środa, 30 stycznia 2013

Krach „NE”, czyli złapał kozak Tatarzyna...

Obaj cwaniaczkowie – Łazarz i Opara - są siebie warci i powinni pójść na rynek, żeby naciągać jeleni na grę w „trzy karty”.

I. Złapał kozak...

Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale z tego co opublikował Łazarz z jednej strony, a Opara z drugiej, wynika, że domena Nowy Ekran na nazwa.pl była osobistą własnością Łażącego Łazarza na bazie której należąca do Opary spółka Nowy Ekran S.A. stworzyła portal „Nowy Ekran”. Wszystko na zasadzie jakiejś robionej „na gębę” uprzejmości, bez stosownych umów, w wyniku czego kto inny jest właścicielem domeny, a kto inny właścicielem zbudowanego na tejże domenie portalu. Na dodatek Łazarz – właściciel domeny - był pracownikiem spółki będącej właścicielem portalu. Dobrze zrozumiałem?

Idźmy dalej. Jeżeli tak to wyglądało, to mamy do czynienia z układem w którym od początku żaden z partnerów nie ufał drugiemu i zakładał, że wydyma drugą stronę przy pierwszej nadarzającej się okazji. Ta skrajnie nietransparentna sytuacja trwała dopóki były pieniądze. Gdy pieniądze się skończyły, obie strony przystąpiły do działań mających na celu wyrugowanie dotychczasowego partnera i przejęcie obu dóbr – zarówno domeny jak i portalu, bo tylko oba naraz mają jakąś rynkową wartość. I tak, Łażący Łazarz usiłował zajumać portal Oparze i jego spółce, zaś Opara z Grabowskim zrobili zamach na domenę Nowego Ekranu na nazwa.pl. Złapał kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma... prawidłowo rekonstruuję rozwój wydarzeń?

Jeśli tak, to znaczy, że obaj cwaniaczkowie są siebie warci i powinni pójść na rynek, żeby naciągać jeleni na grę w „trzy karty”, bo prezentują mentalność na takim właśnie poziomie.

II. Po co Oparze był potrzebny „NE”?

Po co Oparze był potrzebny cały ten internetowy biznes? Bo przecież nie po to, by zarabiać pieniądze. Otóż Opara postanowił wejść do polityki i umyślił sobie, że taki portal będzie dobrą medialną odskocznią, a blogerzy znakomitym mięsem armatnim. Blogerzy mieli budować wizerunkową aurę „patriotyzmu” i „niezależności” przykrywającą smród onuc różnych trepów rodem z Układu Warszawskiego - członków SOWY czy Pro Militio z WSI w tle - oraz innych nieciekawych konszachtów Opary z ludźmi pokroju Wachowskiego. Temu też miał służyć ostentacyjny brak cenzury – bo faktycznie, „Nowy Ekran” puszczał wszystko jak leci, a bany stosował sporadycznie. Był to nader skuteczny wabik na blogerów, wpisany w strategię wizerunkową przedsięwzięcia. Do tego jeszcze osoba redaktora naczelnego, czyli Łażącego Łazarza owianego nimbem autora tekstów „Gruppenführer KAT” i „Głowa zdrajcy”, wyrzuconego z Salonu24 w aureoli blogerskiego bojownika o prawdę i wolność słowa.

Blogerzy mieli zatem stanowić zaczyn przyszłego elektoratu, robić darmowy „pijar” w sieci i generalnie pełnić rolę naganiaczy dla politycznych interesów i ambicji Opary. Wielu dało się uwieść, jednak z czasem magia dobrego wujka z antypodów zaczęła blaknąć. Każdy kto miał nieszczęście przebrnąć choćby przez jeden z grafomańskich „manifestów” biznesmena, wie dlaczego. Takiego natężenia „bogoojczyźnianego” pustosłowia i nadętych banałów nie zniesie na dłuższą metę żaden normalny człowiek. Teksty Opary operujące nieznośnie napuszoną frazeologią same w sobie mają walor odstręczający i na dłuższą metę nie trzeba byłoby nawet demaskatorskich artykułów Aleksandra Ściosa, by zdyskredytować całą tę poronioną inicjatywę.

Oparze wydawało się więc, że wystarczy potraktować blogerów jak pierwszych naiwnych, którym wystarczy załopotać przed nosem biało-czerwonym sztandarem, wskazać „trzecią drogę” i pójdą za swym wodzem w karnym ordynku. Okazało się, że nie. Kroplą przepełniającą czarę było odwrócenie się od Nowego Ekranu środowisk narodowych współorganizujących Marsz Niepodległości, na sojusz z którymi Opara bardzo liczył. Uznał zatem, że dość już władował pieniędzy w blogerskie gry i zabawy i postanowił zwinąć interes.

Po co w ogóle potrzebna była mu ta polityka? Tu odpowiedzi mogą być różne – a to „antypisowska” dywersja pod kuratelą patronów z wojskówki, wykreowanie prorosyjskiej siły zagospodarowującej i kanalizującej część prawicowego elektoratu oraz blogosfery, być może wreszcie uznał, że pomoże mu to w interesach i poprawi pozycję procesową w jego sporach sądowych... A może po prostu jakaś erupcja nieprzytomnej ambicji? Można tylko zgadywać.

III. Naiwny Łazarz? Dobre sobie...

W każdym razie, na główne narzędzie do realizacji swych planów upatrzył sobie nadambitnego blogera z problemami zawodowymi, który zgodził się firmować swą twarzą polityczno-medialne przedsięwzięcie. Twierdzę, że Łazarz wszedł w ten układ z całą świadomością (i zabezpieczając się na wszelki wypadek za pomocą opisanego na wstępie „myku” z rejestracją domeny na swoje nazwisko). Dlatego też jego ostatnie oświadczenie należy potraktować jako stek bredni, którymi próbuje zamydlić oczy naiwnym i rozpaczliwie usiłuje ocalić resztki swej wiarygodności.

A bajerować to ŁŁ potrafi jak mało kto, o czym mieliśmy okazję przekonać się na „Niepoprawnych”. Ponad dwa lata temu bowiem udzieliliśmy Łazarzowi – wówczas naszemu blogerowi – swych łamów po tym jak wyrzucono go z Salonu24, by mógł zrobić u nas „centrum operacyjne” i rozsyłać wici montując swą inicjatywę, która - wedle jego słów – miała być „prawicowym Onetem”, a nie konkurencyjnym blogowiskiem w lepszym opakowaniu. No cóż, dostaliśmy nauczkę, której nie zapomnimy – jak powiadają, kto ma miękkie serce, powinien mieć twardą d...

Nie wiem jak Państwa, ale mnie podczas lektury tych nieszczęsnych Łazarzowych wypocin ogarniał pusty śmiech. Łazarz nagle zorientował się, jaki smród ciągnie się za Oparą? Wcześniej nie wiedział? Również wtedy, gdy z pianą na klawiaturze rzucał się na Ściosa, który uwikłania sponsora portalu podawał czarno na białym? Dobre sobie. Teraz uświadomił sobie jakim przekrętem były „akcje Nowego Ekranu”? I ostatnie apele o finansowe wsparcie upadającego portalu? Wiedział i to jak cholera, a mimo to brał czynny udział w nabijaniu ludzi w butelkę. Nie wspominając już o zaangażowaniu pokaźnej grupy blogerów i zaprzepaszczeniu ich publicystycznego oraz społecznego dorobku.

Całą sytuację dobrze oddaje komentarz Mariusza Ciużyńskiego pod wpisem Łazarza na Facebooku: „Jeśli teraz ŁŁ krokodyle łzy leje i ze wstrętem odkrywa z kim miał do czynienia, to albo ujawniły mu się jakieś poważne deficyty intelektualne, albo zakłada, że ci, co przeczytają jego żałosne oświadczenie dotyczące kradzieży domeny Nowy Ekran to banda idiotów (...)”

No właśnie. Czy ktokolwiek w blogosferze da się jeszcze nabrać na Łażącego Łazarza?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

niedziela, 27 stycznia 2013

Sprawa Rafała Jurkowskiego

Wszyscy, którzy byli na Marszu Niepodległości, powinni mieć świadomość, że na miejscu Sebastiana, Rafała i Michała mógł się znaleźć każdy z nas.

I. Sprawa Sebastiana Wasiaka – post scriptum

Jeśli ktoś jeszcze kojarzy notkę „Sprawa Sebastiana Wasiaka” w której opisałem historię tego chłopaka - bezpodstawnie zatrzymanego podczas ostatniego Marszu Niepodległości i przetrzymywanego w areszcie tymczasowym na Białołęce – to śpieszę donieść, że Sebastian ponad tydzień temu opuścił areszt. Nie wiem, czy moja pisanina w jakikolwiek sposób przyczyniła się do tego, niemniej uważam, że tego typu sprawy należy nagłaśniać w miarę naszych możliwości, bo inaczej Dyktatura Matołów wybierze nas niczym raki z saka. Wzajemna solidarność to podstawa. Jednocześnie muszę wycofać się z części zgryźliwych uwag pod adresem organizatorów Marszu, które zawarłem w tekście o Sebastianie, bowiem okazało się, że jego obrońcą jest mecenas Moczydłowski z Młodzieży Wszechpolskiej, czego podczas pisania posta jeszcze nie wiedziałem, zatem nie jest tak, że organizatorzy zostawili aresztowanych uczestników demonstracji zupełnie na lodzie.

W całej rozciągłości natomiast podtrzymuję krytykę skierowaną pod adresem tzw. „naszych” dziennikarzy, którzy przed Marszem robią wielkie halo, zachęcając wszystkich do masowego udziału, by po wydarzeniu kompletnie stracić zainteresowanie tzw. „ciągiem dalszym” – w tym losami tych, którzy trafili do pudła tylko dlatego, że znaleźli się o niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu. Pamiętajmy, że policja miała odgórny „prikaz” wyłapywania ludzi „na masę”, tylko po to, by Dyktatura Matołów mogła pochwalić się statystykami zatrzymań „chuliganów” i „narodowych ekstremistów”. Jedna Ewa Stankiewicz tradycyjnie stanęła na wysokości zadania, nagłaśniając sprawę Sebastiana na swej stronie (prócz tego, monitoruje jeszcze proces innego z uczestników Marszu – pana Józefa Jurzca).

Oczywiście, samo wypuszczenie z aresztu nie kończy sprawy, na Sebastianie bowiem wciąż ciąży zarzut czynnej napaści na funkcjonariusza zagrożony karą od roku do 10 lat pozbawienia wolności (art. 223 KK).

II. Sprawa Rafała Jurkowskiego i Michała Michalskiego

Nadal jednak na Białołęce siedzą w tymczasowym areszcie dwaj inni uczestnicy Marszu Niepodległości – Rafał Jurkowski i Michał Michalski. Obaj zostali zatrzymani na takiej samej zasadzie co Sebastian Wasiak – „z łapanki”, z dętymi zarzutami. Zresztą, wszystko tu wygląda jak z góry zaplanowane działania spod jednej sztancy – wyłapywanie „na ilość” przypadkowych demonstrantów podczas starannie hodowanej ulicznej zadymy, zarzut „czynnej napaści” i automatyczny areszt. Nawet w celi zamknięto ich tej samej – Sebastiana, Rafała i Michała. Nie wiem, czy pamiętają Państwo propagandowe doniesienia mediodajni o aresztowaniu „trzech najbardziej agresywnych chuliganów”. Tak, chodziło właśnie o bohaterów niniejszego tekstu. Przypomina to jako żywo propagandę PRL-u epatującą „ekstremistami z Solidarności”.

Ponieważ nie mam bliższych informacji o sprawie Michała Michalskiego, więc w dalszym ciągu tekstu skoncentruję się na Rafale Jurkowskim, o którym dowiedziałem się z maila od jego narzeczonej, pani Ewy, rozpaczliwie poszukującej jakiejkolwiek ścieżki, by wydostać Rafała z Białołęki. Sądzę jednak, że ich przypadki są podobne. Rafał ma zarzut „usiłowania rzucenia kamieniem”, co podciągnięto pod wspomniany wyżej art 223 KK – usiłowanie „czynnej napaści na funkcjonariusza”. Niestety, okoliczności jego zatrzymania nie zostały zarejestrowane na żadnym zapisie wideo, jak miało to miejsce w przypadku Sebastiana, co jak się zdaje bardzo pomogło w staraniach o uchylenie aresztu tymczasowego. Z tego co mi wiadomo, nie udało się również dotrzeć do żadnych świadków, zatem mamy sytuację: słowo Rafała przeciw słowom policjantów. Nie jest dobrze.

Mam więc apel: jeśli ktoś kojarzy Rafała (podobnie jak Michała) z Marszu i widział okoliczności jego zatrzymania – niech się zgłosi. To naprawdę bardzo ważne. Mój mail: gadajacy_grzyb@o2.pl. Ewentualnych świadków postaram się skontaktować z panią Ewą.

III. Powiedzmy „NIE” systemowi pełzającej represjonizacji

Światełkiem w tunelu może być okoliczność, że pani Ewie, z moją skromną pomocą, udało się nawiązać kontakt z Sebastianem i jego kolegami, którzy walczyli o uwolnienie swego przyjaciela. Mam nadzieję, że ich porady i doświadczenia okażą się pomocne.

Natomiast jest coś, co może zrobić każdy z nas. Otóż, z tego co twierdzi Sebastian, bardzo ważną rzeczą jest wysyłanie do aresztu kartek i listów – im więcej, tym lepiej. Prokuratura i sąd dzięki temu widzą, że osadzonym ktoś się interesuje, że nie został pozostawiony sam sobie, że jego sprawa została upubliczniona – słowem, trudniej jest im przetrzymywać w areszcie i skazać człowieka, o którego ktoś się upomina. Poza tym, świadomość tego, że ktokolwiek na zewnątrz pamięta, interesuje się ich losem, pomaga aresztowanym znosić odosobnienie. Wystarczy skreślić kilka słów, naprawdę. Podobny apel znajdziemy również na blogu „Wolność Pokój Świadomość”: http://wolnoscpokojswiadomosc.blogspot.com/

Wysyłajmy zatem kartki do aresztu na Białołęce:

Rafał Jurkowski s. Arkadiusza

AS-Białołęka ul. Ciupagi 1

03-016 Warszawa

---------------------------------

Michał Michalski

AS-Białołęka ul. Ciupagi 1

03-016 Warszawa

---------------------------------

Wszyscy, którzy byli na Marszu Niepodległości, jak niżej podpisany, powinni mieć świadomość, że na miejscu Sebastiana, Rafała i Michała mógł się znaleźć każdy z nas. Pamiętajmy – władza pokazuje na co ją stać. Bada również na ile może sobie pozwolić. Stosując punktowe uderzenia i szykany, testuje naszą gotowość do sprzeciwu i liczy na efekt zastraszenia. Pokażmy Dyktaturze Matołów jak bardzo się myli. Powiedzmy „NIE” systemowi pełzającej represjonizacji.

Gadający Grzyb

P.S. Z ostatniej chwili. Prokuratura zakończyła postępowanie. Rafał będzie miał sprawę w sądzie za 3-4 tygodnie. Trzymajmy kciuki i nie zapominajmy o kartkach, bo mimo wszystko do rozprawy jednak posiedzi.

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat: http://niepoprawni.pl/blog/287/sprawa-sebastiana-wasiaka

środa, 23 stycznia 2013

Blogosfera - „światło odbite”?

Czy blogosfera świeci „światłem odbitym”? Czy jest zbiorowiskiem internetowych „kanap”?

I. „Światło odbite”?

Nawiązując do poprzedniej notki „Wrocławski coming-out niezależnej blogosfery” chciałbym dziś zająć uwagę Czytelników pewnym aspektem blogerskiej działalności, na którego podjęcie podczas samej wrocławskiej konferencji z braku czasu nie było miejsca, a który został poruszony w „kuluarach”. Mianowicie, muszę odnieść się do wygłoszonej „poza kadrem” lekko sceptycznej uwagi jednego z organizatorów dotyczącej rzekomej ułomności blogosfery: jakoby świeciła ona „światłem odbitym” od mediów tradycyjnych – szczególnie jeśli chodzi o dostarczanie newsów. Inna uwaga dotyczyła rozdrobnienia i „kanapowości” blogerskich inicjatyw.

Otóż, to nie do końca tak i sądzę, że tego typu podejście wynika z niezrozumienia specyfiki blogosfery i jej relacji ze światem medialnego mainstreamu oraz światem polityki. Blogosfera nie jest bowiem od tego by w 100% zastępować tradycyjne media, lecz od tego, by te media kontrolować i uzupełniać. To na dzień dzisiejszy, bo przyszłość zapewne przyniesie poszerzenie oddziaływania blogosfery również w roli dostarczyciela informacji. Proszę zwrócić uwagę, że dynamiczny rozwój niezależnego przekazu w internecie to historia zaledwie kilku ostatnich lat – a i tak polska blogosfera jest ewenementem na co najmniej europejską skalę, co zresztą pośrednio dowodzi opłakanego stanu wolności słowa i pluralizmu debaty w przekazie głównonurtowym.

Zresztą, jeśli spojrzymy na dominujące mediodajnie – szczególnie te, będące emanacją Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP - to zobaczymy, że konsekwentnie wycofują się z roli przekaźnika rzetelnej informacji w kluczowych społeczno-politycznych kwestiach, preferując miast tego tzw. „szum informacyjny”, czyli trzeciorzędne bzdury, do zapomnienia po pięciu minutach, bądź też uciekając w tzw. „infotainment” - czyli produkcje „newsów” o charakterze na poły rozrywkowym, lub skandalizującym („mama Madzi”). W warstwie publicystycznej natomiast króluje nachalna, toporna i łopatologiczna propaganda. O dziennikarstwie śledczym z prawdziwego zdarzenia można w ogóle zapomnieć.

Lepiej przedstawia się sytuacja w mediach kojarzonych z prawicą, ale i tu można zaobserwować wahania poziomu (ostatnio, infantylne przyrównanie Polaków do hobbitów przez tygodnik „wSieci”), braki w zniuansowaniu przekazu, czy niekiedy nawet dziwną spolegliwość wobec narracji reżimowych mediodajni (sprawa Grzegorza Brauna).

II. Blogosfera jako uczestnik debaty publicznej

W jaki sposób odnosi się do powyższej sytuacji blogosfera? Otóż coraz częściej pełni ona rolę „filtra” odsączając istotne informacje, ginące w medialnym zgiełku i nie podejmowane szerzej w mediach tradycyjnych. W dobie zmasowanego ataku medialnej papki na percepcję odbiorców jest to rola równie ważna, co sama „produkcja” newsów – bo co nam po informacji, która przemknie gdzieś bokiem bez echa?

Podam przykład z własnej blogerskiej praktyki – o negocjowanym przez ekipę Pawlaka kontrakcie gazowym pisałem na długo przed tym, zanim sprawa ta stała się tematem pierwszoplanowym w mediach (również tych prawicowych), czy obiektem zainteresowania opozycji. Nie korzystałem z żadnej tajemnej wiedzy – wystarczyło poklikać po notkach zakopanych w działach ekonomicznych gazet i portali. Innym przykładem może być mój tekst o Pawle Grasiu („Berliński łącznik?”), w którym również zebrałem rozproszone po internecie informacje, by stworzyć z nich w miarę kompletny portret tej postaci, na który zresztą powołał się z kolei pan Marek Pyza w swym tekście „Nieodwoływalny” opublikowanym w „Uważam Rze”. Czyli – czasem to media tradycyjne „odbijają światło” od blogosfery i sądzę, że z czasem te proporcje będą się wyrównywać.

Poza tym, jeśli chodzi o newsy i podejmowaną tematykę, również i tu blogi stają się coraz częściej źródłem inspiracji dla mediów tradycyjnych. To blogerzy jako pierwsi alarmowali o nocnych atakach pijanej dziczy na obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu, to na blogach pojawiło się po raz pierwszy słowo „zamach” po smoleńskiej tragedii. To portale blogerskie, dzięki swym materiałom i relacjom świadków odegrały kluczową rolę w odkłamywaniu rzeczywistego oblicza zajść podczas dwóch ostatnich Marszów Niepodległości.

Warto również zwrócić uwagę na opiniotwórcze dojrzewanie blogosfery. Prócz prostych komentarzy konstruowanych na zasadzie „dziennikarz iksiński coś napisał a ja się z tym zgadzam/nie zgadzam”, coraz więcej pojawia się pogłębionych analiz czy sążnistej publicystyki – i to często podejmującej dany temat z perspektywy zupełnie innej niż czynią to media głównego nurtu, zarówno reżimowego, jak i opozycyjnego. Jeśli chodzi o dziennikarstwo śledcze, nie sposób nie wspomnieć o dochodzeniowo-analitycznych tekstach Aleksandra Ściosa, czy wielowątkowym śledztwie smoleńskim, nie ograniczającym się bynajmniej do „maskirowki”. Poważną funkcją blogów jest również patrzenie mediom tradycyjnym na ręce i wychwytywanie rozlicznych manipulacji.

Biorąc pod uwagę wszystko co powyżej wyłuszczyłem, należy stwierdzić, iż protekcjonalne traktowanie blogosfery, jako „światła odbitego” jest nieuprawnionym uproszczeniem, wynikającym, jak sądzę, z nieznajomości tematu. Blogosfera staje się pełnoprawnym uczestnikiem publicznej debaty, można powiedzieć, że „wybija się na niepodległość” w stosunku do mediów mainstreamowych i jej rola oraz zasięg oddziaływania będzie się nieuchronnie zwiększać wraz z rozwojem nowoczesnych technologii. Zresztą, polecam ciekawy i pouczający tekst Budynia78 opublikowany na „Rebelyi” - „Blogerzy przejmują misję porzuconą przez media”, którym się tu częściowo inspirowałem. Naprawdę warto.

III. Niech kwitnie tysiąc... kanap!

Na koniec pragnąłbym się jeszcze odnieść do zarzutu rozdrobnienia i „kanapowości” blogerskich inicjatyw. Myślę, że takie podejście wynika z politycznego skrzywienia perspektywy z jakiej przywoływany na wstępie Rozmówca spogląda na społeczną rzeczywistość. Rzecz w tym, iż w przypadku oddolnej działalności składającej się na Drugi Obieg 2.0, którego niezwykle ważną częścią jest blogosfera, reguły rządzące naszym „zabetonowanym” systemem politycznym niekoniecznie muszą znajdować zastosowanie. Coś, co w realiach stricte politycznych może być szkodliwe (np. rozdrobnienie prawicy w latach '90), w przypadku blogosfery wcale takowe być nie musi. O ile w świecie polityki można zrozumieć postulat, że „jednoczenie prawicy powinno się odbywać nie poprzez integrowanie kanap, tylko przez ich eliminację”, co z powodzeniem czyni Jarosław Kaczyński, a co może mieć swe źródło w smutnej lekcji AWS-u, który był właśnie takim skazanym na porażkę „integratorem”, o tyle w niezależnej blogosferze znajduje raczej zastosowanie hasło Krzysztofa Czabańskiego „niech kwitnie tysiąc kwiatów”, które rzucił inicjując Kongres Mediów Niezależnych.

W wystąpieniu podczas panelu mediów niezależnych zwróciłem uwagę, iż z moich obserwacji wynika, że rozmaite blogerskie inicjatywy poprzez wzajemne linkowanie, ale również poprzez zdrową konkurencję nie tyle odbierają sobie czytelników i sympatyków, ile wręcz ich sobie wzajemnie napędzają, tworząc wartość dodaną. Dzieje się tak dlatego, że czytelnik – w przeciwieństwie do wyborów, gdzie ma do dyspozycji tylko jeden głos o który rywalizują partie – może „głosować” wielokrotnie: z Niepoprawnych przejdzie sobie na Blogpress, z Blogpressu na Blogmedia24, w międzyczasie włączy Niepoprawne Radio PL...

Warto zwrócić uwagę, iż samorzutnie ukształtowała się specjalizacja poszczególnych portali: Niepoprawni to przede wszystkim publicystyka, Blogmedia24 to działalność społeczna zastępująca – jak trafnie zauważyła pani Teresa Tokarska – rzecznika praw obywatelskich, z kolei bardzo mocną stroną Blogpressu są relacje wideo z różnych wydarzeń po prawej stronie, zaś Niepoprawne Radio PL wypełniło lukę jaką był brak niezależnej prawicowej rozgłośni w internecie. A przecież są jeszcze inni. Na dodatek, współistnienie różnych inicjatyw zwiększa, paradoksalnie, bezpieczeństwo niezależnego przekazu. Jedno, duże medium, łatwiej spacyfikować, może spotkać go bankructwo, może stać się obiektem manipulacji, lub wrogich działań służb. Natomiast rozdrobnione inicjatywy są jak rój: można zabić jedną czy drugą pszczołę, ale z rojem zwyciężyć nie sposób.

Słowem, analogia między niezależną blogosferą a światem polityki jest fałszywa, zaś hołdowanie podejściu, wedle którego należy „grać tylko z dużymi”, szczególnie gdy połączyć je z lekceważeniem rozproszonych części składowych Drugiego Obiegu 2.0, może kiedyś skończyć się niemiłą niespodzianką.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/drugi-obieg-20-%E2%80%93-cz-i

http://niepoprawni.pl/blog/287/drugi-obieg-20-%E2%80%93-cz-ii

niedziela, 20 stycznia 2013

Wrocławski „coming-out” niezależnej blogosfery

Takich prezentacji sukcesu różnego rodzaju inicjatyw potrzeba jak najwięcej – choćby po to, by rozwiać pokutujący mit o rzekomym prawicowym nieudacznictwie.

I. Odkłamać mit prawicowego nieudacznictwa

W weekend 12-13 stycznia odbyła się we Wrocławiu konferencja „Pytania o polską niepodległość”. To już trzecie spotkanie z tego cyklu organizowanego przez Dolnośląski Instytut Korfantego i Wrocławski Społeczny Komitet Poparcia Jarosława Kaczyńskiego. Poszczególne panele prowadzili pan poseł Jacek Świat i Krzysztof Grzelczyk. Tegoroczna edycja skupiała się na pokazaniu „przykładów ruchów oraz instytucji po szeroko rozumianej „prawej” stronie życia społecznego, które odniosły sukces, zakorzeniły się i są trwałym elementem życia społecznego.” Zaproszeni goście mieli opowiedzieć „o sukcesie swoich przedsięwzięć” (cyt. za prezentacją konferencji).

Osiągnięcia swoich inicjatyw prezentowali m.in: Paweł Szałamacha (współzałożyciel i pierwszy prezes Instytutu Sobieskiego), prof. Andrzej Waśko (współzałożyciel Arcanów), Wiktor Kamiński (wiceprezes Krajowej Kasy SKOK i współtwórca kas), Ilona Gosiewska (prezes Stowarzyszenia Odra – Niemen), prof. Stanisław Mikołajczak (przewodniczący Akademickiego Klubu Obywatelskiego z Poznania), Marek Michno (przedstawiciel ruchu Klubów Gazety Polskiej) oraz prezydent Bolesławca Piotr Roman i prezydent Głogowa Jan Zubowski. Całość zwieńczyła debata socjologów - „Szanse i bariery zaangażowania społecznego w Polsce AD 2013” w której wzięli udział dr Jerzy Żurko i mgr Stanisław Kamykowski.

Nie sposób tu przedstawić streszczenia, bo w zasadzie każde z wystąpień zasługiwałoby na osobną notkę, dlatego też zainteresowanych odsyłam do strony http://www.ustream.tv/channel/konferencja-pytania-o-nasz , gdzie można zapoznać się z zapisem wideo konferencji, ponadto poszczególne punkty programu emitujemy w Niepoprawnym Radiu PL (zaczęliśmy w audycji 390). Powiem tylko, że właśnie takich prezentacji sukcesu różnego rodzaju inicjatyw potrzeba jak najwięcej – choćby po to, by rozwiać pokutujący mit o rzekomym prawicowym nieudacznictwie. Pozostaje mi podziękować organizatorom, że planując spotkanie nie zapomnieli o niezależnej blogosferze.

II. Panel mediów niezależnych, czyli „coming-out” blogosfery

No właśnie – podczas konferencji mieliśmy do czynienia z ważnym wydarzeniem. Oto po raz drugi (pierwszy był ubiegłoroczny Kongres Mediów Niezależnych) prawicowy mainstream dostrzegł blogosferę i uznał jej osiągnięcia za istotne na tyle, by je zaprezentować jako przykłady sukcesu prawicowych inicjatyw. W niedzielnym panelu mediów niezależnych prezentowały się kolejno: Blogmedia24 (pani Teresa Tokarska), Niepoprawne Radio PL (MarkD) i Niepoprawni.pl (niżej podpisany, czyli Gadający Grzyb). Można powiedzieć, że mieliśmy do czynienia małym „coming-outem” niezależnej blogosfery (czyli takiej, która nie jest uzależniona od „strategicznych inwestorów” i dobrych wujków). Przy okazji, prezentując się publicznie, z imienia i nazwiska, zadaliśmy kłam twierdzeniom różnych nadętych buców, którzy starają się „unieważnić” blogosferę pokrzykując o „anonimowych, internetowych opluwaczach”.

Ale do rzeczy. Teresa Tokarska skupiła się m.in. na prezentowaniu rozmaitych akcji podejmowanych przez stowarzyszenie Blogmedia24, z pełną słusznością akcentując, że ich działalność zastępuje niejako rzecznika praw obywatelskich. Osobiście najbardziej utkwiło mi uzyskanie tzw. „umowy katarskiej”, której Dyktatura Matołów za żadne skarby nie chciała nikomu udostępnić. Nawet PiS-owi, a więc strukturze o wiele bardziej zasobnej i wpływowej nie udało się wydrzeć tego dokumentu, który miał przekazać stocznie w ręce „katarskiego inwestora”.

Z kolei MarkD przedstawił historię Niepoprawnego Radia PL, różnorodność oferty programowej, organizowane przez nasz „irlandzki oddział” spotkania z Grzegorzem Braunem, Piotrem Zarębskim, Jadwigą Chmielowską czy wywiad z Włodzimierzem Bukowskim. Myślę, że pouczające dla słuchaczy było przedstawienie realiów polskiego internetu – choćby to, że domeny w Polsce przyznawane są przez NASK (Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa), na której czele stoi były etatowy oficer ABW – pułkownik Michał Chrzanowski, którego rekomendowała komisja złożona w części z innych oficerów Agencji, dlatego też niezależne inicjatywy internetowe na wszelki wypadek wolą funkcjonować na serwerach zagranicznych (np. Niepoprawne Radio i Niepoprawni.pl są na serwerach amerykańskich).

Niżej podpisany, po skrótowym omówieniu sytuacji na medialnym rynku zdominowanym przez różne emanacje Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP, przeszedł do zaakcentowania przyszłościowego potencjału internetu jako dostarczyciela niezależnych treści – rozwoju sieci nie przewidział bowiem skonstruowany i zadekretowany u zarania III RP „ład medialny”. Rój powstających oddolnie i wzajemnie się uzupełniających inicjatyw jest istotnym elementem Drugiego Obiegu 2.0 i zakres ich oddziaływania będzie się nieuchronnie poszerzał. Prezentując początki portalu wspomniałem o postaci śp. Jacka Maziarskiego, który jako „Rewizor” opublikował tekst „Jak zmanipulowano wybory 2007 roku”. Podkreśliłem również integracyjny i tożsamościowy walor naszego portalu, w końcówce zaś zaapelowałem o polecanie w swych środowiskach takich przedsięwzięć jak Niepoprawni.pl, oraz wspominanie o nich przy okazji wystąpień osób publicznych w ogólnopolskich mediach. W tym kontekście przywołałem wypowiedź śp. Przemysława Gintrowskiego dla „Rzeczpospolitej”, kiedy to pieśniarz powiedział, że czyta „Niepoprawnych”, co poskutkowało znaczącym i stałym wzrostem „klikalności”.

W międzyczasie pojawiła się w charakterze dodatkowej panelistki Ewa Stankiewicz, by zaprezentować powstającą TV Republika i zachęcić do wspierania tego pionierskiego przedsięwzięcia, jakim jest całodobowa prawicowa stacja informacyjna. Całość naszych wystąpień: http://www.ustream.tv/recorded/28447430

Odniosłem wrażenie, iż publiczność była naszymi wystąpieniami szczerze zainteresowana. Przypuszczam, że stanowiliśmy dla widzów pewną egzotykę i zapewne byli ciekawi kim są ci tajemniczy blogerzy przemierzający „dzikie pola internetu”, jak to ujął onegdaj Jacek Jarecki. Mam nadzieję, że nie sprawiliśmy zawodu.

III. Część nieoficjalna, czyli hardcorowe kolędowanie

No, ale cóż to byłaby za konferencja bez części nieoficjalnej? Tu muszę podziękować Klesowi i jego Małżonce u których zatrzymaliśmy się z Markiem na nocleg za dostarczenie nam niesamowitych wrażeń. Zaprosili nas mianowicie na wspólne kolędowanie, które odbyło się w sali budynku duszpasterstwa akademickiego, tzw. „Maciejówce”. Jak się dowiedzieliśmy, osiem lat temu „Klesowie” (przepraszam, będę Was tak nazywał, bo nie czuję się upoważniony do podawania nazwiska) postanowili wskrzesić niemal zapomnianą tradycję wspólnego kolędowania. Zaczęło się od spotkań w domu z grupą znajomych, a teraz od dwóch lat trzeba już organizować salę, bo mieszkanie nie mogło pomieścić chętnych.

Zasługą Klesa jest pomysłowa formuła kolędowania: by uniknąć kłótni „co teraz śpiewamy” ułożył mianowicie zestawy po cztery kolędy w każdym, które następnie były losowane - i jazda śpiewać! :) To był, proszę Państwa, prawdziwy "hardkor" :) Kolędy były bowiem śpiewane w całości, a każda ma 8-12 zwrotek, do tego na ogół powtórzone refreny. Nie ukrywam, że bardzo przydał się rzutnik którym wyświetlano na ekranie kolejne zwrotki, bowiem, jak większość, przyzwyczajony byłem do wersji 2-3 zwrotkowych, a dodać należy, że pojawiło się również wiele kolęd mniej znanych, w tym jedna po łacinie, a co! Dawno się tak nie naśpiewałem – dość powiedzieć, że spotkanie rozpoczęte ok. 19:00 zakończyło się o 23:00, a mogłoby potrwać i dłużej. Akompaniował nam pan Marek Dyżewski – były rektor Akademii Muzycznej we Wrocławiu, niezwykle uroczy, pełny naturalnej klasy człowiek. Czegóż chcieć więcej? Między kolejnymi, czterokolędowymi „setami” był czas na skorzystanie z przygotowanego przez uczestników poczęstunku, rozmowy i kubek wina (tak, kubek, bo korzystaliśmy z zastawy Duszpasterstwa). I ta atmosfera – jak w rodzinie...

Przy okazji dane mi było poznać osobiście znajomych z blogosfery: dwie urocze Panie – Rozkat i Damę Pik, oraz Shorka. Serdecznie pozdrawiam i mam nadzieję, że kiedyś znów się spotkamy.

Słowem, było super, a zimowy Wrocław jest po prostu piękny.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

czwartek, 10 stycznia 2013

Rok Powstania Styczniowego - na Litwie

...bo w Polsce i na Białorusi – „nie lzia”. Ludzie rządzący dziś Polską przestraszyli się ujadania propagandowej psiarni Kremla.

I. Litwa się nie przejmuje

Miałem odpuścić sobie pisanie o kompromitującej postawie zdominowanego przez Platformę Sejmu, który odmówił uznania 2013 rokiem Powstania Styczniowego – mimo wyjątkowej, 150 rocznicy zrywu – ale natrafiłem na inspirujący tekst Grzegorza Górnego traktujący o rosyjskich reakcjach na podobną inicjatywę Litwy. Tak się bowiem składa, iż Sejm litewski ogłosił bieżący rok rokiem Powstania, nie oglądając się na dobry humor Rosjan, traktuje bowiem swą historię i dziedzictwo poważnie. Dość powiedzieć, że to na Litwie, a nie w Polsce jest jedyne na świecie muzeum Powstania Styczniowego.

Przy okazji dowiedziałem się, skąd wzięła się fraza, by „historię zostawić historykom”, która zrobiła taką karierę w kontr-historycznym, propagandowym dyskursie III RP, gdy ktoś niepowołany ośmiela się podnosić niepożądane z punktu widzenia Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP zaszłości. Otóż zbitka ta pochodzi prościutko z Moskwy i właśnie postanowiła odgrzać ją putinowska prasa, by dać wyraz swemu zniesmaczeniu litewskimi obchodami antyrosyjskiej insurekcji. No chyba, że przyjmiemy, iż to właśnie nasza salonowszczyzna jest źródłem inspiracji kremlowskich propagandystów – oczywiście, oczywiście...

W każdym razie, rosyjskie mediodajnie uznały litewskie obchody 150 Rocznicy Powstania Styczniowego za przejaw – a jakże - „rusofobii”, „instrumentalnego traktowania historii”, które „zatruwa dzisiejsze stosunki z Rosją”. Prócz wspomnianego wezwania, by „zostawić historię historykom” mamy ponadto przypomnienie, że był to „bunt klas wyzyskujących” - polskiej szlachty i katolickiego kleru, którzy popełniali „bestialstwa” na Białorusi i Ukrainie, albowiem polscy żandarmi – „wieszatiele” i „kindżałowcy” (chodzi o sztyletników? - GG) zamordowali więcej ludzi niż hrabia Murawjow „który z sukcesem zdławił powstanie”.

II. Pogrzebana szansa polsko-litewskich obchodów

No to teraz wiemy, czego bała się Platforma. Podkreślmy to, mówiąc głośno i wyraźnie: ludzie rządzący dziś Polską przestraszyli się ujadania propagandowej psiarni Kremla i właśnie ten paraliżujący strach był przyczyną utrącenia sejmowej inicjatywy. Owszem, „na alibi” mamy uchwałę Senatu – czyli ciała drugorzędnego w naszych warunkach polityczno-ustrojowych oraz patronat Wuja z Belwederu, który pragnie się jakoś uwiarygodnić w oczach patriotycznego elektoratu, być może w ramach szerszej strategii budowy jakiejś „koncesjonowanej prawicy”, niemniej jedynie oficjalna uchwała centrum polskiego parlamentaryzmu jakim jest Sejm gwarantowałaby 150 Rocznicy należytą rangę i oprawę. Pokazują to wyraźnie przytoczone powyżej rosyjskie reakcje na obchody litewskie.

Co więcej, to właśnie Litwa, mimo wszystkich różnic i problemów we wzajemnych stosunkach, uznaje Powstanie Styczniowe za element łączący historię Polski, Litwy i Białorusi – zgodnie z powstańczym herbem na którym widniały Orzeł Biały, Pogoń i Michał Archanioł. Dziś mało kto pamięta, że Litwa już w czerwcu 2010 roku zwróciła się do Polski i Białorusi z propozycją wspólnych obchodów 150 Rocznicy Powstania. Przewodnicząca litewskiego Sejmu Irena Degutienė w projekcie przyjętego później postanowienia stwierdzała m.in.:

„Powstanie 1863 roku jest ważnym elementem europejskiej historii Litwy historycznie i kulturowo łączącym z naszymi sąsiadami Polską i Białorusią. W okresie okupacji sowieckiej było pomniejszane i zniekształcane znaczenie tego wydarzenia. W obliczu zbliżającego się jubileuszu jest więc okazja obiektywnie spojrzeć na historię oraz na nowo ocenić znaczenie Powstanie w politycznym kontekście tamtych lat. Obchody Powstania 1863 roku miałyby ogromną wagę dla społeczeństwa litewskiego, młodzieży i wspólnot narodowych”. (...)

"Zaznacza się też, że w roku jubileuszowym Litwa przejmie przewodnictwo w Unii Europejskiej, toteż obchody 150. rocznicy Powstania Styczniowego będą dobrą okazją do przedstawienia historycznego dziedzictwa Litwy oraz zorganizowania z Polską i Białorusią wspólnych uroczystości." (cyt. za wp.pl)

III. Stracona okazja

Czy wyobrażają sobie Państwo, by śp Prezydent Lech Kaczyński i premier Jarosław Kaczyński – przy wszystkich meandrach „polityki jagiellońskiej” - przepuścili taką okazję? Ja wiem, że „klimat” w stosunkach międzynarodowych to niby nic konkretnego, ale może wiele spraw ułatwić. Byłaby to naprawdę niezła dyplomatyczna sposobność, by powalczyć np. o poprawę sytuacji Polaków – choćby szkolnictwa czy pisowni nazwisk – jeśli wspólne obchody (a Litwie, jak się zdaje, naprawdę na tym zależało) miałyby się odbyć i to w odpowiedniej atmosferze. Poza tym, ujrzeć wściekłość Kremla na widok wspólnych obchodów antyrosyjskiego zrywu – bezcenne. W Rosji doskonale zdają sobie sprawę z politycznego znaczenia podobnych symboli, a waga postponowanej u nas polityki historycznej jest tam od zawsze odpowiednio doceniana, czego nieustającym dowodem jest eksploatowany tam konsekwentnie mit „wielkiej wojny ojczyźnianej”.

Zamiast tego, będziemy mieli obchody na pół gwizdka, ukradkowe i wstydliwe, połączone „dla równowagi” - idę o zakład – z piętnowaniem „narodowej megalomanii”, „martyrologii”, „bohaterszczyzny” oraz „kultu klęski”. W „agorowych” mediodajniach już zaczynają piać na tę znaną od lat melodię. Można wręcz pomyśleć, że Powstanie wywołali jacyś dziewiętnastowieczni „pisowcy”, którzy „podpalili Polskę”. Przypuszczam zresztą, że ten strach, by PiS czegoś przypadkiem na Rocznicy nie ugrał, był kolejnym powodem sejmowej hańby. A poza tym, jeszcze rozeźlony Putin mógłby z zemsty wypuścić w świat jakąś kolejną wrzutkę smoleńską – tym razem kompromitującą rząd Tuska... Po co to komu?

IV. Na Białorusi „nie lzia”

I tak dobrze, że za kultywowanie pamięci o Powstaniu Styczniowym nie wyłapują u nas ludzi na ulicach, jak dzieje się to na Białorusi. Portal telewizji „Biełsat” jakiś czas temu podał bowiem informację o uroczystości z udziałem przedstawicieli białoruskich środowisk demokratycznych, którzy 27 października 2012 roku oddali jak co roku hołd pod pomnikami Konstantego Kalinowskiego - dowódcy Powstania Styczniowego na terenie Litwy i dzisiejszej Białorusi oraz Romualda Traugutta. W następstwie milicja zatrzymała czterech demonstrantów, których następnie skazano na grzywny za udział w nielegalnym zgromadzeniu i eksponowanie zakazanych, biało-czerwono-białych flag.

Jak czytamy:

„Konstanty Kalinowski (Kastuś Kalinouski) był aktywnym działaczem białoruskiego odrodzenia narodowego - wydawcą pierwszej gazety w języku białoruskim „Mużyckaja Prauda”. Jest uważany za bohatera narodowego przez Białorusinów, Litwinów i Polaków. Białoruskie władze maja kłopot z niewygodnym bohaterem narodowym. W białoruskich podręcznikach Kalinowski przedstawiany jest w niekorzystnym świetle, jak za czasów ZSRR - był bowiem rzecznikiem uniezależnienia się Litwy od Rosji i powrotu do idei federacji polsko-litewskiej. Głosił również hasła wyzwolenia i uwłaszczenia chłopów.

W pierwszych latach białoruskiej niepodległości ustanowiono order im. Kalinowskiego, jednak nikt nie został nim uhonorowany, a w 2004 r. to odznaczenie państwowe zostało zlikwidowane. Zdaniem historyków białoruskie władze nie chcą wspominać o Kalinowskim, ponieważ boją się reakcji Rosji - powstaniec walczył z Rosjanami i został przez nich powieszony w marcu 1864 r. w Wilnie.” (cyt. za http://belsat.eu, wytł. moje - GG)

No to jak, Wysoki Sejmie - „Prywislański Kraj” podąży w stronę Litwy, czy Białorusi? Tak się tylko pytam...

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

niedziela, 6 stycznia 2013

Nagroda im. Włodka, czyli „figa” zza grobu

Nagroda-stypendium im. Adama Włodka, poza wszystkim innym, rzuca ciekawe światło na postać samej Szymborskiej.

I. Rejterada Gaudena

Afera wokół nagrody-stypendium im. Adama Włodka zakończyła się w sumie pozytywnie – tzn. Instytut Książki wycofał się ze współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej przy tym przedsięwzięciu, sama Fundacja zaś poinformowała o zawieszeniu przyznawania nagrody (50 tys zł) w roku 2013. Tu, na marginesie, warto odnotować jakiś niezrozumiały z punktu widzenia dotychczasowej kariery przebłysk Grzegorza Gaudena - prezesa Instytutu Książki - który w swoim czasie, jako naczelny „Rzepy”, nie miał oporów przed wyrzuceniem z pracy Bronisława Wildsteina na lekko tylko zakamuflowane życzenie „Wyborczej”. Na początku 2011 natomiast wsławił się bezkompromisowym obcięciem dotacji „niesłusznym” czasopismom społeczno-kulturalnym (m.in. „Frondzie”, „Pressjom” i „Christianitas”), hojnie futrując w zamian lewacką „Krytykę Polityczną”, salonowe „Więź” i „Znak” oraz „Przegląd polityczny”, wydawany przez Wojciecha Dudę - kumpla i doradcę Tuska z którym wspólnie rzeczone czasopismo zakładali. Trzeba było nielichej awantury, by zwierzchnik Gaudena, czyli minister kultury Bogdan Zdrojewski w końcu przyznał to i owo również „kato-talibom” od Terlikowskiego, Rzegockiego i Milcarka.

Wydawałoby się zatem, że Gauden to człowiek zaufany i sprawdzony w różnych terminach, prawdziwy weteran salonowych bojów z prawicowymi lustratorami tudzież moherowymi fundamentalistami i komu jak komu, ale jakiemuś Gawlikowskiemu kłaniał się nie będzie. A tu zaskoczka – kilka dni facebookowego protestu i trochę szumu w oszołomskich mediach wystarczyło, by Instytut Książki podkulił ogon. Albo przyszły jakieś wytyczne z „góry”, albo też siła salonowszczyzny sparciała na tyle, że nawet jej wsparcie nie uchroniłoby Gaudena i zarządzanej przez niego instytucji przed kompromitacją. Gdzież ta dawna potęga z czasów manipulanckiej nagonki na Wildsteina, kiedy to wystarczyło ochrzcić jego imieniem rzekomą „listę” będącą w istocie jawnym katalogiem zasobów IPN, by wszelkie autorytety z miejsca zaczęły wydawać stosowne odgłosy, zaś pomniejsi akolici pokroju Gaudena posłusznie pozbyli się „dzikiego lustratora”...

II. Nie mogła nie wiedzieć

Charakterystyczne, że nawet „Wyborcza” na swoich stronach internetowych (nie wiem jak w wersji drukowanej, nie kupuję) nie zrobiła dzikiego rabanu, jak to ma w zwyczaju, gdy ruszy się kogoś od nich. Ograniczyła się do informacji relacjonującej stanowisko Instytutu oraz Fundacji okraszonej jakimiś pojękiwaniami iluż to młodym literatom Włodek dopomógł w rozwinięciu skrzydeł. Ale w całej sprawie ciekawy jest jeszcze jeden aspekt. Otóż ta nagroda-stypendium im. Adama Włodka, ufundowana na mocy testamentu Wisławy Szymborskiej, poza wszystkim innym rzuca ciekawe światło na postać samej noblistki. Na jej rzekome „rozliczenie się” z etapem komuny i stalinizmu, na poziom autorefleksji nad tamtym okresem życia.

Chyba można przyjąć, że noblistka wiedziała o konfidenckim zaangażowaniu męża we współpracę z „organami” władzy ludowej w jej najbardziej represyjnym okresie. Wtedy, w kręgach partyjnych nie było to raczej niczym wstydliwym, o szlachetnych ubekach pisano wiersze-peany, sławiono ich w powieściach i filmach jako bojowników o wolność i demokrację, przywracających w kraju porządek i chroniących lud pracujący przed „bandami”, szpiegami Londynu, dywersantami... Słowem – czegóż tu, biorąc pod uwagę optykę zaangażowanych komunistów, trzeba się było wstydzić? Szczególnie, że – przypomnę – był to czas, kiedy późniejszy marcowy „patriota” Moczar, do dziś wspominany z sentymentem w niektórych kręgach „endokomuny”, deklarował, że „Dla nas, partyjniaków, ZSRR jest naszą Ojczyzną, a granice nasze nie jestem w stanie dziś określić, dziś są za Berlinem, a jutro będą na Gibraltarze”.

Zatem, nawet jeśli Szymborska nie znała szczegółów bliskiej zażyłości swego małżonka z Urzędem Bezpieczeństwa, to samego faktu kontaktów musiała być świadoma, zaś później, szczególnie po '89 roku, kiedy mimo rozlicznych przeszkód prawda o naturze bezpieki i charakterze jej relacji z konfidentami wychodziła na jaw, zwyczajnie nie mogła co najmniej się nie domyślać natury współpracy eks-męża z UB. Wszelkie wątpliwości rozwiać musiał nakręcony przez Macieja Gawlikowskiego odcinek „Erraty do biografii” poświęcony Maciejowi Słomczyńskiemu, gdzie ujawniono donos Adama Włodka na swego kolegę (TVP, emisja w 2007 – na 5 lat przed śmiercią Wisławy Szymborskiej w 2012 roku).

Mimo to, postanowiła w testamencie ufundować nagrodę jego imienia dla obiecujących literatów. O czym to świadczy?

III. „Figa” zza grobu

Najwyraźniej Wisława Szymborska do końca swych dni nie uznawała faktu donoszenia do bezpieki na kolegów w najczarniejszym, stalinowskim okresie „procesów kiblowych” za coś dezawuującego, czy choćby stanowiącego przeszkodę dla patronatu nad prestiżowym w założeniu stypendium. To, że Maciej Słomczyński został w następstwie donosów złamany przez ubecję i sam został konfidentem, z czego później przez lata nie mógł się wywikłać, również naszej noblistki jakoś nie obeszło. Już nawet nie wspominam o kompletnym zaprzedaniu się komunizmowi, bo takie „młodzieńcze zauroczenie”, „ukąszenie heglowskie” jest na salonach III RP obowiązkowym elementem biografii. W przynależności do „wnucząt Aurory”, owych „chłopców o twarzach ziemniaczanych” i „bardzo brzydkich dziewczyn o czerwonych rękach” dopatrują się tam wręcz jakiejś formy czerwonego romantyzmu. No cóż - „kwestia smaku”...

Sprawa stypendium im. Adama Włodka mówi też nam co nieco o podglebiu postawy Szymborskiej w kwestii lustracji, zwieńczonej niesławnym wierszem „Nienawiść”, który po „nocy teczek” i obaleniu rządu Jana Olszewskiego opublikowała na pierwszej stronie „Wyborcza”. Ile w autorce pozostało ze stalinistki piszącej na zamówienie poetyckie „produkcyjniaki”. Jest również ponurym świadectwem skali emocjonalnego zaangażowania po stronie michnikowszczyzny, a przeciw obozowi antykomunistycznemu z jego postulatami rozliczenia peerelowskich zbrodni i innych zaszłości, skoro postanowiła pokazać „lustratorom” taką „figę” zza grobu.

Nieważne, że Włodek był donosicielem, stalinistą, jego działalność na rzecz bezpieki mogła rujnować ludziom życie, czy wręcz doprowadzić do ich śmierci. Ufunduję w testamencie nagrodę na jego cześć, „oszołomy” będą się bezsilnie pieklić, a każdy „młody zdolny”, który ją przyjmie, poczuje się choć odrobinę nieświeżo... Złośliwość, czy jakaś pokręcona psychologia, mająca dostarczyć adeptom literatury namiastki stalinowskiego uwikłania? Chciała umoczyć ich na starcie w obronę tego, czego uczciwie obronić nie sposób i hodować tym samym kolejne pokolenie dla bliskiej jej formacji towarzysko-światopoglądowej?

No chyba, żeby rzutem na taśmę bronić poetki tym sposobem, że była tak zamknięta w półświatku salonowszczyzny, tak odcięta od wszelkich „nieprawomyślnych” informacji i do tego stopnia zaimpregnowana na oczywiste fakty w myśl zasady „nie czytałem, nie widziałem, ale się brzydzę, bo przecież każdy na poziomie...” i tak dalej, że zwyczajnie nie wiedziała o niczym, czego nie napisała „Wyborcza” z przyległościami. Ale kto wie, czy taka linia obrony nie wystawiałaby noblistce jeszcze gorszego świadectwa, niż ta nieszczęsna nagroda.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

„Errata do biografii – Maciej Słomczyński”: http://www.tvp.pl/vod/dokumenty/historia/errata-do-biografii/wideo/maciej-slomczynski/4285104