czwartek, 19 czerwca 2014

Haracz na raty

Polska pod pozorem „zasiłków” będzie zmuszona płacić haracz w wysokości ćwierć miliarda złotych rocznie – za zbrodnie, których dokonali Niemcy.

I. Wstydliwy „przełom”

Przez media przemknęła informacja, podana półgębkiem za „The Times of Israel”, że Polska będzie wypłacała zasiłki ofiarom holocaustu. Zadziwiająca jest ta wstrzemięźliwość głównonurtowych mediodajni, które zamiast odtrąbić kolejny sukces w dialogu polsko-żydowskim, jakby czegoś się krępowały i gdyby nie wzmianki na portalu wGospodarce.pl, żylibyśmy w błogiej nieświadomości co do przełomu we wzajemnych relacjach.

Do tej pory Urząd do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych wypłacał comiesięczne zasiłki ocalałym Żydom, którzy mieli w Polsce konto bankowe, bądź pełnomocnika przesyłającego następnie pieniądze za granicę. Jak dotąd z pomocy tego typu skorzystało niespełna 50 osób. Teraz procedura ma ulec zmianie – nowelizacja przepisów umożliwi wypłatę również osobom nie posiadającym konta i nie mieszkającym w Polsce. Od października 2014 nowe regulacje dotyczyły będą Unii Europejskiej, natomiast od kwietnia 2015 przepisy rozciągnięte zostaną na kraje reszty świata.

O ilu osobach i jakich kwotach mówimy? Według szacunków „The Times of Israel” może to być nawet 50 000 obywateli Izraela plus niewiadoma liczba ofiar holocaustu będących obywatelami innych państw. Otrzymywać będą 100 euro miesięcznie, czyli równowartość ok. 410 zł. Policzmy. 100 euro razy 50 000 daje nam 5 000 000 euro. Miesięcznie. W skali roku - 60 000 000 euro, czyli 246 000 000 złotych. I tak latami. A mówimy tylko o uprawnionych do tej renty Żydach z Izraela. Ilu znajdzie się nagle takich w innych krajach, jak świat długi i szeroki? Może nawet drugie tyle i zaczniemy mówić o kwotach rzędu pół miliarda złotych rocznie?

No i powiedzcie Państwo, czyż nie jest to prawdziwy przełom i sukces polsko-żydowskiego dialogu? A rząd w swej skromności się jakoś tym nie chwali... dziwne, prawda?

II. Cudowne rozmnożenie „ofiar”?

Podejrzewam, że po wejściu w życie ustawy „ofiary” holocaustu zaczną się mnożyć jak króliki. Do tego przypuszczenia skłania mnie wypowiedź pana Sebastiana Rejaka, specjalnego delegata Ministerstwa Spraw Zagranicznych do kontaktów z diasporą żydowską. Pan Rejak z jednej strony stwierdza, że wnioskodawcy będą musieli przedstawić odpowiednie dokumenty, by udowodnić, że urodzili się jako polscy obywatele, ale z drugiej strony dodaje, że pod uwagę brane będą również „ustne świadectwa świadków”. A tak generalnie - „nie ma żadnego powodu, aby urząd ds. kombatantów i osób represjonowanych kwestionował dokumentację, która wygląda wiarygodnie.

Powyższe jest jednoznaczną zapowiedzią, że kwestia „udowodnienia” swych praw nie będzie traktowana zbyt restrykcyjnie. Zważywszy, iż już teraz nasze placówki dyplomatyczne w Izraelu rozdają polskie paszporty niczym gadżety na promocji w hipermarkecie, można się spodziewać, że podobnie będzie z nabyciem praw do renty. Tym bardziej, że przedział czasowy za który należy się zasiłek sięga roku 1956, zaś zakres podmiotowy sformułowany został dość szeroko, cytuję: „- Musi zostać ustalone, że ktoś urodził się jako obywatel polski, ucierpiał podczas wojny w okupowanej Polsce lub w innym miejscu, ponieważ był zmuszony opuścić Polskę, lub też urodził się po wojnie w rodzinie, która została zmuszona do opuszczenia Polski w czasie wojny, a więc jako dziecko osoba taka miała udział w ich losach i prześladowaniach. Taki ktoś kwalifikuje się do otrzymania świadczeń.”

Przyjrzyjmy się szczególnie tej ostatniej kategorii, obejmuje ona bowiem potomstwo, które z Polską poza pochodzeniem rodziców nie miało nic wspólnego – tutaj „ofiary” mogą się już multiplikować niemal do woli, zwłaszcza w kontekście dopuszczalności „ustnych świadectw”.

III. Holocaust industry

Owe „ustne świadectwa” przypominają modus operandi głównego spośród działających organów „Holocaust Industry”, mianowicie Projektu HEART (Holocaust Era Asset Restitution Taskforce), którego dyrektor wykonawczy, pan Bobby Brown, był wielce ukontentowany opisywaną tu nowelizacją polskiego prawa. Trzeba tu cofnąć się do „Deklaracji z Teresina” będącej zwieńczeniem konferencji „Mienie ery Holocaustu” z 2009 roku (Polskę reprezentował tam Władysław Bartoszewski) i stanowiącej „podkładkę” do powołania w 2011 roku Projektu HEART. Otóż, na mocy sformułowanych na konferencji „zaleceń”, w ramach zbierania dokumentacji na temat pożydowskich majątków za które należy się „odszkodowanie” mają być honorowane „alternatywne dowody własności” - czyli w praktyce „zeznania świadków” właśnie.

Spójrzmy tylko - to już idzie na bezczela, na rympał. Zwracam uwagę, że ten cały biznes funkcjonuje na zasadzie nieznanego w cywilizowanych krajach plemiennego prawa współwłasności – milcząco przyjmuje się, że majątek który kiedyś należał do jakiegokolwiek Żyda, staje się po jego śmierci przedmiotem roszczeń wszystkich innych Żydów i to na przestrzeni pokoleń. A teraz, prócz zaspokojenia przyszłych żądań, Polska pod pozorem „zasiłków” będzie zmuszona płacić osobny haracz rozłożony na raty w wysokości ćwierć miliarda złotych rocznie – za zbrodnie, których dokonali Niemcy. Swoją drogą ciekawe, czy ustalenia w sprawie „rent” zapadły podczas styczniowej wizyty delegacji Knessetu w Auschwitz, czy może wcześniej – podczas odwiedzin pana Bobby'ego Browna w Polsce w lutym 2013, po których oświadczył izraelskiej prasie, że w kwestii rewindykacji nastąpił „przełom”?

Dziś Bobby Brown twierdzi m.in. „Polacy nie ponoszą odpowiedzialności za to, co się stało, ale spoczywa na nich odpowiedzialność opieki nad tymi, którzy ucierpieli w ich kraju.” Tak pisze się na nowo historię pod aktualne zapotrzebowanie: okazuje się, że podczas II WŚ mieliśmy „swój kraj”. Oto pokłosie antypolskiej propagandy historycznej i bezczynności kolejnych rządów III RP permanentnie terroryzowanych oskarżeniami o „antysemityzm”. Od „odpowiedzialności” za tych, „którzy ucierpieli w ich kraju” już bowiem tylko krok do uznania oficjalnej winy Polski za holocaust. Wszak płaci ten, kto jest winny...

Gadający Grzyb

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/miliardy-do-izraela

http://niepoprawni.pl/index.php?q=blog/287/miliardy-do-izraela-%E2%80%93-ciag-dalszy

http://niepoprawni.pl/blog/287/miliardy-do-izraela-%E2%80%93-eureka

http://niepoprawni.pl/blog/287/finansowe-heart-izraela

http://niepoprawni.pl/blog/346/zydzi-izrael-polska-polemika

http://blog-n-roll.pl/pl/knesset-depths#.U5eLo3ZKRGc

http://blog-n-roll.pl/pl/i-po-knesecie#.U5eLrnZKRGc

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 24-25 16.06-29.06.2014

 

czwartek, 12 czerwca 2014

Dwa płuca polskiego patriotyzmu

Należy wydestylować z tradycji piłsudczykowskiej i endeckiej elementy dające się twórczo zreinterpretować i dostosować do czasów współczesnych.

I. Dwie tradycje obozu niepodległościowego

Powołanie Ruchu Narodowego w czerwcu 2013 roku witałem z przychylnym zainteresowaniem, czemu dałem wyraz w zamieszczonej na blogu notce pod identycznym tytułem co niniejszy artykuł. Tak się bowiem składa, że politycznie i światopoglądowo pozostaję - w przeciwieństwie do licznych komentatorów będących zwolennikami politycznej monokultury po prawej stronie – gdzieś pomiędzy Piłsudskim a Dmowskim. Najkrócej rzecz ujmując, uważam, że spuścizna zarówno endecka jak i piłsudczykowska to dwa płuca polskiego patriotyzmu, którymi powinien oddychać obóz niepodległościowy. Amputacja którejkolwiek z tych tradycji oznacza osłabienie całego organizmu, dlatego też pożądanym stanem byłoby, gdyby obok formacji „post-piłsudczykowskiej” do liczących się graczy dołączyło również ugrupowanie będące reprezentantem środowisk nawiązujących do myśli narodowo-demokratycznej.

W powyższym kontekście, jestem naturalnie zwolennikiem współpracy obu „płuc”, co wiązałoby się z odłożeniem do lamusa historycznych sporów i animozji. Należy natomiast wydestylować z wymienionych tradycji elementy dające się twórczo zreinterpretować i dostosować do czasów współczesnych. W sferze „piłsudczykowskiej” byłby to chociażby etos powstańczy, czynnej walki z najeźdźcą/zaborcą, patriotycznie nacechowany system szkolnictwa, czy koncepcja odgrodzenia się od Rosji kordonem sanitarnym państw na ścianie wschodniej (aczkolwiek już bez niemożliwej dziś „federalizacji”). Z pewnością zaś anachronizmem byłoby nawiązywanie do biurokratyczno-trepowskiego modelu „rządów pułkowników”, czy wodzowskiej struktury władzy. Jeśli chodzi o endecję to sięgnąć należałoby do „polityzacji mas”, czyli budzenia świadomości obywatelskiej na wielu płaszczyznach – od poczucia tożsamości narodowej po działalność samokształceniową, organizacyjną i wreszcie gospodarczą. Słowem, do „obowiązków polskich” budujących szeroko rozumianą podmiotowość narodu i państwa. Odrzucić trzeba by natomiast np. elementy prorosyjskie ze szczególnym uwzględnieniem upiornej, zdegenerowanej formuły tzw. „endekokomuny”, której pogrobowcy czczą dzisiaj „sowieckiego generała w polskim mundurze”.

II. Pokojowe współistnienie?

Wymienione postulaty to oczywiście tylko przykłady, katalog z pewnością nie jest zamknięty. Swojego czasu żywiłem naiwną nadzieję, że podobna koncepcja jest możliwa na bazie jakiejś formy współpracy, lub przynajmniej neutralnej koegzystencji między PiS a formującym się Ruchem Narodowym, lecz polityczne realia brutalnie sprowadziły mnie na ziemię. Może kiedyś będzie to możliwe, gdy okaże się że polityczne sekciarstwo jednak na dłuższą metę nie popłaca i obie strony przyjdą do opamiętania. Prawo i Sprawiedliwość musiałoby jednak zrezygnować z pretensji do monopolu na „rząd dusz” na prawicy i zaakceptować możliwość współistnienia z formacją wywodzącą się z innego historycznego nurtu wraz z jej specyfiką i na zasadzie wzajemnego poszanowania. Narodowcy natomiast powinni przestać uporczywie wrzucać wzorem Korwina PiS do jednego worka z Platformą i postkomunistami. Żadne bowiem z ugrupowań o własnych siłach „Republiki Okrągłego Stołu” nie obali i słuszny postulat pozostanie pustym sloganem. PiS nie wybije się na poziom dający gwarancję samodzielnych rządów nie mówiąc już o większości konstytucyjnej, zaś przed Ruchem Narodowym jeszcze daleka i żmudna droga by w ogóle przekroczyć próg wyborczy.

Warto jeszcze zająć się pewnym szkodliwym mitem, jakoby PiS i RN rywalizowały o ten sam elektorat i zysk jednej strony jest stratą drugiej. To tak nie działa. PiS ma własny, zdyscyplinowany i zahartowany elektorat oraz dość ograniczoną zdolność pozyskiwania nowego. Monopolizacja na zasadzie „poza PiS-em nie ma życia na prawicy” skutkować może jedynie tym, że część niepodległościowych wyborców, którym obecna główna siła opozycyjna z różnych względów nie odpowiada, zostanie w domach. Z kolei naturalnym „żerowiskiem” dla Ruchu Narodowego są środowiska do tej pory niezagospodarowane przez mainstream – młodzież, kibice, czy tzw. „elektorat protestu” kontestujący III RP „tak w ogólności”. Jest to z pewnością ciężka orka na ugorze, ale z wielkimi perspektywami, czego przykład dała historyczna endecja funkcjonująca wszak w jeszcze trudniejszych warunkach niż jej obecni spadkobiercy.

III. Początek długiej drogi

Czy minione eurowybory jakoś wyjaśniły sytuację? Ruch Narodowy z pewnością pokazał zdolności organizacyjne. Rejestracja list w całym kraju bez medialnego zaplecza i pieniędzy, bez państwowych dotacji, siłą wolontariatu, jest dla ugrupowania, które funkcjonuje w obecnej formule niespełna rok, sukcesem. Sam wynik wyborczy również pokazuje, że jest na czym budować. 1,4% to w opisanych warunkach niezła odskocznia, w tych okolicach jeszcze nie tak dawno temu plasował się Janusz Korwin-Mikke, a można przypuszczać, że gdy się już ludziom „opatrzy”, to spora część jego głosów może przepłynąć właśnie do narodowców. Przy okazji – nie mają sensu skargi na nieprzychylne media. Reżimowe mediodajnie są jakie są, trzeba przyjąć to do wiadomości jako element realiów i robić swoje.

Warto mieć świadomość, że dla RN to dopiero początek długiej drogi. Eurowybory należy traktować w charakterze przetarcia, sondażu i wstępnego policzenia szabel. Starty w kolejnych wyborach powinny ugruntować istnienie RN w powszechnej świadomości. Prawdziwym sprawdzianem będą wybory samorządowe i jeśli udałoby się wprowadzić sensownych kandydatów na szczeblu gminy czy powiatu, będzie to z czasem procentować. Działacze nabiorą doświadczenia, Ruch zyska jakieś zaplecze, a ewentualne osiągnięcia zbudują w lokalnych społecznościach kapitał poparcia. „Marsz przez instytucje”, od samorządu począwszy, wydaje się być najsensowniejszą drogą budowania znaczenia opcji narodowej. A z czasem, kto wie, może jednak sen o „dwóch płucach polskiego patriotyzmu” się urzeczywistni?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/287/perspektywy-ruchu-narodowego

http://niepoprawni.pl/blog/287/ruch-narodowy-nowoczesni-endecy

http://niepoprawni.pl/blog/346/dwa-pluca-polskiego-patriotyzmu

http://niepoprawni.pl/blog/346/zimna-wojna-dwoch-pluc

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 23 (09.06-15.06.2014)

wtorek, 10 czerwca 2014

Prawicowi celebryci kontra Marysia

Wyskoczyła ta cała panna Marysia z Gorzowa Wielkopolskiego i nazwała Tuska zdrajcą. Pozwolił jej ktoś? Zapytała się Warzechy z Mazurkiem i tym trzecim, czy jej wolno?

I. Nawrót prawicowego celebrytyzmu

Reakcje panów Warzechy, Mazurka i Adamskiego na udostępnienie przez tygodnik „wSieci” nieco miejsca na swych łamach Marysi Sokołowskiej są chyba najdobitniejszym w ostatnim czasie przykładem choroby „prawicowego celebrytyzmu”. Choroba ta przejawia się między innymi tym, że panowie napompowani medialnym rozgłosem do tego stopnia uwierzyli we własny geniusz, że czują się w naturalny sposób predestynowani do przewodzenia patriotycznej części opinii publicznej i są wielce niezadowoleni, kiedy ktoś w ich mniemaniu niepowołany wkracza w zarezerwowane dla nich poletko. Jakoś zawsze tak się składa, że taki uzurpator okazuje się być w ich optyce nieodpowiedzialnym radykałem, który psuje misterną moderację poglądów prawicowej gawiedzi i pełną głębokiego namysłu pracę nad ucywilizowaniem „ludu smoleńskiego” w duchu umiarkowania i odpowiedzialności.

Choroba ta co jakiś czas daje znać o sobie nagłymi atakami – a to przy okazji dyskusji o „drugim obiegu” medialnym, kiedy to strasznie na ten termin zżymał się Warzecha, to znów za sprawą wypowiedzi Grzegorza Brauna w Klubie Ronina, których efektem było prokuratorskie śledztwo (tu kamieniem obrazy było również zaproszenie trójki blogerów – Coryllusa, Toyaha i Kamiuszka, widział kto takie rzeczy?), ostatnio zaś objawów doświadczył Rafał Ziemkiewicz gdy słuchaczom Niepoprawnego Radia PL nie spodobały się jego wypowiedzi na temat Tragedii Smoleńskiej, w związku z czym zostali wraz z redakcją Radia oskarżeni przez pana redaktora o agenturalność.

II. Esteta Mazurek

No a teraz wyskoczyła ta cała panna Marysia z Gorzowa Wielkopolskiego i nazwała Tuska zdrajcą. Pozwolił jej ktoś? Zapytała się Warzechy z Mazurkiem i tym trzecim, czy jej wolno? I co odbiło Karnowskim, żeby dawać ją na okładkę zamiast wyniośle przemilczeć? I jeszcze to nieeleganckie słowo „zdrajca” - a fe, panno Marysiu...

Zresztą, ta skłonność do estetyzacji jest pewną stałą, przewijającą się w różnych wypowiedziach konserwatywnych celebrytów. Takiemu Mazurkowi w 2012 nie spodobały się transparenty na smoleńskiej rocznicy, w związku z czym poczuł się w obowiązku zakomunikować, że więcej na Krakowskie Przedmieście się nie uda. No bo jak – tu „upolitycznione” transparenty wyzywające Tuska od morderców, a między nimi wyrafinowany esteta Mazurek ze swoim szaliczkiem i flaszką francuskiego wina, czy czym tam akurat lubi się raczyć. Zgrzyt noża po szkle po prostu.

Jeszcze przez chwilę o Mazurku - chciałbym przytoczyć coś, co dość dobrze obrazuje jego mentalność. Otóż przy okazji jakichś winiarskich targów opisał on zabawną w jego mniemaniu anegdotkę z młodzieńczych czasów, kiedy to wynajmował mieszkanie wspólnie z Arturem Andrusem. Postanowili zrobić parapetówkę i dla draki zakupili na nią kilka jaboli, które ku konsternacji zaproszonych gości postawili na stół. Szybko jednak wyjaśnili, że to taki, he he, przedni dowcip i następnie wszystkie te jabole komisyjnie wylali – nie pamiętam już czy do kibla, czy do zlewu – a na stole wylądowały właściwie trunki. Czujecie to? Oto lepsze towarzystwo maleńkich starych postanowiło sobie pożartować w duchu poczucia wyższości nad motłochem. Jak sądzę, śmiechu – ale takiego modulowanego, wiecie, kąciki ust pod kontrolą – było co niemiara. I do łbów im nie przyszło, by te tanie wina po prostu wynieść przed blok i postawić przy jakiejś ławce dla różnych „wiecznie spragnionych”, których wieczorową porą zawsze kręci się trochę po osiedlach. Taki już jest ten Mazurek, którego poczucia etyki i estetyki nie zaburza broń Boże publikowanie u Hajdarowicza, natomiast razi go niepomiernie robienie z Marysi „ikony polskiej prawicy”, co dowodzić ma „zidiocenia”.

III. Lekcja pogardy

W jak głębokiej pogardzie oni nas wszystkich mają, niech zaświadczy złota myśl Łukasza Warzechy, który niegdyś oznajmił, że nie będzie dyskutował z Toyahem, jednym z najlepszych blogerów jakich nosi ziemia, ponieważ on – Warzecha – jest „pilotem Boeinga”, a Toyah to przy nim „traktorzysta”. Przypomnijmy, że napisał to facet, który spłodził wywiad-rzekę z Radkiem Sikorskim pod tytułem „Strefa zdekomunizowana”. Taki to przenikliwy gość. Jego alergiczna reakcja na rozgłos wokół Marysi Sokołowskiej jest tylko kolejną erupcją przyrodzonego mu nadętego bucostwa. Takiego Mazurka przynajmniej dobrze się czyta i nie można mu odmówić poczucia humoru, podczas gdy publicystyka Warzechy jest tak drewniana i bez krzty polotu, że faktycznie zostaje mu tylko zgredowskie rozstawianie po kątach (cyt. Życzę jej, żeby dziennikarze ze wszystkich stron jak najprędzej przestali się nią zajmować, a ona sama nabrała pewnej, by tak rzec, skromności i wstrzemięźliwości gdy idzie o wyrażanie opinii na temat naszej rzeczywistości, która bywa jednak nieco bardziej skomplikowana niż może się wydawać osobie w wieku lat 17”). Proszę sobie skonfrontować powyższy fragment z różnymi publicystycznymi żalami, jak to prawica nie potrafi zagospodarować „młodego pokolenia” i będziemy mieli odpowiedź, dlaczego tak się dzieje: dlatego mianowicie, że narracja zdominowana jest przez bandę bufonów, którzy samozwańczo ustawili siebie w roli „pilotów Boeinga”, a reszta ma łykać z rozdziawionymi gębami ich mądrości, podawać dalej i nie zadawać pytań, a tym bardziej nie formułować jakichkolwiek samodzielnych, nie uzgodnionych wniosków. Krótko mówiąc – ma być jak w michnikoidalnym Salonie, tylko przekaz orkiestrować ma kto inny.

Na tym tle stosunkowo najniewinniej wygląda Łukasz Adamski, który powtarza co należy po starszych kolegach i uprawia swój ogródek wyłuskując konserwatywne treści z odmętów popkultury – nawet tam, gdzie ich nie ma. Aczkolwiek fraza o „ludowej satysfakcji” z jaką można co najwyżej „przyklasnąć” wystąpieniu Marysi Sokołowskiej warta jest zapamiętania, świadczy bowiem o tym, że również pan Adamski do roli „pilota Boeinga” coraz intensywniej aspiruje. Będzie musiał jednak jeszcze trochę posiedzieć w kabinie awionetki, bo stek pensjonarskich egzaltacji, jakie zafundował nam niedawno w swej książce „Bóg w Hollywood” jest obrazem żenującego wprost infantylizmu. Innymi słowy, badacz popkultury dostosował się poziomem do przedmiotu swych badań. W jednym ma rację – mamy problem z publiczną debatą, ale leży on nie tam, gdzie widzi go Adamski. Ten problem polega na uzurpacji i zabetonowaniu przekazu przez gromadkę tasujących się w różnych konfiguracjach tych samych nazwisk. Casus Marysi z Gorzowa i odzew opisywanej tu trójki celebrytów (no, może dwójki i jednego aspiranta), obnażył tę patologię w całej okazałości.

No i jeszcze jedno - „wSieci” ma podtytuł „Odważny tygodnik młodej Polski”. Mówi to coś Panom?

IV. Czego boją się prawicowi celebryci?

A tak poza wszystkim, oni najzwyczajniej w świecie poczuli się zagrożeni, bo jeśli prawicowy lud zacznie słuchać panny Marii Sokołowskiej z jej jednoznacznym przekazem, to do kogo będzie mówił Warzecha z kolegami? Kto kupi ich kolejne książki, nawet jeśli jakimś trafem będzie to akurat coś mądrzejszego niż wywiad-rzeka z Radosławem Sikorskim, czy poszukiwanie „Boga w Hollywood”? Komu będzie chciało się rozgryzać ich publicystyczne esy-floresy, no i płacić im dalej takie wierszówki do jakich zdążyli się przyzwyczaić? Nie dajmy się nabrać na zawodzenie Warzechy, że nagle w prawicowym dyskursie z powodu jakiejś nastolatki zabraknie miejsca dla profesorów Staniszkis, czy Krasnodębskiego. Zresztą, co to w ogóle za argument? Jeśli Marysia byłaby w stanie swą młodzieńczą bezpretensjonalnością wyrugować z rynku opinii intelektualnych luminarzy polskiej prawicy wraz z obsługującymi ich dziennikarzami, to znaczyłoby że z nimi jest gorzej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Ale, być może faktycznie jest coś na rzeczy z tym poczuciem zagrożenia u niepokornych celebrytów. O jakości ich politycznych analiz może świadczyć choćby to, że całkiem niedawno spora część tego środowiska zupełnie serio upatrywała nadziei na odnowienie prawicy i stworzenia „ulepszonego” PiS-u w secesjonistach z PJN. Prawicę mieli nam zbawić Misiek z Bielanem, Migalskim i Jakubiak. Koniecznie w hippisowskich strojach. To miała być prawica cywilizowana, ładniejsza i nowoczesna, a przede wszystkim – bez Jarosława Kaczyńskiego. Ostatnio zaś, przed eurowyborami, przerzucili swe zapały na formację Gowina, mającą być ziszczeniem marzeń sierot po PO-PiSie. Przyznają Państwo, że skoro w powietrzu fruwają tak skrzydlate diagnozy, to dla jakiejś tam Marysi zwyczajnie miejsca być nie może. Ona ze swym przyziemnym pyskowaniem premierowi zwyczajnie nie mieści się w spektrum akceptowalnych poglądów. No bo, dziś Marysia, a jutro, kto wie, może z biznesowych kalkulacji wyjdzie, by na łamy poważnej prawicowej prasy zaprosić jakichś blogerów, a wtedy Warzecha z Mazurkiem i Adamskim będą zmuszeni ocierać się o tych „traktorzystów” na redakcyjnych korytarzach i wąchać ich nieświeże oddechy.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

P.S. Tak dla równowagi – przytomnością wykazali się na szczęście Wojciech Wencel, Marek Pyza i Krzysztof Feusette. Dobrze wiedzieć, że nie wszystkim w tym towarzystwie odbiła mania wielkości.

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/346/spor-o-drugi-obieg-z-blogerskiego-punktu-widzenia

http://niepoprawni.pl/blog/346/zniesmaczeni-2012

http://niepoprawni.pl/blog/346/prawicowi-celebryci-a-sprawa-grzegorza-brauna

http://niepoprawni.pl/blog/346/prawicowi-celebryci-i-zakon-swietych-jerzykow

środa, 4 czerwca 2014

13 Grudnia na Powązkach

Nie wolno zaprzestać demonstracji w kolejne rocznice wprowadzenia stanu wojennego. Tyle, że miejsce powinno być już inne – grób Jaruzelskiego na Powązkach.

I. O Jaruzelskim tylko dobrze, albo wcale

Jestem przeciwnikiem bezwzględnego stosowania zasady „o zmarłych dobrze, albo wcale”. Odnosić się ona powinna jedynie do osób prywatnych, z całą pewnością natomiast nie do osób publicznych, które sprawując swe funkcje wpływały na losy całych zbiorowości. Gdyby bowiem stosować przywołaną zasadę literalnie doszlibyśmy do absurdu, kiedy to nie wolno powiedzieć złego słowa o Stalinie, czy funkcjonariuszach NKWD strzelających w tył głowy oficerom w Katyniu. Tymczasem, za pomocą tego obłudnego sloganu dziś usiłuje się nam zatkać usta przed próbą choćby symbolicznego, pośmiertnego rozliczenia „towarzysza generała” z popełnionych łajdactw, zdrad i zbrodni.

Sowieckiemu generałowi w polskim mundurze udało się uciec przed ziemską sprawiedliwością, co było zresztą niemal nieskrywaną taktyką procesową przyjętą przez wymiar sprawiedliwości III RP – przeciągać wszelkie postępowania tak długo, aż umrze. Obecnie zaś aparat propagandy III RP przeszedł do fazy drugiej – operacji świeckiej kanonizacji Wojciecha Jaruzelskiego. Gdy piszę te słowa, w rządowej telewizji zwanej „publiczną” leci duszeszczipatielnyj film Teresy Torańskiej „Noc z generałem”. Jest noc z 12 na 13 grudnia 2000 roku, przed willą Jaruzelskiego odbywa się demonstracja, płoną znicze, w środku zaś pani z „Wyborczej” przeprowadza łzawą pogaduszkę z byłym sowieckim namiestnikiem w Warszawie. Generał łamiącym się głosem opowiada o swoich rozterkach i psychicznych prześladowaniach, których pada ofiarą ze strony nienawistników oraz IPN-u. Niestety, tego typu tandetne szantaże emocjonalne bywają zaskakująco skuteczne i urabiają percepcję masowego odbiorcy. Proszę zwrócić uwagę – nie puszczono choćby filmów Grzegorza Brauna „Towarzysz generał”, czy „Towarzysz generał idzie na wojnę”. Przekaz jest jasny – o Jaruzelskim dobrze albo wcale.

II. Świecka kanonizacja generała

Proces świeckiej kanonizacji Wojciecha Jaruzelskiego w obrządku III RP przebiega jednak wielotorowo, operacja medialna na mózgach Polaków jest tylko jedną z wielu odsłon. Równie ważkie, jeśli nie ważniejsze znaczenie ma symbolika pochówku na Powązkach Wojskowych z państwowym ceremoniałem zaordynowana w podskokach na życzenie rodziny przez Kancelarię Prezydenta RP. W sumie można było się tego spodziewać – wszak Komorowski nie bez przyczyny uchodzi za człowieka postsowieckiej wojskówki, który jako jedyny z PO głosował przeciw rozwiązaniu WSI, który nie czekając na oficjalne potwierdzenie śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego dobrał się do sejfu z aneksem do raportu o rozwiązaniu WSI, na którego wyborcze zwycięstwo czekał z butelką szampana sam gen. Dukaczewski i który zaprosił właśnie Jaruzelskiego na posiedzenie BBN-u. Teraz po praz kolejny potwierdził swą lojalność wobec prawdziwych władców Polski i ojców-założycieli III RP, przystając na uroczysty, państwowy pochówek ich patrona.

Pogrzeb na Powązkach ma jeszcze jeden symboliczny aspekt. Nie bez przyczyny piszę o symbolach, mają one bowiem walor konstytuujący świadomość zbiorową. Oto poprzez pogrzeb z honorami oficjalnie utrwala się w przestrzeni publicznej mit założycielski III RP – „siły umiaru i rozsądku” wywodzące się „z obu stron historycznego podziału” dokonały „pokojowej transformacji” pod patronatem „człowieka honoru” generała Jaruzelskiego, który wedle Michnika w ten sposób miał zmazać wszystkie swe dotychczasowe winy – nawet antysemicką czystkę w LWP, co zapewne komukolwiek innemu nie uszło by na sucho. Wyjątkowo ponuro w tym kontekście wygląda zaangażowanie Kościoła w tę funeralną groteskę. Kościoła, który dziś zdaje się nie pamiętać nie tylko o świeckich, ale nawet duchownych ofiarach moskiewskiego oprawcy. Prócz bł. ks. Popiełuszki, byli to księża Niedzielak, Zych, Suchowolec i wielu innych, którzy cudem uniknęli śmierci, jak ks. Isakowicz-Zaleski, czy ks. Małkowski. Nic to – postanowiono, że naczelny zwierzchnik esbeckich oprawców ma przejść do historii w glorii ojca-założyciela polskiej demokracji, a towarzyszyć będzie temu pełna kościelna celebra ze mszą w Katedrze Polowej włącznie. Taka ma być zbiorowa pamięć Polaków wedle wytycznych Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP i taka właśnie dyrektywa zostanie przyklepana łopatą grabarza w piątek 30 maja 2014 roku na Powązkach. Zapamiętajmy tę datę, stanowi bowiem ona jasny drogowskaz dla wszelkiej maści zdrajców i sprzedawczyków.

III. 13 Grudnia na Powązkach

Na tych samych Powązkach znajduje się „Łączka” na której wydobywa się kości polskich bohaterów narodowych – tych samych, których zwalczała m.in. Informacja Wojskowa z młodym, ambitnym agentem „Wolskim”. W pobliżu grobu Jaruzelskiego znajduje się grób płk. Kuklińskiego – człowieka, który ocalił świat przed atomową zagładą III wojny światowej. Ale z drugiej strony, towarzysz generał przytuli się po śmierci do swych komunistycznych komilitonów – Bolesława Bieruta czy Zygmunta Berlinga. Trudno o lepszy dowód na aksjologiczną schizofrenię współczesnej Polski.

Wybaczyć zbrodnie można jedynie na gruncie prawdy i skruchy winowajcy. Inaczej mamy do czynienia z promocją łajdactwa, rozzuchwalającą potencjalnych następców. Pisząc te słowa nie wiem jaki przebieg będzie miał pogrzeb czerwonego satrapy i czy dojdzie do jakichś prób manifestacji sprzeciwu. Wiem jedno - nie wolno zaprzestać demonstracji w kolejne rocznice wprowadzenia stanu wojennego. Tyle, że miejsce powinno być już inne. Zamiast pod willą Jaruzelskiego przy ulicy Ikara 5, znicze i transparenty powinny się od tej pory pojawiać się co roku w nocy z 12 na 13 grudnia w pobliżu kwatery A4 na warszawskich Powązkach Wojskowych, gdzie zakopane będą prochy mundurowego mordercy. Inaczej amnezja faktycznie może zwyciężyć w świadomości naszych rodaków. Jak już napisałem, symbole są ważne, o czym dobrze wiedzą chociażby moskiewscy zwierzchnicy generała, walczący o zachowanie w polskiej przestrzeni publicznej pomników swej dominacji.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa'' nr 22 (02.06-08.06.2014)