niedziela, 27 lipca 2014

Bezpieka chce kasy

Służby specjalne postanowiły zagrać tragedią malezyjskiego boeinga, by zrobić skok na kasę.

I. Ruskie atakują!

Szefowie naszych licznie rozmnożonych służb specjalnych (Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencja Wywiadu, Służba Wywiadu Wojskowego, Służba Kontrwywiadu Wojskowego) pojawili się 23.07.2014 na posiedzeniu sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych, by molestować posłów o zwiększenie budżetów swych instytucji. Aby wypaść bardziej przekonująco podnosili w dość alarmującym tonie, że w związku z wojną na Ukrainie rosyjskie spec-służby zintensyfikowały swą aktywność na terenie Polski, a oni, biedaczyska, ze względu na ogólną mizerię sił i środków nie mają jak temu przeciwdziałać.

Wedle przedstawionych sejmowej komisji informacji rosyjska agentura ma interesować się głównie procesem modernizacji naszej armii, sektorem energetycznym, prócz tego towarzysze czekiści monitorują polskie media i internet oraz prowadzą zmasowaną akcję propagandową i dezinformacyjną. Słowem, działają we wszystkich newralgicznych obszarach polskiego państwa, zaś nasi dzielni bezpieczniacy mogą co najwyżej się temu przyglądać i robić notatki. Na więcej nie ma funduszy.

II. Służbowa degrengolada

Proszę tylko spojrzeć jak nachalne są te k...y i zuchwałe. Polska jest rekordzistą Europy jeśli chodzi o podsłuchy i generalnie – inwigilację własnych obywateli. Do zakładania podsłuchów uprawnionych jest bodaj dziesięć spec-służb i wszystkie obficie z tego prawa korzystają. Przypuszczam, że działalność „seryjnego samobójcy” również plasuje nas w ścisłej czołówce. Natomiast aktywność wywiadowcza i kontrwywiadowcza, oraz szeroko rozumiana ochrona struktur państwa wygląda tak, że elita tegoż państwa z prezydentem na czele ginie w niewyjaśnionych okolicznościach podczas wizyty we wrogim nam kraju przy kompletnej bierności (o ile tylko bierności) odpowiedzialnych za bezpieczeństwo organów, czołowi polscy dygnitarze są hurtowo nagrywani w restauracjach, że już nie wspomnę o kompromitacji, kiedy to o przetargu na prace budowlane w „ściśle tajnej” Morskiej Jednostce Działań Specjalnych – Formoza można sobie było przeczytać na rządowych stronach w internecie, wraz z lokalizacją i szczegółowymi planami budynków. Inny przykład – SKW na swoich stronach zamieściła ogłoszenie o przetargu na wywóz śmieci, dostawę prądu i ochronę swych „ściśle tajnych” obiektów wraz z dokładnymi adresami owych „tajnych” budynków.

Dodajmy do tego, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego w 2010 roku, po tragedii smoleńskiej, na polecenie gen. Noska nawiązała współpracę z rosyjską FSB, nie informując o tym ani MON, ani MSW. Współpracę tę ze swej strony „zalegalizował” Putin w roku 2013. Co charakterystyczne, na posiedzeniu spec-komisji wiceszef SKW nie potrafił odpowiedzieć na pytanie posła Marka Opioły (PiS), czy kolaboracja z FSB została zamrożona czy zerwana. Czyli z jednej strony przedstawiciele służb straszą nas rozpanoszoną ruską agenturą, z drugiej natomiast przynajmniej jedna z nich najprawdopodobniej wciąż z centralą tejże agentury współpracuje! A żeby było jeszcze zabawniej, to nie dalej jak w maju 2014 ta sama sejmowa komisja pozytywnie oceniła współpracę Służby Kontrwywiadu Wojskowego ze służbami zagranicznymi – w tym z FSB (cyt. „Zdaniem Komisji, na podstawie posiadanej przez nią wiedzy, współpraca Służby Kontrwywiadu Wojskowego, na wzór współpracy krajów NATO ze służbami specjalnymi innych krajów, w tym Federacji Rosyjskiej, jest zgodna z polskim prawem i polską racją stanu”).

Trudno o wyraźniejszy dowód degrengolady. Wychodzi na to, że na inwigilację własnego społeczeństwa, na skrytobójcze mordy niewygodnych ludzi, na współpracę z ruskimi czekistami z FSB i medialne operacje na mózgach Polaków kasa w służbach jest. Natomiast na to, co powinno być pierwszoplanowym zadaniem tych wszystkich ABW, AW, SWW, SKW i ile tam ich jeszcze matka narodziła – jakoś pieniędzy zabrakło i dlatego koniecznie trzeba przyznać bezpieczniakom ekstra fundusze, bo będzie Finis Poloniae.

III. Skok na kasę w cieniu boeinga

I teraz przyłażą te bezpieczniackie mendy z rękami wyciągniętymi po kasę. Powtórzę: nachalne są te k...y i zuchwałe. Zwrócę przy tym uwagę, że stało się to zaraz po zestrzeleniu malezyjskiego boeinga przez rosyjskich terrorystów. Innymi słowy, bezpieka licząc na efekt powszechnego wstrząsu po zamachu postanowiła zagrać tragedią boeinga, by wydębić więcej pieniędzy. Nagle się obudzili, że Polska jest infiltrowana przez rosyjską agenturę. Co robili do tej pory? Ilu agentów zdemaskowali? Co z defraudacją funduszu operacyjnego w ABW? Co ze sprawą inwestowania przez Agencję Wywiadu w Amber Gold?

Przypomnijmy ponadto, iż dotąd każdy, kto mówił o rosyjskiej agenturze, wskazując chociażby na sprawę kontraktów gazowych czy groźbę przejęcia Azotów wraz z technologią grafenu, smoleńskie dezinformacje, powiązania naszych polityków itd. był „oszołomem”, a teraz proszę – jak dramatycznie nowy etap nastąpił. A co z agenturą niemiecką? Pozostałych krajów? Nie działa, czy też to właśnie od agentury innych „wielkich braci” przyszedł rozkaz by łapać agentów rosyjskich, bo mocodawcy nad naszymi głowami pożarli się akurat o Ukrainę? Jeśli tak, to niech sami zasponsorują wysługującą się wszystkim dookoła nominalnie „polską” bezpiekę i pilnują, by tej kasy nie rozkradziono.

Zresztą, skoro już mówimy o pieniądzach. Za uprzejmość na rzecz CIA, czyli udostępnienie kawałka polskiego terytorium w charakterze mini-Guantanamo nasza bezpieka zainkasowała 15 mln baksów. Z jednej strony, pokazuje to jak nisko się cenimy, z drugiej – może warto by poszukać tej kasy, lub przynajmniej ustalić co się z nią stało. Tak się bowiem składa, że Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu nakazał naszemu państwu wypłatę odszkodowań w wysokości odpowiednio 100 i 130 tys. euro na rzecz islamskich terrorystów An-Nasziriego (z Jemenu) i Husajna Abu Zubajdy (z Palestyny) za tortury, jakim mieli zostać poddani w Starych Kiejkutach. Jak raz ta kasa teraz by się przydała, bo domyślam się, że mamy do czynienie dopiero z początkiem podobnych orzeczeń. Byłoby więc przynajmniej z czego spłacać zasądzane kary – no chyba, że ten napiwek od naszego „strategicznego sojusznika” został już dawno „sprywatyzowany” i nawet kurz po nim w bezpieczniackich sejfach nie pozostał. W końcu, co to jest 15 mln dolarów dla naszych wiecznie wygłodniałych towarzyszy z bezpieczeństwa? Ot, na waciki...

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

czwartek, 24 lipca 2014

Łapy precz od Niezłomnych

Żołnierze Wyklęci zostali zaaresztowani po raz drugi – tym razem już po śmierci.

I. Aresztowani po raz drugi

Okazuje się, że Żołnierze Niezłomni po ponad półwieczu wciąż budzą strach u swych oprawców oraz ich współczesnych następców, popleczników i potomstwa znanego jako „resortowe dzieci”. Jak dojmujący jest to lęk, ile trupów skrywa się wciąż w ubeckich szafach, świadczą ostatnie wydarzenia wokół prac ekshumacyjnych realizowanych przez zespół prof. Krzysztofa Szwagrzyka – najpierw na powązkowskiej „Łączce”, a ostatnio na cmentarzu przy ulicy Wałbrzyskiej na warszawskim Służewie. Przypomnijmy, iż 10 lipca, już po ukończeniu prac porządkowych, na teren ekshumacji wkroczyła na polecenie prokuratury policja. Wylegitymowano obecnych tam pracowników z prof. Szwagrzykiem włącznie i zaczęto przesłuchania na okoliczność śledztwa w sprawie... nieumyślnego spowodowania śmierci czterech niezidentyfikowanych osób. Jak się okazało, takie zawiadomienie złożył do prokuratury powszechnej prokurator Dariusz Gabriel, dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu – czyli pionu śledczego IPN-u. W efekcie, „zaaresztowano” cztery trumienki ze szczątkami tych ofiar, które udało się wydobyć w komplecie (w dostępie do pozostałych przeszkodą są istniejące tam groby – przeważnie „partyjno-służbowe”).

Spójrzmy. Pion IPN-u powołany właśnie do prowadzenia śledztw w takich sprawach jak ubeckie doły śmierci, uznaje się z niewiadomych przyczyn za niekompetentny i przekazuje sprawę prokuraturze powszechnej. Czyni to po tym, jak prof. Szwagrzyk – działając przecież z ramienia IPN w jednym ze sztandarowych projektów śledczych i badawczych - sam poinformował pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej o znaleziskach. Według słów prezesa Fundacji „Łączka”, Tadeusza Płużańskiego, pretekstem był brak przestrzelin po kulach w odkopanych czaszkach, co rzekomo miało sugerować śmierć z niewiadomych przyczyn i tym samym poddawało w wątpliwość, czy mamy do czynienia z ofiarami komunistycznego aparatu przemocy. Tymczasem każdy kto choć otarł się o zagadnienia związane z komunistycznym terrorem wie, iż ofiary mordowano w różny sposób – oprócz rozstrzeliwania stosowano wieszanie, ponadto część więźniów ginęła na skutek tortur i nieludzkich warunków panujących w kazamatach UB i Informacji Wojskowej. Pretekst jednak okazał się wystarczający, by wstrzymać prace i zarekwirować kości bohaterów. W ten oto sposób Żołnierze Wyklęci zostali zaaresztowani po raz drugi – tym razem już po śmierci.

II. Urzędniczy sabotaż

Warto w tym miejscu przypomnieć, że to nie pierwsze urzędniczo-policyjne szykany mające utrudnić, lub zgoła uniemożliwić prace nad odnalezieniem i identyfikacją polskich bohaterów, najpierw bowiem wstrzymano trzeci etap prac przy Kwaterze „Ł”. Tutaj z kolei natknięto się na dziwny paraliż decyzyjny w sprawie przeniesienia grobów „zasłużonych towarzyszy” pod którymi spoczywają zamordowani przez tychże towarzyszy żołnierze polskiego podziemia. Doszło do takiej paranoi, że odpowiednie czynniki uzależniły przeniesienie mogił od... zgody rodzin. Jak łatwo sobie wyobrazić, resortowe rodziny z całym ideologicznym bagażem odziedziczonym po ubeckich przodkach nigdy takiej zgody nie wydadzą. Tymczasem wystarczyłoby, gdyby IPN objął prokuratorskim śledztwem teren „Łączki”, by zgoda rodzin na przeniesienie grobów nie była konieczna. O zgodzie rodzin mówił zarówno przedstawiciel prezydent Warszawy, jak i członek Rady IPN prof. Andrzej Friszke. Ten ostatni w wypowiedzi dla TVN a propos Służewia posunął się wręcz do stwierdzenia, że nie może być tak, że ktoś sobie wchodzi na cmentarz i „wykonuje jakieś wykopki”. Przypomnijmy, iż te „wykopki” prowadził oficjalny pełnomocnik Prezesa IPN ds. poszukiwań nieznanych miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego z lat 1944–1956 – bo takie jest formalne umocowanie prof. Szwagrzyka.

Obecnie trwają konsultacje prawne, podczas których przedstawiciele różnych zainteresowanych instytucji przedstawiają sprzeczne interpretacje. Trudno nie domniemywać, iż mamy do czynienia ze świadomym urzędniczym sabotażem, którego konsekwencją będzie wstrzymanie wszelkich prac badawczych nad „dołami śmierci”. Innym skutkiem sabotażu, prócz wstrzymania prac na „Łączce” i Służewie, jest odłożenie na „święty nigdy” budowy Panteonu Bohaterów Narodowych – już wiemy, że z pewnością nie powstanie w tym roku. Warto dodać, że jeszcze przed nalotem policji urzędnicy systematycznie nachodzili zespół prof. Szwagrzyka indagując go w kwestii różnych formalności związanych z pracami badawczymi. Ponieważ uchybień nie udało się stwierdzić, przekazano sprawę prokuraturze ogólnej, która – podkreślmy - nie posiada żadnych doświadczeń w tego typu działalności.

III. Wojna symboliczna

Możemy się tylko domyślać jakie musiały pójść naciski, jakie telefony i dyspozycje by prezes IPN, pan Łukasz Kamiński, który do niedawna chwalił się wszem i wobec działalnością prof. Szwagrzyka zdecydował się na tak haniebną rejteradę. Okazuje się, że w ponoć „wolnej Polsce” polscy niezłomni bohaterowie wciąż postrzegani są przez miejscowe elity jako zagrożenie, a resortowe dzieci dysponują zakulisowymi wpływami zdolnymi do sparaliżowania działań mających na celu należyte uhonorowanie najlepszych polskich synów i córek. Ta batalia o pamięć zbiorową i przywrócenie należytych proporcji między katem i ofiarą wciąż stanowi dla establishmentu III RP jeden z głównych frontów walki z własnym narodem. Mit Żołnierzy Niezłomnych budzi bowiem strach przed narodzinami masowej legendy spajającej społeczeństwo. To wojna symboliczna – a jak ona jest istotna, pokazuje chociażby Rosja histerycznie reagując na próby likwidacji sowieckich pomników. Jak widać, elity III RP podzielają ten punkt widzenia.

Kończąc, przypomnę słowa Roberta Radwańskiego, który stwierdził kiedyś, że dziś trzecie pokolenie AK walczy z trzecim pokoleniem UB. Jak widać, diagnoza ta jest nie tylko prawdziwa i aktualna, ale owa walka przybiera coraz ostrzejsze formy.

Gadający Grzyb

(fot. Pch24.pl)

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 29 (21-27.07.2014)

 

sobota, 19 lipca 2014

Sprawa profesora Chazana, czyli Imperium kontratakuje

Wyrasta wokół nas swoisty medyczny Oświęcim, gdzie stada doktorów Mengele dokonują sztucznych zapłodnień i patrzą co z tego wyniknie.

I. Wycie kręgów piekielnych

Sprawa profesora Bogdana Chazana i jego dymisja z funkcji dyrektora szpitala Świętej Rodziny w Warszawie zaordynowana przez platformerską „katoliczkę” Hannę Gronkiewicz-Waltz jest kolejną odsłoną wojny cywilizacyjnej, której celem jest usankcjonowanie totalitarnego z ducha państwa hołdującego ideologii wojującego laicyzmu. Sygnalizowałem to już w tekście „Gramscizm stosowany” przy okazji „Golgota Picnic”, a teraz mamy ciąg dalszy tej wielowątkowej batalii. Warto tu przypomnieć wydarzenie, które w ostatnim czasie stało się medialno-politycznym podglebiem dla obecnej erupcji nienawiści wobec lekarzy dochowujących wierności nauczaniu Kościoła. Była to mianowicie „Deklaracja wiary lekarzy” autorstwa dr Wandy Półtawskiej ogłoszona na Jasnej Górze jako wotum dziękczynne za kanonizację Jana Pawła II. Dokument ten przypomina podstawowe prawdy doktryny katolickiej w kwestii ochrony życia ludzkiego, bioetyki, płciowości, tudzież relacji na linii prawo stanowione a sumienie i prawo Boże.

Jak pamiętamy, „Deklaracja...” podpisana przez około trzy tysiące przedstawicieli zawodów medycznych wywołała opętańcze wycie we wszystkich kręgach piekieł – z „Gazetą Wyborczą” i stadem samozwańczych autorytetów medialnych na czele. Oburzeniem zaniósł się niezastąpiony w takich razach prof. Jan Hartman, który odkąd został prominentnym członkiem loży B'nai B'rith jakoś dziwnie zhardział i co rusz poucza ludność autochtoniczną na okoliczność wymagań stawianych jej przez nieubłagany Postęp. Słowem, wszystko odbyło się tak jak przed dwoma tysiącami lat przewidział św. Paweł Apostoł pisząc w I Liście do Koryntian: „my głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan”.

II. Moralność profesora Hartmana

Rozpoczęło się polowanie z nagonką w ramach której prof. Hartman zażądał pozbawienia sygnatariuszy „Deklaracji wiary lekarzy” prawa do wykonywania zawodu, sam zaś wypichcił własną „Deklarację obywatelską” gdzie sformułował pogląd o wyższości prawa stanowionego nad sumieniem i wprost odmówił „funkcjonariuszom publicznym i innym osobom wykonującym zawody zaufania publicznego” prawa do sprzeciwu wobec norm sankcjonowanych przez państwo. W tym ujęciu działalność zawodowa wypełniana jest „treścią moralną” poprzez wierność przepisom prawa, które tę działalność regulują, zaś w przypadku konfliktu „litery przepisu” z indywidualnymi „przekonaniami moralnymi” orzekać ma zwierzchność lub odpowiedni organ, koniec kropka.

Powyższe stanowisko, wymagające schowania do kieszeni klauzuli sumienia, jest o tyle niebezpieczne, gdyż wypływa z doktryny pozytywizmu prawniczego i to w jego skrajnie dogmatycznej formie, mówiącej iż prawo funkcjonuje niezależnie od norm moralnych, które nie mogą mieć wpływu na jego obowiązywanie. W systemie takim nie ma miejsca np. na obywatelskie nieposłuszeństwo i dlatego też stanowił on podstawę funkcjonowania systemów totalitarnych z komunizmem i narodowym socjalizmem na czele. Profesor Hartman i jemu podobni postulują zatem coś w rodzaju laickiego totalitaryzmu w niby-demokratycznym kostiumie, jednak aby ich wizja mogła się urzeczywistnić należy wpierw spacyfikować konkurencyjny system normatywny, czyli w przypadku Polski – normy moralne przypomniane chociażby w „Deklaracji wiary lekarzy”.

I w tym właśnie kontekście rozpatrywać należy sprawę prof. Chazana. Z punktu widzenia sił antycywilizacji Postępu należało znaleźć i nagłośnić odpowiednio drastyczny przypadek, który posłużyłby za taran rozbijający znienawidzoną klauzulę sumienia. Profesor Chazan stał się więc kozłem ofiarnym, którego los ma ustawić do pionu „katolicki taliban”. Nawiązując do terminologii „Gwiezdnych Wojen” mamy do czynienia z kontratakiem Imperium mającym zdusić katolicką rebelię w przestrzeni publicznej.

III. Medyczny Oświęcim

Jak zwykle przy takich okazjach podniosły się głosy, że jest to temat zastępczy, podrzucony w celu odwrócenia uwagi od ostatnich kompromitacji Platformy i rządu Tuska, degrengolady państwa oraz rosnących szans PiS-u na przejęcie władzy. Owszem, nie wątpię, że podporządkowane PO organy państwa weszły w ten konflikt licząc właśnie na efekt „przykrycia” niewygodnych kwestii politycznych i zagospodarowania publicznej uwagi. Przypomnijmy sobie jednak, że dokładnie tymi samymi argumentami raczono nas w latach 90-tych, gdy toczyła się społeczna dyskusja na temat dopuszczalności aborcji. To właśnie ona walnie przyczyniła się do zmiany masowych postaw względem prawa do życia w fazie prenatalnej i postrzegania „płodu” jako istoty ludzkiej – wcześniej w powszechnym odbiorze „skrobanka” uchodziła wręcz za formę antykoncepcji.

Obecnie natomiast stoimy w obliczu nowych zagrożeń spowodowanych przez ofensywę przemysłu biotechnologicznego. Przemilczanie faktu, że zdeformowane dziecko uratowane przez prof. Chazana jest efektem zapłodnienia in vitro jest wielce znamienne. Gdyby do opinii publicznej dotarły informacje, że metoda in vitro niesie ze sobą tego typu niebezpieczeństwa naraziłoby to na szwank biznes za którym stoją gigantyczne pieniądze. Podobnie, gdyby do ludzi dotarło, że in vitro nie jest żadną formą „leczenia bezpłodności”, tylko sprowadza kobietę do roli inkubatora, który po wszczepieniu mu zarodka pozostaje sam w sobie równie bezpłodny jak był do tej pory. Innymi słowy, wyrasta wokół nas swoisty medyczny Oświęcim, gdzie stada doktorów Mengele dokonują sztucznych zapłodnień i patrzą co z tego wyniknie. Urodzi się dziecko – dobrze, pojawią się problemy – skrobiemy i do pieca. Zwróćmy uwagę, że tego typu podejście było zgodne z prawem III Rzeszy i taka też była linia obrony hitlerowskich zbrodniarzy, co dedykuję profesorowi Hartmanowi i całej reszcie oświeconych jajogłowych, którzy chcieli by wyskrobać z człowieka duszę i wszczepić na to miejsce prawniczy zegarek.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:
http://blog-n-roll.pl/pl/pe%C5%82nomocnik-lucyfera-na-polsk%C4%99#.U8q2m0Dd7uA=

http://blog-n-roll.pl/pl/zgorszenie-dla-%C5%BCyd%C3%B3w-i-g%C5%82upstwo-dla-pogan#.U8FYeUDd7uB

http://niepoprawni.pl/blog/287/czarne-oceany-prof-hartmana

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa'' nr 28 (14.07-20.07.2014)

niedziela, 13 lipca 2014

Pełnomocnik Lucyfera na Polskę

By wizja prof. Hartmana zatriumfowała, należy wyrugować konkurencyjne systemy normatywne - z Dekalogiem na czele.

I. Zemsta Jasnogrodu

Nagonka na profesora Bogdana Chazana nie jest, jak próbują to przedstawiać niektórzy komentatorzy, zabiegiem socjotechnicznym Platformy mającym odwrócić uwagę publiki od problemów rządu Tuska i afery taśmowej. Owszem, PO się do polowania ochoczo podłączyła, wykorzystując do tego celu państwowe instytucje i licząc właśnie na efekt „tematu zastępczego”, jednak źródło tkwi moim zdaniem gdzie indziej. Jest to mianowicie zemsta ideologicznego establishmentu III RP za „deklarację jasnogórską”. Ówże establishment jak wiemy od ćwierćwiecza trudzi się nad wykorzenieniem Polaków, którzy by stać się europejczykami mają „wyrzec się swej polskości”. Aby tak się stało, należy przede wszystkim zniszczyć, lub przynajmniej zmarginalizować wpływ Kościoła i głoszony przezeń system wartości.

Nic więc dziwnego, że ogłoszenie „Deklaracji wiary lekarzy” podpisanej przez ok. trzy tysiące przedstawicieli zawodów medycznych wywołało zbiorowe wycie demonów ulokowanych w piekielnych kręgach mediodajni i uniwersyteckich katedr. Szczególną wściekłością zareagował profesor Jan Hartman, co do którego żywię silne podejrzenie, iż jest osobistym pełnomocnikiem Lucyfera na Polskę. Imię „Lucyfer” oznacza bowiem „Niosący Światło” (łac. lux – światło, ferre – nieść) i profesor Hartman niosąc pochodnię nieubłaganego Postępu niestrudzenie indoktrynuje nas właśnie w takim demonicznym duchu. Zwrócę przy tym uwagę, że czyni to ze wzmożoną zajadłością od kiedy został prominentnym członkiem-założycielem loży B'nai B'rith Polin i jej wiceprzewodniczącym, zupełnie jakby z tego tytułu otrzymał jakieś nadzwyczajne plenipotencje.

II. Anty-deklaracja Hartmana

Ponieważ rzeczą diabelską jest parodiowanie, wykoślawianie i negowanie dzieła Bożego, toteż i profesor Hartman nie uchylił się od tego szatańskiego obowiązku. W odpowiedzi na „Deklarację wiary lekarzy” spłodził on mianowicie „Deklarację obywatelską” w której otwartym tekstem zanegował prawo lekarzy, funkcjonariuszy publicznych i pozostałych przedstawicieli zawodów zaufania publicznego do posiadania własnego sumienia. To znaczy, teoretycznie sumienie każdy może posiadać, czemu nie, jednak wyciąganie z faktu posiadania sumienia jakichkolwiek konsekwencji podczas pełnienia obowiązków zawodowych ma być surowo zakazane pod groźbą sankcji karnych. Innymi słowy, sumienie ma być systemowo łamane, czyli w praktyce – unieważnione. Oznacza to, jak łatwo zauważyć, aborcję sumienia a w efekcie – także duszy, co miłośnikom Oświecenia musi być szczególnie miłe. Jako że utrzymują oni, iż duszy nie posiadają, zatem grzechem przeciw postępowej doktrynie równości i sprawiedliwości byłoby, gdyby jedni ludzie byli posiadaczami duszy i sumienia, a inni – nie. Profesor Hartman postanowił więc ową nierówność zapobiegliwie zlikwidować, tak by nikt nie mógł dostąpić zbawienia i koniec końców wszyscy ludzie w braterskim uścisku trafili do tego samego piekielnego kotła.

W preambule do swej anty-deklaracji prof. Hartman pisze: „Sygnatariuszom osławionej „Deklaracji Jasnogórskiej” polecam wzięcie do lewej ręki swojej żałosnej fanatycznej elukubracji, rodem z czasów inkwizycji i stosów, a do prawej tego, co tu przedstawiam. Oto miara waszego zacofania i waszej zdrady wobec obywatelskiej powinności.” Dalej jest już tylko lepiej i weselej („Życie stało się lepsze, towarzysze, życie stało się weselsze”). Spójrzmy: „Konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej i wartości, na których opierają się zawarte w niej normy, jak również prawo RP i przepisy regulujące wykonywane przez nas zawody są podstawą naszej działalności zawodowej oraz etosu, który wypełnia tę działalność treścią moralną” - pisze w pierwszym punkcie nasz delegat piekieł. Radzę się dobrze wczytać w ten fragment oznacza on bowiem w tłumaczeniu z polskiego na nasze, że źródłem etosu a co za tym idzie – moralności („treść moralna”) są przepisy prawa – jakie by one nie były. Moralne jest to, co zgodne z prawem, cała reszta zaś to prywatne przekonania nie mające nic do rzeczy, albowiem potencjalni sygnatariusze w punkcie drugim deklarują, iż nie będą przedkładać „innych systemów normatywnych (np. prawa religijnego czy też prawa obcego państwa) ponad prawo polskie”. Punkt trzeci natomiast głosi, że „Jesteśmy świadomi faktu, że życie moralne społeczeństwa opiera się na publicznie obowiązujących normach, których wyrazem jest między innymi prawo, nie zaś na najsilniej nawet ugruntowanych przekonaniach jednostek”, dalej zaś jest o tym, że w przypadku konfliktu sumienia orzekać ma „zwierzchność” tudzież odpowiednie organy. Jak łatwo zauważyć, jeśli „zwierzchność” lub „organy” każą lekarzowi abortować dziecko, to lekarz ma schować mordę i sumienie w kubeł i ze śpiewem na ustach przystąpić do skrobanki. Potem jest jeszcze sporo rytualnych zaklęć o tolerancji, demokracji, równości, wolności i innych ślicznościach, jednak clou deklaracji zawarte jest właśnie w trzech pierwszych punktach, intentio legis zaś wyłożone mamy w cytowanym wyżej fragmencie preambuły.

III. Program cywilizacji śmierci

Co to oznacza? Otóż mamy dokument proklamujący rodzaj laickiego totalitaryzmu lekko tylko skryty za demokratycznymi pozorami, co zresztą przewidział papież Jan Paweł II mówiąc w proroczym natchnieniu, że „demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”. Profesor Hartman przedstawia nam zatem tekst programowy cywilizacji śmierci, której wyznawcy mają się wyrzec jednego z podstawowych darów Bożych, czyli wolnej woli, przedkładając nad nią posłuszeństwo wobec prawa stanowionego. Tego typu stanowisko wynika wprost z doktryny pozytywizmu prawniczego, głoszącej iż prawo funkcjonuje niezależnie od norm moralnych. Prawem jest to, co zostało uchwalone jako prawo, koniec kropka. Doktryna ta legła u podstaw dwudziestowiecznych systemów totalitarnych z narodowym socjalizmem i komunizmem na czele. Jak pamiętamy, hitlerowscy zbrodniarze przyjmowali linię obrony mówiącą, że jedynie stosowali się do obowiązującego prawa, względnie „tylko wykonywali rozkazy”. Rodzimi esbecy również twierdzą, że byli przecież legalnymi funkcjonariuszami legalnej państwowej służby. Dokładnie tego samego podejścia wymaga od nas profesor Hartman i wątpię, by jako filozof nie zdawał sobie z tego sprawy.

Jaką treścią ma zamiar nasz agent Lucyfera wypełnić projektowany Nowy Wspaniały Świat? Tu należy się odwołać do krążącego po sieci wywiadu, którego udzielił kiedyś Grzegorzowi Miecugowowi w programie „Inny punkt widzenia”. Oto cytaty:

„Jeśli człowiek może coś poddać regulacji i swojej władzy racjonalnej, to prędzej czy później tak się stanie. Będzie uważane za coś niemoralnego i niewłaściwego zdawać się na przypadek. W prokreacji prawdopodobnie ustali się etyczny standard, że prokreacja powinna być odpowiedzialna, a więc przebiegać pod kontrolą etyczną. (...) Nie ma żadnej oczywistości moralnej na rzecz przewagi moralnej którejkolwiek strony alternatywy: prokreacji całkowicie dowolnej, zdanej na przypadek i prokreacji ograniczonej i kierowanej. Nie ma tu żadnej oczywistej intuicji moralnej, że jedno jest lepsze od drugiego. Sądzę, że taka eugenika prewencyjna stanie się za jakiś czas standardem, a poza tym, ludzie mogąc wpływać na cechy swojego potomstwa, co najmniej na płeć, a pewnie na różne inne cechy, być może będą się na to decydować, chociaż może się to nam nie podobać.”

„To nam się wydaje próżne i paskudne, ale trzeba odróżnić swoje intuicje, czy jakieś odczucia, czy wrażenia od porządku przewidywania. Możemy przewidywać, że to przestanie być w wielu kręgach uważane za niewłaściwe, niestosowne, małoduszne, małostkowe i że ludzie się będą na to decydować, i że będzie przybywać ludzi udoskonalonych genetycznie. Nadal jeszcze ludzi. Może w przyszłości także istot, które będą bardziej zmanipulowane genetycznie, nie będą podpadały pod gatunek człowieka. Z tym też się musimy liczyć, w końcu gatunek ludzki istnieje niedługo”. (cytaty za redakcją Marzeny Nykiel)

***
Mamy więc założenia formalno-instytucjonalne, wyrażone w „Deklaracji obywatelskiej”, oraz treść, którą mają być wypełnione. Jednak, by wizja prof. Hartmana zatriumfowała, należy, zgodnie z totalniackim duchem, wyrugować konkurencyjne wobec państwa systemy normatywne, z Dekalogiem na czele. O to właśnie toczy się gra. Czy w świetle powyższego może zatem dziwić los profesora Chazana i retoryka oraz zestaw argumentacyjny które towarzyszą nagonce? Boże, chroń nas przed „państwem filozofów”...

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/zgorszenie-dla-%C5%BCyd%C3%B3w-i-g%C5%82upstwo-dla-pogan#.U8FYeUDd7uB

http://niepoprawni.pl/blog/287/czarne-oceany-prof-hartmana

 

Gramscizm stosowany

Dlatego tak zależy im na pacyfikacji „katoli”, na tym, by „mohery” siedziały cicho. I dlatego należy protestować.

I. Uciszyć „katoli”

Przy okazji awantur rozpętywanych wokół prób rozkołysania społecznych nastrojów za pomocą różnych prowokacji ubieranych na ogół w pozory sztuki, słyszymy często, by owe prowokacje przemilczać, nie nagłaśniać, nie przydawać im znaczenia publicznymi protestami. W mojej świadomości pierwsze tego typu społeczne spięcie zafunkcjonowało przy okazji wejścia na ekrany kin filmu „Ksiądz”. Zapewne mało kto pamięta tę szmirę z głębokich lat 90-tych, wyjaśnię więc, że chodziło w niej o księdza-homoseksualistę, który wielce cierpi z powodu nietolerancji obłudnych hierarchów, ale wszystko, z tego co pamiętam, kończy się pomyślnie, bowiem po nagłośnieniu swych problemów ówże czynny pederasta w sutannie odprawia koniec końców Mszę Świętą koncelebrowaną wraz z innym wielce postępowym kapłanem, co w zamyśle reżysera dowodzić miało prawdziwie głębokiej wiary i eucharystycznego zaangażowania. O filmie już prawie nikt nie pamięta, ale wtedy wywołał on skandal, zaś protestującym środowiskom katolickim próbowano wmówić, że ich sprzeciwy i pikiety są przeciwskuteczne, robią bowiem rzeczonemu filmowi reklamę. Podobny schemat prewencyjnej pacyfikacji protestów stosowano również i później przy rozmaitych okazjach. Padały różne argumenty: prócz wspomnianego zarzutu o „reklamowaniu poprzez protest”, twierdzono, iż skandale są tematami zastępczymi, że mają odwrócić uwagę odbiorców od kwestii o większym ciężarze gatunkowym z bieżącymi wydarzeniami politycznymi na czele, że debata publiczna powinna się toczyć wokół reform, podatków, gospodarki...

Takie założenie, że sprawy polityczne, czy gospodarcze są z zasady ważniejsze od ekscesów różnych niewydarzonych lewaków biegających w mediach za artystów i to „wybitnych” jest moim zdaniem błędem i zaraz postaram się wyjaśnić, dlaczego, a uczynię to na przykładzie najświeższym, czyli „Golgota Picnic”.

II. Droga Gramsciego

Otóż, tego typu pseudoartystycznych prowokacji, jak „Golgota Picnic” Rodrigo Garcii nie można bagatelizować, mają one bowiem konkretny wymiar społeczno-polityczny. Oprócz podczepienia się różnych cwanych miernot i beztalenci pod szemraną awangardę, dzięki czemu mogą skroić co nieco publicznego grosza, mamy tu bowiem do czynienia z realizacją wskazań włoskiego komunisty Antonio Gramsciego, by rewolucję przeprowadzać poprzez sferę kulturową i w ten sposób - rozbijając „kulturę burżuazyjną" - oduraczyć i doprowadzić do stanu mentalnej bezbronności całe społeczeństwa. Rzecz jasna, nie chodzi o to, czy „Golgota" posiada jakiekolwiek walory artystyczne. Skądinąd wiadomo, że to typowy niby-awangardowy knot. Nawet „Wyborcza” w swej relacji z pokazu nagrania sztuki w bydgoskim Teatrze Polskim zmuszona była przyznać, że publiczność znudzona wychodziła na długo przed zakończeniem.

Pozostaje zatem aspekt polityczny – bo dla lewactwa sztuka jest orężem politycznym właśnie. Plan jest po komunistycznemu prostacki, ale też, jak wykazał przykład rewolucji kontrkulturowej na Zachodzie, skuteczny – sterroryzować społeczeństwo wymuszając na nim hasłami o wolności słowa i swobodzie ekspresji artystycznej tolerancję dla bluźnierstwa, następnie stopniowo metodą salami posuwać się coraz dalej, by finalnie po latach takiej obróbki skrawaniem ująć oduraczone społeczeństwo w żelazne cęgi polit-poprawnego tolerancjonizmu, rugując z przestrzeni publicznej wszelkie tradycyjne wartości z religią na czele pod rygorem sankcji karnych. Sankcji, które będzie egzekwować już przemodelowane na lewacką modłę państwo, obsadzone w ramach „długiego marszu przez instytucje” przez zindoktrynowany aparat urzędniczo-sądowy. Już dziś w Szwecji pastor może trafić do więzienia pod pozorem propagowania „mowy nienawiści” za cytowanie Pisma Świętego potępiającego homoseksualizm, zaś w Kanadzie działaczka pro-life może spędzić większość życia za kratkami za pikietowanie klinik aborcyjnych.

III. Wojna cywilizacji

Dlatego protesty przeciw tego typu wydarzeniom dewastującym przestrzeń kulturową kraju są każdorazowo potrzebne. Opór i nacisk mają sens. Nie jest to temat zastępczy, ani „przykrywka” mająca zagospodarować masowe emocje i odciągnąć je od ważniejszych spraw w rodzaju afery podsłuchowej. To jak ze znanym dylematem – myć ręce czy nogi? Odpowiedź jest oczywista – jedno i drugie. Podobnie z „aferą taśmową” i „Golgota Picnic” - sprawne funkcjonowanie państwa, oczyszczenie zgniłej „Republiki Okrągłego Stołu” z bagna zatrutych układów i korupcji oraz pogonienie władzy która im patronuje, czy wręcz idzie na pasku zblatow anych środowisk tworzących Obóz Beneficjentów i Utrwalaczy III RP, to jedno. Nie sposób jednak stworzyć zdrowego państwa z narodem bądź to sterroryzowanym duchowo przez lewactwo, bądź wręcz zdeprawowanym i wykorzenionym z wartości oraz kulturowego dziedzictwa.

To wojna cywilizacyjna. Zwróćmy uwagę na jeden aspekt: gdyby „Golgota Picnic”, tudzież wcześniejsze produkcje dyżurnych skandalistów w rodzaju inscenizacji „Do Damaszku” Jana Klaty, czy tego nieszczęśnika ocierającego się genitaliami o Chrystusa na Krzyżu, lub tęczy na Placu Zbawiciela były tak nieistotne i chodziło w nich jedynie o danie upustu ekspresyjnym chętkom różnych popaprańców, to czy mielibyśmy do czynienia z aż taką medialną młócką? Nie, gdyby to nie było istotne, to obóz Antycywilizacji Postępu nie zaangażowałby wszelkich dostępnych propagandowych sił w ich obronę, ani nie zabiegał o finansowanie z publicznych pieniędzy. Nie bez przyczyny również pierwsza komuna usiłowała zagonić religię do sfery prywatnej, obecnie zaś jej następcy wymachują sztandarami „świeckiego państwa”, które w istocie oznacza państwo hołdujące ideologii wojującego laicyzmu. Oni doskonale wiedzą o co toczy się gra – o Nowy Wspaniały Świat i stworzenie nowej mutacji „człowieka sowieckiego”. Dlatego tak zależy im na pacyfikacji „katoli”, na tym, by „mohery” siedziały cicho. I dlatego należy protestować. Milczenie bowiem oznacza zgodę.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa'' nr 27 07.07 - 13.07.2014

poniedziałek, 7 lipca 2014

Zjednoczony Obóz IV RP – kolejne podejście

Nie da się zbudować szerokiego zaplecza wyborczego bez ścisłego współdziałania z organizacjami społecznymi.

I. Wektory jednoczenia prawicy

Przyznam się, że inicjatywa zjednoczeniowa PiS-u o której od jakiegoś czasu donoszą media, wywołuje u mnie uczucie deja vu i nie jest to wrażenie budujące, mimo że oczywiście w przypadku powodzenia daje szansę na wyborcze zwycięstwo. Warto przy tym zauważyć, że nie jest to efekt afery podsłuchowej, choć wygląda na to, że pod wpływem afery kierunek akcji zjednoczeniowej uległ pewnemu przewektorowaniu. Otóż 16 czerwca portal wPolityce.pl doniósł za PAP, iż PiS ma zamiar otworzyć się na środowiska społeczne, oddolne i w ten sposób poszerzać swoją bazę przed kolejnymi wyborami. Wówczas mówiono o sojuszu m.in. z Akademickimi Klubami Obywatelskimi im. Lecha Kaczyńskiego, klubami „Gazety Polskiej”, słuchaczami Radia Maryja i różnymi stowarzyszeniami lokalnymi. Co ciekawe, na tamtym etapie nie zakładano współpracy z Solidarną Polską, czy Polską Razem Gowina. Wiadomość ta szybko została jednak wypchnięta z medialnej agendy przez wybuch afery taśmowej. No, a obecnie dowiadujemy się, że zjednoczenie, owszem, tylko że w sojuszu z ziobrystami i gowinowcami, z którymi to mają toczyć się rozmowy. I tym już mediodajnie zajmują się dosyć intensywnie. Przyznają Państwo, że „przewektorowanie” jak na dwa tygodnie – całkiem, całkiem...

PiS i Jarosław Kaczyński ewidentnie zwęszyli krew i postanowili kuć żelazo póki gorące. Sprzyja temu mizeria wyników wyborczych do europarlamentu ugrupowań secesjonistów z dwóch największych partii, tak więc niewykluczone, że z tej mąki jakiś tam chlebek da się upiec - i być może z minimalnym tylko zakalcem. Tyle, że błędem byłoby orientowanie się wyłącznie na twory stricte polityczne. W ten sposób może da się jakoś uzupełnić szkielet organizacyjno-instytucjonalny, ale z pewnością nie bazę wyborczą w rozmiarach gwarantujących samodzielne rządy.

II. Zjednoczony Obóz IV RP – deja vu

Moim zdaniem należy działać dwutorowo – porozumienie z Gowinem i Solidarną Polską to jedno, nie da się jednak zbudować szerokiego zaplecza bez ścisłego współdziałania z organizacjami społecznymi. I tu wracamy do owego uczucia deja vu, o którym wspomniałem na wstępie. W sierpniu 2011 roku, przed wyborami parlamentarnymi, mieliśmy bowiem pierwsze podejście do zmontowania czegoś, co pozwoliłem sobie wówczas określić mianem „Zjednoczonego Obozu IV RP”. Wówczas PiS podpisało porozumienie o współpracy z ok. 20 organizacjami, takimi jak m.in. Ruch Społeczny im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Stowarzyszenie Twórców dla Rzeczypospolitej, Solidarni 2010, Komitet Katyński, Ruch Odbudowy Polski i wiele innych. Powiało optymizmem, czemu dałem wyraz w notce „Zjednoczony Obóz IV RP”, przestrzegając jednak, iż przebudzony po 10.04 „ruch niezgody” to ludzie myślący, wymagający i w razie czego potrafiący rozliczyć polityków nawet ze „swojego” obozu, a nie karne wojsko wrzucające karty do urn na rozkaz. (…) Największym błędem ze strony Jarosława Kaczyńskiego i jego „dworu” byłoby natomiast zlekceważenie popierających ich dziś środowisk po wyborach, na zasadzie „murzyn zrobił swoje... a poza tym murzyn i tak nie ma innej opcji niż znów nas wesprzeć i na nas zagłosować”. Efektem takiej arogancji (do której PiS-owski aparat również wykazuje skłonność) byłoby roztrwonienie jedynego realnego potencjału, jaki obecnie PiS ma do swej dyspozycji.”

Mimo wyborczej porażki, zawiązany wówczas sojusz dawał nadzieję, że otwarcie się PiS-u na sprzyjające mu otoczenie społeczne z czasem będzie procentować. Myśl tę kontynuowałem w powyborczej notce z października 2011 Zjednoczony obóz IV RP – cz. II”, w której postulowałem, iż PiS powinien pójść do następnych wyborów nie jako pojedynczy podmiot – monopartia, ale w możliwie szerokiej koalicji z autonomicznymi organizacjami społecznymi (...). W ten sposób PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele, pozostając naturalnym przywódcą i główną siłą tego porozumienia, zdejmie z siebie odium politycznej alienacji, partii „niekoalicyjnej” - pokaże się jako reprezentant masowego ruchu społecznego: Zjednoczonego obozu IV RP.” W innym miejscu pisząc, że owe ruchy obywatelskie tworzą „infrastrukturę patriotyzmu” (termin pożyczyłem od Ziemkiewicza), podnosiłem: To w teren powinny pójść partyjne fundusze, kadry, środki, logistyka, a nie na centralę i paru topornych działaczy szwendających się po różnych TVN-ach.”

Jak pamiętamy, tamte wybory skończyły się kacem spowodowanym chociażby sabotowaniem przez część partyjnych struktur akcji „Uczciwe wybory” i spławianiem wolontariuszy zgłaszających się na mężów zaufania. W kolejnych latach partia konsekwentnie zamykała się w sobie i podpisany w 2011 sojusz społeczny w zasadzie umarł śmiercią naturalną. Przebudzenie nastąpiło dopiero przed ostatnimi eurowyborami wraz z akcją kontrolowania wyborów. Naturalnym kolejnym krokiem było „nowe otwarcie” na czynnik społeczny zasygnalizowane w przytaczanej wyżej informacji z 16 czerwca. Tyle, że w międzyczasie zmarnowano niemal trzy lata podczas których pogrążony w marazmie PiS mógłby za sprawą nowych ludzi i środowisk zyskać drugi oddech, społeczno-partyjny sojusz zaś okrzepnąć i wypracować metody wspólnego, skutecznego działania.

III. „Budapeszt nad Wisłą”

Teraz natomiast o koalicji z organizacjami obywatelskimi znów jakby ciszej, eksponuje się miast tego partyjne dogadywanki z Ziobrą i Gowinem. Ok, może i trzeba z pragmatycznych względów się z nimi porozumieć, nie będę się kłócił. Gdyby to jednak miało się stać kosztem szerokiego sojuszu społecznego, byłoby to niepowetowaną stratą. Z partyjniackimi wycierusami „Budapesztu nad Wisłą” czy „majdanu w Warszawie” się nie zrobi. Krótko mówiąc, na dylemat „myć ręce, czy nogi”, odpowiedź jest znana – jedno i drugie!

O „Budapeszcie” mówił w powyborczym przemówieniu w roku 2011 Jarosław Kaczyński. Obecnie Orban, po tym jak został przez wrogie otoczenie międzynarodowe wepchnięty w ramiona Putina, przestał być wprawdzie idolem naszej prawicy, ale nie znaczy to, że przykład owego „Budapesztu” nie powinien być analizowany, jako wzorzec drogi do politycznego zwycięstwa. Nigdy dość powtarzania, że Orban postawił wtedy właśnie na szeroki ruch obywatelskiego sprzeciwu i to właśnie dzięki niemu wygrał. Tymczasem, czy obecnie jest społeczny potencjał do powtórzenia owego sukcesu w Polsce? Zwróćmy uwagę, że po ujawnieniu taśm Gyurcsany'ego na Węgrzech doszło do wielkich demonstracji i zamieszek. U nas skutkiem afery taśmowej były póki co dość rachityczne protesty. Zupełnie, jakby blisko dwie kadencje rządów PO skutecznie spuściły ciśnienie społeczne, pozostawiając psychiczny zwis i zniechęcenie. Do tego dochodzą wzajemne pretensje na linii PiS – patriotyczny elektorat. Partia narzeka na społeczną bierność, elektorat z kolei na zasklepienie się PiS-u we własnym, politycznym światku. Znów kłaniają się zmarnowane trzy lata.

Pozwolę sobie na jeszcze jeden autocytat z tekstu „Zjednoczony obóz IV RP – cz. II”, już ostatni:

(...) Budapeszt sam się nie zrobi. Nie wystarczy bierne oczekiwanie na społeczny przełom – trzeba mu dopomóc, inaczej „Budapeszt” ktoś sprzątnie nam sprzed nosa. Tymczasem odnoszę wrażenie, że PiS liczy na władzę, która sama przyjdzie dzięki kryzysowemu odwróceniu „tryndu" społecznego. Błąd. Równie dobrze potencjał społecznego niezadowolenia może przejąć jakaś sprytnie wykreowana na tę okoliczność „wydmuszka" - trybun ludowy ze służbowego rozdzielnika stworzony właśnie po to, by owo niezadowolenie zagospodarować. Był Lepper, jest Palikot – jaki problem by podrzucić w kluczowym momencie sfrustrowanym i ogłupionym wyborcom kogoś, kto podbierze kolejne segmenty elektoratu? No i proszę – jak raz, mamy Korwin-Mikkego, który wyrasta na pozasystemowy głos niezadowolenia i może zgarnąć akurat tyle, by uniemożliwić PiS-owi samodzielne rządy. Do tej pory żerował na innym elektoracie, ale kto wie, czy z upływem czasu nie sięgnie po jakąś część potencjalnych wyborców Prawa i Sprawiedliwości.

Pora na kilka pytań: czy Prawo i Sprawiedliwość postawi na poważną współpracę ze swym społecznym zapleczem? Czy bierny opór aparatu nie zniweczy tej szansy? Czy zasiedziali działacze (a wielu z nich w opozycji jest wygodnie) zechcą posunąć swe szanowne cztery litery, by dopuścić na listy wyborcze (i to na miejsca „biorące”) ludzi z zewnątrz, wspierających w różnych formach obóz patriotyczno-niepodległościowy od lat? Czy partyjne struktury dostrzegą w nich partnera, czy potraktują jako społeczny kwiatek do partyjnego kożucha? I czy to wszystko nie dzieje się za późno?

Na zakończenie przytoczę coś, co wyczytałem w artykule „Strach przed Kaczyńskim” Mariusza Staniszewskiego z „Do Rzeczy” (nr.27-075, 30.06-06.07.2014), gdzie mowa jest o strachu PO przed rozliczeniami z różnych przekrętów i nadużyć, ale – uwaga – działacze PiS twierdzą, iż „dziś nikt nie prowadzi rejestru 'zbrodni Tuska'”. Że co proszę? To jak będzie miało wyglądać oczyszczenie państwa, skoro w kwestii elementarnych rozliczeń obecnej mafii rządzącej politycy PiS będą poruszać się po omacku? Mam zatem dla szanownych luminarzy opozycji gotowca, podany na tacy oręż do wykorzystania. Coś, co zostało zrobione za darmo przez MarkaD niejako w zastępstwie polityków którym najwyraźniej płaci się za siedzenie w Sejmie i łażenie po reżimowych mediodajniach. „Afery PO”, to wciąż aktualizowany zbiór większych i mniejszych przekrętów, afer i nadużyć partii rządzącej począwszy od 2007 roku do tej pory. Proszę, panowie politycy, którym nie chciało się „prowadzić rejestru 'zbrodni Tuska'”, oto linki:

http://markd.pl/afery-po-0-748-i-kadencja-rzadow/

http://markd.pl/afery-po-cz-1-ii-kadencji-7491499/

http://markd.pl/afery-po-ii-kadencja-cz-ii-od-1500-do-1799/

http://markd.pl/afery-po-ii-kadencja-cz-3-od-1800/

A oto zbiorczy dokument PDF:

http://markd.pl/afery_po.pdf

Na dzień dzisiejszy afer jest 2167. Życzę owocnej lektury.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/346/zjednoczony-oboz-iv-rp

http://niepoprawni.pl/blog/346/zjednoczony-oboz-iv-rp-cz-ii

niedziela, 6 lipca 2014

Afera Republiki Okrągłego Stołu

Cała nadzieja w tym, że prowokatorzy wyłożą się na własnej prowokacji torując mimowolnie drogę do obalenia obecnego bantustanu.

I. Nic nowego

Jakoś nie potrafię wykrzesać z siebie ekscytacji aferą taśmową, choć na zdrowy rozum powinna ona obudzić we mnie żywsze emocje, stwarza bowiem po raz pierwszy od lat realną szansę na pogonienie kamaryli Tuska wraz z przyległościami. Może to dlatego, że w gruncie rzeczy nie mówi ona nam nic nowego o stanie państwa? Spójrzmy.

O tym, że demokratyczne procedury stanowią jedynie parawan dla mętnych rozgrywek różnych sitw i koterii załatwiających za kulisami własne partykularne interesy, wiemy wszak co najmniej od czasu afery Rywina. O tym, że tzw. elity III RP to banda drobnych krętaczy i kanalii mogliśmy dowiedzieć się chociażby z taśm na których Gudzowaty nagrał „józiolenie” Oleksego, kiedy to okazało się, że po kilku głębszych ze starego komucha wyłazi nagle prowincjonalny ministrant zgorszony kondycją moralną, szemranymi dealami i ogólnym prowadzeniem się swych bliższych i dalszych politycznych znajomych – ze „świętą rodziną” Kwaśniewskich na czele. Że politycy i orbitujące w ich okolicach salony używają knajackiego języka kiedy tylko uważają, że są bezpieczni, między swymi i nie muszą się pilnować – i, generalnie, rynsztok stanowi ich werbalny, środowiskowy, kod rozpoznawczy – wiedzieliśmy za sprawą wszystkich opublikowanych wcześniej nagrań: od wspomnianych Rywina z Michnikiem, czy Oleksego z Gudzowatym, poprzez taśmy Sawickiej, skończywszy zaś na cmentarnych pogwarkach Sobiesiaka z jego politycznymi chłopcami na posyłki przy okazji afery hazardowej.

II. Teoretyczne państwo

Jedźmy dalej. „Polskie państwo istnieje tylko teoretycznie”? To stwierdzenie ministra Sienkiewicza może być odkryciem i szokiem jedynie dla tych, którzy uwierzyli po Tragedii Smoleńskiej, że „polskie państwo zdało egzamin” i łyknęli całą resztę propagandy sukcesu z ostatnimi hucznymi obchodami „najlepszego 25-lecia w naszej historii” włącznie. Swoją drogą, pewnym pozytywem jest, że szef MSW nie odleciał totalnie na fali rządowego piaru i jego świadomość mieści się mniej więcej w ramach rzeczywistości – świadczy o tym również ocena Polskich Inwestycji Rozwojowych. Podobną konstatację o fikcyjności państwa wygłosił zresztą a propos infoafery, zwanej „największą aferą III RP”, Michał Boni mówiąc, że dla zagranicznych koncernów Polska stanowi „przestrzeń neokolonialną”.

Jakichże to jeszcze oczywistości się dowiadujemy? Że państwo ze swymi służbami może po uważaniu przycisnąć „tłustych misiów”, gdy się narażą? Wiele mógłby powiedzieć o tym wyzuty ze swych firm przez aparat państwa Roman Kluska. A może, że władza nie waha się uderzyć „prawem i lewem” w wolność słowa i niezależne media? O tym z kolei mogliby opowiadać dziennikarze „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze” spacyfikowanych na polityczne zamówienie rządu wyrażone podczas śmietnikowej randki Hajdarowicza z Pawłem Grasiem. Że „waadza” zrobi wszystko, by nie dopuścić do zwycięstwa opozycji? Patrz – szkolenia PKW u putinowskiego „czarodzieja” Czurowa, ruskie serwery i doniesienia o fałszerstwach po każdych z ostatnich wyborów.

Mógłbym ciągnąć tę wyliczankę, ale tego co powyżej chyba dosyć by zobrazować, iż nie dzieje się tu nic o czym każdy kto chce wiedzieć nie wiedziałby już wcześniej. Reszta zaś trwała w świadomej ignorancji, z premedytacją nie przyjmując do wiadomości nieprzyjemnych faktów, by nie psuć sobie komfortu psychicznego płynącego z konsumowania resztek z pańskiego stołu – czyli owego mitycznego „historycznego sukcesu”.

III. Afera Republiki Okrągłego Stołu

Na czym więc może polegać siła burząca tego, czego jesteśmy świadkami? Co, mimo braku, jak zaznaczyłem na wstępie, jakiejkolwiek ekscytacji, pozwala mi zachować ostrożny optymizm, że Tusk wraz ze swą zbrodniczą mafią już się po tym ciosie nie podniesie? Przede wszystkim to, że ze względu na rozległość nagranego materiału treść rozmów siłą rzeczy musi po trosze dotykać wszystkich systemowych patologii III RP i może do społecznej świadomości coś się jednak przebije. Nagrania skupiają jak w soczewce wątki obecne we wszystkich aferach z jakimi do tej pory mieliśmy do czynienia – co pokrótce zasygnalizowałem w poprzednich akapitach. W tym sensie mamy do czynienia nie z żadną aferą „podsłuchową”, czy „taśmową” lecz po prostu z „aferą III RP”, czy może raczej „aferą Republiki Okrągłego Stołu”.

Powiedzmy sobie bowiem jasno – cała III RP to jedna wielka afera, począwszy od swego magdalenkowego zarania, aż po dzień dzisiejszy. Aferą jest „republika Okrągłego Stołu” w swym neokolonialnym kształcie. Aferalność owa wynika wprost z jej paktu założycielskiego. Paktu, gwarantującego żerowiska zblatowanym sitwom, które określam zbiorczym mianem Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP.

I tu dotykamy drugiego powodu pozwalającego zachować optymizm. Najwyraźniej na zapleczu gwarantującym dotąd trwanie obecnego układu pod polityczną osłoną Donalda Tuska doszło do jakiejś wojenki o wpływy, prawdopodobnie z udziałem sił zewnętrznych – czyli Rosji. Coś jak przy okazji afery Rywina, tylko na większą skalę. Wybór Sylwestra Latkowskiego na publikatora z jego powszechnie znanymi kryminalnymi zaszłościami i różnymi uwikłaniami wyraźnie na to wskazuje. W kraju, którego instytucje pomyślane są jako fasada, struktury tajne i nieoficjalne zawsze są silniejsze od tych jawnych i oficjalnych. Najwyraźniej ktoś postanowił o tym Tuskowi przypomnieć wykorzystując do tego celu Latkowskiego.

Tyle, że coś co miało być kontrolowaną prowokacją rozwijaną w rytmie przekazywanych nagrań, może łatwo wymknąć się spod kontroli - choć reżimowe mediodajnie pomne lekcji Rywina szybko zaczęły dokładać starań, by zwekslować debatę na wątki poboczne i w konsekwencji skutecznie zmęczyć tematem opinię publiczną. Cała nadzieja paradoksalnie w tym, że w fikcyjnym państwie nic nie ma prawa działać normalnie i prowokatorzy wyłożą się na własnej prowokacji torując mimowolnie drogę do obalenia obecnego bantustanu.

Gadający Grzyb

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 26 (30.06-06.07.2014)
 

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/