poniedziałek, 21 grudnia 2009

Kurewski kraj.


Garść wydarzeń z ostatniego miesiąca…

Grzegorza Przemyka nikt nie zabił. To znaczy, ktoś tam zabił, ale się przedawniło, gdyż w ocenie niezawisłego sądu, nie była to zbrodnia komunistyczna.

Generał Jaruzelski jeździ od studia do studia, wyjaśniając w jakiej był rozterce wprowadzając stan wojenny. Podobno zły stan zdrowia nie pozwala mu zbyt długo przebywać w sali sądowej.

Rocznica masakry na Wybrzeżu (17.12.1970) przeszła bez echa. Większość narodu nie wie, co tak naprawdę się stało. Krzyże sprzed stoczni należy czym prędzej opierdolić jako gratis w pakiecie do sprzedawanego majątku. Nie będą psuły laickiej przestrzeni publicznej, tudzież samopoczucia władzy i turystów.

Rząd planuje przepisy umożliwiające inwigilację internautów i użytkowników telefonów komórkowych bez zgody sądu. A co, nie wolno? Ktoś ośmieli się poskarżyć do Trybunału Konstytucyjnego? Jakoś nie widzę…

Finiszuje pakt z Kremlem, uzależniający nas od dostaw gazu do 2037 roku. Przyjaciele Moskale niechybnie dostarczą nam błękitnego paliwa w takiej ilości, byśmy nie musieli zaprzątać sobie lechickich głów fanaberiami – dywersyfikacją, na ten przykład.

Mamy rekordowo zadłużony budżet – wedle kreatywnej księgowości „sztukmistrza z Londynu” – Rostowskiego, w 2010 deficyt wyniesie ponad 50 mld. Realnie, deficyt całego sektora publicznego będzie oscylował na granicy 80 - 90 mld.

Nie mamy armii. Na jednego dowódcę przypada 1,3 szeregowego.

Senator wciągnął prochy i ubrał się w sukienkę. Też mi nowina. Medialni Katoni roztkliwiają się nad „niszczonym przez media” autorytetem moralnym. Gdzie byli, gdy niszczono w podobny sposób marszałka Kerna? Gdzie byli, gdy niedawno usiłowano skompromitować za pomocą wyssanych z palca sensacji Janusza Kurtykę i Katarzyną Hejke? Ale tamci byli z niewłaściwego towarzystwa…

Rozmawiamy ze światem w kwestii globalnego ocieplenia. Rząd ma podpisać coś, co niewątpliwie będzie naszym wspólnym sukcesem. Na samą myśl o wspólnym sukcesie portfel mi chudnie i żałośnie jęczy w kieszeni.

Od Zaduszek atakuje mnie czerwony, opasły staruch, przebrany za krasnoludka. Podobno zapowiada jakieś święta i chce, bym coś kupował. Nie znam gościa, więc mu nie odpowiadam.

Popaprany kolekcjoner kości zamówił robótkę, którą wykonano bezbłędnie – „Arbeit Macht Frei” zniknął z oświęcimskiej bramy. Monitoring był pozorowany, tzn. kamera była, ale bez możliwości zapisu. Bo to za drogo. I sprawcy doskonale o tym wiedzieli. Poznamy zleceniodawcę? Jasne…

Ale praca również nas może uczynić wolnymi. Nie będzie emerytur. Jak chcesz – tyraj do siedemdziesiątki, albo - pókiś młody, spierdalaj jak najdalej. Bądź wolny. Może ci się poszczęści.

Generał Kiszczak został oskarżony przez pion śledczy IPN o jakieś matactwa. Podobno chodzi o niejakiego Przemyka Grzegorza, młodocianego awanturnika zresztą, który zmarł dawno temu. Do czego to doszło z tym ipeenem - niedorżnięte watahy atakują starych, schorowanych ludzi. Obraza Boska. Niechybnie, wnet zaczną strzelać zza węgła.

Ale nic straconego. Kochany rząd pichci nową ustawę o IPN, która zrobi z watahami porządek. Nie będą szargać autorytetów.

Opasły staruch znów mnie zaatakował. Tym razem, bezwzględnie mam coś kupić, albo jego kumpel, niejaki Rudolf, zdefasonuje mi gębę swoim porożem. Idą święta.

Były „tewuś” (TW „Henryk”) został Prymasem (abp. Michalik). I, zapewne, w wigilijny wieczór ogłosi swe orędzie w publicznej telewizji. Będzie wzniośle i podniośle. Jak mniemam, wkrótce doczekamy się interrexa w postaci abp. Wielgusa (TW „Adam”, „Grey”)…

A naród to wszystko łyka bez popitki.

Co za kurewski kraj, jak rany…

Gadający Grzyb

niedziela, 20 grudnia 2009

Ekologia kontra ekologizm.


Ekologiści traktują ochronę środowiska naturalnego w sposób instrumentalny, jako pretekst do globalnej przebudowy stosunków społeczno – gospodarczych.

1) Sen.

Miałem kiedyś sen, tak intensywny i plastyczny, że pamiętam go do tej pory.

Zdewastowany świat przyszłości rodem z katastroficznej fantastyki. Wraz z grupą znajomych żyjemy w walących się betonowych blokowiskach. Brud, nędza; gruzowisko będące niegdyś wielkim miastem. Ale, niedaleko od miejsca naszej wegetacji, rozciąga się połać kusząco zielonego lasu, otoczonego wysokim płotem, zabezpieczonym u góry kłębami drutu kolczastego. Wstęp surowo wzbroniony. Jest to, jak nam mówią, obszar rekultywacji – władze w pocie czoła usiłują odtworzyć naturalne środowisko, by stworzyć potomności godziwe warunki życia na ponurej, wyniszczonej planecie.

Jednak, pewnego dnia, ciekawość bierze górę. Przełazimy przez ogrodzenie, tniemy drut kolczasty. Wokół morze zieleni. Biegniemy wśród drzew, ciesząc się jak dzieci. Nagle las się urywa. Otwiera się przed nami wielka polana, na której pyszni się osiedle wspaniałych, eleganckich willi. Inny świat. My, zgraja półdzikich obdartusów, stajemy oniemiali. Więc to tak żyją sobie nasi władcy… I olśnienie: niczego nie trzeba „rekultywować”. Trzymają nas w getcie, bo tak wygodniej rządzić.

Wtem powietrze przeszywa ryk syren. Po chwili daje się słyszeć ujadanie psów i gwizdki. Policja ekologiczna! Rzucamy się do ucieczki. Na próżno. Wyłapują nas, jedno po drugim. Słyszymy zarzut: złamanie prawa ekologicznego, polegające na wtargnięciu na tereny rekultywacyjne. Wprowadzają nas po kolei do jakiegoś bunkra. W końcu przychodzi kolej na mnie. Ciemno. Chłód i wilgoć. Strażnik otwiera ciężkie metalowe drzwi. Wchodzimy do dużej, słabo oświetlonej sali. W półmroku kołyszą się na stryczkach ciała mych współtowarzyszy.

Przejmujący strach oblewa mnie jak kubeł lodowatej wody. Szarpię się w tył, lecz Strażnicy Przyrody trzymają mocno. Wpychają mnie na krzesło, ktoś zakłada mi pętlę na szyję. Czuję na skórze każdy splot solidnego, grubego sznura. Potworne uczucie, suchość w ustach, paraliżująca panika. Ktoś wykopuje krzesło spod nóg, natychmiastowe odcięcie tlenu, czerwień przed oczami…

Budzę się, chwytając łapczywie powietrze.

2) Jawa.

Proszę darować ten nieco ekshibicjonistyczny wstęp, ale opisany sen przypomina mi się za każdym razem, gdy słyszę o kolejnych, coraz bardziej szalonych żądaniach ekologistów. Właśnie – ekologistów, nie ekologów, między tymi pojęciami istnieje bowiem zasadnicza różnica.

a) Ekolodzy i ekologiści.

W telegraficznym skrócie, ekolog jest osobą, której leży na sercu dobro przyrody i która działa na jej rzecz zgodnie z aktualnym stanem wiedzy i, co może ważniejsze – zdrowym rozsądkiem. Ekologista natomiast traktuje ochronę środowiska naturalnego w sposób instrumentalny, jako pretekst do globalnej przebudowy stosunków społeczno – gospodarczych. Co za tym idzie, o ile ekologia jest nauką o przyrodzie i współzależnościach, tudzież procesach, które w niej zachodzą, o tyle ekologizm jest ideologią mającą na celu przebudowę świata zgodnie z lewicową dogmatyką – szczególnie zaś zmianę w stosunkach międzyludzkich, relacjach władza – obywatel, poddanie procesów społecznych i gospodarczych wszechogarniającej kontroli w duchu kolektywistycznej urawniłowki.

Słowem, ekologizm jest kolejną odsłoną antywolnościowej, totalniackiej z ducha Antycywilizacji Postępu.

Nie przeszkadza to oczywiście podczepić się pod ową ideologię różnej maści pożytecznym idiotom szczerze wierzącym w swe posłannictwo, konformistom podążającym za każdą dominującą aktualnie modą, czy cwanym kanaliom węszącym w ekologizmie okazję do zrobienia łatwych pieniędzy (Al Gore). Całe to wymieszane stado napędza za pomocą mediów ogłupiającą ogólnoświatową histerię, za którą, chcąc nie chcąc, podążają politycy – jedni by nie stracić dobrej prasy i uniknąć napiętnowania, inni – widząc w owym pędzie okazję do poszerzenia zakresu swej władzy. Samonapędzający się terror intelektualny. Nieliczne wyjątki, jak Vaclav Klaus, skazane są na polityczno – medialny ostracyzm.

b) Zdrowy rozsądek i kindersztuba.

Nie znaczy to, że problem ochrony środowiska nie istnieje. Każdy normalnie myślący człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że należy oczyszczać ścieki, że fabryki nie powinny spuszczać zanieczyszczeń bezpośrednio do rzek, że nie można uwalniać toksycznych wyziewów do atmosfery bez uprzedniej filtracji, że należy utylizować odpadki. Każdy kto pamięta mętne szamba, jakimi były polskie rzeki zatrute peerelowskim przemysłem, każdy kto widział zniszczone sudeckie lasy, każdy kto wdychał powietrze przemysłowych dzielnic, pewnie się z tym zgodzi. I to są normalne, ekologiczne działania, podyktowane zdrowym rozsądkiem, który każe nam dbać o swoje otoczenie.

Nie od rzeczy będzie też wspomnieć o dobrym wychowaniu, staroświeckiej kindersztubie, która nas uczy, by nie śmiecić. Mało co denerwuje mnie tak, jak widok dzikiego wysypiska w lesie (co rusz napotykam takowe podczas grzybobrań), czy puste butelki i papiery na górskim szlaku. Zadziwiające, zwłaszcza, gdy skonfrontować to z zalewem eko-propagandy, dudniącej od rana do nocy w rozlicznych przekaziorach.

A może nie takie znów zadziwiające? Problem w tym, że ludziska faszerowani na co dzień eko-propagandą i wiarą w globalne ocieplenie, nie przyswoili w swoim czasie odpowiednich wzorców i dlatego, zamiast płacić za wywóz śmieci ze swych posesji, wolą wyrzucić je w lesie. Zamiast płacić za opróżnienie szamba, murują je tylko do pewnego miejsca w głąb, by część fekaliów „samoistnie” wsiąkała w glebę i do wód gruntowych, lub opróżniają je po kryjomu do rowu. I bynajmniej, nie są to jacyś „ciemni chłopi”. Oto skutki zaniku elementarnej kindersztuby.

Na zdrowy rozum wydawałoby się, że to wtórne barbarzyństwo, że tych ludzi trzeba na nowo wychować. Ale, „wiedzący lepiej” nie po to trudzili się przez większość ubiegłego stulecia nad zniszczeniem tradycyjnego wychowania, by teraz je przywracać - Boże broń! Celowo stworzoną próżnię aksjologiczną zapełniają pracowicie własnym tworem - społeczną antypedagogiką postępu, tutaj występującą pod płaszczykiem ideologii ekologizmu. Na tym polega ich „misja” i postępowa reedukacja. Tę tematykę opisałem wcześniej dość obszernie: http://www.niepoprawni.pl/blog/287/kindersztuba-vs-antypedagogika-postepu

c)Zielony totalitaryzm.

Do czego opisana eko-indoktrynacja jest potrzebna? Ano, do wspomnianej wyżej przebudowy świata. Jeżeli np. teza o globalnym ociepleniu zostanie (przy społecznym poklasku) usankcjonowana prawnie i podniesiona do rangi niepodważalnego dogmatu, w ręce ekologistów (działaczy różnych Greenpeace’ow, polityków i zideologizowanej biurokracji) trafi gigantyczna władza i fundusze. Zniknie gospodarka taka, jaką znamy, zastąpiona jakimś globalnym systemem nakazowo – rozdzielczym, gdzie nośnikiem bogactwa stanie się dystrybucja kwot CO2. Zamiast „niewidzialnej ręki rynku”, będzie „niewidzialna waluta” rozdzielana przez ogólnoświatowych redystrybutorów, pożądana bardziej niż dziś ropa i gaz razem wzięte.

Władza uzyska prawo kształtowania życia i postaw obywateli w nieporównywalnym do dzisiejszego rozmiarze. Obywatel (trafniej byłoby rzec – państwowy niewolnik) będzie kontrolowany na każdym kroku – od sortowania własnych śmieci, po obligatoryjne korzystanie z „energooszczędnych technologii”. Od żarówek, przez „ekologiczną” żywność, po samochody i kontrolę urodzin, by ludzie nie wydychali za dużo dwutlenku węgla.

Nieprzypadkowo solą w oku ekologistów jest energia atomowa, nieprzypadkowo też przejawiają zadziwiającą powściągliwość w kwestii geotermii. Choć czyste i wydajne, oba źródła energii mają bowiem z ich punktu widzenia podstawową wadę: uniezależniają tych, którzy winni być poddani nadzorowi i umożliwiają dynamiczny rozwój gospodarki. Ekologiści zaś chcą, by rozwój był „zrównoważony” (czytaj – wyhamowany). Tego zaś nie da się osiągnąć bez permanentnej kontroli.

Dlatego za wszelką cenę i wszelkimi sposobami należy zagłuszać i deprecjonować głosy klimatycznych „negacjonistów”, promować zaś skrajnie kosztowne i niewydajne rozwiązania. Prawda, nieprawda – grunt, że teoria „globalnego ocieplenia” służy naszym celom. Przypomnę jeszcze raz - ekologiści traktują ochronę środowiska naturalnego w sposób instrumentalny, jako pretekst do globalnej przebudowy stosunków społeczno – gospodarczych.

d) Władza nad eko - Utopią.

Używając analogii do opisywanego na wstępie snu – toczy się gra o to, kto zamieszka w ekskluzywnym willowym osiedlu, a kto będzie wegetował w slumsach. Do tego bowiem doprowadzi spełnienie rujnujących gospodarczo ekologistycznych postulatów. Podporządkowanie się tym żądaniom sprowadzi na naszą cywilizację zagładę o wiele pewniej, niż zatrucie środowiska, wybuch nuklearny, mityczne „globalne ocieplenie”, równie mityczne „przeludnienie”, tudzież inne globalne klęski wieszczone przez ekofanatyków, jeżeli pozwoli się ludzkości na „niekontrolowany rozwój”. A gdy doprowadzimy się już do ruiny, wówczas oni - światli i rozumni, zajmą się urządzaniem świata („nowego i wspaniałego”, oczywiście). Świata, który sami uprzednio, świadomie i celowo, zdewastowali.

Zakończenie.

Szczyt klimatyczny w Kopenhadze zakończył się, na całe szczęście, przyjęciem niewiążącej deklaracji. Instynkt samozachowawczy chwilowo wziął górę. Nie łudźmy się jednak – to zaledwie odroczenie wyroku na wolność, gospodarkę i zdrowy rozsądek. Ekologiści prędzej czy później dopną swego.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

P.S. Ekologia (gr. oíkos + lógos = dom + nauka) – nauka o strukturze i funkcjonowaniu przyrody, zajmująca się badaniem oddziaływań pomiędzy organizmami a ich środowiskiem oraz wzajemnie między tymi organizmami. (Wikipedia)

P.S.2
Inne teksty „ideowo - cywilizacyjne”:

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/humanistyczne-homozaslubiny http://www.niepoprawni.pl/blog/287/antycywilizacja-postepu

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/antycywilizacja-postepu-cz-2

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/antycywilizacja-postepu-cz-3

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/wypisy-z-antycywilizacji-postepu-ap-odc-1

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/kaplani-w-togach-przyczynek-do-antycywilizacji-postepu-odc2

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/irracjonalni-racjonalisci

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/talibowie-laicyzmu

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/racjonalizm-po-sadursku

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/geje-kontra-homoseksualisci

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/mala-analiza-ideologii-tolerancjonizmu

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/kindersztuba-vs-antypedagogika-postepu

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/gdy-cezar-siega-po-boskie%E2%80%A6

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/pokolenie-gownojadow%E2%80%A6

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Boicot, o muerte!


PiS powinien ogłosić bojkot „komisji hazardowej”.

Bojkot nr 1.


Swojego czasu (lipiec 2008) PiS wpadł na pomysł świetnego zagrania, jakim był bojkot mediów należących do ITI, z TVN i TVN24 na czele. Pamiętam, że kibicowałem temu posunięciu, bo chamstwo i stronniczość wylewające się niczym przepełnione szambo z ekranów walterowskich mediodajni, przekraczały wszelkie granice.

Co ciekawe, ów bojkot nie wpłynął w najmniejszym stopniu na sondażowe wyniki partii – PiS utrzymywał stabilne poparcie, zbliżone do wyniku, jaki ostatecznie osiągnął w wyborach do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2009. Natomiast patrzenie na coraz gorzej skrywaną wściekłość walterowskich funkcjonariuszy medialnych, gdy programy publicystyczne rozłaziły im się w szwach na skutek braku przedstawicieli jednej z głównych politycznych opcji – o, to było bezcenne… O dodatkową furię przyprawiały ich wspomniane sondaże, wyraźnie pokazujące, że wszechwładza „słusznych” mediów w kształtowaniu wyborczych sympatii elektoratu ma swoje granice.

Dlatego, kiedy po ok. pół roku (styczeń 2009) bojkot odwołano, byłem rozczarowany i uznałem to za błąd. TVN swojego nastawienia nie zmienił – jak łgał i manipulował, tak łże i manipuluje nadal, tyle, że politycy PiSu firmują poniekąd te łgarstwa własnymi twarzami. Na sondaże, co było do przewidzenia, zaprzestanie ignorowania tefałenowskich kamer też nie miało wpływu.

Najwyraźniej w PiSie ciśnienie na szkło było zbyt wielkie i nawet „żelaznoręki” Jarosław Kaczyński musiał się w końcu ugiąć. „Syndrom odstawienia” najwyraźniej dotyczy nie tylko alkoholików, lecz również polityków uzależnionych od brylowania przed obiektywami. Nawet za cenę złośliwego wykoślawienia, tudzież ośmieszenia ich poglądów w procesie redakcyjnej obróbki.

Bojkot nr 2?

Dlaczego odgrzewam tamtą historię? Ano dlatego, iż dziś mamy do czynienia z podobną sytuacją, tyle że dotyczącą sejmowej komisji „hazardowej”. Himalaje arogancji na jakie wspięła się Platforma, wyrzucając pod byle pretekstem z komisji Beatę Kempę i Zbigniewa Wassermanna daje idealny i co ważniejsze, w pełni czytelny dla opinii publicznej powód, by Prawo i Sprawiedliwość zbojkotowało prace tej komisji.

Platforma, rugując ze wzmiankowanego ciała przedstawicieli największej siły opozycyjnej, popełniła jeden z nielicznych pijarowskich błędów. Nawet sprzyjające PO mediodajnie musiały, acz z niechęcią, to przyznać. Odbiór społeczny akcji też był nieprzychylny i spóźnione próby ratowania sytuacji przez Donalda Tuska („dowiedziałem się z mediów”, „nie wiedziałem” itp.) nie przyniosły pożądanego rezultatu.

Teraz Prawo i Sprawiedliwość ma okazję negatywne dla Platformy społeczne wrażenie wzmocnić. Powinno zrobić to teraz, jak najszybciej, póki efekt bezprecedensowej decyzji jest jeszcze świeży i „nierozmydlony”.

W przeciwieństwie do wielu innych posunięć PiSu, ten krok dla opinii publicznej byłby jak najbardziej zrozumiały. Przekaz klarowny, że bardziej nie można: „Chcecie robić z komisji farsę? Proszę bardzo, ale bez nas!”. Wzmogło by to u odbiorców przekonanie, że PO chce coś ukryć, zachachmęcić, że czuje się bezkarna. Że ma gdzieś wyborców, bo w swej arogancji i tupecie jest przekonana, że i tak będzie miała ich poparcie. A wyborcy takiej postawy nie lubią, oj nie lubią…

Przestrogi i obawy.

Mam jednak kilka obaw, które po części wiążą się z historią omawianego na wstępie bojkotu TVN.

Czy politycy PiS będą w stanie „dać sobie na wstrzymanie” i oprą się pokusie lansu przed kamerami? Taki „lansik” jest nader złudny, już lepiej usadowić się w „loży szyderców”, ale „aktorzy sceny politycznej” mają to do siebie, że na widok świateł i mikrofonów zbyt często miękną w kolanach niczym wyposzczone primabaleriny i dostają małpiego rozumu. Efekt „parcia na szkło”, który pogrzebał sprawę poprzedniego bojkotu, może znów dać znać o sobie. Gdyby obrady nie szły na żywo, to może jeszcze, ale tak… Jarosław Kaczyński powinien być tu nieugięty. Pytanie, czy podziela tę koncepcję.

Póki co, Jarosław Kaczyński zdaje się stać na stanowisku, że albo Wassermann i Kempa wrócą do komisji, albo… No właśnie, jeśli jest to przygrywka do bojkotu (scenariusz typu: „- Acha, chcecie wybierać sobie śledczych z opozycji? Niedoczekanie!”), to z Bogiem sprawa. Jeżeli Kaczyński kalkuluje w ten sposób, mogłoby to wręcz zwiększyć efekt wyjścia z komisji.

Możliwe jednak, że PiS zgodzi się na inne warianty:

1) Posłowie Wassermann i Kempa są „przeczołgani” podczas przesłuchania przez „PeOwców”, następnie zaś wracają do składu, ale już z odium społecznego wrażenia, że też są w hazardowe sprawki „umoczeni”. Będąc w mniejszości i tak nic nie zdziałają.

2) Kompletną katastrofą byłoby, gdyby po licznych awanturach (w odpowiednim duchu zrelacjonowanych przez mediodajnie), przesłuchani zostaliby czołowi politycy PiSu, zaś następnie do komisji zostaliby wydelegowani jacyś „akceptowalni” z punktu widzenia PO posłowie.

Zarówno pierwszy, jak i drugi z powyższych scenariuszy alternatywnych jest gwarancją, iż „cały pogrzeb na nic”. Zważywszy na skrajnie rozdęty zakres prac komisji (przypomnę tu pełną nazwę: „Komisja śledcza do zbadania sprawy przebiegu procesu legislacyjnego ustaw nowelizujących ustawę z dnia 29 lipca 1992 o grach i zakładach wzajemnych”) i szybki termin ich zakończenia (luty 2010), u tzw. „przeciętnego odbiorcy” powstałoby wrażenie, że awanturnicy z PiSu znów wszczęli polityczną burdę, sami zaś mają brud pod paznokciami.

A wszystkie te komisje, panie kochany, to tylko bicie piany i kłótnie – jeden wart drugiego.

Wedle którego scenariusza pogra PiS? Obym znów się nie rozczarował…

Gadający Grzyb

P.S. Wiem, że w rocznicę 13-go Grudnia roku pamiętnego wypadałoby napisać coś o stanie wojennym, ale to co mam na ten temat do powiedzenia „od siebie”, wyartykułowałem rok temu. www.niepoprawni.pl/blog/287/rozwazania-na-temat-konsekwencji-wiadomego-stanu

Powiedzmy, że dziś, dla odmiany, przejąłem się hasłem, by „patrzeć w przyszłość”. Więc patrzę. W tę najbliższą, na początek.

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

sobota, 12 grudnia 2009

Humanistyczne homozaślubiny.


To co dziś wydaje się marginalną aberracją, jutro może stać się obowiązującym prawem.

Ateistyczny sakrament.

Moi ulubieńcy z Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, o których działalności od czasu do czasu donoszę, wszelkimi siłami udowadniają tezę, że „racjonalizm” w ich wydaniu jest nowym rodzajem świeckiej religii z obrzędowością, kapłanami i całą resztą sztafażu, sakramentów nie wyłączając. Owi „osobiści nieprzyjaciele Pana Boga” od jakiegoś czasu kultywują ceremonie nazywane przez nich „ślubami humanistycznymi”, będące groteskową parodią ślubów tradycyjnych.

Ostatnio „zaślubiono” sobie w ten sposób parkę homosiów. Ceremonia odbyła się 5 grudnia podczas V Festiwalu Racjonalistycznego. Jak dowiadujemy się z portalu racjonalista.pl, nie była to pierwsza tego typu uroczystość: ślubów tych PSR udziela od 2007 roku, niezależnie od seksualnej orientacji; w 2008 po raz pierwszy z tej formy skorzystała para lesbijek, zaś rezerwacje ponoć sięgają roku 2011. „Śluby humanistyczne są najdynamiczniej na świecie rozwijającą się formą ślubów, organizowanych przez organizacje humanistyczne na całym świecie” - radośnie informuje portal.

Dodajmy, że „małżeństwo” zawarł nie byle kto, bo jeden z zasłużonych w walce ze skołtunionym ciemnogrodem aktywistów – Ryszard Giersz. Tak, ten sam, który niedawno wyprocesował od bezrobotnej Wolinianki 15 tys. złociszy za nazwanie go pedałem, którym wszak, jako żywo, jest. W roli samozwańczego kapłana wystąpił Mariusz Agnosiewicz – redaktor naczelny racjonalisty.pl i pierwszy prezes PSR. Ktoś taki w ateistycznej hierarchii jest zapewne odpowiednikiem kardynała…

Czy warto się przejmować?

Zapyta ktoś może, czy warto przejmować się tego typu hecami. Ot, grupka nawiedzonych fanatyków organizuje sobie absurdalne ceremonie – nie szkoda czasu, by odnotowywać takie bzdury? Otóż nie, nie szkoda, gdyż nie są to bzdury. To co dziś wydaje się marginalną aberracją, jutro może stać się obowiązującym prawem. Już dziś w kilku krajach (Norwegia, USA, Szkocja) „śluby humanistyczne” sankcjonowane są przez prawo cywilne. Idę o zakład, że następnym krokiem PSR będzie żądanie, by tego typu parareligijne kpiny były respektowane i u nas.

Światową tendencją jest konsekwentne poszerzanie wpływów przez „racjonalistyczne” grupki krzykliwych radykałów, niewspółmiernie do ich społecznej reprezentatywności. Czasy po kontrkulturowej rewolcie pokazują, że lewacka mniejszość osiągnęła maestrię w narzucaniu swej ideologii większości. Służy temu nadreprezentacja tej opcji w mediach, precedensowe wyroki ferowane przez postępową „sądokrację”, dobre kontakty w środowiskach opiniotwórczych, intelektualny terror politycznej poprawności, zideologizowana biurokracja…

To, że ceremonię z ideologicznego, wydawałoby się, marginesu, postanowił nagłośnić TVN24, też nie jest przypadkiem.

Humanizm w oblężonej twierdzy.

Zwróćmy uwagę, z jaką sprawnością „racjonaliści” zawłaszczają pojęcie humanizmu. W ich ujęciu termin ten przybiera karykaturalną formę ateistycznego fundamentalizmu i staje się jednym z ideologicznych narzędzi w budowie „nowego wspaniałego świata”. Nakłada się na to sekciarska mentalność oblężonej twierdzy: tu my, nieliczne lecz natchnione szeregi oświeconych racjonalistów, tam oni – zacofany, tkwiący w przesądach, klerofaszystowski ciemnogród. Kto nie wierzy, niech zajrzy na opisywany tu portal – można się przekonać, że kołtuneria niejedno ma imię – „postępowy kołtun” to, bynajmniej, nie oksymoron.

Jak tak dalej pójdzie, „humanizm” stanie się kolejnym synonimem lewactwa i zostanie zohydzony równie skutecznie jak piękne skądinąd słowo „towarzysz”. Żaden konserwatysta nie przyzna się nawet na mękach, że jest humanistą, racjonalistą, a już na pewno nie czyimkolwiek towarzyszem. Konsekwentne zawłaszczanie języka, nadawanie neutralnym terminom nacechowanego ideologicznie znaczenia, ma na celu orwellowskie przerobienie masowych mózgownic. Ten proceder nie ustanie, dopóki zbiorowy „Człowiek” nie zacznie brzmieć „dumnie”. Na obraz i podobieństwo koncepcji, tudzież wyobrażeń talibów laicyzmu – strażników Antycywilizacji Postępu.

Pytania humanistycznego ignoranta.

Humanistyczna obrzędowość jest wielce rozbudowana (może jeszcze powrócę do niej w następnych notkach). Na dzień dzisiejszy nurtuje mnie jednak kilka pytań, na które lektura racjonalistycznego portalu nie przyniosła mi odpowiedzi:

1) Czy obrządków humanistycznych może dopełniać każdy kto się nawinie, czy też trzeba zdobyć uprawnienia (ateistyczne „święcenia”) od jakiejś racjonalistycznej międzynarodówki?

2) Czy „śluby humanistyczne” obejmują związki zbiorowe (poligamia, poliandria), tudzież międzygatunkowe?

3) Czy PSR pobiera z tego tytułu jakieś opłaty?

I wreszcie:

4) Jak wygląda „humanistyczny” rozwód?

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Inne notki "ideowe":

www.niepoprawni.pl/blog/287/mala-analiza-ideologii-tolerancjonizmu

www.niepoprawni.pl/blog/287/geje-kontra-homoseksualisci

www.niepoprawni.pl/blog/287/antycywilizacja-postepu

www.niepoprawni.pl/blog/287/antycywilizacja-postepu-cz-2

www.niepoprawni.pl/blog/287/antycywilizacja-postepu-cz-3

www.niepoprawni.pl/blog/287/wypisy-z-antycywilizacji-postepu-ap-odc-1

www.niepoprawni.pl/blog/287/kindersztuba-vs-antypedagogika-postepu

www.niepoprawni.pl/blog/287/kaplani-w-togach-przyczynek-do-antycywilizacji postepu-odc2

www.niepoprawni.pl/blog/287/irracjonalni-racjonalisci

www.niepoprawni.pl/blog/287/talibowie-laicyzmu

www.niepoprawni.pl/blog/287/racjonalizm-po-sadursku

A poza tym:

www.racjonalista.pl/kk.php/s,6995

www.racjonalista.pl/kk.php/d,351

pl.wikipedia.org/wiki/Mariusz_Agnosiewicz

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Prezent na Mikołajki.


Plajta „Trybuny” (d. „Ludu”).

Padła „Trybuna”, niegdyś „Ludu”. Tę starszą mutacje komuszego organu pamiętam z domu, bowiem doskonale nadawała się do wykładania kosza na śmieci, co by się nie brudził (przypomnę – foliowych worków na śmieci PRL-owski przemysł za cholerę nie potrafił wyprodukować).

Teraz, po niespełna 20 latach padła mutacja nowsza. Jak podaje „Wprost”, problemy nawarstwiały się od sierpnia, kiedy to sąd odrzucił wniosek o upadłość wydawcy "Trybuny" (spółki Ad Novum), złożony przez jego największego wierzyciela - Zakłady Graficzne Dom Słowa Polskiego SA. Sąd stwierdził wtedy, że Ad Novum nie ma środków na zabezpieczenie procesu likwidacji.

Teraz nastąpił koniec. I co teraz będą czytać byli utrwalacze władzy ludowej? Kto wydrukuje ich listy do redakcji? (patrz – Post Scriptum)

A teraz kilka złośliwości i refleksji:

1) Wymiana pokoleniowa z oporami, ale jednak postępuje. Najwyraźniej stary, betonowy czytelniczy elektorat złożony z mundurowych emerytów odchodzi w niebyt.

2) „Trybuna”, mimo swego antykaczyzmu okazała się tytułem nieprzyswajalnym dla czytelnika „młodego wykształconego itd.”. Była i pozostała topornym pismem dla betonu – czyli pokolenia dziadków obecnych lemingów.

3) O rozpaczliwym położeniu finansowym wydawcy niech zaświadczy fakt, że tytuł nie dotrwał nawet do zbliżającej się rocznicy stanu wojennego. Nie uczczą, Jaruzela, Kiszczaka i innych zbawców ojczyzny chlip, chlip… Nie powtórzą po raz kolejny jedynie słusznej wersji o groźbie sowieckiej interwencji, przed którą ocalili nas ci wybitni patrioci.

4) Chociaż, z drugiej strony, Jaruzela i Kiszczaka uczci zapewne, jak co roku, niezawodna „Gazeta Wyborcza” do spółki z „Polityką”. Kolejny dowód na bezużyteczność „Trybuny”. Skoro „ludzie honoru” z powodzeniem mogą się promować na bardziej poczytnych łamach…

5) Ideowo – środowiskowa solidarność wśród czerwonych leży. Gdy np. „Gazeta Polska” była w trudnej sytuacji, czytelnicy odpowiedzieli na akcję „Kup drugi egzemplarz”. U komuchów to nie przeszło, mimo, że mają wyższe emerytury.

6) Żaden nomenklaturowy biznesmen nie przybył z odsieczą jako inwestor. Czyżby źródełko wysychało? Podzielona lewica pości w opozycji, trudno kręcić lody… Moskwa też olała, nie pośpieszyła z kolejną pożyczką. Najwyraźniej, obecnie są bardziej „opiniotwórczy” strażnicy jej interesów i Putin ma gdzieś towarzyszy Dębskiego z Ostrowskim. Czarna niewdzięczność.

7) Kolejni niewdzięcznicy to międzynarodowa lewica. Też nie pomogła. Chociaż, tu akurat „Trybuna” sama sobie jest winna – było zdejmować z czołówki hasło „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”? Wypięliście się, towarzysze, na internacjonalistów, to internacjonaliści wypieli się na was. Proste.

8) Postkomunistyczny biznes źle znosi odstawienie od władzy. Ich „menedżerskie” umiejętności najwyraźniej sprowadzają się do dojenia państwowej kasy. Gdy te możliwości się urwą, lub ulegną ograniczeniu – padają. Państwowe instytucje i firmy przestają wspierać reklamami, obowiązkową prenumeratą…

9) W „Skanerze politycznym” redaktorzy Wołek i Skwieciński do spółki z Małgorzatą Łaszcz wielce się smucili nad upadkiem tytułu. Szczególnie zabawnie owe żale wyglądały w przypadku Piotra Skwiecińskiego, którego o postkomunistyczne sympatie trudno podejrzewać. Ale rozumiem, kurtuazja itepe… A ja tam nie płaczę po „Trybunie”. Taki już ze mnie mściwy i małoduszny sukinsyn. Mam nadzieję, że z wymienionej trójki chociaż Skwieciński po powrocie do domu odbił pół basa.

10) W sumie, wiadomość o plajcie „Trybuny” jest dla mnie bardzo miłym prezentem na Mikołajki. Dwie rzeczy jednak psują mi radość: pierwsza, to zapowiedź powrotu tego postkomunistycznego zombie wraz z początkiem lutego. Druga: skoro trzeba było tylu lat, by splajtował najbardziej dinozaurzy organ PZPRu, to ile trzeba będzie czekać na bankructwo „NIE”?

Dobra już, kończę to kopanie leżącego. Zaspokoiłem schadenfreude, a na zakończenie zapodam garść co smaczniejszych cytatów z „Trybunowych” czytelników (i kto ich teraz wysłucha?):



Dziękuję panu generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu za artykuł „Przykre”. Niestety, redaktorzy TVN w swej nienawiści do twórców stanu wojennego są nieprzemakalni na jakiekolwiek argumenty drugiej strony. Próby pozbawienia godności, małostkowość i obrażanie rozmówcy połączone z tupetem nie pierwszy raz świadczą o tym, że „na wizji jesteśmy teraz my”. Wśród ludzi kulturalnych pewne zachowania nie uchodzą, ale to pojęcie, czy też kanon są obce rozbrykanym redaktorom. Dali tego dowód w rozmowie z Generałem. Przykre. (Jacek Nowak, Warszawa)



Miałem nadzieję, że w następnym programie „Teraz my” dziennikarze przeproszą gen. Jaruzelskiego za obrzydliwe zachowanie. Okazuje się jednak, że w oszołomskim dziennikarstwie nie ma takich obyczajów. (A. Józefiak, Czaplinek)



Wreszcie SLD odważnie wyraża swoje poglądy np. w sprawie Afganistanu, in vitro, czy klerykalizacji życia w RP. Takie konkretne i wyraziste opinie mogą pomóc w odzyskaniu głosów „starych” wyborców i pozyskaniu nowych. Jeszcze tylko wybór właściwej, najlepszej kandydatury w przyszłorocznych wyborach prezydenckich i porozumienie z organizacjami lewicowymi, a lewica wróci na właściwe miejsce na scenie politycznej. (Z.W., e-mail)



W budowie państwa wyznaniowego dogoniliśmy Iran. (Anna Wąs, Łódź)




Wystarczyło postraszyć sędziów lustracją i już klepią jak biskupi. Bezprawie szerzą i wciąż mówią o swej niezawisłości. Jak zwykle nie zawiodła prof. Łętowska, która jako jedyna miała odwagę powiedzieć prawdę. (Tomasz Jasień, Radom)




Najpiękniejszą Polką i człowiekiem jest pani prof. Łętowska – mądra, odważna, sprawiedliwa. Dziękuję. (Stanisław Szach, Warszawa)




W Polsce Ludowej autorytet ludzi nauki i kultury był olbrzymi. Wystarczyło, by paru intelektualistów zabrało w jakiejś sprawie głos, a reagowały na to wszystkie gremia partii i rządu. Teraz, także z winy intelektualistów, władza prawicowa z nikim się nie liczy, olewa ich równo. (Wojciech M., Zabrze)



Wyrok TK w sprawie ocen z religii potwierdza, że ten organ służy tylko zachciankom hierarchii Kościoła katolickiego, a nie wszystkim obywatelom. Po co nam taki twór, który tylko w teorii jest neutralny politycznie i światopoglądowo, a w rzeczywistości pomaga prawicowym partiom politycznym, które prostą drogą odchodzą od demokracji ku teokracji. (Cecylia Dolecka, e-mail)




Ryszard Kalisz oceniając twórczość funkcjonariusza IPN Gontarczyka, który po raz kolejny spłodził to, czego od niego zażądano i za co mu zapłacono, napisał, że jest to „zwycięstwo akt wytworzonych przez funkcjonariuszy SB”. To nieprawda. Jest to zwycięstwo akt tworzonych na konkretne zamówienie partyjne przez funkcjonariuszy IPN i dlatego trzeba powołać specjalną komisję sejmową do zbadania dywersyjnej działalności IPN i jego funkcjonariuszy. (Michał Wojciechowski, Siemianowice Śl.)

Z partyjnym pozdrowieniem

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Źródło cytatów:

www.trybuna.com.pl/Trybuna/Trybuna_-_TWOJA_TRYBUNA/Trybuna_-_TWOJA_TRYBUNA.html

niedziela, 6 grudnia 2009

Śpiesz się, lokatorze!


Mieszkania spółdzielcze – co zrobią politycy, co zrobi Trybunał Konstytucyjny?

Niemal rok temu (27.12.2008 r.), pozwoliłem sobie w notce „Prezes, Prezes uber alles” skrytykować orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego (17.12.2008) blokujące możliwość wykupu mieszkań spółdzielczych za przysłowiową złotówkę (po uregulowaniu kosztów wybudowania mieszkania) (link poniżej). Wyrok ten zresztą stanowił kontynuację linii orzecznictwa przyjętej przez Trybunał już wcześniej, w 2001 roku bowiem TK zablokował możliwość wykupu mieszkań spółdzielczych za 3% ich wartości.

Krakowskim targiem (opinie sędziów były bowiem podzielone) ustalono, że korzystne dla spółdzielców przepisy będą obowiązywały jeszcze do końca 2009 r. w tym czasie zaś ustawodawca ma uchwalić nowelizację.

Ów deadline właśnie się zbliża, warto więc przyjrzeć się ustawodawczym poczynaniom. A dzieje się ciekawie.

Co zrobią politycy?

Otóż PO w ramach przychylania nieba obywatelom, zaproponowała nowelizację, która przewiduje m.in.:

1) Wnioski złożone do 29 grudnia b.r. mają zostać rozpatrzone do 30 marca 2010 na obecnie obowiązujących, korzystnych zasadach. Tu jednak pojawia się wątpliwość, bowiem TK w ubiegłorocznym orzeczeniu ze skutkiem natychmiastowym zniósł odpowiedzialność karną prezesów spółdzielni za niedopełnienie rozpatrzenia wniosku w terminie trzech miesięcy. Powstaje zatem pytanie, co jeśli władze spółdzielni będą przeciągały sprawę.

2) Walne zgromadzenie członków spółdzielni będzie mogło większością 2/3 głosów podjąć uchwałę, w której określi obowiązek wniesienia przez członka spółdzielni dodatkowej wpłaty z tytułu przeniesienia własności lokalu. Czyli, prawem kaduka, lokator może zostać zobligowany do złożenia dodatkowej daniny na rzecz spółdzielni na którą i tak łożył przez szereg lat.

I o ten drugi punkt toczy się obecnie batalia.

Znając metody „procedowania” spółdzielczych władz, jestem dziwnie spokojny, że dopłaty się pojawią, tak się bowiem składa, że spółdzielnie są po dziś dzień siedliskiem dawnej nomenklatury, tudzież krewnych i znajomych królika, którzy mają wieloletnią praktykę w trzymaniu się stołków i radzeniu sobie z niepokornymi lokatorami.

Odnotuję dla porządku, że także PiS zgłosiło swój projekt, który ma przewłaszczać lokale z mocy prawa. Tu kwestia jest jasna – sejmowa „zamrażarka” i szlus.

Nadzieję daje jednak inicjatywa posłanki PO Lidii Staroń, zasłużonej w walce ze spółdzielczym sobiepaństwem, która wraz z trzydziestoma „sprawiedliwymi” posłami Platformy zgłosiła w trybie poprawki rozwiązanie uniemożliwiające uchwalanie dopłat, czym solidnie wnerwiła naczalstwo swej partii. Ponieważ o sprawie zrobiło się dość głośno jest nadzieja, że poprawka posłanki Staroń jednak przejdzie wbrew lobbingowi prezesów spółdzielni, ku którym jak ćwierkają wróbelki chętnie nachylają ucha władze Platformy.

Widomym znakiem owego lobbingu jest niespodziewana propozycja wiceszefa klubu PO, Grzegorza Dolniaka, która nie tylko pozostawia możliwość dopłat, ale wyjmuje decyzję o ich ustanowieniu z rąk walnego zgromadzenia członków spółdzielni na rzecz zebrania „przedstawicieli” – czyli de facto spółdzielczej administracji, co automatycznie zmieni procedurę uchwalania dopłat w farsę.

Zdążyć przed Trybunałem.


Mimo wszystko jednak jestem przekonany, że nawet jeśli korzystne dla lokatorów przepisy uda się uchwalić, na straży interesów spółdzielczych władz stanie niezawodny Trybunał Konstytucyjny, tak jak czynił to już konsekwentnie w przeszłości.

Tak się bowiem składa, iż wyższość własności „społecznej” nad prywatną jest na tyle silnie wdrukowana w umysły naszych prawniczych luminarzy, że przełamać tej specyficznej mentalnej blokady nie sposób. Niejednokrotnie dawała temu wyraz np. sędzia TK, prof. Ewa Łętowska, która cieszy się wśród prawniczej braci wielkim mirem.

Oto próbka jej poglądów:

„W PRL otrzymali mieszkania sponsorowane przez państwo (sic!), teraz wykup sponsorowany przez spółdzielnie mieszkaniowe - mówiła w uzasadnieniu Łętowska” (cytat za zeszłoroczną „Gazetą Prawną ).


W podobnie pryncypialny sposób prof. Łętowska wypowiadała się również o reprywatyzacji, a że te opinie podziela większość sędziów Trybunału i wychodzących spod ich ręki kolejnych generacji prawników, to w dalszej perspektywie marnie widzę szanse lokatorów na pełną własność mieszkań.

Przypomnę ponadto, że sędziowie: Bohdan Zdziennicki – prezes, Ewa Łętowska, Janusz Niemcewicz oraz Mirosław Wyrzykowski rok temu optowali za natychmiastowym zablokowaniem możliwości wykupu mieszkań „za złotówkę”.

W obecnej chwili sytuacja wygląda następująco: ok.900 tys. mieszkań zostało już przewłaszczonych, zaś ok. 200 tys. wniosków jest w toku. Dla tych, którzy jeszcze nie złożyli wniosków, dobra rada: śpieszcie się, zanim Trybunał Konstytucyjny ruszy z odsieczą różnym towarzyszom Szmaciakom, którzy wciąż panoszą się w waszych spółdzielniach.

Gadający Grzyb


pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

P.S. Fragment „Towarzysza Szmaciaka”, który jak ulał pasuje do mentalności sporej części naszego polityczno – prawniczego establishmentu:

„…A teraz, nędzny obiboku,

powiedz, w czym mieszkasz?

Mieszkasz w bloku!

A kto tych domów wzniósł ogromy?

No, proszę, kto wzniósł?

Właśnie — to my!

Co?! Twierdzić śmiesz, że dziesięć roków

już na mieszkanie czekasz w bloku,

a mieszkasz na przedmieściu w norze

z wspólną wygódką?! Ty potworze!

We łbie ci miesza się od wódki!

Lat dziesięć to jest termin krótki!

I jakie będziesz miał widoki,

gdy zbudujemy wreszcie bloki!”


www.niepoprawni.pl/blog/287/prezes-prezes-ueber-alles%E2%80%A6

Ilustracja: "Gazeta Olsztyńska".

poniedziałek, 30 listopada 2009

Racjonalizm „po Sadursku”.


Czy Wojciech Sadurski czytał Chestertona?

Sprawa z zeszłego tygodnia, ale jakoś nie daje mi spokoju, jak raz bowiem nadaje się na kolejny wypis z Antycywilizacji Postępu.

Było tak: Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów, na temat którego niżej podpisany miał okazję powyzłośliwiać się przy okazji tzw. cudu w Sokółce (link poniżej), natchnięte werdyktem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w kwestii krzyży we włoskich szkołach, zapragnęło wysłać list do prezydenta w palącej racjonalistyczne dusze kwestii obecności krzyży w polskich klasach. W odpowiedzi prezydencki minister, Paweł Wypych, puścił na łamach „Rzeczpospolitej” żarcik o zmianie nazwy placu Trzech Krzyży, usunięciu krzyża z Giewontu tudzież likwidacji skrzyżowań.

Kontra liberała.

Zabolało to Wojciecha Sadurskiego, który w tejże gazecie przystąpił do zbrojnego kontrataku (link poniżej) i postanowił podrzeć sobie łacha z Wypychowej wypowiedzi, dokładając mimochodem także Wildsteinowi. Uczynił to lekko i filuternie, udając że nie wie o co toczy się gra. Po tym facecjonackim wstępie przystąpił do oddawania salw z cięższej, merytorycznej artylerii.

W.S. pisze m.in.:

„Wyrok mieści się zatem na przecięciu dwóch zasad. Po pierwsze – zasady neutralności światopoglądowej państwa wymagającej, by – jak ujął to amerykański Sąd Najwyższy – państwo nie wysyłało symbolicznego komunikatu, że wspiera swym autorytetem jakąkolwiek religię. Państwo to nie jest po prostu "sfera publiczna", w której mieści się i plac Trzech Krzyży, i krzyż na Giewoncie: to narzędzie władzy, a zatem i przymusu, funkcjonujące w interesie i z mandatu nas wszystkich – wszystkich obywateli i podatników. Co innego katedra na placu miejskim, a co innego krucyfiks w urzędzie.


Czyżby? Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że Wojciech Sadurski przemawia nie jak prawnik, lecz jak ideolog?

Po pierwsze, nie wiem na jaki konkretnie wyrok amerykańskiego Sądu Najwyższego pan Sadurski się powołuje, ale tablice z dekalogiem przed gmachami sądów, czy odmawianie modlitw w szkołach były do niedawna w USA na porządku dziennym. Po drugie, rugowanie tych symboli z amerykańskiej przestrzeni publicznej, to efekt ostatnich lat – zmasowanej inwazji postępowych barbarzyńców wspartych przez równie postępową, jak to nazywa Wildstein, „sądokrację”. Obywateli nikt o zdanie nie pytał.

W efekcie dochodziło do takich incydentów, jak ten w amerykańskiej szkole: uczeń przyniósł na lekcję zeszyt z okładką na której było 10 przykazań. Nauczyciel widząc to religianckie zboczenie, podarł zeszyt i cisnął go do kosza, wrzeszcząc, że Dekalog to „mowa nienawiści”. Nie poniósł żadnych konsekwencji. Przy wsparciu lewackich organizacji, tudzież postępowych mediów stał się laickim bohaterem. Zwalczał wszak ciemnotę i zabobon.

Ślepa plamka.

Profesor Sadurski uporczywie nie chce widzieć, że orzeczenie Trybunału dmuchnęło przyjaznym wiatrem w żagle ekstremistycznych „racjonalistów”, w rodzaju PSR. Bez tego kuriozalnego werdyktu inicjatywa równie kuriozalnego „adresu” do prezydenta nie zaistniałaby. A skoro padły przykłady przenominowania Placu Trzech Krzyży, likwidacji krzyża na Giewoncie i „dekrucyfikacji” skrzyżowań, to i do nich się odniosę. Tak się bowiem składa, iż całkiem niedawno popełniłem notkę (link poniżej) na temat włoskiego Związku Ateistów, Agnostyków i Racjonalistów (UAAR), która to organizacja stanowiąca jedno ze źródeł inspiracji racjonalistów nadwiślańskich, wysuwa właśnie tego typu postulaty i konsekwentnie poszerza swe wpływy.

Otóż wzmiankowana organizacja zrzeszająca, jak pozwoliłem sobie określić, „talibów laicyzmu” protestuje właśnie przeciw krzyżom w górach, kapliczkom, biciu w kościelne dzwony (określając te ostatnie mianem „zanieczyszczeń akustycznych”). Że co, niby nasi „racjonaliści” niczego takiego się nie domagają? Na razie… Dać im palec…itd.

Wojciech Sadurski nie dostrzegł (lub, jak powiedział pewien komentator sportowy „dostrzegł lecz nie zauważył”), że we współczesnym świecie to nie katolicyzm jest siłą ofensywną. Natarcie prowadzi szeroko rozumiana Antycywilizacja Postępu, w tym konkretnym przypadku odziana w zbroję wojującego laicyzmu. Chrześcijaństwo spychane jest do coraz głębszej defensywy. Profesor Sadurski natomiast zachowuje się tak, jakby to współczesnych wolnomyślicieli należało bronić i chronić przed chrześcijańską opresją. Ot, taka liberalna „ślepa plamka” w oku Pana Profesora.

Wypis z Chestertona.

A teraz przejdźmy do skrzyżowań. Nie wiem, czy Paweł Wypych czytał „Kulę i Krzyż” Gilberta Keitha Chestertona, ale intuicyjnie nawiązał do tej powieści. Jest w niej zawarta powiastka o obsesyjnym ateuszu, który wojował z Krzyżem tak uporczywie, że zaczął dostrzegać ów nienawistny symbol dosłownie wszędzie: ramy okienne – krzyż, sprzęty domowe – krzyż, płot w którym poziome belki przecinają pionowe sztachety – rząd krzyży! Konstrukcja domu, to samo – wszędzie czają się krucyfiksy! Facet marnie skończył (wybaczcie, już nie pamiętam, czy zginął, czy odwieźli go do wariatkowa – książkę czytałem dość dawno; jeśli dopuściłem się jakichś nieścisłości, pogalopuję do biblioteki i odświeżę materiał). W każdym razie, upatrywanie w kątach prostych przedmiotu religijnej opresji nie wydaje się zbyt odległe od sposobu myślenia i mentalności naszych hunwejbinów Postępu.

A czy pan Sadurski Chestertona czytał? Czy też, wśród liberalnych uniesień Rozumu, zabrakło czasu?

Dusza racjonalisty.

Na zakończenie kilka słów o domniemanych motywacjach antyreligijnych obsesjonatów.

We wstępnej partii tekstu, zawarłem pozornie niezręczną frazę „w palącej racjonalistyczne dusze kwestii”. Wiem, że racjonaliści w istnienie duszy nie wierzą. Ale jednak mają tę Boską cząstkę w swym jestestwie, czy to im się podoba, czy nie. I, moim skromnym zdaniem, właśnie owa niechciana dusza ich uwiera, drąży podświadomość, wywołuje psychiczny dyskomfort. To poczucie wewnętrznego rozstrojenia każe rzucać się z wrzaskiem na Krzyż, w nadziei, że kiedy ów symbol zniknie z zasięgu wzroku, powróci psychofizyczna równowaga.

Nic z tego. Nie sposób zabić duszy i sumienia. Boga nie da się spędzić niczym niechciany płód. Nawet gdy z przestrzeni publicznej znikną ostatnie ślady chrześcijaństwa.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

www.rp.pl/artykul/9157,396686_Sadurski__Skrzyzowania.html

www.niepoprawni.pl/blog/287/irracjonalni-racjonalisci

www.niepoprawni.pl/blog/287/talibowie-laicyzmu

piątek, 27 listopada 2009

Biadolenie nad rozlanym mlekiem.


W kwestii gazowej PiS, jako największa siła opozycyjna, dał haniebnie ciała.

Prasokonferencja.

Przedwczoraj (25.11.2009) natknąłem się w telewizji na jakieś migawki z konferencji prasowej PiSu „Nie dla umowy z Rosją”. Następnie obejrzałem sobie całość na polityczni.pl . Oto co ujrzały moje piękne oczy: Paweł Poncyliusz i Aleksandra „Aniołek” Natali - Świat na zmianę prześcigali się w wyliczaniu negatywnych, a możliwe że wręcz tragicznych konsekwencji zawartego z Rosją kontraktu gazowego (właściwie – aneksu do tzw. „umowy Jamalskiej” z 1993 r.). Wszystko merytorycznie, punkt po punkcie, jak należy.

A mnie trafił jasny szlag.

Gdzie był PiS?

Pierwsze spotkania Grupy Roboczej ds. paliwowo-energetycznych Polsko-Rosyjskiej Międzyrządowej Komisji ds. Współpracy Gospodarczej miały miejsce 15 stycznia i 10 marca 2009 r. Formalne negocjacje rozpoczęły się w Moskwie 7 maja b.r. Od tamtych wydarzeń minęły, lekko licząc, trzy p***one kwartały. Gdzie wtedy był PiS? Przez niemal cały rok nie znalazł czasu, by bić we wszystkie dzwony i organizować tego typu konferencje. Politycy PiSu goszczą codziennie we wszystkich mediach – mieli możliwość, by alarmować ludzi i budować społeczną presję wokół negocjacji.

Z apelem mógł wystąpić Prezydent, tym bardziej, że przysługuje mu czas antenowy w telewizji publicznej. Bał się oskarżeń, że ingeruje w kwestie przekraczające jego prerogatywy? Do kroćset, w momencie, gdy ważą się sprawy o charakterze strategicznym, takie jak bezpieczeństwo energetyczne kraju, głowie państwa zwyczajnie nie wolno milczeć.

Może pod naciskiem opinii publicznej (a sondaże z początku roku wskazywały wysokie poparcie dla opcji typu „droższy gaz, byle nie z Rosji” – był to efekt kryzysu ukraińskiego) polityczni mocodawcy naszych, pożal się Boże, „negocjatorów”, kierując się swą legendarną troską o „słupki” utwardziliby jednak nieco polskie stanowisko i nie podżyrowywali hurtem wszystkich żądań Rosji. Może rosyjska agentura byłaby wówczas nieco mniej skuteczna…

Bicie piany.

Nic takiego nie miało miejsca. Zamiast zajmować się kwestiami najwyższej wagi i mobilizować wokół nich Polaków, PiS wolał spalać się w medialnych pyskówkach z Palikotem, Niesiołowskim, Nowakiem i resztą platformerskiej menażerii. Przypomnijmy sobie ile godzin programów „publicystycznych” w najrozmaitszych mediodajniach, ile szpalt w największych gazetach w ciągu ostatnich miesięcy było wypełnionych tego rodzaju biciem piany… Ile czasu PiS zmarnował na „dyskusje” typu: „Palikot / Niesiołowski powiedział i co pan / pani na to”? Para w gwizdek.

Pochlebiam sobie, że nie poświęciłem Palikotowi ani jednej notki, zaś o Niesiołowskim napisałem bodaj raz. I tak o jeden raz za dużo.

Niedoinformowani?

A może PiS nie miał informacji? Wszak negocjacje były tajne… Nieee, wolne żarty. Coś tam jednak do gazet i internetu wyciekało. Skoro ja, prosty bloger, po stosunkowo niedługim szperaniu w necie, byłem w stanie zgromadzić dane do napisania w sierpniu poprawnej merytorycznie notki, alarmującej o tym w jakim kierunku zmierzają negocjacje i co usiłuje na nas wymusić Rosja, to nigdy nie uwierzę, że największa partia opozycyjna błąkała się niczym dziecko we mgle, nieświadoma tego, co dzieje się na gazowym froncie.

W sumie poświęciłem tematyce trzy teksty, w których opisałem stan rosyjskich finansów, czego żąda od nas Rosja i po co jest to jej potrzebne, sygnalizowałem też kapitulancką postawę strony polskiej. Inni blogerzy również na ten temat pisali. I co, ja wiedziałem, inni wiedzieli a PiS, do k***wy nędzy, nie wiedział?! Gdzie oni wtedy byli – na Księżycu?

Z ręką w nocniku.

Teraz się, cholera, obudzili. Teraz! Gdy uzależnienie Polski od rosyjskiego gazu jest przyklepane i gdy można co najwyżej pohałasować na konferencji prasowej. Krzyczcie sobie, krzyczcie, albo piszcie na Berdyczów. Rosję wasze wrzaski obchodzą tyle, co zeszłoroczny śnieg. Teraz, do 2037 r., będziemy rok w rok, via Gazprom dokarmiać budżet Federacji Rosyjskiej. A Rosja po wybudowaniu Nord Stream’u będzie mogła nas bezkarnie szantażować przykręceniem kurka. Jesteśmy gazowym ćpunem i część winy za ten stan rzeczy spada na was, Panie i Panowie z PiSu, bo nie biliście na alarm wtedy, kiedy było trzeba. Teraz jest już po ptokach.

Nie da się ukryć – w kwestii gazowej PiS, jako największa siła opozycyjna, dał haniebnie ciała. I nawet milion choćby nie wiem jak merytorycznie słusznych prasokonferencji tego nie zmieni. Trzeba było działać, zanim mleko się rozlało.

Gadający Grzyb

polityczni.pl/nie_dla_umowy_z_rosj%C4%85_,audio,50,4409.html

niepoprawni.pl/blog/287/czy-dokarmimy-rosje

niepoprawni.pl/blog/287/dokarmimy-rosje

pierwotna publikacja: www. niepoprawni.pl

Dynastia Donaldynów.


Niezbędna jest konstytucyjna gwarancja, iż bezpośrednio po prezydenckiej elekcji Donald Tusk stanie się dziedzicznym królem Polski.

Patent na nicnierobienie – druga odsłona.

Gdy tak człek se siędzie solidnie na czterech literach i poduma nad bazgrołami, które nawypisywał, to czasem aż nie może nadziwić się swym profetycznym zdolnościom. Niespełna rok temu (08.12.2008), ot tak, jednym palcem, wystukałem na poły żartobliwą notkę traktująca o tym, jak to Tusk wije sobie ciepłe gniazdko po spodziewanym objęciu prezydentury. Wtedy chodziło o mityczną „ustawę kompetencyjną”, która miała poważnie ograniczać prerogatywy prezydenta, m.in. w kwestiach międzynarodowych. Tekścik opatrzyłem tytułem „Patent na nicnierobienie” (www.niepoprawni.pl/blog/287/patent-na-nicnierobienie), zaś ostatni akapit brzmiał następująco:

„Tak oto mamy złoty patent na nicnierobienie – ograniczyć sobie zawczasu kompetencje, by mieć wymówkę, dlaczego robi się z prezydentury wieloletnie, suto opłacane wakacje – wszak prócz Machu Picchu jest jeszcze na świecie tyle pięknych miejsc do POzwiedzania.”


I proszę – sprawdziło się. Jak tak dalej pójdzie, to założę sobie słono płatną zero – siedemsetkę i zacznę wróżyć jako, dajmy na to, „Wieszczący Grzyb”

Oczywiście, przywoływana tu ustawa kompetencyjna rozwiała się jako ten sen złoty… Niemniej, od zeszłego roku, trudy rządzenia z haniebnie niekonstruktywną opozycją w parlamencie i nieskorym do spolegliwej „koabitacji” prezydentem na tyle nadszarpnęły nerwy Geniusza Kaszub, iż (najprawdopodobniej pod wpływem dotknięcia palca czy czegoś podobnego) postanowił pojechać po bandzie i zabezpieczyć sobie perspektywę zasłużonego wypoczynku konstytucyjnie.

Trochę, rzecz jasna, się nabijam - ale tylko trochę. Pokażcie mi drugiego polityka, który celując w najwyższą godność państwową z góry zabiega o to, by po jej objęciu nie miał nic do powiedzenia (i do roboty…). Jakieś przykłady? Nie przypominam sobie. Inicjatywa konstytucyjna (o ile, naturalnie, nie jest kolejną ściemą w rodzaju tych z Euro w 2012 r., kastracją pedofilów, czy wspominaną ustawą kompetencyjną) ma szansę stać się naszym unikalnym wkładem w dorobek światowej demokracji.

Dynastia Donaldynów.

Zresztą, jak się dobrze zastanowić, Tusk niepotrzebnie się ogranicza. Skoro, wedle słów Sławomira Nowaka, premier jest przez Boga czymś tam dotknięty, a może wręcz pomazany, to powinien pójść na całość, by w całym swym majestacie odbierać należne mu wyrazy. Krótko mówiąc, niezbędna jest konstytucyjna gwarancja, iż bezpośrednio po szczęśliwej prezydenckiej elekcji, Donald Tusk stanie się z mocy prawa dziedzicznym królem Polski.

A oto reszta wniosków racjonalizatorskich (dwa paluszki w górę i pokornie zgłaszam):

1) Polską po wsze czasy rządzić ma dynastia Donaldynów.

2) Przynajmniej raz w tygodniu Król Donald winien być obnoszony w tę i nazad po Krakowskim Przedmieściu w odkrytej lektyce, tak by cząstka majestatu spłynęła na starannie wyselekcjonowanych przechodniów.

3) Raz na kwartał Monarcha odbywa podróż życia do możliwie egzotycznych miejsc, gwoli ubogacenia swym geniuszem tamtejszych tubylców, a także pobrania miejscowych orderów, tudzież nakryć głowy.

4) Co miesiąc Monarcha udziela półgodzinnej audiencji dziennikarzom z konstruktywnych mediów, którzy zaopatrzeni przez Mistrza Ceremonii w zestaw kadzideł winni, w postawie korzącej, zadawać trudne pytania sformułowane uprzednio przez właściwą komórkę Królewskiej Kancelarii.

5) Na dziedzińcu Pałacu Namiestnikowskiego powstanie „Orlik”. Reguły meczu dla drużyny Monarchy:

- nie gramy na spalone;

- trzy rogi i karny (bez bramkarza).

Reguły dla drużyny oponentów zgodne z aktualnymi przepisami FIFA.

6) Bracia Kaczyńscy mają zostać dożywotnio umieszczeni w specjalnej klatce jako królewscy chłopcy do bicia. Przy spadku sondaży rzeczoną klatkę należy każdorazowo okazywać gawiedzi, by pamiętała kto zagraża demokracji.

7) Godło państwowe - orzeł z fizjonomią Monarchy w koronie.

8) Królewski gabinet winien zostać wyposażony w mechaniczne atrapy aktualnych przywódców nieustannie zaprzyjaźnionych z nami mocarstw. Na początek mogą być Putin, Merkel, Sarkozy i Obama. Atrapy należy wyposażyć w mechanizm zegarowy, tak by w razie potrzeby, po nakręceniu, poklepywały po plecach, ściskały dłonie, tudzież wykonywały szereg innych przyjaznych gestów, podnosząc w ten sposób poziom królewskiego samopoczucia.

9) Stanowczo zakazane jest zaprzątanie królewskiej głowy pierdołami takimi jak rządzenie. Od rządzenia jest rząd. Król jest od roztaczania monarszej aury dynastii Donaldynów.

I wreszcie, wskazówka dla konstruktywnych mediów:

10) Król nie spotyka się z innymi przedstawicielami dynastii panujących dlatego, że zaprzątnięty jest królowaniem – nie dlatego, że go nie zapraszają. Rozpowszechnianie fałszywych pogłosek, iż domy panujące mają go za klauna i parweniusza będzie uważane za obrazę majestatu.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Aksamitny protektorat.


PiS nie wygra wyborów gdyż nie leży to w interesie Niemiec i Rosji.

Casus Wielunia.


Swojego czasu Rafał Ziemkiewicz opisywał, jak pochodzący z Wielunia malarz światowej sławy, Wojciech Siudmak, zapragnął (wraz z pozyskanymi sponsorami) ufundować w swym rodzinnym mieście pomnik i centrum historyczno-kulturalne, które miałyby upamiętniać zbrodniczy nalot hitlerowskiej Luftwaffe 1.IX.1939 roku. Ów nalot na bezbronne miasteczko miał miejsce zanim na Westerplatte spadły pierwsze pociski z pancernika Schleswig - Holstein i był faktycznym początkiem II wojny światowej. Z ambitnego projektu, który miał uczynić z Wielunia światowy symbol porównywalny z Guernicą, czy Hiroszimą nic nie wyszło za sprawą otwartego sabotażu ze strony miejscowych władz, które rzucały inicjatywie kłody pod nogi aż do szczęśliwego uwalenia sprawy. Ponoć nie pierwsze to fiasko inicjatywy mogącej godzić w aktualną politykę historyczną Niemiec, które za pomocą rozmaitych programów, stypendiów i posad w finansowanych przez siebie fundacjach skutecznie trzymają w kieszeni dużą część naszych polityczno – opiniotwórczych, z przeproszeniem, „elit”.

Aksamitny protektorat.


Czemu to przypominam? Ano temu, że podobne uzależnienie dotyczy nie tylko sfery historyczno – propagandowej, ale również jak najbardziej doraźnej, politycznej i stanowi jedną z głównych przyczyn, dla której taki PiS, czy jakiekolwiek inne ugrupowanie kontestujące obecny porządek i miejsce Polski w świecie, ma bardziej niż znikome szanse na zwycięstwo w wyborach. Krótko mówiąc, PiS nigdy nie wygra wyborów gdyż nie leży to w interesie Niemiec i Rosji, a także Brukseli rozumianej jako narzędzie niemieckiej dominacji w Europie. Raz dopuściły do tego błędu i śmiem twierdzić, iż 2 lata rządów PiSu były dla naszych wielkich sąsiadów traumą porównywalną do tej, jaką w kraju przeżył szeroko rozumiany „salon”. Po raz drugi tego błędu nie powtórzą, będą stawiać na spolegliwą Platformę i jeszcze bardziej spolegliwą lewicę, zaś dwadzieścia parę procent poparcia dla PiS to w sam raz tyle, by stanowiło poręczny straszak, gdyby PO zachciało się „brykać”. Interes ościennych mocarstw i nadwiślańskiego mainstreamu w niedopuszczeniu PiS do władzy jest tu idealnie zbieżny. Efektem jest „aksamitny protektorat” skryty pod fasadą niepodległości – całkiem jak u schyłku Rzeczypospolitej Szlacheckiej.

Deficyt niezawisłości ducha.

Oczywiście, zasygnalizowane przy okazji casusu Wielunia metody, hm, „cywilizowanego przekupstwa”, to nie wszystko. Równie ważna jest pewna charakterystyczna dla luminarzy naszego życia publicznego pewna mentalna skaza, którą określiłbym mianem „deficytu duchowej niezawisłości”. Ów deficyt rozkłada się w mniej więcej równych proporcjach między świat polityki, mediów, czy środowiska artystyczne. Co z tego, że mamy wszystkie zewnętrzne atrybuty niepodległości, skoro opisywana tu podstawowa cecha, stanowiąca wspólny mianownik naszych elit skutkuje permanentną gotowością poddania Polski pod „aksamitny protektorat”? Przyjęcie pełnej odpowiedzialności za własny kraj jest dla naszych eliciarzy nieznośnie upierdliwym ciężarem, którego gotowi są się pozbyć na rzecz jakiegoś możnego patrona, byle ów patronat nie był zbyt widoczny i ostentacyjny, by w razie czego tubylczy motłoch dało się przekonać, że wszystko jest w porządku, że generalnie szafa gra. Ochocze podżyrowywanie wszystkich pomysłów Brukseli, odwracanie sojuszy pod dyktando Moskwy, Berlina i Paryża, oddawanie Polski na ćwierć wieku w gazowe uzależnienie… symptomy deficytu niezawisłości ducha można mnożyć.

Notoryczne umizgi do obcych stolic, by po uśmiechu Merkel, klepnięciu po plecach przez Sarkozy’ego, czy łaskawym słowie Putina, ogłaszać z emfazą, jakie to mamy doskonałe stosunki, jakim to cieszymy się poważaniem… To notoryczne mylenie protekcjonalizmu z poważaniem jest wielce charakterystyczne. Niezdolność do rozróżnienia sojuszu (choćby ścisłego), od oddania się pod protektorat również daje wiele do myślenia. I nie są to myśli wesołe.

Gadający Grzyb

fakty.interia.pl/felietony/ziemkiewicz/news/przed-historia-nie-uciekniesz,1260223

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

sobota, 14 listopada 2009

Masturbacja w służbie Postępu.


Jak się okazuje, "pandemia" świńskiej grypy nie tyle zabija, co podsuwa świńskie pomysły.

Uwaga! Notka jest cokolwiek świńska…

Piotr Lisiewicz, który w 2005 r. wspólnie z Akcją Alternatywną „Naszość” organizował w Poznaniu Marsz Onanistów (jako odpowiedź na Paradę Równości), zapewne nawet się nie spodziewał, iż jego pomysł zostanie twórczo rozwinięty przez socjalistyczne władze hiszpańskiej prowincji Extramadura. Jak donosi portal Fronda.pl i „Rzeczpospolita”, extramadurska Rada ds. Młodzieży (CJEx) i Instytut Kobiet (IMEx), od połowy października organizują w szkołach onanistyczne warsztaty pod wymownym hasłem: „Przyjemność leży w twoich rękach”. Warsztaty te skierowane do młodzieży w przedziale wiekowym 14 – 17 lat, zaznajamiają spragnionych wiedzy małolatów z technikami pieszczot, „penetracji, masturbacji i rozkoszy, uczą wkładać prezerwatywę i zapoznają z działaniem wibratora, chińskich kulek itp.” (cyt. za „Rzepą”).

Jak rany, w życiu nie pomyślałbym, że masturbacji trzeba kogokolwiek uczyć… Ale, od moich czasów zapewne wiele się zmieniło… Spektrum zafundowanego młodzieży szkolenia, utwierdza mnie w tym przekonaniu. Oczywiście, organizatorom akcji nawet nie postała w głowach myśl, by zapytać o zdanie rodziców, czy nauczycieli. Socjaliści już tak mają, na dodatek, pani Laura Garrido (szefowa Rady ds. Młodzieży) wyznaje, że kampania napawa ją „dumą i satysfakcją”. Aż nie śmiem pytać, jakiego rodzaju jest to satysfakcja… Seksuolog pewnie potwierdziłby, że istnieją osobnicy, którym zaspokojenie przynosi jedynie deprawacja innych…

Przy okazji - okazało się, że masturbacyjną kampanię realizuje madrycki sex – shop „Przyjemność Loli”, do którego trafiła większość funduszy (14.400 Euro) i który na warsztatach promuje swoje „zabawki”. Słusznie! W dobie kryzysu, władze powinny wspierać tak istotną gałąź gospodarki.

Jak się okazuje, pandemia świńskiej grypy dotarła do Hiszpanii i najwyraźniej nie tyle zabija, co podsuwa świńskie pomysły…

Moje postulaty.

Po namyśle, zawstydziłem się nieco swą niewczesną pruderią i prowincjonalizmem. Postanowiłem zatem, ssąc kompulsywnie kciuk, pobudzić inwencję i wesprzeć organizatorów w ich dziele upostępowiania dziatek, poprzez zgłoszenie kilku uwag:

1) Onanistyczne warsztaty stanowczo należy poszerzyć o zestaw lektur poruszających to zagadnienie, kluczowe dla rozwoju psychofizycznego każdego nastolatka. Od siebie proponowałbym nieoceniony „Kompleks Portnoya” Philipa Rotha, z której to pozycji adept niełatwej sztuki masturbacji może się dowiedzieć o tak ekscytujących technikach, jak gwałcenie wydrążonego jabłka, brudnych skarpetek, czy świeżej wątróbki.

2) Warto pokusić się o wprowadzenie obowiązkowych egzaminów praktycznych, koniecznie publicznych, tak by młodsza dziatwa również mogła poszerzyć swe horyzonty, a preferujący podglądactwo – bezstresowo się zaspokoić.

3) Po dokonaniu wiadomego aktu należy komisyjnie zbadać dłonie uczniów na okoliczność pojawienia się dodatkowego owłosienia. Nie od rzeczy będzie również wizyta u okulisty.

4) Uczenie masturbacji 17-latków to, jakby tu rzec, musztarda po obiedzie. Lekcje onanizmu należy wprowadzić od początku procesu edukacji szkolnej. W dalszej perspektywie – również przedszkolnej.

5) Uczniowie nocujący w internatach powinni mieć surowy nakaz trzymania rąk pod kołdrą. Element ten winien stanowić niezbędne uzupełnienie kursów onanistycznych. Tyczy się to również tych, którzy nocują w domach. Żadni klerofaszystowscy tzw. rodzice nie będą tłumić seksualnej ekspresji dzieci i młodzieży!

6) Zestaw zabawek oferowanych przez sex – shop „Przyjemność Loli”, winien stać się nieodzownym elementem wyposażenia szkolnych szafek, tudzież tornistrów.

7) W każdej szkole należy zainstalować samokształceniowe, dźwiękoszczelne „kabiny cichej nauki”, oferujące jak najszersze spektrum filmów i czasopism o odpowiedniej tematyce. Przybytki te, w miarę możności, powinny być koedukacyjne.

8) Aż się prosi, by z instytucjonalnym wsparciem pośpieszyła Unia Europejska. W ramach popierania tak zacnych praktyk, wszyscy komisarze, jak również eurodeputowani (z przewodniczącymi na czele) powinni się oddać seansowi zbiorowego onanizmu w najlepszym czasie antenowym. Transmisja na żywo dla wszystkich telewizji publicznych – obowiązkowa.

9) Należy zadbać o właściwą obudowę frazeologiczną. Np. powiedzenie „urżnąć kapucyna” jest należycie postępowe, wpisuję się bowiem w batalię z klerykalizmem, ale niektóre inne sformułowania są stanowczo niedopuszczalne, jako nieekologiczne (np. „walić konia”) i ksenofobiczne (np. „klepać Niemca po kasku”).

Powyższa lista postulatów ma charakter otwarty. Pod tekstem można wpisywać własne wytwory chorej wyobraźni ;)

Nie wątpię, iż w myśl zasady: „wymyśl najgłupszą rzecz a ONI to zrobią”, niniejsze pomysły znajdą posłuch wśród animatorów podobnych przedsięwzięć, co przyczyni się do szczęścia, urozmaicenia i ogólnie wzmożonego brandzlowania się naszych milusińskich.

Gadający Grzyb

P.S. 1 Oczywiście, nie mam zamiaru odgrywać tu świętoszka, co to nigdy i tak dalej. Ale do tej pory żyłem w naiwnym przekonaniu, że samogwałt (o ile wiadomą czynność wolno jeszcze tak nazywać), należy do sfery głęboko intymnej i dość wstydliwej, zaś większość ludzi z tego wyrasta. Niestety, socjalistyczno - postępowi Portnoye mają etap dojrzałości najwyraźniej dopiero przed sobą…

P.S. 2 Przypomniał mi się pewien generał z czasów II wojny, który podczas kampanii w płn. Afryce przekonywał australijskich żołnierzy (wkrótce mieli trafić do Tobruku), by nie chodzili na zasyfione k…wy, gdyż ich najlepszym przyjacielem jest własna ręka. Ot - prekursor ;)

www.rp.pl/artykul/391846__Przyjemnosc_jest_w_twoich_rekach__.html

www.fronda.pl/news/czytaj/hiszpania_socjalisci_wyedukuja_mlodziez_w_masturbacji

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

czwartek, 12 listopada 2009

Widmo wzmożenia moralnego.


Motto: „Mamy dzisiaj w Polsce zjawisko szczególne, wzmożenia moralnego, napięcia moralnego. Być może nawet jest to początek nowej polskiej moralnej rewolucji.”

Widmo krąży nad Polską. Widmo wzmożenia moralnego.

Dowiadujemy się o tym z nieocenionej w takich razach „Wyborczej” (istna pociecha z tą gazetą. Gdy człowiek głowi się, o czym by tu napisać, wystarczy przekartkować i jakiś temat sam „wyskoczy”. W moim przypadku zawsze działa.)

Powyższy termin pochodzący z sejmowego przemówienia Jarosława Kaczyńskiego z 2005 r. zrobił niesamowitą furorę wśród opiniotwórczych ośrodków obozu III RP. Oczywiście, jak wszystko, co wiąże się z liderem PiSu, czy też w jakikolwiek inny sposób kojarzy się ze zwolennikami IV RP (która wszakże wciąż pozostaje zaledwie w sferze postulatów), również i owo sformułowanie traktowane jest z należytą odrazą.

Któż to o „moralnym wzmożeniu” nie pisał! Wystarczy wrzucić hasło w wyszukiwarkę i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki objawia się nam plejada znakomitości. Jest tu i Passent, i Gadomski, i Paradowska… długo by wymieniać. Wszyscy ci luminarze III RP, gdy tylko wyczują choćby blady cień wzmiankowanego „wzmożenia”, opuszczają przyłbice i stają w szranki, a ci mniejszego ducha uciekają z krzykiem.

Antywzmożeniowa kołysanka.

Ostatnio swymi wiekopomnymi przemyśleniami raczył podzielić się Wojciech Mazowiecki w tekście „Po wielkiej wrzawie”, wyczuł on bowiem groźbę nawrotu moralnego wzmożenia, na bazie ujawnionych ostatnio afer.

Omawiając owo kuriozalne wypracowanie, posłużę się metodą polemiczną polegającą na tzw. czytaniu między wierszami. Czy czytam dobrze, poddaję pod opinię Czytelników, którzy mogą sobie skonfrontować moje „czytanie” z tekstem oryginalnym (link poniżej).

Otóż z tekstu wynika, z grubsza rzecz ujmując, następujące przesłanie: niech Rzeczpospolita sobie gnije w bagnie korupcji, skoro inaczej się nie da, byle głośno o tym nie mówić, gdyż ciemny naród gotów dostać „wzmożenia moralnego” i pobudzony tymże wzmożeniem nieodpowiedzialnie zagłosować na jakichś kaczystów, którzy zaprowadzą swój reżim i zniszczą demokrację. Naród należy usypiać, nucąc mruczando – spokojnie, nic się nie stało, wszelkie afery są prowokatorskim wymysłem pisowskich mediów i służb specjalnych. Do rozpowszechniania owej kołysanki należy zaprząc wszystkie dostępne moce przerobowe sprzymierzonych sił autorytetów i mediodajni, by sączyła się nieustannie do uszu odbiorców nie zakłócona żadnym zbędnym dysonansem.

Wojciech Mazowiecki rozumie ową „potrzebę chwili” doskonale, zatem bez zbędnego obcyndalania się rusza do boju i niczym rygorystyczny kapral zawracający dezerterów pistoletem, opiernicza bez pomiłuj dziennikarza proreżimowej TVN24, który ośmielił się na konferencji zadać premierowi kilka naturalnych w zaistniałej sytuacji, acz niewygodnych pytań.

Wzmożenie antymoralne.

Przystanąłem na chwilę. Przebiegłem wzrokiem to co do tej pory napisałem i doszedłem do wniosku, iż zarówno pan Mazowiecki, jak i pozostali „antywzmożeniowcy” również działają w stanie wzmożenia. Antymoralnego wzmożenia, że tak to wdzięcznie ujmę.

Autor i jego środowisko doskonale zapamiętali lekcję ostatniej fali „wzmożenia moralnego” po aferze Rywina, która zakończyła się dojmującą traumą wyborów 2005 r. i gotowi są użyć wszelkich sposobów, by nie dopuścić do powtórki z historii.

Dlatego też obiektem szczególnej troski pana Mazowieckiego pozostają dziennikarze. Przytaczana tu napaść na funkcjonariusza Walterowni to jedynie exemplum. Gorzej, że zadawaniu pytań towarzyszyła „aprobująca bierność tłumu medialnej braci”. Niewybaczalne. Zamiast wytarzać odstępcę w smole i pierzu, siedzieli cicho, jak gdyby nigdy nic. „Coś się w atmosferze wtedy wyczuwalnie zmieniło. Powróciło wzmożenie moralne.” – konkluduje Mazowiecki. Tłumacząc z polskiego na ichniejsze - czujności rewolucyjnej towarzyszom dziennikarzom zabrakło, ot co.

Co więcej, chwilowo co prawda, ale jednak, wzmożył się i to moralnie, sam Jacek Żakowski, który na antenie Tok FM pozwolił sobie na kilka złośliwości pod adresem Walecznego Chlebowskiego! Noo, skoro nawet Żakowski uległ w chwili słabości PiSowskiej propagandzie, to wyznam, że nawet mnie ścierpły pryszcze na czterech literach…

Na szczęście są jeszcze nieugięci, wielcy duchem, ostatni sprawiedliwi – to Daniel Passent i Waldemar Kuczyński, których pryncypialną postawę autor stawia za wzór do naśladowania.

A wszak, dziennikarska brać winna pamiętać, jakie obowiązują ją standardy i jakie pytanie prawdziwie rzetelny dziennikarz powinien sobie zadać jako pierwsze:

"Pierwsza (…) zasada to "cui prodest", czyli komu to służy (w domyśle: ten czyni). Warto się zastanowić, komu i czemu dziś służą "afery". "Wzmożeniu moralnemu" dziennikarzy. "Kryzysowi państwa" i "standardom republiki bananowej" głoszonym przez działaczy PiS."


Napominajmy się…

Sądzę, że również my, blogerzy, powinniśmy wyciągnąć wnioski ze światłych nauk pana Mazowieckiego. Napominajmy się więc nawzajem po chrześcijańsku, z miłosierdziem i troską, gdy dostrzeżemy w mowie i czynie bliźnich pierwsze niepokojące symptomy moralności.

Żegnam się zatem z Czytelnikami i co tchu biegnę do sypialni. Sprawdzę, czy aby nie ma tam jakiegoś wzmożenia…

Gadający Grzyb

alfaomega.webnode.com/news/wojciech-mazowiecki-po-wielkiej-wrzawie/

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

środa, 11 listopada 2009

Notka rocznicowo – osobista.


„Niepoprawni” są dla mnie niezastąpioną przestrzenią wymiany myśli, poglądów, opinii (…).Za stworzenie tej przestrzeni – serdeczne dzięki.

Z góry proszę o wybaczenie osobistego charakteru notki. Piszę ją z serca, nie z potrzeby promowania swej skromnej osoby.

Raczej unikam pisania tekstów rocznicowych, ale tak się składa, iż ta konkretna rocznica (11 Listopada) dotyczy mnie osobiście. Bez niej nie zabrałbym się za blogowanie. Tak, tak – 10 listopada, w wigilię Święta Niepodległości, stuknął roczek od podjęcia przeze mnie działalności blogerskiej. Co więcej, mojego blogowania nie byłoby bez dwóch czynników: Święta Odzyskania Niepodległości oraz… „Gazety Wyborczej” (tak!). To artykuł prof. Andrzeja Romanowskiego w zeszłorocznej „GW” („Nie lubię 11 Listopada”), stał się dla mnie swoistą masą krytyczną, po przekroczeniu której poczułem, że muszę „coś zrobić”, na ten przykład - publicznie się wypowiedzieć. Prof. Romanowski raczył był stwierdzić wówczas, ni mniej, ni więcej, iż „Święto Niepodległości z prezydentem Lechem Kaczyńskim to na pewno nie jest moje święto”, czym dał wyraz mentalności charakterystycznej dla wczesnośredniowiecznych „państw związków osobowych”. Całość tekstu „przedrukowuję” w Post Scriptum 2. Odnoszę dziwne wrażenie, że nie stracił na aktualności. Podobny rys mentalny cechuje wciąż przedstawicieli szeroko rozumianego „Salonu”.

Początki.

Najpierw chciałem założyć bloga na Salonie 24, który od pewnego czasu czytywałem, ale czy to z powodu technicznych perturbacji portalu, czy też raczej mojej informatycznej indolencji, za cholerę nie mogłem dojść jak tam publikuje się notki. Zacząłem więc sprawdzać inne „prawoskrętne” blogowiska i tak jakoś – od linku do linku - trafiłem na „Niepoprawnych”. Swój tekst wkleiłem w charakterze komentarza do czyjegoś wpisu (przepraszam, nie pamiętam już czyjego) i wtedy zostałem zauważony przez Gawriona, który z miejsca zaproponował mi rangę blogera. Był to najszczęśliwszy zbieg okoliczności, jaki mógł się przytrafić.

Początki były trudne. Nie miałem bladego pojęcia o technikaliach (zresztą, do tej pory jest to moja pięta achillesowa). Nie wiedziałem jak formatować teksty, jak wklejać ilustracje, jak korzystać z edytora, jak publikować, o co chodzi z tagowaniem… słowem – ciemna masa. W efekcie, często – gęsto „rozwalałem” stronę główną, zaś produkty finalne bywały dalekie od moich zamierzeń.

Podziękowania.

Na szczęście, czuwała Administracja, która z anielską cierpliwością poprawiała moje ignoranckie wyczyny, wklejając ilustracje, formatując teksty (bez ingerencji w treść), oraz – promując moją pisaninę na Stronie Głównej. Wszystkim chciałbym złożyć serdeczne podziękowania i głębokie ukłony – po staropolsku, w pas. (Nie wymieniam z „nicków”, by kogoś przypadkiem nie pominąć – zainteresowani wiedzą). Obecnie, „Niepoprawni” są dla mnie niezastąpioną przestrzenią wymiany myśli, poglądów, opinii (często ostrej wymiany… ;)), ale pozbawionej internetowej zmory – trollingu. Za stworzenie tej przestrzeni – serdeczne dzięki.

Podziękowania chciałbym złożyć także współblogerom – zarówno tym, którzy komplementowali moje teksty, jak i polemistom. Polemiki bywają bowiem inspirujące – gdyby nie spór z Krzysztofem J. Wojtasem, pewnie nigdy nie napisałbym cyklu o Antycywilizacji Postępu. Inspirujące były też teksty innych Autorów (np. pozwalałem sobie na swoiste kontynuacje wpisów Łażącego Łazarza, czy Chłodnego Żółwia). Z kolei „doszkalające” wpisy Wójcickiego otworzyły mi oczy na wiele aspektów Internetu. A jeszcze Panie - Katarzyna, Kryska, poetycka Akiko… Dobra, kończę z „nickowaniem”, bo nie wymienieni się obrażą…;).

Niezapomnianym przeżyciem był dla mnie tegoroczny zlot „Niepoprawnych”, gdzie miałem możliwość poznać osobiście ludzi znanych mi do tej pory jedynie „wirtualnie”. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie nas jeszcze więcej.

Zgrzeszyłbym, gdybym zapomniał w tej notce o Marku D. i projekcie blogerskiego radia (Niepoprawne Radio.pl), która to inicjatywa wykluła się właśnie w tym gronie i gdzie po dziś dzień odczytuję swe teksty. Uważałem i uważam nadal, że portal i radio to nawzajem uzupełniające się inicjatywy. W jedności siła.

Chwila wynurzeń.

Czy blogowanie stało się jakąś cezurą w moim życiu? Po części tak. Po pierwsze, poczułem, że nie jestem jedynym oszołomem w stadzie lemingów. Po drugie, blogowanie wymusza pewną regularność nie pozwalającą zardzewieć pióru i zwojom mózgowym. Wyrywa z intelektualnego marazmu. Jest batem na własne, umysłowe lenistwo. Po trzecie, blogosfera ma szansę stać się siłą opiniotwórczą, odkłamującą polityczno – medialną rzeczywistość. Dokładam do tego zbożnego dzieła, w miarę możności, skromną cegiełkę. Po czwarte wreszcie – przebywanie w gronie zacnych osób, mówiąc językiem biskupim - „ubogaca”. Jest wartością samą w sobie.

Zakończenie.


Podsumowując, na dzień dzisiejszy, opublikowałem 108 notek (nie licząc obecnej) – od „poważnych” analiz po satyrę, co daje średnio 1 notkę na 3 dni. Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać to tempo (a czasem się nie chce, oj nie chce…).

No, to już kończę te przydługie celebracje. Tuszę, iż „przebloguję” również kolejny rok, i że nie zbraknie mi po temu ni sił, ni ochoty… ;)

Z serdeczną dedykacją dla wszystkich „Niepoprawnych”.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

P.S. 1. Wpis ten dedykuję również Budyniowi na okoliczność pisanego przezeń doktoratu o polskiej blogosferze. A nuż, do czegoś się przyda. Powodzenia!

PS. 2.
A oto mój ubiegłoroczny tekst, od którego się zaczęło:

www.niepoprawni.pl/blog/287/patriotyzm-wczesnego-sredniowiecza

Patriotyzm wczesnego średniowiecza.

We wczesnych wiekach średnich, gdy granice praktycznie nie istniały, lub były co najmniej bardzo płynne - ba, gdy nie było jeszcze państw we współczesnym rozumieniu tego pojęcia, funkcjonowało coś, co część współczesnych historyków określa mianem „państwa związków osobowych”.

Był zatem władca i ludzie uznający jego zwierzchnictwo – władztwo sięgało tam, gdzie żyli poddani akceptujący danego suwerena. Twór ów wywodził się ze struktur plemiennych, lecz szedł o krok dalej – wspólny język, kultura, tradycja, a już najmniej terytorium, pełniły jedynie funkcje dopełniające w stosunku do wierności wobec, powiedzmy, „proto – monarchy”. Czyli – już nie plemię, ale jeszcze nie naród i państwo – ot, coś pomiędzy.

Dlaczego o tym truję? Otóż, okazuje się, że mentalność charakterystyczna dla wspomnianego okresu w europejskiej historii rozkwita bujnie wśród naszych opiniotwórczych „elit”, czemu dał ostatnio wyraz na łamach, a jakże, „Wyborczej” prof. Andrzej Romanowski w artykule „Nie lubię 11 Listopada”. W tekście tym wprawdzie o wspomnianej dacie jest stosunkowo niewiele, za to bardzo dużo o prezydencie Kaczyńskim, którego pan profesor najwyraźniej nie lubi. Daje więc wyraz zniesmaczeniu faktem, że prezydent z okazji święta objeżdża Polskę, podkpiwa z uproszczonej wersji historii, która jakoby przy okazji objazdu jest prezentowana, lansując zaś tezę o analogicznych początkach II i III Rzeczypospolitej i przyjmując ją z miejsca za pewnik, gładko wybiela Jaruzelskiego, Mazowieckiego i III RP odmawiając przy okazji prezydentowi – krytykowi III RP - prawa do obchodzenia rocznicy odzyskania niepodległości (!). Całość wieńczy spiżowe zdanie: „Święto Niepodległości z prezydentem Lechem Kaczyńskim to na pewno nie jest moje święto”.

Trudno o przykład gorszego popaprania.

Otóż, wg Pana Profesora święta państwowe powinno się obchodzić w zależności od tego, czy głową państwa jest polityk miły naszemu sercu, czy też nie. Jest to sposób myślenia żywcem wyjęty ze wspomnianego na wstępie państwa związków osobowych, gdzie nadrzędnym kryterium „patriotyzmu” była lojalność wobec władcy (rozumianego jako swoisty „nośnik państwowości”). Furda wspólna historia, tradycja, język, kultura, odzyskane po latach walk i starań terytorium – nie ten prezydent! Będzie inny, to łaskawie uznam Święto Niepodległości za swoje. Całą argumentację p. Romanowskiego można streścić w jednym zdaniu – nie obchodzę, bo mi się prezydent nie podoba. Autorowi najwyraźniej nie mieści się w głowie, że Jedenasty Listopada pozostaje Jedenastym Listopada niezależnie od tego, czy na czele państwa stoi gensek, Wałek, discopolowy moczymorda, Kaczor, czy pan Piekłasiewicz z Psiej Wólki. Ot, umysł nie osiągnął dostatecznego poziomu wyrafinowania – z plemienia wprawdzie wyszedł, lecz do koncepcji Państwa z narodem jako suwerenem jeszcze nie doszedł. Pomyślmy chwilę – czy komukolwiek z Was przyszłoby do głowy wypiąć się na Rocznicę, nawet gdyby najwyższy urząd zajął, dajmy na to, osobnik znany jako Chyży Rój?

Kończąc, pragnąłbym wyrazić nadzieję, że pan Romanowski pozostanie przynajmniej konsekwentny w swoich poglądach – skoro za obecnej kadencji prezydenckiej Święto Niepodległości mu nie leży, to jak rozumiem, w najbliższy wtorek zrezygnuje z dnia wolnego i stawi się w pracy …

Gadający Grzyb

poniedziałek, 9 listopada 2009

Talibowie laicyzmu.


Irracjonalni racjonaliści w natarciu.

Po tekście „Irracjonalni racjonaliści”, opisującym reakcję Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów na domniemany cud w Sokółce, spotkałem się z zarzutami, że na takie błahostki szkoda pióra. Szczerze mówiąc, sam się zastanawiałem, czy nie demonizuję zjawiska na zasadzie „z igły widły”. Jednak, nie. Na stronach „Rzepy” znalazłem tekst Marka Magierowskiego p.t. „Plan wojny z Bogiem”, który pokazuje jak radzą sobie włoscy odpowiednicy naszych racjonalistycznych „braci w rozumie”.

I. „Racjonalizm” po włosku.


Od razu powiem, iż włoski Związek Ateistów, Agnostyków i Racjonalistów (UAAR) znajduje się obecnie na o wiele bardziej zaawansowanym poziomie, niż raczkujący i dopiero próbujący rozpychać się na publicznej niwie łokciami, nasi „racjonaliści”. Obie organizacje jednak łączy gigantyczny tupet. Oto co ciekawsze postulaty oraz inicjatywy UAAR (za „Rzepą” i portalem „Racjonalista.pl”):

- co roku, w lutym organizują Tydzień Antykonkordatowy („debaty i seminaria na temat świeckości państwa, feminizmu, wolności seksualnej”);

- przyznaje własną nagrodę na festiwalu filmowym w Wenecji, tzw. Premio Brian – za „dzieło filmowe wspierające wartości laickie, prawa człowieka, swobodę wyznania etc”;

- rok temu Związek przeprowadził akcję nawołującą Włochów do apostazji i zamieścił na swej stronie instrukcję, jak wystąpić z Kościoła Katolickiego;

Powyższe działania są jeszcze w miarę niewinne i mieszczą się w ramach prawa do głoszenia swych poglądów. Ale waleczni Włosi na tym nie poprzestają. Dalsze źródła racjonalistycznych cierpień, to bowiem, m.in.:

- uczestnictwo duchownych katolickich w uroczystościach państwowych („We Włoszech obowiązuje dekret premiera z 14 kwietnia 2006 r., wedle którego jesteśmy zmuszeni do oglądania hierarchów kościelnych na honorowych miejscach, siedzących przed obiektywami fotoreporterów i kamer telewizyjnych”.);

- przekaźniki katolickiego Radia Maria (tak! We Włoszech też jest takie radio!), emitujące szkodliwe ponoć fale elektromagnetyczne, nazywane „elektrosmogiem”. Jak mniemam, fale świeckich rozgłośni nie szkodzą…

- kalendarz świąt (większość świąt państwowych powiązana jest ze świętami religijnymi);

- krzyże i kapliczki w górach („Ktoś, kto nie jest katolikiem, ale kocha góry, przeżywa prawdziwe katusze”). Krzyże i kapliczki bowiem są „często o ogromnych rozmiarach i widoczne już z odległości kilku kilometrów”.

- inscenizacje scen biblijnych we włoskiej telewizji publicznej;

- odgłosy kościelnych dzwonów, określane przez racjonalistów mianem „zanieczyszczeń akustycznych”. Ciekawe, co np. ze „świeckimi” odgłosami plenerowych koncertów rockowych…

Krótko mówiąc, racjonalistom przeszkadza każda forma obecności religii w przestrzeni publicznej. Walka z krzyżami w szkołach, to zaledwie początek. Do tego, oczywiście, dochodzi tradycyjny lewacki zestaw ideologiczno – światopoglądowy: aborcja, ułatwienia rozwodów, małżeństwa homoseksualne, eutanazja itd.

Jak widać, Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów, składając do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie w sprawie ew. cudu w Sokółce korzystało ze sprawdzonych wzorców…

II. Laiccy talibowie.

Na powyższych przykładach widać jak na dłoni, iż „racjonalistom” ani w głowach dążenie do jakiegokolwiek światopoglądowego równouprawnienia. Tolerancję mają w dokładnie takim samym poważaniu, jak bolszewicy dobro chłopa i robotnika. Racjonaliści pragną po prostu laickiego zamordyzmu i całkowitego wyrugowania chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej. Marzą o świecie w którym to oni pełnili by niepodzielnie rząd dusz i umysłów. Skrajna ciasnota i dogmatyzm poglądów w pełni predestynują opisywanych „racjonalnych agnostyków” do roli świeckich talibów.

Wracając na chwilę do casusu Sokółki. Jeżeli ktoś miał wątpliwości, że Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów nie kieruje się chęcią ustalenia prawdy materialnej i zobiektywizowanymi przesłankami, a jeno patologiczną, sekciarską nienawiścią do Kościoła, połączoną z małpią złośliwością, to opisywane wyżej postulaty ich włoskich „kolegów po fachu” stanowią, per analogiam, znakomity dowód rzeczywistych intencji i celów.

Wojujący ateiści będą starali się powtórzyć drogę organizacji gejowskich (pisałem o tym w poprzednim tekście, zwraca też na to uwagę Magierowski). Dlatego należy zawczasu bić na alarm i ostrzegać. To co dziś może nam się wydawać marginalnym kuriozum postulowanym przez grupkę krzykliwych fanatyków, jutro może się stać obowiązującym prawem, rugującym cywilizacyjne podglebie z publicznej przestrzeni. Bojownicy Antycywilizacji Postępu są bardzo biegli w przekuwaniu swych intelektualnych dewiacji na literę prawa stanowionego, które następnie narzucane jest ogółowi pod płaszczykiem demokratycznych procedur. Postępowy zamordyzm, mimo iż ubrany w pięknie brzmiące hasełka, wcale nie musi być, co do swej istoty, bardziej „aksamitny”, czy wyrozumiały, niż muzułmańskie tyranie. Świeccy talibowie mają bowiem to do siebie, iż swe laickie dogmaty traktują równie serio, co ich muzułmańscy odpowiednicy i są im równie fanatycznie oddani. W imię wyznawanej ideologii prowadzą permanentny, antykatolicki jihad.

Zakończenie.

Ostatniej niedzieli, 8 listopada, obchodziliśmy Dzień Solidarności z Kościołem Prześladowanym. 150 – 170 tys. ludzi ginie co roku za wiarę chrześcijańską. Ok. 200 mln. chrześcijan cierpi prześladowania, zaś 350 milionów doświadcza różnych form dyskryminacji. Jeżeli będziemy poczynania takich grupek, jak omawiani tu racjonaliści zbywać beztroskim wzruszeniem ramion, ani się obejrzymy, jak dołączymy do owych milionów. I to wraz z całą, niegdyś chrześcijańską, Europą.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Linki:

www.niepoprawni.pl/blog/287/irracjonalni-racjonalisci

www.rp.pl/artykul/388878_Plan_wojny__z_Bogiem.html

www.racjonalista.pl/kk.php/s,5039