czwartek, 26 grudnia 2013

Duchowa detoksykacja

Czas pokazał, że „bezstresowe wychowanie” w Kościele nie zdało egzaminu – i dlatego właśnie do akcji musieli wkroczyć Komandosi Pana Boga.

I. Ciszej o egzorcystach

Najpierw było sierpniowe spotkanie biskupów na Jasnej Górze, podczas którego hierarchowie dziękując z jednej strony egzorcystom, z drugiej wyrazili zaniepokojenie, że zbyt wiele mówi się o działaniu sił zła, co powoduje u części wiernych swojego rodzaju psychozę, polegającą na tym, że „wszędzie widzą Szatana”. Powyższe uzupełniono zapowiedzią stworzenia specjalnego podręcznika dla egzorcystów. Następnie, pod koniec października 2013, dowiedzieliśmy się o zakazie publicznego sprawowania funkcji kapłańskich, wypowiadania się w mediach i działalności rekolekcyjno-duszpasterskiej nałożonym na znanego demonologa, o. Aleksandra Posackiego przez o. Wojciecha Ziółka, przełożonego Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego. W międzyczasie zaś przez media przetoczył się wysyp krytycznych lub prześmiewczych publikacji na temat działalności księży-egzorcystów. O co tu chodzi?

Domyślam się, że biskupi są w większości odporni na teologiczne hipotezy kościelnych postępowców mówiących o „pustym piekle”, czy wręcz poddających w wątpliwość istnienie Szatana. Sądzę również, że nie robi na nich wrażenia medialny jazgot o „średniowieczu” do którego powrotem jakoby ma być renesans posług księży walczących z różnymi formami duchowych zagrożeń. A że zapotrzebowanie istnieje, wskazuje wzrost liczby egzorcystów – z 4 do 120 w ciągu ostatnich 15 lat. Przypuszczam, iż zaniepokojenie hierarchów wywołał raczej rozgłos wokół egzorcyzmów i związane z tym kariery niektórych duchownych – często otoczone aurą niezdrowej sensacji, a także zbyt „popkulturowy” sposób popularyzacji wiedzy o niebezpieczeństwach płynących z różnych mód propagujących tzw. „toksyczne duchowości”.

Tylko, czy aby nie mamy tu do czynienia z wylewaniem dziecka z kąpielą? Owszem, bardziej podatne na wpływ, czy religijnie rozegzaltowane jednostki mogą popadać w przesadę, wypatrując Szatana tam gdzie go nie ma, czy usprawiedliwiać różne, zawinione głównie przez siebie życiowe problemy działaniem Złego – ale sami egzorcyści podkreślają jak istotne jest wstępne rozpoznanie, z badaniami psychologicznymi i psychiatrycznymi włącznie i odsyłają takie osoby, oferując na ogół w zamian inne rodzaje pomocy. Do tego dochodzą surowe kryteria które powinien spełniać mianowany przez biskupa egzorcysta, no i wreszcie – przytłaczająca większość księży stroni od medialnego rozgłosu, wypełniając swą posługę w pełnej dyskrecji. Problem więc chyba tkwi w czym innym.

II. Duchowa detoksykacja

Zgromadzeni na Jasnej Górze biskupi nie wzięli mianowicie pod uwagę tego, że obecnie obserwujemy klasyczny efekt „odbicia wahadła”. Dziesięciolecia przemilczania realnego wpływu osobowego zła do którego doszło za sprawą modernistycznej posoborowej atmosfery, doprowadziło do zachwiania równowagi kościelnego przekazu połączonego częstokroć z pobłażliwym stosunkiem do toksycznych praktyk duchowych – religii wschodu, spirytyzmu, ezoteryki a nawet satanizmu, oraz zainfekowanej tymiż miazmatami wszechobecnej popkultury mającej przemożny wpływ na kształtowanie masowych postaw. Przykład mogliśmy nie tak dawno obserwować przy okazji smutnego przypadku ks. Bonieckiego i jego dobrodusznego stosunku do satanisty – Nergala. Dochodziło do sytuacji, gdy seanse różnych szemranych bioenergoterapeutów czy innych uzdrawiaczy organizowane były w kościołach, a współczesny neo-szamanizm mógł bezkarnie zwodzić owieczki wykorzystując instrumentalnie chrześcijańską ornamentykę.

Innymi słowy, mianem „zabobonu” i reliktu przeszłości nadającego się co najwyżej jako materiał do horrorów nazwano egzorcyzmy, zaś zabobony prawdziwe ubrano w szatę new-ageowej pseudonauki. Nastąpiło kompletne odwrócenie pojęć i porządków – to musiało wreszcie spotkać się z reakcją, tym bardziej, że Kościół nie mógł dłużej ignorować destrukcyjnych skutków zaniechań bez groźby zaparcia się swej misji. Zatem, można powiedzieć, że obecny trend zwracający uwagę na szatańskie manowce kuszące wiernych jest rodzajem „duchowej detoksykacji”.

Dodam w tym wątku jeszcze, że poza wymiarem religijno-duchowym mamy także do czynienia z wojenką o podłożu stricte materialnym. Otóż, przemysł ezoteryczny to obecnie potężny biznes z udziałem wielkich, międzynarodowych korporacji. Szerzej pisałem o tym aspekcie w tekście „Ezoteryczny skok na kasę”, tu tylko przypomnę, że branża ezoteryczna warta jest rocznie ok. 2 mld zł (dane z 2011) i jest to rynek rozwojowy. W Polsce działa ok. 70 tys bioenergoterapeutów i radiestetów, oraz 100 tys wróżek i jasnowidzów. Same porady telewizyjne warte były w 2010 roku ok 100 mln zł, z usług przez internet skorzystało w 2010 roku 3,5 mln osób, a przez telefony komórkowe – ok. 1,5 mln, generując dla „ezo-biznesu” przychód wart 75 mln złotych. Zważywszy, że na tacę i inne ofiary wierni przeznaczają rocznie ok 1,2 mld złotych, to wychodzi, że już teraz nominalnie katolicki naród wydaje na ezoteryczny kombinat więcej, niż gotów jest ofiarować na swój Kościół! Poza sferą ściśle finansową, powyższe dane pozwalają również zobrazować skalę duchowego zagrożenia.

III. Komandosi Pana Boga

Osobiście z tematyką zagrożeń duchowych zetknąłem się dopiero za sprawą felietonów Roberta Tekielego w „Gazecie Polskiej”. Ten „nawrócony czarnoksiężnik”, niegdysiejszy aktywny adept praktyk magiczno-ezoterycznych omal nie przypłacił swej fascynacji kompletną dezintegracją osobowości i od tej pory wykorzystując swą empirycznie nabytą wiedzę walczy z wszelkimi aspektami „toksycznej duchowości”. Od jakiegoś czasu mamy również na rynku miesięcznik „Egzorcysta”, który w zbliżonym duchu, choć może momentami w zbyt tabloidalnej, „popkulturowej” formie prowadzi podobnie ukierunkowaną działalność. W radzie programowej tego pisma, wydawanego wprawdzie bez kościelnego imprimatur, zasiadał do niedawna suspendowany o. Posacki. I tu uwaga – paradoksalnie, mam nadzieję, że powodem kary dla o. Posackiego były jakieś zastrzeżenia do jego prowadzenia się czy problemów z dyscypliną, a nie charakter jego publicznej działalności. To pierwsze bowiem zakonnik zawsze może naprawić, druga ewentualność natomiast oznaczałaby, że Jezuici bezpowrotnie stoczyli się w otchłań agresywnego progresywizmu w stylu znanego z napastliwej niechęci do egzorcystów innego jezuity - o. Jacka Prusaka, który ze swą aktywnością medialną nie ma u władz zakonnych żadnych problemów.

Prócz powyższego, co jakiś czas padają w przestrzeni publicznej przestrogi płynące ze strony kapłanów i hierarchów oraz katolickich mediów, między innymi zwracające uwagę na szkodliwość praktyk ezoterycznych, czy różnych produktów popkultury – ze szczególnym uwzględnieniem tych kierowanych do najmłodszych (np. „Harry Potter”, „Monster High”), co skwapliwie wykorzystywane jest przez medialny mainstream dla skarykaturowania i skompromitowania w społecznym odbiorze „nawiedzonego kleru”. I to wszystko razem wzięte miałoby wzbudzić taki niepokój biskupów?

Hierarchowie podczas jasnogórskiego spotkania wspomnieli również, iż egzorcyści „straszą” zamiast głosić, że to Chrystus zwyciężył Szatana. Jest to zarzut o tyle nietrafiony, że sama istota posługi egzorcystów – „komandosów Pana Boga” jak nazywam ich na swój użytek - jest wielkim świadectwem owego zwycięstwa. Szatan w starciu z Bożą potęgą, za sprawą której działają księża uwalniający penitentów od różnego rodzaju duchowych cierpień, nie ma szans – i sami egzorcyści podkreślają to z całą mocą. Natomiast owo „straszenie” to nic innego jak napomnienia, by wystrzegać się zagrożeń wystawiających ofiarę na działanie Złego. Na analogicznej zasadzie można by powiedzieć, że „straszeniem” jest upominanie dziecka, by nie pchało paluchów do kontaktu. Czas pokazał, że „bezstresowe wychowanie”, czyli „otwarta”, przyzwalająca i pobłażliwa ewangelizacja w Kościele nie zdała egzaminu – i dlatego właśnie do akcji musieli wkroczyć Komandosi Pana Boga.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://www.podgrzybem.blogspot.com/2013/09/ezoteryczny-skok-na-kase.html

Gender nasz powszedni

„Daj chłopaka”... Łatwo powiedzieć. A skąd wziąć, jak nie ma?

-----------------------------------------------------------------

I. Daj pijaka i Polaka

Ze starego sentymentu radio w samochodzie nastawione mam na „Trójkę” i tak się składa, że od czasu do czasu puszczają tam piosenkę zespołu Mikromusic „Takiego chłopaka”. Na potrzeby notki zreferuję przesłanie – oto kobiecy „podmiot liryczny” zwraca się do losu o zesłanie księcia z bajki, zaś specyfikacja zamówienia skonstruowana jest na zasadzie negatywnej. Wyliczane są mianowicie cechy przyszłego chłopaka, których bohaterka stanowczo sobie nie życzy. Leci to następująco: „Daj chłopaka / nie wariata / daj nie palacza / nie biedaka / daj nie pijaka / nie Polaka / daj nie brzydala (…) daj nie cwaniaka / nie pajaca (...)” - i tak dalej. Koniec końców jednak dziewczę spuszcza z tonu, by w finale prosić już o kogokolwiek: „Prześlij mi chłopaka / Daj Polaka / tak, chcę wariata / chcę pijaka / tak, daj siłacza / daj brzydala / tak, daj Polaka (...)”.

Jak można się domyślić, tzw „doświadczenia życiowe” musiały uzmysłowić rozegzaltowanej panience, że „życie to niejebajka” i stąd końcowe drastyczne ograniczenie wymagań na zasadzie: „niechby pił, niechby bił, byle był”. Ideały dostępne są bowiem jedynie w tanich romansidłach i w zasadzie jedyne już czego posuwająca się w latach bohaterka oczekuje od wybranka, to zdrowa tężyzna fizyczna - „daj siłacza”. Reszta nieistotna – może być nawet brzydki i pijący Polak...

II. Genderyzm dnia codziennego

Ktoś może interpretować powyższe jako gorzką piosnkę o odzieraniu z barwnych złudzeń, które towarzyszy dojrzewaniu, ja jednak pozwolę sobie na zastosowanie innego klucza w kontekście toczącej się dyskusji na temat ideologii gender. Otóż nic innego, jak właśnie pełzający, powszedni genderyzm dnia codziennego doprowadził do potężnego kryzysu wzorców męskości, stąd też faceci w typie pożądanym przez większość kobiet, którzy i tak bywali towarem dość deficytowym („Gdzie ci mężczyźni” Danuty Rinn – pamiętacie?) obecnie są już w niemal kompletnym zaniku. Powszechna feminizacja na wszelkich możliwych poziomach – od promowanych stylów wychowania, poprzez edukację, skończywszy zaś na popkulturowej propagandzie – sprawiła, iż faworyzowany jest model metroseksualnego nadwrażliwca. A po takiej obróbce otrzymujemy (tzn. Panie otrzymują) z reguły kompletnego popaprańca i niedorajdę (piosenkowego „wariata” i „pajaca”) uciekającego często wraz ze swymi problemami wynikającymi z rozchwianej osobowości w nałogi („pijaka”). Ostatnią rzeczą do jakiej się taki nadaje jest stworzenie stabilnego związku dającego kobiecie poczucie emocjonalnego i materialnego bezpieczeństwa.

Cóż, sameście, drogie Panie, tego chciały. Facet miał być mniej „patriarchalny”, bardziej wrażliwy i ładny na dodatek? No to mamy znerwicowanych, wypacykowanych lekkoduchów z zaburzoną - jak to określają genderyści - „płcią kulturową”. A potem taka jedna z drugą wyje tęsknie do księżyca niczym wyposzczona suka - „daj chłopaka”... Łatwo powiedzieć. A skąd wziąć, jak nie ma?

Oczywiście, zaraz usłyszę, że to nie tak, że chodziło o to, by mężczyzna był jednocześnie czuły i zaradny, ładny i męski, niczym w tej biesiadnej piosence „Czy chciała by pani Polaka / Polaka, Polaka ach tak / Bo Polak w potrzebie przytuli do siebie / Polaka, Polaka ach tak”. Tyle, że to nie funkcjonuje w ten sposób – albo patriarchalny macho z tak wykpiwaną przez feministki rycerską, opiekuńczą szarmancją wobec „płci słabej”, albo niedorobione dziwadło lub miałki lowelasik. Kreacja bytu idealnego mającego poprawić naturę i sprawdzone mechanizmy społeczno-kulturowe kończy się zwyrodnieniem i osobistymi porażkami, czy wręcz zmarnowanym życiem. O metroseksualnych „orłach-sokołach” nikt nie słyszał, bo takie zwierzę nie istnieje.

III. Gender przyswojony

Tymczasem jednak produkcja nowego człowieka, mająca ostatecznie „zdekonstruować” „kulturowe stereotypy płciowe” po propagandowej „podgatowce” wkracza w okres instytucjonalizacji. Placówki oświatowe – od przedszkoli począwszy – kuszone są genderowymi projektami finansowanymi przez Unię Europejską w ramach których chłopców przebiera się w sukienki i każe się im bawić lalkami. To na początek – podobnie jak dobrowolność skorzystania z tej „oferty”. Niebawem wkroczymy w etap obligatoryjności z sankcjami dla niepokornych rodziców, którym nie będzie w smak realizacja takiej akurat formy „obowiązku szkolnego” – jak dzieje się to obecnie w Niemczech. Oj, to dopiero wkrótce będzie skowyt - „daj chłopaka”...

Osobiście ciekawi mnie społeczna skala przyswojenia tego obłędu – wszak w „genderowych przedszkolach” realizujących „równościowy” program zalecany przez Radę Gospodarczą i Społeczną ONZ sprzeciwy rodziców są dość sporadyczne. I tu przypomina mi się pani Magdalena Żakowska (żona „tego” Żakowskiego), która niegdyś na łamach „Wyborczej” w artykule „Jeśli mój syn będzie gejem…” pochwaliła się arcypostępowym wychowywaniem swego synka – zafundowała mu mianowicie coś w rodzaju domowego „genderowego przedszkola”. Jak bajka o myszce Gryzikruszce, która jest „dużo bardziej niegrzeczna od swojego męża”, to bez końcowej sceny w której bohaterka sprząta w domu lalek - spuentowane wyrażeniem żalu, że z książki nie da się wyrwać tej ostatniej kartki. Jak Bob Budowniczy, to z podkreśleniem żony Marty, która „jest bardziej od Boba rozgarnięta i potrafi szybciej niż on wyremontować mieszkanie”. No i wreszcie ta urocza niepewność, gdy synek w sklepie z zabawkami wybiera sobie różowy wózek by wozić w nim pluszowego królika, iż „na razie nie mam pewności, jakiej jest orientacji”… A do kompletu cytat z koleżanki, która radośnie obwieszcza: „Marzę o chłopcu i żeby był gejem, bo do końca życia będzie miał ze mną silną emocjonalną więź, jak w filmach Almodóvara" oraz zapowiedź kupienia polskiej edycji gejowskiej książeczki dla dzieci „Z Tangiem jest nas troje" o parze homoseksualnych pingwinów wychowujących małego pingwina – albowiem, jak stwierdza o swym synku pani Magdalena: „Jedno wiem na pewno - homofobem nie będzie”.

To wszystko miało miejsce w roku 2009. Teraz pani Żakowska mogłaby uzupełnić postępową tresurę od kołyski odpowiednio sformatowanym przedszkolem i patrzeć spokojnie jak gender nasz powszedni wydaje swe owoce. Tylko dziecka żal.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat: http://niepoprawni.pl/blog/287/wypisy-z-antycywilizacji-postepu-ap-odc-1

piątek, 13 grudnia 2013

Do zobaczenia! - list

Drodzy Czytelnicy, Współblogerzy i Komentatorzy!

Gdy odchodziłem z Salonu24 czy Nowego Ekranu, robiłem to bez większego żalu. Powód jest prosty – nie byłem z tamtymi miejscami emocjonalnie związany. W przypadku Niepoprawnych.pl sytuacja jest inna. Portal ten stworzył mnie i ukształtował jako blogera. To tutaj rozpocząłem blogowanie pod opieką redaktorów portalu, a trzeba Wam wiedzieć, że byłem technicznie „zielony” do tego stopnia, że nie potrafiłem nawet edytować tekstów i początkowo robili to za mnie admini (!). Od listopada 2008 roku traktowałem to miejsce jako swój blogerski „matecznik”, później zaś dodatkowo czułem się za nie współodpowiedzialny jako członek Redakcji, choć uczciwie przyznaję, że mój wkład redaktorski był mizerny w porównaniu z innymi. Do końca w pierwszym rzędzie byłem tu blogerem, dopiero w drugiej kolejności – adminem.

Odchodząc z portalu wraz z resztą członków dotychczasowej Administracji chciałbym podziękować wszystkim za ponad pięć lat wspólnego pobytu w tym niezwykłym miejscu. Biorąc w nawias obecną sytuację, chciałbym wyrazić wdzięczność Gawrionowi, który zaproponował mi tu blogowanie i „wciągnął” do grona Niepoprawnych. Zawsze będę o tym pamiętał. Prócz tego, pragnę podziękować wszystkim Czytelnikom, Współblogerom i Komentatorom, bez których cała moja pisanina nie miałaby sensu, również tym, z którymi toczyłem nieraz zażarte polemiki – wszak ten „pieprz” dodaje blogowaniu znacząco smaku ;)

Oczywiście, nie zamierzam rezygnować z blogerskiej działalności, choć odchodząc zdaję sobie sprawę z tego, że odbije się to na miłej sercu każdego blogera poczytności (pisze się w końcu z zamiarem docierania do maksymalnej liczby odbiorców, inaczej mija się to z celem) – wszak gros odsłon moich notek generowana była na Niepoprawnych. Dopóki nie powstanie portal organizowany przez odchodzącą Redakcję, zapraszam Czytelników i Komentatorów na mój prywatny blog na blogspocie (http://www.podgrzybem.blogspot.com/ ), który pełni rolę mojego internetowego „archiwum”. Prócz tego „klonowałem” swoje teksty jakiś czas po premierze na „NP.pl” na Naszych Blogach, Blogpressie, TXT, blogowiskach Frondy i Rebelyi, oraz na Obiektywnie.com.pl. Nadal będzie można mnie tam znaleźć – zapraszam. Rzecz jasna, wszystkich notek w wersji audio będzie można tradycyjnie posłuchać w Niepoprawnym Radiu PL (dla niewtajemniczonych - Radio jest strukturą odrębną od portalu, choć wywodzącą się z niego). Ze względów sentymentalno-dokumentalnych zostawiam swojego bloga na Niepoprawnych w dotychczasowym kształcie – no chyba, że nowa administracja portalu uzna za stosowne go skasować.

Darujcie mi na koniec małą łyżeczkę dziegciu pod adresem obecnego Admina – nie unieważnia ona bowiem tego, co napisałem o Nim powyżej. W jednym ze swych niedawnych komentarzy a propos redakcyjnego konfliktu Gawrion poradził mi, bym zamiast „wtryniać się pomiędzy wódkę a zakąskę” pisał „kolejne artykuły i zachował twarz”. Pomijając protekcjonalizm tej wypowiedzi odpowiem, że taki jest właśnie mój zamiar – tyle, że te artykuły o które dopomina się Gawrion nie znajdą się już na Niepoprawnych. Nie mówię Wam zatem „żegnajcie”, tylko „do zobaczenia” - w innych miejscach w Sieci.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

P.S. Pozwólcie, że nie będę odpowiadał na ewentualne komentarze pod notką. Jak odchodzić to konsekwentnie, bez okazjonalnych powrotów „tylnymi drzwiami”.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Ukraiński klincz

Możliwa jest europejska integracja Ukrainy – i to bez udziału Moskwy, Brukseli i Berlina.

I. Gdy „tak” znaczy „nie”

Wszystko wskazuje na to, że na Ukrainie mamy do czynienia z sytuacją patową, albo też, stosując bliższą Witalijowi Kliczce terminologię bokserską – mamy klincz w którym pozostają obie strony konfliktu. „Majdanowcy” liczą na przepchnięcie przedterminowych wyborów pod wpływem społecznego nacisku, obóz Janukowycza natomiast bierze protestujących na przeczekanie, mając nadzieję na wypalenie się buntu i efekt „zmęczenia materiału”. Świat zaś, ze szczególnym uwzględnieniem Unii Europejskiej i kręcących tym interesem Niemiec, mimo rytualnych odgłosów poparcia dla „europejskich aspiracji” generalnie Ukrainę olewa, co rzuca pewne światło na upór z jakim forsowano zwolnienie Cierpiącej Julii z więzienia, co od początku sprawiało wrażenie warunku zaporowego - propagandowo nie do przełknięcia dla Janukowycza i stanowiącego zarazem dogodny pretekst dla storpedowania wileńskiego szczytu Partnerstwa Wschodniego.

Krótko mówiąc, albo Niemcy od początku nie chciały Ukrainy w Unii i związanego z ewentualną akcesją zakłócenia stref wpływów ustalonych w ostatnich latach między Berlinem a Moskwą, albo nie doceniły kalkulacji ukraińskich oligarchów, których reprezentantem i zakładnikiem jest Janukowycz. Partnerstwo Wschodnie natomiast od początku pomyślane było jako wieczysta poczekalnia, której zadaniem pozostaje trzymanie aspirujących byłych republik ZSRR za kordonem, jednak w taki sposób, by nie mówić im jednoznacznie „nie”. Mówi się zatem Ukrainie „tak”, tudzież „może”, ale w takiej formie, że oznacza to coś zupełnie przeciwnego.

II. Integracja bez Brukseli i Berlina

I tutaj jest zadanie dla Polski, która pozostaje chyba jedynym krajem żywotnie zainteresowanym ukraińską akcesją, a tym samym wzmocnieniem strefy buforowej odgradzającej nas od Rosji. Pozwolę sobie zatem naszkicować pewien scenariusz, do którego realizacji potrzeba wszakże tak wielkich pokładów determinacji po obu stronach, że na dzień dzisiejszy wydaje się być czymś z gatunku political fiction. Od razu dodam też, iż by urzeczywistnić to, co za chwilę Państwo przeczytają, zarówno Polska jak i Ukraina muszą odzyskać pełną podmiotowość i samodzielność w prowadzeniu polityki zagranicznej, która obecnie jest z wielu względów nader ograniczona – do tego zaś potrzeba wymiany władzy w obu krajach.

Otóż, jest możliwa pewna forma wciągnięcia Ukrainy do „świata zachodniego” - i to bez udziału najważniejszych europejskich stolic i unijnych struktur z operetkowym „Partnerstwem Wschodnim” włącznie. Integracji tej można dokonać na zasadzie stosunków dwustronnych, wykorzystując instrumentalnie nasze zakotwiczenie w UE. Już tłumaczę w czym rzecz. Wystarczy mianowicie szereg polsko-ukraińskich umów międzynarodowych znoszących istniejące obecnie bariery między oboma państwami.

Pierwszym krokiem powinno być obustronne zniesienie wiz, co już obecnie jest postulowane np. przez „Rzeczpospolitą”. Swoboda podróżowania bez biurokratycznych uciążliwości miałaby długofalowy efekt społeczny. Skoro byliśmy w stanie zrobić prezent Rosjanom w postaci umowy o małym ruchu granicznym z Obwodem Kaliningradzkim, to równie dobrze możemy podobny krok wykonać w makroskali wobec państwa, które potencjalnie jest naszym strategicznym partnerem w regionie.

Krok drugi, to umowa o swobodzie wymiany gospodarczej – bez ceł, ograniczeń inwestycyjnych (poza obszarami strategicznymi jak energetyka, kluczowa infrastruktura czy zbrojeniówka). Więzy gospodarcze mocniej integrują niż najszumniejsze polityczne „gesty”, czy „dobrosąsiedzka” gadanina.

Krok trzeci wreszcie, będący dopełnieniem dwóch poprzednich, to wzajemne otwarcie rynków pracy. Zaniepokojonym, że Ukraińcy masowo „ukradną” Polakom zatrudnienie przypominam, że oni i tak już u nas pracują w szeregu branż – zwłaszcza takich, do których Polacy się nie palą (np. budowlanka, rolnictwo, pomoc domowa). Dodam też, że np. gospodarka brytyjska zyskała na otwarciu się na pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej, zatem dlaczego nasza nie miałaby zyskać na otwarciu się na Ukraińców?

Kiedy już trzy powyższe posunięcia zostaną wykonane, to okaże się, że Ukraina w praktyce znajdzie się w Unii Europejskiej i to bez żmudnych negocjacji, warunków i traktatu akcesyjnego. Berlin, Brukselę i Moskwę należy zwyczajnie postawić przed faktem dokonanym. Warto by siły opozycyjne obu państw (czyli PiS i np. „Udar” Kliczki) już teraz zaczęły porozumiewać się między sobą w tej kwestii – najlepiej tak dyskretnie, jak tylko jest to możliwe, by Niemcy z Rosją nie zdążyły podjąć kontrakcji.

III. Wśród serdecznych przyjaciół...

Na zakończenie jeszcze kilka słów o rodzimych prawicowych „przyjaciołach” Ukrainy, którzy tak pragną jej dobra, że gotowi są za wszelką cenę nie dopuścić do tego, by znalazła się w „eurokołchozie” - nie bacząc na to, że alternatywą jest kołchoz euroazjatycki montowany przez Putina. Mam tu mianowicie wielki żal do naszych narodowców. I nie chodzi mi bynajmniej o patologicznych rusofilów spośród pogrobowców PAX czy innego „Grunwaldu”, bo po nich nie sposób spodziewać się czegokolwiek innego. Idzie mi o narodowców skupionych w Ruchu Narodowym, którzy wszak nie pałają miłością do Kremla i dotąd raczej nie zdradzali zaczadzenia jakimiś panslawistycznymi miazmatami. Sądzę raczej, że działacze ci na tyle nienawidzą Unii, że powodowani tą nienawiścią gotowi są zaprzepaścić strategiczne interesy Polski, a tym samym niezależnie od intencji działają na korzyść Putina i reaktywacji rosyjskiego imperium.

Wasza postawa, Panowie, szkodzi polskiej racji stanu. Osunięcie się Ukrainy w rosyjską strefę wpływów to wyrok na Polskę, jeśli zaś chodzi wam o Ukrainę niezależną tak od Wschodu jak i od Zachodu, to oddajecie się mrzonkom. Małostkowe wypominanie Kaczyńskiemu, że na kijowskim wiecu stał obok niego lider neo-rezunów ze „Swobody” świadczy wyłącznie o Waszym nieprzytomnym zacietrzewieniu (Jarosław Kaczyński, będąc gościem, miał narzucać gospodarzom kogo zapraszają?). Poza tym, skąd ta nagła troska o sąsiada? Troszczcie się o Polskę – ja mam gdzieś interes Ukrainy, obchodzi mnie interes narodowy Polski, a w tymże interesie leży Kijów związany z Warszawą, a nie z Moskwą. No i nader wszystko, Wasze fochy uzewnętrzniane przy okazji wydarzeń na Ukrainie nie mają nic wspólnego z tradycyjnym, endeckim politycznym realizmem.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/ukraina-miedzy-scylla-charybda

http://niepoprawni.pl/blog/287/post-giedroyciowska-dziecinada

http://niepoprawni.pl/blog/287/w-petach-giedroycia

niedziela, 1 grudnia 2013

Jak opakować aferę

„powinniśmy (...) wyjść z sytuacji, w której duże światowe firmy traktują Polskę jak neokolonialną przestrzeń do dokonywania niekoniecznie przejrzystych eksperymentów”

I. „Nie ma wątku politycznego”

Nie ma co, pocieszne są te reżimowe misiaki, gdy zaczynają wycinać propagandowe hołubce mające przekonać nas, że ta cała afera przy okazji informatyzacji struktur rządowych (m.in. MSWiA, MSZ, GUS i KGP) to „histeria” i generalnie nic wielkiego się nie dzieje – ot, wpadło kilku chciwych urzędników i tyle. W tym stylu na antenie Tok FM raczył wyjęzyczać się niejaki dr Grzegorz Makowski z Fundacji Batorego, dyrektor programu „Odpowiedzialne Państwo”. Jegomość ów stwierdził z całą dezynwolturą, że „infoafera” „to przypadek korupcji administracyjnej. Tak to wygląda. Nie ma tu wątku politycznego”. Innymi słowy – źli czynownicy narazili na szwank wizerunek „dobrego cara”, który o niczym nie miał pojęcia.

W dalszej części wywodu dr Makowski posunął się wręcz do stwierdzenia, iż w Polsce brakuje porządnych korupcyjnych afer politycznych, gdzie osądzono by i skazano polityków z pierwszych stron gazet, jak miało to miejsce w Czechach, Chorwacji, czy na Słowenii. „Jak to jest, że myśmy się tu w tej Polsce tak uchowali” - zastanawia się radośnie pan doktor, dopuszczając wprawdzie możliwość, że „to albo dobrze, albo nie potrafimy wykryć tych afer”, by zaraz skwitować „pewnie prawda leży gdzieś pośrodku”. Następnie „ekspert” przeszedł do pochwały polskich rozwiązań antykorupcyjnych, by w finale pryncypialnie zganić ministra Sikorskiego za zbyt skwapliwe potwierdzenie tezy, że „MSZ przeżarte jest rakiem korupcji”. Opowiadał również inne, bardzo ciekawe rzeczy. Przyznam się, że ze względu na poziom stężenia wyuczonej ignorancji czytałem artykuł z mądrościami pana od programu „Odpowiedzialne Państwo” z masochistyczną fascynacją.

II. Śladami Pitery

Proszę zwrócić uwagę, że to wszystko wygłasza z powagą godną Bustera Keatona facet żyjący w kraju, w którym w 2011 roku rozwiązano Transparency International. Przypomnijmy, iż międzynarodowa centrala organizacji walczącej z korupcją postanowiła rozwiązać polski oddział za... korupcję właśnie. TI Polska zajęła się bowiem biznesem polegającym na wystawianiu za konkretne kwoty rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych swoistych „certyfikatów moralności” różnym podmiotom, w tym np. klubowi piłkarskiemu Widzew Łódź w apogeum futbolowej afery korupcyjnej. W ten sposób odeszła w niebyt zasłużona swojego czasu organizacja, która chwile chwały przeżywała pod rządami Julii Pitery (prezes TI Polska do 2005 roku) tropiącej tzw. „układ warszawski” zmontowany wokół Pawła Piskorskiego. Trudno uwierzyć, ale to ta sama Julia Pitera, która wkrótce miała zrobić z siebie pośmiewisko wykryciem „afery dorszowej” na 8,16 zł i została skutecznie spacyfikowana przez Tuska stanowiskiem rządowego pełnomocnika ds. walki z korupcją. Po czym przez cztery lata pisała ustawę antykorupcyjną z wiadomym, czyli zerowym efektem, pogrążając się do reszty.

Powyższa retrospekcja ma na celu zobrazowanie pewnego mechanizmu degrengolady, która obejmuje nie tylko struktury państwa, ale również tzw. trzeci sektor, czyli organizacje pozarządowe powoływane m.in. do tego, by patrzeć czy aby władzy coś nie przykleja się do rączek. Obecnie drogą Transparency International Polska podąża najwyraźniej Fundacja Batorego, która walkę z korupcją ma również proudly wywieszoną na sztandarach. Oczywiście wiemy, że ten sorosowski twór jest bytem polityczno-ideologicznym wchodzącym w skład Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP - powołanym do pilnowania nad Wisłą określonych interesów oraz wspierania obecnej Dyktatury Matołów, będącej tychże interesów gwarantem - ale mimo wszystko ostentacja dr Makowskiego obnoszącego się w TokFM z zaprogramowaną ślepotą na rzeczywistość może robić wrażenie.

III. Przestrzeń neokolonialna

Tymczasem warto przypomnieć słowa tuskowego spec-człowieka od cyfryzacji, czyli Michała Boniego, który onegdaj (kwiecień 2012) w przypływie nieprzytomnej szczerości stwierdził, iż „Powinniśmy wyjść z XX wieku, powinniśmy także - i mówię to teraz bardzo mocno i dobitnie - wyjść z sytuacji, w której duże światowe firmy traktują Polskę jak neokolonialną przestrzeń do dokonywania niekoniecznie przejrzystych eksperymentów - to polega na tym, że (...) wtrynia nam się niekiedy rozwiązania, uzależniając późniejsze działanie administracji od tego, czy wiecznie jest (się) na sznurku określonych firm, które sprzedają określone urządzenia i z nimi związane usługi". Wprawdzie pana Boniego szybko przywołano do porządku i więcej już podobnych nieodpowiedzialnych głupstw nie opowiadał, nie oznacza to jednak, że owa „przestrzeń neokolonialna” zniknęła. Przeciwnie, jak się dowiadujemy rozkwitała spokojnie, zaś o jej systemowym charakterze świadczy fakt, iż międzynarodowe koncerny miały wydzielone specjalne fundusze i linie kredytowe na łapówki dla urzędników. A my mamy wierzyć, że owi urzędnicy nie mieli nad sobą żadnych politycznych patronów – poza Schetyną, który od lat nie sprawuje żadnych funkcji rządowych.

No i tak to się opakowuje „największą aferę łapówkarską w historii Polski”. Bantustan to nie my, gra gitara, zdeprawowane koncerny zepsuły charaktery urzędnikom, którzy zostaną pociągnięci i tak dalej, wątków politycznych brak, zatrzymani ze szczytów hierarchii poszczególnych resortów z nikim nie „działkowali” się otrzymanymi grzecznościami, zaś przeformatowane po aferze hazardowej CBA zadba o odpowiednie ukierunkowanie postępowania, skoro już trzeba było się wziąć za tę niewdzięczną robotę pod naciskiem Komisji Europejskiej, która w 2012 zamroziła na pół roku 3,3 mld zł unijnych funduszy na informatyzację dopóki nie posprzątamy tego bajzlu – co spowodowało znaczące opóźnienia we wdrażaniu kolejnych projektów. A nade wszystko, pamiętajmy o nieopodatkowanej pożyczce posła Hofmana – jakie korupcyjno-polityczne przekręty nas czekają, jeśli PiS wróci do władzy!

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/