wtorek, 30 czerwca 2009

Kabaret wg Kiepskich.


Ostatnimi czasy (przestrzeń minionych kilku miesięcy) postanowiłem przyjrzeć się nieco kabaretom, których występy serwują nam tele-mediodajnie zarówno publicznego, jak i prywatnego chowu.

Nie dotrwałem do końca występów żadnego z nich. Ręka sama sięgała po pilota, by zmienić kanał na cokolwiek. Mogły być nawet reklamy. Powiem więcej. Z trudem wytrzymywałem do końca pojedynczego skeczu.

Refleksje są zatrważające. Wymienię je w kilku punktach:

1) Małpy w cyrku Monty Pythona.


Z kabaretowych scen serwowane jest nam żenujące małpowanie Monty Pythona, sprowadzające się do przebierania w babskie ciuchy i gadania piskliwymi głosami. Na tym, z grubsza, kończy się finezja. „Humor” robiony jest pod widownię „Świata wg Kiepskich”, który małpuje z kolei, świetny skądinąd serial „Love and Marriage” (znany u nas jako „Świat według Bundych” – co na to John Irwing?). W efekcie, zamiast Monty Pythona, wychodzi nędzna podróbka Benny’ego Hill’a. Tyle, że pozbawiona jego prostackiego, niewyszukanego wdzięku.

2) Między kolonijnym skeczem a oczepinami.

Grepsy utrzymanie są na poziomie i w poetyce skeczy kolonijnych. (gdy w latach ’80 jeździłem na kolonie, obowiązkowo robiło się wieczorki kulturalne, gdzie musieliśmy robić jakieś pokazy „do śmiechu”). Na jednym z wyjazdów nabawiłem się wszy (nie wiem, czy ma to związek z poziomem humorystycznych atrakcji, ale – metafizycznie - wszystko jest możliwe). Ach, byłbym zapomniał - skecze oscylują również wokół maniery oczepinowych „konkursów” na weselach. Kto choć raz był świadkiem, lub, co gorsza, podmiotem owych atrakcji, ten wie, o czym mowa. HA HA. Ale beka.

3) Front Jedności Kabareciarzy.

To, co wyczuwałem na podstawie teleobserwacji, znalazło potwierdzenie w wypowiedzi satyryka Ryszarda Makowskiego w jednej z weekendowych audycji TV Puls, który wyliczał nieformalne zasady obowiązujące w środowisku kabareciarzy. Otóż, przyjęte jest wyśmiewanie się z: - Kaczyńskich, Radia Maryja, „moherów”, Rydzyka.

Innymi słowy, numerus clausus dopuszczalnych tematów. Poza tym, zostaje tylko odlot w totalny absurdalizm, a i to pod warunkiem, iż „prywatnie” opowiesz się po właściwej stronie.

Istnieje zatem (nieformalnie, oczywiście) zjawisko, które można by określić mianem Polit - ideologicznego Frontu Jedności Kabareciarzy.Ostatni raz było tak chyba za Bieruta.

4) Próba rozgryzienia kabareciarskich motywacji.

Kto wie, gdyby ich spytać to, być może, kabareciarze by nam wmawiali, iż pod prostactwem formy, kryje się jakaś bezdenna głębia przekazu. Że tępią „polskie przywary” i komentują rzeczywistość.

Dupa kwas.

Komentują, co najwyżej, fobie zasuflowane im przez codzienne prasówki słusznych tytułów i środowisko, w którym się obracają. Trawestując język speców od pijaru - kontynuują i wzmagają „narrację”, która urodziła się poza nimi i którą bezwolnie nasiąknęli. I, co więcej, szczerze wierzą, iż jest to ich narracja. Oto FJK (Front Jedności Kabareciarzy) w pełnej krasie.

Co gorsza, podobną narracją nasiąknięta jest rozrechotana do bólu brzucha publika.

Ach, może jeszcze wyjechali by nam z Gombrowiczem… tak jak to nieustannie czynią dawne, komunistyczne, artystyczne dziwki, brylujące dziś w Salonie i osłaniające Gombrowiczem własne sk…wienie. Te podstarzałe lafiryndy pełnią dziś funkcję salonowych parnasiarzy i to one nadają ton, tworząc narrację, przetwarzaną następnie na naszych, pożal się Boże, kabaretowych scenach.

A mnie przyszedł do głowy taki oto wierszyk:

Gombrowicz jest dobry na wszystko:

na skurwienie się,

na dupy śliskość.

Gombrowicz już pomógł tak wielu

sukinsyństwo osłonić,

w burdelu…


Rada na zakończenie.

Podsumowując, jeżeli ktoś chciałby odnieść sukces w sztuce kabaretowej, polecam następujące menu:

- mohery na łeb włóż;

- torebki pod pachy;

- piskliwym głosem jedź po najbardziej prymitywnych stereotypach;

- rób scenki obyczajowe – w PRL-u też pozwalano śmiać się z kelnerów;

- jakbyś nie wiedział z czego i z kogo aktualnie wypada się nabijać, sięgnij po „Wyborczą”;

- w razie czyichś pretensji co do przekazu, powołuj się na Gombrowicza. Mało kto go tak naprawdę czyta, więc wyjdziesz na intelektualistę.

I najważniejsze: Miej poczucie Misji – jakbyś właśnie dokonywał absurdalno-obyczajowego przełomu na skalę Monty Pythona.

Rechot publiki i występy w telewizorniach masz zapewnione. Jako bonus – dożywotni status satyryka i z czasem, kto wie, może dochrapiesz się roli rezydenta w TVN-owskim „szkle kontaktowym”…

Gadający Grzyb

http://niepoprawni.pl/blog/287/noworoczna-szopka-grozy

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Miliardy do Izraela – Eureka!


Wieści zza informacyjnej blokady. EUREKA! (Dla niecierpliwych – link pod koniec tekstu).

Jak tak dalej pójdzie, to wyjdę na zoologicznego antysemitę, ale jakoś, mimo wszystko, nie mogę odpuścić tematu. Miałem nadzieję, że w trakcie trwania praskiej konferencji „Mienie ery Holokaustu”, wiodące mediodajnie, choćby z dziennikarskiego obowiązku przynajmniej zająkną się na ten temat. Nic z tego.

Cóż robić, trzeba zasiąść do klawiatury i wygryzmolić trzeci tekst na ten sam temat.
(dwa poprzednie: http://www.niepoprawni.pl/blog/287/miliardy-do-izraela ; http://www.niepoprawni.pl/blog/287/miliardy-do-izraela-%E2%80%93-ciag-da... ).

Blokady informacyjnej ciąg dalszy.


Co obecnie irytuje mnie w tej sprawie? Totalna bariera informacyjna. Bezczelność i bezzasadność uroszczeń żydowskich organizacji jest od lat dość powszechnie znana (oczywiście tym, którzy chcą wiedzieć i których mózgi nie zostały jeszcze przerobione na gazetową, polit – poprawną pulpę). Po „restytucyjnych” wydrwigroszach nie można było się spodziewać niczego innego, niż próba zorganizowanego szantażu, jakim de facto jest tocząca się konferencja.

Za to można, ba, wręcz należy wymagać konkretnych informacji od naszych władz i przekaziorów. Tymczasem w mediach głucho. Zero wieści. W Internecie również jakoś nikt nie robi wokół sprawy szumu. Wprawdzie początkowo, po „wguglowaniu” hasła „Mienie ery holocaustu” zapachniało optymizmem, bowiem wyskoczyło sporo odnośników, jednak niemal wszystkie nawiązywały do jednego artykułu „Naszego Dziennika” (http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=sw&dat=20090627&id=sw21.txt ) (inne linki na końcu tekstu). Ot, „wolność mediów” w całej swej okazałości. Nawet „Rzeczpospolita”, która wspomniała jakiś czas temu o konferencji, donosi wprawdzie o pozwie wobec banku Leumi ( http://www.rp.pl/artykul/2,325435_Izraelski_bank_oszukal_ofiary_Holokaus... ), jednak o tym co dzieje się w Pradze – milczenie. Śmierdzi asekuranctwem na kilometr.

Doniesienia „Wirtualnej Polski”.

Oprócz „Naszego Dziennika”, pozytywnie wyróżniła się Wirtualna Polska, która w tekście z 25.06.2009 (wcześniej jakoś przegapiłem – biję się w bloggerską pierś, moja wina) (http://wiadomosci.wp.pl/kat,1356,title,Konferencja-o-holokauscie---wroci...) zwróciła uwagę na ciekawy aspekt, powtórzony później przez „Nasz Dziennik”. Oto fragmenty artykułu z „Wirtualnej Polski”:

„Eksperci z różnych krajów uzgodnili już wnioski końcowe konferencji w formie niewiążących zaleceń (wytłuszczenie moje – G.G.). Wskazano w nich, że "skonfiskowana własność prywatna nie została zwrócona dawnym właścicielom w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, ale znacjonalizowana za rządów komunistycznych". Krajom, które jak Polska jeszcze nie uregulowały kwestii zwrotu, eksperci wydają zalecenia zwrotu w naturze dawnym właścicielom albo ich spadkobiercom, uwzględniając trudności, jakie mogą napotkać dochodzący swych praw 70 lat po konfiskacie mienia.”


Idę o zakład, że owe „niewiążące zalecenia”, po zakończeniu konferencji staną się „wiążące”…

Jedźmy dalej:

"Jeśli skonfiskowana własność nie może być zwrócona, kraje powinny zapewnić alternatywną własność tej samej wartości albo zapewnić godziwe odszkodowanie" - stanowi dokument. Postuluje się w nim powołanie specjalnych "trybunałów albo agencji ds. roszczeń", które będą się zadowalać "alternatywnymi formami dowodów" własności. Wnioski miałyby być składane przez internet albo za pośrednictwem ambasad. Wykluczona byłaby odmowa z powodów "obecnego obywatelstwa albo miejsca zamieszkania".

Jakież to, wytłuszczone powyżej „alternatywne formy dowodów własności” mają na myśli autorzy dokumentu? Ciekaw jestem ogromnie, lecz, niestety, blokada informacyjna trwa.

Jeszcze jeden ciekawy aspekt. Otóż, z góry postanowiono, iż 30 czerwca konferencja przeniesie się do Teresina,

„gdzie w czasach II wojny światowej istniało getto i obóz koncentracyjny. Tam ogłoszona zostanie Deklaracja z Terezina o powołaniu Europejskiego Instytutu Spuścizny Zagłady (European Shoah Legacy Institute)”.

Innymi słowy, jak to przy tego typu konferencjach bywa, nie mogło obejść się bez powołania „Instytutu” – czyli euro-spiżarni z posadami i konfiturami dla cwaniaków. Jak wnoszę po przydomku „Europejski”, koszta utrzymania owego Instytutu będzie ponosić Unia, czyli częściowo – MY. Odnoszę przy tym jakieś wredne, zapewne z gruntu antysemickie przeczucie, iż niedługo to Polska i Litwa (dwa kraje wypomniane „po nazwisku” w liście Roberta Wexlera + 24 kongresmanów USA wystosowanym do Donalda Tuska – link poniżej) będą zaspokajać tzw. potrzeby bieżące i „działalność edukacyjną”.

A na koniec doniesień, dowcip:

„W komunikacie czeskie przewodnictwo podkreśla, że konferencja stanowi jedno z najważniejszych wydarzeń ostatnich 6 miesięcy, kiedy Praga stała na czele UE.


Podsumowanie wieści.


Jak wynika z tekstu „WP”, konferencja w Pradze nie jest tajna, ba, wręcz ma stanowić ukoronowanie czeskiej europrezydencji! (swoją drogą, czeska prezydencja w UE, to zawód – ale o tym kiedy indziej). Tymczasem, nasze tak euroentuzjastyczne na co dzień mediodajnie, jakoś nie uznały tego tematu za godny wyeksponowania. Dodajmy, iż powstało nawet oficjalne oświadczenie, którego pełnego polskiego tłumaczenia jednak próżno szukać (prócz fragmentów przytoczonych w omawianym wyżej artykule „Wirtualnej Polski” i tekście w „Naszym Dzienniku”).

Podsumowanie braku wieści.


Na stronach MSZ brak choćby wzmianki o konferencji. Na blogu Władysława Bartoszewskiego również. Kancelaria premiera – milczenie. Strona Prezydenta – jak wyżej.

Wszystkich – media, władze – zakneblowało.

Eureka!

Postanowiłem więc poszukać dalej, i – eureka! – znalazłem!

Ta konferencja ma swoją oficjalną stronę!
To z niej pochodziły informacje „Naszego Dziennika” i „Wirtualnej Polski”! (Niestety, wszystko po angielsku – ale da się zrozumieć Uśmiech )

http://www.holocausteraassets.eu/

http://www.holocausteraassets.eu/en/news-archive/

Szczególnie polecam dokument „Wnioski Ekspertów” („Expert Conclusions”), zamieszczony 25.06.2009 i stanowiący trzon doniesień „Naszego Dziennika” i „Wirtualnej Polski”! (do pobrania w PDF-ie):

http://www.holocausteraassets.eu/en/news-archive/detail/expert-conclusio...

Zapytam retorycznie:

Co sądzicie o naszych mediach, które wstrzymują się od podawania tak istotnych informacji?

Gadający Grzyb

P.S. A oto niektóre z linków po „wguglowaniu” hasła „mienie ery holocaustu”. Zwróćcie uwagę, że sporo odnośników prowadzi do stron polonijnych. Rodakom na obczyźnie najwyraźniej bardziej zależy, niż tym pozostającym w Kraju (i zero linków do oficjalnej strony omawianej konferencji).:
http://swiat.netbird.pl/a/14049,1

http://www.poloniaxxi.com/

http://wirtualnapolonia.com/2009/06/27/chca-majatkowych-przywilejow/

http://stocznigdansk.blogspot.com/

http://www.mojageneracja.pl/12214648/0

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1356,title,Konferencja-o-holokauscie---wroci...

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Amerykanie-naciskaja-na-Polske-ws...

http://wolnemedia.net/?p=15771

http://www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=99651

http://zbigniew-sz-n.salon24.pl/112864,polska-mienie-ery-holokaustu

http://www.kworum.com.pl/art2406,_przedsiebiorstwo_holokaust_rusza.html
i wiele innych…

pierwotna publikacja 29.06.2009: http://www.niepoprawni.pl

Miliardy do Izraela – ciąg dalszy.


Ważne! W Pradze rozpoczyna się konferencja "Mienie ery holokaustu".

W tekście „Miliardy do Izraela” (http://www.niepoprawni.pl/blog/287/miliardy-do-izraela ) opisałem bezczelne żądania Dawida Pelega, stojącego na czele Światowej Żydowskiej Organizacji na rzecz Zwrotu Mienia, który kierując się jakimś niespotykanym w cywilizowanych krajach prawem plemiennej współwłasności, usiłuje wymusić na Polsce odszkodowania za mienie pomordowanych Żydów. Odszkodowanie to, przypomnę, ma wynosić „miliardy dolarów”. Napisałem również, że 26 czerwca ma rozpocząć się w Pradze specjalna konferencja poświęcona tej kwestii, z udziałem organizacji żydowskich i delegacji rządowych z wielu krajów.

Milczenie mediodajni.

Tak się składa, że dziś mamy 26 czerwca, a konferencja, której potencjalne skutki możemy odczuwać przez lata, właśnie się rozpoczęła. I co? I nic. W mediach na ten temat ani dudu. Wczoraj ekscytowały się próbą odwołania Rostowskiego, dziś włączyły się do ogólnoświatowej histerii po śmiertelnym zejściu Michaela Jacksona. O konferencji "Mienie ery holokaustu" (czterdzieści dziewięć państw oraz trzydzieści organizacji pozarządowych) i udziale w niej polskiej delegacji w Władysławem Bartoszewskim na czele cichuteńko. Nie wiadomo, jakie jest nasze stanowisko w tej potencjalnie rujnującej budżet sprawie, z czym pojechaliśmy do Pragi i z czym mamy zamiar wrócić. Słusznie. Po co denerwować nadwiślańskie „bydło”. Lepiej fundować polityczno – medialne igrzyska.

Doniesienia „Naszego Dziennika”.

Bodaj jeden „Nasz Dziennik” trzyma rękę na pulsie i zamieścił artykuł, (http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=sw&dat=20090626&id=sw02.txt) z którego można się czegokolwiek dowiedzieć. A wieści są bardziej niż niepokojące. Otóż, organizacje żydowskie w kwestii swoich uroszczeń zyskały oficjalne wsparcie USA. Apel o „zwrot” mienia wystosował wraz z 25 kongresmenami, przewodniczący amerykańskiej delegacji, Robert Wexler, wyznaczony do tej funkcji przez Departament Stanu, członek Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów. "Jest moim celem, aby w trakcie konferencji być jak najskuteczniejszym adwokatem ocalonych z holokaustu" – oświadczył Wexler.

Czyli, do bezczelności i gangsterstwa uprawianych przez organizacje żydowskie, dołączyło aroganckie poczucie omnipotencji oficjalnych czynników USA, które czują się władne dokonywać podziału nie swojego mienia.

A co z polskim majątkiem?


Osobiście proponowałbym, aby Polska zażądała w rewanżu „zwrotu” działki, którą onegdaj Kongres USA obdarował w dowód wdzięczności Tadeusza Kościuszkę. Gdzieś czytałem, że obecnie na tej działce znajduje się m.in. gmach giełdy przy Wall Street… Sądzę, że Kongres Polonii Amerykańskiej wielce ucieszyłby się z takiej „restytucji”.

Z Rosją grzecznie…

Ale żarty na bok. Jak słusznie zauważa „NDz”, szantaż skierowany jest jedynie pod adresem krajów naszego regionu (Europa Środkowo – Wschodnia), starannie zaś omija Rosję. Słusznie. Dowodzi to, że żydowscy gangsterzy mają wysoce rozwinięty instynkt samozachowawczy i wiedzą do kogo mogą, a do kogo nie mogą fikać. Rosja, jako światowy obergangster, odwinęłaby się zapewne tak, że międzynarodowym rzezimieszkom ze Światowej Żydowskiej Organizacji na rzecz Zwrotu Mienia poszło by w pięty…

Wypierzcie najpierw własne brudy!


Na zakończenie, proponowałbym, aby Żydzi, zanim wezmą się za łupienie innych ofiar II wojny światowej, wyprali najpierw własne brudy. Jak bowiem donosi „Rzeczpospolita” (http://www.rp.pl/artykul/2,325435_Izraelski_bank_oszukal_ofiary_Holokaus... ), szykuje się proces przeciw izraelskiemu bankowi Leumi (dawniej Anglo-Palestine Bank), który przywłaszczył sobie depozyty ofiar Holokaustu, wpłacane przed i w czasie II wojny przez Żydów europejskich w celu ułatwienia emigracji do Palestyny. Obecnie bank odmawia wypłaty tych aktywów, a chodzi o 3,5 tysiąca kont o łącznej wartości ok. 80 milionów dolarów.
Na dodatek, jak twierdzi „Rzepa”:

„Sprawa banku Leumi to zresztą tylko wierzchołek góry lodowej. ORAOH szykuje już pozwy wobec trzech innych izraelskich banków. Nadal nie udało się również odzyskać części działek i nieruchomości, które należały do ofiar Holokaustu. Wielu europejskich Żydów inwestowało bowiem przed wojną na terenie Palestyny.”

Kończę już, bo krew zalewa. Dodam jedynie, że polskie MSZ nabrało w sprawie rozpoczętej właśnie konferencji wody w usta i konsekwentnie ignoruje zapytanie, wysłane przez redakcję „Naszego Dziennika”. Przez najbliższe pięć dni warto będzie się przyglądać temu, co dzieje się w Pradze i pilnie nasłuchiwać szczątków medialnych doniesień, którym uda się przedrzeć przez medialno – informacyjną blokadę.

Gadający Grzyb


pierwotna publikacja: http:///www.niepoprawni.pl/blog/287/miliardy-do-izraela-%E2%80%93-ciag-dalszy">

Chadecki kanalizator nastrojów.


Współczesną „chadecję” należy pozbawić prawa do „politykowania w imieniu Kościoła”.

W końcówce poprzedniego postu przejechałem się co nieco po europejskiej chadecji. http://niepoprawni.pl/blog/287/konserwatysci-w-pe-%E2%80%93-ostrozna-nad... Pociągnę ten temat.

Dzisiejsza tzw. „chrześcijańska demokracja” nie ma literalnie nic wspólnego ze swym XIX-wiecznym poprzednikiem, zainspirowanym encykliką papieża Leona XIII „Rerum novarum”. O ile pierwotnie chadecja miała stanowić odpowiedź na rosnące wpływy socjalizmu i ateizmu, czerpiąc ze społecznej nauki Kościoła i opierając się na tradycyjnej chrześcijańskiej moralności, o tyle obecnie, jak napisałem w poprzedniej notce:

„Europejska chadecja niemal kompletnie dała się sterroryzować lewicowej dogmatyce i od socjalistów różni ją co najwyżej nieco inne rozłożenie akcentów. Skutkiem jest permanentny kryzys tożsamości i (…) wasalizacja ideologiczno - intelektualna na rzecz sił postępu. Mamy zatem bezideową partię władzy i interesów, obarczoną chronicznym paraliżem woli i podżyrowującą bez większych sprzeciwów kierunek unijnych przemian wykoncypowany na lewicowych salonach.”


Grzeszna chadecja.


Obecna „chadecja” (celowo biorę nazwę w cudzysłów) głosuje za aborcją, eutanazją, kładzie po sobie uszy, gdy chrześcijaństwo w imię tolerancjonizmu (http://niepoprawni.pl/blog/287/mala-analiza-ideologii-tolerancjonizmu) rugowane jest z przestrzeni publicznej (np. mnożące się zakazy obchodzenia Bożego Narodzenia w szkołach, przedszkolach i miejscach publicznych – t.j. świętować niby wolno, tylko nie wiadomo co, gdyż zabronione są wszelkie akcenty religijne), lobbuje za zniesieniem celibatu (Austriacka Partia Ludowa), pyskuje papieżowi (Angela Merkel i CDU „potępiające” zdjęcie ekskomuniki z lefebrystów), jest za antykoncepcją, quasi-małżeńskimi przywilejami dla gejów itd., itp. Przykłady można by mnożyć.

W wymiarze ustrojowym natomiast, współczesna, pożal się Boże (bo jest się na co żalić!) „chadecja”, otwarcie rezygnuje z zasady pomocniczości na rzecz biurokratycznej wszechwładzy wciskającej się we wszystkie obszary życia społecznego z rodziną włącznie.

Chadecki kanalizator.

Chadecja na scenie politycznej pełni z punktu widzenia postępowców wyjątkowo pożyteczną rolę wygodnego kanalizatora konserwatywnych tendencji. Czyni to bałamucąc wyborców, przez wmawianie im, że oddają głos na „centroprawicę” i to „chrześcijańską”, siejąc tym samym zamęt terminologiczny.

Zamęt ten wspomagają postępowe mediodajnie, uporczywie zwące „chadecję” prawicą i obwieszczające „skręt w prawo” po ostatnich eurowyborach. Czy aby nie dlatego, że obecna, spolegliwa wobec lewicowej dogmatyki „chadecja” jest wygodną alternatywą i kanalizuje nastroje bardziej konserwatywnych części europejskich społeczeństw? Za tą tezą przemawiałoby, że ilekroć na scenie politycznej pojawi się, choćby marginalne, ugrupowanie traktujące wartości chrześcijańskie jako coś więcej niż kwiatek do postępowego kożucha, z miejsca spotyka się bądź ze wściekłym atakiem, bądź zamilczaniem.

Czas na reakcję.

Doprawdy, Leon XIII i ks. Antoine Pottier (autor nazwy Chrześcijańska Demokracja) muszą przewracać się w grobach, widząc współczesne zwyrodnienie idei i ruchu politycznego, narodzinom których patronowali. Może zabrzmi to arogancko, ale na miejscu papieża poważnie rozważyłbym możliwość odcięcia się od uschłych gałęzi, które sprzeniewierzają się nauczaniu Kościoła w elementarnych kwestiach i zażądania, by partie „chadeckie”, które w polityczno – społecznej praktyce nie dochowują wierności doktrynie, usunęły przymiotnik „chrześcijański” ze swej nazwy. Tak jak odebrano teologowi Hansowi Kungowi prawo do nauczania w imieniu Kościoła, tak również współczesną „chadecję” należy pozbawić prawa do „politykowania w imieniu Kościoła”. Chwiejny i obłudny sojusznik jest gorszy od otwartego wroga.



Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: "http://www.niepoprawni.pl">

wtorek, 23 czerwca 2009

Konserwatyści w PE – ostrożna nadzieja.


Powstanie nowej, konserwatywnej frakcji w Parlamencie Europejskim witam z ostrożną nadzieją.

Kompetencje PE są fasadowe, sama instytucja pełni funkcję demokratycznej atrapy w zbiurokratyzowanych, kryptoautorytarnych strukturach Unii, zatem eurodeputowani zostali niejako zmuszeni, by wypracować sobie specyficzną niszę ekologiczną usprawiedliwiającą ich suto opłacane peregrynacje między Strasburgiem a Brukselą. Tą niszą stała się walka o jedność ideologiczną UE prowadzona za pomocą rozmaitych postępowych rezolucji pisanych pod dyktando socjalistów, Zielonych i liberałów oraz cierpiących na paraliż woli, zwasalizowanych intelektualnie, pożal się Boże, „chadeków”.



Europarlament polem walki światopoglądowo - ustrojowej.

Innymi słowy, europarlament stał się kolejnym polem wojny światopoglądowej, a raczej – permanentnej antycywilizacyjne rewolucji. Znamy wszyscy formułki typu: „PE wyraża zaniepokojenie przejawami dyskryminacji/nietolerancji… (i można tu wstawić: kobiety, mniejszości seksualne, etniczne, prawa reprodukcyjne – do wyboru, byle polit – poprawnie). Rezolucje te nie mają wprawdzie bezpośredniej mocy sprawczej, stanowią jednak element nacisku, skuteczny zwłaszcza wobec mniejszych i bardziej zakompleksionych krajów oraz sygnał dla miejscowych jaczejek postępu działający na zasadzie – „jaki wstyd, patrzcie, co o nas mówi Europa”. To tyle, co do kwestii światopoglądowych, w których Unia jest ponoć „neutralna” i których nikomu „nie narzuca”.

Drugim obszarem batalii jest szerząca się koncepcja „federalizacji” UE, czyli w praktyce poddanie krajów członkowskich jeszcze ściślejszej kontroli unijnej biurokracji zdominowanej przez najsilniejsze państwa „starej Europy”. Tu również socjaliści, Zieloni, chadecy i liberałowie orzą wspólnie, ramię w ramię.

I właśnie na omówionych wyżej polach widzę najlepszą możliwość realizowania się nowej frakcji, która, jako czwarta siła z 55 – 56 mandatami, ma szansę pełnić funkcję kontrolną wobec federalistycznych (traktat Lizboński) i ideologicznych zapędów euro – postępowców. Oczywiście, dominujące ugrupowania (EPP, PES, ALDE, do tego Zieloni z piątą pozycją) w praktyce i tak uchwalą, co chcą, lecz kapitalne znaczenie ma sam fakt, że po raz pierwszy w PE silny, zorganizowany głos będą mieli wyraziciele poglądów spychanych do tej pory na margines eurodebaty. Ich przekonań zwyczajnie nie będzie można ignorować.



Wyjście z cienia.

Zdaję sobie sprawę, że dominujące, niezmiennie postępowe mediodajnie, niezależnie od kraju, będą relacjonowały poglądy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR) z należytą odrazą, lecz nie będą mogły już ich - tak jak działo się do tej pory – pomijać. Przekaz pójdzie w świat, a zahukane społeczeństwa ignorowane zarówno przez Brukselę, jak i własne rządy (brak referendów w sprawie Lizbony!) zobaczą, że jednak ktoś ich reprezentuje. W efekcie za pięć lat ich głos może być bardziej zdecydowany i ECR z pozycji kontestatora może dołączyć do rozgrywających w PE, szczególnie jeżeli trend spadkowy socjalistów będzie się utrzymywał, zaś ludzie w jakiejś części zniechęcą się do miałkiej i nijakiej eurochadecji.



Niebezpieczeństwa i nadzieje.

a) Słabość wewnętrzna.

Pierwsza myśl jaka się nasuwa, po przyjrzeniu się składowi nowej frakcji, to fakt, że tylko trzy kraje mają w niej zorganizowane reprezentacje: Torysi (Wlk. Bryt.) – 26 deputowanych, PiS (Polska) – 15, ODS (Czechy) – 9. Pozostałe kraje współtworzące frakcję: Belgia, Finlandia, Węgry, Łotwa, Holandia i być może Litwa (Waldemar Tomaszewski, Akcja Wyborcza Polaków na Litwie) wprowadzają po jednym deputowanym. Czyli, mamy „twarde jądro” złożone z trzech państw, obudowane jednostkami. To niebezpieczna sytuacja, ponieważ istnieje realna groźba podbierania pojedynczych europosłów przez inne ugrupowania. Wystarczy, że z frakcji odejdzie 3 – 4 deputowanych z poszczególnych państw, a ECR może stracić status frakcji (minimalna liczba państw dla eurofrakcji w PE to 7, grupujących łącznie 25 deputowanych). Dlatego tak istotna jest delikatna polityka wewnątrz ECR, by jednostkowi deputowani nie czuli się zmarginalizowani i nie odeszli np. do EPP. A podchody z pewnością będą… Ponadto dobrze byłoby samemu pracować nad rozszerzeniem frakcji, próbując podbierać niezadowolonych z innych ugrupowań.

b) Spoistość programowa.

Druga sprawa, to jednolite stanowisko w kwestiach kulturowych jak ochrona życia, prawo do obecności chrześcijaństwa w życiu publicznym, czy „równouprawnienia” gejów. Tutaj torysi bywają niepokojąco chwiejni. Spoiwem frakcji powinien być natomiast sprzeciw wobec Traktatu Lizbońskiego i biurokratyczno – federalistycznych tendencji w UE, połączonych z marginalizowaniem głosu obywateli.

c) Rzecznik zakneblowanych narodów.

Siłą nowej frakcji może się stać umiejętne zaprezentowanie się w roli rzecznika pozbawionych wpływu na Unię obywateli. Postulowanie referendum w sprawie Lizbony przez Davida Camerona to znakomite posunięcie. Rozwinięcie tego stanowiska na forum PE, stworzyłoby szansę ustawienia się przez Konserwatystów i Reformatorów w roli rzecznika „zakneblowanych narodów”.



Nasza reprezentacja.

Jeszcze słowo o PiS. Już sam fakt, że jest to druga co do wielkości grupa narodowa w ramach konserwatystów ma pierwszorzędne znaczenie. To gwarancja, że nasz głos będzie słyszalny. Z PiS-em trzeba będzie się liczyć, w przeciwieństwie do „grzecznej” PO, której podstawowym marzeniem jest „pozostawanie w głównym nurcie europejskiej polityki” i z którą w ramach EPP liczyć się nie będzie trzeba… Świetnie się stało, iż liderem polskiej grupy będzie prof. Legutko – człowiek wysokiej kultury, ogłady, erudycji i jednocześnie pryncypialny w kwestiach cywilizacyjno – kulturowych, sceptyczny wobec euro – federalizmu, czyli kwestii z punktu widzenia ECR najistotniejszych. Jego osoba daje gwarancje, że nie skompromituje konserwatywnych postulatów, co łatwo mogłoby się stać, gdyby „twarzą” naszej grupy była osoba szafująca nieumiejętną retoryką, nie znająca języków i z węższymi horyzontami. Legutko z pewnością nie da niewczesnymi wypowiedziami łatwego żeru wrogom nowej frakcji, których jest legion. Jest to tym istotniejsze, ze ciężar batalii światopoglądowej, przy ambiwalencji Torysów w tej kwestii (silna strona Torysów to z kolei antyfederalizm) będzie spoczywał właśnie na PiS-ie.



Podsumowując, nową frakcję można powitać z nieśmiała nadzieją i optymizmem. Jeżeli uniknie dezintegracji, sama zaś konsekwentnie, umiejętnie i wyraziście zaprezentuje się jako alternatywa dla obecnego kierunku przemian cywilizacyjno – ustrojowych, tudzież rzecznik pozbawionych głosu obywateli, jej rola będzie wzrastać. Jeżeli nie – odejdzie w niebyt.

Gadający Grzyb


Post Scriptum, czyli: tez mi „skręt w prawo”…

Chadecja. Na zdrowy rozum, właśnie to ugrupowanie powinno stanowić tamę dla postępowego szaleństwa, jednak nie stanowi. Europejska chadecja niemal kompletnie dała się sterroryzować lewicowej dogmatyce i od socjalistów różni ją co najwyżej nieco inne rozłożenie akcentów. Skutkiem jest permanentny kryzys tożsamości i wspomniana na wstępie wasalizacja ideologiczno - intelektualna na rzecz sił postępu. Mamy zatem bezideową partię władzy i interesów, obarczoną chronicznym paraliżem woli i podżyrowującą bez większych sprzeciwów kierunek unijnych przemian wykoncypowany na lewicowych salonach. Forsowanie przez „chadecję” Traktatu Lizbońskiego jest klinicznym przykładem naszkicowanego zjawiska. Dlatego umiejętne zaprezentowanie się jako alternatywa dla eurochadecji może mieć dla Konserwatystów, w perspektywie kolejnych eurowyborów, istotne znaczenie. Być może wtedy Europa faktycznie „skręci w prawo”.

Póki co jednak medialne trąby jerychońskie burzące lewicę i wieszczące europejski prawoskręt na podstawie wygranej EPP, u mnie wywołują jedynie skręt kiszek. Ze śmiechu.

pierwotna publikacja 23.06.2009 "http://www.niepoprawni.pl"

Prowokacja geopolityczna.


Aby uczynić Polskę silną i dostatnią, niniejszym postuluję:
Dokonać rozbioru Obwodu Kaliningradzkiego między Polskę a Litwę!

Uwaga wstępna.


Zarysowałem projekt „hasłowo”. Zachęcam do polemik, wytykania mielizn i dodawania nowych postulatów co do warunków niezbędnych dla powodzenia przedsięwzięcia. Każda dyskusja na ten temat jest cenna przez sam fakt jej podejmowania, znaczy to bowiem, że rozumujemy kategoriami racji stanu.

1) Historyczna zadra.

Od zarania polskiej państwowości północna rubież była nam cierniem w zadku. Pogańskie ludy Północy, zarówno słowiańskie (Obodrzyce, Wieleci, Pomorzanie), jak i bałtyjskie (Prusowie, Jaćwież, Litwa), były dla Polski źródłem kłopotów – łupieżcze najazdy i okresowe sprzymierzanie się np. z niemieckim cesarstwem (Wieleci) – słowem, permanentny ból głowy. W pewnym momencie zastąpiliśmy dżumę cholerą, sprowadzając za sprawą Konrada Mazowieckiego Krzyżaków.

By nie wikłać się dłużej w historyczne rozważania – po kilkuset latach okazało się, iż wyrosłe na bazie krzyżackich podbojów Prusy walnie przyczyniły się do rozbiorów, zaś nieco później stały się źródłem jednoczącym potęgę Niemiec. Doprawdy, Niemcy nigdy chyba nie wypłacą się nam za to historyczne dobrodziejstwo…

Po II wojnie światowej, Prusy podzielono, darowując nam przepiękne mazurskie jeziora i szmat bałtyckiego wybrzeża, zaś ZSRR ukontentowało się Kresami, tudzież skromnym spłachetkiem dawnych Prus… ze strategicznym portem w Koenigsbergu, który zgodnie z sowiecką modą przemianowano na Kaliningrad (swoją drogą, ciekawe, czy w Kaliningradzie wiszą teraz jakiekolwiek portreciki koziobrodego Kalinina?).

Zmilitaryzowana, rosyjska obłast’ wciąż stanowi potencjalne zagrożenie dla istoty bytu naszej ojczyzny. Dlatego teraz, gdy po rozpadzie ZSRR Kaliningrad obrósł w Polskę i Litwę, pora „pociągnąć” samodzielnie to, co dała nam Historia – uwolnić się raz na zawsze od wiekuistej, północnej zadry w d…ie.

2) Korzyści.

Są dwie, fundamentalne:

- brak wspólnej granicy z Rosją (bezpieczeństwo!). Jest to wartość sama w sobie – zarówno dla nas jak i dla Litwy;

- niewyobrażalny (w dzisiejszych warunkach) wzrost międzynarodowego znaczenia Polski (zwycięska wojna z Rosją to awans do światowej pierwszej ligi);

3) Warunki.

Warunki konieczne do urzeczywistnienia postulowanego celu sprowadzają się do kompleksowej przebudowy naszego kraju. Krok po kroku.

- niezależność energetyczna

Należy grać na wielu fortepianach: atom, gazyfikacja węgla, geotermia, import przez gazo- i nafto- porty, wreszcie, wydobycie własne. Każda droga uniezależniająca nas od surowców rosyjskich jest dobra. Plus infrastruktura przesyłowa. Parasol energetyczny należy rozpostrzeć również nad Litwą.

- uwolnienie gospodarki

Materialne upodmiotowienie społeczeństwa. Usunięcie biurokratycznych zawalidróg tłamszących inicjatywę. Niższe podatki. Konkurencyjność ubezpieczeń społecznych. Likwidacja potworków prawnych - fikcji spółdzielni mieszkaniowych, tudzież użytkowania wieczystego, na rzecz własności. Bez tych bodźców uwalniających przedsiębiorczość nie ma co marzyć o wpływach budżetowych i społecznym morale, które pozwoliłyby na realizację rozbioru.

- militaryzacja

Obrona przeciwrakietowa. Mobilne, profesjonalne wojsko. Modernizacja marynarki wojennej plus przekopanie kanału przez Mierzeję Wiślaną. Odbudowa państwowego przemysłu zbrojeniowego (generalnie jestem wolnorynkowcem, ale uważam, że zbrojeniówka powinna należeć do Państwa – przy sprawnym zarządzaniu i politycznym wsparciu może okazać się zadziwiająco dochodowa). I najważniejsze – skonstruowanie własnej bomby atomowej. Mógł Pakistan, może Iran – dlaczego, k…a, nie my?!

- innowacyjność

Inwestycje w naukę. Postawienie nacisku na rodzime technologie. Wspieranie wynalazczości. Uproszczenie procedury patentowej. Tajemnica państwowa co do wykupywanych „na pniu” rodzimych wynalazków (zagranicznych też - wykradanie najbardziej obiecujących z naszego punktu widzenia technologii – mogło GRU, dlaczego my nie możemy?). Absorpcja wynalezionych i wykradzionych technikaliów przez rodzimy przemysł.

- polityka zagraniczna

Wciągniecie Ukrainy i Białorusi w euroatlantycką strefę wpływów. Bilateralny, zaczepno - obronny sojusz militarny z USA plus udział w misjach wojennych za granicą (wojsko musi nabierać doświadczenia). Wywiad i kontrwywiad oczyszczony z sowieckich złogów. Budowanie prestiżu państwa przez aktywną politykę antydefamacyjną (procesy za zniesławiające wypowiedzi i publikacje) i twarde realizowanie naszych politycznych interesów w strukturach międzynarodowych (UE, NATO, ONZ i gdzie tylko się da).

- polityka społeczna

Podnoszenie świadomości historycznej (polityka historyczna rozumiana zarówno jako budowanie wewnętrznych więzi - poczucia łączności z własną historią, jak i popularyzacja faktów historycznych dotyczących naszego narodu za granicą). Bez tego historycznego handicapu nie ma co marzyć o poparciu społecznym dla rozbiorowej inicjatywy. Przeciwdziałanie „postępowym”, antycywilizacyjnym trendom, które w chwili obecnej dominują w naszym, pożal się Boże, „obszarze kulturowym”. Jeżeli im ulegniemy, wówczas nie pomoże nam ani sprzęt bojowy, ani kwitnąca gospodarka, ani sojusznicy. Stany Zjednoczone przegrały Wietnam „od wewnątrz”. – dały się obezwładnić krzykliwym defetystom.

4) Podział.

Naturalną linią podziału jest Pregoła. Dla nas, to co na południe (plus sam Kaliningrad z Bałtyjskiem oczywiście), dla Litwy - to co na północ od rzeki. Litwa otrzyma większe terytorium dawnej bałtyjskiej Sambii z racji historycznych. My bierzemy główne porty, bo to na nas, siłą rzeczy, będzie spoczywał wysiłek militarny przedsięwzięcia.

Kaliningrad należy z miejsca przemianować na Królewiec, zaś anektowany obszar od razu włączyć administracyjnie do Polski jako województwo królewieckie (prekursor – Kazimierz Jagiellończyk, rok 1454). Okresy przejściowe, lenniczo - wasalne, przerabialiśmy w przeszłości. Wiadomo, czym się to skończyło.

5) Konsekwencje rozbioru.

- długotrwałe zerwanie wszelkich stosunków z Rosją – dyplomatycznych, handlowych itp. Jak sądzę, Rosja nigdy nie przystanie na uszczerbek terytorialny, stąd obowiązywać będzie wiecznie nierozstrzygnięte „zawieszenie broni”.

- konieczność roztoczenia kosztownej opieki nad całą pribałtiką;

- rozwiązanie problemów ludnościowych na anektowanym obszarze. Proponowałbym prawo opcji. Deklarujesz się jako obywatel Polski – zostajesz; jeżeli uważasz się za Rosjanina – wyjeżdżasz do Rosji (za odszkodowaniem – należy zapewnić na ten cel należyte środki w budżecie).

- inwestycje w odbudowę zdegradowanego pod każdym względem (społecznym, infrastrukturalnym, przyrodniczym) anektowanego regionu.

Uwagi końcowe.

Jak wspomniałem, zamiar rozbioru Obwodu Kaliningradzkiego musi być poprzedzony kompleksową przebudową Państwa – i to na wszystkich obszarach: gospodarki, nauki, polityki zagranicznej, polityki społecznej i, równolegle – systematyczną budową potencjału militarnego. Si vis pacem para bellum.Już samo uzdrowienie wzmocni naszą pozycję w świecie. Aneksja Królewca to wisienka na torcie.

Osobnym problemem jest zachęcenie Litwinów do tego projektu – okazanie im korzyści wynikających ze ścisłego sojuszu z Polską i pozbycia się granicy z wiecznie agresywną Rosją, która wciąż traktuje swe byłe republiki jako chwilowo odłączone terytoria.

Ach, byłbym zapomniał:

Czy obecnie istnieje w Polsce jakakolwiek poważna siła polityczna zdolna do podjęcia naszkicowanego powyżej wyzwania?

Rozglądam się i nie widzę.

Gadający Grzyb
pierwotna publikacja 20.06.2009 "http://www.niepoprawni.pl">

piątek, 19 czerwca 2009

Geje kontra homoseksualiści.


W minioną sobotę, jak co roku, odbyła się w Warszawie kolejna gej – parada, zwana, nie wiedzieć czemu „Paradą równości” (bo przecież nie o żadną równość, lecz o przywileje chodzi).

Skłoniło mnie to do kilku przemyśleń nad znaczeniem pojęć „gej” i „homoseksualista”.

Współczesna postępowa, poprawnościowa nowomowa traktuje przytoczone powyżej pojęcia jako synonimy, dążąc przy tym, by z języka publicznej debaty (z mediów przede wszystkim) wyrugować słowo „homoseksualizm”, zastępując je terminem „gej”. Z wielką szkodą dla homoseksualistów przede wszystkim.

Zaraz, zaraz zapyta ktoś – co za różnica? Czy słowa „gej” i „homoseksualista” to nie jest to samo?
Otóż nie. Oba pojęcia różnią się zasadniczo i postaram się to pokrótce wyjaśnić.

Homoseksualizm.

Homoseksualista to osoba o jednopłciowych skłonnościach seksualnych. Zaspokaja je szukając podobnych sobie i … w zasadzie na tym można by skończyć, dodając może jeszcze, że często skłonności te wynikają albo z zaburzeń o podłożu biologicznym, albo np. z doświadczeń osobistych (chociażby w wyniku homoseksualnego uwiedzenia w okresie dojrzewania). Osoby takie swe upodobania zostawiają za drzwiami sypialni i nie przenoszą ich do przestrzeni społecznej, czy zawodowej. Człowieka takiego z reguły nie spotykają życiowe przykrości. Co najwyżej, czasem usłyszy wulgarny dowcip o „pedałach”, lub jakaś zdziwiona pani zaskoczy go pytaniem typu: „czemu Pan się jeszcze nie ożenił?”.

Czyli homoseksualistę, poza wiadomymi preferencjami, cechuje akceptacja ogólnie przyjętych norm społecznych, zaś ze swej orientacji nie czyni ideologii i nie rości sobie specjalnych praw z tytułu swej seksualności. Tak postępowali chociażby Jan Lechoń, Iwaszkiewicz i inni.
Niestety, opisana wyżej postawa zdaje się zamierać.

Gejostwo.

Inaczej ma się sprawa z gejami. Geja, w przeciwieństwie do homoseksualisty, cechuje postawa silnie zideologizowana i spolityzowana. Gej, do swej seksualności dorabia ideologię, zaś długofalowym celem jest przebudowa społeczeństwa, zgodnie z zasadami ideologii tolerancjonizmu, czyli agresywnej apologii zachowań i obyczajów pozostających w sprzeczności z normami kulturowymi przyjętymi w określonym kręgu cywilizacyjnym. Co więcej, gej z racji swych zachowań seksualnych domaga się specjalnych przywilejów społecznych i prawnych, zarezerwowanych dla ostoi społecznego ładu – rodziny. Krótko mówiąc, miast samemu dostosować się do norm społecznych wymaga, by to normy przystosowały się do niego. Pod pozorem walki z nietolerancją, arogancko żąda afirmacji swego trybu życia. Jest jednym z hunwejbinów antycywilizacyjnego postępu.

Podsumowując, gejostwo jest jednym z nurtów ideologii tolerancjonizmu, którą opisałem tutaj "http://www.niepoprawni.pl/blog/287/mala-analiza-ideologii-tolerancjonizmu">

Etymologia pojęcia „gej”.

Ciekawa jest etymologia słówka „gej” (ang. „gay”). Oznacza ono wesołka – ale nie w znaczeniu dowcipnisia, lecz w znaczeniu człowieka spędzającego czas na różnych, z reguły nieprzystojnych rozrywkach. Kłaniają się tu takie staroświeckie i niemal już zarzucone w potocznej polszczyźnie słowa, jak: utracjusz, rozpustnik, swawolnik, hulaka. Właśnie taką osobą jest gej. I właśnie za to żąda poklasku. Czyli, patrząc obiektywnie, geje to jedynie szczególna podgrupa osób o homoseksualnej orientacji, prowadząca ostentacyjnie rozwiązły tryb życia, ideologizująca swe postępowanie i czyniąca z tego cnotę.
Z homoseksualistą i gejem jest jak z fredrowskimi Pawłem i Gawłem:

„…Paweł spokojny, nie wadził nikomu,
Gaweł najdziksze wyprawiał swawole”.



Rugowanie pojęcia „homoseksualizm” z debaty publicznej.

Wspomniałem na wstępie, iż z języka publicznej debaty rugowane jest pojęcie „homoseksualizm”. Sięgnąłem sobie do niezastąpionej w takich przypadkach Wikipedii, celującej w suflowaniu postępowej kryptopropagandy pod pozorem obiektywnej wiedzy. (Prócz wzruszających historii o homoseksualnych szympansach i pingwinach, napotkałem potwierdzenie swej początkowo intuicyjnej tezy). Oto znaleziony kwiatek

„Słowa gej - prawi Wikipedia - są uznawane za najbardziej neutralne określenia osób o orientacji homoseksualnej."


Jak wykazałem powyżej, jest wręcz przeciwnie.

„Inne określenie – homoseksualista (ang. homosexual) spotyka się z krytyką i bywa uznawane za obraźliwe, gdyż posiada wydźwięk kliniczny i jest szczególnie używane przez środowiska antygejowskie”.

Znowu nieprawda. Programowo niechętne homoseksualistom środowiska używają właśnie słowa „gej” (a także innych, znacznie bardziej pogardliwych).
Jedźmy dalej:

„Między innymi GLAAD (Gay & Lesbian Alliance Against Defamation), The Associated Press, New York Times oraz Washington Post zalecają ograniczenie jego stosowania. Mniej negatywny wydźwięk mają sformułowania osoba homoseksualna i osoba o orientacji homoseksualnej, które podkreślają podmiotowość osoby, o której mowa.”


Czyli, okazuje się, iż rugowanie określenia „homoseksualizm” z dyskursu publicznego to narzucona odgórnie przez organizacje gejowskie i instytucje medialne quasi - dyrektywa.

Gejowski marksizm - leninizm.


Napisałem, że zawłaszczanie dyskursu na rzecz pojęcia „gej” kosztem pojęcia „homoseksualizm” odbywa się ze szkodą dla samych homoseksualistów.
Dlaczego tak sądzę?
Otóż:

1) homoseksualiści są wmanipulowywani w gejostwo, które przedstawia się im jako rzekomo bezalternatywne rozwiązanie;

2) w efekcie, wielu dzisiejszych „gejów” jest tak naprawdę homoseksualistami zindoktrynowanymi przez różnych gejowskich guru, którzy wpajają im poczucie osaczenia i wszechogarniającej opresji.
Krótko mówiąc, gejowscy aktywiści uświadamiają homoseksualistów. Budzą w nich „świadomość klasową”, dokładnie tak samo, jak komuniści rozbudzali „świadomość klasową” wśród proletariatu. Ten sam marksistowski modus operandi. A jeżeli jakiś homoseksualista nie pozwala się obezwładnić gejowską propagandą i co gorsza daje temu publicznie wyraz, traktowany jest jak odstępca, renegat, słowem – wróg ludu. I jako taki, poddawany jest ostracyzmowi. W tej leninowsko - gejowskiej wizji świata, wszyscy nie – geje, zarówno o homo -, jaki hetero - seksualnej orientacji traktowani są jak odpowiednik „burżuazji”, czy „kułactwa”. A burżuja i kułaka należy pozbawić tożsamości poprzez odpowiednią reedukację. Pozbawić oparcia, przemodelowywując przestrzeń publiczną wokół niego. Zmusić, by pokochał „nowy wspaniały świat”.

A co , jak pokochać nie może?

Cóż, tu trzeba sięgnąć po trawestację Szpota:

„…a kto gejusia nie będzie kochał
Ten będzie w lochu jęczał i szlochał”.



Gadający Grzyb

P.S. Anegdotka historyczna: w roku 1932 wszedł w życie kodeks karny (tzw. lex Makarewicz), który znosił karalność pederastii. Julian Tuwim skomentował to fraszką:

„cieszy się podex
że nowy kodex”.

I to by było, mówiąc J.T. Stanisławskim, na tyle.

Wolność dla Puchatka!


Na początek, pozwólcie, że się przywitam.

Cześć, to ja, Andrzej.
Powołał mnie do życia niejaki Łażący Łazarz swymi dwoma wpisami o piractwie i prawach autorskich.

Oto te wpisy:
"http://www.niepoprawni.pl/blog/164/pochwala-piractwa-szwedzka-partia-piratow-w-parlamencie-ue">
"http://www.niepoprawni.pl/blog/164/pochwala-piractwa-szwedzka-partia-piratow-w-parlamencie-ue-0">

Cholera, własnego wskrzeszenia, Łazarzu jeden, było ci mało?!

I. Skutki nieopatrznych bloggerskich wpisów dla postaci literackiej.

W chwili, gdy powołany literacką swadą Łazarza ocknąłem się w łóżku z figlarną Ewą, raźno baraszkującą pod naszą kołderką, mój telefon z miejsca rozgrzał się do czerwoności. Kto wydzwaniał? Ano, uwiesili mi się na słuchawce upierdliwi (jak to nieboszczycy) panowie: Alan Aleksander Milne (1882 – 1956), Walter Elias Disney (1901 – 1966) i Ernest Howard Shepard (1879 – 1976). Nie mam z nimi chwili spokoju – ani piwka obalić, ani z piękną Ewą potentegesować (a tak obiecująco w końcówce Łazarzowego wpisu zabierała się do rzeczy), nawet w klopie, cholera, gazety przeczytać nie mogę. Pograć w tetrisa tez się nie da – nie ten poziom koncentracji.

Ich telefony brzmią mniej więcej tak:

- Słuchaj, mówi Alan, możesz mi wytłumaczyć, co oni zrobili z Winnie-the-Pooh??

- Cześć, tu Walt, powiedz, co ta banda chciwych lewackich sukinsynów zrobiła z moją ukochaną wytwórnią? Normalnie, prochy mnie się w urnie wywracają. Że też McCarthy nie wyrugował z Hollywoodu tej bandy popaprańców…

- Hallo, Ernest speaking. Co to za opasły śmierdziel w badziewiarskim podkoszulku gra Puchatka? Jesteśmy tu razem z Walterem, Alanem i, rozumiesz, oczekujemy na jakąś odpowiedź…

- Właśnie znowu pobiliśmy się o to, czyja to wina i St. Peter zagroził, że nas z niebiańskiego chóru wy… (tu w słuchawce, zamiast tradycyjnego „piiii” rozlega się anielski zaśpiew wyciszający nieprzyzwoity trzykropek)… jeśli nie wyjaśnimy sprawy. Tak, dokładnie to powiedział – że nas wy…(znowu zaśpiew). Zróbże coś…

I tak, kurna, w kółko.

Wieeem, w „narracji” Łazarza byłem krynicą dystyngowanej, opanowanej (i nieco protekcjonalnej, przyznaj, panie Łazarz) mądrości. Ale, primo, jako dynamiczny bohater literacki, podlegam zmianom; secundo – każdy ma prawo wyjść z nerw, co nie?

Widać, takie to już nastały czasy, że literaccy bohaterowie pyskują autorowi, zaś święci niebiescy tracą cierpliwość i chcą spuścić z chmurek nogę by potraktować nią czyjś zadek.

Dobra, dobra – już przechodzę do sedna środka (widzicie, jak przez tę telefoniczno - zaświatową traumę spieprzyła mi się frazeologia?).

Odciągnąłem na tyle delikatnie na ile się dało głowę Ewki przyssaną do mojego, hm, podbrzusza (trochę się obraziła, ale tylko trochę), odgarnąłem kołdrę, następnie wyrzuciłem telefon przez okno i poszedłem do lodówki przywitać się z samotnym piwem (oraz pograć w tetris i nacieszyć się gazetami w wiadomym miejscu).

Chwila zadumy.

Czemu właśnie do mnie wydzwaniają nieboszczycy?

Dlaczego właśnie ci trzej i w tej konkretnej sprawie?

Pociągam piwko…

…po czym stwierdzam:

Wszyscy trzej nękający mnie panowie mają rację: ich przypadek jest drastycznym przykładem patologii do jakich mogą prowadzić rozdęte do absurdu prawa autorskie.

II. Andrzeja refleksje przy browarze.

Było tak:

A.A. Milne w już latach ’30 odsprzedał prawa do postaci (ale tylko na Amerykę Płn.) firmie Stephen Schlesinger Inc., która z kolei udzieliła licencji Walt Disney Productions (1961). Były jeszcze długotrwałe procesy spadkobierczyń Milne’a i Sheparda - Clare Milne i Minnette Hunt. Węzeł sporów prawnych w trójkącie spadkobierczynie – Schlesinger – Walt Disney Productions (później Walt Disney Company) zapętał się latami (nie będę zanudzał, można to „wyguglować” - wystarczy wrzucić w wyszukiwarkę coś w stylu „Puchatek prawa autorskie”). Na dzień dzisiejszy prawa do Puchatka dzierży wytwórnia Disneya (Walt Disney Company).

Konsekwencje:


1) Spłaszczenie intelektualne.

Wytwórnia Disneya „sformatowała” postać Puchatka, jadąc po najniższych, masowych standardach. Postać domorosłego, wiecznie zadumanego filozofa „O Bardzo Małym Rozumku”, zastąpił śmiejący się jak głupi do sera kretyn, obstąpiony równie kretyńską, karykaturalną zgrają. Oryginalny Puchatek miał swoje wiadome słabości, lecz jednocześnie m y ś l a ł. Nie był cieszącym się z byle czego przygłupem, cierpiącym na postępujący zanik kory mózgowej.

2) Wizualna Macdonaldyzacja Puchatka.

Plastycy Disneya zrobili z Puchatka opasłego potwora w czerwonym, nie mieszczącym się na brzuchu t-shircie. To nie wychowany na leśnym miodzie i konfiturach Królika miś, lecz jakaś patologiczna ofiara różnych fast foodowych promocji typu „dwa cheesburgery w cenie jednego”. Wystarczy porównać sobie Disnejowskiego krzykliwego kolorystycznie patafiana z oryginalnymi, wysmakowanymi plastycznie, oszczędnymi ilustracjami E.H. Sheparda, by zorientować się, że mamy do czynienia z ordynarną podróbą, która ma tyle wspólnego z oryginałem, co pseudo - Mikołaj made by Coca – Cola ze Świętym Biskupem Myry.

3) Globalne zawłaszczenie praw do Puchatka.

Nie można używać wizerunku Kubusia Puchatka bez zgody Walt Disney Company. Dotyczy to zarówno sztuk teatralnych, jak i np. prywatnych stron internetowych. Puchatek stał się marką wartą ponoć ok. miliarda dolarów rocznie. Brutto, netto – jeden pies. Takich obrotów nie można wypuścić z ręki. Walt Disney Company bezwzględnie egzekwuje swoje prawa. Autorskie.

4) A gdzie są dzieci?

Większość dzieci kojarzy obecnie Puchatka (podobnie jak resztę mieszkańców Stumilowego Lasu) li tylko z głupawych kreskówek i wzorowanych na tychże kreskówkach gadżeciarskich zabawko - przytulankach. Prymitywizm jednych i drugich jest porażający. Zabija w dzieciach wyobraźnię. Dzieci nie znają już prawdziwego Kubusia Puchatka. Jeżeli jakiś dorosły chce je z nim zapoznać, dzieciaki doznają klasycznego dysonansu poznawczego…po czym wybierają Disnejowską ordynarną podróbę, bo to właśnie z nią zetknęły się po raz pierwszy.

Jak przypuszczam, o to pobili się przebywający w niebiosach upierdliwi trzej panowie od telefonów. Milne jest wk…ony, gdyż stworzona przez niego postać została strywializowana do imentu pod względem wewnętrznego bogactwa; Shepard jest wk…ony, ponieważ zamordowano jego wizję plastyczną, zaś Disney wk…wia się dlatego, że firma którą pozostawił na ziemskim padole, „wyrodziła się” i wszystko to zorganizowała, krótko mówiąc, nie jest godna nosić dłużej jego imienia. A wciąż nosi.

III. Interludium.

Tu odrywam się na chwilę od blogopisaniny, albowiem Ewa nadaje z sypialni odgłosy świadczące o gotowości do natychmiastowego odbycia godów…

…ale nie! Muszę skończyć; czuję, że duchotrzepy Milne’a, Sheparda i Disneya tylko czyhają by znów wedrzeć się do naszego łóżka i dzwonić, dzwonić, dzwonić. Cóż z tego, że telefon za oknem – o n i zawsze znajdą sposób.

Widzisz, do jakiej paranoi doprowadziłeś mnie, twojego Andrzeja, Łazarzu?

Grunt to spokój. Łyknąć piwko… błee, nabrało już temperatury pokojowej… Ale nic to. Do dzieła. Musi być jakiś rys osobisty, bo inaczej nie odczepią się ode mnie umarlaki.

IV. Dlaczego należy uwolnić Puchatka?

„Kubuś Puchatek”(1926) i „Chatka Puchatka”(1928) są dla mnie klasycznymi przykładami książek z których się nie wyrasta. To książki poziomu formacyjnego jak „Mały Książę”, czy, nieco później, „Intelektualiści” Paula Johnsona. Do tej pory zdarza mi się sięgać, po „Kubusia…” i „Chatkę…”, a w dzieciństwie wręcz się nimi zaczytywałem (oczywiście, w genialnym przekładzie Ireny Tuwim i z czarno – białymi ilustracjami E.A. Sheparda). Nieco później, w liceum, zapoznałem się również z angielskim oryginałem. Patrząc z perspektywy czasu, mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością: moje życie, myślenie, ogląd świata, wyobraźnia językowa, wrażliwość – wszystko byłoby o wiele uboższe bez tych dwóch skromnych książeczek.

Właśnie – skromnych. Wielką wartością dzieła Alana Alexandra Milne’a była powściągliwość formy – dyskretny humor, genialne zabawy językowe (nie byłoby bez nich słowotwórstwa na które pozwalam sobie czasem w swej blogopisaninie), oszczędnie zarysowana charakterystyka postaci, nienachalna, lecz mądra i ponadczasowa dydaktyka (przypomnijmy sobie chociażby wzruszającą, finałową scenę, w której Krzyś odchodzi ze Stumilowego Lasu – wspaniała metafora pożegnania z dzieciństwem). Wszystko to składa się na niepowtarzalny klimat i magię książek na których wychowało się kilka pokoleń dzieci na całym świecie.

Współczesne dzieci są pozbawione tych jedynych w swoim rodzaju wzruszeń.. Mają za to do dyspozycji zarysowanego grubą krechą troglodytę z przylepionym uśmiechem szczęśliwego idioty. Tragedia.

Aż szkoda pastwić się tu nad resztą ferajny ze Stumilowego Lasu: Prosiaczkiem, Sową Przemądrzałą, Kangurzycą,. Tygrysem, Królikiem i jego Krewnymi-I-Znajomymi, o Krzysiu już nie wspominając. Walt Disney Company pastwi się nad nimi wystarczająco, przerabiając oryginalne postaci na karykatury.

Dlatego oznajmiam wszem i wobec: należy ocalić kulturowe dobro, jakimi są książki Milne’a w nierozerwalnym połączeniu z ilustracjami Sheparda. Może wtedy poczciwy Walter Elias Disney przestanie się wstydzić za to, co na jego konto wyprawia się na tym łez padole…

Czyli, ja Łazarzowy Andrzej stwierdzam: piratować Kubusia Puchatka i rozpowszechniać. Byle w oryginalnej, a nie w zinfantylizowanej i skomercjalizowanej do granic absurdu formie jaką podtyka się niewinnym dziatkom i głupawym rodzicom.

To, co zakłamane, należy odkłamywać.

Krótko: „Wolność dla Puchatka!”.

V. Zakończenie:

No, to ja już będę spadał. Zrobiłem co mogłem (t.j. dopiłem piwo w pokojowej temperaturze i postukałem na klawiaturze). Może trzej panowie Milne, Shepard i Disney wreszcie przestaną mnie nękać. Teraz idę do Ewuni. Mam nadzieję, że przez tę moją pisaninę nie ostygła pod kołderką i skończy to, co tak apetycznie zaczynała.

***

Wróciłem. Było zaje… ale nie o tym mowa:
Otóż, Łażący Łazarzu, przekazuję Ci list otwarty od Ewy.

Ewa pisze:

1) Dajże nam chwilę na ciupcianko, zanim ponownie powołasz nas do wygłaszania scenicznych dialogów, dobrze?

2) Może następnym razem napisałbyś dla mnie coś większego niż rólka głupiutkiej paprotki Pana Wszechwiedzącego Andrzeja – Intelektualnego Bonda?



A teraz ja, Andrzej:

Dobra, przekazałem co chciała, zaś od siebie dodam (na ucho):

Błagam, nie poszerzaj Ewce intelektu. Tego jeszcze brakowało, żeby baba mi się w łóżku wymądrzała.

Pozdrawiam

Twój literacki wybryk

Andrzej



Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: 12.06.2009 "http://www.niepoprawni.pl"

czwartek, 11 czerwca 2009

Żer dla przekaziorów.


Przykro to pisać, ale momentami to PiS a nie PO, czy przekaziory jest największym wrogiem samego siebie.



Dowodzi tego poniedziałkowy atak Ziobry na partyjnych spin doktorów dokonany na antenie Polskiego Radia. Doprawdy, trzeba zaniku elementarnego instynktu samozachowawczego, by puścić w eter takiego babola. Nie pierze się publicznie brudów, tym bardziej, gdy funkcjonuje się w otwarcie wrogim środowisku polityczno – medialnym. Czy Ziobro nie zdawał sobie sprawy, że jego wypowiedź zostanie natychmiast podchwycona przez mediodajnie, które po krakowskiej traumie, jaką był dla nich triumf znienawidzonego polityka, tylko czyhały na taką okazję? Doświadczony gracz powinien o tym wiedzieć i kontrolować swoje słowa, nawet gdy w głowie szumią jeszcze bąbelki euforii po spektakularnym wyborczym sukcesie.

Wspólna konferencja z Jarosławem Kaczyńskim to już musztarda po obiedzie. Mediodajnie zwęszyły krew i łatwo nie odpuszczą - będą usiłowały podgrzewać atmosferę, grać na wewnątrzpartyjnych animozjach i wygrywać jednych polityków przeciwko innym. Akcja „zniszczyć PiS i Kaczyńskiego” nie ustaje nawet na chwilę i nie wolno o tym zapominać.

Oczywiście, rozliczenie kampanii musi nastąpić – choćby analiza przyczyn, dla których PiS-owi nie udało się zmobilizować w większej liczbie potencjalnego elektoratu z małych miast i wsi. Wewnętrzne tarcia również są naturalne. Ale, na Boga – wywlekanie tego na forum publiczne i bieganie na skargę do przekaziorów to, mówiąc Talleyrandem, gorzej niż zdrada – to błąd. Jeżeli Ziobro sądził, że w ten sposób uda mu się „pograć” mediami przeciwko konkurencyjnej frakcji, to… zdrowia życzę. Dał tym samym dowód tego, jak wiele mu brakuje, by stał się politykiem formatu Jarosława Kaczyńskiego. Publiczne żale Szczypińskiej, czy groteskowe wystąpienie z partii tej, no, jak jej tam… Masłowskiej, są smutną konsekwencją poniedziałkowego wywiadu. I oczywiście, zostały skrzętnie zagospodarowane przez mediodajnie i Platformę do budowania narracji konfliktu i rozpadu (pisał o tym Jaku).

Pisałem już o tym wcześniej, ale tu jeszcze raz powtórzę: nie dawać łatwego żeru wrogim przekaziorom! Ostrzeżenie to powinno być zakodowane na zasadzie odruchu warunkowego i uaktywniać się za każdym razem, gdy jakikolwiek polityk PiS-u znajdzie się zasięgu kamer i mikrofonów. Tymczasem, Zbigniewowi Ziobrze albo zabrakło czujności, albo „przekombinował”. Szkoda, bo lubię i cenię tego polityka.

W tym kontekście godna podziwu była reakcja Jarosława Kaczyńskiego, który by osłonić głupstwo palnięte przez podwładnego, przypuścił w swoim stylu bezpardonowy atak na zachłystujące się ze szczęścia z powodu „rozpadowej” afery media. Była to lekcja partyjnej lojalności i gry zespołowej w najlepszym wydaniu. Miejmy nadzieję, że sprawca całego zamieszania wyciągnie z niej wnioski.

Podsumowując, wyskok Ziobry, powinien stanowić kubeł zimnej wody na głowy tych sympatyków PiS-u, którzy po krakowskim triumfie tego, istotnie, błyskotliwego i nietuzinkowego polityka, wieszczyli zmianę partyjnego przywództwa. Zbigniew Ziobro, przysparzając swej partii kłopotów sam zdeprecjonował się jako pretendent do wodzostwa. Jeszcze nie ten etap, nie to doświadczenie, nie ta charyzma. Długo przyjdzie popedałować Panu Zbigniewowi na politycznym rowerku, nim będzie w stanie powalczyć o przywództwo, nie rozwalając przy tym partii. Kilka lat w europarlamencie (zakładając, że skorzysta z dobrej rady i nauczy się języka), wsparcie Lecha Kaczyńskiego w niełatwej batalii o reelekcję i tzw. „postawa ogólna”, powinny dać odpowiedź, czy można z nim w dłuższej perspektywie wiązać nadzieję jako spadkobiercą politycznej spuścizny Jarosława Kaczyńskiego.

Jako memento, polecam bohaterowi niniejszej notki, by wziął pod rozwagę smutny los Ludwika Dorna. Kaczyńskiemu nie zadrżała ręka przy usuwaniu „trzeciego bliźniaka”, nie zadrży i przy Ziobrze, jeżeli ten nadal będzie brykał. A było by szkoda. W ostatnich latach PiS zbyt się wykrwawił, by pozwolić sobie na kolejne straty.

Gadający Grzyb
Pierwotna publikacja: http://www.niepoprawni.pl

pisali też m.in.:
Jaku: "http://www.niepoprawni.pl/blog/5/kaczynski-must-die">
"http://www.niepoprawni.pl/blog/5/rybitzky-czyli-nozem-w-plecy">
Budyń78:"http://www.niepoprawni.pl/blog/3/wiadro-zimnej-wody">
DoktorNo: http://www.niepoprawni.pl/blog/74/potrzebne-nowe-otwarcie">
Rewident: http://www.niepoprawni.pl/blog/177/narodziny-przywodcy">
Rybitzky: http://www.niepoprawni.pl/blog/23/pis-czyli-grabiami-po-glowie">

wtorek, 9 czerwca 2009

Vendetta


„Spontaniczna kara” która spotkała aktorkę za użyczenie twarzy i głosu niesłusznej stronie naszej sceny politycznej, ma stanowić ostrzeżenie na przyszłość dla wszystkich potencjalnych odstępców, którym przyszłaby do głowy dezercja ze „stronnictwa miłości”.

Znana ze spotów PO i PiS-u aktorka, Anna Cugier – Kotka została pobita przez trzech mężczyzn, jak można się domyślać, „młodych, wykształconych i z dużego miasta”. Wcześniej była nękana SMS–ami i e-mailami, zawierającymi, miedzy innymi, groźby karalne. Całość układa się w znany z czasów komuny esbecki schemat: najpierw anonimowe pogróżki, na koniec zaś wielki finał w postaci pobicia przez tzw. nieznanych sprawców. Idę o zakład, że sprawcy nie zostaną schwytani i to nie tylko z powodu dziwnie spóźnionej reakcji policji. (telefoniczne zawiadomienie miało miejsce w sobotę o 14 – tej). Chuligańskie wybryki bowiem mają miejsce albo na tle rabunkowym, albo ot tak, „z nudów”. W to, że kilku blokersów zapałało nagłym afektem do Platformy, na tyle silnym, by spontanicznie ukarać spotową „zdrajczynię”, zwyczajnie nie wierzę.

Arcycharakterystyczna jest reakcja wiodących mediodajni, które na wyprzódki rzuciły się do mnożenia wątpliwości i podważania wiarygodności poszkodowanej. Współgra z tym ton internetowych komentarzy, w których pojawiają się wezwania do ogolenia aktorce głowy, jak za okupacji czyniono kobietom zadającym się Niemcami. Cóż, Platformie gratulujemy elektoratu. Młodego. Wykształconego. Z dużego miasta.

Szkoda tylko, że sama pani Cugier – Kotka podsuwa mediom preteksty: m.in,. brak formalnego zgłoszenia na policję, brak obdukcji, poniedziałkowy wywiad dla TVN-u w którym nie wspomniała o zajściu. Rozumiem, że mogła być rozdygotana, potem zaś nabrała wątpliwości co do sensowności zgłaszania zajścia na policję (w kontekście obstrukcji zarówno policji, jak i pogotowia przestaje być to dziwne). Teraz jednak wspomniane zaniechania media skwapliwie obracają przeciw poszkodowanej.

Mimo wszystko, przekaz generowany przez mediodajnie pozostaje skandaliczny: gdyby coś takiego przytrafiło się za rządów PiS-u, kwestia bojówek, faszyzacji kraju i moralnej (co najmniej!) odpowiedzialności rządzących wałkowana byłaby tygodniami i przypominana przy każdej możliwej i niemożliwej okazji. (Przypomnijmy sobie chociażby medialne dopieszczanie p. Anety Krawczyk). A tak, zapewne niedługo dowiemy się, iż:

- nie wiadomo, czy pobicie w ogóle miało miejsce;
- czy pani przypadkiem nie spadła ze schodów;
- czy nie jest to element autopromocji;
- a tak w ogóle to zapewne kolejna, brudna PiS-owska prowokacja.

Żeby była jasność: Cugier – Kotka nie jest „bohaterką mojego romansu” – była kierowniczka produkcji salonowej Superstacji, popierająca PO (rok 2007), następnie zaś zatrudniona na analogicznym stanowisku w TV Puls i promująca PiS… jak na mój gust trochę za wiele wolt w zbyt krótkim czasie, by stały za nimi autentyczne przekonania. Moim skromnym zdaniem, grając w obu reklamówkach po prostu wykonywała swój zawód, zaś „spontaniczna kara” która spotkała ją za użyczenie twarzy i głosu niesłusznej stronie naszej sceny politycznej, ma stanowić ostrzeżenie na przyszłość dla wszystkich potencjalnych odstępców, którym przyszłaby do głowy dezercja ze „stronnictwa miłości”.

Gadający Grzyb


Pisał też Budyń: http://www.niepoprawni.pl/blog/3/cugier-kotka-lista-watpliwosci
Kokos26: http://www.niepoprawni.pl/blog/152/milosc-nie-jedno-ma-imie

A o polityce
miłości pisałem tu: http://www.niepoprawni.pl/blog/287/fryderycjanska-polityka-milosci

pierwotna publikacja 09.06.2009 www.niepoprawni.pl

Miliardy do Izraela.


Przedsiębiorstwo Holocaust w natarciu.

Miliardy dla Dawida Pelega.


Były ambasador Izraela w Polsce, Dawid Peleg, zażądał od Polski zwrotu, cytuję, „miliardów dolarów” należących do ofiar Holocaustu. Oczywiście, w naszych mediodajniach na temat tego niesłychanego żądania panuje głucha cisza. Bodaj jedna „Rzeczpospolita” zainteresowała się tą sprawą (http://www.rp.pl/artykul/2,315135__Polacy__oddajcie_miliardy_.html).

Ponieważ Dawid Peleg zaraz po powrocie do Izraela został szefem Światowej Żydowskiej Organizacji na rzecz Zwrotu Mienia i działalność swą zainaugurował właśnie sformułowaniem wspomnianego wyżej żądania, nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż swój pobyt na placówce w Polsce spożytkował przede wszystkim na reaserching i wyszło mu, że nasze obecne władze są wystarczająco „miękkie” i sterroryzowane poprawnościowymi dogmatami oraz obawą, by przypadkiem ktoś nie zarzucił im antysemityzmu, że spokojnie można z tego typu żądaniem wystąpić. Sprawa jest tym poważniejsza, że inicjatywa pana Pelega znalazła wsparcie ze strony Światowego Kongresu Żydów, który ustami swego wiceprezesa, Kalmana Sultanika potwierdził, iż pieniądze za majątek pomordowanych, który z racji braku spadkobierców przypadł Skarbowi Państwa, „powinny zostać zwrócone”.

Oddajmy jeszcze na chwilę głos Pelegowi (cyt za „Rzepą”):


„ - Dlaczego mówię o „miliardach dolarów”? Chodzi przecież o 3,5 miliona ludzi, ich własność musiała być warta bardzo dużo. Polska nie powinna się jednak obawiać, że to zbyt obciąży jej budżet – płatność można rozłożyć na raty.”



Proszę, jaki łaskawca. Rozłoży nam płatność na raty. Takie z niego ludzkie panisko.

Przedsiębiorstwo Holocaust.

Jak widać, „przedsiębiorstwo Holocaust” nie zaprzestaje swej łupieżczej działalności i po przeczołganiu licznych krajów, tudzież pobraniu stosownych haraczy, zabiera się za wymuszenie okupu od Polski.

Trudno się nie zadumać nad bezczelnością i absurdem tego typu żądań. Organizacje żydowskie wysuwają swe żądania na sprzecznej z cywilizowanymi normami prawnymi zasadzie jakiejś plemiennej współwłasności. Dodajmy, iż zazwyczaj nie mają, poza wspólnotą etniczną, literalnie nic wspólnego z ofiarami Zagłady. Zdominowane są bowiem przez Żydów amerykańskich, lub potomków jeszcze przedwojennej emigracji z różnych krajów Europy.

Międzynarodowi gangsterzy.

Dość. Porzucam układność. Do ciężkiej cholery, toż Wallenberg czy Irena Sendlerowa uratowali więcej Żydów, niż cała światowa diaspora, która podczas wojny nie kiwnęła palcem w bucie, by ratować swych pobratymców. Teraz zaś owa diaspora wyciąga ręce po majątki pomordowanych jak po swoje, szantażując kolejne państwa i instytucje. To ma swoją nazwę: wymuszenie rozbójnicze (w tym przypadku, rozumiane jako szantaż moralno – materialny pod groźbą ogólnoświatowego zniesławienia). Współczesne organizacje żydowskie uprawiają międzynarodowe gangsterstwo czystej wody, zaś rządy kolejnych krajów, obezwładnione poprawnościową propagandą i sparaliżowane strachem przed przypisaniem im antysemityzmu, kulą się niczym króliki pod spojrzeniem węża i płacą, płacą, płacą…

Jakim prawem?

A ja się pytam: jakim prawem? No, do kurwy nędzy, jakim? Przecież to jest tak, jakby Polska wystąpiła do innych krajów o zwrot majątków zmarłych bezpotomnie Polonusów. Absurd. Żydowskie organizacje napychają sobie kabzy haraczami „jadąc” na potworności Szoah. Pewne swej bezkarności, uprawiają gangsterkę moralną. Oczywiście, ocaleni z Zagłady i ich potomkowie jeżeli cokolwiek dostają, to jakieś marne grosze…

Trzeba tym zachłannym, bezczelnym sukinsynom wyraźnie powiedzieć: DOSYĆ!!! Tylko, czy nasze władze mają dość jaj, by to zrobić? Osobiście, wątpię.

Na zakończenie:

26 czerwca ma odbyć się w Pradze gangsterska konferencja rodzin „mafii holocaustu” poświęcona kwestii zwrotu majątku ofiar Zagłady. Będzie tam obecna również polska delegacja z Władysławem Bartoszewskim na czele. Ciekawe, czy będą bronić naszego interesu narodowego, czy też ustawią się w charakterze petentów, pokornie proszących o rozłożenia haraczu na możliwie mało dotkliwe raty…

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja 05.06.2009 www.niepoprawni.pl

Obciach i tupeciarstwo.


Wydarzenie w sumie błahe, lecz obrazujące pewien typ politycznych zachowań, który jest mi szczególnie wstrętny.

Krakowska prowokacyjka Róży Marii Gräfin von Thun und Hohenstein i Joanny Senyszyn, które postanowiły uświetnić swą obecnością spotkanie wyborcze Zbigniewa Ziobry, pokazuje, iż pewnym osobom kompletnie obce jest tzw. poczucie obciachu. Polityczne parcie na szkło powoduje, że niektórzy nie cofną się przed pospolitą chuliganerką, byle tylko wyrwać kilka minut czasu antenowego.

Na marginesie sprawy, warto zwrócić uwagę, iż obie panie formalnie startują z konkurencyjnych list wyborczych (Róża Thun z PO, Senyszyn z SLD). Osobiście interpretuję to jako kolejny przejaw zacierania się różnic między wspomnianymi ugrupowaniami (jednoczenie sił w obliczu wspólnego PiS – owskiego wroga).

Formalnym powodem wtargnięcia w młodzieżowej obstawie na spotkanie była niezgoda Ziobry na debatę do której był kilkakrotnie, przy klace mediodajni, wzywany. Cóż, postawę Ziobry każdy wyborca może ocenić sobie sam (moim skromnym, postąpił słusznie, gdyż przekaziory niechybnie zamieniłyby dyskusję w tendencyjny cyrk, na wzór „debaty” Tusk – Kaczyński). Natomiast, zagranie, którego dopuściły się obie kandydatki było rodem z obyczajowych okolic „szewców”, blokujących przejazd orszaku weselnego, by załapać się na pół litra.

Na usprawiedliwienie owej hucpy można przypomnieć, iż obie panie jedynie twórczo rozwinęły pomysł Donalda Tuska, który kilka miesięcy temu wpraszał się na kongres PiS – u (http://www.niepoprawni.pl/blog/287/gorzej-niz-dyzma), z tą różnicą, że Tusiowi nie starczyło jaj, by swój pomysł wcielić w życie, zaś kandydatkom – starczyło jak najbardziej.

Swoją drogą, warto podkreślić postawę mediodajni, które komentowały zajście w stylu: „popatrzcie, jaki niekonwencjonalny pomysł, jaki świetny dowcip i w ogóle”. Ciekawe, jaka byłaby reakcja, gdyby spotkanie pani von Thun und Hohenstein w podobnym stylu zakłócił, powiedzmy, Ryszard Bender… Chociaż nie, nie jestem ciekaw – w i e m, jaka byłaby reakcja…

Jeszcze mała refleksja na zakończenie:

Nienawidzę tupeciarstwa – zarówno w życiu publicznym, jak i prywatnym. Postawa życiowa typu „jak nie drzwiami, to oknem” budzi moje najgłębsze obrzydzenie, nie ma bowiem nic wspólnego ze zdrową ambicją – a obecnie obie postawy są nagminnie mylone. Wycieczka Róży Thun i Joanny Senyszyn na spotkanie Ziobry, była klinicznym przykładem postawy pierwszej – politycznego tupeciarstwa. Pozwolę sobie żywić nadzieję, że 7 czerwca obie panie solidarnie dostaną od wyborców za swą chuligańską rajzę po łapach.

Gadający Grzyb

P.S. O rocznicy 4 czerwca ’89 pisał nie będę. To, co miałem do powiedzenia, zamieściłem w czteroczęściowym elaboracie: „Rozrachunki z okrągłym stołem”. Kto ciekaw, niech czyta:
http://www.niepoprawni.pl/blog/287/rozrachunki-z-okraglym-stolem
http://www.niepoprawni.pl/blog/287/rozrachunki-z-okraglym-stolem-cz-ii
http://www.niepoprawni.pl/blog/287/rozrachunki-z-okraglym-stolem-cz-iii-...

]P.S. II Niniejszym edytuję: nie wspomniałem o wpisie "gw" - http://www.niepoprawni.pl/blog/294/nieproszeni-goscie

Hodowla lemingów.



Jak ukształtować leminga?


Poczytałem sobie co nieco na temat wymogów obowiązujących na aktualnie obowiązującej maturze z języka tubylczego. Okazuje się, iż podstawą zdania egzaminu jest pisanie pod tzw. „klucze" - innymi słowy, pod narzucone odgórnie schematy odpowiedzi. Tylko i wyłącznie z tego - z podporządkowania się owym schematom uczeń jest na egzaminie rozliczany. Wykazywanie jakiejkolwiek inicjatywy, kreatywności, o samodzielności myślenia i wysnuwania własnych wniosków nie wspominając, nie tylko nie pomaga – baa, przeszkadza - odpowiedzi wykraczające poza schemat są bowiem nieistotnym balastem, a wręcz mogą zaszkodzić.

Jak łatwo zauważyć, system ten premiuje uczniów przeciętnych, bez większych ambicji, którzy zakuwszy schematy, przechodzą na ogół maturę bez problemów, z dobrymi ocenami, natomiast uczniowie zdolniejsi, erudycyjnie wybijający się ponad przeciętność i co gorsza, dający temu wyraz na egzaminie - obrywają po głowie.

Dobre intencje...

Za reformą systemu maturalnego stała, jak to często bywa, słuszna idea – „zobiektywizowanie" wyników; do pewnego momentu bowiem prace oceniane były przez nauczycieli z tej samej szkoły, którzy rzecz jasna, byli zainteresowani raczej łagodnym traktowaniem swych podopiecznych, gdyż w przeciwnym razie, wystawili by sobie i swojej placówce edukacyjnej negatywne świadectwo. W efekcie, oceny maturalne z poszczególnych szkół były całkowicie nieprzystawalne (piątka w szkole "X" mogła być równoważna ze słabą czwórką w szkole "Y"). Problem w tym że, standaryzując maturę, wylano dziecko z kąpielą. Od tej pory bowiem szkoła stała się hodowlą lemingów przygotowywanych tylko i wyłącznie do umiejętności rozwiązywania testów zgodnie z narzuconymi schematami.

Oczywiście, nie wybielam poprzedniego systemu. Dziesięciolecia permanentnej negatywnej selekcji do zawodu nauczyciela (marnie opłacanego, działającego w chronicznie niedoinwestowanej szkole) zrobiły swoje. Tyle, że nowy system, miast zaradzić edukacyjnym patologiom, wręcz je utrwala! Przymusowe "równanie w dół", owszem, "standaryzuje", lecz na najniższym możliwym poziomie. Dodajmy jeszcze, bo trzeba - spora grupa nauczycieli idzie w procesie edukacyjnym po najmniejszej linii oporu…

Prawidłowa polszczyzna? A po co to komu....


„Nie myśl, nie wychylaj się, pisz tylko to, czego od ciebie wymagają”. Zresztą, w tym przypadku słowo "pisz" zostało przeze mnie użyte na wyrost. Szkoła bowiem przestała uczyć pisania, rozumianego jako umiejętność formułowania wypowiedzi; wyrażania swoich myśli za pomocą możliwie bogatego słownictwa i stylistyki. Obecnie, ponoć nawet najlepsi uczniowie budują jedynie najprostsze zdania, najeżone błędami, z ubogim słownictwem, bez krzty własnych przemyśleń i formalnego polotu. Dla takich uczniów napisanie eseju na, powiedzmy, dwanaście stron formatu A4 (odręcznie, nie na komputerze) jest dziś barierą nie do pokonania. Szkoła nie przygotowuje ich do tego. Wypracowania są passe, podobnie jak znajomość ortografii.

Zwracają na to uwagę nauczyciele akademiccy, wskazując na dramatyczne obniżenie w ostatnich latach wśród studentów umiejętności władania poprawną polszczyzną w mowie i piśmie. Ja sam, czytając w pracy służbowe maile (osobliwie, te od młodszych kolegów, ale tez, o zgrozo, od przełożonych) wielokrotnie musiałem powstrzymywać chętkę odesłania im korespondencji z podkreślonymi na czerwono "bykami". O wypowiedziach na „wiodących" portalach internetowych szkoda gadać...

Analfabetyzm kulturowy "wykształciuchów"… czyli „papierowa” edukacja.

Dramatycznego obrazu dopełnia żenujący brak oczytania i znajomości historycznego kontekstu dziel literackich. W efekcie, po "egzaminie dojrzałości" w świat wypuszczani są kulturowi analfabeci. "Młodzi, wykształceni", często z "dużego miasta". Wyprani z samodzielnego myślenia. Wyzuci z umiejętności rozumienia, kojarzenia, analizy - słowem pozbawieni intelektualnego ABC. Napompowani niczym nieuzasadnioną dumą ze swej formalnej, „papierowej” edukacji. Słowem - Wykształciuchy.

Doprawdy, w tym kontekście, trudno nie uronić łezki nad pamiętną sceną z "Ferdydurke", gdzie ucznia Gałkiewicza nie zachwycał Słowacki. Dzięki ówczesnej solennej edukacji, Gałkiewicz przynajmniej wiedział, co i kto go nie zachwyca…

Abnegacja historyczna.

Abnegacja historyczna, której początek dala zakłamana historiografia PRL, zaś utrwaliło 20 lat permanentnej anty - polityki historycznej III RP, prowadzonej pod dyktando Parnasiarzy, znajduje teraz twórcze rozwinięcie w pomysłach minister Hall, niemalże rugujących historię z liceów (z tego co słyszałem, historia od II klasy ma być fakultatywna).

Co jakiś czas rozlegają się narzekania, że Polacy „nie kumają" podstawowych historycznych dat i faktów. Nie rozumieją dziejowego kontekstu wydarzeń. Czasem też dają się słyszeć odgłosy zachwytów nad tempem modernizacji świadomości młodego pokolenia, które „wybiera przyszłość”, miast grzebać się w historycznej rupieciarni...

Konsekwencje polityczne.

Czy to jakiś diaboliczny plan, mający na celu ukształtowanie biernego odbiorcy, pozbawionego krytycznego osądu, a przez to bezbronnego wobec suflowanych mu treści i interpretacji? Aż tak, to może nie… To raczej efekt charakterystycznej dla licznych dziedzin naszego życia publicznego partaniny, połączonej z bezkrytycznym zapatrzeniem w różne „modernistyczne" prądy. Efekt dał piorunującą mieszankę – nieco wprawdzie przypadkową, niemniej, wielce wygodną dla każdej siły politycznej, której podstawowym orężem jest operowanie medialnymi błyskotkami (tzw. "pijarem") i modnymi ideowymi gadżetami

Koktajl ten stanowi zarazem zabójczą, pokoleniową broń wymierzoną w formacje opierające swe przesłanie na poczuciu historyczno - kulturowej tożsamości i z tych wartości wywodzących plany polityczne, zarówno co do roli Polski we współczesnym świecie, jak i kierunku przemian wewnętrznych.

Przepis na leminga.

I tak, u młodego pokolenia, które miało szansę stać się odtrutką na pseudo - inteligencję PRL - owskiego chowu, brak obarczenia komuną zastąpiono brakiem obarczenia czymkolwiek. Wiedzą i kulturowo - historyczną świadomością w szczególności. Uczniowie mieli zamiast, rzekomo „zbędnej", encyklopedycznej wiedzy, nabywać konkretnych, przydatnych umiejętności. Tymczasem uczy się ich podporządkowywania „kluczom". Wpajany im jest schematyzm myśli, standaryzacja zachowań i wypowiedzi. Właśnie tak hoduje się lemingi.

Sadzę, iż jesteśmy właśnie świadkami historycznego procesu - oto, na naszych oczach, umiera naród, zmieniając się w masę bezwolnych lemingów - wykorzenionych, bez elementarnej świadomości historyczno - kulturowej. Dodajmy, że umiera, zanim jeszcze zdążył się odrodzić po wykrwawiających (fizycznie, duchowo, tudzież intelektualnie) doświadczeniach dwóch totalitarnych socjalizmów - brunatnego i czerwonego.

Czy będzie nadużyciem, gdy stwierdzę, iż maturalno - edukacyjny schematyzm jest przygotowaniem młodego człowieka do wejścia w dorosłość w charakterze idealnego poddanego „władzy biurokratycznej” – zarówno nadwiślańskiego, jak i brukselskiego chowu?

Zakończenie.

Owszem, wiem, że zmiany cywilizacyjne w dużym stopniu są niezależne, przebiegają własnym torem. Ale, na Boga, dlaczego nasze szkolnictwo miało by te patologie wspomagać i utrwalać, miast zapewniać młodzieży niezbędne kulturowe podglebie, pozwalające na zachowanie tożsamości w pędzącym świecie - tego zrozumieć nie jestem w stanie.

Gadający Grzyb

P.S. Pisałem też trochę na ten temat w "Rozrachunkach z Okrągłym Stolem", zwłaszcza w części IV


pierwotna publikacja 02.06.2009 www.niepoprawni.pl

Psychopatyczna Pszczółka Maja.


W związku ze zbliżającym się Dniem Dziecka postanowiłem, pół żartem pół serio, dokonać rozrachunku z jedną z najbardziej upiornych postaci zatruwających me dzieciństwo.

Któż to taki, zapytacie, i dlaczego jest to Pszczółka Maja?

Poniżej postaram się wyjaśnić, czemu ta postać tak bardzo mnie wk…rwia.

1) Aktywistyczna nadpobudliwość.


Maja jest wyraźnie rozedrgana emocjonalnie. I tę swą emocjonalną nie - tożsamość nadrabia społeczną nadpobudliwością – to klasyczny przykład aktywistki usiłującej przemodelować społeczność w której bytuje na prawach przybysza, na swój obraz i podobieństwo. Gdziekolwiek się nie pojawi, wprowadza chaos… i tak jakoś dziwnie się składa, iż jej ingerencje wynikające zazwyczaj z niezrozumienia prawideł rządzących owadzim światem, każdorazowo wiodą na skraj katastrofy, którą następnie, rzeczona Maja pracowicie odkręca… i, koniec końców, wychodzi na bohaterkę! No, ludzie…

2) Bezrefleksyjne poczucie misji.

Maja przejawia silną osobowość połączoną z bezrefleksyjnym poczuciem misji. Pisał o tym Kisiel w kontekście socjalizmu, bohatersko walczącego z problemami, które sam sprokurował… Omawiana pszczółka, to post – hippisowska działaczka, cierpiąca na notoryczny syndrom dobrych intencji, których wcielanie w życie obraca się przeciw obiektom poddawanym uszczęśliwieniu. U zarania PRL-u, była by z niej idealna zetempówka.

Przykład: nie zapomnę odcinka, gdy Maja i Gucio, biedując zimową porą, wychodzą ze swego hippisowskiego grajdołu na świat i widzą kokon, który odpadł z gałęzi. Maja wrzeszczy (zauważcie – ONA ZAWSZE WRZESZCZY !), by ratować zakokonioną larwę przed zamarznięciem, natomiast zaspany Gucio oponuje. Koniec końców, okazuje się, iż taki jest naturalny cykl życiowy „ratowanego” owada, zaś altruistyczna akcja Mai niemalże zablokowała możliwość pełnego przeobrażenia…

3) Maja – nośnik chaosu.

Zwróciliście może uwagę na to, że gdziekolwiek pojawia się Maja, tam prędzej czy później dochodzi do zamieszania? I to potencjalnie groźnego w skutkach dla całej owadziej populacji łąki? Wieem, na koniec ratuje macierzysty ul przed atakiem szerszeni i znajduje uznanie w oczach pszczelej Królowej – ale w kontekście jej wcześniejszych zachowań, wygląda mi to na sztucznie „przyszytą” legendę – niczym o Wandzie, co nie chciała Enerdowca…
Doprawdy, grunt to dobry pijar.

4) Maja – upierdliwa zołza.


Pszczółka Maja potrafi być upierdliwa aż do bólu.
Pamiętacie to notoryczne zawodzenie :”Guuuciiuuuu, Guuuciiuuuu!”? Gucio – żywa skarbnica życiowych mądrości zawartych w przysłowiach pszczół, notorycznie ucieka od Mai i jej ekstrawaganckich pomysłów. Owszem, bywa bezwolnym sybarytą, niemniej jednak, jego wyważone, stoickie wręcz podejście do życia jest z gruntu lepsze, zwłaszcza gdy skonfrontować je z porąbanymi pomysłami Mai.

Typowy obrazek: Gucio akurat ucina sobie drzemkę, lub spija nektarek, jak Pszczeli Bóg przykazał, zaś Maja, niczym klasyczna upierdliwa zołza szarpie go za rękaw, by wplątać oboje w kolejne tarapaty. Zauważcie, iż wszystkie quasi - horrorowe sekwencje z połknięciem przez żabę włącznie, są efektem notorycznej szajby pszczółki Mai!
Czysta psychopatka.
I, powtórzę raz jeszcze: ONA WIECZNIE WRZESZCZY!

5) Na starość – Maja Senyszyn.

Do jej pokręconej psyche perfekcyjnie dostosowała się czołówka z euforycznym wokalem Wodeckiego, tudzież dubbing z jadącą po małżowinach, tudzież bębenkowych membranach wibracją fal dźwiękowych wytwarzanych przez Ewę Złotowską. Przy takim permanentnym darciu mordy, na starość Maja musiała osiągnąć tembr głosu Joanny Senyszyn.
Powiedzcie sami – chcielibyście z kimś takim spędzić resztę życia?

Gadający Grzyb


pierwotna publikacja:31.05.2009 http://www.niepoprawni.pl/blog/287/psychopatyczna-pszczolka-maja