czwartek, 24 grudnia 2015

„Pomysły rodem z Budapesztu” jednak przejdą?

Nową władzę czeka w relacjach z bankami stan permanentnej zimnej wojny – i nie ma co się łudzić, że będzie inaczej.

„- Pomysły rodem z Budapesztu tutaj nie przejdą” - grzmiał w 2012 r. z sejmowej mównicy Jan Vincent „no PESEL” Rostowski. Czytelnicy obdarzeni co lepszą pamięcią może kojarzą tę sytuację, ale na wszelki wypadek przypomnę. Otóż Platforma rozpaczliwie poszukując pieniędzy forsowała wtedy „chwilową” podwyżkę VAT z 22 na 23 proc., co miało przynieść budżetowi państwa ok. 5 mld zł dodatkowych wpływów. Z kolei Prawo i Sprawiedliwość zgłosiło projekt podatku bankowego od aktywów w wysokości 0,39 proc., który skutkować miał wpływami w identycznej wysokości pochodzącymi od banków, zakładów ubezpieczeń i funduszy inwestycyjnych. Oczywiście, opozycja została przegłosowana, podwyżka VAT, zgodnie z przewidywaniami nie okazała się bynajmniej „tymczasowa”, natomiast dziura w ściągalności tego podatku systematycznie powiększała się z roku na rok, sięgając w 2015 r. wg niedawnych wyliczeń firmy doradczej PwC 3 proc. PKB, czyli 53 mld zł. Podatek bankowy trafił do kosza.

I ta właśnie inicjatywa, która wówczas tak rozemocjonowała bankowego lobbystę na stanowisku ministra finansów, dzisiaj powraca – zgodnie zresztą z zapowiedziami z kampanii wyborczej. Do marszałka Sejmu trafił niedawno poselski projekt ustawy o podatku od instytucji finansowych. Wedle założeń, podatek dla banków naliczany ma być miesięcznie w wysokości 0,0325 proc., co w skali roku da 0,39 proc. Z kolei podatek od firm ubezpieczeniowych wynieść ma 0,05 proc. miesięcznie, czyli 0,6 proc. rocznie. Wedle słów szefa sejmowej komisji finansów Wojciecha Jasińskiego, podatek przynieść ma budżetowi 5-6 mld. zł rocznie. Z kolei minister rozwoju Mateusz Morawiecki szacuje większą rozpiętość – od 3 do 6 mld. zł. Z podatku będą wyłączone instytucje o aktywach mniejszych niż 4 mld zł, nie obejmie on również funduszy inwestycyjnych, co stanowi znaczące złagodzenie w stosunku do pierwotnych planów (daniny unikną dzięki temu np. małe banki spółdzielcze i SKOK-i). Ponadto PiS wycofało się z pomysłu opodatkowania transakcji finansowych (koncepcja ta była rozważana jako rozwiązanie alternatywne). Podatek bankowy miałby obowiązywać już od 1 lutego 2016.

Chciałoby się powiedzieć – wreszcie. Do tej pory bowiem bankierzy, będący we własnych oczach solą ziemi oraz koroną wszelkiego stworzenia, mieli w Polsce istne Eldorado – włącznie z rządami na swych usługach. Sektor bankowy rok w rok notował rekordowe zyski, aż po pułap 16 mld zł w 2014. To nie tylko efekt bezlitosnego dojenia „frankowiczów”, czy ofiar „polisolokat”, ale również jednych z najwyższych w Europie prowizji i opłat bankowych. Według raportu Goldman Sachs z 2014 zajmujemy pod tym względem 4 miejsce – opłaty i prowizje stanowią 27 proc. łącznych przychodów banków w Polsce – wyżej plasują się jedynie Austria (29 proc.), Portugalia (35 proc.) i Włochy (36 proc.). Te horrendalne haracze dały zresztą asumpt analitykom Goldmana do obniżenia rekomendacji większości banków z „neutralnej” na „sprzedaj”. Powód? Uznano, że w żyłowaniu klientów polski sektor doszedł do ściany i zwyczajnie nie da się więcej wycisnąć. Nic dziwnego, skoro w samym 2014 przychody tego typu dały 13,51 mld zł – i to przy stale malejących kosztach działalności.

Krótko mówiąc, banki mają się czym dzielić. Jednak nawet opisana wyżej, stosunkowo łagodna wersja podatku, spotkała się z miejsca ze skrajnie negatywną reakcją finansowego lobby. Nową władzę czeka więc w relacjach z bankami stan permanentnej zimnej wojny – i nie ma co się łudzić, że będzie inaczej. To kwestia pokazania kto tu rządzi – jak na Węgrzech, gdzie banki zamroziły akcję kredytową (spadek o 30 proc.) i Orban od przyszłego roku zamierza analogiczny podatek obniżyć. U nas z kolei Krzysztof Pietraszkiewicz, prezes Związku Banków Polskich już wcześniej odgrażał się, że „przestrzeń dla podatku bankowego nie istnieje” - charakterystyczny dla przedstawicieli branży wykwit bezczelności. Zamiast podatku bankowego proponował podwyżkę CIT, co przy wysublimowanych metodach „optymalizacji” było rzecz jasna zwykłym mydleniem oczu. Oczywiście pojawia się stały repertuar gróźb i szantaży w rodzaju podwyżki kosztów usług bankowych, ograniczenia kredytów, obniżenia tempa wzrostu PKB – i to w sytuacji, gdy wg Pawła Szałamachy, opodatkowane aktywa mają być liczone z pominięciem funduszy własnych banków, będących podstawą akcji kredytowych. Ba, Cezary Mech podaje (inf. za portalem wGospodarce.pl), że jeszcze na przedwyborczym posiedzeniu Rady Rozwoju Rynku Finansowego prezes ZBP postulował m.in. obniżenie opodatkowania produktów bankowych i ograniczenie uprawnień KNF. Pokazuje to, jak pewnie czują się bankierzy w roli władców polskiej gospodarki. Wygląda na to, że nadzór finansowy, UOKiK i rząd będą miały pełne ręce roboty. Tę batalię jednak zwyczajnie trzeba wygrać i w znacznej mierze będzie to pojedynek siły woli – sytuacja w której banksterski ogon kręci psem na dłuższą metę jest nie do pomyślenia, bo koszta takiego stanu rzeczy ponosimy wszyscy.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3022-pod-grzybki

Na podobny temat:

http://www.blog-n-roll.pl/pl/kres-bankowej-samowoli

http://niepoprawni.pl/blog/346/budapeszt-czy-ateny

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 50 (11-17.12.2015)

Targowiczątka proszą o bratnią pomoc

Wystarczy usiąść na brzegu rzeki i zaczekać na spływające nurtem polityczne trupy Merkel, Hollanda i reszty.

„Najpierw cię ignorują. Potem śmieją się z ciebie. Później z tobą walczą. Później wygrywasz” - ten cytat z Mahatmy Gandhiego idealnie pasuje do sytuacji Jarosława Kaczyńskiego. Zwróćmy uwagę, że dopóki w polityczno-medialnym przekazie dominowała szydera, PiS nie mogło liczyć na wygraną - dopiero gdy przeciwnicy zniecierpliwieni uporczywym trwaniem opozycji, która jakoś nie chciała ulec dezintegracji, zaczęli na serio straszyć „powrotem IV RP”, formacja ta zanotowała spektakularny, podwójny sukces. W międzyczasie zaś rozpoczął się spektakl donosów – najpierw do zagranicznych mediów, a następnie do międzynarodowych instytucji. Cóż, przypomnę tylko, że gdy PiS starało się o umiędzynarodowienie śledztwa smoleńskiego, oraz gdy na forum Parlamentu Europejskiego próbowało podnosić sprawę nieprawidłowości przy wyborach samorządowych, na partię spadła fala krytyki za „psucie zagranicznego wizerunku Polski”, a i na lokalnym rynku nie podniosło to notowań ówczesnej opozycji.

Podobnie będzie i tym razem w przypadku PO i Nowoczesnej, tyle że – co ciekawe – z zupełnie przeciwstawnych przyczyn. O ile wcześniej Polacy byli przewrażliwieni na punkcie opinii szeroko pojętej zagranicy na nasz temat i międzynarodową aktywność PiS odbierali w kategoriach „kompromitowania Polski”, o tyle od pewnego czasu rysuje się tendencja przeciwna – Polacy zaczynają się wyzbywać kompleksu niższości, a na połajanki zachodnich mediów i polityków (w szczególności niemieckich) reagują coraz częściej irytacją. Przyczynił się do tego w znacznej mierze kryzys migracyjny i próby siłowego narzucenia nam kwot imigrantów, których nasi rodacy w przytłaczającej większości nie chcą tutaj widzieć. Poza tym, podziwiane dotąd za porządek i dobrą organizację Niemcy pokazują swą bezradność wobec problemu, który same swą nieodpowiedzialną polityką ściągnęły na siebie i Europę. W efekcie, nasi zachodni sąsiedzi już nam tak bardzo nie imponują.

Poza wszystkim, Polacy są wyczuleni na postawy donosicielsko-konfidenckie i w tym kontekście należy zauważyć różnicę jakościową między działaniami PiS z opozycyjnych czasów, a tym, co robi obecnie PO. Otóż w przypadku działań byłej władzy i sprzyjających jej mediów mamy wprost do czynienia z proszeniem o interwencję, jakiś odpowiednik „bratniej pomocy” i wywarcie nacisku na legalnie, demokratycznie wybrane władze. W wersji łagodnej mówi się o ostracyzmie na arenie europejskiej, w wariantach ostrzejszych – o wstrzymaniu funduszy unijnych, a nawet „zawieszeniu członkostwa w UE”. Wszystko rzecz jasna w imię obrony zagrożonej demokracji. Brzmi to arcyznajomo, bo w naszej historii przerabialiśmy już podobną sytuację. Każdy kto wyszpera sobie w internecie tekst aktu Konfederacji Targowickiej ma prawo poczuć deja vu: po uwspółcześnieniu języka otrzymujemy tę samą patriotyczno-wolnościową retorykę, jaką szermują dziś cierpiące na pluszowych krzyżach „autorytety”, to samo łkanie nad utratą swobód i tyranią, podobne oglądanie się na „bratnią pomoc” - z tym, że Szczęsny Potocki i spółka spoglądali w kierunku Petersburga, a dzisiejsze „targowiczątka” - Berlina i Brukseli.

Rzecz jasna, Europa będzie mogła sobie co najwyżej pogardłować, no może spotka Polskę kilka dyplomatycznych despektów, jak to bywało w przypadku Orbana – i tyle. Ponadto liberalny establishment ma kolejny ból głowy – zwycięstwo Frontu Narodowego we francuskich wyborach regionalnych, co zdaje się być przygrywką przed sięgnięciem również po władzę centralną. Dla nas jest to wprawdzie średnia wiadomość, bo tak się składa, że zachodni nacjonaliści są jeszcze bardziej prorosyjscy i proputinowscy niż tamtejszy mainstream, lecz jestem szalenie ciekaw, czy i w przypadku Francji eurokołchoz wykaże się podobnym pryncypializmem jak wobec Polski i Węgier.

Zwycięstwo francuskich narodowców jest kolejnym potwierdzeniem zwrotu społecznych nastrojów w Europie. Tu anegdota. Miałem ostatnio okazję poznać relację pewnego Polaka mieszkającego od 35 lat w Bawarii i prowadzącego tam własny biznes. Okazuje się, że propaganda tamtejszych mediów rozjeżdżają się z opiniami zwykłych ludzi w stopniu podobnym do tego co mamy tutaj. W skrócie – Niemcy (a przynajmniej Bawarczycy) są przerażeni najazdem i wściekli na Merkel, uważają, że wpuszczając migrantów zdradziła swój naród, popularna teoria spiskowa głosi, że Merkel, Putin i Obama to iluminaci, zaś politycznych idoli nasi sąsiedzi mają dwóch – Orbana i Kaczyńskiego. A warto dodać, że mówił to człowiek, który do niedawna uważał „Kaczora” za obciach. Tak więc, wystarczy usiąść na brzegu rzeki i zaczekać na spływające nurtem polityczne trupy Merkel, Hollanda i reszty. Ich następcy będą musieli już śpiewać z całkiem innego klucza.

*

A poza tym:

  • kiedy wprowadzony zostanie zakaz reklamowania podmiotów publicznych w prywatnych mediach?

  • kiedy nastąpi przewalutowanie kredytów frankowych?

  • kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3022-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 50 (11-17.12.2015)

Międzymorze 2.0, czyli dywersyfikacja

Obserwujemy właśnie tworzenie podwalin do realnego zaistnienia jakiejś formy Międzymorza.

I. Polityka na protezach

Wygląda na to, że PiS w obecnej odsłonie swych rządów wyciągnął wnioski z przeszłości nie tylko w sferze wewnętrznej, lecz również na polu międzynarodowym. W skrócie, pierwsze posunięcia zarówno rządu jak i prezydenta wskazują, że nowa władza postanowiła postawić na większą „dywersyfikację” polskiej polityki zagranicznej. Do tej pory bowiem naszym przekleństwem było obstawianie przez kolejne rządy jednego konia, co sprowadzało się do obijania w trójkącie, jak to kiedyś określiłem, „między Rusem, Prusem, a Jankesem”. W efekcie, polska polityka była wypadkową regionalnych wpływów trojga wymienionych hegemonów. A to podpisywaliśmy kolejne kontrakty gazowe pogłębiające nasze uzależnienie od Kremla, to znów w imię „umacniania sojuszy” szliśmy na wyprawy do Afganistanu i Iraku, nie mówiąc już o kompromitujących „robótkach” w rodzaju więzienia CIA w Starych Kiejkutach za łapówkę 15 mln USD dla „abewiaków” - za co Obama podziękował nam „resetem” wskutek którego obudziliśmy się z dnia na dzień w niemiecko-rosyjskim kondominium. Ukoronowaniem tego tańca do cudzej muzyki był „hołd pruski” Sikorskiego w którym oficjalnie zrzekliśmy się podmiotowości i jakichkolwiek aspiracji na rzecz wypełniania poleceń płynących z Berlina (uległość wobec Rosji także była w to wliczona, bo cesarzowa Angela nie życzyła sobie żadnych kwasów w regionie), na skutek czego Polska definitywnie została włączona do imperialnej przestrzeni niemieckiej Mitteleuropy. Tak kończy się polityka uprawiana za pomocą geopolitycznych protez.

Do powyższego dochodziło kurczowe przywiązanie tutejszych polityczno-intelektualnych elit do „doktryny Giedroycia”, czyli stawianie na „ULB” (Ukraina, Litwa, Białoruś) – zupełnie jakby na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci nic się nie zmieniło. Na domiar złego, owa koncepcja realizowana była w skrajnie infantylny i szkodliwy dla nas sposób. W relacjach ze wschodnimi sąsiadami postawiliśmy mianowicie na zabójczą mieszankę – kokieterii i dogmatycznego pryncypializmu. Kokieteria przejawiała się w skrupulatnym unikaniu nawet najdrobniejszych zadrażnień – tak historycznych jak i współczesnych, czego przykładem było wieloletnie chowanie pod sukno kwestii ludobójstwa na Kresach, czy ograniczania praw polskiej mniejszości, połączone z milczącym przełykaniem różnych czynionych nam afrontów. Doktrynerski pryncypializm z kolei rezerwowaliśmy dla Białorusi, zamiast pragmatycznie próbować rozwijać współpracę tam gdzie jest to możliwe, wykorzystując dążenie Łukaszenki do zachowania jakiegoś marginesu swobody w relacjach z Rosją. Naiwne to i dziecinne – o ile pobłażliwość dla ULB można było zrozumieć w czasach rozpadu Związku Sowieckiego, gdy kraje te wybijały się na niepodległość, o tyle podobne postępowanie z niezależnymi bytami państwowymi w ramach normalnej polityki zagranicznej zwyczajnie nie mogło być skuteczne – i nie było. Domyślam się, że takie było życzenie Stanów Zjednoczonych, które (podobnie jak wspomniane wyżej Niemcy) chciały mieć w Europie Środkowo-Wschodniej spokój, by tym efektywniej używać naszego regionu do szachowania Putina, gdy akurat wymagały tego okoliczności. Wychodzi więc na to, że „robiliśmy laskę” Amerykanom również i w tym obszarze, a jedynym wymiernym efektem był chwilowy triumf w Tbilisi – łabędzi śpiew „polityki jagiellońskiej”. Ile było to warte w dłuższej perspektywie, przekonaliśmy się 17 września 2009 roku, a chwilę potem – w Smoleńsku.

II. Bunt w Mitteleuropie

Przypominam to wszystko nie dlatego, by się masochizować nieudacznictwem, lecz po to, byśmy zyskali należytą perspektywę w ocenie zmian, które właśnie się rysują. A zmiany – poważne i wielokierunkowe – zaznaczają się wyraźnie i w iście ekspresowym tempie. Przede wszystkim, mamy do czynienia z próbą regionalnej emancypacji spod kurateli Berlina – swoisty bunt w Mitteleuropie, na który Niemcy reagują bezprzykładną wściekłością, co samo w sobie świadczy o ich zamiarach i planach wobec naszego obszaru kontynentu. Na zdrowy rozum, nie ma powodów do aż tak gwałtownych reakcji – wszak państwa „nowej Europy” nie są w stanie zerwać rozlicznych ekonomicznych powiązań z Niemcami bez poważnych reperkusji dla własnych gospodarek, a już z pewnością nie z dnia na dzień. Mogą co najwyżej sprawić, by niemieckie koncerny w większym stopniu partycypowały w lokalnym rozwoju – choćby poprzez utrudnienie wyprowadzania pieniędzy, czy zwiększenie efektywności w ściąganiu podatków. Sprawa sprzeciwu wobec przyjmowania migrantów też sama w sobie nie jest powodem do histerii. Rzecz tkwi w czym innym – otóż Europa Środkowa miała dopełniać i wzmacniać politykę Merkel w UE i być jednym z narzędzi hegemonizowania kontynentu. Niemcy potrzebują grupy państw głosujących na forum unijnym zgodnie z ich potrzebami i wspierających ich politykę. Rola Polski jako „perły w koronie” Mitteleuropy jest tu absolutnie kluczowa. To stąd bierze się owo potępieńcze wycie pod adresem Warszawy – Niemcy widzą, że wskutek usamodzielnienia się naszej polityki ich potencjał może się niebezpiecznie skurczyć.

Kolejnym przejawem mogącym niekorzystnie odbić na pozycji Niemiec – tym razem w relacjach z Rosją – jest podnoszony solidarnie postulat wzmocnienia wschodniej flanki NATO, m.in. poprzez ulokowanie stałych baz Sojuszu. Niedawny mini-szczyt w Bukareszcie, który zaowocował wspólną deklaracją w tej sprawie, oraz oczekiwaniem, by na przyszłorocznym szczycie NATO w Warszawie zapadły wiążące decyzje, jest kolejnym policzkiem dla mocarstwowych uroszczeń Berlina. No i w końcu, nie bez znaczenia jest wspólny list Polski, Bułgarii, Czech, Grecji, Estonii, Litwy, Łotwy, Słowacji, Rumunii i Węgier do Komisji Europejskiej w sprawie budowy Nord Stream 2 (choć, jak podają media, tu część krajów zaczyna się wykruszać, co pokazuje ile jeszcze pracy nad budową długofalowego regionalnego porozumienia). W liście sygnatariusze postulują debatę poświęconą tej inwestycji, a KE miałaby się przyjrzeć zgodności projektu z unijnymi przepisami.

III. Międzymorze 2.0

Na Niemczech jednak emancypacyjny zwrot się nie kończy. Wiele wskazuje, iż postanowiliśmy przybrać – chciałoby się powiedzieć: nareszcie – bardziej asertywny kurs również wobec Stanów Zjednoczonych. Taką jaskółką może być wspomniane „solidarnościowe” spotkanie w Bukareszcie, co niekoniecznie musi być Waszyngtonowi na rękę, do tej pory bowiem preferował raczej rywalizację poszczególnych państw o swoje względy. Ściślejsza współpraca regionalna w ramach NATO siłą rzeczy podnosi nasze znaczenie, także w kontekście sytuacji na Ukrainie i amerykańskich planów co do tego kraju oraz układania sobie stosunków z Rosją. Kolejnym sygnałem jest sprzeciw – na razie tylko ministra rolnictwa – wobec negocjowanej umowy TTIP. Owo porozumienie, zakładające chociażby nielimitowany napływ amerykańskiej żywności, może potencjalnie okazać się zabójcze dla polskiego rolnictwa i przemysłu spożywczego. Atmosfery nie poprawia stopień utajnienia negocjacji – kraje członkowskie, takie jak Polska w znacznej mierze nie wiedzą, co tak naprawdę Bruksela negocjuje w naszym imieniu i ponad naszymi głowami.

Powyższe może oznaczać, że jeżeli USA spodziewały się, iż w Warszawie rządzić będą tzw. „nasze sukinsyny” podżyrowujące bezwarunkowo amerykańską politykę, to mogą się srodze zawieść. Oby opisane tu sygnały były oznaką, że czas darmowego poparcia dla „strategicznego sojusznika”, bez zapewnienia realnych gwarancji bezpieczeństwa, dobiegał końca.

Koniecznie należy wspomnieć o niedawnym szczycie Chiny – Europa Środkowa (16+1), gdzie Polska traktowana jako lider środkowoeuropejskiego „podkontynentu” czynnie weszła do gry przy tworzeniu Jedwabnego Szlaku 2.0, co podnosi pozycję zarówno naszą, jak i naszego regionu.

Podsumowując, obserwujemy właśnie tworzenie podwalin do realnego zaistnienia jakiejś formy Międzymorza, może nawet przeorientowania strategii z osi wschód-zachód na północ-południe. To oczywiście nie jest projekt na jedną kadencję, do przezwyciężenia jest wiele sprzecznych interesów, ale wreszcie możemy zaobserwować początki jakiejś spójnej, perspektywicznej polityki obliczonej na realizację polskiej racji stanu. Co równie istotne, okazuje się, że w budowie Międzymorza możemy oprzeć się na partnerach mniej chimerycznych i nie obciążonych antypolskimi kompleksami (Grupa Wyszehradzka plus Rumunia). Innymi słowy – wreszcie przestajemy się niewolniczo oglądać na Ukrainę czy Litwę i po prostu robimy swoje. Na koniec postulat: przydałoby się jeszcze otwarcie „dyplomatycznego frontu” w relacjach z Białorusią - mam nadzieję, że i tego doczekamy. Mamy szansę stać się krajem z którym będą się liczyli zarówno sąsiedzi, jak i różni „wielcy bracia”. Póki co, początki są obiecujące.

*

A poza tym:

  • kiedy wprowadzony zostanie zakaz reklamowania podmiotów publicznych w prywatnych mediach?

  • kiedy nastąpi przewalutowanie kredytów frankowych?

  • kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?

Gadający Grzyb

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/d%C5%82ugi-marsz-ku-mi%C4%99dzymorzu

http://blog-n-roll.pl/en/projekt-%E2%80%9Emi%C4%99dzymorze%E2%80%9D-strategiczny-cel-polski

http://blog-n-roll.pl/pl/co-z-t%C4%85-bia%C5%82orusi%C4%85

http://blog-n-roll.pl/pl/opu%C5%9Bci%C4%87-euroko%C5%82choz#.VipU9G5vAmw

http://blog-n-roll.pl/pl/czy-polsk%C4%99-sta%C4%87-na-podmiotowo%C5%9B%C4%87

http://niepoprawni.pl/blog/346/w-petach-giedroycia

http://niepoprawni.pl/blog/287/post-giedroyciowska-dziecinada

http://blog-n-roll.pl/pl/efta-%E2%80%93-alternatywa-dla-polski

http://blog-n-roll.pl/pl/piel%C4%99gnowa%C4%87-wojn%C4%99

http://blog-n-roll.pl/pl/ukraina-czyli-pok%C3%B3j-gorszy-od-wojny

http://blog-n-roll.pl/pl/po%C5%BCegnanie-z-giedroyciem

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3022-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 48 (09-15.12.2015)

Pod-Grzybki 31

Dobre: UE przekaże Turcji 3 mld euro na powstrzymanie fali migrantów. Innymi słowy - najpierw Turcja z premedytacją wypchnęła „uchodźców” ze swoich obozów do Europy, a teraz jeszcze od tejże Europy zainkasuje 3 mld „ojrosów”, żeby więcej tego nie robiła. Aha i jeszcze jedno - Polska dorzuci się do tej łapówki dla Turków kwotą 71,2 mln euro.

*

A co tam, idźmy na całość – ile miliardów łapówki trzeba będzie wręczyć sułtanowi Erdoganowi i politycznym cadykom z Izraela, żeby przestali kupować ropę od Państwa Islamskiego? Bo tak się składa, że Turcja i Izrael to najwięksi regionalni sponsorzy islamistycznych rezunów z PI. Może również my przestaniemy się obcyndalać i zamówimy sobie transport taniej ropy? Na potrzeby komunikacji zbiorowej w okresie zimowej kanikuły będzie jak znalazł.

*

Mediodajnie donoszą, że Niesiołowski odleciał i w chwili obecnej orbituje na „Sputniku”. To znaczy, udzielił wywiadu ruskiej propagandowej jaczejce „Sputnik Polska” w którym dawał upust swym obsesjom na tle Kaczyńskiego, PiS-u i Macierewicza. Cóż, szaleństwo Stefana jest faktem ogólnie wiadomym, ale akurat ten paroksyzm naznaczony jest charakterystyczną symboliką. Oni w ochronie własnych tyłków naprawdę gotowi są posunąć się do zdrady stanu – tyle, że tym razem nie wezwą na pomoc carycy Katarzyny, tylko cesarzową Angelę przy brukselskim błogosławieństwie.

*

Wypisy z prekursorów Komitetu Obrony Demokracji:

Bracia nasi, wołamy do was! Wznosimy ręce nasze do was, za tą wspólną Ojczyzną, która ginie, a którą wy zachować możecie, nie idzie tu o nas tylko, zginiecie i wy, gdy Rzczplta ginąc będzie, pomnijcie, iż gdzie się sadowi tyrania, tam na czas zwlec zgon swój można, ale go nie uniknąć, później czy prędzej wszystko, co tchnie wolnością, pod ciężarem despotyzmu upaść musi”. Jeśli ktoś się nie zorientował, wyjaśniam: to końcowy akapit aktu Konfederacji Targowickiej. Wystarczy uwspółcześnić język i mamy gotowca – podkładkę do „bratniej pomocy”. Tak tylko ostrzegam, żebyśmy się później nie zdziwili.

*

Pamiętają Państwo aferę ze zdjęciem z masakry w Lubinie w 1982 r., wykorzystanym w kampanii reklamowej producenta wódki? Okazało się, że panienka, która owo zdjęcie sobie „wyguglała” jest z wykształcenia... historykiem. Co więcej, fotografię ściągnęła ze strony IPN – i nic jej w pustym łebku nie zaświtało. Na dobrą sprawę, powinno się ją umieścić w klatce przed gmachem MEN jako żywy symbol „boomu edukacyjnego” III RP, którym tak chełpią się nasze elity.

*

Drodzy Państwo, poważna sprawa. Królowi Europy brukselskie rosoły uderzyły do głowy i pod ich wpływem delikatnie, bo delikatnie – ale jednak skrytykował w prasowym wywiadzie politykę imigracyjną Niemiec. Na szczęście, niemieckie media z miejsca rzuciły się mu do d..., przypominając że to nieładnie kąsać rękę, która karmi. Hmm, ponoć „każdy durak po swojemu s uma schodit” - zatem nasz europejski Król Julian postanowił najwyraźniej „zejść” na manię wielkości.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

„Pod-Grzybki” opublikowane w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 48 (09-15.12.2015)

czwartek, 10 grudnia 2015

Szczyt hipokryzji

Wiara w antropogeniczne przyczyny „globalnego ocieplenia” jest swoistą religią dającą okazję do fantastycznych zarobków.

Paryska konferencja klimatyczna COP 21 po raz kolejny staje się festiwalem hipokryzji. Pisząc o klimatycznym obłędzie już nawet nie chce się przytaczać elementarnych faktów: o interglacjałach, o tym że na Ziemi bywały okresy zarówno chłodniejsze, jak i o wiele cieplejsze od obecnego i to niezależnie od aktywności człowieka – ba, niezależnie nawet od samego istnienia gatunku homo sapiens. Wiara w antropogeniczne przyczyny „globalnego ocieplenia” jest bowiem niczym innym, jak swoistą religią na bazie której grupy wpływowych cwaniaków zwietrzyły okazję do fantastycznych zarobków w rodzaju „handlu powietrzem”, czyli kwotami CO2, lub uderzenia w konkurencyjność biedniejszych gospodarek. Ten ponadnarodowy „kościół” zrzeszający kapłanów-ekologów, wyznawców-ekoaktywistów oraz sankcjonowany oficjalną linią polityczną państw i organizacji międzynarodowych zbyt dobrze ze swej religii żyje, by dopuszczać do głosu heretyków. Co więcej, ponieważ „walka z klimatem” ze swej istoty skazana jest na niepowodzenie, to rysuje się perspektywa wielu dziesięcioleci spokojnego żerowania na zasadzie – nie działa? Zatem trzeba jeszcze bardziej zaostrzyć „politykę klimatyczną” – jeszcze więcej restrykcji, ograniczeń, odgórnego wdrażania „czystych” technologii. A przy okazji – jeszcze bardziej podniesione koszty życia, jeszcze bardziej poddana kontroli gospodarka i generalnie ludzka aktywność na rozmaitych polach. Przypuszczam zresztą, że między innymi właśnie o to ostatnie chodzi – terror globalnego ocieplenia, jako jedno z narzędzi równie globalnego „kontrolingu” ludzkości.

W praktyce, dla przeciętnego Kowalskiego – Smitha – Schmidta, wspomniana „walka z klimatem” sprowadza się do przymusu kupowania osławionych świetlówek – toksycznych, rtęciowych i dających trupie światło, za to o wiele droższych od żarówek tradycyjnych. Ich „energooszczędność” zaś dawno została zjedzona rosnącymi kosztami prądu – choćby na skutek wdrażania droższych, „zielonych” technologii, czy narzucanych odgórnie, na międzynarodowym poziomie, rosnących opłat związanych z emisją CO2 – tak, by energetykę węglową w sztuczny sposób uczynić nieopłacalną. Koncerny wylobbowały i zarobiły swoje, strzyżone do gołej skóry społeczeństwa zapłaciły – słowem, cudowny biznes!

Ale, nawet biorąc chwilowo za dobrą monetę teorię globalnego ocieplenia, odsłania się przed nami kolejny poziom obłudy. Otóż liderzy redukcji gazów cieplarnianych, pouczający innych z pozycji moralnej wyższości, zwyczajnie przerzucają najbardziej „emisyjne” segmenty produkcji do biedniejszych krajów – właśnie tych, które następnie są obsztorcowywane. Ekologiczni Katoni grzmiący o wycince lasów deszczowych sami ową wycinkę napędzają. Przykładowo, tegoroczne katastrofalne pożary w Indonezji są właśnie efektem powyższego procederu. Tnie się tam całe połacie lasów pod plantacje palm oleistych – źródeł oleju palmowego. W wyniku rabunkowej eksploatacji zaburzeniu ulega gospodarka wodna, wysychają torfowiska i nieszczęście gotowe. Ale co tam – grunt, że jest tani surowiec dla koncernów spożywczych i przemysłu chemicznego. Słodycze, margaryny, smary, oleje, kosmetyki... I co – globalne koncerny zrezygnują z 60 mln ton surowca rocznie, przy stale rosnącym zapotrzebowaniu? A gdzie tam – przystąpi się dla zachowania pozorów do jakiegoś „Round on Sustainable Palm Oil”, powie, że inwestuje się w „zrównoważone plantacje”, a co się dzieje naprawdę, na miejscu, w Indonezji, czy innej Malezji - któż to sprawdzi? W Polsce również to przerabiamy – Niemcy, które zlikwidowały własne górnictwo węglowe budują kopalnie u nas. My zaś mamy swoje górnictwo ograniczyć, bo węgiel jest „brudny” i „nieopłacalny”. No i produkować „energię odnawialną” na bazie kupowanych od Niemiec „czystych technologii” - tak by stosowne eurofundusze trafiły tam, gdzie od początku miały trafić.

Na odczepnego obieca się krajom rozwijającym się jakieś środki dostosowawcze - mówi się nawet o 100 mld. USD do 2020 roku. Rzecz jasna, realnie do adresatów trafi ułamek tej kwoty, ten ułamek zostanie w znacznej mierze rozkradziony przez miejscowe skorumpowane rządy, a reszta wróci do „ekologicznych” producentów różnych wiatraków z krajów zaawansowanych. Ale za to będzie podkładka do stawiania żądań – macie ograniczyć swoje energochłonne gospodarki, przecież dostaliście nasze dobre, europejskie i amerykańskie pieniądze.

Ambitnym planem stawianym sobie przez uczestników konferencji jest ograniczenie wzrostu temperatury do 2° C licząc od początku ery przemysłowej – albowiem winny ma być przemysł oparty na paliwach kopalnych. I nikomu jakoś nie przyjdzie do głowy, by zadać sobie pytanie – czy to skok cywilizacyjny był powodem wzrostu temperatur, czy odwrotnie? A tak się składa, że w historii ludzkości właśnie okresy ocieplenia przyczyniały się do rozwoju. Niestety, kończy się właśnie ciepły okres interglacjału, klimat niezależnie od naszych poczynań drastycznie się oziębi. I jeżeli już, to właśnie na to powinniśmy być przygotowani.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2929-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 49 (04-10.12.2015)

Zmierzch Mitteleuropy?

Polska to absolutna „perła w koronie” Mitteleuropy i jej utrata podważa sens całego neokolonialnego projektu.

Obserwując histerię niemieckich mediów po objęciu władzy w Polsce przez PiS, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że chodzi tu o coś więcej, niż zwyczajne rozczarowanie perspektywą nieco trudniejszych stosunków na linii Berlin – Warszawa. To nie jest tak, że tamtejszy establishment nagle się przeraził, iż polska polityka stanie się trochę bardziej asertywna, nie wspominając już o rzekomym „zagrożeniu dla demokracji”. Nie chodzi nawet o sprzeciw wobec forsowanej przez Angelę Merkel polityki imigracyjnej. Niemieckie obawy dotyczą kwestii o wiele poważniejszych – o dalekosiężnym, strategicznym znaczeniu dla przyszłości niemieckiej hegemonii na kontynencie.

Oto bowiem Niemcom wymyka się z rąk kolejny, kluczowy element regionalnej układanki. W założeniu, Europa Środkowa miała stać się niemieckim dominium (no, może z pewnymi koncesjami na rzecz Rosji) – tak gospodarczym, jak i politycznym – powiększającym potencjał Berlina w ramach Unii Europejskiej. Innymi słowy, na przestrzeni ostatnich lat realizowana była współczesna odsłona starej koncepcji Mitteleuropy – uczynienia z naszego regionu czegoś w rodzaju półkolonialnych peryferii uzupełniających i wzmacniających potęgę Niemiec. Kolonii tym wygodniejszych, że położonych tuż pod bokiem, a nie gdzieś na drugim krańcu świata. Same Niemcy nie są w stanie zdominować Europy – a przynajmniej nie w takim stopniu, jaki sobie założyły. Do utrwalenia swego przywództwa potrzebują imperium. I taki właśnie „imperialny oddech” zapewniała Berlinowi wasalizacja „nowej Europy” - podporządkowanie sobie grona państw członkowskich, wspierających na forum unijnym niemiecką politykę i zabezpieczających na polu gospodarczym jako rynki zbytu i podwykonawcy niemiecką machinę przemysłową.

Ucieleśnieniem owego zamysłu był słynny „hołd berliński” Radosława Sikorskiego w którym ówczesny szef MSZ otwarcie zrezygnował z politycznej podmiotowości Polski na rzecz realizacji wytycznych płynących z Kancelarii Rzeszy... to jest, chciałem rzec, „płynięcia z głównym nurtem Europy”. Pozostałe kraje regionu widząc naszą woltę również dostosowały się do sytuacji – ze znamiennym wyjątkiem Węgier Orbana. Wywindowanie Tuska na prominentne stanowisko w Brukseli miało zabezpieczać ten układ na poziomie unijnych struktur, przy pozostawieniu w Warszawie sterowanej pilotem, miernej i bezwolnej Ewy Kopacz.

Przejęcie władzy przez PiS może wysadzić tę koncepcję w kosmos. To już nie są małe Węgry, które gospodarczo i tak są wciąż w dużej mierze zdominowane przez niemiecki przemysł (choćby fabryki samochodów, newralgiczne jeśli chodzi o węgierski rynek pracy). Polska to absolutna „perła w koronie” Mitteleuropy i jej utrata podważa sens całego neokolonialnego projektu. „Drugi Budapeszt byłby fatalną sprawą. Gdyż wszystkie nieprawidłowości w Polsce nie dadzą się tak łatwo bagatelizować. Polska jest zbyt ważna” - napisał cytowany przez „Deutsche Welle” komentator gazety „Märkische Oderzeitung“ i choć odnosi się on do „wartości europejskich”, to równie dobrze powyższe można przyłożyć do kwestii stricte politycznych. Dlatego Gerhard Gnauck w „Die Welt” słusznie bardziej troska się ekspresowym „przenicowaniem kraju” przez nową władzę niż odstawieniem unijnej flagi przez premier Szydło. Wie, że owo „przenicowanie” oznacza automatycznie redukcję na różnych poziomach niemieckich wpływów nad Wisłą. Panikę wywołuje też wizja „repolonizacji” mediów – nie tylko ze względu na możliwość utraty zyskownego rynku, lecz także z powodu ograniczenia siły rażenia niemieckiej propagandy.

Tymczasem dekompozycja Mitteleuropy postępuje również na skutek ofensywy dyplomatycznej prezydenta Dudy. Mini-szczyt regionalnych członków NATO w Bukareszcie zaowocował już wspólnym stanowiskiem w kwestii zwiększenia obecności Sojuszu na wschodniej flance, co Berlinowi ze względu na stosunki z Rosją jest wybitnie nie na rękę. Ostatnio z kolei rządy Polski, Bułgarii, Czech, Grecji, Estonii, Litwy, Łotwy, Słowacji, Rumunii i Węgier wystosowały pismo do Komisji Europejskiej domagające się debaty w sprawie Nord Stream 2 jako zagrażającego solidarności i bezpieczeństwu energetycznemu. Jeżeli dodamy odbudowę jedności państw Grupy Wyszehradzkiej i Rumunii w sprawie „kwot” imigrantów – i to krótko po ciosie zadanym jej przez Ewę Kopacz – to zobaczymy bezprecedensową emancypację regionu. Póki co, odbywa się ona w sferze politycznych gestów, ale i tak jest to „niesubordynacja” wobec niemieckiego hegemona, która do niedawna byłaby nie do pomyślenia.

Jakiś czas temu Viktor Orban zapowiedział kres kolonizacji węgierskiej gospodarki. Pozostaje mieć nadzieję, że po latach będziemy mogli powiedzieć, iż objęcie władzy przez PiS zapoczątkowało koniec współczesnej Mitteleuropy.

*

A poza tym:

  • kiedy wprowadzony zostanie zakaz reklamowania podmiotów publicznych w prywatnych mediach?

  • kiedy nastąpi przewalutowanie kredytów frankowych?

  • kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2929-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 49 (04-10_12_2015)

środa, 9 grudnia 2015

PiS kontra system III RP

PiS wciąż pozostaje partią opozycyjną – opozycyjną wobec systemowych patologii III RP składających się na obóz władzy realnej.

I. PiS jako partia opozycyjna

Kilka tygodni temu w tekście pt. „Przetrwać bez zwycięstwa nie można” przypomniałem tytułowy cytat ze słynnego listu prof. Andrzeja Nowaka wystosowanego na konwencję wyborczą Andrzeja Dudy, twierdząc, że wygrana w wyborach prezydenckich i parlamentarnych to nie jest jeszcze sukces. PiS dopiero wygrał kwalifikacje, zajął pole position, lecz do zwycięstwa w wyścigu zostało jeszcze wiele okrążeń i to w skrajnie nieprzyjaznych warunkach. Dziś widzimy, że tworzony pracowicie przez minione 25 lat system III RP nie zamierza łatwo złożyć broni. Jak do tej pory, PiS przejął jedynie, jak to ujmuje Stanisław Michalkiewicz, „zewnętrzne znamiona władzy”. Do przejęcia władzy rzeczywistej wciąż daleka droga. Innymi słowy, jakkolwiek paradoksalnie by to nie zabrzmiało, mimo objęcia rządu i prezydentury, Prawo i Sprawiedliwość wciąż pozostaje partią opozycyjną – opozycyjną wobec systemowych patologii III RP składających się na obóz władzy realnej.

Owo stronnictwo, nazywane przeze mnie Obozem Beneficjentów i Utrwalaczy III RP to nic innego jak ściśle wyselekcjonowane grupy czerpiące korzyści z postmagdalenkowego porządku; kasta uprzywilejowanych, która zasiedliła różne habitaty jako najwyższe ogniwo łańcucha pokarmowego. Są to przyssane do mechanizmu funkcjonowania państwa organizmy pasożytnicze, których pozbycie się będzie równie trudne jak zwalczenie tasiemca. Imię ich – Legion. Znajdziemy tam watahy „resortowych dzieci”, służby specjalne, biznesmenów żyjących z szemranych geszeftów z aparatem państwa, medialnych macherów od wzbudzania masowych nastrojów, kliki urzędnicze, samorządowe, zawodowe korporacje, międzynarodowy biznes, jurgieltników na żołdzie obcych stolic... długo by wymieniać. Wszyscy oni żyją z dojenia Rzeczypospolitej, zaś ich ekspozyturą zapewniającą polityczną „kryszę” nieodmiennie są te same formacje, zmieniające jedynie co jakiś czas partyjne szyldy.

II. Widmo „sądokracji”

Jak łatwo doraźna wygrana może zmienić się w porażkę pokazuje obecna batalia o Trybunał Konstytucyjny. Zwycięstwo otworzy drogę do głębokich reform, porażka zablokuje zmiany na lata – a pamiętać należy, że wszak za chwilę TK będzie rozstrzygał we własnej sprawie, czyli wniosek o zbadanie konstytucyjności niedawnej ustawy przeforsowanej przez PiS. Przypomnijmy, że po przegranej Bronisława Komorowskiego, Platforma widząc możliwość utraty władzy, postanowiła zostawić po sobie instytucję permanentnego sabotażu, mającą blokować jakiekolwiek zmiany uderzające w interesy i spoistość obecnego systemu. Gdyby na dodatek PiS nie uzyskał samodzielnej większości i skazany zostałby na jakąś koalicję, lub rządy mniejszościowe, mielibyśmy powtórkę z lat 2005-2007 i nieustanną szarpaninę zakończoną przedterminowymi wyborami w których zmęczony elektorat zagłosowałby na jakąś „umiarkowaną” partię świętego spokoju w rodzaju Nowoczesnej. Tak się nie stało – partia Jarosława Kaczyńskiego zdobyła samodzielną większość a do tego, jak pokazały ostatnie głosowania, może liczyć na okazjonalnych sojuszników z ruchu Kukiza.

Tym większym priorytetem dla PO i jej zaplecza stała się obrona Trybunału w jego „czerwcowym” kształcie. Chodzi tu zarówno o skład personalny jak i o wynikający zeń mechanizm, czyniący z TK swoisty, nieodpowiedzialny przed nikim „nad-parlament”, mogący pod pozorem sprzeczności z Konstytucją uziemić wszelkie inicjatywy sanacyjne, a w ostateczności – odwołać prezydenta. Polskie państwo w tym układzie, przy zachowaniu pozorów „demokratycznego państwa prawnego”, przeistoczyłoby się w zakamuflowaną dyktaturę - „sądokrację” - w której ciężar władzy przeniósłby się do wąskiego, nieodwoływalnego grona. Parlament, Rada Ministrów i Prezydent stałyby się zaledwie ciałami administracyjnymi, władnymi co najwyżej mozolnie grzebać przy trzeciorzędnych szczegółach – fasadą rządów nieustannie wykładającą się na kolejnych starciach z „sądokratycznym” gremium. Dodatkowo, każda porażka przed Trybunałem byłaby pożywką dla propagandy na zasadzie – proszę, oto znowu PiS chciał się zamachnąć na „konstytucyjne wartości”, ale na szczęście strażnicy „państwa prawa” z TK mu to udaremnili.

O tym, że nie są to czcze obawy świadczy fakt, iż sędziowie Trybunału brali bezpośredni udział w pracach nad czerwcową ustawą. Pisali więc ją „pod siebie”. Każdy, kto choć otarł się o środowisko luminarzy prawa wie, jaki poziom pychy i arogancji ono sobą reprezentuje. W prezentowanej przez nich optyce jedynie ich środowiskowe autorytety upoważnione są do tworzenia i interpretacji prawa – przy czym interpretacje mogą być na tyle dowolne i szerokie, by przekraczać granice prawotwórstwa. Łatwo przewidzieć jak plastycznym narzędziem w ich rękach stałaby się obecna, rozwlekła i nieprecyzyjna konstytucja. Kolejną cechą środowiskową jest – wspólne zresztą dla całego obozu III RP – utożsamienie obecnej formy polityczno-ustrojowej państwa polskiego z demokracją jako taką, przy czym konstytucja z 1997 roku jest tu najwyższym, nienaruszalnym dogmatem. W konsekwencji, każda próba kontestacji i zmiany zastanego porządku jawi się w ich oczach jako zamach na demokrację – i w takim właśnie duchu orzekałby „czerwcowy” Trybunał.

III. Kapitał społeczny

Dlatego odbywająca się na naszych oczach bitwa o kształt Trybunału Konstytucyjnego jest absolutnie kluczowa dla kampanii uzdrawiania państwa. PiS w tej chwili próbuje niczym taran skruszyć bramy twierdzy w której schronili się beneficjenci systemu. Lub, jeśli kto woli, rozbić niczym lodołamacz zator niemożności i niewydolności państwa w którym nieuchronnie grzęźnie każda reformatorska inicjatywa. Jeśli wygramy, dalej będzie już o wiele łatwiej. Piszę „my” – ponieważ ta zmiana jest we wspólnym interesie wszystkich sił mających serdecznie dość zatęchłego, malarycznego bajora jakim stała się Polska - niezależnie od tego, czy ktoś jest zwolennikiem PiS, narodowców, Kukiza itd.

Tamci doskonale o tym wiedzą. Trybunał Konstytucyjny stał się ich ostatnią poważną instytucjonalną zaporą. Gdy ona padnie, nawet skamieniały aparat sądowniczy nie uchroni się przed reformami – a wówczas nastąpi ich koniec. Dlatego tak wyją. Stąd te histerie na tle „stalinizmu”, „III Rzeszy”, „putinizmu”, „faszyzmu” i czego tam jeszcze. Ale dobra nasza – im głośniej i głupiej wrzeszczą, tym lepiej. Wrzaski te bowiem nie wyrażają żadnych zbiorowych emocji, poza nerwowym rozedrganiem krzyczących. Oni po prostu czują, że za chwilę ich czas, jako uprzywilejowanej kasty, dobiegnie końca. Natomiast zwykli ludzie mają ich lęki i frustracje głęboko gdzieś. Elity III RP płacą w tej chwili cenę za dwudziestopięciolecie pogłębiającego się, społecznego wyobcowania. Za lata ojkofobicznej pogardy okazywanej własnemu narodowi i zbywania narastających społecznych problemów. Nie byli w stanie wiarygodnie wyjść z dotychczasowej roli podczas kampanii Komorowskiego, wyborów parlamentarnych, nie są w stanie uczynić tego i teraz. Stać ich w tej chwili jedynie na groteskowe akcje w rodzaju facebookowej „konspiracji”, która w realu zgromadziła na demonstracji kilkadziesiąt osób – i to w Warszawie, najbardziej platformerskim mieście w Polsce. Porównajmy to sobie z miesięcznicami smoleńskimi, demonstracjami narodowców, tłumami zgromadzonymi na uroczystościach Radia Maryja, że już o Marszu Niepodległości nie wspomnę.

Taka jest różnica między „obywatelskim” zapleczem Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP, a zgromadzonym przez lata opozycji społecznym kapitałem obozu patriotycznego. Dostrzega to nawet antysystemowa lewica. „Państwa nie było, gdy pracodawca nie wypłacał pensji, zatrudniał na czarno albo na śmieciówce. Ludzie nie będą bronić państwa, które ich nie broniło” - napisała Marcelina Zawisza z partii „Razem” - i tak to faktycznie wygląda. Większość społeczeństwa widzi, że „onych”, tam na górze, ogarnął strach. A skoro się boją, to znaczy że po pierwsze – są słabi, po drugie zaś – mają coś za uszami.

Jest jeszcze jedna rzecz. Otóż obóz patriotyczny był gotów przez ostatnie lata ryzykować – ostracyzmem, wyśmianiem, lecz także aresztem, spałowaniem, nalotem ABW na mieszkanie, procesami. Topniejące pokolenie „ciepłej wody w kranie” nie jest gotowe zaryzykować niczym – nawet katarem, jeśli demonstracja czy inny „event” przypadałby akurat w kiepską pogodę. Warto to jeszcze raz dobitnie unaocznić. Potrzebny jest czytelny sygnał poparcia dla zmian i sądzę, że masowa manifestacja – chociażby 13 grudnia, jak rok temu, po sfałszowanych wyborach, byłaby dobrym pomysłem. Niech jeszcze raz na nas popatrzą i poczują ten chłodek wędrujący wzdłuż kręgosłupa.

*

Nie zaprzeczając wadze opisanej powyżej batalii, nieustannie przypominam się ze swymi postulatami, których spełnienie nie wymaga niczego prócz woli i determinacji. A zatem:

  • kiedy wprowadzony zostanie zakaz reklamowania podmiotów publicznych w prywatnych mediach?

  • kiedy nastąpi przewalutowanie kredytów frankowych?

  • kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2929-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 47 (02-08.12.2015)

Pod-Grzybki 30

Drodzy Państwo, pragnę poinformować, że zostałem „obrońcą demokracji”. Wprawdzie na krótko i bez swojej wiedzy i zgody, ale zawsze. Wszedłem ci ja sobie na Facebooka i ze zdumieniem odkryłem, że jakaś uczynna osoba bez zbędnego pytania zapisała mnie do grupy „Komitetu Obrony Demokracji” - tak, tego z opornikiem, któremu taką klakę robi „Szechter Cajtung”. Teraz żałuję, że się od razu wypisałem i nie zrobiłem pamiątkowego screenshota. Byłby jak znalazł, gdy po latach powstanie jakiś nowy ZBoWiD weteranów walki z pisizmem-kaczyzmem. Może załapałbym się na rentę kombatancką? Zatem, jeśli ktokolwiek z Państwa ma profil na FB, radzę nie mieszkając wejść i sprawdzić, czy aby również i Państwo nie znaleźliście wśród płomiennych szermierzy wolności. Hasło na dziś: wstąp do KOD-u – Twój fejsbukowy profil już tam jest!

*

Że polskie media dostały piany po wygranej PiS – wiadomo. Ale to, co wyprawiają media niemieckie jest jednak pewnym ewenementem. Histerią prześcigają nawet folksdojczów z „Szechter Cajtung”, co jak by nie patrzeć, stanowi spore osiągnięcie. Nieco światła rzuca cytacik w którym autor mówi, że już „nie przypilnowanie” Węgier było „trudne do wytrzymania” i dalej: „Drugi Budapeszt byłby fatalną sprawą. Gdyż wszystkie nieprawidłowości w Polsce nie dadzą się tak łatwo bagatelizować. Polska jest zbyt ważna”. I wszystko jasne – Polska to wszak perła w koronie niemieckiej Mitteleuropy. I ta perła właśnie wyślizguje się Niemcom z rąk.

*

A co tam, nie odmówię sobie – oto garść cytatów z mojego ulubionego serwisu „Deutsche Welle” (taka polskojęzyczna gadzinówka istniejąca po to, by „Szechter Cajtung” miał co przytaczać): „polski rząd celuje w niemieckich wydawców”, „oślepienie, upojenie i lęk napędzają nowy polski rząd”, „Warszawę trzeba przymusić do okazania solidarności”, „Polska - nowe Węgry”, „nacjonalizm, totalitaryzm, bezczelność i demontaż demokracji”, „Kaczyński - samowładca”... Proszę sobie przeczytać powyższe na głos – te wykwity bezsilnej furii są prawdziwą muzyką dla uszu. Swoją drogą, ciekawe co Niemcy będą pisać gdy PiS faktycznie zacznie dogłębnie czyścić państwo?

*

Już wiem: „polscy demokraci proszą o interwencję”, „Bundeswehra na prośbę polskich demokratów przybywa z pomocą”, „Breslau i Stettin odzyskane dla demokracji”, „polscy faszyści bronią się w Warschau”, „Hans Frank apeluje o udział w dziele odbudowy Generalnego Gubernatorstwa”, „wszystkie faszystowskie Polaki, które nie zapiszą się do KOD-u zostaną złapane i rozstrzelane”.

*

Biało-czerwona wreszcie bez towarzystwa unijnej szmaty. Oby ten symboliczny gest okazał się proroczy – przypomnę, że w 2020 skończą się euro-fundusze i tym samym zniknie ostatni powód dla którego siedzimy w tym kołchozie.

*

A poza tym:

  • kiedy wprowadzony zostanie zakaz reklamowania podmiotów publicznych w prywatnych mediach?

  • kiedy nastąpi przewalutowanie kredytów frankowych?

  • kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

„Pod-Grzybki” opublikowane w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 47 (02-08.12.2015)

czwartek, 3 grudnia 2015

Media i władza – czas na zmiany

Potrzeba ustawowego embarga na reklamowanie się instytucji publicznych w prywatnych mediach.

Jedną z patologii polskiego rynku medialnego, którą podnoszono za rządów słusznie minionych, był problem ukrytego dotowania prywatnych gazet i telewizji przez różne instytucje publiczne. Chodziło np. o prenumeratę wybranych tytułów prasowych oraz ogłoszenia płatne i reklamy wykupywane przez ministerstwa, rządowe agendy, spółki Skarbu Państwa itd. Do legendy przeszła „kampania promocyjna” Lasów Państwowych, które uznały za stosowne zachwalać w „Gazecie Wyborczej” zalety świeżego powietrza, spacerów i wypoczynku na łonie natury. System ten (bo był to cały system funkcjonujący na zasadzie bata i marchewki, o czym szerzej za chwilę) skutkował dwoma podstawowymi wynaturzeniami. Po pierwsze, zaburzał przejrzystość gry rynkowej stawiając w uprzywilejowanej sytuacji jedne podmioty kosztem innych. Po drugie, wiązał wybrane media z aparatem władzy, czyniąc z nich, jako beneficjentów rządowych quasi-dotacji, nieformalne organy obozu rządzącego. Tym samym, kontrolna funkcja „czwartej władzy” stawała się w znacznej mierze fikcją.

Skalę tego procederu ukazywał nieco już zapomniany raport Parlamentarnego Zespołu ds. Obrony Wolności Słowa, opublikowany w 2014 r. Sądzę, że warto go odświeżyć i przypomnieć choćby podstawowe dane w nim zawarte, by unaocznić ogrom transferów finansowych na linii władza – media. I tak, w samym 2013 roku KPRM oraz ministerstwa prenumerowały dziennie 581 egz. „Rzeczpospolitej”, 524 egz. „Dziennika Gazety Prawnej” i 500 egz. „Gazety Wyborczej” (z braku miejsca podaję tylko pierwszą trójkę), co przekładało się na roczną sumę wydatków: „Rzeczpospolita” - 404 532, 44 zł, „Dziennik Gazeta Prawna” - 361 196, 63 zł, „Gazeta Wyborcza” - 227 434, 59 zł. Łącznie (wraz z pozostałymi tytułami) prenumerowano dzienniki na sumę 1 213 890,98 zł. Jeśli chodzi o tygodniki, to prenumerata rozkładała się następująco: „Polityka” - 375 egz., „Newsweek Polska” - 295 egz., „Wprost” - 254 egz. Rocznie wyniosło to w sumie: „Polityka” - 56 118,48 zł, „Wprost” - 42 335,40 zł, „Newsweek Polska” - 41 489,16 zł. Ogółem na prenumeratę wszystkich tygodników wydano w 2013 roku 212 619,70 zł.

A jak wyglądał rządowy „tort reklamowy”? W latach 2008-2013 wszystkie resorty na ogłoszenia i komunikaty w mediach ogólnopolskich wydały 149 522 485,33zł, co daje średnią 24 920 414,22 zł rocznie. Wśród dzienników największymi beneficjentami we wspomnianym okresie były: „Gazeta Wyborcza” - 6 877 955,49 zł, „Rzeczpospolita” - 4 377 411,62 zł, „Dziennik Gazeta Prawna” - 1 051 251,28 zł. Procentowo powyższe prezentuje się tak: „Gazeta Wyborcza” - 54 proc., „Rzeczpospolita” - 34 proc., „Dziennik Gazeta Prawna” - 8 proc. Przejdźmy do tygodników: „Polityka” - 603 092,80 zł, „Newsweek Polska” - 562 277,60 zł, „Wprost” - 106 033,40 zł. Procentowo: „Polityka” - 47 proc., „Newsweek Polska” - 44 proc., „Wprost” - 8 proc. Jeśli chodzi o stacje telewizyjne, „podział łupów” wyglądał następująco: TVP – 30 850 895,15 zł, TVN – 21 905 142,70 zł, Polsat – 9 952 573,91 zł. W procentach: TVP – 49 proc., TVN – 35 proc., Polsat – 16 proc.

Krótko mówiąc – grosz po który warto się schylić, a zwróćmy uwagę, że powyższe dane dotyczą jedynie KPRM i ministerstw. Nie trzeba chyba dodawać, że wartość pokazanych tu przepływów szła w parze z odpowiednią linią redakcyjną wymienionych mediów. Innymi słowy – mieliśmy do czynienia z systemową korupcją, gdzie marchewką było podłączenie do budżetowej kroplówki, kijem zaś – widmo odstawienia od hojnej piersi państwowego sponsora. Z tym patologicznym mechanizmem trzeba skończyć i nie ukrywam, że tego właśnie oczekuję od nowej władzy w ramach „dobrej zmiany”. Nie zamiany ról na zasadzie – od teraz odcinamy od finansowego tlenu „tamtych”, a dotujemy „naszych”, tylko ustawowego embarga na reklamowanie się instytucji publicznych w prywatnych mediach. Poza wszystkim innym - przy obecnych możliwościach komunikacyjnych wielostronicowe ogłoszenia o przetargach i temu podobne są zwyczajnie anachronizmem.

Dobrym początkiem jest zapowiedź przekształcenia Telewizji Polskiej i Polskiego Radia w instytucje kultury utrzymywane z powszechnej opłaty audiowizualnej, dotąd bowiem media zwane publicznymi miały dziwaczny status czegoś pomiędzy podmiotem państwowym a nadawcą komercyjnym, co przejawiało się chociażby w maksymie byłego szefa TVP Roberta Kwiatkowskiego - „tyle misji, ile abonamentu”. Pozwoli to przestawić media publiczne z głowy na nogi i uleczyć ich finansowanie. Kolejnym efektem będzie „uwolnienie” blisko miliarda złotych rocznie – tylko w 2014 roku TVP zarobiła na reklamie 902 mln zł, przy ogólnej wartości rynku telewizyjnego 3,8 mld. zł. Nie trzeba już będzie dotować TVN-u i Polsatu, dadzą sobie radę, zapewne część z owego „zwolnionego” miliarda trafi również do mediów papierowych oraz internetu. Prywatne media zerwą rozliczne pępowiny łączące je z władzą – każdą władzą – a rząd będzie miał „swoje” państwowe TVP i Polskie Radio. Na dłuższą metę, tak będzie zdrowiej – dla wszystkich.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2877-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 48 (27.11-03.12.2015)

Sieroty po III RP

Sierotom po III RP z fejsbukowej konspiracji życzę mocnych nerwów, bo czeka ich z pewnością jeszcze wiele niezapomnianych wrażeń.

Do pewnego momentu funkcjonowało w naszym dyskursie, z przeproszeniem, publicznym, określenie „sieroty po PRL”. Obejmowało ono bardzo zróżnicowane grono osób: zarówno tzw. „prostych ludzi” wyrzuconych przez III RP za burtę, jak i tych, którzy z nostalgią wspominali czasy młodości bo za Gierka Polska rosła w siłę, a Jaruzelski jaki był, taki był, ale przynajmniej „zaprowadził porządek” i uchronił Polskę przed ruską inwazją (powyższe polecam uwadze tych, którzy twierdzą, że Polacy byli odporni na propagandę – nie, w dużej mierze nie byli). Osobną kategorię stanowili przedstawiciele kasty beneficjentów tamtego systemu – czy to z powodu społecznego awansu (gros tzw. „lumpeninteligencji”), czy ze względu na karierę w strukturach PZPR. Ta formacja społeczna na szczęście zeszła już na margines, ale za to pojawiła się jej współczesna odmiana – sieroty po III RP.

To wprost niebywałe, by raptem po kilku dniach od formalnego przejęcia władzy przez Prawo i Sprawiedliwość uaktywniła się taka rzesza poszkodowanych, wykluczonych, zagrożonych represjami, prześladowanych... Postanowili się oni skrzyknąć na Facebooku i zawiązać „Komitet Obrony Demokracji”, symbolem swym uczynić opornik i nawiązać w ten sposób do PRL-owskiej opozycji, ze szczególnym uwzględnieniem Komitetu Obrony Robotników. Mamy tutaj do czynienia z wielopoziomową hucpą.

Po pierwsze – tym ludziom realnie nic nie zagraża poza uczuciem dyskomfortu, że władzę przejęła formacja, której nauczyli się z całego serca nienawidzić – i to nienawiścią tak patologiczną w swej intensywności, że momentami odbierającą wręcz pełnię władz umysłowych. Wystarczy prześledzić, co mieli i mają do powiedzenia ludzie tacy jak Stefan Bratkowski, Waldemar Kuczyński, czy ostatnio profesor Zoll.

Po drugie – historyczny KOR powstał w reakcji na prześladowania robotników w Radomiu i Ursusie. Zawiązała go grupka inteligentów pragnących nieść pomoc prawną i materialną ludziom nie posiadającym wówczas skutecznego „know-how” pozwalającego przeciwstawić się władzy. Innymi słowy – KOR-owcy działali na rzecz innych, natomiast obecni „KOD-owcy” działają wyłącznie w obronie własnego, partykularnego interesu, jako Samoobrona Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP.

Po trzecie – jak by nie patrzeć, obecnie założyciele dawnego KOR-u znajdują się w PiS-ie - są to Antoni Macierewicz oraz Piotr Naimski (Kuroń z Michnikiem dołączyli dopiero później) i należą do szczególnie znienawidzonych przez „obóz III RP” przedstawicieli tego ugrupowania.

No i po czwarte – dzisiejsi „KOD-owcy” przyznają sobie monopol na demokrację: utożsamiają ją mianowicie z jednym, ściśle określonym tworem ustrojowo-politycznym zwanym III RP, a i to jedynie wówczas gdy zarządza nim któraś z postmagdalenkowych sitw towarzysko-politycznych wywodzących się bądź z Unii Demokratycznej, bądź z „reformatorskiej” postkomuny.

Jazgot, jaki podniósł się po pierwszych posunięciach nowej władzy świadczy tylko o tym, że uderzenia były celne. To nic innego jak kwik świńskich ryjów odrzynanych od koryta, bądź przeczuwających, że za chwilę zostaną oderżnięte. Owszem, czasem to odrzynanie przyrośniętych do żarcia pysków dokonywane jest tępym nożem (może dlatego tak boli), ale skala zgangrenowania szeroko rozumianego życia publicznego we wszystkich jego obszarach jest taka, że inaczej się nie da. I chwała PiS-owi, że zabrał się za tę operację od pierwszych dni urzędowania. Właśnie po to zostali wybrani i – jeśli wierzyć sondażom dającym partii Jarosława Kaczyńskiego stabilne poparcie – wyborcy to doceniają, nie przejmując się medialną histerią. Odcięcie przedstawicieli dotychczasowego systemu od służb specjalnych, mianowanie Antoniego Macierewicza szefem MON, rozbrojenie bomby podłożonej przez Platformę w Trybunale Konstytucyjnym, natychmiastowy zakaz sprzedaży państwowej ziemi nałożony w Ministerstwie Rolnictwa przez Krzysztofa Jurgiela, wreszcie – co cieszy szczególnie – ułaskawienie Mariusza Kamińskiego i postawienie go na czele służb – można tylko bić brawo i czekać na więcej. Swoją drogą, przypadek Mariusza Kamińskiego jest symptomatyczny – korowód umorzeń, tańca pomiędzy sądowymi instancjami, świadczył o bezradności i ciągnięciu sprawy „na siłę”, byle coś znaleźć. Trzeba było dopiero Wojciecha Łączewskiego spuszczonego na tę okoliczność z sędziowskiego łańcucha, by doprowadzić do nieprawomocnego skazania.

Cóż, sierotom po III RP z fejsbukowej konspiracji życzę mocnych nerwów, bo jeżeli PiS utrzyma konsekwencję dotychczasowych działań, czeka ich z pewnością jeszcze wiele niezapomnianych wrażeń. PiS-owi natomiast życzę żelaznego uporu w czyszczeniu pozostawionego przez PO grajdołu i dlatego na koniec tradycyjnie przypominam się ze swymi postulatami, a zatem:

  • kiedy wprowadzony zostanie zakaz reklamowania podmiotów publicznych w prywatnych mediach?

  • kiedy nastąpi przewalutowanie kredytów frankowych?

  • kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2877-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 48 (27.11-03.12.2015)

poniedziałek, 30 listopada 2015

Między dżihadem a rekonkwistą

Skoro mamy wewnątrzeuropejski dżihad, to musimy odpowiedzieć wewnątrzeuropejską rekonkwistą/krucjatą.

I. Europa i kamieni kupa

Rozczuliło mnie lewackie miauczenie, że zamachowcy z Paryża rekrutowali się głównie spośród mieszkającej w Europie od pokoleń ludności muzułmańskiej, w związku z czym absolutnie nie należy ich wiązać z obecnymi „uchodźcami”. Dobrze, rozbrójmy tę kretyńską, propagandową bombkę i miejmy to za sobą. Przede wszystkim, wśród terrorystycznej szajki jak najbardziej znaleźli się przemyceni w tłumie wysłannicy Państwa Islamskiego. Ale mniejsza – rzecz w tym, że mordercy pochodzący ze środowisk „osiadłych” muzułmanów są żywym dowodem na porażkę polityki multikulturalizmu i świadectwem, że pozornie „zasymilowani” wyznawcy Allaha są bombą z opóźnionym zapłonem. Przesłanie lewicy można w zasadzie streścić następująco: przygarnijmy „uchodźców” i poczekajmy aż zaczną nas wyrzynać ich dzieci. Te „oswojone”, urodzone w Europie i z tutejszym obywatelstwem.

Paryski zamach świadczy także o nieskuteczności dotychczasowych środków prewencyjnych. Francuskie służby po masakrze w „Charlie Hebdo” dostały nadzwyczajne uprawnienia inwigilacyjne. Od dłuższego czasu było wiadomo, że terroryści stosują nową taktykę – zamachów mają dokonywać nie lokalni muzułmanie, tylko pochodzący z innych państw UE, korzystając z otwartych granic strefy Schengen. I co? Wychodzi, że Europa, to mówiąc klasykiem, „kamieni kupa”, a byle banda fanatyków z kałachami może urządzać rzeźnię gdzie popadnie. No chyba, że odpowiednie służby miast tropić dżihadystów skupiły się na monitorowaniu „skrajnej prawicy”, gdyż to ona właśnie, jak nas pouczają od świtu do zmierzchu, jest najpoważniejszym zagrożeniem dla Europy... Ale ostatecznie dobiły mnie „recepty” różnych mędrców perorujących, co należy zrobić, by podobnej jatki uniknąć w przyszłości – tu już mieliśmy odlot w kierunku najczystszej, świadczącej o kompletnej bezsilności, fantazji.

II. Hidżra i dżizja

Otóż, w reakcji na zamachy pojawiają się postulaty wspólnej wyprawy na Bliski Wschód w celu „opanowania sytuacji”. To jest naprawdę paradne: Syryjczycy i inni będą kolonizować Europę, pobierać od Europejczyków haracz zwany pomocą socjalną, my zaś pójdziemy walczyć - w ich imieniu i interesie. Proszę zwrócić uwagę, jaką, patrząc z perspektywy islamu, mamy sytuację. Oto dokonuje się „hidżra”, czyli przewidywana przez Koran forma podboju polegająca na zasiedlaniu danego terytorium przez „synów Proroka”. Z ich punktu widzenia jest to „ziemia Boga” - ląd, który muzułmanom się należy i winni objąć go we władanie. Owo „należy” to zresztą słowo-klucz opisujące nastawienie najeźdźców oraz ich oczekiwania wobec Europy i Europejczyków. W islamie funkcjonuje coś takiego jak „dżizja” - danina płacona przez chrześcijan muzułmanom - i część migrantów właśnie w taki sposób traktuje otrzymywany w Europie „socjal”. Nie jako jałmużnę, lecz jako należną im daninę właśnie. Nic więc dziwnego, że eskalują roszczenia – skoro niewierni płacą im daninę, to wszak można wymusić jej zwiększenie. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia... Znana jest wypowiedź jednego z „uchodźców” domagającego się zapewnienia mu seksu, gdyż „bolą go jądra” - zatem „dżizja” może również przybrać formę „świadczeń w naturze”: oddania do dyspozycji wyposzczonym przybyszom europejskich kobiet. Hmm, może by podesłać im panią Kingę Dunin, która nie tak dawno temu rozpływała się nad przymiotami przybywających do Europy „książąt Orientu”?

No, a teraz ten pomysł wyprawy, by „zaprowadzić porządek”. W kontekście powyższego, okazałoby się, że Europejczycy nie tylko płacą „dżizję”, ale stają się janczarami imigrantów. Oczywiście, Zachód ma swoje za uszami – sprowokowanie serii rewolt w ramach „arabskiej wiosny”, wcześniej inwazja na Afganistan i Irak (do której również my, Polacy, dołożyliśmy swoje trzy grosze „umacniając sojusz” z USA – ile to było warte, przekonaliśmy się w momencie „resetu” Obamy). Okazało się, że zaordynowane lekarstwo na islamski dżihadyzm, którego nową odsłonę zapoczątkował zamach z 11 września 2001, jest gorsze od samej choroby – świat muzułmański nie jest w stanie wprawdzie przeciwstawić się Zachodowi w bezpośrednim, konwencjonalnym starciu, ale ma broń równie skuteczną – ludzi. I właśnie jej używa. Z jednej strony przeszkolone, fanatyczne jednostki siejące terror, z drugiej – ludzka rzeka zalewająca wrogi obszar i bez skrupułów wykorzystująca liberalne przesądy rozmamłanej mentalnie Europy.

III. Poroniona „krucjata”

Mówiąc pół żartem, pół serio – udział w podobnej „krucjacie” miałby dla nas sens jedynie wówczas, gdybyśmy na jej skutek mogli sobie wykroić stosunkowo nieduże acz zasobne w jakieś dobra „województwo lewantyńskie” w którym ludność autochtoniczna trzymana byłaby za pyski tak, by nawet nie pomyślała o buncie. Innymi słowy, kolonializm w możliwie najbardziej zamordystycznym wydaniu – na podobieństwo krwawej tyranii, jaką utrzymywał w posłuchu tę dzicz Assad, Hussajn, czy inny Kadafi. Tylko wtedy takowa wycieczka miałaby ręce i nogi. Jeżeli nie chcielibyśmy się brudzić codziennym, żmudnym terrorem, moglibyśmy nawet takie „województwo” dać w arendę Izraelowi w zamian za cykliczny „czynsz” i zrzeczenie się wszelkich roszczeń majątkowych w stosunku do Polski. Podobna metoda sprawdzała się u nas przez stulecia na linii dziedzic-arendarz-chłopi, więc może sprawdziłaby się i dzisiaj. „Czynszem” mogłyby być nawet te same 3 miliardy dolarów rocznie, które Izrael otrzymuje od Stanów Zjednoczonych. Co wycisnęliby z oddanych im ludzi i ziemi ponad to – byłoby ich. Żydzi nie mają skrupułów, nie pozwalają wiązać sobie rąk różnym humanitarnym sentymentom i wiedzą jak obchodzić się z autochtonami. Tu jednak najpierw należałoby realistycznie skalkulować koszta i spodziewane zyski, no i przede wszystkim – dysponować siłą, by całe przedsięwzięcie przeprowadzić. Póki co, nie stać nas – ani militarnie, ani finansowo, zatem sprawę można odstawić w kąt. Przynajmniej do czasu.

Równie poronionym pomysłem jest koncepcja formowania w Europie spośród migrantów jakichś legionów, które po przeszkoleniu i uzbrojeniu wysłane zostałyby na Bliski Wschód, by walczyć o swoje ziemie. Pierwsza rzecz – jak posegregować tę przemieszaną masę Syryjczyków, Irakijczyków, Afgańczyków i diabli wiedzą, kogo jeszcze? Afgańczyk nie będzie walczył o Syrię i vice versa. To są ludzie bez dokumentów, bez tożsamości, tak naprawdę nic o nich nie wiemy. Po drugie – jaką mamy gwarancję, że uzbrojeni nie rzucą się nam do gardeł, lub chwilę później nie wrócą, by nas masakrować? Bo nam obiecają, że tego nie zrobią? Pamiętajmy, że w islamie okłamywanie niewiernych i kamuflowanie się na wszelkie możliwe sposoby, by następnie tym skuteczniej uderzyć, jest ogólnie przyjętą metodą prowadzenia walki – o czym przekonujemy się przy okazji kolejnych zamachów przeprowadzanych przez „zasymilowanych” muzułmanów. No i po trzecie, najważniejsze – gdyby chcieli walczyć, to by ich tutaj nie było. Zostaliby u siebie, tak jak lokalne siły samoobrony operujące w Syrii, czy Kurdowie, którzy jako jedni z nielicznych realnie walczą z Państwem Islamskim przy minimalnym wsparciu Zachodu i z wrogą Turcją nad głowami.

Pouczające jest doświadczenie amerykańskie. USA wydały setki milionów dolarów na obozy szkoleniowe mające sformować tam, na miejscu, „umiarkowane” oddziały walczące przeciw Państwu Islamskiemu. Jedyna grupa, którą udało się wyszkolić poszła z miejsca w rozsypkę, częściowo przechodząc na stronę PI. Śmiem przypuszczać, że z wyszkolonymi w Europie „legionami” imigrantów byłoby podobnie.

IV. Rekonkwista

Nie ma co się łudzić – na skutek obłąkańczej polityki imigracyjnej (a w zasadzie – jej braku, bo ogłoszenie, że „herzlich wilkommen” wszystkich jak leci, nie jest żadną polityką, jeszcze raz podziękujmy „mutter Angeli”) Europa zafundowała sobie wewnętrzny dżihad na pokolenia. Zabijać będą zarówno nowi przybysze zaraz po tym, jak już się tutaj jako tako zadomowią, ich potomkowie oraz potomkowie tych, którzy są „tutejsi” od dziesięcioleci – a reszta będzie się pracowicie rozmnażać na chwałę Allaha. W zasadzie jedynym sposobem na ograniczenie zagrożenia jest - nie bacząc na koszty - odesłanie tego miliona, który właśnie przybył, zasieki na zewnętrznych granicach UE, przechwytywanie łódek i ich zatapianie połączone z konsekwentnym odstawianiem migrantów tam skąd przyszli, zawieszenie strefy Schengen i przywrócenie kontroli na granicach państw członkowskich. A nade wszystko – zerwanie z ideologicznym obłędem „tolerancji” oraz „multi-kulti”. Krótka piłka – nie podoba ci się u nas, nie akceptujesz naszych reguł – won! Albo do piachu - co pan, panie muslim, wolisz. Skoro mamy wewnątrzeuropejski dżihad, to musimy odpowiedzieć wewnątrzeuropejską rekonkwistą/krucjatą. Każda inna droga będzie tylko odwlekaniem zagłady.

*

A poza tym:

  • kiedy wprowadzony zostanie zakaz reklamowania podmiotów publicznych w prywatnych mediach?

  • kiedy nastąpi przewalutowanie kredytów frankowych?

  • kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

Bliskowschodni kocioł

Euro-kalifat

Niemiecki dżihad

Bankructwo Angeli Merkel

Charlie Hebdo w jaskini demonów

Imigranci chędożą Europę

Pełzający dżihad

Wędrówki ludów

Zamach we Francji czyli deja vu

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2877-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 46 (25.11-01.12.2015)

Pod-Grzybki 29

Paweł Kukiz z właściwą sobie konsekwencją najpierw zagłosował przeciw votum zaufania dla rządu Beaty Szydło, by zaraz potem poprzeć PiS-owską ustawę o Trybunale Konstytucyjnym. Teraz bukmacherzy powinni otworzyć zakłady jak Kukiz'15 będzie głosował w kolejnych posiedzeniach Sejmu. Sądzę, że w porównaniu z prognozowaniem zachowań „kukizowców”, trafienie „szóstki” w totka to będzie mały pikuś.

*

Ajajaj! Faszyzm, panie, faszyzm! Tak przynajmniej obwieściły naczelne autorytety salonowszczyzny po uchwaleniu ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, która – warto przypomnieć – odwraca jedynie skutki tego, co nawet w „Szechter Cajtung” określono mianem „politycznego skoku PO na Trybunał”. Od siebie dodam jeszcze, że Platforma na różne postulaty opozycyjnego wówczas PiS-u, tudzież obywatelskie inicjatywy, zwykła była reagować słowami: „wygrajcie sobie wybory”. No to sobie wygrali, a wam, drogie misie, zostało już tylko łkanie w poduszkę.

*

Jak donoszą postępowe mediodajnie, za zamachami w Paryżu stali jacyś bliżej niezidentyfikowani „Belgowie”. Wychodzi na to, że ci Belgowie to strasznie krwiożerczy naród. Pytanie tylko, dlaczego francuskie lotnictwo zbombardowało w odpowiedzi Państwo Islamskie, a nie Brukselę.

*

Ojojoj! Jedwabne, panie, i pogrom kielecki! Na antyislamskiej demonstracji narodowców we Wrocławiu pewien człowiek, znany jako współpracownik Stonogi i mający wśród antysystemowców opinię prowokatora, spalił kukłę Żyda, co wywołało w „Szechter Cajtung” stosowne paroksyzmy. Mniej więcej w tym czasie Tomasz Lis i Palikot dywagowali sobie w najlepsze na twitterze o prof. Janie Śpiewaku, że ten najpewniej, jako Żyd, bronił ustawy o Trybunale ze strachu przed PiS-em. Cóż, na miejscu narodowców uważałbym z kolejnymi demonstracjami, bo ani chybi będą pojawiać się na nich Lis z Palikotem, by palić kukłę Śpiewaka – i to dopiero będzie!

*

Mentalna bolszewia Platformy znów dała znać o sobie – tym razem okazało się, że doszczętnie rozszabrowano prezydencką willę w Klarysewie. Starsi Polacy jeszcze pamiętają, że w identyczny sposób zachowywali się sowieccy sołdaci w miejscach gdzie kwaterowali – co się dało, kradli, a czego nie mogli wynieść – niszczyli. Z Klarysewa ekipa Komorowskiego wyniosła więc blisko 400 różnych „trofiejnych” przedmiotów – od mebli i dywanów po sokowirówkę. Hm, przynajmniej nie rozpalili ogniska w salonie, żeby ugotować na nim bigos myśliwski.

*

Minęła 50 rocznica wystosowania pamiętnego listu polskich biskupów do niemieckich braci w wierze i w związku z tym naszła mnie taka refleksja – gdyby za kolejnych 50 lat biskupi chcieli napisać list, to zapewne musieliby go kierować do wielkiego muftiego Berlina, bo innych partnerów do dialogu za Odrą już nie będzie.

*

A poza tym:

  • kiedy wprowadzony zostanie zakaz reklamowania podmiotów publicznych w prywatnych mediach?

  • kiedy nastąpi przewalutowanie kredytów frankowych?

  • kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

„Pod-Grzybki” opublikowane w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 46 (25.11-01.12.2015)