czwartek, 31 maja 2012

Pożegnanie z S24 + poradnik jak zarchiwizować bloga za darmo

Czyli, co za dużo, to niezdrowo

Ponieważ to ja jestem autorem notki w której jako Niepoprawne RadioPL żegnamy się z Salonem 24, to bez obcyndalania się zacytuję ją tutaj, by wyjaśnić powody dla których opuszczam to miejsce:


Pod wiadomą notką Igora Jankego raczył wyjęzyczyć się Jaś "Flanelka" Osiecki, pisząc coś w tym guście, iż powinno się wiedzieć jaka jest różnica między dziennikarstwem a blogowaniem. Naszym zdaniem powinno się również wiedzieć jaka jest różnica między dziennikarstwem, a ruską (czy jakąkolwiek inną) agenturą wpływu.

Jan Osiecki jest agentem wpływu - czy świadomym, czy nie, próżno tu rozstrzygać. Świadczą o tym lekcje języka rosyjskiego pobierane w ambasadzie czekistowskiego reżimu Putina, gdzie do dziś jest częstym gościem, oraz całokształt działalności po Tragedii Smoleńskiej. 

Takiego człowieka Administracja Salonu24 promuje. Od takiego człowieka właściciel portalu nie potrafi się jednoznacznie odciąć - bo wczorajszej mętnej notki Igora Jankego usiłującej zwekslować uwagę gawiedzi na wypociny BBC nie sposób określić inaczej,  niż jako żenadę i nieudolne krętactwo.

Nie sposób nazywać dłużej szamba perfumerią. Wynosimy się stąd. A słuchaczy zapraszamy na stronę http://niepoprawneradio.pl/. U nas ruskich trolli nie uświadczysz.

Dziękujemy za uwagę - i do usłyszenia w bardziej normalnych miejscach.

Niepoprawne Radio PL


Jako bonuspowtórzę notkę, w której wyjaśniam jak zarchiwizować swojego bloga bez wydawania ponad 100 zł, których za taką usługę żąda Salon:

Krótki, łopatologiczny poradnik dla tych, którzy by chcieli na wszelki wypadek sporządzić pełną kopię swego bloga (wraz z komentarzami i takimi tam) i zachować ją na twardym dysku.

1) Ściągamy sobie darmowy programik HTTrack Website Copier(na przykład stąd) i instalujemy.

2)Po uruchomieniu wciskamy „Dalej”. W rubryce „Nazwa projektu”wpisujemy nazwę pod jaką chcemy zapisać naszego bloga na dysku (np. „iksiński_blog”), zaś w okienku „Ścieżka bazowa” podajemy katalog w którym zapiszemy naszego bloga. Klikamy„Dalej”.

3) W polu wyboru „Działanie” zaznaczamy opcję „Pobierz stronę(y) Web”. Poniżej klikamy na klawisz „Dodaj URL”. Pojawi się okienko, które uzupełniamy następująco:

- w rubryce „Adres URL” podajemy nasz adres na S24 (np.zombie.salon24.pl);

- poniżej wpisujemy nasz login i hasło.

Klikamy „OK”, następnie zaś „Dalej”.

4) Zaznaczamy opcję zaczynającą się od słów: „Możesz teraz uruchomić tworzenie...” i wciskamy„Zakończ”.

5)Czekamy, aż program wykona operację... wciąż czekamy... i jeszcze trochę ;)) Następnie klikamy „Zakończ”  i  „Wyjście”.

6) Teraz otwieramy katalog do którego skopiowaliśmy naszego bloga, klikamy na plik „index” i otwiera się nam „off-line’owa” przeglądarka. Klikamy w niej na nasz adres... i otwiera się nam wierna kopia naszego bloga na Salonie24. Yes, yes, yes!

***

W ten oto prosty sposób możemy zabezpieczyć się przed nieoczekiwanym „zniknięciem” naszego bloga i ocalić swój, często bogaty, publicystyczny dorobek dla potomności ;))

W każdym razie, ja tak zrobiłem i innym też radzę...

Gadający Grzyb

P.S. To działa na wszystkie blogi/strony internetowe, które możemy sobie skopiować i potem przeglądać off-line;)

Terapia Czterech Kroków - kontynuacja

Im silniejszy jest Drugi Obieg 2.0, tym mocniejsza jest Wasza pozycja na scenie politycznej, Panie i Panowie.

I. Piętnaście procent

Jakiś czas temu wyczytałem u Coryllusa („Czym sufrażystka różni się od pisowca”), a ten z kolei u Toyaha („Wygrać za darmo, przegrać za frajer”), że Jarosław Kaczyński na marcowym zebraniu z działaczami PiS-u i Solidarności w Katowicach stwierdził, iż „na Internet nie ma co liczyć, bo to zaledwie 15 procent społeczeństwa. Kto Prezesowi słynącemu z teleinformatycznej abnegacji podsunął tę myśl skrzydlatą, trudno zgadnąć, ale jest to ewidentny sabotażysta i należy go wykopać natychmiast, zanim narobi dalszych szkód. W każdym razie, musi być to osobnik sprytny, taki który wie co i kiedy szepnąć do ucha, tak by – jak stało się w tym przypadku – zagrać np. na nieufności Jarosława Kaczyńskiego do nowych technologii.

Piszę to w nawiązaniu do mojego poprzedniego tekstu „Terapia Czterech Kroków” w którym podjąłem temat wałkowany przeze mnie przy różnych okazjach – mianowicie - bezsensu i szkodliwości wałęsania się pisowskich działaczy po reżimowych mediodajniach, od których zdają się być uzależnieni niczym narkoman od kolejnej działki towaru. W skrócie, szkodliwość ta polega na uwiarygadnianiu i legitymizowaniu propagandowej ekspozytury obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP bez żadnych korzyści własnych, podczas gdy tuż obok leży odłogiem potencjalnie potężne i wciąż rozwijające się narzędzie w postaci Drugiego Obiegu 2.0 (czytaj TUTAJ i TUTAJ), dysponującego zdywersyfikowanymi kanałami bezpośredniego docierania do ludzi.

Dla jasności – ów Drugi Obieg 2.0 to nie tylko blogosfera – jego formuła jest o wiele bardziej pojemna i zróżnicowana. Żeby nie rozmydlać tekstu, odsyłam do linków powyżej.

II. Wyniosłe milczenie

Ostatnio, 12 maja, miało miejsce ważne wydarzenie integracyjne - Kongres Mediów Niezależnych - na którym wprawdzie Jarosław Kaczyński był, ale nie sądzę, by potraktował te wszystkie mniejsze i większe inicjatywy do końca poważnie. Nie wiem, czy zmienił swe nastawienie od czasu Drugiej Rocznicy Katastrofy Smoleńskiej, kiedy to dopiero na skutek podszeptu i refleksu pani Marty Kaczyńskiej dopowiedział jedno zdanie podziękowania pod adresem blogerów, którzy odwalają za jego partię gigantyczną robotę w sieci, budując komunikacyjną alternatywę wobec załganych mediów mainstreamu.

A na Kongresie mówiono o rzeczach istotnych, choć nie zawsze wygodnych. Podczas panelu dyskusyjnego KMN w ramach Kongresu „Polska Wielki Projekt” MarkD zwrócił np. uwagę na milczenie polityków ze wspieranej przez nas opcji na temat istnienia mediów niezależnych – portali blogerskich, rozgłośni radiowych, czy internetowych telewizji. Tymczasem, każda publiczna wzmianka mogłaby w sposób istotny przyczynić się do rozwoju tych przedsięwzięć, zachęcając mniej zorientowanych odbiorców. W niedawnej rozmowie w Radiu WNET (prezentowanej również w Niepoprawnym Radiu PL) MarkD uzupełnił tę tezę o konkretny przykład: kilka lat temu Przemysław Gintrowski w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej” wyznał, iż czytuje m.in. Niepoprawnych.pl. Efektem był natychmiastowy skok popularności portalu – co ważniejsze, ów skok okazał się trwały. Wystarczyło jedno zdanie w dość krótkim wywiadzie. Można? Można.

Opisane powyżej „wyniosłe milczenie” spotyka nas również ze strony zawodowych dziennikarzy. Ja np. nie mam oporów, żeby zalinkować w tekście np. do wPolityce.pl. Nie spotkałem się jednak z sytuacją, by wPolityce.pl linkowało np. do Niepoprawnych, ba – by zauważyło samo ich istnienie. I to pomimo tego, iż oba portale współtworzą Federację Mediów Niezależnych. Ostatnio wPolityce.pl zaczęło przynajmniej wrzucać relacje video Bernarda i Margotte z „Blogpressu”. Dobre i to. Czasem wprawdzie zdarzy się sytuacja typu, że Marek Pyza zacytuje w „Uważam Rze” Gadającego Grzyba, ale są to rodzynki. Tymczasem, wzajemne cytowanie i odwoływanie się do siebie powinno być normą. W ostatecznym rozrachunku, działa to na korzyść nas wszystkich – i to pomimo, że owszem, w jakimś sensie, konkurujemy ze sobą o odbiorców.

III. Mówiący do milionów...

Ale to dygresja. Powróćmy do naszych baranów. Jakie są zatem powody, że politycy opcji, ujmijmy to hasłowo, patriotyczno-niepodległościowej, wspomną o Radiu Maryja, „Gazecie Polskiej”, ale słowem nie zająkną się o niezależnych mediach internetowych? Jednym z powodów jest marazm intelektualny, polegający na poruszaniu się w bezpiecznym świecie schematów. W tym świecie utarło się, iż media „tradycyjne” są poważne, zaś media internetowe, o ile nie stoi za nimi jakiś koncern czy duży inwestor, lub unijne fundusze, są „niepoważne”. Tymczasem, śmiem twierdzić, iż blogerzy, uśredniając, nie wypisują więcej głupot, niż głównonurtowi dziennikarze. Na pewno zaś trafiają się wśród nich osoby obdarzone większym talentem, polotem i lepszym piórem, niż tzw. uznani publicyści. Na takim Salonie24 wręcz normą jest wypychanie najlepszych blogerskich tekstów ze Strony Głównej, gdyż, jak się domyślam, pisanina „zawodowców” wyglądałaby na ich tle jeszcze gorzej niż wygląda obecnie.

Sądzę, że ludzie świata polityki, przynajmniej ci na górze, zdają sobie z tego sprawę – nie są aż tak dramatycznie ograniczeni. Kieruje nimi jednak ułuda masowości – występując w którejkolwiek z ogólnopolskich stacji taki jeden z drugim wyobraża sobie, że przemawia do milionów. I faktycznie – przemawia. Zapomina tylko, co „zaprzyjaźniona” mediodajnia uczyni z jego przekazem, w jakim kontekście go zaprezentuje i z czym skonfrontuje. I jaki będzie tego efekt finalny. To samo zresztą można powiedzieć o konserwatywnych publicystach. Nigdy np. nie zrozumiem, dlaczego Terlikowski chodzi do Lisa. Przekracza to moją zdolność pojmowania.

I znów – aby nie rozmydlać tekstu, muszę odesłać do linków – wcześniejszych notek, gdzie odnoszę się do powyższych problemów bardziej szczegółowo: „PiS a mediodajnie” oraz „Żer dla mediodajni”.

Wyczuwam jednak jeszcze jeden powód nieufności świata polityki w stosunku do internetowych „drugoobiegowców”. Otóż tacy, dajmy na to, blogerzy, nawet sympatyzujący z PiS-em, są ciężko sterowalni. To nie są płatne trolle, których zatrudnia Platforma. Ci ludzie piszą z przekonania, mają swoje przemyślenia i ugruntowane poglądy, nie zawsze zgodne z aktualną linią partii i generalnie, bywają nieobliczalni. Co działacze partyjni, dość często bucowaci i mniej inteligentni, jakby wzięci z castingu na „biernych miernych, ale wiernych”, mogą „nakazać” blogerom i komentatorom, którzy bezczelnie sobie pozwalają na krytykę - a to partyjnych posunięć w poszczególnych sprawach, a to zasłużonych działaczy? Ja na przykład sobie pozwalam i będę pozwalał sobie nadal, ilekroć uznam to za wskazane. Nawet w szczycie kampanii wyborczej jeśli trzeba, bo zależy mi na czymś więcej, niż urządzenie się w partyjno-korporacyjnym schemacie, gdzie pierwszym przykazaniem jest OWD (Ochroń Własną D...ę).

Pokazowym przykładem owej nieufności było fiasko akcji „Uczciwe wybory” polegającej na obsadzeniu mężami zaufania komisji wyborczych podczas ostatnich wyborów parlamentarnych. Zaraz po wyborach zaczęły mnożyć się doniesienia o spławianiu przez lokalnych działaczy PiS pod byle pretekstem wolontariuszy – kandydatów na mężów zaufania. Bez komentarza.

IV. Powróćmy do Terapii Czterech Kroków

Co przegapiają politycy idąc na masówkę, gdyż „internet to tylko 15 procent”?

Po pierwsze to, iż reżimowe mediodajnie do których lecą niczym muchy do gnoju przy każdej okazji robią z nich wała, grając na rzecz Dyktatury Matołów, a szerzej – obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, którego są integralną częścią.

Po drugie, że Drugi Obieg 2.0 jest jak rój pszczół – te pozornie małe inicjatywy po przekroczeniu pewnego progu osiągną efekt kumulacji i zażądlą na śmierć każdego, nawet największego przeciwnika. Powtarzam to co jakiś czas – można zabić jedną czy drugą pszczołę, ale koniec końców Rój zawsze wygrywa. MarkD w tym kontekście mówi o mrówkach obłażących słonia. Tyż piknie.

Po trzecie wreszcie, jak napisałem w tekście „IV RP o muerte”: „społeczności zgrupowane wokół różnych pozamainstreamowych inicjatyw są jedyną realną siłą państwowotwórczą, jaką obecnie ma do dyspozycji Polska. Warto, by świat zawodowej polityki, na czele z największą partią opozycyjną, był łaskaw o tym pamiętać. Jeśli ktoś jednak taką państwowotwórczą siłę widzi gdzie indziej, proszę mi ją pokazać. Chętnie się przypatrzę.”

Poza wszystkim, zamykanie się na internet jest zwyczajnym świństwem zrobionym pokaźnej grupie często najbardziej aktywnych wyborców.

Toyah w przywoływanym na wstępie tekście napisał:

„Czy naprawdę to, że on [Jarosław Kaczyński] osobiście Internetu nie lubi, na nim się nie zna, i poznać nie planuje, jest wystarczająco dobrym powodem, żeby machnąć ręką na tych wszystkich, których wokół siebie zorganizował, i im powiedzieć, że niech sobie z tym Internetem robią co chcą?”

Zaś wcześniej:

„Tyle że ja bym był bardzo szczęśliwy, gdyby prezes partii, którą wiernie i lojalnie popieram, zechciał się zastanowić, dlaczego, skoro ta część opinii publicznej jest aż tak zaniedbana, nie warto by było ją przejąć choćby i na własność.”

No właśnie – wieczne trwanie w oparciu o mentalną skamielinę biernych, miernych ale wiernych działaczy i ostentacyjna olewka środowisk zgrupowanych w sieci, to gorzej niż zbrodnia. To błąd. Polska, „prawoskrętna”, polityczna blogosfera, już teraz jest ewenementem na europejską, a zapewne i na światową skalę. Jest ważnym i trwałym składnikiem Drugiego Obiegu 2.0. I będzie rosnąć, mimo różnych prób skanalizowania tego nurtu. Gdyby politycy z prawej strony zaczęli łaskawie zauważać istnienie blogosfery - również w publicznych wystąpieniach – tylko by na tym zyskali.

To funkcjonuje na zasadzie wzajemności. Im silniejszy jest Drugi Obieg 2.0, tym mocniejsza jest Wasza pozycja na scenie politycznej, Panie i Panowie. Poza mediami Tomasza Sakiewicza i o. Rydzyka, jesteśmy jedyną siłą, którą macie po swojej stronie.

Przewietrzcie się. Porzućcie zgubne nałogi. Jesteśmy waszym detoksem. Innego nie macie. Jeszcze raz zalecamTerapię Czterech Kroków.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL

Notki na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/terapia-czterech-krokow

http://niepoprawni.pl/blog/287/pis-mediodajnie

http://niepoprawni.pl/blog/287/zer-dla-mediodajni

http://niepoprawni.pl/blog/287/drugi-obieg-20-%E2%80%93-cz-i

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/drugi-obieg-20-%E2%80%93-cz-ii

środa, 30 maja 2012

Terapia Czterech Kroków

Wy na bojkocie możecie tylko zyskać, oni – tylko stracić. Jeszcze tego nie pojęliście, Panie i Panowie? To naprawdę proste.

I. Potrzeba konsekwencji

Jako że przy różnych okazjach nawołuję do bojkotu reżimowych mediodajni, które nie tyle są „zaprzyjaźnione” jak onegdaj raczył wyartykułować pan Andrzej Wajda, ile stanowią wprost część obozu władzy, czy też może raczej – obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, którego są ekspozyturą pospołu z obecną Dyktaturą Matołów - to muszę odnotować i pochwalić ogłoszony niedawno przez PiS bojkot Stefana Niesiołowskiego i Janusza Palikota. Czynię to wszakże z jednym, podstawowym zastrzeżeniem: bojkot ów będzie miał sens tylko pod warunkiem zachowania konsekwencji. Jeśli za jakiś czas PiS-owi „wychłódnie”, bo np. będą się zbliżały wybory i górę weźmie ułuda gonienia za sondażowymi słupkami, to całą tę zabawę będzie można sobie wsadzić w buty.

Przypomnę (po raz kolejny zresztą), że tak właśnie było przy okazji dwóch poprzednich bojkotów: TVN-u od lipca 2008 do stycznia 2009, oraz Radia Zet od marca do sierpnia 2011. W obu przypadkach nie odbiło się to w żaden sposób na sondażowych widełkach w granicach których PiS zazwyczaj oscyluje, co dowiodło dwóch rzeczy: po pierwsze, że bywanie w mediodajniach nie jest temu ugrupowaniu do niczego potrzebne, po drugie zaś, że to mediodajnie potrzebują PiS-u do urządzania seansów nienawiści i eskalowania negatywnych emocji wśród politycznego targetu, który obsługują.

Niestety, obu bojkotów zaniechano pod presją zbliżających się wyborów, w których zresztą Prawo i Sprawiedliwość otrzymało „swoją” pulę głosów i nic ponadto. Zatem bilans był zerowy? Otóż nie – był ujemny. Powrót polityków głównej siły opozycyjnej na wraże anteny przyniósł bowiem moim zdaniem kilka określonych szkód. Stworzył wśród części wyborców wrażenie, iż PiS jest partią koniunkturalistów, a same bojkoty były pustymi gestami, które zarzucono wraz ze zbliżaniem się gorącego okresu przedwyborczego. Ponadto, dało to mediodajniom asumpt do triumfalizmu, na zasadzie „jesteśmy im niezbędni, nawet gdy strzelają fochy, to gdy przychodzi co do czego – wracają”. No i wreszcie – pozwoliło dalej odgrywać żenujący spektakl pod nazwą „pluralizm opinii w mediach III RP”. Politycy PiS wracając przed mikrofony i kamery sekujących ich mediów, uwiarygodnili je po prostu.

Mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej i ostracyzm zafundowany Niesiołowi oraz Palikotowi stanie się czymś trwałym i oczywistym jak oddychanie. Są ludzie z którymi się nie rozmawia i którym nie podaje się ręki, gdyż zadawanie się z nimi automatycznie deprecjonuje – ot i wszystko. Wycofanie się byłoby kompromitacją.

II. Terapia Czterech Kroków

Zerknijmy teraz na pełny tekst oświadczenia Komitetu Politycznego PiS:

Komunikat

Komitet Polityczny Prawa i Sprawiedliwości podjął uchwałę, która zakłada, że politycy oraz przedstawiciele PiS nie będą uczestniczyć w programach radiowych i telewizyjnych, do których zaproszeni zostali Janusz Palikot i Stefan Niesiołowski.

Ostatnie wydarzenia w Sejmie, kiedy Stefan Niesiołowski w bulwersujący i arogancki sposób potraktował dziennikarkę Ewę Stankiewicz a także Posłanki Prawa i Sprawiedliwości oraz wcześniejsze, wielokrotne łamanie przez obu wspomnianych polityków nie tylko standardów wystąpień publicznych, ale również zasad zwykłej przyzwoitości. Niestety przedstawiciele partii rządzącej nie piętnując stanowczo powyższych zachowań wyrażają przyzwolenie na psucie debaty publicznej w Polsce. Najwyższy czas aby takim postawom powiedzieć: Nie!

Zachowanie obu polityków jest niedopuszczalne, a polemika z nimi jest jedynie uwiarygodnianiem ich postawy, która nie powinna być tolerowana w debacie publicznej. (wytłuszczenie moje - GG)

Komitet Polityczny Prawa i Sprawiedliwości

Otóż, drodzy Państwo, to co zacytowałem powyżej jest jedynie pierwszym krokiem we właściwym kierunku, tak zwanym „dobrym początkiem”. Cytując komunikat, specjalnie podkreśliłem fragment o uwiarygadnianiu postawy Niesiołowskiego i Palikota przez wchodzenie z nimi w polemiki. Na takiej samej zasadzie bowiem uwiarygadnia się swą obecnością mediodajnie w których ci politycy goszczą.

Krokiem kolejnym, logicznie wynikającym z poprzedniego, powinna być odmowa udzielania jakichkolwiek komentarzy odnoszących się do wymienionych postaci. Funkcjonariusze mediów powinni słyszeć twarde NIE każdorazowo, gdy będą zadawać pytania dotyczące panów N. czy P. Pytania te bowiem zadają z jedną i wciąż tą samą intencją: eskalowania awantury, którą będą następnie eksploatować przez resztę dnia na antenie: Niesioł powiedział to, na co Hofman odpowiedział tamto... i tak aż do wieczora, kiedy to odpowiednio dobrani publicyści/propagandyści zgodnie podsumują, że wprawdzie Niesioł wyjęzyczył się barwnie i ostro, ale wiadomo, że z tą pisowską agresją nie można inaczej... Tak leci ten oklepany do bólu schemat, na który pisowscy politycy wciąż łapią się jak dzieci.

Następne posunięcie, to bojkot dziennikarzy zapraszających do swych programów Niesiołowskiego i Palikota. Podam przykład (z „GW”, ale trudno) – otóż, Monika Olejnik, w okresie od listopada 2011 do maja 2012, najczęściej zapraszała do „Kropki nad i” właśnie tych dwóch panów – osiem razy Palikota i siedem razy Niesiołowskiego. Jest sens uwiarygadniać „Stokrotkę” siadając w fotelu, który wczoraj wygrzewało swym siedzeniem któreś z wymienionych wyżej indywiduów? No właśnie. Rzecz jasna, dotyczy to również innych żurnalistów spełniających się w roli stojaków do mikrofonów podstawionych pod stężałe od nienawiści facjaty.

No i w końcu krok czwarty - najtrudniejszy dla uzależnionych od kamer i mikrofonów działaczy, którzy by zaspokoić dojmującą potrzebę parcia na szkło gotowi są pójść wszędzie i godzić się na wszelkie fundowane im przez medialnych funkcjonariuszy upokorzenia. Powrócić do bojkotu reżimowych mediodajni, tak obiecująco rozpoczętego niegdyś przywołanym wcześniej bojkotem TVN-u, a później „Zetki”. Nie uwiarygadniać teatrzyku pseudo-pluralizmu realizowanego w konwencji „czterech na jednego”. Taki ruch zaprocentuje, gdyż to mediodajnie potrzebują pisowców do produkcji mięcha antenowego, które jest podstawą budowania oglądalności. Wy na bojkocie możecie tylko zyskać, oni – tylko stracić. Jeszcze tego nie pojęliście, Panie i Panowie? To naprawdę proste.

III. Na detoksie

Proszę zwrócić uwagę, że rozpisałem dojście do punktu finalnego na kolejne kroki, tak by mniej bolało i żeby nieuchronny syndrom odstawienia przysporzył możliwie najmniej cierpień. Nie jest to może terapia na miarę „12 kroków”, ale zawsze daje to jakąś szansę na stopniową detoksykację politycznych mózgownic i względne złagodzenie skutków ubocznych.

A co w zamian? Cóż, miło było by mieć świadomość, że takie inicjatywy jak Kongres Mediów Niezależnych, czyli budowanie „drugoobiegowej” alternatywy dla mainstreamowych przekaziorów, kogoś w PiS-ie naprawdę obchodzi. Tak jednak niestety nie jest i jest to kolejny poważny błąd tego środowiska politycznego. Bo my nie jesteśmy poważni. Poważni są ciecie z WSI24 - nie my. Tak się jednak składa, że bez nas bylibyście w internetowej czarnej... powiedzmy – dziurze. I nasz zasięg oddziaływania konsekwentnie się zwiększa – wraz z rozwojem internetu. Bo kogo innego macie po swojej stronie? No, słucham – kogo? To na nas jesteście skazani, jeśli chcecie czegokolwiek dokonać. Jesteśmy waszym detoksem. Przecież chyba nie jesteście tak naiwni, by sądzić, że uda się wam wykorzystać „tamtych” do swoich celów? Nie jesteście, prawda?

Ciąg dalszy nastąpi.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL

Notki na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/pis-mediodajnie

http://niepoprawni.pl/blog/287/zer-dla-mediodajni

http://niepoprawni.pl/blog/287/drugi-obieg-20-%E2%80%93-cz-i

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/drugi-obieg-20-%E2%80%93-cz-ii

niedziela, 27 maja 2012

Czy Tusk boi się Niesiołowskiego?

Im bliżej Niesioła, tym Tusk mniej skory staje się do połajanek. Pytanie, dlaczego?

I. Im bliżej Niesioła...

Tyle było tekstów w reżimowych mediodajniach analizujących psychikę Kaczyńskiego czy Macierewicza, że tym razem to ja sobie popsychologizuję. Popsychologizuję mianowicie o Donaldzie Tusku i meandrach jego relacji ze Stefanem „won” Niesiołowskim. Skoro oni mogą bredzić o strasznych oczach Macierewicza i fobiach Kaczyńskiego, nieodmiennie dochodząc do wniosku, że obaj, jeden w drugiego, to psychopaci, to chyba i ja mogę. Bo przecież mogę, prawda?

Wg mnie, wielce charakterystyczna dla tychże relacji jest postawa Donalda Tuska wobec napaści Szalonego Stefana na Ewę Stankiewicz. Początkowo - na odległość, za pośrednictwem mediów - zalecał Niesiołowi, by ten panią Stankiewicz przeprosił. Dopytany przez dziennikarzy uzupełnił, iż nie przeprowadził ze swym partyjnym podwładnym żadnej rozmowy, gdyż nie jest od „rozmów wychowawczych”, czy jakoś tak. To pierwszy istotny sygnał.

Na Zjeździe Krajowym PO, w obecności Niesioła, Tusk śpiewał już inaczej: mówił o Niesiołowskim jako o „naszym bohaterze”, który „potrafił prezentować odwagę, twardość charakteru i niezłomność wtedy, (...) kiedy to naprawdę kosztowało bardzo wiele”. Przez salę zostało to odebrane jednoznacznie jako poparcie zachowania „Szalonego Kapelusznika” polskiej polityki, jak określa tę postać Piotr Zaremba. Mało tego: Tusk, przypomnijmy – przewodniczący Platformy i premier rządu RP – po uczniacku tłumaczył się ze swojego apelu, wyjaśniając, iż miał jedynie na myśli, że „zdolność wybaczania, to znaczy nieodpowiadanie agresją na agresję, trzymanie nerwów na wodzy, to jest m.in. źródło siły PO”. Groteskowe i żałosne.

Obrazu absurdu dopełniło „wsłuchanie się” premiera w „głos elektoratu”, polegające na przytoczeniu przezeń „listu” „kobiety głosującej na Platformę”, która napisała, iż „Dzień w którym zażądałeś od legendy polskiej opozycji profesora Stefana Niesiołowskiego przeproszenia znieważającej go i łamiącej prawo pisowskiej propagandystki, autorki socrealistycznych pisowskich produkcyjniaków - może być dniem, w którym Twoi wyborcy odwrócą się od Ciebie Donaldzie.” Jak się szybko okazało, ową „wyborczynią” jest Renata Rudecka-Kalinowska, działaczka PO i znana z Salonu24 blogerka, która ładunkiem histerycznego, antypisowskiego zacietrzewienia przebija nawet persony pokroju Waldemara Kuczyńskiego. Zresztą, „eR-eR-Ka” jest postacią wobec Niesiołowskiego komplementarną i swymi predyspozycjami psychologicznymi znakomicie kopniętego entomologa uzupełnia – taki Niesioł polskiej blogosfery w spódnicy, można powiedzieć. No, ale to na marginesie.

W każdym razie, istotne jest, że im bliżej Niesioła, tym Tusk mniej skory staje się do połajanek. Pytanie, dlaczego?

II. W obliczu furiata

Że Niesioł jest dla PO użyteczny i szczuje się go jak Palikota, gdy trzeba odwrócić uwagę gawiedzi i „przykryć” jakieś platformerskie blamaże lub afery, to jedno. Jednak, moim zdaniem, Tusk Niesiołowskiego się zwyczajnie boi. W sumie, nie dziwię się. Każdy normalny człowiek zachowuje się ostrożniej w obecności tak ewidentnego furiata, żeby go przypadkiem nie rozjuszyć i nie sprowokować wybuchu. Jeszcze zacznie pluć albo rzuci się z pięściami... a pamiętać należy, iż furiaci gdy wpadną w szał, mają nadludzką siłę. Istni berserkerzy. W zakładach psychiatrycznych trzeba kilku rosłych pielęgniarzy, żeby takiego obezwładnić, zapakować w kaftan i zaaplikować zastrzyk. Z tych samych przyczyn tzw. „prawicowi” dziennikarze w „Loży prasowej” łagodzą ton polemiki w obecności Piotra Stasińskiego z „Wyborczej”, a i tak przynajmniej raz – dwa razy na program, Stasiński uruchamia swój nieprzytomny ryk, gdy któryś z dyskutantów ośmiela się mieć inne zdanie.

III. Robak traumy

Podobnie z Tuskiem – działa tu prosty instynkt samozachowawczy. Jednak nie tylko, należy bowiem pamiętać, iż Tusk nosi w sobie traumę – wspomnienie surowego ojca - który, jak można się domyślać, miał ciężką rękę. Sam Tusk kiedyś wyznał, iż poczuł „coś w rodzaju ulgi”, kiedy jego ojciec umarł. Myślę, że Tusk zwyczajnie boi się bicia i agresji, wywołuje to u niego uczucie stłamszenia. Ta trauma z dzieciństwa odłożyła się w nim na dobre, co widać w sytuacjach stresowych, kryzysowych. Odreagowuje to, rzecz jasna, własną agresją, którą nie raz dane było odczuć najbliższemu otoczeniu. Słynne są jego napady - gdy coś idzie nie po myśli, wpada w szał, ciska się po gabinecie i rzuca „maciami” niczym, nie przymierzając, Hitler na wieść o kolejnych klęskach Wehrmachtu.

W książce Reszki i Majewskiego „Daleko od miłości” znajdują się opisy jak Tusk długo, całymi tygodniami, waha się przed podjęciem jakiejś kluczowej decyzji. To znamionuje brak pewności siebie, który tylko z trudem daje się maskować psycho-treningami fundowanymi mu przez Ostachowicza. Zresztą, kilka razy nerwy puściły mu też na wizji, gdy tylko znalazł się w jakiejś niekomfortowej sytuacji – wystarczyło, by dziennikarz zadał mu nieprzyjemne pytanie.

Bezwzględny gracz polityczny? Owszem, ale tchórzem podszyty. Tusk potrafi być okrutny aż do sadyzmu, w wymiarze wykraczającym poza polityczną konieczność. Nie można wręcz oprzeć się wrażeniu, iż w ten sposób dowartościowuje się we własnych oczach i zagłusza wewnętrznego robaka. Strach na twarzach współpracowników daje mu poczucie panowania nad sytuacją i pozwala utrwalić image twardego faceta. Pamiętajmy jednak, że te jego słynne „wilcze oczy” są tak naprawdę oczyma zastraszonego chłopca, który w Tusku ciągle siedzi.

Gadający Grzyb

P.S. Na podobny temat: http://niepoprawni.pl/blog/287/odklejony

Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL

wtorek, 22 maja 2012

Muzea umierają stojąc

Muzeum Powstania Warszawskiego za rok.

I. Czas oszczędności

To nie będzie tak, że po likwidacji Rady Powierniczej, Muzeum Powstania Warszawskiego nagle upadnie, zejdzie na psy, popadnie w ruinę. Nie. Będzie inaczej. Powiem Wam, jak. Otóż, proces degrengolady będzie postępował stopniowo, niemal niezauważalnie. Najpierw Muzeum przestanie się rozwijać. Nie będą powstawały nowe ekspozycje, zabraknie miejsca na rekonstrukcje kolejnych eksponatów w rodzaju „Liberatora”, czy „Kubusia”, dostarczane pamiątki powstańcze wylądują w piwnicy.

Następnie zaczną się trudności finansowe. Okaże się, że w dobie kryzysu Miasta Stołecznego Warszawy nie stać na takie ekstrawagancje, jak utrzymanie kosztownego muzeum w jego dotychczasowej formule. Początkowo zacznie brakować kartek z kalendarza towarzyszących kolejnym dniom Powstania. Okaże się, że podziemna prasa drukarska nie może już drukować ulotek w takich ilościach jak do tej pory, lub że zwiedzający będą musieli za takie pamiątki dodatkowo zapłacić. Nagle, palącą potrzebą stanie się większa partycypacja MPW w swym utrzymaniu, co zaowocuje wzrostem cen biletów i spadkiem liczby zwiedzających.

W miarę pogłębiania się obiektywnych trudności, przestanie się wymieniać przepalone żarówki, zepsuty projektor w powstańczym kinie okaże się za drogi w naprawie, a stanowiska multimedialne zbyt prądożerne i nieekologiczne. Personel muzeum zostanie uznany za przesadnie rozbudowany przez znanego z bizantyńskich ciągot Lecha Kaczyńskiego, nastąpią więc zwolnienia. Wszystkie zaoszczędzone środki zostaną przesunięte na wynagrodzenia nowej Rady Programowej, która doradzi zwolnienie Jana Ołdakowskiego w ramach odpolityczniania Muzeum.

II. Polityka anty-historyczna

Równolegle przyjdzie pora na osłabienie instytucjonalne. Ratusz wydzieli z MPW Instytut im. Starzyńskiego, który organizuje jątrzące i dzielące wydarzenia kulturalno-edukacyjne towarzyszące pracy Muzeum i włączy go do Muzeum Historii Warszawy. Dzięki temu odnowione Muzeum odetnie się od szowinistycznych koncertów piosenki powstańczej i niezdrowej martyrologii zatruwającej umysły młodego pokolenia.

Oczywiście, do władz i Rady Programowej zostaną delegowani apolityczni fachowcy, w charakterze komisarzy, którzy zadbają, by osłabić nacjonalistyczny charakter tej instytucji, albowiem „patriotyzm jest jak faszyzm”. Obecny wpływ Muzeum na młodych Polaków jest zbyt mocny, wizja historii z zaakcentowaną linią podziału zbyt wyrazista i idzie pod prąd lansowanej przez PO na różnych płaszczyznach polityki anty-historycznej. Z czasem znajdzie się miejsce na salkę prezentującą „dobrych nazistów”, oraz na wyjaśnienie obiektywnych przyczyn, dla których Stalin musiał odciąć się od prowokacji warszawskiej i nie pozwolił alianckim samolotom lądować na sowieckich lotniskach za linią frontu. Nie od rzeczy byłoby postawienie symbolicznej mogiły niemieckich ofiar warszawskiej awantury opatrzonej słowami „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”.

Rzecz jasna, o żadnym pomniku Lecha Kaczyńskiego nie będzie mowy. Istniejące popiersie obsadzi się trzymetrowymi tujami, zaś by iść z duchem czasu, polegającym na przezwyciężaniu historycznych podziałów, na dziedzińcu stanie pomnik polsko-rosyjskiego pojednania, przedstawiający Donalda Tuska tonącego w ramionach czekisty Putina – wzorowany na słynnym zdjęciu ze Smoleńska. Na to akurat znajdą się pieniądze. Znicze i kwiaty będą zakazane, żeby się nie kojarzyły.

III. Rocznica Powstania Warszawskiego 2013

Kolejna rocznica Powstania Warszawskiego uczczona zostanie koncertem Zbigniewa Hołdysa, Macieja Maleńczuka i Marii Peszek, która napisze premierową piosenkę o tym, że nie chce być sanitariuszką, tylko sp...ć jak najdalej. Prowadzący – Jakub Wojewódzki - zapoda zagajenie o polskiej ksenofobii. Alina Cała z Żydowskiego Instytutu Historycznego opowie o antysemickich powstańcach mordujących Żydów, a zagraniczny gość honorowy - Erika Steinbach - w pełnym troski przemówieniu upomni się o zadośćuczynienie dla rodzin poległych żołnierzy niemieckich.

Udział kombatantów nie będzie formalnie zabroniony, ale wielce niepożądany, by nie drażnić MWzWM sprowadzonych na tę okazję przez Palikota, który wygłosi wykład z przewodnią myślą: „Polacy powinni wyrzec się swej polskości”. Prezydent Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Waltz, tytułem uzupełnienia opowie o smutnych czasach pełnych wzajemnej nienawiści, które na szczęście już minęły, gdyż żyjemy we wspólnej, zjednoczonej Europie. Następnie, razem z Eriką Steinbach, odsłonią replikę Bramy Brandenburskiej, a Daniel Olbrychski wyrecytuje coś z Gombrowicza, najlepiej to o polskości jako garbie. Na telebimie ukaże się wtedy Donald Tusk (specjalny telemost z Sopotem), który przypomni swe spiżowe słowa, że polskość to nienormalność, zaś na okolicznościowym bankiecie prezydent Komorowski poda przepis na flaczki po warszawsku i podwędzi zastawę.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL

sobota, 19 maja 2012

Klątwa Kaczyńskiego II

Wszystko przez Kaczyńskiego, bo gdyby w dwa lata wybudował to, czego nie udało się przez pięć lat wybudować Platformie, to dziś nie byłoby problemu.

I. Robimy putinadę!

Tym razem Donald Tusk nie przywdział kryzysowej kurteczki, bo by się zgrzał, biedaczek, a może zresztą pijarowcy od Ostachowicza podpowiedzieli mu, że z tej kurteczki pół Polski już się śmieje i żeby się nie wygłupiał, nie robił wiochy i w ogóle. Zamiast tego ubrano go w kryzysową koszulę po robociarsku rozpiętą pod szyją, bez marynarki i krawata. Po robociarsku, bo też umiłowany Ober-Matoł ruszył do jedynej roboty w której się spełnia jak nikt - żenienia kitu na masową skalę w sojuszu z „zaprzyjaźnioną telewizją”, która bez wytchnienia transmitowała na żywo i w powtórkach jak premier wsiada do helikoptera, wysiada z helikoptera, wsiada do pociągu, wysiada z pociągu, kupuje bilet do wagonu drugiej klasy (taki równiacha), rozmawia z prostym ludem, łaje, chwali, „śmieszy, tumani, przestrasza”.

No, słowem - trzeba było przykryć jakoś tę gigantyczną kompromitację z autostradami co to miały być wybudowane, potem już tylko „przejezdne”, a ostatecznie pozostały rozkopane jak były. Jakoś trzeba odwrócić uwagę pospólstwa od sztukowanych naprędce objazdów wąskimi, dziurawymi drogami, też w znacznej mierze w niekończących się remontach, od przypudrowanych dworców i linii kolejowych grożących katastrofą bo nigdy nie wiadomo, czy zapali się odpowiedni semafor, a poza tym jeździć nimi można przeważnie z minimalną prędkością, bo stopień wyeksploatowania niedoinwestowanej infrastruktury nie pozwala na normalne użytkowanie.

Co tam jeszcze trzeba było zamieść pod dywan przed weekendem? „Reformę” polegającą na kradzieży emerytur, bo mniej osób dożyje do „złotej jesieni”, protesty społeczne przeciw tejże, sprawę TV Trwam, głodówki przeciw rugowaniu lekcji historii, blokadę komunikacyjną centrum Warszawy, „infoaferę”, chamstwo Niesioła, wyrok w sprawie łapówkary Sawickiej, zapowiedzi demonstracji w trakcie Euro, dramat bankructw podwykonawców którzy uwierzyli w „Polskę w budowie”... podaję w kolejności przypadkowej, z pewnością nie wymieniłem wszystkiego co składa się na wszechstronną degrengoladę państwa pod rządami Dyktatury Matołów.

Rada na to może być tylko jedna: robimy putinadę! Media sprężone, reżimowi publicyści pobudzeni, służby prasowe w gotowości by wrzucać kolejne fotki do internetu... a premier obiecuje zdesperowanym podwykonawcom pieniądze (pod warunkiem, że nikt nie zapyta się „jak żyć”, bo na takich warchołów są inne sposoby), mobilizuje do działania, uprzedza, że będzie rozmawiał z niezadowolonymi, by nie robili mu koło pióra w trakcie Euro, dodając zarazem ostrzegawczo, że jakby co, to „w razie potrzeby policja będzie interweniowała”. Zaraz jednak dobrotliwie uzupełnia: „Nie użyłbym słowa 'pałowała', bo dziś mamy lepsze, spokojniejsze i nowocześniejsze metody rozładowywania napięć, a pałka to ostateczność" (cyt. za „Rzeczpospolitą”) Ciekawią mnie te „nowocześniejsze metody” - czyżby Ober-Matoł miał na myśli osławione LRAD-y do obezwładniania dźwiękiem, które zakupiono, a następnie nowelizowano w pośpiechu prawo, by policja mogła ich używać?

II. KOKO-SPOKO!

Ale, generalnie – byczo jest, albo raczej Euro-spoko! Albowiem:

„Premier podkreślił, że czuje potrzebę położenia kresu nieustannemu narzekaniu w związku z Euro. - Jeśli wszyscy zamienimy się narzekających i takich smutasów, którzy będą udowadniali sobie i światu, że tutaj w Polsce nic się nie udało, że nie można nigdzie przejechać, stadiony się zawalają, (...) to rzeczywiście osiągniemy ten efekt, o jaki niektórym chodzi – mówił.

- Ale ja wiem, że w Polsce stadiony są najnowocześniejsze w Europie, że terminale mamy najnowocześniejsze w Europie, że te lotniska przypominają Polskę z naszych marzeń - przekonywał Tusk.” (cyt. za „Rzeczpospolitą”)

Przypomina mi to stary rysunek na którym widać jakiegoś partyjnego buca na mównicy, który na mankiecie ma napisaną treść przemówienia: JEZD DOBRZE. A jeśli do kogoś nie dotrze ogrom sukcesu, to pozostaje metoda zobrazowana przez Andrzeja Krauzego w „Uważam Rze”: inny buc dusi orła w koronie i wrzeszczy mu prosto w dziób: KOKO-SPOKO! Dotarło do jednego z drugim? Jest KOKO-SPOKO, bo jak nie, to w ryj! Albo LRAD-em po bębenkach usznych.

Swoją drogą, z tą naszą „gotowością do Euro” musi być naprawdę przeraźliwie, skoro nie dość, że sięgnięto w desperacji po tak toporną propagandę rodem z głębokiego PRL-u, to jeszcze akcję zainicjowano w Święty Czwartek. Niezorientowanym wyjaśniam, iż czwartek jest dniem w którym Donald Tusk zwykł kończyć swój wielce umowny tydzień pracy i pakuje się do samolotu, czy innego helikoptera, by zamiast na rozgrzebaną A2 lecieć do Sopotu i nie pokazywać się w Warszawie aż do poniedziałku. A tu jeszcze na dodatek putinada przeciągnęła się również na piątek. Piątek! Toż to już weekend pełną gębą. I sobota!! Jezusie słodki... Ciekawe, kto kazał mu duszyć rupę, poprawić makijaż i jechać w interior, jakby to była jakaś kampania wyborcza, bo że on tak sam z siebie, to nigdy nie uwierzę.

III. Klątwa Kaczyńskiego

Ale, notka ma tytuł „Klątwa Kaczyńskiego”, a ja ciągle o Tusku. Otóż, wszystko to dzieje się przez Kaczyńskiego, bo gdyby w dwa lata wybudował to, czego nie udało się przez pięć lat wybudować Platformie, to dziś nie byłoby problemu. Proste? Tak powiedział kwarcówkowy minister Nowak. To, że Jarosław Kaczyński odpowiada za wszystko, gdyż rząd Tuska z definicji za nic odpowiadać nie może, więc musi odpowiadać ktoś inny, jest powszechnie wiadome. I nawet znam mechanizm tej odpowiedzialności, który objawiłem już w czerwcu zeszłego roku, ale do czynników rządowych najwyraźniej nie doszło.

Powtarzam zatem teraz, zaś drogie czynniki rządowe uprasza się o wyjęcie ołówków, kajecików i notowanie: jak wiadomo, podczas pamiętnej zadymy o Dolinę Rospudy Jarosław Kaczyński rzucił na Polskę klątwę, mówiąc, że jeżeli nie da się wybudować obwodnicy Augustowa, będzie to znaczyło, iż w Polsce niczego nie da się wybudować. Działa? Działa, i to nie tylko w przypadku dróg, ale również drugiej linii metra, kolei, Muzeum Sztuki Współczesnej i tak dalej.

Zatem, drogie czynniki rządowe, macie jedyne wyjście – zróbcie wreszcie tę cholerną obwodnicę Augustowa. Pod Rospudą, przez Rospudę nad Rospudą – obojętnie. To jedyny ratunek, by zdjąć klątwę, bo pijarowska magia waszego Ober-Matoła zaczyna się niebezpiecznie wyczerpywać. Skoro nie udało się dokończyć tych inwestycji nawet przy takiej mobilizacji, pod presją jednej z najbardziej prestiżowych imprez sportowych na świecie, to znaczy, że po Euro nie uda się dokończyć tym bardziej i zostaniemy z tą „Polską w budowie” do us...j śmierci. Mieszkam przy totalnie rozkopanym fragmencie „gierkówki” i widzę jak oszałamiające jest tempo prac, więc wiem co mówię.

Jedyne, co poprawia mi humor, to świadomość, że podczas tego całego „Euro-spoko” na bank ucierpi trochę Szkopów, którzy pod wpływem szoku po nagłym przestawieniu się z ichniejszych, gładziutkich i szerokich „autobahnów” na nasze „przejezdne” wyroby drogopodobne, będą rozbijali się na potęgę – na dziurach, na drzewach, na słupach, zderzając się ze sobą... Szykuje się największy pogrom Teutonów od czasów Grunwaldu. No chyba, że potem w ramach retorsji cofną nam euro-fundusze, a Erika Steinbach stanie na czele Związku Pokiereszowanych i zażąda reparacji.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL

Na podobny temat: http://niepoprawni.pl/blog/287/klatwa-kaczynskiego

czwartek, 17 maja 2012

Przebić mur

Blogerski komentarz do wypowiedzi Ewy Stankiewicz podczas panelu dyskusyjnego Kongresu Mediów Niezależnych.

I. Czołg

Podczas panelu Kongresu Mediów Niezależnych w ramach Kongresu Polska Wielki Projekt (relacja wideo – TU lub TU) pani Ewa Stankiewicz skonstatowawszy, iż „drugi obieg” otoczony jest przez mainstream swoistym kordonem sanitarnym, stwierdziła, że potrzebny jest medialny „czołg”, który ów mur rozbije – jak się domyślam, po to, by nasz przekaz mógł dotrzeć do szerokich rzesz społeczeństwa. Innymi słowy, potrzebna jest np. ogólnopolska, profesjonalna telewizja oraz inne media tego typu. W innym miejscu dodała, iż należy zdefiniować w jakich miejscach w obecnym systemie są kluczowe bariery i te bariery obalić, tak jak zrobił to chociażby Wiktor Orban na Węgrzech. Powstanie takich mediów tradycyjnego typu z naszym przekazem jest według Ewy Stankiewicz konieczne, gdyż inicjatywy drugoobiegowe, np. internetowe są zbyt słabe, by się przebić i zmienić świadomość społeczną. Nie cytuję dosłownie, ale taki był sens wypowiedzi - mam nadzieję, że niczego nie poplątałem.

Czytając między wierszami, odniosłem wrażenie, że ten „mainstreamo-centryczny” punkt widzenia pani Ewy wypływa z przeświadczenia, że różne przedsięwzięcia internetowe robione „po godzinach”, wolontaryjnie, trącą trochę harcerską zabawą w podchody i amatorszczyzną – no i nie sposób z nich wyżyć, czyli poświęcić się im zawodowo w stu procentach.

Dobrze. Nie będę się kłócił, a raczej - chętnie pokłócę się w osobnej notce. Mizeria finansowa, brak profesjonalnego zaplecza organizacyjnego dotykające choćby blogosferę to rzecz oczywista, aczkolwiek według mnie nie skazująca na porażkę. W tej notce jednak postaram się przeanalizować warunki w jakich przyszłoby ów „czołg”, mający rozwalić mur mainstreamu, konstruować.

II. Budżet

Otóż, pierwszą barierą jest budżet. W Polsce oddanej przez Niewidzialną Rękę w niepodzielny zarząd obozowi beneficjentów i utrwalaczy III RP, wielki biznes, który byłby w stanie wyłożyć fundusze na profesjonalną telewizję jest niemal bez wyjątku pezetpeerowsko-esbeckiej proweniencji i jak do tej pory ten układ znakomicie się reprodukuje, natomiast biznes zagraniczny nastawiony jest na robienie kasy bez zbędnych zainteresowań pobocznych i woli pozostawać w dobrych stosunkach ze strukturami jawnymi i tajnymi, by – jak to ujmuje Ziemkiewicz - „mieć prosto na dzielnicy”. Dotyczy to również rynku reklamowego. Żadne nieprawomyślne medium nie może liczyć na reklamy, gdyż takie wsparcie inicjatyw antysystemowych byłoby skrajnie nieprzychylnie widziane przez Dyktaturę Matołów. Przekonało się o tym choćby „Życie” Tomasza Wołka, gdy zdecydowało się na wojnę z Aleksandrem Kwaśniewskim w okresie „Wakacji z agentem”.

A że władza za pomocą rozlicznych narzędzi nacisku może doprowadzić do upadku każde przedsiębiorstwo, wiadomo m.in. za sprawą historii Kluski czy Bestcomu. Nawet tak topowe pismo jak „Uważam Rze” miało problemy z reklamodawcami – obecnie wprawdzie sytuacja jakby się poprawiła, ale nie dam głowy, czy nie stało się tak za sprawą przejęcia Presspubliki przez „właściwego” biznesmena – Grzegorza Hajdarowicza. W takiej „Gazecie Polskiej”, poza SKOK-ami reklam wciąż nie uświadczysz. Zresztą, rynek reklamowy dramatycznie się kurczy i głównonurtowe mediodajnie coraz bardziej muszą liczyć na transfery pieniędzy publicznych, m.in. ogłoszeń spółek Skarbu Państwa, czy różnych obwieszczeń rządowych lub samorządowych. A te, mówiąc hasłowo, będą rzecz jasna wspomagały „zaprzyjaźnione telewizje”, a nie „pełzający pucz” w przestrzeni publicznej.

III. Uwarunkowania polityczne

No dobrze, ale załóżmy, że znalazła się grupa straceńców gotowa wyłożyć poważną kasę na równie poważną, ogólnopolską telewizję. Może SKOK-i, może ktoś jeszcze... Taka telewizja musi otrzymać koncesję i miejsce na multipleksie, które to dobra są rozdawane po uważaniu przez politycznych mianowańców z Krajowej Rady Radiestezji i Telekinezy, jak o tym szacownym gremium wyraził się onegdaj Ludwik Dorn. Czego można się spodziewać po ekipie Dworaka pokazuje przykład Telewizji Trwam. W Warszawie odbyła się stutysięczna demonstracja, do tego wielotysięczne marsze w innych miastach – można przyjąć, że na ulice wyszło do tej pory spokojnie ze 150 tysięcy ludzi. Prócz tego dwa miliony podpisów pod petycją domagającą się miejsca na multipleksie. KRRiTv pozostaje niewzruszona, gdyż jej członkowie nie zależą od nikogo za wyjątkiem swych politycznych patronów. Należy zatem wygrać wybory i to w możliwie największym wymiarze, by ów chory system rozmontować.

I tu zaczynają się kolejne schody, bowiem trzeba zadać sobie pytanie, na ile opozycja po dojściu do władzy wykaże się wolą polityczną, by realnie coś w układzie medialnym zmienić. Czy ma już odpowiednie projekty ustaw, o których mówiła podczas panelu Ewa Stankiewicz, lub czy zamierza je napisać. Obawiam się, że może raczej ulec pokusie prostej wymiany kadrowej „onych” na „naszych” beż naruszania istoty systemu. To byłaby tragedia i niewybaczalny błąd. Tego typu „zwycięstwo”, sprowadzające się do obsadzenia stołków własnymi nominatami jest bowiem krótkotrwałe i iluzoryczne.

Dobitnie pokazała to poprzednia kadencja Prawa i Sprawiedliwości. Zmieniono skład „Radiokomitetu”, mianowano Wildsteina szefem TVP, a że był mało sterowalny, to szybko wymieniono go na Andrzeja Urbańskiego, który nie dość, że nie ruszył różnych przyrośniętych do państwowej telewizji „złogów”, to jeszcze ściągnął na Woronicza Tomasza Lisa na gwiazdorskim kontrakcie. Pięknie. Dziś już po tamtych medialnych triumfach, które sprowadzały się do tego, że przez moment w mediach publicznych zapanował pewien pluralizm, nie ma już śladu, a ekipa z nowego rozdania wycięła „pisowców” go gołej kości.

Tak więc należy zadać obecnej opozycji kluczowe pytanie: jaki jest ich plan wobec ładu medialnego panującego w Polsce? Oczywiście, zakładając optymistycznie, że PiS w ogóle takowy plan posiada.

IV. Ludzie

No i wreszcie - ludzie. Mamy profesjonalistów zdolnych poprowadzić „naszą” telewizję do sukcesów? Mamy? Pragnąłbym tu przypomnieć casus Telewizji Familijnej S.A., która za czasów AWS-u stworzyła na bazie franciszkańskiej Telewizji Niepokalanów telewizję „Puls”. Finansowanie zapewnili państwowi giganci – PKN Orlen, KGHM, Polskie Sieci Elektroenergetyczne, PZU. Do tego jeszcze Prokom Ryszarda Krauzego. Wydawałoby się, że są to wymarzone warunki startowe – bogaci i hojni inwestorzy, „nasi” ludzie, konserwatywny przekaz, ciekawa oferta programowa („Wydarzenia” Rymanowskiego, „Raport Specjalny” Łęskiego, „Studio otwarte Cybernetyki 7” Pospieszalskiego) trafiająca w prawicowy, niepodległościowy target... I klapa.

Nie tylko dlatego, że do władzy doszło SLD, a później wycofał się Prokom. „Nasi profesjonaliści” z pampersowej ekipy szastali kasą jak szaleni, w sumie przeputali 200 milionów na sprzęt który pożyczał od nich nawet Polsat do transmisji mundialu w Korei i Japonii, na rozbuchane studio, drogie produkcje, na pensje, na Manna i Maternę... Wszystko głównie z pieniędzy publicznych – czyli od wymienionych wyżej spółek Skarbu Państwa. Był budżet? Był. Była wola polityczna by stworzyć ogólnopolską telewizję? Była. Byli tzw. „nasi ludzie”? O, jeszcze jak byli i oni akurat na tym biznesie nie zbiednieli.

Co zostało? Poza fenomenalnym, autorskim „formatem” Pospieszalskiego, który trafił później do TVP pod nazwą „Warto rozmawiać”, został jedynie smród bankructwa, długów, roszczeń, pretensji i syndyk masy upadłościowej. Z tego co wiem, postępowanie upadłościowe trwa do tej pory. Z „czołgu” rozbijającego mur został dymiący wrak zniszczony w znacznej mierze przez własną załogę.

***

Kończąc, chciałbym zastrzec, że nie deprecjonuję z góry nawoływań pani Ewy Stankiewicz o stworzenie „czołgu” rozjeżdżającego gąsienicami reżimowy porządek panujący w mediach III RP. Warto jednak wyciągnąć wnioski z dwóch poprzednich prób jego skonstruowania – za czasów AWS-u oraz Prawa i Sprawiedliwości. W ogromnej mierze zależy to od polityków na których nasz wpływ jest ograniczony. Czy mieści się to w ich kalkulacjach? Czy będą potrafili to zrobić? Próbowali już dwa razy. Czy trzecie podejście będzie udane?

Między „drugim obiegiem” opartym o wolontariat i internet, a profesjonalnymi mediami tradycyjnego typu nie musi być sprzeczności – oba rodzaje działań mogą się znakomicie uzupełniać, choć nie ukrywam, że bliżej mi do filozofii zaprezentowanej przez przedstawicieli mediów internetowych – Budynia78, Mateusza Dzieduszyckiego, czy MarkaD, który na tym samym panelu mówił, że zamiast „czołgu” wystarczą małe mrówki. Sam zresztą napisałem coś podobnego w mojej analizie „Drugi Obieg 2.0”: „Drugi Obieg 2.0 - te wszystkie pozornie słabe i rozproszone inicjatywy - są jak rój. Można utłuc jedną czy drugą pszczołę, ale koniec końców rój zawsze wygrywa.” Co niniejszym poddaję pod rozwagę.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL

sobota, 12 maja 2012

„Newsweek” na tropie Kongresu Mediów Niezależnych

Artykuł Łazarewicza może posłużyć za materiał poglądowy ilustrujący temat „propaganda medialna obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP”.

I. Pisanie „pod tezę”

Jakieś trzy tygodnie temu (w numerze 17/12 – tym z Macierewiczem jako talibem na okładce) Lisowy „Newsweek” piórem Cezarego Łazarewicza postanowił wziąć na warsztat Federację Mediów Niezależnych – organizację powstałą z inicjatywy Krzysztofa Czabańskiego zrzeszającą pozamainstreamowe inicjatywy medialne, łączącą zarówno podmioty tworzone przez profesjonalnych dziennikarzy, jak i te tworzone przez blogerów. Pretekstu do dziennikarskiej obróbki dostarczył Kongres Mediów Niezależnych, który właśnie odbył się w sobotę 12 maja. Z tej to okazji żurnalista Łazarewicz wyprodukował artykuł „Sieć sprzeciwu”, w którym to tekście z właściwą głównemu nurtowi protekcjonalną manierą opisał Federację jako groteskową inicjatywę „pisowców”, mającą „przynieść PiS na tacy środowisko zaangażowanych politycznie internautów” - jak miał ponoć stwierdzić „jeden z działaczy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich” .

Nieprzypadkowo napisałem przed chwilą „miał ponoć stwierdzić”, albowiem z mojego „riserczu” przeprowadzonego wśród osób z którymi kontaktował się Łazarewicz przed spłodzeniem swojego artykułu wynika, że dopuścił się wielu manipulacji, a niekiedy wręcz ordynarnych kłamstw przypisując im słowa które nigdy nie padły, bądź też „po uważaniu” wyrywając wypowiedzi z kontekstu tak, by pasowały do uszytej z góry tezy. A teza jest taka, iż Krzysztof Czabański pragnie stworzyć coś na kształt drugiego obiegu z lat 80. 
Ale z silnym, kontrolowanym przez PiS ośrodkiem decyzyjnym w postaci Federacji Mediów Niezależnych, w której pierwsze skrzypce gra środowisko /Gazety Polskiej/”. Absurd tego stwierdzenia wręcz bije po oczach i nijak się ma choćby do komunikatu FMN z lutego br..

Zresztą, każdy, kto miał cokolwiek do czynienia z blogosferą i blogerami doskonale wie, jak trudno sterowalny jest to narodek i ostatnią rzeczą jaką można się po nim spodziewać jest karna realizacja jakichś odgórnych, partyjnych wytycznych. Łazarewicz najwyraźniej zastosował tu miarkę właściwą dla reżimowych mediodajni i płatnych trolli harcujących po portalach – no, cóż... A „drugiego obiegu” nie trzeba „tworzyć”, gdyż istnieje on od dawna i ma się coraz lepiej. FMN jest jedynie jedną z wielu współistniejących obok siebie form organizacyjnych, jakie ów Drugi Obieg 2.0 przybiera.

Słowem, opisywany tu tekst może posłużyć za materiał poglądowy ilustrujący temat „propaganda medialna obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP”. Niewykluczone zresztą, że po części został on podyktowany frustracją Łazarewicza, gdyż z tego co mi wiadomo ze środowiska internautów/blogerów mało kto w ogóle chciał z nim gadać. Nie przeszkodziło to jednak dziennikarzowi Łazarewiczowi w wystukaniu swojej wierszówki. Jak mus to mus.

II. Łgarstwa i manipulacje Łazarewicza

Przejdźmy do konkretów.

1) Kłamstwo nr1 - MarkD

Niemal naocznie (jako członek redakcji Niepoprawnego Radia PL miałem wgląd do maili) byłem świadkiem, jak MarkD spławił Łazarewicza odmawiając mu jakichkolwiek wypowiedzi – zresztą, przy pełnym poparciu zespołu redakcyjnego Radia. Co zrobił pan Ł.? Ano, opisał Marka jako nienawistnego maniaka, który oprócz spisania 748 afer PO, miał stworzyć „matematyczny model platfoafery, według którego liczba afer wokół PO rośnie każdego roku trzykrotnie, z czego wynika, że na koniec kadencji sięgnie rekordowej liczby 65 tys. To spowoduje, że nawet wolne media będą miały problemy z ich opisaniem.” Czujecie państwo ten pełen wyższości rechocik? Rzecz w tym, iż MarkD żadnego „modelu matematycznego” nie stworzył – jest to czysty wymysł Łazarewicza. Podobnie określenie „platfoafera” u MarkaD nigdzie nie pada – jest to autorski pomysł Łazarewicza. „Takie przedstawienie mnie dezawuuje zbierane afery jako robotę człowieka chorego z nienawiści” - komentuje sprawę MarkD.

Na dodatek, w dość ironicznym stylu Łazarewicz stwierdza, iż na Kongresie MarkD „wytłumaczy im, jak stworzyć radio”. Naprawdę zaś MarkD miał mówić o zagrożeniach formalnych i prawnych dla działalności medialnej w internecie.

2) Kłamstwo nr2 - Budyń78

Nie mniej swobodnie pan redaktor postąpił z wypowiedziami Budynia78, który bodaj jako jedyny z blogerskiej części FMN potraktował Łazarewicza życzliwie i zgodził się na rozmowę m.in. o Niepoprawnych.pl, odkładając na bok kwestię miejsca w którym Łazarewicz jest zatrudniony i osobę naczelnego „Newsweeka” - Tomasza Lisa, który mu szefuje. Tu pan redaktor pojechał już na całego. Zacznijmy od dwóch pytań, których w artykule nie znajdziemy, ale które ewidentnie miały „ustawić” rozmówcę:

- czy nie przeszkadza nam, że Niepoprawni.pl „kojarzeni są z PiS”? Czyli, pan redaktor „formatuje” portal jako partyjną przybudówkę. Swoją drogą, pytanie można by odwrócić i zapytać pana Ł., czy nie przeszkadza mu, że „Newsweek” kojarzony jest z aktualnym obozem władzy. Ciekawe, co by odpowiedział...

- czy mamy świadomość, że jesteśmy niszowi? Przepraszam, a co w tym złego? Tu panu redaktorowi najwyraźniej nie mieści się w głowie, że można poświęcać wolontaryjnie swój czas i energię na rzecz inicjatywy nie będącej „wiodącym medium” i służącej jakiejś społeczności jako miejsce wymiany poglądów.

Idźmy jednak dalej, bo w artykule mamy prawdziwą erupcję manipulacji. Otóż Budyń78 w rozmowie jako motyw odejścia grupy blogerów z Salonu24 podał chęć posiadania jakiegoś bardziej własnego miejsca w sieci. W „Newsweeku” natomiast wypowiedź ta został „podrasowana” - „Pięć lat temu Krzysztof Karnkowski zaczął się dusić na portalu Salon24.pl. . Jest różnica? Budyń oczywiście niczego o „duszeniu się” nie powiedział i trudno odczytać tę manipulację Łazarewicza inaczej, niż jako chęć skłócenia blogosfery.

W tym samym akapicie Łazarewicz wkłada w usta Budynia słowa, iż „to duże wyróżnienie, że były prezes Polskiego Radia zwrócił się z ofertą współpracy właśnie do niego, prawicowego blogera.” Co naprawdę powiedział Budyń? Ano rzekł, że dla niego jest nową jakością, że ktoś związany ze światem mediów tradycyjnych dostrzega i chce coś budować razem z ludźmi, tworzącymi nowe media, bo dotąd te światy się raczej rzadko spotykały. Tu już mamy do czynienia z ordynarnym sfałszowaniem udzielonej w dobrej wierze wypowiedzi, na dodatek wpisującym blogosferę w jakąś „służebną” rolę wobec mediów tradycyjnych.

W innym miejscu Łazarewicz przypisuje Budyniowi słowa: „Jak mówi Krzysztof Karnkowski, wtedy właśnie, podczas pierwszego Kongresu Mediów Niezależnych w Warszawie, na dobre rozpocznie się tworzenie struktur wolnych Polaków.” Jakież to protekcjonalne... Tymczasem, Budyń powiedział tylko tyle, że w panelu wezmą udział osoby, które „państwo określacie ironicznie mianem wolnych Polaków". Jest różnica?

„Jak ktoś chce, niech z nimi rozmawia, ale trzeba się liczyć, że nie tylko każde wypowiedziane słowo będzie użyte przeciwko Tobie, ale i słowa, które nie padły również się pojawią. (...) Jednego życzliwego sobie rozmówcę na pewno pan Cezary stracił” - konkluduje Budyń78.

3) Kłamstwo nr 3 - przemilczenie

Ciekawie wyglądały również podchody Łazarewicza pod Agnieszkę Piwar z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. Wedle słów pani Agnieszki, która była akurat za granicą, Łazarewicz dość namolnie do niej wydzwaniał, zasypując pytaniami i za nic nie dawał się grzecznie zbyć. Ostatecznie stanęło na tym, że pan redaktor wysłał mailem zestaw pytań dotyczących Kongresu. Otrzymał odpowiedź w postaci materiałów informacyjnych, po czym... kompletnie pominął je w tekście. Nie pasowało do tezy artykułu? Za mało sensacyjne?

4) Manipulacje o Niepoprawnych.pl

Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na sposób, w jaki Łazarewicz przedstawia „Niepoprawnych”:to miejsce dla zwolenników zamachu smoleńskiego w średnim wieku, nielubiących ani premiera, ani prezydenta.” Urocze, prawda? Zgraja pisowskich oszołomów. Na szczęście jest „Newsweek”, który zamachowi smoleńskiemu daje odpór, a i prezydent z premierem zawsze mogą w nim liczyć na dobre słowo. Na dodatek powyższe zdanko jest wplecione w rzekome wypowiedzi Budynia78 i u niezorientowanego czytelnika natychmiast wywoła to wrażenie, jakby to Budyń w ten sposób nas zaprezentował. Zaraz bowiem czytamy: „Budyń78 tłumaczy, że wokół takich treści integrują się co prawda niewielkie grupki, ale za to bardzo oddane: – Czytając nas, utwierdzają się w przekonaniu, że nie są sami. Jest ktoś, kto myśli podobnie.” I skąd Łazarewicz wytrzasnął „informację”, że Niepoprawni, to ludzie „w średnim wieku”? Ma wgląd w metryki urodzenia? Tak buduje się przekaz szyty pod MWzWM oparty na podziale „fajni – niefajni”. Na szczęście, pan Łazarewicz jest fajny aż do mdłości i nie ma ryzyka, że czytelnicy dowiedzą się od niego czegokolwiek, co mogłoby im zaburzyć arcyboleśnie prosty ogląd rzeczywistości.

III. Bojkotować mediodajnie!

Podsumowując, pan redaktor Łazarewicz wykonał z pełnym zaangażowaniem robótkę charakterystyczną dla reżimowego dziennikarstwa III RP. Zapewne przedstawiłem tu zaledwie cząstkę propagandowych manipulacji i łgarstw jakich się dopuścił. Przypuszczam, że inni, którzy mieli nieszczęście się z nim kontaktować dorzuciliby co najmniej drugie tyle. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że po oddaniu tekstu do druku nie musiał zdzierać sobie skóry pumeksem, by pozbyć się poczucia nieświeżości. Panu Łazarewiczowi wróżę owocną przyszłość pod skrzydłami Tomasza Lisa, a na zakończenie powtórzę to, czemu dawałem już wyraz w poprzednich notkach (np. TU): z reżimowymi mediodajniami nie ma co gadać, gdyż w ten sposób ułatwiamy im tylko robotę, legitymizując je swą obecnością. Konsekwentny bojkot z naszej strony jest jedynym sensownym podejściem.

Dobrze spuentowała to Ewa Stankiewicz (o ile Łazarewicz znowu czegoś nie przekręcił): „- Nie rozmawiam z osobami reprezentującymi media manipulujące i kłamliwe, do których nie mam zaufania.”. Sądzę, że przytoczone tu przykłady skrajnej nierzetelności są wystarczającym dowodem na słuszność takiego postawienia sprawy.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL

Tekst Łazarewicza: http://polska.newsweek.pl/siec-sprzeciwu,91005,1,1.html

czwartek, 10 maja 2012

Tarcza i gaz

Nasza najbliższa przyszłość może wyglądać tak, że do uzależnienia surowcowego dołączy militarny protektorat Rosji.

I. Naści swój „reset”, mości Obamo...

Jakieś dwa lata temu w przypływie czarnego humoru zdarzyło się mi napisać, że jak tak dalej pójdzie, to doczekamy się w Polsce bazy antyrakietowej – rosyjskiej. I jak dotąd wszystko, powoli lecz nieubłaganie, idzie właśnie w tym kierunku. Oto niedawno w Moskwie odbyła się konferencja międzynarodowa dotycząca obrony przeciwrakietowej na której szef Sztabu Generalnego armii rosyjskiej, gen. Nikołaj Makarow ponowił propozycję wspólnej, natowsko-rosyjskiej tarczy antyrakietowej. Warunkiem jej powstania byłaby oczywiście rezygnacja NATO (czytaj – USA) z instalacji swych baz w krajach tzw. bliskiej zagranicy, tak by natowska część tarczy nie była w stanie przechwytywać rakiet balistycznych wystrzeliwanych z terytorium Rosji.

Przy okazji polskie media doniosły, iż Rosja po raz pierwszy przedstawiła szczegóły owego projektu – otóż Rosja miała by objąć „ochroną” nie tylko terytorium WNP, ale również kraje bałtyckie, część Norwegii oraz wschodnią Polskę, co oznacza dążenie do usankcjonowania strefy wpływów nie tylko w wymiarze surowcowo-energetycznym, jak ma to dziś miejsce w przypadku Pribałtiki i Polski, lecz również w wymiarze militarnym. Tyle, że nie jest to aż taka nowina, bowiem po raz pierwszy podobny projekt Rosja zgłosiła już w czerwcu zeszłego roku, co zresztą dało mi asumpt do powtórzenia żartu-proroctwa o ruskiej bazie w Polsce. Cóż, wygląda na to, że skoro rosyjska propozycja nie spotkała się rok temu ze stanowczym sprzeciwem, to wiecznie zagrożona przez wraży zapad „święta Ruś” uznała za stosowne włączyć ten pomysł do swej doktryny militarnej. Obecnie zaś generał Makarow pokazał mapkę doprecyzowującą stanowisko FR i z roku na rok będzie coraz trudniej wymusić na Rosji rezygnację z tych planów.

Będzie to tym trudniejsze, że na inaugurację drugiej rundy na kremlowskim stolcu ober-czekista Putin wydał dekret w którym stoi, iż należy „konsekwentnie bronić rosyjskiego podejścia w kwestii utworzenia globalnego systemu obrony przeciwrakietowej Stanów Zjednoczonych, starając się o uzyskanie trwałych gwarancji, że nie będzie ona skierowana przeciwko rosyjskim siłom odstraszania nuklearnego.” Natomiast na wspomnianej wcześniej konferencji generał Makarow bez zbędnej krępacji zagroził atakiem prewencyjnym na amerykańskie instalacje antyrakietowe m.in. za pomocą Iskanderów rozlokowanych w Obwodzie Kaliningradzkim.

Dorzućmy jeszcze do tego plany ulokowania stacji radiolokacyjnej „Woroneż” w Naddniestrzu, wzmacnianie sił na Kaukazie, utrzymywanie baz w Abchazji i Osetii Południowej w stanie podwyższonej gotowości, mianowanie na dowódcę Wojsk Lądowych FR generała Władimira Czirkina Walentinowicza – wojskowego z wieloletnim doświadczeniem na Zakaukaziu, Dalekim Wschodzie i Kaukazie Północnym - a wszystko to połączone z intensywnym przezbrajaniem armii rosyjskiej. Od razu widać, że Putin powraca z przytupem i we właściwym sobie stylu.

Naści swój „reset” o który żeś tak skamlał, mości Obamo.

II. Partia Gazpromu w natarciu

Tymczasem rozliczne sekcje lokalne „partii Gazpromu” rozsiane po byłych demoludach nie zasypiają gruszek w popiele, tylko pracują w pocie czoła nad umocnieniem rosyjskiego monopolu gazowego i opłacalnością powstającego South Stream. Oto kolejno moratoria na wydobycie gazu łupkowego wprowadziły Bułgaria, Rumunia i Czechy (w tym Bułgaria „na zawsze”). W efekcie Polska pozostaje sama na placu boju, co nie wróży dobrze, zważywszy na intensywny, antyłupkowy lobbying Gazpromu prowadzony pod „ekologistycznym” parawanem w Unii Europejskiej. Prekursorem na Zachodzie była Francja, która już w zeszłym roku zakazała u siebie prac nad eksploatacją tego surowca, a dziś w jej ślady podążają kraje Europy Środkowo-Wschodniej, motywując swe moratoria ekologią właśnie. Oczywiście, konkurencyjność łupków wobec rosyjskiego gazu konwencjonalnego i Gazociągu Południowego nie ma nic do rzeczy. Oczywiście...

Zatem z łupkami będziemy mieli pod górkę jeszcze bardziej niż do tej pory, gdyż naszym „unijnym partnerom” samowystarczalna energetycznie, czy wręcz eksportująca gaz Polska jest potrzebna jak psu piąta noga. Dotyczy to szczególnie unijnego hegemona, czyli Niemiec, którym może to popsuć wypracowywane latami rozliczne geszefty z Rosją, z Nord Streamem na czele. Niemcy zaś są w stanie poprzez unijne instytucje albo zakazać wydobycia gazu łupkowego, albo obwarować jego eksploatację rozlicznymi warunkami, które uczynią cały interes nieopłacalnym. Należy się zatem spodziewać rychłego wzmożenia ekologicznej wrażliwości wśród antyłupkowej euro-koalicji.

Pierwsze przymiarki mieliśmy już w zeszłym roku, kiedy to Komisja ds. Środowiska, Zdrowia Publicznego oraz Bezpieczeństwa Żywnościowego Parlamentu Europejskiego zamówiła raport na temat wpływu wydobycia gazu łupkowego na środowisko i zdrowie obywateli. Sporządzenie raportu Komisja zleciła niemieckiej firmie konsultingowej Ludwik-Bölkow Systemtechnik, żyjącej z doradztwa „pro-eko”. Jak można było się spodziewać raport wieszczy z tytułu eksploatacji łupków siedem plag egipskich i zupełnym przypadkiem zbiegło się to z nasileniem „ekologicznej” kampanii Gazpromu, który nie ustaje w wysiłkach, by przeforsować antyłupkowe regulacje w skali ogólnoeuropejskiej. Można się spodziewać, że w końcu mu się uda, bowiem polskie łupki godzą potencjalnie w zbyt wiele interesów i zbyt drastycznie naruszają europejskie energetyczne status quo, w którego budowę i utrzymanie kontynentalne potęgi zainwestowały zbyt wiele sił i środków.

***

I tym oto sposobem, nasza najbliższa przyszłość może wyglądać tak, że pozostaniemy na wieki wieków przykuci do strategicznych dostaw surowców ze wschodu, co – jeśli Obama uzyska reelekcję – rychło może zostać wzmocnione militarnym protektoratem Rosji w ramach wspólnej, rosyjsko-natowskiej tarczy antyrakietowej, oddającej nas pod pieczę Kremla według wytycznych ober-czekisty Putina i generała Makarowa. I wszystko mimo naszego zakotwiczenia w zachodnich strukturach, które to struktury miały nam gwarantować bezpieczeństwo, wiekuistą prosperity i wiele innych, różnistych cudowności. Doprawdy, wiele się musiało zmienić, by wszystko pozostało po staremu.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL

sobota, 5 maja 2012

Patriotyzm klientelistyczny

Patriotyzm klientelistyczny zasadza się na bezkompromisowym wspieraniu rządowej linii i bazy, oraz na pryncypialnym potępianiu antypaństwowych wichrzycieli.

I. Patriotyzm słusznej linii

Okazuje się, iż w głębokim błędzie pozostają wszyscy ci, którzy upatrują w postawie Dyktatury Matołów oraz basującej jej salonowszczyzny braku patriotyzmu, tudzież imputują im lansowanie tzw. „patriotyzmu bezobjawowego” - czyli takiego, z którego nic w praktyce nie wynika poza machaniem flagą na meczach piłkarskich – a i to pod warunkiem, że robią to lemingi, zwani na stadionach „piknikami”, a nie odrażający, brudni i źli, szowinistyczni „kibole”. Albowiem machać flagą nie każdy może – należy czynić to po linii i na bazie, tudzież z właściwych, niejątrzących pozycji.

Otóż nie – władza, która, jak wiadomo, po pierwsze - zawsze ma linię słuszną, a po drugie - nawet jak nie ma, to patrz punkt pierwszy, lansuje również patriotyzm w formie gorliwej, czynnej i gorącej. Jeszcze jak lansuje! Patriotyzm ów, który na użytek własny i Czytelników pozwoliłem sobie nazwać patriotyzmem klientelistycznym, zasadza się właśnie na bezkompromisowym wspieraniu linii i bazy, oraz na pryncypialnym potępianiu antypaństwowych wichrzycieli, nie rozumiejących skomplikowanych uwarunkowań, których przyswojenie jest niezbędnym warunkiem osiągnięcia wyższego stanu świadomości zwanego „mądrością etapu”.

II. Lojalizm III RP

Spektakularny pokaz owego patriotyzmu w opisanym tu obrządku, połączony z wytycznymi dla reżimowych mediodajni, dał premier Donald Tusk w słynnej tyradzie sejmowej podczas debaty nad uchwałą wzywającą Rosję do zwrotu dowodów rzeczowych pozostających pod czułą opieką towarzyszy czekistów od czasu Tragedii Smoleńskiej. Mediodajnie, pozostające po obchodach II Rocznicy Katastrofy w lekkim szoku i nawet przebąkujące o jakimś dialogu z „ludem smoleńskim” natychmiast przegrupowały siły i zaczęły śpiewać z właściwej partytury, wedle której każdy podważający słuszność i "kwękolący" nad zachowaniem waadzy - w tej i każdej innej sprawie - jest „targowiczaninem” i uprawia brudną grę polityczną obliczoną na podważenie pozycji państwa na arenie międzynarodowej.

Podobną, lojalistyczną partyturę, puścił ostatnio w obieg prezydent Borat Komorowski, wyjęzyczając się przeciwko zapowiadanym demonstracjom w okresie Euro 2012. Owe demonstracje - czy to przeciw zmianom emerytalnym, czy też w obronie TV Trwam - mają oto szkodzić naszej młodej demokracji, kompromitować nas przed światem i Europą, a tak w ogóle to należy ogłosić pokój olimpijski i Treuga Dei na dodatek, tak by zachodni pismacy nie pomyśleli sobie, że z naszą demokracją jest coś nie w porządku. Jak bowiem wiadomo, do demokratycznych standardów praktykowanych na Zachodzie należy protestowanie wyłącznie w czasie wskazanym przez władzę i za jej łaskawym przyzwoleniem.

III. Pasy transmisyjne

Mediodajnie oczywiście nie zawiodły pokładanego w nich zaufania i oto w zdyscyplinowanym i zgodnym chórze jęły grać na zachodnich kompleksach Polaków, jakiż to będzie obciach, gdy podczas „narodowego święta”, które ma umocnić polityczną i moralną jedność narodu na bazie wspólnego kibicowania „biało-czerwonym” z niemiecko-francuskiego odzysku, przez stolicę przemaszeruje np. demonstracja rydzykowych moherów. No doprawdy, wstyd jak beret i kompromitacja przed zachodnimi kibicami, tudzież żurnalistyczną bracią, która jeszcze gotowa zacząć się dopytywać dlaczego telewizja posiadająca rzeszę wiernych odbiorców nie może dostać miejsca na multipleksie i jak się to ma do wolności mediów...

Ja, rzecz jasna, nie wątpię, że polscy koledzy po piórze i mikrofonie odpowiednio naświetlą swoim zagranicznym kolegom głęboką niesłuszność owej telewizji oraz zagrożenie dla naszej młodej demokracji, jakie ona stanowi, niemniej jednak jakieś ziarenko wątpliwości może zostać zasiane, tym bardziej, jeśli nałożą się na to demonstracje różnych grup zawodowych mogące sugerować, że i z ekonomią naszej „zielonej wyspy” może być coś nie teges, skoro rząd decyduje się na kradzież emerytur w nadziei, że mniej osób dotrwa do złotej jesieni swego żywota.

IV. Powtórka z historii

Z podobnym patriotyzmem klientelistycznym mieliśmy już oczywiście do czynienia w PRL-u, kiedy to można było, a nawet należało, kibicować ludowej władzy heroicznie zmagającej się z problemami nie znanymi w żadnym innym ustroju. Wolno było również wyśmiewać i krytykować politycznych bankrutów z rządu londyńskiego, a także renegatów z Radia Wolna Europa oraz krajowych warchołów, których działalność jest wodą na młyn odwetowców z Bonn i szkodzi ludowej Polsce, gdyż „zły to ptak, co własne gniazdo kala”. Na ten ostatni cytat z wieszcza Słowackiego można by wprawdzie odpowiedzieć innym cytatem - z Norwida - że „nie ten ptak zły, co własne gniazdo kala, lecz ten, co mówić o nim nie pozwala”, ale ta druga sentencja z jakichś tajemniczych względów nigdy nie zakorzeniła się w masowej świadomości i mam nieodparte wrażenie, że ktoś swojego czasu zadbał, aby tak się stało.

Bardzo ładnie wychwycił to Aleksander Ścios, który w niedawnym tekście „Sukcesorzy” zestawił cytaty z przedstawicieli obecnego obozu władzy z wypowiedziami członków junty Jaruzelskiego z lat '80. Ten sam sposób argumentacji, ta sama pałkarska retoryka i – dodajmy – równie masowy kolportaż za pomocą reżimowych „pasów transmisyjnych” do umysłów szerokich rzesz społeczeństwa. Równie uroczy przykład przytoczył Seawolf, przywołując jednego ze swych wykładowców, który z pełną premedytacją przedstawiał studentom sowiecką wersję zbrodni katyńskiej, argumentując, że jako funkcjonariusz państwowy jest zobligowany do lojalności wobec władz i prezentowania oficjalnej linii – co więcej, był z tego dumny.

Podobnie i dziś mamy słowa o „pełzającym puczu” i wzywaniem organów ścigania by zrobiły porządek z działalnością opozycji, która swoją drogą już dawno została określona mianem „antysystemowej”. Antysystemowej, czyli – godzącej w ustrój, a kto godzi w ustrój i podnosi rękę na władzę ludową... To wszystko piszą i mówią ludzie, którzy jeszcze niedawno nie mieli najmniejszych oporów, by donosić zachodnim mediom i politykom na straszny reżim braci Kaczyńskich. W swoim tekście „Wystraszeni 2012” napisałem, iż „gdyby Ober-Matoł zdecydował się na siłową rozprawę ze „smoleńską opozycją”, spotkałoby się to z pełnym poparciem medialnych funkcjonariuszy, nie mniej gorliwym, niż to, które niegdyś „sowiecki generał w polskim mundurze” otrzymał od reżimowej prasy PRL-u. I co więcej, poparcie to zostałoby – w rzekomo wolnym kraju – udzielone z identycznych powodów.” Naprawdę tak by się stało.

V. Zafałszowanie pojęć

W przypadku patriotyzmu klientelistycznego mamy zatem do czynienia z celowym zafałszowaniem pojęć, polegającym na utożsamieniu racji stanu z interesami „właściwej” koterii, pomyleniem patriotyzmu ze skundleniem, jakąś zdegenerowaną formą lojalizmu, sprowadzoną do wysługiwania się każdej mafii wywodzącej się z obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP. Jak wiadomo, wiodące mediodajnie są integralną częścią tegoż obozu, zaś jego ekspozyturą obdarzoną konstytucyjnymi znamionami władzy jest obecna Dyktatura Matołów, zatem wszystko spina się w spójny obieg. Na podobnej zasadzie celowo utożsamiono formę prawno-ustrojową III RP z demokracją jako taką – wszystko po to, by w propagandowym przekazie każdą kontestację obecnego porządku przedstawić jako „zamach na demokrację”.

Na pocieszenie dodam, iż patriotyzm klientelistyczny jest formułą bardzo pojemną i nie zamyka swych drzwi przed nikim. Oto Janina Paradowska na swym blogu nazwała ostatnio Zbigniewa Ziobrę „mężem stanu”. Naprawdę – tego samego siepacza IV RP, który tak niedawno jeszcze przyprawiał salonowe elity o ataki duszności. Wystarczyło, by Ziobro zaprezentował w sprawie bojkotu Euro na Ukrainie inne zdanie niż Jarosław Kaczyński. Dobrze wiedzieć, że droga do nawrócenia pozostaje zawsze otwarta.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL

wtorek, 1 maja 2012

Rosja zaatakuje Gruzję w tym roku?

Czy USA wraz z Izraelem odpuszczą poparcie dla Saakaszwilego w zamian za rosyjskie „zielone światło” dla prewencyjnego ataku na Iran?

I. Militarne wzmożenie

Od jakiegoś czasu na Kaukazie daje się zauważyć „militarne wzmożenie” sił rosyjskich. Bazy w Abchazji i Osetii Południowej pozostają w stanie podwyższonej gotowości już od grudnia 2011 roku. Na dniach Rosja wyśle (albo już wysłała) do Abchazji „1500 rekrutów przechodzących obecnie szkolenie w Republice Adygei oraz 400 młodszych specjalistów w tym m.in. kierowców, techników, czołgistów (w tym separatystycznym regionie Gruzji FR dyslokowała czołgi T-90A) oraz m.in. obsługę rakietowych niszczycieli czołgów Sturm-S i wyrzutni rakiet GRAD.” (cyt. za politykawschodnia.pl) Dostawy ludzi i sprzętu na Kaukaz trwają zresztą od kilku miesięcy, ze szczególnym uwzględnieniem bazy 102 położonej na terenie Armenii, do której Gruzja blokuje drogę lądową, zostawiając Rosji jedynie korytarz powietrzny. Jednocześnie prowadzona jest ewakuacja rodzin personelu wojskowego z rejonu Kaukazu i morza Kaspijskiego (więcej – TUTAJ).

Wszystko to zbiega się z gruntowną modernizacją rosyjskiej armii, która prowadzona jest systematycznie od wojny gruzińskiej w 2008 roku i obejmuje wszystkie rodzaje sił zbrojnych. Dość powiedzieć, że obecnie Federacja Rosyjska wydaje 3,9% PKB na cele zbrojeniowe, zaś inwestycje w nowoczesny sprzęt połączone są z gruntowną reorganizacją – od ogólnej struktury dowodzenia po poszczególne jednostki. Warto też zwrócić uwagę na bliską współpracę z Berlinem przy tym modernizacyjnym projekcie. W ciągu 10 lat planowane jest przeznaczenie na armię 767 mld USD, zaś już w 2016 roku 70% wyposażenia stanowić będzie nowoczesne uzbrojenie.

Swoistą wisienką na torcie było niedawne mianowanie (27.04) na dowódcę Wojsk Lądowych FR generała Władimira Czirkina Walentinowicza – wojskowego z wieloletnim doświadczeniem na Zakaukaziu, Dalekim Wschodzie i Kaukazie Północnym.

Nie wygląda mi to na rutynowe przygotowania do corocznych manewrów typu „Kaukaz”.

II. Mała, zwycięska wojenka

Sytuacja jest tym poważniejsza, że na włosku wisi wojna z Iranem. Należy przypuszczać, że jeśli Izrael i USA zdecydują się uderzyć na Teheran, Rosja może to wykorzystać do ataku na Gruzję. Być może już nawet został zawarty deal: „my dajemy wam zielone światło do ataku na Iran i zniszczenia tamtejszych instalacji jądrowych, wy zaś pozwolicie nam zaprowadzić porządki na Kaukazie – zwłaszcza w Gruzji”. Innymi słowy, może być tak, że Stany Zjednoczone wraz z Izraelem po cichu obiecały Rosji odpuścić poparcie dla gruzińskiego sojusznika i rządów Saakaszwilego, by rozwiązać sobie ręce w kwestii irańskiej. Geopolityka nie zna sentymentów.

Zresztą, kto wie, czy Rosja nie zdecyduje się zaatakować Gruzji nawet bez irańskiej awantury. Rządy Putina zawsze charakteryzowała skłonność do „małych, zwycięskich wojenek” podnoszących prestiż władzy. Na polityczne szczyty wspiął się dzięki rozpętaniu tzw. drugiej wojny czeczeńskiej, wywołanej po zbrodniczych prowokacjach FSB – wysadzeniu bloków w Bujnaksku, Moskwie i Wołgodońsku – za co odpowiedzialnością obarczono „czeczeńskich terrorystów”. Nie inaczej było w 2008 roku, kiedy to dzięki umiejętnym prowokacjom wywołał gruzińską „wojnę pięciodniową”. Teraz zaś Putin potrzebuje mocnego imperialnego akcentu na początek drugiej rundy swej prezydentury, nakręcenia koniunktury w przemyśle zbrojeniowym oraz propagandowego uzasadnienia gigantycznych wydatków w tym sektorze.

Poza wszystkim, Rosja nigdy nie przestała traktować Kaukazu jako integralnej części swego terytorium, chwilowo tylko odłączonej na skutek rozpadu Związku Sowieckiego. Walor strategiczny tej części świata nie maleje, ba – wręcz wzrasta ze względu na rolę wydobywczo-tranzytową surowców (gaz, ropa), oraz na bliskość punktów zapalnych z Afganistanem i Iranem na czele.

III. Znów wojna w cieniu sportowej imprezy?

Jest jeszcze jeden aspekt sytuacji, który każe przypuszczać, że uderzenie na Gruzję nastąpi w tym roku. Otóż, podobnie jak cztery lata temu, w 2012 roku mamy dwie wielkie imprezy sportowe, które skupią na sobie uwagę świata: Euro2012 w Polsce i na Ukrainie (08.06-01.07), oraz Olimpiadę w Londynie (27.07-12.08). Można przewidywać, że tak jak w 2008 roku, kiedy to Rosja zaatakowała Gruzję podczas igrzysk w Pekinie, tak i teraz uderzy w którymś z tych dwóch terminów. Podobnie jak wtedy świat będzie się ekscytował sportowymi zmaganiami i nie będzie zbyt wiele miejsca na poświęcenie uwagi kaukaskiej wojnie, która w innych warunkach stałaby się tematem numer jeden dla przekaziorów. Media nie charakteryzują się podzielnością uwagi: jest temat wiodący i cała reszta. Druga wojna gruzińska stanie się częścią owej „reszty”.

IV. Europa bez Lecha Kaczyńskiego

Rosja może być również spokojna o kwestie reakcji innych graczy na arenie międzynarodowej. Od momentu uśmiercenia Prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie ma w naszym regionie polityka, który zdecydowałby się na zorganizowanie wyprawy do Tbilisi. Przypomnijmy, że wbrew tym, którzy pomniejszają rolę Lecha Kaczyńskiego w tamtych dniach, to właśnie jego brawurowa eskapada na czele pozostałych liderów państw regionu zmusiła do działania Europę Zachodnią wraz z Nicolasem Sarkozym i Francją, która sprawowała wówczas europrezydencję. Bez Lecha Kaczyńskiego Zachód nie kiwnąłby w obronie Gruzji palcem w bucie.

Dziś Lecha Kaczyńskiego nie ma. Obecni polscy Mężykowie Stanu na wieść o rosyjskiej agresji zamkną się w szafie. Zresztą, Polska nie posiada już w Europie Środkowo-Wschodniej tego prestiżu, którego resztki próbował ocalić i zagospodarować śp Prezydent w 2008 roku. Gdyby nawet któremuś z przywódców państw naszego regionu (choćby Victorowi Orbanowi) przyszło do głowy powtórzyć polityczny manewr sprzed czterech lat, to widok zmasakrowanego tupolewa na Siewiernym i postawa Polski wobec Rosji w związku ze smoleńską hekatombą, będą wystarczającymi przesłankami, aby podobny projekt porzucić.

Podsumowując, na odcinku dawnej „bliskiej zagranicy” Rosja ma również sprzyjającą koniunkturę. Nie będzie nikogo, kto mógłby stanąć w Tbilisi u boku Saakaszwilego i powiedzieć: „Ten kraj to Rosja, która uważa, że dawne czasy upadłego niecałe dwadzieścia lat temu imperium wracają, że znów dominacja będzie cechą tego regionu. Nie będzie! (…) . Świetnie wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę.”

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL