niedziela, 13 lipca 2014

Gramscizm stosowany

Dlatego tak zależy im na pacyfikacji „katoli”, na tym, by „mohery” siedziały cicho. I dlatego należy protestować.

I. Uciszyć „katoli”

Przy okazji awantur rozpętywanych wokół prób rozkołysania społecznych nastrojów za pomocą różnych prowokacji ubieranych na ogół w pozory sztuki, słyszymy często, by owe prowokacje przemilczać, nie nagłaśniać, nie przydawać im znaczenia publicznymi protestami. W mojej świadomości pierwsze tego typu społeczne spięcie zafunkcjonowało przy okazji wejścia na ekrany kin filmu „Ksiądz”. Zapewne mało kto pamięta tę szmirę z głębokich lat 90-tych, wyjaśnię więc, że chodziło w niej o księdza-homoseksualistę, który wielce cierpi z powodu nietolerancji obłudnych hierarchów, ale wszystko, z tego co pamiętam, kończy się pomyślnie, bowiem po nagłośnieniu swych problemów ówże czynny pederasta w sutannie odprawia koniec końców Mszę Świętą koncelebrowaną wraz z innym wielce postępowym kapłanem, co w zamyśle reżysera dowodzić miało prawdziwie głębokiej wiary i eucharystycznego zaangażowania. O filmie już prawie nikt nie pamięta, ale wtedy wywołał on skandal, zaś protestującym środowiskom katolickim próbowano wmówić, że ich sprzeciwy i pikiety są przeciwskuteczne, robią bowiem rzeczonemu filmowi reklamę. Podobny schemat prewencyjnej pacyfikacji protestów stosowano również i później przy rozmaitych okazjach. Padały różne argumenty: prócz wspomnianego zarzutu o „reklamowaniu poprzez protest”, twierdzono, iż skandale są tematami zastępczymi, że mają odwrócić uwagę odbiorców od kwestii o większym ciężarze gatunkowym z bieżącymi wydarzeniami politycznymi na czele, że debata publiczna powinna się toczyć wokół reform, podatków, gospodarki...

Takie założenie, że sprawy polityczne, czy gospodarcze są z zasady ważniejsze od ekscesów różnych niewydarzonych lewaków biegających w mediach za artystów i to „wybitnych” jest moim zdaniem błędem i zaraz postaram się wyjaśnić, dlaczego, a uczynię to na przykładzie najświeższym, czyli „Golgota Picnic”.

II. Droga Gramsciego

Otóż, tego typu pseudoartystycznych prowokacji, jak „Golgota Picnic” Rodrigo Garcii nie można bagatelizować, mają one bowiem konkretny wymiar społeczno-polityczny. Oprócz podczepienia się różnych cwanych miernot i beztalenci pod szemraną awangardę, dzięki czemu mogą skroić co nieco publicznego grosza, mamy tu bowiem do czynienia z realizacją wskazań włoskiego komunisty Antonio Gramsciego, by rewolucję przeprowadzać poprzez sferę kulturową i w ten sposób - rozbijając „kulturę burżuazyjną" - oduraczyć i doprowadzić do stanu mentalnej bezbronności całe społeczeństwa. Rzecz jasna, nie chodzi o to, czy „Golgota" posiada jakiekolwiek walory artystyczne. Skądinąd wiadomo, że to typowy niby-awangardowy knot. Nawet „Wyborcza” w swej relacji z pokazu nagrania sztuki w bydgoskim Teatrze Polskim zmuszona była przyznać, że publiczność znudzona wychodziła na długo przed zakończeniem.

Pozostaje zatem aspekt polityczny – bo dla lewactwa sztuka jest orężem politycznym właśnie. Plan jest po komunistycznemu prostacki, ale też, jak wykazał przykład rewolucji kontrkulturowej na Zachodzie, skuteczny – sterroryzować społeczeństwo wymuszając na nim hasłami o wolności słowa i swobodzie ekspresji artystycznej tolerancję dla bluźnierstwa, następnie stopniowo metodą salami posuwać się coraz dalej, by finalnie po latach takiej obróbki skrawaniem ująć oduraczone społeczeństwo w żelazne cęgi polit-poprawnego tolerancjonizmu, rugując z przestrzeni publicznej wszelkie tradycyjne wartości z religią na czele pod rygorem sankcji karnych. Sankcji, które będzie egzekwować już przemodelowane na lewacką modłę państwo, obsadzone w ramach „długiego marszu przez instytucje” przez zindoktrynowany aparat urzędniczo-sądowy. Już dziś w Szwecji pastor może trafić do więzienia pod pozorem propagowania „mowy nienawiści” za cytowanie Pisma Świętego potępiającego homoseksualizm, zaś w Kanadzie działaczka pro-life może spędzić większość życia za kratkami za pikietowanie klinik aborcyjnych.

III. Wojna cywilizacji

Dlatego protesty przeciw tego typu wydarzeniom dewastującym przestrzeń kulturową kraju są każdorazowo potrzebne. Opór i nacisk mają sens. Nie jest to temat zastępczy, ani „przykrywka” mająca zagospodarować masowe emocje i odciągnąć je od ważniejszych spraw w rodzaju afery podsłuchowej. To jak ze znanym dylematem – myć ręce czy nogi? Odpowiedź jest oczywista – jedno i drugie. Podobnie z „aferą taśmową” i „Golgota Picnic” - sprawne funkcjonowanie państwa, oczyszczenie zgniłej „Republiki Okrągłego Stołu” z bagna zatrutych układów i korupcji oraz pogonienie władzy która im patronuje, czy wręcz idzie na pasku zblatow anych środowisk tworzących Obóz Beneficjentów i Utrwalaczy III RP, to jedno. Nie sposób jednak stworzyć zdrowego państwa z narodem bądź to sterroryzowanym duchowo przez lewactwo, bądź wręcz zdeprawowanym i wykorzenionym z wartości oraz kulturowego dziedzictwa.

To wojna cywilizacyjna. Zwróćmy uwagę na jeden aspekt: gdyby „Golgota Picnic”, tudzież wcześniejsze produkcje dyżurnych skandalistów w rodzaju inscenizacji „Do Damaszku” Jana Klaty, czy tego nieszczęśnika ocierającego się genitaliami o Chrystusa na Krzyżu, lub tęczy na Placu Zbawiciela były tak nieistotne i chodziło w nich jedynie o danie upustu ekspresyjnym chętkom różnych popaprańców, to czy mielibyśmy do czynienia z aż taką medialną młócką? Nie, gdyby to nie było istotne, to obóz Antycywilizacji Postępu nie zaangażowałby wszelkich dostępnych propagandowych sił w ich obronę, ani nie zabiegał o finansowanie z publicznych pieniędzy. Nie bez przyczyny również pierwsza komuna usiłowała zagonić religię do sfery prywatnej, obecnie zaś jej następcy wymachują sztandarami „świeckiego państwa”, które w istocie oznacza państwo hołdujące ideologii wojującego laicyzmu. Oni doskonale wiedzą o co toczy się gra – o Nowy Wspaniały Świat i stworzenie nowej mutacji „człowieka sowieckiego”. Dlatego tak zależy im na pacyfikacji „katoli”, na tym, by „mohery” siedziały cicho. I dlatego należy protestować. Milczenie bowiem oznacza zgodę.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa'' nr 27 07.07 - 13.07.2014

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz