (i to nie tylko pod reżimem Vichy), są sprowadzeni do postaci szlachetnego farmera, który łamie się pod wpływem psychologicznej rozgrywki oficera SS. Doprawdy straszne, zwłaszcza gdy skonfrontować to z realiami okupowanej Polski, gdzie, mimo kary śmierci za ukrywanie Żydów grożącej wszystkim domownikom, Żydów uratowano najwięcej. Ale o tym ani Tarantino, ani zachodni widz wiedzieć nie musi.

Niemcy również mogą filmem poczuć się usatysfakcjonowani. Hitler i spółka zostali przedstawieni w sposób tak karykaturalny, przerysowany i groteskowy, że nie sposób się ich bać. Są to postaci rodem z „Upadku”. Na widok tych komiksowych pajaców można jedynie wzruszyć ramionami – już więcej psychopatycznej grozy ma plejada szwarccharakterów z cyklu o „Batmanie”.

No i wreszcie naziści. Ci p*** naziści. W całym filmie w odniesieniu do nich bodaj ani razu nie pada słowo „Niemcy”. Zawsze są to „naziści”. Ci „naziści” wprawdzie szwargocą w jakby znanym dialekcie, pochodzą a to z Bawarii, a to z innych okolic między Renem a Królewcem, ale o ich narodowości – ani słowa. Bardzo subtelny zabieg, wpisujący się w lansowaną tezę, iż dobrzy Niemcy zostali podbici przez złych „nazistów” (którzy też nie wszyscy i nie ze szczętem byli źli) z czego jakoś tak wynikło całe to wojenne zamieszanie i związane z nim nieprzyjemności…

Nie wiem, czy przeciętny połykacz medialnej papki skojarzy, iż skoro filmowi „naziści” mówią po niemiecku, to pewnie byli Niemcami. Masowe zidiocenie sięgnęło takiego pułapu, że mam poważne wątpliwości.

Doprawdy, gdyby do galerii filmowych typów Tarantino dopchnął jeszcze kolanem szlachetnego Rosjanina w stylu niezapomnianego Stirlitza, byłby komplet. Zresztą, gdyby obejrzał „17 mgnień wiosny”, pewnie by to zrobił.

***

Tarantino pograł koniunkturalnie. Doszlusował (oby na chwilę) do grona fałszujących historię hollywoodzkich bękartów. Zrobił to w swoim stylu, z przymrużeniem oka, charakterystycznym dla niego sadystycznym humorem i wdziękiem, ale niesmak pozostaje.

Cóż, wypada tylko mieć nadzieję, że reżyser odrobił polit – poprawną pańszczyznę i w kolejnych filmach powróci do tego, co lubię u niego najbardziej – bezpretensjonalnej orgii przemocy, pieszczącej zmysły widza perfekcyjnym montażem, idealnie dobraną muzyką, zapadającymi w pamięć, „cytowalnymi” dialogami i koncertową grą aktorów. Najlepiej, żeby to był zapowiadany w „Grindhouse” jako fikcyjny trailer „Machete”. I żeby zrobili to we dwóch z Rodriguezem. Takiego Tarantino – mistrza krwawej groteski chcę oglądać.

Gadający Grzyb


pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

niedziela, 27 września 2009

Kapłani w togach. (przyczynek do Antycywilizacji Postępu odc.2)


Finał sprawy Alicja Tysiąc vs „Gość Niedzielny” pokazuje, że do Polski dotarło zjawisko ideologizacji wymiaru sprawiedliwości.

Sądy w służbie A.P.


Sprawa Alicji Tysiąc przeciw „Gościowi Niedzielnemu”, a szczególnie jej kuriozalne rozstrzygnięcie przez niezawisły od zdrowego rozsądku sąd, jest bardzo niepokojącym sygnałem, świadczącym że do Polski dociera powszechne już na Zachodzie zjawisko ideologizacji wymiaru sprawiedliwości. Należy dodać, iż wspomniana ideologizacja następuje w duchu totalniacko – lewackiej Antycywilizacji Postępu (A.P.), której podstawowym (jeśli nie jedynym) celem jest zniszczenie łacińskiej, zachodniej cywilizacji.

Powyższy trend idzie w parze z misjonarską potrzebą kształtowania za pomocą orzeczeń nowego kanonu społecznych zachowań, tudzież poczuciem wyższości moralno – intelektualnej oraz przekonaniem o własnej wszechwładzy, płynącym z zagwarantowanej konstytucyjnie „niezawisłości”, doprowadzonej w obecnych czasach do absurdu, a oznaczającej w praktyce brak jakiejkolwiek społecznej kontroli. Ów brak kontroli sprawia, że sędzia może dokonywać dowolnych prawno – logicznych łamańców, zaś wszelka próba krytyki spotyka się z wrzaskiem o zamachu na „niezawisłość”.

Kapłani świeckiej religii.

Sprawa Alicji Tysiąc dobitnie pokazuje, jak kończy się oderwanie wymiaru sprawiedliwości od cywilizacyjnego podglebia, opartego na niezmiennych zasadach Dekalogu. W powstałą próżnię aksjologiczną nieuchronnie wdziera się Antycywilizacja Postępu oparta na zmiennej, fluktuacyjnej, dogmatyce. Dogmatyce, dodajmy, uzależnionej od doraźnych potrzeb dyktujących intelektualne trendy Parnasiarzy. W tym stanie rzeczy sędziowie nad wyraz chętnie wchodzą w rolę kapłanów nowej, świeckiej religii, sądy zaś stają się rozsadnikiem motywowanych ideologicznie, antycywilizacyjnych norm i zachowań na równi z postępowymi mediami, totalistyczną biurokracją i sterroryzowanymi wszechogarniającym poprawnościowym dyktatem politykami.

Starcie cywilizacji.

Wspierające panią Tysiąc feministki nawet nie kryły o co tak naprawdę chodzi. Małgorzata Tkacz-Janik z Obywatelskiego Forum Kobiet powiedziała po procesie, że sąd dał wyraz temu, iż „poglądy katolickie nie są jedynymi poglądami w przestrzeni publicznej". Co do tego zgoda. Tyle, że A.P. ma to do siebie, że jej cele deklarowane są odmienne od celów rzeczywistych, bowiem pod „wolnościowymi” hasłami z reguły kryje się dążenie do zniewolenia i ideologicznej dominacji. W tym przypadku jest to zamach na wolność słowa i uniemożliwienie Kościołowi pełnienia jego podstawowych funkcji, jakimi są ewangelizacja, nawracanie grzeszników i objaśnianie świata z katolickiego punktu widzenia. To znaczy, Kościół ma prawo wymienione zadania wykonywać, ale tylko tak „ogólnie”, gdy zaś przechodzi do konkretnych osób i ich zachowań – o, co to, to nie – wtedy jest to godzenie w nader rozbudowane poczucie osobistej godności danego grzesznika.

Tymczasem, jeżeli ktoś nie poczuwa się do katolicyzmu, to zwyczajnie nie chodzi do kościoła, ignoruje kazania i nie sięga po katolicką prasę, by nie psuć sobie dobrego samopoczucia religianckimi miazmatami. Proste? Najwyraźniej nie dla feministycznych hunwejbinek Postępu, którym tak ładnie basuje swym werdyktem pani sędzina. Dla nich bowiem niedopuszczalny jest sam fakt, że gdzieś tam Kościół głosi swe nauki i co więcej, śmie je odnosić do realnie istniejących osób i życiowych przypadków. To nieznośnie poczucie (a może i podświadoma potrzeba uciszenia wyrzutów sumienia) popycha je do sądowo – ideologicznych batalii na cywilizacyjnym froncie, w rodzaju tej z którą mieliśmy do czynienia przy okazji sprawy pani Tysiąc.

A sąd, należycie uświadomiony co do swej roli społecznego indoktrynatora, pozostający teoretycznie pod władzą ustaw, bez skrupułów nagnie każdą z nich, byle tylko odebrać łacińskiej cywilizacji skrawek społecznego terenu i wypchnąć instytucjonalizujący ją Kościół z kolejnego obszaru przestrzeni publicznej. Świeccy kapłani w togach nie lubią konkurencji.

Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Linki do innych tekstów o (anty)cywilizacyjnej tematyce:

niepoprawni.pl/blog/287/antycywilizacja-postepu

niepoprawni.pl/blog/287/antycywilizacja-postepu-cz-2

niepoprawni.pl/blog/287/antycywilizacja-postepu-cz-3

www.niepoprawni.pl/blog/287/kindersztuba-vs-antypedagogika-postepu

www.niepoprawni.pl/blog/287/mala-analiza-ideologii-tolerancjonizmu

www.niepoprawni.pl/blog/287/geje-kontra-homoseksualisci

niepoprawni.pl/blog/287/wypisy-z-antycywilizacji-postepu-ap-odc-1

wtorek, 22 września 2009

O rosyjskiej duszy.


Epatowanie pojęciem „rosyjska dusza” to zręczna demagogia mająca skryć pozłacane „kulturnym” blichtrem barbarzyństwo.

Jak napisałem w poprzednim tekście („Wielkoruska dusza” www.niepoprawni.pl/blog/287/wielkoruska-dusza ), pojęcie „rosyjskiej duszy” zostało zmitologizowane do granic obłędu. Jest to, dodam, mitologizacja bardzo wygodna, stosowana zamiennie z ględzeniem o „rosyjskiej wrażliwości”, tudzież „rosyjskiej specyfice”.

Zabili? Rosyjska dusza. Ugościli samogonem i słoniną? Rosyjska dusza. Zachlali mordę? Wytrzeźwieli? Też rosyjska dusza. Rozjechali czołgami? Zgwałcili więzienną modą „w kolejarza”, przykutego do transportera Czeczeńca? Taka, widać, dusza. Darowali zdrowiem? Cytowali godzinami Puszkina i Lermontowa? Wszystko - rosyjska dusza. Malowali pejzaże? Komponowali, pisali, grali, wystawili balet, śpiewali? Dusza. Doprowadzili na przestrzeni wieków własny i przy okazji wiele innych narodów na skraj biologicznej zagłady?

Wszystko to dusza. Rosyjska. Szeroka. Rozpostarta.

Zaprawdę - ja drugoj takoj duszy nie znaju.

Użyteczność rosyjskiej duszy.

Tymczasem, epatowanie pojęciem „rosyjska dusza” to zręczna demagogia mająca skryć cienko pozłocone „kulturnym” blichtrem barbarzyństwo. Osłonić przepaść cywilizacyjną między łacińskim Zachodem a rosyjskim zmongolizowanym bizantynizmem. Jest to zarazem wygodna wymówka – zarówno dla samych Rosjan, jak i dla rozsianych licznie u nas i w świecie przedstawicieli „partii Rosji”, czyli mówiąc wprost – agentów wpływu.

Tak więc, wszelka krytyka poczynań Rosji to „godzenie w rosyjską wrażliwość”. Polityczne mordy, bezprzykładne tłamszenie swoich i sąsiadów, rozpanoszone mafijne bezprawie, dyktat pieniądza i pięści – to tylko „rosyjska specyfika”, którą należy „zrozumieć”. Bo jak nie, to Rosjanie się obrażą. Proszę zwrócić uwagę – rosyjska dusza jest nader wrażliwa i skłonna do chowania uraz – szczególnie wobec wypominania niewygodnych faktów.

Mówicie, że mordujemy? Że panuje nędza? Że rządzą nami czekiści? Po pierwsze, nieprawda, po drugie, nawet jeśli prawda, to ranicie naszą duszę. A w ogóle, to skąd i kto wy jesteście? I jakim prawem śmiecie pouczać nasz wielki naród? Czekajcie no, my wam jeszcze pokażemy…

I pokazują. A to eksterminując Czeczenię, a to najeżdżając Gruzję, a to przykręcając gazowy kurek…

Po przegraniu globalnej rywalizacji w czasach „zimnej wojny”, Rosja wciąż wygraża światu, niczym Wilk z radzieckiej kreskówki „Wilk i Zając”. Tak – to właśnie ów złorzeczący, żulikowaty Wilk jest kwintesencją mentalności wiecznie sfrustrowanego Rosjanina – wytrychem do rosyjskiej duszy.

Doprawdy, „rosyjska dusza” jest wielce użytecznym i poręcznym narzędziem. Niczego nie wyjaśniając, tłumaczy najdziksze bestialstwa dokonywane na przestrzeni dziejów z iście mongolskim rozmachem. I, na wszelki wypadek, rości sobie prawa do kolejnych.

A zafascynowany świat pozwala się terroryzować, bowiem „rozumie”, iż „rosyjska dusza” czuje się zraniona, upokorzona… Należy zatem ją dopieścić i zadbać o dobre samopoczucie. W podobny sposób wyrozumiały psychiatra pochyla się nad pacjentem. W tym przypadku jednak pacjent jest przebiegłym psychopatą, zręcznie maskującym swe cele poprzez wywlekanie sprokurowanego na zewnętrzny użytek obrazu dusznych boleści.

Kulturnyj narod.

Przyparci do muru Rosjanie i ich akolici zwykli zasłaniać się swym dorobkiem kulturalnym. Schemat owej argumentacji jest następujący: jak możecie nam wytykać barbarzyństwo? Czy barbarzyńcy dali by światu tych wszystkich pisarzy, poetów, kompozytorów, malarzy?

Owszem, daliby. Wysoka kultura jest bowiem w stanie rozwijać się mimo tyrańskiego systemu rządów i barbarzyńskich stosunków wewnątrzspołecznych. Jest to charakterystyczne dla wielu cywilizacji Wschodu. Takie Chiny czy Japonia wydały z siebie bogatą kulturę, mimo tego, że większość poddanych gniła w upokorzeniu, ucisku i nędzy nieporównywalnej nawet do zdemonizowanego europejskiego Średniowiecza. Rosja nie jest żadnym wyjątkiem – stanowi wręcz kontynuację pewnego modelu, lekko zmodyfikowanego przez zachodnie wpływy. To po pierwsze. Po drugie: Rosyjski dorobek kulturalny nie jest niczym nadzwyczajnym na tle innych narodów. Wielkich artystów w porównywalnej, jeśli nie większej liczbie, wydały wszystkie co większe europejskie nacje – tak Polska, jak i np. Niemcy, Francja, Włochy, Hiszpania czy Wlk. Brytania…

Perwersja.


Śmiem twierdzić, że nabożny stosunek świata do Rosji i jej kultury bierze się z trzech podstawowych przyczyn:

1) Posmak obcości i wschodniej egzotyki. Takie deformujące rzeczywistość okulary – zaburzający percepcję gadżet, który ewidentne barbarzyństwo ubiera w szatę nieodgadnionej tajemniczości. Bo obok tego barbarzyństwa tworzona jest również kultura…

2) Zauroczenie rozmiarami (taki kulturowy freudyzm). Skoro Rosjanie są tak wielkim narodem, a ich państwo zajmuje tyle miejsca na globusie, to siłą rzeczy stworzona przez nich kultura również musi być wielka i fascynująca… Tajemnicza. A że spora część twórców była i jest nieprzytomnymi imperialistami? O tym „nie trzeba głośno mówić”.

3) Zaczadzenie sowietyzmem, przełożone przez stado „użytecznych idiotów” vel „gównojadów” na dzisiejszą Rosję. Ten wątek scharakteryzowałem w notce „Pokolenie gównojadów”. www.niepoprawni.pl/blog/287/pokolenie-gownojadow%E2%80%A6

Jest coś perwersyjnego w fascynacji tą charakterystyczną dla Rosji mieszanką wysokiej kultury i codziennego, ordynarnego, chamskiego gwałtu. I kwitowania owego gwałtu zdaniami typu: „Cóż, najwyraźniej mają swoje powody. Któż przeniknie tajemnice rosyjskiej duszy?”. Taki zachodni sadomasochizm z nutką zoofilii. Śmieszno – straszny seks z tygrysem, tudzież innym niedźwiedziem.

Rosja jest niczym władca ze słynnej baśni Andersena, przybrany w szaty „tajemniczej rosyjskiej duszy”. Z tą różnicą, że w baśni okrzyk dziecka „król jest nagi” zdemaskował hucpę. We współczesnym świecie, tego typu okrzyki giną we wrzaskach zarówno samego króla, jak i jego dworu, tudzież nader licznie rozsianych wśród tłumu klakierów.

Gadający Grzyb
pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

www.niepoprawni.pl/blog/287/wielkoruska-dusza

www.niepoprawni.pl/blog/287/refleksje-rusofoba%E2%80%A6

www.niepoprawni.pl/blog/287/pokolenie-gownojadow%E2%80%A6

sobota, 19 września 2009

Wielkoruska dusza.


„(…) zrozumcie nie tylko swoją, polską duszę, ale i duszę (lub chociaż motywy) narodów imperialnych.”

Witalij Tretiakow


Sprawa jest sprzed kilku dni (15.09.2009), ale jakoś nie daje mi spokoju. Otóż, „Rzeczpospolita” raczyła udzielić głosu Witalijowi Tretiakowowi, który zwany jest uprzejmie „publicystą i politologiem”, a który pełni de facto funkcję neoimperialnego propagandysty putinowskiej Rosji. Nie będę tu omawiał krok po kroku wszystkich zawartych w tekście przemilczeń, półprawd i przeinaczeń – wołowej skóry by nie starczyło. Ciekawych odsyłam do „Rzepy”( www.rp.pl/artykul/363874_Niepotrzebnie_was__u_diabla__ratowalismy.html). Skoncentruję się natomiast na kwestii bardziej ogólnej, ograniczając się do wyrywkowych cytatów – sposób myślenia pana Tretiakowa zawiera bowiem w pigułce mentalność współczesnego Rosjanina. Ową słynną, zmitologizowaną do granic obłędu „rosyjską duszę”. Może w niniejszym tekście całej jej nie obejmę (wszak rosyjska dusza jest, jak wbijano nam do głów, „nieodgadniona” i „szeroka”), ale postaram się scharakteryzować choć kawałek. Ten wielkoruski.

Jaka zatem jest, patrząc politycznie, owa wielkoruska dusza A.D. 2009?

1) Imperializm.

Cytat:

„Imperium zamieszkuje imperialny naród i naturalnie inne narody, które weszły w jego skład dobrowolnie lub zostały zmuszone do tego siłą.”

Witalij Tretiakow

Rosyjska dusza przesiąknięta jest (może trafniej byłoby napisać – zatruta) imperializmem. Kłania się tu to, co napisałem w „Refleksjach rusofoba”( www.niepoprawni.pl/blog/287/refleksje-rusofoba%E2%80%A6) o bandyckiej dumie z mocarstwowości i zmongolizowanym bizantynizmie, choć Tretiakow wyraża to, rzecz jasna, w sposób o wiele bardziej kulturalny. Autor określa siebie jako przedstawiciela „narodu imperialnego”, ba – przyznaje nawet, że narody nieimperialne mogą wobec imperium mieć „inne odczucia”, dodając jednak zaraz, iż to nie znaczy, że owe „inne odczucia” on, przedstawiciel „narodu imperialnego”, akceptuje.

Wedle tego myślenia, imperium staje się wartością nadrzędną – można łaskawie „rozumieć” racje podbitych narodów, ale przyznawanie im z tego tytułu jakichkolwiek praw – o, co to, to nie. Imperium stanowi uniwersalne usprawiedliwienie – wymówkę. Jakieś zbrodnie, podboje, tłamszenie narodowych aspiracji, mordowanie całych narodów, tudzież grup społecznych? Noo, może coś tam było, ale przecież jesteśmy imperium, specyficznym typem państwa („Trzecim Rzymem”, chciałoby się powiedzieć), nie można do nas przykładać takiej samej miary, jak do byle kraiku…

2) Potrzeba dobrego samopoczucia.


Cytat:

„Francuzi mówią, że zrozumieć znaczy przebaczyć. Ja was rozumiem, ale nie wybaczam – z powodu niekonstruktywności i nadmiernej spekulatywności przyjętej przez was linii.”

Witalij Tretiakow


Jednakowoż, imperializm to nie wszystko. W każdym człowieku tkwi potrzeba zarówno samoakceptacji, jak i akceptacji przez otoczenie, słowem – komfortu psychicznego. Jaka jest najprostsza ścieżka, do osiągnięcia owego komfortu? Mechanizm psychologiczny zwany wyparciem – wmówienie sobie i innym, że to otoczenie jest złe, nie rozumie, nie akceptuje itd., zaś my, generalnie, jesteśmy ok.

Otóż, prawi Tretiakow, Polska po wyjściu z sowieckiej strefy wpływów, oddała się pod protektorat USA i, by zająć w nim „maksymalnie istotną pozycję”, eksploatuje „antyrosyjskie fobie”.

Proszę, jakie poręczne słówko – fobia. Świadomość rosyjskiej historii – tej wielowiekowej orgii krwawego barbarzyństwa, która osiągnęła kulminację w czasach sowieckiego imperium – to wszystko jest, proszę Państwa – fobią.

Już pomijam, że polskie władze po ’89 r. aż nazbyt często grzeszyły przesadną układnością w stosunku do Rosji i na poziomie międzypaństwowym doprawdy, niewiele dały Rosji powodów do narzekań. Ale, jak się okazuje, nawet te nieśmiałe odgłosy Rosjan drażnią. Zaburzają poczucie wewnętrznego komfortu płynące z chlubnej przeszłości. Zmuszają post - czekistowską propagandę do wymyślania historycznych łamańców. No bo, jakże to, nagle miałoby się okazać, że nie byliśmy tymi dobrymi, szlachetnymi, za bezdurno wyzwalającymi innych? Że mordowaliśmy, wywoziliśmy, popełnialiśmy na podbitych nacjach klasowe ludobójstwo?

Tak być nie może. To wszystko muszą być jakieś małostkowe urazy i fobie, ani chybi wynikłe z tego, iż Polska przegrała z Rosją rywalizację w mocarstwowym wyścigu, teraz zaś pragnie przypodobać się zapadowi. A poza tym, do czego to podobne, by taki mały kraik śmiał mieć do nas, imperium, jakiekolwiek pretensje? Karygodny brak szacunku… to jest, chciałem powiedzieć „niekonstruktywność” i „nadmierna spekulatywność przyjętej linii”.

3) Chamstwo i czarna niewdzięczność.

Cytat:

„(…) wasza rusofobia nie ma sensu. Ale jeśli przyjemniej wam z nią żyć, to proszę bardzo. Tym bardziej że jeszcze wam za to płacą.”

Witalij Tretiakow


Jakby tu jeszcze dopieścić duszę Rosjanina? Poczuciem moralnej wyższości skorelowanym z gorzką świadomością niewdzięczności za dobrodziejstwa, którymi okoliczne nacje, ba - cały świat, zostały przez Rosję obdarowane.

Wyzwoliliśmy was, zafundowaliśmy korzyści terytorialne, uratowaliśmy miliony od nazizmu…

Co nas, altruistycznych, imperialnych Rosjan, za to spotyka? „Chamstwo” i „plucie do kieliszka”. Wypominanie pewnych niedostatków wolności przyniesionej na naszych, spracowanych sowieckich kamaszach… słowem - „świętokradztwo”. Nie ma co - czarna niewdzięczność.

Jednakowoż, są i plusy:

„(…) zapewniam, kolejnego rozbioru z naszym udziałem nie będzie” – uspokaja nas Tretiakow. Aaa, skoro tak powiada sam Tretiakow, to należy polegać na jego słowie, niczym na słowie „polskiego pana”, niejakiego Zawiszy. Ale, ośmielę się zapytać, co, jeżeli kolejny rozbiór z udziałem Rosji jednak się odbędzie? Mamy wtedy podnieść dwa paluszki w górę i zaprotestować, bo przecież „Tretiakow zapewniał”?

Ale to są niekonstruktywne wątpliwości, świadczące o rusofobii „za którą nam płacą”.

W tym kontekście niepokojąco brzmią słowa:

„Nawet jeśli napluliście do kieliszka, nie plujcie do studni. Ona jeszcze kiedyś się przyda, by się napić wody. Rosjanie nie są pamiętliwi, i tak wam pomogą...”

Ooo tak – do bratniej pomocy Rosja zawsze była nad wyraz chętna. Przypomina to kwestię nadszyszkownika Kilkujadka z filmu „Kingsajz”: „- Ja wiem, że polococktowcy nas nie kochają, ale my ich tak długo będziemy kochać, aż oni nas w końcu pokochają.”

„…Ale jeśliby to zależało ode mnie, już bym nie pomógł.”
– dodaje Tretiakow. Pocieszająca wiadomość.

Zakończenie.

Artykuł w „Rzepie” nosi tytuł „Niepotrzebnie was ratowaliśmy”, co było odniesieniem do myśli, która przemknęła przez głowę bohatera niniejszego tekstu, na widok rzekomych despektów, których doznawał Władimir Putin podczas uroczystości na Westerplatte: „Niepotrzebnie, u diabła, ratowaliśmy was, Polaków. Mielibyście wolność pełną gębą – ale martwi!”. Panie Tretiakow, już wy nas więcej nie ratujcie. Lepiej obraźcie się na nas, odwróćcie plecami i zajmijcie sobą. O to jedno was, nie – przyjaciele Moskale, proszę.

Gadający Grzyb

P.S. "Better dead than red."

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

czwartek, 17 września 2009

Z ręką w nocniku.


Tusk i Sikorski w potencjalnie zbrodniczy sposób pograli sobie kwestią naszego narodowego bezpieczeństwa.

Spełnione obawy.

Ledwie przedwczoraj, analizując ogrom beznadziei polityki zagranicznej rządu Tuska, napisałem:

„Obama – zdeklarowany przeciwnik tarczy antyrakietowej skwapliwie wykorzystał prezent, jakim było sabotowanie procesu ratyfikacyjnego przez Platformę i w zasadzie otwarcie wycofał się z projektu, zaś kwestie bezpieczeństwa postanowił uzgadniać bezpośrednio z Moskwą, nie zawracając sobie głowy jakąś tam Polską, czy innymi kraikami środkowej i wschodniej Europy. To, że się na tym ostatecznie przejedzie, jak niegdyś Roosevelt, czy inny Carter, nie zmienia faktu naszej marginalizacji.”


Dziś – proszę, spełniło się co do joty. Tusk z Radkiem Sikorskim negocjowali tak „twardo” i „nie na kolanach”, że koniec końców walnie przyczynili się do uwalenia projektu. Teraz widać, jak niewybaczalnym grzechem był brak ratyfikacji umowy o tarczy jeszcze za kadencji Busha. Gdyby to nastąpiło bez durnych targów o jakąś baterię patriotów, która jest nam tak naprawdę na plaster, gdyż nawet uzbrojona, nie byłaby w stanie niczego uchronić, Obamie byłoby o wiele trudniej zerwać umowę, bez wywoływania skandalu.

Zmarnowana szansa.

Zmarnowaliśmy krótki okres koniunktury i niepowtarzalną szansę na przełamanie post-zimnowojennego status quo wg. którego, zgodnie z życzeniem Rosji, na terenie byłych demoludów, nie wspominając już o dawnych republikach, miało nie być żadnych natowskich, czy amerykańskich wojskowych baz, tudzież innych militarnych instalacji.

Zresztą, patrząc na nieszczególne miny Tuska, czy Sikorskiego, którzy pijarowską gadaniną starali się przykryć to, co się stało, chyba nawet oni nie spodziewali się tak drastycznego ucięcia tematu przez Obamę. Dla medialnego poklasku, dla antykaczystowskiego pijaru, dla kilku uśmiechów zagranicznych stolic, obaj panowie w potencjalnie zbrodniczy sposób pograli sobie kwestią naszego narodowego bezpieczeństwa. Teraz zostaliśmy z niczym, a na Kremlu polewają wódkę i szampanskoje. Rosyjskie MSZ już nie omieszkało wyrazić radości z takiego obrotu sprawy. Zarówno rodzimi, jak europejscy „antyamerykaniści” również zacierają ręce.

Autarkiczne mrzonki.

Pozwolę sobie jeszcze na kilka uwag skierowanych do tych, którzy obecność u nas tarczy i amerykańskiej bazy przyrównywali do Układu Warszawskiego, okupacji, sowieckich baz w Polsce itd.(na „Niepoprawnych” niekiedy też pojawiały się takie głosy):

- Obecność wojsk sojuszniczych za naszą zgodą, regulowana stosownymi zapisami w umowie, to coś diametralnie innego od okupacyjnych wojsk sowieckich, narzuconych nam wbrew woli. Różnica jest taka jak między ZSRR czy Rosją a Stanami. Jeżeli ktoś nie widzi różnicy, to doprawdy… tłumaczenie tych oczywistości przypominałoby rozmowę ze ślepym o kolorach.

- Państwa, w których stacjonują wojska amerykańskie jakoś nie czują się zniewolone i nie palą się do tego, by Amerykanów wyrzucać. Niemcy, Włochy, Belgia, Korea Pd., Japonia… czy to są kraje okupowane? Doskonale wiedzą, że USA siłą rzeczy będą bronić terytoriów na których stacjonują „amerykańscy chłopcy”.

- Zwolennicy swoistej „militarnej autarkii” Polski nie chcą zauważyć, że nie jest możliwe na dłuższą metę funkcjonowanie bez stabilnych polityczno – militarnych sojuszy. Owszem, sojusze (również sojusz z USA) same z siebie nie gwarantują bezpieczeństwa, siły zbrojne należy wzmacniać (jest tu wiele do zarzucenia kolejnym naszym rządom), ale należy to czynić równolegle ze wzmacnianiem sojuszniczych więzi, a nie zamiast.

Teraz, co by Obama, tudzież Sikorski z Tuskiem nie gadali, fundamentalny dla naszego bezpieczeństwa projekt wylądował w koszu. Wszelkie ersatze proponowane przez Waszyngton i podchwytywane u nas w celu ratowania twarzy, to mydlenie oczu. Fiasko tarczy zrozumiał doskonale premier Czech i przyznał to otwarcie w swym wystąpieniu. Naszych niedorobionych politycznych piłkarzyków nie było stać nawet na to.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

www.niepoprawni.pl/blog/287/zamalowani-do-kata

www.niepoprawni.pl/blog/287/gdzie-nas-ma-obama

www.niepoprawni.pl/blog/287/rosja-czyli-ober-szef-nato

środa, 16 września 2009

Zamalowani do kąta.






Rząd Donalda Tuska w obszarze polityki zagranicznej zamalował się do kąta.

Niedawne korowody w kwestii zaproszenia polskiej delegacji na obchody rocznicy obalenia muru berlińskiego ostatecznie negliżują fiasko polityki zagranicznej gabinetu Donalda Tuska. Przypomina się stary dowcip o facecie, który tak mądrze malował podłogę, że w efekcie zamalował się do kąta. Z polityką zagraniczną tandemu Tusk – Sikorski jest identycznie. Tak bardzo pragnęli udowodnić, zarówno w kraju, jak i za granicą, że literalnie we wszystkim są anty – PiSem, iż koniec końców, pozbawili się wszelkiej możliwości manewru.

Założenia.

Jak to miało być? Polska miała powrócić do „głównego nurtu europejskiej polityki” z której rzekomo wypchnęli ją awanturniczy bliźniacy. Mieliśmy poprawić stosunki z Rosją i Niemcami, zniszczone przez tychże bliźniaków. Z USA mieliśmy przestać „rozmawiać na kolanach”, co czynili… wiadomo kto.

Lista zaniechań.

Efekty? „Pozostawanie w głównym nurcie” okazało się być de facto rezygnacją z suwerennej polityki zagranicznej. Nasze poczynania stały się wypadkową tego co urodzi się między Moskwą, Berlinem a Brukselą. Z agendy zniknęły wszelkie żywotne dla nas, acz „kontrowersyjne” tematy, których podnoszenie mogłoby wywołać irytację w którejś z wymienionych stolic. Bezkrytycznie podżyrowaliśmy traktat lizboński. Zrezygnowaliśmy z roli lidera regionu, gdyż to nie podobało się ani w Rosji, ani w Niemczech. Wycofaliśmy się z polityki historycznej i to w momencie, gdy nasi najwięksi sąsiedzi uprawiają ją na potęgę, widząc w niej narzędzie do osiągania całkiem wymiernych doraźnych celów. Solidarność energetyczna w ramach UE? Brak danych co do podejmowanych działań w tej materii. Sprzeciwów wobec Gazociągu Północnego ze strony rządu też nie słyszę. Czy próbujemy zawiązać jakieś polityczne sojusze, które choć w części równoważyłyby hegemonię wielkich państw w UE połączoną z coraz śmielej wkraczającą do Europy Rosją? Nie próbujemy. Na tarczy antyrakietowej też postawiliśmy krzyżyk, znakomicie ułatwiając Obamie wycofanie się z tego projektu. Przykłady można by mnożyć.

Olewka.

Na dzień dzisiejszy, jesteśmy totalnie lekceważeni. Kanclerz Merkel bez żenady umizguje się do steinbachowców, mając gdzieś nasze zdanie. Budowę Gazociągu Północnego posuwa do przodu z pełną determinacją, nawet nie udając, że interesuje ją opinia Polski. Obchody obalenia muru berlińskiego, pomyślane jako koncert mocarstw, wyraźnie pokazują nasze miejsce w szeregu. Jeżeli zostaniemy doproszeni, to „na przyczepkę” (jak Kwaśniewski w Moskwie) i jestem dziwnie spokojny, że o naszym wkładzie w obaleniu komuny („Solidarność”, Jan Paweł II) będzie cichuteńko. Obowiązywać będzie zapewne wykładnia, według której komunizm obalili Gorbaczow z Kohlem. Koniec kropka.

O Rosji nawet nie chce się mówić. Orgia kalumnii, która miała miejsce w okolicach 1-go Września i gazowy dyktat przed którym nas postawiono mówią same za siebie. Pisałem już o tym wcześniej.

Obama – zdeklarowany przeciwnik tarczy antyrakietowej skwapliwie wykorzystał prezent, jakim było sabotowanie procesu ratyfikacyjnego przez Platformę i w zasadzie otwarcie wycofał się z projektu, zaś kwestie bezpieczeństwa postanowił uzgadniać bezpośrednio z Moskwą, nie zawracając sobie głowy jakąś tam Polską, czy innymi kraikami środkowej i wschodniej Europy. To, że się na tym ostatecznie przejedzie, jak niegdyś Roosevelt, czy inny Carter, nie zmienia faktu naszej marginalizacji. Ostentacyjna olewka uroczystości 1-go Września była aż nadto wyraźnym okazaniem, gdzie się znajdujemy w hierarchii amerykańskich priorytetów.

Do cholery, te mięczaki podlizują się nawet robiącej bokami Ukrainie i w imię „niezadrażniania stosunków” nie reagują w sprawie nierównomiernego traktowania polonii, fałszowania historii, rehabilitacji banderowców, milczą o wołyńskim ludobójstwie…

Słodycze dla grzecznych dzieci.

A więc jesteśmy grzeczni, układni, mili, nie zadrażniamy stosunków… Co otrzymujemy w zamian? Cukierki. A to wybiorą nam „bezkonfliktowego” (czytaj – „ciepłe kluchy”) Buzka na przewodniczącego PE (aj, waj – całe pół kadencji). A to łaskawie nawiedzi nas Putin w entourageu cara wizytującego pośledniejszą prowincję. A to w miarę licznie zjawią się na obchodach inni szefowie państw (po to, by spotkać się z Putinem). A to otrzymamy Patrioty, co do których nie wiadomo czy będą uzbrojone i czy cokolwiek obronią. A to pochwali nas Bruksela, za to, że jesteśmy, mówiąc Rostowskim, „na lekkim zerze”… Coś jeszcze? Nie słyszę… Doprawdy, łaski i splendory spływają na nas niesłychane.

Wirtualne sukcesy.

Rząd i różne reżimowe mediodajnie potrzebują na gwałt jakichś osiągnięć, w charakterze pożywki do nieustającej propagandy. Rozdmuchuje się zatem wymienione wyżej słodycze do niebosiężnych rozmiarów, wmawiając niezorientowanej gawiedzi, że właśnie tak prowadzi się zrównoważoną i odpowiedzialną politykę zagraniczną. I, że na arenie międzynarodowej kroczymy od sukcesu do sukcesu.

Zamalowani.


Rząd stał się zakładnikiem własnej „antykaczystowskiej” retoryki. A, że retoryka i pijar są samą treścią jego działań, pozbawił się tym samym wszelkiej możliwości manewru. Teraz, nawet gdyby Tusk z Sikorskim chcieli (w co wątpię), zwyczajnie nie mogą wycofać się z tego, co uprawiają obecnie pod szumną nazwą polityki zagranicznej. Przerwanie pasma upokorzeń wiązałoby się z koniecznością zdecydowanego artykułowania naszych interesów, a to byłby grzech niewybaczalny, oznaczający wejście w buty „awanturników” Kaczyńskich, co z miejsca poskutkowałoby utratą sympatii przeróżnych wpływowych lobbies. Nie ma co, zamalowali się chłopaki na amen. Obym był złym prorokiem, ale długofalowe skutki tej niby – polityki, złożonej z pasma zaniechań, możemy odczuwać przez dziesięciolecia.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Moje ostatnie teksty o zbliżonej tematyce:

www.niepoprawni.pl/blog/287/czy-dokarmimy-rosje

www.niepoprawni.pl/blog/287/gdzie-nas-ma-obama

www.niepoprawni.pl/blog/287/medialni-frajerzy

www.niepoprawni.pl/blog/287/dokarmimy-rosje

niedziela, 13 września 2009

Katyń a ludobójstwo.


Katyń jest przykładem ludobójstwa na tle klasowym, nie ujętego w ONZ-owskiej definicji.

Po wypowiedzi Stefana Niesiołowskiego negującej ludobójczy charakter zbrodni katyńskiej, przetoczyła się przez „Niepoprawnych” fala postów wykazujących w różny sposób absurdalność jego stanowiska.

Pozwolę sobie spojrzeć na problem nieco inaczej, głównie od strony prawnej, sam Katyń zaś potraktuję jako wyrazisty symbol komunistycznego ludobójstwa w ogóle.

Dla porządku, przypomnę definicję, zawartą w Artykule II. oenzetowskiej „Konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa” z 1948 r.:

„W rozumieniu Konwencji niniejszej ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich:

a) zabójstwo członków grupy,

b) spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy,

c) rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia, obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego,

d) stosowanie środków, które mają na celu wstrzymanie urodzin w obrębie grupy,

e) przymusowe przekazywanie dzieci członków grupy do innej grupy.”


Wybiórcza definicja.

I właśnie w tej definicji tkwi problem.

Jej pierwsza część zawęża bowiem ludobójstwo do zamiaru „zniszczenia w całości lub w części” grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, pomija zaś w swym katalogu podstawową dla komunistycznego światopoglądu kategorię klas społecznych. A właśnie patrzenie przez pryzmat klasowości było motorem napędowym komunistycznego ludobójstwa pod każdą szerokością geograficzną. Zresztą, aby uniknąć w Konwencji marksistowsko – leninowskiego żargonu, można było użyć pojęcia „warstwy (grupy) społeczne”. Nie uczyniono tego. Zastanawiająca wybiórczość, że się tak wyrażę.

Katyń – ludobójstwo klasowe.

Jaki ma to związek z Katyniem? Ano taki, że Katyń jest przykładem ludobójstwa na tle klasowym, nie ujętego w ONZ-owskiej definicji. Bolszewikom nie chodziło o eksterminację narodu polskiego, a (wiem, że zabrzmi to cynicznie) „tylko” o eliminację tych warstw, które mogłyby utrudnić w przyszłości sowietyzację podbitych obszarów. Wśród sowieckich ofiar znaleźli się przedstawiciele różnych narodowości, ras i religii. Łączy ich jedno – byli przedstawicielami klas „wrogich”. Używając komunistycznego języka, do rozwałki przeznaczono „burżuazyjną inteligencję”, „obszarników”, „kapitalistów” – słowem, wszelkiej maści „pasożytów” i „wyzyskiwaczy”. Według podobnego strychulca komuniści mordowali na całym świecie. Likwidowali na skalę masową „wrogie elementy”, by zostawić sobie do zagospodarowania najmniej świadomą ludzką mierzwę.

***

Oczywiście, każdy rozsądnie myślący człowiek, mający w sobie choć krztę zmysłu moralnego wie, iż Katyń (i inne komunistyczne zbrodnie) był ludobójstwem, a jednak na bazie omawianej tu definicji można zaprzeczać ludobójczemu charakterowi tej zbrodni, co od lat z powodzeniem czynią Rosjanie i licznie rozsiani po świecie postsowieccy agenci wpływu. Nie pierwszy to przypadek rozbratu prawa i rozumu.

Osobiście, żywię bardzo brzydkie podejrzenie, że gdy w ONZ trwały prace nad konwencją, „wujek Soso” zrobił wszystko, by masowe mordy motywowane klasowo nie znalazły się w ludobójczym katalogu. Współczesna Rosja korzysta z tej stalinowskiej zapobiegliwości do dziś.

Gadający Grzyb

P.S. Rzecz jasna, w sejmowej uchwale dotyczącej 17 września, słowa o ludobójstwie bezwzględnie powinny się znaleźć, chodzi tu bowiem o wymiar historyczno - polityczno - moralny, a nie prawny. Poza tym, może dzięki temu ktoś zwróci uwagę na żenujący unik zastosowany w oenzetowskiej definicji.

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Linki:

Konwencja ONZ:

pl.wikisource.org/wiki/Konwencja_ONZ_w_sprawie_zapobiegania_i_karania_zbrodni_ludob%C3%B3jstwa_1948

Inne teksty w tej materii na „Niepoprawnych”:

www.niepoprawni.pl/blog/181/marszalku-pora-na-wor-pokutny-i-popiol-na-glowe

www.niepoprawni.pl/blog/3/czlowiek-uczy-sie-cale-zycie-stefan-niesiolowski-rowniez

www.niepoprawni.pl/blog/740/ludobojstwo-wg-wyborczej

www.niepoprawni.pl/blog/82/niesiolowski-czyli-droga-od-niepodleglosci-do-ruskiego-buca

www.niepoprawni.pl/blog/710/zbrodnia-wojenna-bez-wojny

www.niepoprawni.pl/blog/761/pajac-niesiolowski-katyn

www.niepoprawni.pl/blog/152/bezkregowiec

piątek, 4 września 2009

Dokarmimy Rosję.


Na naszych oczach rządzący przesrywają kolejną, po gazociągu norweskim, szansę na surowcowe uniezależnienie się od Rosji.

Gdy w pierwszej połowie sierpnia pisałem notkę „Czy dokarmimy Rosję?” (http://www.niepoprawni.pl/blog/287/czy-dokarmimy...), nie znałem aktualnego stanu gazowych negocjacji z Rosjanami. Teraz, po wizycie Putina, trudno już mieć wątpliwości. Odpowiedź na tytułowe pytanie poprzedniego postu, brzmi: owszem, dokarmimy Rosję.

Rys sytuacyjny.

Zreferuję w telegraficznym skrócie zasadnicze tezy wzmiankowanej na wstępie notki:

1) Rosyjskie finanse publiczne na skutek kryzysu i obniżki cen surowców są w fatalnym stanie, zaś rezerwy szybko topnieją;

2) Gazprom odprowadził do rosyjskiego budżetu mniej, niż zakładano, musi więc szukać dodatkowego zbytu;

3) Polska podjęła (nareszcie!) działania na rzecz dywersyfikacji – budowa gazoportu w Świnoujściu, który po zakończeniu prac w 2014r będzie miał przepustowość 2,5 mld m3 rocznie z możliwością stopniowej rozbudowy nawet do 7,5 mld m3. Czyli, od 2014 r będziemy w stanie zaspokajać (z nawiązką) deficyt gazu powstały po wyeliminowaniu z rynku RosUkrEnergo.

4) Rosja usiłuje uczynić świnoujską inwestycję nieopłacalną na trzy sposoby: - zapchanie nas gazem (mają temu służyć aktualne negocjacje); - przejąć kontrolę nad EuRoPolGazem (przypomnę – zawiadującym polskim odcinkiem gazociągu) (j.w.); - spłycić tor wodny do portu w Świnoujściu, kładąc na tym odcinku rurę Nord Streamu na dnie, a nie pod dnem Bałtyku.

Reasumując, Rosja stoi pod ścianą – na gwałt potrzebuje zwiększenia dochodów ze sprzedaży surowców, my zaś mamy szansę na rychłe wyrwanie się z jej gazowego uścisku (terminal LNG plus wydobycie własne mogłyby zapewnić zaopatrzenie nawet w połowę potrzebnego nam gazu – po ewentualnej rozbudowie terminala nawet więcej).

A tymczasem…

Tymczasem, to strona polska zdaje się zachowywać jak przyparta do muru. Informacje, które co jakiś czas przewijają się przez media, wskazują, że strona Polska już zgodziła się na przedłużenie kontraktu jamalskiego do 2035 r. (aktualny kontrakt wygasa w 2022 r.), połączone ze zobowiązaniem do kupna większej niż obecnie ilości gazu (obecnie 7 mld m3, Rosja chce sprzedawać nam 10 mld m3 rocznie). Czyli, zgodziliśmy się na rosyjskie postulaty, nie uzyskując niczego w zamian (przynajmniej nic o tym nie wiadomo).

Ale Rosja gra o wszystko – żąda dodatkowo wyeliminowania ze struktury EuRoPolGazu spółki Gas-Trading, mającej 4% udziałów, na którą składa się Gazprom, PGNiG oraz Bartimpex Aleksandra Gudzowatego. Formalnie, żąda podziału „pół na pół” między Gazprom i PGNiG, ale w efekcie Kreml przejmie kontrolę nad EuRoPolGazem – Gazprom, jako jedyny dostarczyciel surowca do rury, w naturalny sposób stanie się siłą dominującą w tym pozornie równoprawnym układzie (zresztą, już od dłuższego czasu nie uiszcza opłat tranzytowych w pełnej wysokości).

Jeżeli zgodzimy się i na ten postulat strony rosyjskiej, wówczas Gazprom będzie już w majestacie prawa ustalał sam sobie opłaty za tranzyt jamalskiego gazu przez Polskę. A my będziemy udupieni do 2035 roku. I przez ten czas, rok w rok, będziemy dokarmiać Rosję.

W międzyczasie Rosja z Niemcami wybudują sobie Nord Stream i Kreml będzie mógł do woli szantażować nas zakręceniem kurka bez obawy, że wywoła to jakieś gwałtowniejsze reakcje na Zachodzie.

Zmarnowana szansa.


Obecna sytuacja jest, wydawałoby się, idealna dla Polski – Gazprom do czasu wybudowania Nord Streamu nie może odciąć nas od dostaw, gdyż tym samym odciąłby zachodnich odbiorców (głównie Niemcy). Inwestycja w terminal LNG postępuje. Na jakieś 14,5 mld m3 rocznego zapotrzebowania, brakuje nam w gazowym bilansie 2,3 – 2,5 mld. Nie jestem specjalistą, ale po prostu nie wierzę, że tego deficytu nie dałoby się uzupełnić w inny sposób, niż przysysanie się niczym chroniczny ćpun do rosyjskiej rury. Tym bardziej, że w awaryjnej sytuacji (np. ostra zima) można by zwiększyć wydobycie własne i dokupić trochę gazu na Zachodzie (co już po trosze robimy). Na naszych oczach rządzący przesrywają kolejną, po gazociągu norweskim, szansę na surowcowe uniezależnienie się od Rosji.

Pozostają pytania:

- Czy Tusk obiecał coś Putinowi w tej kwestii podczas rozmowy na sopockim molo?

- Czy Rosja zaoferowała nam coś w zamian, poza łaskawą rezygnacją z ewentualnego embarga na nasze produkty spożywcze? (Zważywszy, że negocjacje prowadzi PSL-owskie ministerstwo gospodarki, tak postawione pytanie chyba nie jest bezzasadne).

I wreszcie, kto wie czy nie najważniejsza, zagwozdka:

- Jacy szatani są tu czynni?


Gadający Grzyb

P.S.1 Skąd moja teza, że nasi negocjatorzy zgodzili się na rosyjskie żądania? Jak donosiła „Rzepa”, polscy negocjatorzy byli gotowi przyjąć warunki „państwa Gazprom”, prócz zmian w strukturze EuroPolGazu, byle tylko dopiąć negocjacje do 1.09. i podpisać na Westerplatte nowy kontrakt w blasku fleszy:

„Polscy negocjatorzy, którym przewodzi wiceminister gospodarki Joanna Strzelec- Łobodzińska, zaproponowali nawet, by te dodatkowe ilości importu wpisać do wieloletniego kontraktu, jamalskiego jaki ma PGNiG z rosyjskim Gazpromem. Polska chciała też zgodzić się na wydłużenie w czasie - o 12 lat - terminu obowiązywania tej umowy.”

Link: http://tnij.org/gaz_neg

Nie udało się, bowiem w mojej opinii, Rosja gra tu o wszystko. I ugra wszystko, spokojna głowa. Skoro nasi zgodzili się raz, to zgodzą się po raz drugi.

P.S.2 Pocieszający sondaż (ze stycznia b.r.): większość Polaków jest skłonna płacić za gaz więcej, byle nie był to gaz rosyjski. http://tnij.org/gaz_sondaz

pierwotnapublikacja: www.niepoprawni.pl

środa, 2 września 2009

Medialni frajerzy.


Obchody na Westerplatte zmieniły się w medialny festiwal na cześć Putina.

Ależ koncertowo rozegrali naszą mediorzeczywistość towarzysze czekiści. Nie ma co, pierwsza klasa. Wstępnym etapem rozgrywki był festiwal historycznych oszczerstw, produkowanych na zamówienie i pod egidą Kremla. Nagłośnionych następnie, zgodnie z moskiewskimi przewidywaniami, przez nasze mediodajnie.

Kolejna faza, to przemowa do priwislańskiego narodu wygłoszona przez Putina na łamach, mówiąc Brixenem, „wiodącego tytułu prasowego”, gdzie fałsz mieszał się z prawdą w iście żdanowowskich proporcjach. Oczywiście, carska oracja na tle zapierającej dech w piersiach orgii fałszerstw i pomówień została gremialnie odebrana jako przejaw „rozsądku” i „umiarkowania” Przywódcy.

A potem nastąpił Wielki Przylot.

Doprawdy, żal było patrzeć na gnojków z Walterowni, którzy na okoliczność przybycia Cara, aż zachłystywali się z zachwytu: a to, że wynajął cały Grand Hotel, to znów, że przyjechała grubo ponad stuosobowa świta… jaki gest, jaki rozmach… od razu widać, że to prawdziwy Imperator Trzeciego Rzymu… nie to, co jakaś tam Merkelowa. Co zje Putin? Czy wypowie łaskawe słowo a propos polskiej kuchni? Brakowało tylko pytania, czym się podetrze…

I tak jakoś, niepostrzeżenie, obchody 70 – tej rocznicy wybuchu ludobójczej wojny, zamieniły się w medialny festiwal na cześć Putina. Że zechciał przyjechać. Że nie nakłamał za wiele i zamiast pluć w twarz, napluł pod nogi, strzykając, jakby od niechcenia, śliną swoich wypowiedzi. Że, między kłamstwami, wycedził kilka słów prawdy, które zostały z miejsca podchwycone jako dowód dobrej woli i przyjaznych intencji.

Wielka feta. Car raczył zawitać do priwislańskiej guberni. Odezwał się słowem łaskawym. Tak zwyczajnie, po ludzku – jakby nie on. Dobre panisko.

Jak nie omieszkali donieść rozemocjonowani, tfu, dziennikarze, jego wieliczestwu ponoć tylko raz stężała mina – gdy niesubordynowany prezydent Kaczyński w trakcie przemówienia poczynił aluzję do zeszłorocznej rosyjskiej agresji na Gruzję (ach, jak mógł, co za nietakt…). Cóż, szczerze mówiąc, dziwnie mało mnie obchodzi, co tam Władimirowi Władimirowiczowi stężało i w jakich okolicznościach, ale dziennikarskiemu stadku gratuluję pilności we wpatrywaniu się w dostojne oblicze.

Cel rozgrywki został osiągnięty. Putin wrócił do siebie, urobiwszy swą łaskawością szereg kolejnych medialnych agentów wpływu, rozanielonych tym, jaki on konstruktywny, spokojny, wyważony… a że interpretuje nieco inaczej historię? Cóż, trzeba zrozumieć, Rosjanie też chcą być z czegoś dumni – czy nam osądzać, co tam gra w niezmierzonych otchłaniach szerokiej, czekistowskiej duszy? A że, w tym samym czasie w Moskwie kręcił się w najlepsze festiwal kalumnii… To też należy zrozumieć – taka specyfika.

Oczywiście, propagandowo – medialna tragifarsa nie skończy się wraz z powrotem Cara. Jeszcze przez jakiś czas będziemy ze Wschodu raczeni kolejnymi rewelacjami. Po to, by od nadmiaru putinowskiej dobroci Polaczkom przypadkiem we łbach się nie poprzewracało… Ale to nic. To tylko deszcz pada.

***

Na zakończenie mała anegdotka:

W zeszłym tygodniu jakiś reporter z TVN 24, odpytując jakiegoś polityka na okoliczność amerykańskiej absencji na Westerplatte, użył sformułowania „świętować rocznicę wybuchu wojny”. Powtórzę to jeszcze raz, głośno, wyraźnie i wielkimi literami: ŚWIĘTOWAĆ.

Jak rany, skąd oni biorą tych idiotów? Po chwili namysłu, stwierdzam, że biorą ich z Nienacka. Jak sądzę, Nienack, to taka miejscowość w Polsce, gdzie rodzą się odmóżdżeni kretyni, obdarzeni silnym parciem na szkło. Wieść gminna niesie, iż od powicia do emerytury dzierżą w garściach mikrofony, zapełniając medialno-sejmowe korytarze i produkując „newsy”.

Gadający Grzyb


pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl