środa, 26 września 2012

Tylko nie mówcie, że to był przypadek

Uważam, że to, co stało się z ciałem Pani Anny Walentynowicz, zostało przez ruskich zrobione z pełną premedytacją.

I. Zemsta za całokształt

Uważam, że to, co stało się z ciałem Pani Anny Walentynowicz (i być może innych ofiar Tragedii Smoleńskiej), zostało przez ruskich zrobione z pełną premedytacją. Wersji o „tragicznej pomyłce” spowodowanej bardakiem wynikającym z „różnic cywilizacyjnych” zwyczajnie nie kupuję. Nie po tym wszystkim, z czym w kwestii smoleńskiej mieliśmy do tej pory do czynienia. To znaczy – te „różnice cywilizacyjne”, którym to eufemizmem raczą nas rozmaici medialni uspokajacze, są oczywiście jak najbardziej realne, z jednym zastrzeżeniem - w całej tej ponurej historii owe „różnice” ulokowane są zupełnie gdzie indziej, niż próbuje się nam to wmówić.

Otóż, przywykłemu do analizowania wydarzeń w racjonalnych kategoriach człowiekowi Zachodu nie może się pomieścić w głowie, że ktoś mógłby się dopuścić podobnie makabrycznego postępku tylko dlatego, że może. Tymczasem, dla rosyjskiego reżimu, szczególnie obecnego, zdominowanego przez czekistowską mafię i przepojonego jej mentalnością, jest to coś absolutnie normalnego. Nie takie rzeczy w Czeczenii się wyrabiało. Przypuszczam, że dla Putina i jego podwładnych to był żart. Tak właśnie, świetny żart, po którym można zaśmiewać się do rozpuku, patrząc jak teraz te Polaczki jeżdżą na kolejne cmentarne wykopki, ganiają jak kot z pęcherzem po zakładach medycyny sądowej i skaczą sobie do oczu, podczas gdy tak koncertowo wydudkany przez ruskich premier Tusk po raz kolejny siedzi w szafie lub innych Dolomitach.

Dlaczego mieliby to robić? Z tysiąca powodów, typowych dla kultury politycznej zmongolizowanego bizantynizmu – że mogli, to raz. A poza tym – by zaakcentować swoją dominację, by upokorzyć po raz kolejny „Polszę”, by rozmiękczyć obecne polskie władze do konsystencji rzadkiej papki, by nas psychicznie obezwładnić... No i wreszcie – z zemsty. Z zemsty za prezydenturę idącą w poprzek ich neoimperialnym zamiarom, za to że „bliska zagranica” śmiała pretendować do samodzielnej i podmiotowej roli w rosyjskiej strefie wpływów, za gazoport w Świnoujściu (pamiętajmy, że do Smoleńska lecieć miał również Jarosław!), za krach gruzińskiej operacji, za próbę montowania sojuszu państw Europy Środkowo-Wschodniej... albo, chociażby, za niewygodną politykę historyczną. Słowem – za całokształt, za tę irytującą próbę podźwignięcia Polaków z kolan, za – tak, tak – za „atmosferę” (!).

II. Czekistowski racjonalizm i pejzaż upodlenia

Wiem, że w uszach zdroworozsądkowo myślącego człowieka powyższe brzmi jak irracjonalna miotanina, niemniej, z ICH punktu widzenia podobne motywacje są jak najbardziej uzasadnione i – RACJONALNE właśnie. Tak postępuje Rosja – gdy wyczuje choć cień słabości, dociska by sprawdzić jak daleko może się posunąć. Najwyraźniej w przypadku obecnych władz Polski z Tuskiem na czele, doszła do wniosku, że pozwolić sobie może na absolutnie wszystko. I skorzystała z okazji, by tak właśnie postąpić. Przejąć śledztwo zwieńczone celowo obelżywym raportem MAK, zajumać dowody, sfałszować dokumentację sekcji zwłok, sprofanować ciała ofiar... aż nie chce się wymieniać dalej tej upodlającej wyliczanki.

Ta demonstracja wyższości z jaką mieliśmy do czynienia przez ostatnie dwa i pół roku miała jednak konkretny cel - taki właśnie, jaki dziś obserwujemy – ubezwłasnowolnione polskie państwo polskie, obezwładnione i podzielone społeczeństwo w znacznej mierze spętane strachem przed możliwymi konsekwencjami tego, że mógłby to być zamach... I wszystko to przy czynnym współudziale polskich władz, propagandowego frontu reżimowych mediodajni oraz całej reszty Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP. Katastrofa po-smoleńska wyszła Rosji równie dobrze, co katastrofa smoleńska. Jak to ujęła bodaj prof. Jadwiga Staniszkis – nawet jeśli to nie był zamach, to skutki są takie, jakby to był zamach.

Właśnie w takim kontekście widzę sprawę podmiany zwłok Pani Anny Walentynowicz. Jako kolejny element we wszechogarniającym pejzażu upodlenia, który za przyzwoleniem Tuska i jego przydupasów w rodzaju Tomasza Arabskiego zafundował nam Putin.

III. Strach przed strachem

I znów, po raz ostatni, wrócę do kwestii racjonalności tego co z nami zrobiono. Od czasów ZSRR ruskie służby specjalizują się w tym, by każdy wiedział co się stało i za czyją sprawą, ale nie był w stanie tego udowodnić. Na zdrowy rozum – po co sowiecka razwiedka miałaby mordować synów płk. Ryszarda Kuklińskiego? Wszak mleko się rozlało, pułkownik Kukliński zdążył wynieść tajemnice Układu Warszawskiego i przebywał pod ochroną CIA, śmierć jego synów niczego Sowietom nie dawała. A jednak zrobili to – jako memento dla przyszłych zdrajców i dysydentów - że „MY nie zapominamy”. Podobnie z panią Anną Walentynowicz - nie udało się „Anny Solidarność” dopaść w latach '80 rękami esbeckiej trucicielki – no, to teraz sobie pohulamy...

Taka właśnie w ruskiej intencji ma być wymowa Smoleńska – to wielka przestroga ze strony towarzyszy czekistów, gdyby Polaczkom strzeliło do łbów po raz kolejny wybrać „potrząsaczy szabelką”. Oni tak myślą i postępują – podstawową bronią w ich arsenale jest strach i – może największą – strach przed strachem, który zasiewają w duszach na masową skalę. By nikt nie ważył się nie tylko nic zrobić, ale nawet pomyśleć. I wypierał ze wszystkich sił ze swej świadomości to, co ma przed oczami.

Muszę się przyznać, że po Smoleńsku sam wprowadziłem się w jakieś „racjonalizowanie” tego, co się stało. Dałem temu wyraz w tekście z maja 2010 „Zamach „nieumyślny”?”, w którym – nie wykluczając z góry możliwości zamachu – domniemywałem raczej winy nieumyślnej, polegającej na świadomej grze na linii Putin-Tusk, obliczonej na deprecjację Głowy Państwa, czego skutkiem było lekceważące podejście do zabezpieczenia wizyty Lecha Kaczyńskiego, co miało z kolei nałożyć się na tragiczny zbieg okoliczności (pogoda, niekompetencja obsługi Siewiernego itp.), którego wynikiem była katastrofa. Argumentowałem „racjonalnie”, że przecież z punktu widzenia Rosji nie warto było zabijać prezydenta, który wedle dostępnych danych nie miał szans na reelekcję itp. Wtedy – w pierwszych miesiącach po Tragedii – naprawdę tak sądziłem, wchodząc w tryby rozumowania „racjonalnego” wedle typu zachodniego, który w odniesieniu do Rosji, ze względu na cywilizacyjne, mentalne różnice – nie ma zastosowania. Myślałem – nie mając przecież co do Rosji złudzeń! - że taka bezprecedensowa masakra by się im nie opłacała.

Dziś już tak nie myślę.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

wtorek, 25 września 2012

Hiena daje głos

Hiena złożyła pozew w którym domaga się przeprosin za nazwanie jej ścierwojadem, gdyż obawia się, że ugodzi to w jej reputację na sawannie.

I. Cierpienia Hienodego Łazarewicza

Hiena złożyła pozew w którym domaga się przeprosin i wpłaty 20 tys zł na cele społeczne za nazwanie jej ścierwojadem, gdyż obawia się, że taka łatka już do niej przylgnie, co narazi na szwank jej dobre imię i ugodzi w jej reputację na sawannie.

Tak można by scharakteryzować pozew, który złożył przeciw Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich pan redaktor Cezary Łazarewicz za przyznanie mu nominacji do tytułu „Hieny Roku”. Przypomnijmy, iż wspomniane wyróżnienie redaktor Łazarewicz otrzymał za brukowy artykuł o Rajmundzie Kaczyńskim w którym opierając się na plotkach dywagował o życiu intymnym ojca braci Kaczyńskich, stosunkach rodzinnych i temu podobnych ślicznościach. Pan Łazarewicz nie był nawet w stanie przedstawić dokumentów potwierdzających rzekomą przynależność Rajmunda Kaczyńskiego do PZPR. Słowem, była to ewidentna „mokra robótka” na polityczne zamówienie, wypełniająca propagandowe zapotrzebowanie Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP. Obozu, dodajmy, którego prominentnym i oddanym przedstawicielem na odcinku reżimowych mediodajni jest naczelny „Newsweeka”, a zwierzchnik Cezarego Łazarewicza – Tomasz Lis. Innymi słowy, pan Łazarewicz dostał lipcową nominację za dyspozycyjność godną najbardziej oślizgłych postaci PRL-owskiej żurnalistyki, choć po prawdzie tę zapowiedź anty-nagrody powinien otrzymać jego pryncypał.

Cóż jednak twierdzi poszkodowana Hyaena? Ano, pan Hienody Łazarewicz w wywiadzie dla „GW” troska się, iż: „- Napisano, że mój tekst został stworzony z powołaniem na anonimowe źródła, i podkreślono, że rozpowszechniam plotki. Uderzono w fundament mojej pozycji dziennikarskiej. Obawiałem się, że ta "hiena" do mnie przylgnie. A to spowoduje, że w przyszłości nikt nie będzie mówił o tym, co napisałem, tylko będzie stwierdzał: "To napisała ta hiena". Takie stygmatyzowanie przez środowisko, dość mocno politycznie zaangażowane, uważam za niesprawiedliwe.”

Zwróćmy uwagę – pan Hienody nie jest w stanie wskazać żadnego odstępstwa od faktów w werdykcie SDP, boć to, że „tekst został stworzony z powołaniem na anonimowe źródła” i „rozpowszechnia plotki” to najszczersza prawda. Clou wywodu pana Hienodego Ł. sprowadza się do subiektywnego poczucia doznanej „niesprawiedliwości” i obawy o swą pozycję dziennikarską, gdyby łatka „hieny” doń „przylgnęła”. No cóż – trzeba było się nie k***ć dla paru groszy i śmierdzącej posady w Lisowym „Newsweeku”, to i nie byłoby żadnej „łatki”. A raczej – hieniej cętki.

Tak nawiasem – wyobrażacie sobie Państwo, by którykolwiek z hollywoodzkich gwiazdorów pozywał jury za „Złotą Malinę”? I to w rozprocesowanej Ameryce!

II. „Hiena” sprzeczna z „zasadami współżycia społecznego”

Najgorsze, że ten kuriozalny pozew ma sporą szansę na wygraną. Nasze prawo skonstruowane jest bowiem w ten sposób, że wystarczy by „niezawisły sąd” uznał, iż pozwany naruszył dobra osobiste powoda, godząc w jego „cześć” i „dobre imię”, tudzież podważył publiczne zaufanie wymagane do pełnienia określonego zawodu, by uznać powództwo i zasądzić co tam do zasądzenia zostało przewidziane. Niezależnie od tego, czy SDP przyznało nominację do „Hieny” zasłużenie, czy niezasłużenie.

Kto wie, być może nawet doczekamy stwierdzenia, iż „przyznawanie wyróżnienia Hieny Roku, jako godzące w dobre imię nagrodzonych, jest sprzeczne z zasadami współżycia społecznego” - na wzór wiekopomnego orzeczenia sędzi Agnieszki Matlak, iż „negatywne treści na temat Adama Michnika redaktora naczelnego Gazety Wyborczej oraz wydawcy tej gazety Agory S.A. są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego” (wyrok z dnia 26 września 2005; sygn. III C 1225).

Ten ostatni cytat zaczerpnąłem z listu Jana Krzysztofa Kelusa do Adama Michnika, w którym legendarny pieśniarz pisze:

„podobnie jak p. Rafał Ziemkiewicz, uważam, że pozywając swych krytyków, zastraszasz potencjalnych polemistów, działasz przeciwko wolności słowa i ograniczasz swobodę debaty publicznej.

Po tym stwierdzeniu, oczekując na pozew, apeluję do wszystkich tych, którzy inwestowali lub są skłonni zainwestować w obronę wolności słowa, by podpisali się pod niniejszym oświadczeniem, lub sformułowali oświadczenia podobne.”

Sądzę, że sprawa pozwu Hienodego Łazarewicza przeciw SDP jest dobrą okazją, by odpowiedzieć na ten apel. Zatem, ja również uważam, że Adam Michnik poprzez swe pieniactwo trafiające na podatny grunt „rozgrzanych sędziów” w rodzaju przywołanej tu Agnieszki Matlak działa przeciwko wolności słowa, zastraszając potencjalnych polemistów i tym samym ograniczając swobodę debaty publicznej.

Okazja do wyrażenia solidarności ze stanowiskiem Jana Krzysztofa Kelusa jest tym bardziej uzasadniona, gdyż bez pieniackiej sraczki Ober-redaktora III RP takie pozwy jak ten pana Hienodego byłyby nie do pomyślenia, zaś strony sporu, jak na dziennikarzy przystało, wyżywałyby się w barwnych i kąśliwych polemikach – ku uciesze i pożytkowi czytelników. Dziś natomiast – dzięki „pozwo-twórczej” (określenie J.K.K.) działalności Michnika - taki Łazarewicz z miedzianym czołem ucieka się do sądowego knebla. Swoją drogą, ciekawe czy sam na to wpadł, czy ktoś udzielił mu życzliwej rady i dodał otuchy... Trop z wywiadem udzielonym akurat „GW” może to i owo sugerować.

III. Manipulancik

No dobrze, a teraz przypomnę, dlaczego ja również uważam redaktora Łazarewicza za przedstawiciela „Hyaenidae”. Ano dlatego, że pośrednio zetknąłem się z jego „warsztatem” płodzenia dziennikarskich szmatławców przy okazji artykułu „Sieć sprzeciwu”, traktującym o Kongresie Mediów Niezależnych, którego członkami są m.in. Niepoprawni.pl oraz Niepoprawne Radio PL. Poziom manipulacji opisałem szczegółowo w tekście „Newsweek na tropie Kongresu Mediów Niezależnych” - polecam zwłaszcza lekturę części II - „Kłamstwa i manipulacje Łazarewicza”. Generalnie rzecz ujmując, pan Hienody Łazarewicz wykorzystał udzielane mu w dobrej wierze wypowiedzi do stworzenia karykaturalnej narracji uszytej pod założoną z góry tezę, mającą przedstawić „Kongres Mediów Niezależnych” jako zgraję oszołomów maszerujących w zwartym ordynku pod przewodem PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Ba, nawet brak czyjejś wypowiedzi nie przeszkadzał panu Hienodemu wkładać w usta rzekomego interlokutora urojonych kwestii.

Tak się jednak składa, że mając kontakt mailowy z częścią rozmówców Łazarewicza mogłem sobie wyrobić opinię na temat tego, co rzeczywiście zostało powiedziane (bądź NIE powiedziane), a co i w jakiej postaci znalazło się w tekście.

I tak, MarkowiD przypisał stworzenie jakiegoś „matematycznego modelu platfoafery”, czego Marek, jako żywo nie zrobił, ba – nie używa nawet pojęcia „platfoafera”, poprzestając na skrupulatnym katalogowaniu afer PO (http://markd.pl/afery-po-0-748-i-kadencja-rzadow/ i http://markd.pl/afery-po/ ). Zabiegi te, jak wynika z kontekstu, mają panu Hienodemu służyć do ośmieszenia działalności MarkaD. Co ciekawe, MarkD stanowczo odmówił Łazarewiczowi jakichkolwiek wypowiedzi! Co nie przeszkodziło panu Hienodemu napisać tego, co napisał. Jest zlecenie – to wierszówka też musi być.

Z kolei Budyniowi78 pan Łazarewicz zadał pytania po których nie ma śladu w tekście, by następnie wyrwane z kontekstu fragmenty odpowiedzi podrasować, tworząc jakiś groteskowy obraz „Niepoprawnych” jako niszowej przybudówki PiS, leczącej poprzez przynależność do Kongresu Mediów Niezależnych kompleksy wobec dziennikarskiego mainstreamu, na dodatek zaludnionej przez oderwanych od rzeczywistości maniaków. Pozwolę sobie zacytować fragment tekstu „Newsweek na tropie Kongresu Mediów Niezależnych”:

(…) Łazarewicz wkłada w usta Budynia słowa, iż „to duże wyróżnienie, że były prezes Polskiego Radia zwrócił się z ofertą współpracy właśnie do niego, prawicowego blogera.” Co naprawdę powiedział Budyń? Ano rzekł, że dla niego jest nową jakością, że ktoś związany ze światem mediów tradycyjnych dostrzega i chce coś budować razem z ludźmi, tworzącymi nowe media, bo dotąd te światy się raczej rzadko spotykały. Tu już mamy do czynienia z ordynarnym sfałszowaniem udzielonej w dobrej wierze wypowiedzi, na dodatek wpisującym blogosferę w jakąś „służebną” rolę wobec mediów tradycyjnych.

W innym miejscu Łazarewicz przypisuje Budyniowi słowa: „Jak mówi Krzysztof Karnkowski, wtedy właśnie, podczas pierwszego Kongresu Mediów Niezależnych w Warszawie, na dobre rozpocznie się tworzenie struktur wolnych Polaków.” Jakież to protekcjonalne... Tymczasem, Budyń powiedział tylko tyle, że w panelu wezmą udział osoby, które „państwo określacie ironicznie mianem wolnych Polaków". Jest różnica?

„Jak ktoś chce, niech z nimi rozmawia, ale trzeba się liczyć, że nie tylko każde wypowiedziane słowo będzie użyte przeciwko Tobie, ale i słowa, które nie padły również się pojawią. (...) Jednego życzliwego sobie rozmówcę na pewno pan Cezary stracił” - konkluduje Budyń78.

Jest tego znacznie więcej. Jeśli ktoś ciekaw tajników „warsztatu” pana Ł., odsyłam do całości cytowanego tekstu.

Prawda, że zgrabny manipulancik z tego naszego Hienodego?

***

Na koniec, mając na uwadze wszystko co powyższe, musimy jednak zdać sobie sprawę, że tego steku kalumnii z artykułu o Rajmundzie Kaczyńskim i tych manipulanckich, oślizgłych kłamstewek z tekstu o Kongresie Mediów Niezależnych nie byłoby bez zwierzchnika pana redaktora Hienodego Łazarewicza – czyli Tomasza Lisa. To jemu – Lisowi - należy się wyróżnienie „Hieny Roku” za całokształt redaktorowania w kolejnych przedsięwzięciach medialnych z „Newsweekiem” na czele, a nie jakiemuś podrzędnemu wykonawcy poleceń.

A zatem, stwierdzam, że jesteś pan wprawdzie, panie Łazarewicz, hieną - ale z tych pomniejszych, od jakich roi się w reżimowych mediodajniach pozostających ekspozyturą Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy IIII RP. Po prawdzie, „w panu jest tyle demona, co trucizny w zapałce”. Co nie zmienia faktu, że hieną pan jesteś i to gorliwą.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat: http://niepoprawni.pl/blog/287/newsweek-na-tropie-kongresu-mediow-niezaleznych

piątek, 21 września 2012

Prywislańska prawica

Zastanówmy się, jak mogłaby wyglądać „prywislańska prawica” - nazwijmy roboczo tę hipotetyczną partię „Jednaja Polsza”.

I. „Jednaja Polsza”

Tomasz Sakiewicz opublikował niedawno wstępniak, w którym przestrzega przed trwającą od jakiegoś czasu „podgotowką” mającą na celu stworzenie prorosyjskiej „poważnej siły politycznej” na prawicy. Na razie ma być budowane „zaplecze” dla takiego ugrupowania, które miałoby zagospodarować część prawicowego elektoratu „pod szczytnymi hasłami religijnymi i patriotycznymi”. Bliższych szczegółów redaktor Sakiewicz niestety nam poskąpił, poprzestając na charakterystycznej dla niego retoryce składającej się z ogólników i niedomówień mających, jak sadzę, wprowadzić czytelników w nastrój nieokreślonej grozy w celu wywołania efektu konsolidacyjnego wokół „strefy wolnego słowa” oraz Prawa i Sprawiedliwości.

Niemniej, zakładając, że naczelny „Gazety Polskiej” faktycznie wie co w trawie piszczy (byłbym na przykład ciekaw z czyich, „mało spodziewanych przeze mnie ust” dobiegają redaktora Sakiewicza te prorosyjskie pienia) pozwolę sobie ten wątek pociągnąć, gdyż może on rzucać ciekawe światło na kondycję szeroko rozumianej prawicy. Zastanówmy się zatem, jak mogłaby wyglądać taka „prywislańska prawica” - nazwijmy ją roboczo „Jednaja Polsza” na wzór rosyjskiej, putinowskiej odpowiedniczki, która ponoć również mieni się partią „konserwatywną”.

II. Przegląd szabel

Przede wszystkim należy stwierdzić, że jeśli Rosja faktycznie zechce zmontować u nas wasalną, „prywislańską prawicę”, by zdezintegrować „obóz niepodległościowy”, to taka partia z pewnością powstanie. Chętnych do roli mężyków stanu z pewnością nie zabraknie – na pierwsze wezwanie nadbiegną ze wszystkich wyautowanych politycznych środowisk by oddać się pod czułą „kryszę” oficerów prowadzących, zarówno tutejszego, jak i cudzoziemskiego autoramentu.

Widzę tu wielkie pole do popisu szczególnie dla tzw. „realistów”, którzy pod płaszczykiem tegoż „realizmu” kontynuują serwilistyczną postawę odziedziczoną po PAX-ie, kiedy to Bolesław Piasecki z nadania prominentnego czekisty Iwana Sierowa otrzymał w PRL swoistą „koncesję na patriotyzm”, by właśnie z tych patriotycznych i bogoojczyźnianych pozycji umacniać jedynie słuszne sojusze i wspierać wiodącą rolę Partii. Była wszak lojalna wobec systemu „kato-lewica”, więc czemuż by nie miała odrodzić się równie lojalna „kato-prawica”? Tym bardziej, że „znakowska” „kato-lewica” w pewnym momencie jednak trochę się zbiesiła, zaś „paxowska” „kato-prawica” dowiodła swego oddania trwając dzielnie u boku „towarzysza generała”, legitymizując stan wojenny i po dziś dzień wpatrzona jest w Jaruzela niczym w jasne słoneczko, mimo iż ten swojego czasu bezpardonowo kopnął swych wyznawców w cztery litery, gdy tylko przestali być potrzebni i usiadł do Okrągłego Stołu z różnymi Mazowieckimi i Michnikami. Takiego kapitału oddania nie wolno marnować, tym bardziej, że „endokomuna” skupiona wokół „Myśli Polskiej” Engelgarda, czy „konserwatyzm.PRL” Wielomskiego nie ustaje w dostarczaniu dowodów wierności choćby w postaci wiernopoddańczych adresów do batiuszki-cara.

Pogrobowców „endokomuny” jest zresztą znacznie więcej. Charakteryzuje ich głównie to, że z bogatej spuścizny Narodowej Demokracji przyswoili sobie jedynie tępą rusofilię i żydożerstwo, czyniąc z nich główne wyznaczniki patriotyzmu, dodając do tego obsesyjną nienawiść do „zdegenerowanego Zachodu” ze Stanami Zjednoczonymi na czele, co jak raz współgra z rosyjskimi interesami. Powielając dziewiętnastowieczne jeszcze, panslawistyczne kalki i bredząc o jakiejś mitycznej „słowiańskiej wspólnocie”, której naturalnym liderem miałaby być Rosja, uporczywie ignorują zaborcze tradycje bandyckiego imperium, postulując zaś „realizm” bardzo starają się by nie widzieć, iż Rosja „realistycznie” postępuje jedynie z tymi, których uważa za równych sobie, od pozostałych oczekując podporządkowania.

Ale, jak sądzę, „endokomuniści” to nie jedyne części składowe potencjalnej „prywislańskiej prawicy”. Polecałbym bowiem uwadze ciekawą ewolucję jaką przechodzą secesjoniści z PiS. Liderzy „Solidarnej Polski” od jakiegoś czasu dystansują się od Tragedii Smoleńskiej – Zbigniew Ziobro stwierdził wręcz, iż mamy do czynienia z „tragicznym wypadkiem”. Teoretycznie, od „endokomuny” różni ziobrystów bardzo wiele, ale łagodniejsze pozycjonowanie się wobec Rosji i zmiana frontu w sprawie Smoleńska jest niewątpliwie krokiem zbliżającym te na pozór tak różne od siebie środowiska, tym bardziej, że post-endecy o „sekcie smoleńskiej” gardłują momentami ostrzej niż reżimowe przekaziory.

Kto wie, czy takim spoiwem nie mógłby się okazać z czasem... Roman Giertych, szczególnie jeśli nie przyjmą go do Platformy. Wspólne grillowanie może stopić niejedne lody. A gdyby takie historyczne pojednanie zyskało jeszcze wsparcie „patriotycznej wojskówki” kręcącej się wokół „Nowego Ekranu”, gdzie też próbuje się rzeźbić jakieś „trzecie siły”... Zresztą, tego „patriotycznego” planktonu rozproszonego w różnych Konwentach Narodowych itp. jest znacznie więcej – trzeba to tylko pozbierać do kupy, do tego zaś niezbędne jest zielone światło z Kremla sygnalizujące, że sytuacja dojrzała do zbudowania „prywislańskiej prawicy”.

III. Spoiwo ideologiczne

I takie światełko zostało zapalone. Było nim „Wspólne przesłanie do Narodów Polski i Rosji” podpisane 17. sierpnia 2012 na Zamku Królewskim w Warszawie przez przewodniczącego KEP abp. Józefa Michalika i patriarchę Moskwy i Całej Rusi Cyryla. Potwierdza się moja teza wyartykułowana we wcześniejszym tekście, iż treść tego dokumentu będzie absolutnie drugorzędna wobec politycznej wymowy aktu „pojednania” i jego konsekwencji. I tak właśnie się dzieje, niezależnie od tego jak bardzo by się napinał redaktor Terlikowski, snując swe projekcje jak to teraz ręka w rękę z rosyjską Cerkwią pod przewodem agenta Michajłowa będziemy zmagać się z „cywilizacją śmierci”. To wszystko plewy, wabik dla naiwnych, na który dał się złapać polski Kościół i część środowisk katolickich.

Sądzę, że główną rolę jaką ma do odegrania wzmiankowany akt, to stworzenie ideologicznego spoiwa dla „prywislańskiej prawicy” i wmanipulowanie Kościoła w poparcie dla takiej inicjatywy politycznej. Inną korzyścią jest wbicie klina między Kościół hierarchiczny a obóz niepodległościowy. To dlatego Kreml wkrótce po wizycie Putina na Westerplatte 1 września 2009 zadaniował Cerkiew na okoliczność „dialogu” który – cóż za traf – zintensyfikowany został zaraz po Smoleńsku, by znaleźć swe zwieńczenie w ponurej hecy na Zamku Królewskim.

Taka religijna podkładka, dzięki której będzie można głosić, iż oto wspólnie ze „świętą Rusią” położymy tamę zachodniej zgniliźnie, jest nieoceniona w walce o rząd dusz wśród konserwatywnego elektoratu. Ułatwia to postępowanie Kościoła, który najwyraźniej ma dość „smoleńskiego garba” i łączenia go z „oszołomami”. Wyraźnie dał to do zrozumienia arcybiskup Michalik w wywiadzie dla KAI, w którym odesłał Smoleńsk na półkę z „symbolami” i odciął się od tych co „dolewają oliwy do ognia” - najostrzej, jak jest to możliwe w specyficznej, okrągłej stylistyce, którą zwykli posługiwać się hierarchowie.

Jak można było się spodziewać, zarówno wywiad abp. Michalika, jak i samo „Przesłanie...” spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem zarówno ze strony endokomuny, jak i secesjonistów z PiS, którzy zwietrzyli szansę na „wyślizganie” Prawa i Sprawiedliwości z łask konserwatywnej części Episkopatu. Wspomniane wyżej słowa Ziobry o Smoleńsku padły wkrótce po akcie „pojednania”, z kolei Arkadiusz Mularczyk „zaapelował” do PiS „o jasne wyrażenie poparcia” dla „Wspólnego przesłania...”, by „nie dzielić prawicy”. Nie ma to jak wyczucie mądrości etapu.

W tym kontekście Kościół, niezależnie od tego jak by się wzbraniał, zostanie gładko wkręcony w patronat nad „Jedną Polszą”, tak jak w chwili obecnej (lub przynajmniej do niedawna) kojarzony jest w masowym przekazie z PiS-em. Zresztą, jak przypuszczam, znajdą się hierarchowie którzy sami z siebie ochoczo roztoczą nad taką „prywislańską prawicą” swój patronat.

IV. Media

Do kompletu brakuje jeszcze mediów, dzięki którym „Jednaja Polsza” mogłaby zaistnieć w świadomości „targetu”, jakim byliby tradycjonalistyczni wyborcy. To musi być medium wiarygodne, zakorzenione społecznie i o ustalonej renomie. Pewnie „Nowy Ekran” ze swą „patriotyczną wojskówką” obecnie skrywaną ze względów taktycznych na zapleczu nie byłby od tego, ale sam portal to nie wszystko, zaś wywiady Kurskiego dla „Wyborczej” mogą w „grupie docelowej” przynieść więcej szkody niż pożytku.

I tu kluczowa będzie postawa ojca Rydzyka i jego medialnego konglomeratu. Nie byłoby to nic nowego, jeśli przypomnimy sobie niegdysiejszy flirt Radia Maryja z endokomuną, tudzież antyzachodni i prorosyjski kurs, zanim o. Rydzyk nie zrobił wolty odcinając „prywislańskiej prawicy” medialny tlen i stawiając na Jarosława Kaczyńskiego oraz Prawo i Sprawiedliwość. Warto wziąć pod uwagę, iż Telewizja Trwam walczy obecnie o przetrwanie – czyli dostęp do multipleksu – i choćby z tego tytułu nie może pozwolić sobie na konflikt z zafiksowaną aktualnie na punkcie „pojednania” hierarchią (KEP głosowała za „Wspólnym przesłaniem...” jednomyślnie!).

Póki co, toruńskie media nie zajmują jednoznacznego stanowiska, aczkolwiek pewne głosy za „pojednaniem” dało się już słyszeć, podobnie jak widuje się na antenie TV Trwam polityków z „Solidarnej Polski” w ramach markowanego pluralizmu. Myślę, że aktualnie ojciec Rydzyk jest na etapie ważenia „za i przeciw” i nie zamyka sobie żadnej drogi, bo jak by nie było, póki co PiS pozostaje jedyną liczącą się instytucjonalną siłą na prawicy. Nie znaczy to jednak, iż sytuacja nie ulegnie zmianie, jeśli po prawej stronie pojawi się jakaś skonsolidowana formacja – zwłaszcza, gdy okaże się, że porzucenie PiS i wsparcie „Jednej Polszy” może skutkować nagłą zmianą decyzji w sprawie multipleksu dla TV Trwam.

***

Ach, byłbym zapomniał – pamiętajmy o ruskich serwerach obsługujących PKW i konsultacjach udzielanych w zakresie „używania środków technicznych w procesie wyborczym” przez szefa rosyjskiej Centralnej Komisji Wyborczej - „czarodzieja” Władimira Czurowa. Wszak ktoś musi odpowiednio policzyć głosy.

Podsumowując, jeśli kremlowskim szachistom wyjdzie posunięcie z powołaniem „prywislańskiej prawicy” może to dla środowisk patriotyczno-niepodległościowych poskutkować smutą jeszcze gorszą, niż obecna. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że tak sklecona partia rozpadnie się pod wewnętrznym ciśnieniem wynikającym z legendarnej kłótliwości liderów polskiej prawicy, z których każdy jeden jawi się sobie samemu jako mąż opatrznościowy i zbawca narodu, pozostając z tego tytułu w stanie permanentnego ambicjonalnego rozedrgania. Oficerowie prowadzący będą mieli huk roboty.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na zbliżony temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/pojednanie-z-zywa-cerkwia

http://niepoprawni.pl/blog/287/krajobraz-po-pojednaniu

http://niepoprawni.pl/blog/287/realisci-z-moskiewskiej-laski

http://niepoprawni.pl/blog/287/w-sluzbie-wladimira-katechona

niedziela, 16 września 2012

Republika Bolanda

Gdyby sędzia Milewski WIEDZIAŁ, że to prowokacja – ooo, wtedy dopiero pokazałby pisowskim prowokatorom gdzie raki zimują!

I. Gdański policmajster

Nie ma to jak lojalny policmajster, który „powinność swej służby rozumie”, szczególnie, gdy otrzyma przyjacielskiego maila od jakiegoś księcia Kozodusina. A gdy już usłyszy w słuchawce głos asystenta carskiego Jegermaistra, to „powinność swej służby” „rozumie” wręcz podwójnie i zrobi wszystko, by życzeniom Księcia (a może wręcz samego Wieliczestwa, w którego imieniu książę Kozodusin, tudzież jego asystent, występują) stało się zadość. Ot, zorganizować posiedzonko sądu w dogodnym terminie z udziałem samych „zaufanych” i „sprawdzonych” członków składu orzekającego? Ależ oczywiście, bardzo proszę, rączki całuję.

Ten trening urzędniczego survivalu wedle mongolsko-bizantyńskich wzorców prywislańskie „kadry”, które jak wiadomo „decydują o wszystkim”, przerabiają od czasów rozbiorowych, zatem nic dziwnego, iż gdy pójdzie egzotyczny i kompletnie obcy poddańczej mentalności „prikaz” o „niezawisłości sędziowskiej”, to oni oczywiście, ową „niezawisłość” przyjmą z pocałowaniem wszelakich części ciała swego dobrodzieja i łaskawcy, ale zakorzeniony od pokoleń instynkt i tak im podpowie, kiedy i wobec kogo ową „niezawisłość” gromko i bezkompromisowo artykułować, kiedy zaś wypada uznać „bonończyka” za „kotną łanię”.

II. Poddańcza mentalność sędziego

Dokładnie taką poddańczą mentalność w stosunku do politycznej ekspozytury Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP, jaką jest obecna Dyktatura Matołów, zademonstrował prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku, sędzia Ryszard Milewski. Ten ton, ta skwapliwość, to kręcenie kuperkiem przebijające z każdego zdania „niezależnego” pana sędziego... Cóż, tyle dobrego, iż ten żenujący spektakl daje nam przynajmniej pewne pojęcie zarówno o mechanizmach selekcji negatywnej w strukturach „niezawisłego” wymiaru sprawiedliwości, jak i sposobach desygnowania sędziów do orzekania w newralgicznych sprawach. W tej sytuacji nie sposób nie zapytać, czy takie kamienie milowe orzecznictwa III RP, jak stwierdzenie, iż „rozpowszechnianie negatywnych opinii o Adamie Michniku godzi w zasady współżycia społecznego”, czy wynik rozprawy apelacyjnej w procesie Wałęsa-Wyszkowski, również nie miały aby czegoś wspólnego z telefonami, po których „niezawisłe sądy” już wiedziały dobrze kogo wypada im zaspokoić, wobec kogo zaś okazać nieubłaganą niezawisłość i najsroższy „majestat prawa”.

Mnie osobiście najbardziej rozbroiło tłumaczenie sędziego Milewskiego, do którego najwyraźniej nie dociera w którym miejscu popełnił błąd. Oto, prawi sędzia (słyszałem na własne uszy w jakiejś całodobowej mediodajni), przecież nie wiedziałem, że to prowokacja! Rozumiecie Państwo? Sędzia NIE WIEDZIAŁ, że to wszystko pic i podpucha, bo gdyby WIEDZIAŁ, ooo – to byłaby inna rozmowa! Wtedy to dopiero pan sędzia Milewski objawiłby spiżową niezawisłość prywislańskiej Temidy i pokazał pisowskim prowokatorom i jątrzycielom z „Gazety Polskiej Codziennie” gdzie raki zimują! Wprawdzie, w pewnym momencie „zaczął coś podejrzewać”, no ale skoro nie miał pewności...

Pan sędzia Milewski zdaje się kompletnie nie rozumieć, że problem nie w tym, że nie zorientował się w sytuacji. On najwyraźniej cały czas sądzi, że podobna rozmowa z autentycznym przydupasem ministra Arabskiego byłaby w sumie OK, zawinił zaś jedynie brakiem „rewolucyjnej czujności” i nie zdemaskował prowokatorów z wrogiego obozu. Ot, powtórzę raz jeszcze, poddańcza mentalność w całej okazałości. Tu „zwierzchność” – tam „raby” w sędziowskich togach, prężące się przy telefonie „z góry”.

III. Niezawisłość jako poręczna błyskotka

Na szczęście, osławiona „niezawisłość sądów” bywa również poręczną błyskotką, gdy trzeba zaświecić w oczy blaskiem sprawiedliwości różnym wichrzycielom, o czym właśnie przekonał się „Antykomor”, czyli pan Robert Frycz – ten od strony antykomor.pl. Oto dowiadujemy się, iż został właśnie skazany na rok i trzy miesiące ograniczenia wolności i w ciągu tego czasu ma miesiąc w miesiąc odbębniać 40 godzin prac społecznych, co daje jakieś dziesięć godzin tygodniowo – czyli, odjąwszy weekendy, dwie godziny dziennie.

Oczywiście, wszystko to bez żadnych fanaberii, w rodzaju „zawiasów”, bo wszak Robert Frycz, to nie jakiś tam Marcin Plichta vel Stefański – wiadomo wszak, iż prowadzenie serwisu internetowego ośmieszającego Jego Wieliczestwo Prezydenta to godzenie w ustrojowe pryncypia – nie to, co jakieś tam finansowe przekręty, za które można dostać co najwyżej siedem „zawiasów” z rzędu. Nie mówiąc już o jakichś tam drobnych rzezimieszkach z „Pruszkowa” - skazywać za jakieś zabójstwa, wymuszenia, czy – nie daj Temido! - handelek narkotykami i to w dobie cierpienia ujaranej babci Kory oraz jej suczki Ramony?

No, ale – i tu wracamy do „niezawisłości” objawianej jedynie w stosownym kontekście i okolicznościach - na Antykomora zasadzili się dziarscy chłopcy od Bondaryka – i to wcale nie wskutek „nadgorliwości” prowincjonalnej prokuratury, jak usiłowano nam to przedstawiać. To była od początku akcja ABW, która następnie zgłosiła wykrytego „internetowego terrorystę” do prokuratury, ta zaś, idąc po najmniejszej linii oporu powiedziała – no, skoro tak, to go chłopaki łapcie. A teraz „niezawisły sąd” dokończył dzieło mające pokazać jak może skończyć każdy internetowy opluwacz, jeśli Dyktatura Matołów uzna za wskazane skierować nań swe sauronowe oko.

IV. Niezawisłość niezawisłością, ale...

W tym samym czasie Ministerstwo Gospodarki wprowadzało doraźne regulacje umożliwiające panu Plichcie rozkręcenie bursztynowo-złotego interesu, zaś minister „tak, czy owak - Sławek Nowak” odwoływał szefa Urzędu Lotnictwa Cywilnego, by następnie powołany „p.o.” mógł wydać lotniczą koncesję OLT Express bez zawracania głowy formalnościami. Dodajmy jeszcze, iż przy powstaniu interesów, które firmował jako „słup” pan Plichta, czynnie asystował pan Mariusz Olech (znany też jako Marius O. - dawny współpracownik słynnego Nikodema Skotarczaka „Nikosia”) w którego willi w Gdańsku-Jelitkowie odbywały się w 2011 spotkania, których efektem było rozkręcenie OLT Express.

No, przy takim patronacie nie dziwi, iż prominentni gdańscy platformersi postanowili robić za lotniskowych „burłaków”, zaś niezależny i niezawisły prezes gdańskiego Sądu Okręgowego wykazuje dyktowaną instynktem samozachowawczym dalece posuniętą spolegliwość. Niezawisłość niezawisłością, ale Niewidzialna Ręka sprawująca nadzór właścicielski zarówno nad Republiką Bolanda, jak i „rządzącą” z jej ramienia Dyktaturą Matołów, nie toleruje niesubordynacji.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/