sobota, 27 listopada 2010

O „korzystnej formule cenowej”


Motto: „W czasie negocjacji o dodatkowych dostawach udało nam się wypracować korzystną formułę ceny.” W. Pawlak.

I. Pół miliarda rocznie!

Trzymam się ostatnio tematyki surowcowo-energetycznej jak pijany płota, ale cóż począć skoro co i rusz pokazują się takie kwiatki, że nie sposób przejść obojętnie. Oto na łamach „Rzeczpospolitej” dr Hubert A. Janiszewski wylicza, ile straciliśmy w porównaniu z krajami UE na „korzystnej formule cenowej” wynegocjowanej przez ekipę Waldemara Pawlaka. Otóż autor, powołując się na dane Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) podaje, że:

- w III kwartale br. Gazprom sprzedawał gaz do krajów UE średnio po 318 dol. za 1000 m3;

- Polska będzie płacić za ten sam gaz 350-370 dol. za 1000 m3;

- w efekcie, przy założeniu, że do końca 2010 sprowadzimy ok. 9,7 mld m3 gazu, oznacza to, że w skali roku zapłacimy Gazpromowi o ok. 485 mln dol. więcej niż pozostałe kraje UE!

Ten arcyciekawy aspekt umowy celnie skomentował Antoni Dudek, podnosząc kwestię, jak te niemal pół miliarda „zielonych” ma się do stanu naszych finansów publicznych i którzy urzędnicy sygnowali swoimi podpisami porozumienie z Gazpromem.

Ja pozwolę sobie potraktować sprawę w szerszym kontekście.

II. Dywersyfikacja, głupcze!

Po pierwsze, warto zwrócić uwagę na to, dlaczego inne kraje płacą mniej. Otóż, pozostali europejscy odbiorcy rosyjskiego gazu cieszą się komfortem realnej dywersyfikacji dostaw surowca – sprowadzają go z Norwegii, Kataru, Algierii... i Rosja, stosownie do tego „dywersyfikuje” ceny. Inna formuła dla krajów sprowadzających gaz z wielu źródeł, inna dla państw uzależnionych od kierunku rosyjskiego. Proste. Jeżeli np. norweski eksporter Statoil za 1000 m3 liczy sobie 282 dol., to naturalne jest, że Gazprom musi spuścić z tonu. Na marginesie: w powyższym kontekście warto by rozważyć pociągnięcie przed Trybunał Stanu Leszka Millera za zerwanie zainicjowanej przez rząd Buzka umowy z Norwegami.

W Stanach Zjednoczonych mają w porównaniu z Europą istne eldorado - cena gazu kształtuje się tam w granicach zaledwie 140 dol. za 1000 m3! (dane – III kwartał br.). No, ale oni mają z kolei inną dywersyfikację – wewnętrzną – czyli wydobywany na coraz większa skalę gaz łupkowy. Co poddaję pod rozwagę tym „fachowcom”, którzy wmawiają nam, że te całe „łupki” to miraż, gruszki na wierzbie i nie ma co zawracać sobie nimi głowy.

III. Putin – komiwojażer.

Innym elementem układanki jest wciąż spadająca cena gazu na światowych rynkach.
„W opinii Międzynarodowej Agencji Energii (IEA) szczyt spadków cen nastąpi w 2011 roku i może się utrzymywać przez kilka lat.”
- pisze dr Janiszewski. Światowy kryzys oznacza mniejsze zapotrzebowanie na surowiec i warto tę okoliczność wykorzystać, tym bardziej, że Gazprom wedle danych z 1 października 2009 roku jest zadłużony na 58,38 mld dolarów i musi mieć środki na obsługę długu, nie wspominając już o inwestycjach. Zmniejszone o 15 mld m3 (będzie 515 zamiast 530 mld m3) w stosunku do prognoz z początku roku wydobycie pogłębia trudną sytuację koncernu, a więc także budżetu i całej rosyjskiej gospodarki.

Jeśli spojrzeć pod tym kątem, przestaje dziwić tyleż oryginalna, co - jak się okazuje – rozpaczliwa propozycja Putina sformułowana na łamach „Sueddeutsche Zeitung" przed forum gospodarczym niemieckich menadżerów, na które rosyjski premier, niczym zdesperowany komiwojażer postanowił udać się osobiście.

Clou artykułu stanowiły postulaty stworzenia rosyjsko – europejskiego „aliansu gospodarczego”, wspólnego zarządzania europejskim przemysłem i powołanie wspólnego kompleksu energetycznego. Do tego doszła krytyka „deindustrializacji” europejskiej gospodarki. Żywię brzydkie podejrzenie, iż za tą szlachetną troską o europejski przemysł kryje się w istocie obawa przed dalszym kurczeniem się rynku zbytu na rosyjskie surowce.

Ofertę Putina można podsumować następująco: rozwijajcie przemysł i kupujcie więcej naszego gazu! (bo inaczej padniemy).

IV. Jeszcze o gazociągu słubickim.

A teraz powróćmy do naszych baranów. Muszę bowiem przypomnieć kwestię tzw. gazociągu słubickiego, o którym pisałem szerzej w notce „Zapomniany gazociąg”. Otóż za pomocą tego gazociągu niemiecki koncern EWE dostarcza gaz do wielu gmin w województwie lubuskim. Tenże koncern proponował nam sprzedaż do 2 mld m3 gazu rocznie, czyli tyle ile brakowało nam w gazowym bilansie i który to deficyt stanowił oficjalny powód - czy raczej pretekst - do zawarcia niedawnego porozumienia z Gazpromem.

Wprawdzie byłby to zapewne gaz rosyjski (Niemcy nie mają zakazu reeksportu), niemniej, Niemcy to obliczalny partner biznesowy i można mieć pewność, że „błękitne paliwo” byłoby tłoczone niezależnie od ewentualnych politycznych zawirowań, a nade wszystko – Niemcy kupują rosyjski gaz taniej, więc nawet po doliczeniu marży jego cena byłaby porównywalna z tym co i tak płacimy Rosji. Poza tym, te kilkadziesiąt polskich gmin już bierze gaz od EWE i jakoś nie narzekają na drożyznę. Prawda, panie Pawlak?

Trzeba jedynie wyłożyć ok. 120 mln złotych na położenie 30-40 km rur, by połączyć gazociąg z polską siecią przesyłową (dla porównania – EWE już wybudowało w Polsce 1200 km gazociągów) i udostępnić niemieckiej spółce któryś z magazynów – nie za darmo przecież! – do przechowywania obowiązkowych, ustawowych rezerw surowca.

Tyle, że państwowe spółki: Gaz-System (operator polskiej sieci) oraz PGNiG (właściciel magazynów) pozostają głuche na ofertę. Brak „woli politycznej” bije po oczach. Domyślam się, że dla wicepremiera Pawlaka to co jest dobre dla kilkudziesięciu lubuskich gmin nie jest „korzystną formułą cenową”.

O tym, że w ten sposób podłączylibyśmy się do europejskiego gazowego „krwiobiegu” nawet nie chce się wspominać...

V. Dobry wujek.

Z naszkicowanej powyżej sytuacji wynika, że podpisaliśmy długoletnią umowę, na mocy której będziemy słono przepłacali za surowiec, który w najbliższym czasie ma konsekwentnie tanieć, pogłębiając nasze uzależnienie od wschodniego kierunku dostaw i – chociażby - stawiając pod znakiem zapytania przyszłość świnoujskiego gazoportu. Ugięliśmy się pod cenowym dyktatem „potentata”, który właśnie przeżywa finansowe trudności i któremu kurczy się zarówno wydobycie, jak i rynek zbytu. Kuriozum na skalę światową.

Nic to. Te prawie pół miliarda dolarów ekstra, które w porównaniu do krajów Europy Zachodniej będziemy rok w rok walić w rosyjską studnię z pewnością się naszemu „partnerowi” przyda. Gazpromowi – chociażby na obsługę zadłużenia, zaś budżetowi Federacji Rosyjskiej do którego Gazprom odprowadza część dochodów... niech pomyślę... na modernizację armii... kolejne Mistrale...

Naszemu państwu i naszej armii te 485 mln dol. rocznie jest absolutnie zbędne. Wszak dla dalszego „ocieplenia” stosunków warto się zabawić w dobrego wujka i podesłać naszym nowym, posmoleńskim przyjaciołom trochę kasy.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

piątek, 26 listopada 2010

Pod-Grzybki


Kuczyński o Jaruzelskim: „(...)Ale i On miał ją także, bo ...” Od tej pory o Generale piszemy wyłącznie z Wielkiej Litery.

Niniejszym inauguruję co-jakiś-czasową rubrykę „Pod-Grzybki”. Będę w niej zamieszczał komentarzyki zbyt „chude” na osobne notki, a które w jakiś tam sposób warto uwiecznić. Komentarzyki będą utrzymane w konwencji pół-żartem, pół-serio, a sporadycznie zupełnie serio. Czasem też będzie jazda „po bandzie”. Na początek porcja dubeltowa „Pod-Grzybków” (promocja taka). No to lu:

Dziwnie cicho w sprawie Ryszarda C. W ramach blogerskiego śledztwa ustaliłem, iż nie udało się wydusić zeznań, że pistolet dostał od Jarosława Kaczyńskiego. Pomyślmy - jakże pięknie byłoby, gdyby okazało się, że to ten sam „mały pistolecik”, którym onegdaj Srogi Jarosław miał straszyć w windzie Umiłowanego Donalda... (Poszlaka: „...tylko za małą broń miałem”) Moja rada, partacze – przekażcie gościa prawdziwym fachowcom, tym z zaprzyjaźnionej Łubianki. Putin przed wizytą gospodina Miedwiediewa nie odmówi drobnej, kumpelskiej przysługi. W zamian sprzeda się Rosnieftowi Lotos i będzie git.

***

Jak wygląda blogerskie śledztwo w moim wykonaniu? Siadam przed komputerem, zaglądam w bezdenną otchłań swojego umysłu... i atakuję klawiaturę. Przypuszczam, że nie różni się to zbytnio od większości „śledztw dziennikarskich”, szczególnie tych prowadzonych według schematu: „jak dowiedzieliśmy się od anonimowego informatora...”. Tyle, że otchłanie ich umysłów są jakby bardziej bezdenne. W końcu to zawodowcy.

***

Ryśkowi C. można by podrzucić do celi Szalonego Stefana „eliminatora” Niesiołowskiego. Niech sobie pogadają na kwadracie. Porównując opętańcze monologi pana wicemarszałka z bełkotem pakowanego do suki mordercy, można śmiało stwierdzić, że chłopaki znaleźliby wspólny język. Dzielą wszak wspólne, eliminatorskie zainteresowania.

***

Jak wiadomo, Szalony Entomolog ogłosił onegdaj, że jego misją jest wyeliminowanie braci Kaczyńskich z polityki. Proponuję, by na drzwiach biura poselskiego umieścił wywieszkę dla następców Ryszarda C. „Eliminator udziela profesjonalnych porad w godzinach...” Jakby co, można będzie wyjaśnić, że chodzi o metodykę przyszpilania różnych żuczków i motylków do korkowej tablicy. Na żywca.

***

W ramach kolejnego blogerskiego śledztwa ustaliłem, że zdePiSizowana TVP ma zatrudnić Agnieszkę Kublik na stanowisku ober-kadrowej. Jak powiedział anonimowy rozmówca w mojej głowie: „Co ma kobieta harować za frajer i to na dodatek, dla niepoznaki, w innej redakcji.”

***

Z tego Michnika to jednak kawał perfidnego parcha. Mówiąc, że dla Pawła Lisickiego znalazłoby się miejsce w „Wyborczej”, podarował mu klasyczny „pocałunek śmierci”. Musiał wiedzieć, że po czymś takim wiarygodność naczelnego „Rzepy” spadnie w oczach prawicowych czytelników do zera. Taki chwyt poniżej pasa wobec konkurencyjnej gazety... A fe, wstyd, panie Adamie.

***

Tymczasem „Rzepa” pozostaje wierna swojemu kursowi – tak, jak sympatyzowała z pisowskimi „liberałami”, tak teraz dzielnie wspiera ich w secesjonistycznych poczynaniach. To, że rozłam nastąpił na wzór najgorszych koszmarów z lat 90-tych, z czasów operacyjnej dezintegracji prawicy, umyka jakoś uwadze opiniotwórczej gazety. Momentami można wręcz odnieść wrażenie, że czołowi publicyści bardzo uważają, by owych podobieństw nie dostrzec. Kto obecnie odgrywa rolę płk. Lesiaka dowiemy się pewnie jak zwykle – o wiele za późno, tzn. wtedy, gdy z tej wiedzy nie będzie już nic w praktyce wynikało.

***

Na łamach tejże „Rzepy” Waldemar Kuczyński pod troskliwym okiem Pawła Lisickiego pielęgnuje swe szaleństwo, oznajmiając, że boi się przebudzenia narodu. Ja jestem ciekaw jakby wyglądało przebudzenie Waldemara Kuczyńskiego z dręczącej go maligny.

***

Znów z „Rzepy”: Kuczyński kontynuuje eksplorację bezmiarów własnego obłędu obwieszczając, że w sprawie stanu wojennego Jaruzelski miał swoje racje i w ogóle to odpieprzcie się od Generała. To akurat nic nowego, tyle że takie okołorocznicowe „cósie” ukazywały się do tej pory raczej w „Wyborczej”. Kuczyński jednak postanowił pójść dalej. Spójrzmy i nacieszmy oczy: „(...)Ale i On (to o Jaruzelskim – G.G.) miał ją także, bo ...” Pamiętajmy zatem: od tej pory o Generale piszemy wyłącznie z Wielkiej Litery. Panie Lisicki, ta „Wyborcza” chyba coraz bliżej, prawda?

***

„Rzeczpospolitej” zrobiło się na tyle łyso, że pod tekstem umieściła „na alibi” żenujący komentarzyk: „Pisownię wyrazów dużą literą pozostawiliśmy zgodnie z oryginałem Waldemara Kuczyńskiego”. Ale i tak, jak ustaliłem (w ramach blogerskiego śledztwa, oczywiście) rozanielony redaktor Lisicki krążył po newsroomie śpiewając w uniesieniu: „Generał Wojciech miał rację!...” i namawiając przy okazji każdego kto się nawinął do stworzenia okolicznościowego chóru. Podobno szarpał gorączkowo przedstawicieli grona redakcyjnego za mankiety, kręcił guziki u marynarek i, ogólnie, zachowywał się obrzydliwie. Ofiar śmiertelnych nie stwierdzono, niemniej warto odnotować kolejne potwierdzenie tezy, że szaleństwo bywa zaraźliwe.

***

Tekst Obłąkanego Waldemara traktował m.in. o głębokiej zasadności zaproszenia Generała na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. W sumie, czemu nie? Jakie państwo, taki prezydent a jaki prezydent, tacy doradcy. Przed wyborami prezydenckimi były podwładny Jaruzelskiego, generał Dukaczewski wyznał, że chłodzi szampana w oczekiwaniu na zwycięstwo Komorowskiego. Powiem tak: w normalnym kraju nie powinno być żadnego liczącego się kandydata na którego ktoś taki jak Dukaczewski mógłby czekać z szampanem.

***

No, a skoro doszło już do wizyty Generała u prezydenta, to grzeczność nakazuje rewizytę. Sądząc po tekście Kuczyńskiego, 13 grudnia będzie jak znalazł. Jeśli śnieg dopisze, prezydencka para zajedzie z kuligiem: zwyczajnie, jak to do pana brata. Niech zgromadzona pod willą swołocz ze swymi zniczami i transparentami zobaczy jak bawi się szlachta. Michnik z Urbanem będą robili za chałaciarskich arendarzy i polewali panom braciom wódki. Ku chwale demokracji. Szlacheckiej.

***

Że co? Że urągam pamięci I RP? Fakt, Jaruzelski niepijący. Cóż, jakie czasy, taka szlachta. Nic to – tacy arendarze jak Urban i Michnik sami mogą obalić wiadro pejsachówki. A i „hrabia” Komorowski starozakonnym towarzystwem nie pogardzi. Cóż, jakie czasy... a tak, już to mówiłem.

***

Może zgromadzonemu pod oknami generalskiej willi „bydłu” będzie dane zajrzeć choć na chwilę do środka. Zobaczą wtedy scenę niczym z finału „Folwarku Zwierzęcego”: nie odróżnisz czerwonej świni od człowieka.

Gadający Grzyb

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

czwartek, 25 listopada 2010

Pstryczek-elektryczek


Import energii elektrycznej z Kaliningradu, czyli kolejny etap „ocieplenia”.

I. Blokada informacyjna.

Kto jeszcze pamięta czasy, gdy Rosjanie puentowali Tuskowe zabiegi o „przełamanie lodów” słowami: „powiedzcie, jakie macie do nas sprawy, bo my do was nie mamy żadnych”? Od jakiegoś czasu bowiem okazuje się, że Rosja, owszem, ma u nas do załatwienia swoje „sprawy”, ba – można nawet rzec, że „sprawy” te są załatwiane z coraz większym rozmachem. Tylko, dziwna rzecz, nasz rząd jakoś nie lubi się tym chwalić, nie urządza konferencji prasowych ani briefingów na tle ściany wypełnionej fotkami, podczas których mógłby pysznić się owocami współpracy. Tacy skromni. Dodam, że w rządową skromność wpasowują się ochoczo wiodące mediodajnie i to do tego stopnia, że złakniona wiedzy o kolejnych sukcesach publiczność musi kontentować się skąpymi wzmiankami skrzętnie schowanymi w rubrykach gospodarczych gazet i portali.

Normalnie, jak w Ewangelii: nie wie lewica, co czyni prawica...

II. Most energetyczny Kaliningrad – Olsztyn.


Z tego „skromnościowego” nurtu wyłamała się niedawno „Rzeczpospolita”, która donosi, że oto polscy i rosyjscy operatorzy sieci energetycznych (PSE Operator i Inter RAO) szykują się do sporządzenia wspólnej analizy odnośnie przeprowadzenia „mostu energetycznego” z powstającej w Obwodzie Kaliningradzkim Bałtyckiej Elektrowni Jądrowej do Olsztyna. Podobno takie ustalenia zapadły podczas ostatniej wizyty w Polsce rosyjskiego wicepremiera Igora Sieczina. Ponoć ta wizyta i spotkanie z polskim odpowiednikiem – wicepremierem Pawlakiem miała jedynie służyć podpisaniu nowej umowy gazowej, a tu okazało się że nie tylko...

Taka analiza to na pozór nic strasznego, tyle, że w praktyce oznacza ona, iż nasz rząd na poważnie przymierza się do importowania znacznej części potrzebnej nam energii elektrycznej z Rosji. A Rosja takiej gratki nie przepuści, bowiem poza względami biznesowymi, oznacza to uzależnienie Polski północno-wschodniej (co najmniej) od rosyjskiego prądu.

III. Kaliningradzki pstryczek – elektryczek.

Pytanie, co z elektrownią atomową na Litwie (Visaginas) i polsko – litewskim mostem energetycznym, w którym mieliśmy partycypować i który wraz z naszym przyszłym atomem miał być istotnym czynnikiem zapewniającym stabilność energetyczną w regionie. Jak twierdzi litewski premier, Andrius Kubilius, Rosjanie gdzie tylko mogą, tam lobbują, by zniechęcić do litewskiej elektrowni potencjalnych inwestorów. Z Polską, jak widać już się udało.

Docelowo elektrownia w Obwodzie Kaliningradzkim ma zaopatrywać w prąd Pribaltikę, Białoruś i Polskę. Już teraz, po zamknięciu litewskiego Ignalina, kraje nadbałtyckie importują energię z Rosji i najwyraźniej tak ma pozostać. Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że budowa kaliningradzkiej elektrowni rusza w przyszłym roku, zaś jej kolejne bloki mają zostać uruchomione w latach 2016 i 2018, to nic dziwnego, że Rosjanom zaczyna się śpieszyć, tym bardziej, że budowa połączenia z Polską potrwałaby ok. siedmiu lat, zaś wedle opinii ekspertów projekt kaliningradzkiej elektrowni będzie nieopłacalny, jeżeli jednym z głównych odbiorców energii nie będzie Polska.

Trzeba też przypomnieć w kontekście „coraz bardziej nas otaczającej” przyjaźni ze strony naszego Północnego Sąsiada, że mamy w tej chwili połączenie z ukraińską elektrownią atomową „Chmielnicki”. Łącze wymaga wprawdzie modernizacji i remontu ale jest – nie trzeba budować go od zera. Sytuacja wypisz wymaluj podobna do tej z gazociągiem słubickim o którym pisałem nie tak dawno temu (http://niepoprawni.pl/blog/287/zapomniany-gazociag).

Ale cóż – dla naszych decydentów najwyraźniej bardziej kuszący jest kaliningradzki pstryczek-elektryczek. Jedyna szansa, że Komisja Europejska nie zgodzi się na dofinansowanie tej inwestycji (kilkaset mln zł) konkurencyjnej wobec wspieranego przez Unię projektu połączenia Ełk – Alytus. Tyle, że grozi to kolejną (po negocjacjach gazowych) kompromitacją, kiedy to Unia będzie występować w naszym interesie wbrew stanowisku polskiego rządu...

No i nie od rzeczy byłoby zapytać jak tam się mają sprawy z naszym Żarnowcem – czy oprócz kolejnych dat wpisywanych do „Polityki energetycznej Polski” (ostatnio obowiązuje jak się zdaje rok 2022), sprawy ruszyły choć o krok do przodu...

IV. Rekompensata.

Aż boję się pomyśleć, o czym jeszcze nie zostaliśmy poinformowani, jakież to inne „poboczne” ustalenia zapadły przy okazji finalizowania gazowego dealu. Przypomnę, że na skutek wmieszania się Komisji Europejskiej w końcową fazę gazowych negocjacji, ostateczny kształt kontraktu jest grubo poniżej pierwotnych rosyjskich oczekiwań. W związku z tym, sformułowałem w jednej z poprzednich notek hipotezę, że Rosja będzie oczekiwała stosownej „rekompensaty”, by na innych odcinkach surowcowo – energetycznych powetować sobie to co straciła na gazie.

Hipoteza ta z tygodnia na tydzień staje się coraz bardziej uprawdopodobniona. Spójrzmy:

- rząd od dawna uporczywie stosuje obstrukcję wobec łączącego nas z Niemcami gazociągu słubickiego, którym moglibyśmy sprowadzać z kierunku zachodniego do 2 mld m3 gazu rocznie, czyli tyle, ile brakowało nam w gazowym bilansie przed podpisaniem z Rosją nowej umowy (więcej w notce „Zapomniany gazociąg”);

- rosyjskie firmy (Rosnieft, TNK BP, Gazprom-Nieft) zainteresowane są kupnem większościowego pakietu Lotosu, do sprzedaży którego ma dojść w 2011 roku; w ten sposób prócz przejęcia 28% rynku paliw płynnych Rosja zbuduje swój przyczółek w Naftoporcie, którego mniejszościowym udziałowcem jest Lotos (patrz notka - „Rekompensata?”);

- niedawno rosyjskie konsorcjum „Nowatek” przejęło od niemieckiej firmy Knaube spółkę „Intergaz-System”, będącą potentatem na rynku gazu LPG w południowo – wschodniej Polsce i właścicielem nowoczesnego przeładunkowego terminalu kolejowo - drogowego przy torze szerokim i normalnym (zgodę jeszcze w sierpniu tego roku wydał UOKiK) (szerzej o tym w notce „Intergaz-Sysytem, czyli firma dla czekisty”);

- opisana powyżej kwestia importu energii elektrycznej z Rosji przy pominięciu kierunku dostaw z Litwy i/lub Ukrainy.

To przykłady z zaledwie kilku ostatnich tygodni (!!!).


Do tego należy oczywiście dodać umowę gazową stawiającą pod znakiem zapytania rolę budowanego gazoportu w Świnoujściu, zaniedbania (wszystko wskazuje na to, że celowe) w kwestii zakopania Gazociągu Północnego pod torem podejściowym do portów Szczecin – Świnoujście, co w przyszłości uniemożliwi wpływanie statkom o zanurzeniu większym niż 13,5 metra. Uzależnienie od rosyjskiej ropy jest tak totalne i bezalternatywne, że w zasadzie już nikt na co dzień nie zaprząta sobie tym głowy...

Słowem – rekompensata postępuje jak się patrzy. A może jest jeszcze inaczej? Może powyższa wyliczanka miała zostać zrealizowana niezależnie od wyniku renegocjacji „kontraktu jamalskiego”? Może przechwycenie dużej części polskiego sektora energetyczno – surowcowego miało się odbyć nawet gdyby kontrakt gazowy podpisano w maksymalnie korzystnej dla Rosji formule?

I wreszcie: czy rząd Tuska – Pawlaka jest świadom, że polityka surowcowa i energetyczna traktowana jest przez Kreml jako jedno z głównych narzędzi neoimperialnej polityki Rosji? Również jako sposób wywierania presji na zagranicznych „partnerów”?

***

Rząd i reżimowe mediodajnie skupione są póki co na przeżywaniu zbiorowego orgazmu związanego z rychłą wizytą gospodina Miedwiediewa. Osobiście przypuszczam, że istotnie czeka nas wieloszczeblowe „ożywienie dyplomatyczne” na linii Polska – Rosja. Wszak jest tyle pięknych interesów, których trzeba dopilnować w Priwislańskim Kraju. Wiadomo – pańskie oko konia tuczy.

Mnie w związku z tą wizytą interesuje jedno: jakimi poskutkuje ustaleniami? I czy o nich również dowiemy się dopiero, gdy wejdą w fazę realizacji?

Gadający Grzyb

P.S. Źródło ilustracji: „Rzeczpospolita”.

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

sobota, 20 listopada 2010

Strategia homoofensywy


Motto: „Jeśli narodowi niemieckiemu nie podobają się moje upodobania seksualne, to ja go za mordę zmuszę, aby je polubił” - Ernest Rōhm

Raport Fundacji Mamy i Taty „Przeciw wolności i demokracji” (podtytuł: „Strategia polityczna lobby LGTB w Polsce i na świecie: cele, narzędzia, konsekwencje”) powinien być lekturą obowiązkową dla wszystkich zaniepokojonych narastającą ofensywą gejowszczyzny. Dla niezaniepokojonych tym bardziej, bo najwyższa pora, by zaczęli się niepokoić.

Generalnie, mamy do czynienia z realizacją strategii sformułowanej dla ruchu LGTB (Lesbians, Gays, Bisexuals, Transgenders) jeszcze pod koniec lat 80-tych przez amerykańskiego genealoga Marshalla Kirka, która zakłada stopniowe zdobywanie terenu: od „znieczulenia” społecznego na zjawisko homoseksualizmu po zakneblowanie przeciwników terrorem „mowy nienawiści” pod którym to pojęciem kryje się dążenie do penalizacji poglądów krytycznych wobec zachowań homoseksualnych.

Pozwolę tu sobie na wtręt, że homoofensywa stanowi element szerszego zjawiska, określanego niekiedy mianem ideologii tolerancjonizmu, a które onegdaj zdefiniowałem jako „agresywną apologię zachowań i obyczajów pozostających w sprzeczności z normami kulturowymi przyjętymi w określonym kręgu cywilizacyjnym”.

I. Tęczowa kampania.


Pierwszym etapem, jako się rzekło, ma być „znieczulenie”, co Kirk ujął następująco:

„Darujcie sobie przekonywanie mas, że homoseksualizm to coś dobrego. Ale jeśli tylko potraficie sprawić, by pomyślały, że to coś innego i wzruszyły ramionami, to właściwie już wygraliście bitwę o prawa”. (wytłuszczenie moje - GG)


Owo „wzruszenie ramionami” ma zostać osiągnięte za pomocą zmasowanej kampanii społecznej, której elementami mają być:

- nieustanne mówienie o „gejach” z jednoczesnym unikaniem pokazywania czynności homoseksualnych, by nie zrazić na wczesnym etapie opinii publicznej;

- wizerunkowe wykorzystanie popkultury (np. geje jako pozytywne postaci w filmach, serialach);

- akcentowanie poparcia dla homoseksualizmu ze strony „postępowych” organizacji religijnych, przy jednoczesnym piętnowaniu kościołów „zacofanych”;

- przedstawianie „gejów” jako ofiary własnej biologii i zarazem opresyjnego społeczeństwa (opowieści o drastycznych przejawach dyskryminacji), przy czym „twarzami” kampanii mają być dobrze wyglądające, miłe w obejściu osoby;

- odwoływanie się do zasad humanitaryzmu i praw człowieka jako przeciwwagi do argumentów o charakterze religijnym;

- wywołanie u heteroseksualnej większości odruchu współczucia i tym samym pozyskiwanie obrońców dla własnej sprawy;

- budowanie publicznego poparcia ze strony znanych postaci show biznesu i polityki;

- wyłuskiwanie znanych homoseksualnych postaci historycznych jako swoistych „patronów”. Marshall Kirk: „W krótkim czasie zręczna i bystra kampania medialna może przemienić wspólnotę gejowską w matkę chrzestną cywilizacji zachodniej”;

i wreszcie, na dalszym etapie:

- wytworzenie wokół krytyków homoseksualizmu atmosfery wstydu. Znowu Kirk: „trzeba ich zmieszać z błotem”. W tym celu należy pokazywać „homofobiczne” postaci budzące w przeciętnym odbiorcy mieszaninę politowania i odrazy (agresywny skinhead, zaśliniony dewot itd.), tak by powstało wrażenie, że są to osoby reprezentatywne dla przeciwników ruchu LGTB.

Dodajmy, że celem środowiska gejowskiego nie jest „równouprawnienie”, gdyż osoby homoseksualne dysponują pełnią praw obywatelskich, lecz uzyskanie przywilejów zastrzeżonych dla heteroseksualnej rodziny (takie czasy, że trzeba dodawać – heteroseksualnej) ze względu na jej wyjątkową rolę społeczną.

II. Homoofensywa na Zachodzie.


W krajach zachodnich homoofensywa już dawno ma za sobą pierwszy etap - „oswajania” zjawiska homoseksualizmu w społeczeństwie. Nie bez znaczenia jest wprowadzenie do szkół pod pozorem edukacji elementów homoindoktrynacyjnych w celu kształtowania odpowiednich z punktu widzenia aktywistów LGTB postaw wśród dzieci i młodzieży (przykład: komiks „Ali Baba i 40 pedałów” jako lektura na lekcjach wychowania obywatelskiego w hiszpańskich szkołach).

Aktualnie realizowane są (w różnym stopniu zaawansowania) etapy kolejne: formalizowanie „związków partnerskich”, czyli homoseksualnych konkubinatów, zrównanie pod względem prawnym związków homoseksualnych z małżeństwami (również adopcja dzieci) i wreszcie – penalizacja tzw. „mowy nienawiści”, czyli krytyki postaw homoseksualnych. Autorzy raportu przytaczają szereg przykładów zastraszania i „kneblowania” metodami prawnymi krytyków „gejowszczyzny”. Efektem jest sterroryzowanie światopoglądowe heteroseksualnej większości przez zdeterminowaną homoseksualną mniejszość.

III. Homoofensywa w Polsce.

W Polsce, jak się zdaje, mamy do czynienia z końcową fazą etapu „oswajania” - marsze równości, coming outy znanych postaci, pozytywni gejowscy bohaterowie w masowo oglądanych serialach („Klan”, „M jak miłość” itd). Ilona Łepkowska, człowiek – instytucja w serialowym światku nie kryje zresztą swych intencji:

"-Po prostu wychodzę z prostego skądinąd założenia, że łamanie tabu uczy tolerancji. Takie właśnie mam ambicje, by oswoić widzów z tą tematyką . " (wytłuszczenie moje - G.G.)


Jak widać, przytaczana wyżej strategia Marshalla Kirka realizowana jest z całą konsekwencją.

Środowiska LGTB przymierzają się teraz do kolejnych kroków. Pierwszym ma być ustawa o związkach partnerskich. Co dalej? Oddaję głos autorom:

"Jeśli próba uchwalenia ustawy o związkach partnerskich zakończy się sukcesem, sądzimy, że kolejnym krokiem środowisk LGBT może być:

- zmiana art. 256 i 257 Kodeksu Karnego czyli tzw. penalizacja mowy nienawiści uwzględniająca orientację seksualną;

- wprowadzenie do szkół tzw. edukacji seksualnej, która stanie się obowiązkowym przedmiotem propagującym m.in. poglądy ideologów LGBT na kwestię orientacji seksualnej;

- w dalszej (kilkuletniej) perspektywie zrównanie związków partnerskich z małżeństwem, a w szczególności przyznanie parom homoseksualnym prawa do nieograniczonej adopcji dzieci.

Ze względu na sprzyjającą obecnie sytuację polityczną dojdzie najprawdopodobniej do próby przyspieszenia realizacji celów ruchów LGBT i radykalizacji postulatów, widać już pierwsze symptomy przejścia od dotychczasowej strategii „drobnych kroków” i dialogu do strategii walki."


IV. Droga do homofaszyzmu.

Zachęcam do lektury całości raportu Fundacji Mamy i Taty. Najważniejsze, to nie dać się zwieść zapewnieniom gejowskich aktywistów, że chodzi im jedynie o „tolerancję”. Nie – im chodzi o to, by zgodnie z cytowaną na wstępie wypowiedzią szefa S.A. Ernesta Rōhma zmusić naród „za mordę”, by „polubił” ich „upodobania seksualne”.

Jeżeli uda się im np. poszerzyć art. 256 i 257 Kodeksu Karnego zakazujące szerzenia nienawiści na tle rasowym i religijnym o zakaz dyskryminacją z uwagi na orientację psychoseksualną, to będziemy ugotowani, gdyż praktyka krajów zachodnich pokazuje, że o tym kto jest „homofobem” decydują gejowscy aktywiści, na podobnej zasadzie, jak w III Rzeszy Hermann Goering decydował kto jest Żydem.

„Tęczowi faszyści” postępują wedle dokładnie przemyślanej, konsekwentnie realizowanej i wypróbowanej w innych krajach strategii. Wszystko precyzyjnie, krok po kroku. Tu nie ma miejsca na przypadek. Próbkę ich zapędów mieliśmy niedawno przy okazji żądania dymisji minister Radziszewskiej, a stać ich na dużo, dużo więcej. Dyktatura homoterroru zbliża się wielkimi krokami.

Gadający Grzyb

P.S. Z ostatniej chwili: w Poznaniu odbył się „Marsz Równości”. Uczestnicy, prócz ustawy o związkach partnerskich, domagali się m.in: ustawy o „zbrodniach z nienawiści i mowie nienawiści”. Strategia Marshalla Kirka działa.

P.S. 1

Link do raportu:

http://www.mamaitata.org.pl/docs/Przeciw_wolnosci_i_demokracji_-_Raport_Fundacji_Mamy_i_Taty.pdf

http://www.mamaitata.org.pl/

Gwoli sprawiedliwości - raport zauważył wcześniej Kuki:)

http://niepoprawni.pl/content/fundacja-mamy-i-taty-przeciw-wolnosci-i-demokracji

P.S. 2

Moje notki o zbliżonej tematyce:

http://niepoprawni.pl/blog/287/mala-analiza-ideologii-tolerancjonizmu


http://niepoprawni.pl/blog/287/geje-kontra-homoseksualisci


http://niepoprawni.pl/blog/287/homoseksualisci-kontra-geje


P.S. 3

Wypowiedź Ernesta Rōhma za artykułem Bronisława Wildsteina:

http://blog.rp.pl/wildstein/2010/10/11/przemoc-w-sluzbie-postepu/


Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Antygodnościowa socjotechnika.


Podrywanie godnościowych podstaw patriotyzmu.

I. Patriotyczny ból głowy.

Wszelkie patriotyczne uniesienia nieodmiennie stanowią ból głowy dla dyrygowanych z Czerskiej „społecznych pedagogów”, którzy wzięli na siebie niewdzięczny trud przekształcenia Polaków w bliżej nieokreśloną „masę etniczną” składającą się z wykorzenionych kretynów legitymujących się tyleż masowymi co bezwartościowymi dyplomami.

Nie można powiedzieć - po 20 latach społecznej „transformacji” mają na swym koncie niekwestionowane sukcesy. Nastolatki utożsamiające patriotyzm z szowinizmem, szczające na znicze, tudzież skore do innych „hydeparkowych” form „wesołej zabawy” są widomym znakiem skuteczności transformacyjnej antypedagogiki.

Tylko to wszystko idzie wciąż za wolno, wszystko to mało, a chciałoby się jeszcze za życia ujrzeć w pełni zadowalające efekty swej niewdzięcznej harówki na katofaszystkowskim ugorze.

II. Podrywanie godnościowych podstaw patriotyzmu.


Stąd wewnętrzna presja na zaostrzanie kursu, by pójść na skróty, pojechać po bandzie... Swoje musiało też dołożyć przerażenie na widok tysięcy młodych ludzi stojących w dniach Żałoby Narodowej po kilkanaście godzin w kolejce na Krakowskim Przedmieściu, by pożegnać prezydencką parę. I choć wydaje się, że tamten nastrój minął bez echa, że wszystko rozeszło się po kościach, to cholera wie, czy żałobne, niewczesne uniesienia nie odłożyły się u jakiejś części uczestników gdzieś głębiej w duszy i nie dadzą znać o sobie w najmniej oczekiwanym momencie... Nie! To nie może się powtórzyć!

Bezprecedensowe, otwarte wzywanie do zadymy w Święto Niepodległości, a wcześniej medialne dopieszczanie pijanej czeredy pod Krzyżem wpisuje się w taktykę, trawestując Penisorękiego, „podrywania godnościowych podstaw” patriotyzmu. Patriota to bowiem albo groteskowy moher z różańcem w garści, albo hailujący łysol. I koniecznie antysemita. Patriota musi jawić się w masowym odbiorze jako niezrozumiały, śmieszno-straszny „popapraniec”. A takich to trzeba... wiadomo.

III. Wczoraj intelektualiści...


Ten skok zajadłości dobrze obrazuje porównanie tego, co „Wyborcza” przy okazji 11 Listopada pisała dwa lata temu i dziś.

Otóż przed dwoma laty przed Świętem Niepodległości „GW” wypuściła jedynie groteskowy artykuł prof. Romanowskiego „Nie lubię 11 Listopada”, w którym autor wyzwierzęcał się intelektualnie nad Prezydentem Lechem Kaczyńskim – że objeżdża Polskę z „naiwną historiofonią”, że urządza sobie tournee, że „polityka historyczna”, że początki II i III RP są tożsame (!!!) a Trzeciej RP Lech Kaczyński jakoś nie dopieszcza, że to, że owo... Podsumowaniem tekstu było kuriozalne stwierdzenie, że „Święto Niepodległości z prezydentem Lechem Kaczyńskim to na pewno nie jest moje święto”.

Ten artykuł stał się zresztą inspiracją dla mojego pierwszego tekstu na „Niepoprawnych” („Patriotyzm wczesnego średniowiecza”) od którego zacząłem swe blogowanie.

IV. ...dziś pałkarze.

Niby tylko dwa lata – a jaki szmat czasu... Wzmiankowany powyżej kretyński artykuł można wspominać wręcz z rozrzewnieniem, jako przykład krytycznego umiarkowania. Obecnie tamta metoda „na profesora” poszła w kąt, zastąpiona pałkarskimi nawoływaniami Blumsztajna. Kogo tam dziś obchodzi, czy jakiś jajogłowy ogłosił, dajmy na to, artykuł „Już lubię 11 Listopada” w którym mógłby stwierdzić, iż „Święto Niepodległości z prezydentem Bronisławem Komorowskim to wreszcie jest moje święto”.

Nie! Dziś nie nie ma co się cackać i bawić w profesorskie dąsy, ubrane w wieloszpaltowe intelektualne łamańce. To dobre dla mięczaków. Chwila wymaga przekazu jasnego i prostego jak cios w mordę: kto demonstruje patriotyzm, ten „endek”, a kto „endek”, ten faszysta! Nie ma prawa do przebywania w przestrzeni publicznej! Furda prawda historyczna, terminologiczna ścisłość i inne bzdury! Nie czas dzielić włos na czworo! Tu trzeba wbijać do łbów „parę pojęć jak cepy” i szlus! A potem cegłówka w garść, gwizdek w gębę i napierdalać! Bo jak nie, toś moher i nie należysz do „awangardy”.

V. Antygodnościowa socjotechnika.


Dzień 11 Listopada ma kojarzyć się „masom” łykającym telewizyjne migawki z zadymą, chamstwem, wrzaskiem, burdami – tak jak obecnie kojarzą się mecze piłki nożnej. W mózg Polaka–telewidza należy wdrukować skojarzenie: Święto Niepodległości = kibolskie zamieszki. Obciach. Bo Polak–telewidz najwyżej ceni sobie święty spokój, najbardziej zaś w swym zakompleksionym, ukształtowanym przez „pedagogikę wstydu” móżdżku obawia się „obciachu”.

Aż się boję pomyśleć, co Seweryn „pałkarz” Blumsztajn (lub ktoś z jego ferajny) wykombinuje na 13 Grudnia, bo po przejęciu przez „obóz III RP” pełni władzy zrobił się nagle bardzo kreatywny i odważny. W każdym razie, „podrywanie godnościowych podstaw” patriotyzmu będzie trwało nieprzerwanie i z coraz większym natężeniem.

***

Wiem jedno. W odróżnieniu zarówno od prof. Romanowskiego, jak i bezmózgich, niedouczonych pałkarzy od Blumsztajna, 11 Listopada wciąż jest moim Świętem, niezależnie od tego, kto jest Głową Państwa i kto tego dnia urządza pochody. Bo patriotyzm to wierność Polsce. Polska zaś, to Miasto zaszczepione w duszy. Miasto, do którego obywatelstwa należy dorosnąć.

Ale oni tego nie zrozumieją.

Gadający Grzyb

P.S. Wygląda na to, że Blumsztajn trochę ochłonął i nawet jakby nieco przestraszył się tego co nawywijał, czemu wyraz dał na "porocznicowym" zebraniu w "Nowym Wspaniałym Świecie". Powiem tak: teraz może sobie gadać zdrów i nawoływać do umiaru, nie ma to znaczenia. Wypuścił lewackiego dżina z butelki i ten dżin będzie już hulał mając w głębokim poważaniu pierdzielenie dziadków z "Wyborczej".

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

środa, 17 listopada 2010

Intergaz-System, czyli firma dla czekisty.


Kolejna odsłona dzielenia polskiego tortu energetycznego.

I. Umoczyć dziób.

Oczywiście, nie mogło być tak, żeby polski tort energetyczny podzieliły między siebie jedynie chłopaki-kagiebiaki z Rosnieftu (vide - przymiarki do Lotosu) i Gazpromu. A inni to co, pies? Dlatego mądry car Władimir Władimirowicz Putin niczym roztropny ojciec chrzestny dba, by w polskim interesie mogli „umoczyć dziób” również pomniejsi członkowie kremlowsko-mafijnej rodzinki.

Weźmy takiego przyjaciela Putina jak Giennadij Timczenko, największy udziałowiec konsorcjum Nowatek (drugi co do wielkości producent gazu ziemnego w Rosji). Trzeba wspomóc druha-czekistę. I wspomożono, już w sierpniu 2010 roku, kiedy to bez zbędnych fanfar, dyskretnie, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta wydał zgodę na przejęcie przez Nowatek Polska stu procent udziałów w podkieleckim Intergaz-Systemie (będącym do tej pory własnością niemieckiej firmy Knaube), które to przedsiębiorstwo jest potentatem na rynku gazu LPG (m.in. gaz w butlach i autogaz) w południowo – wschodniej Polsce.

II. W cieniu gazowych negocjacji.


Przypomnijmy, że w tym samym czasie pełną parą szły gazowe renegocjacje tzw. „kontraktu jamalskiego”, kiedy to nasi „negocjatorzy” pod przewodem Waldemara Pawlaka dwoili się i troili, by „zapewnić stabilność dostaw” (czytaj – uzależnić nas od rosyjskiego gazu w stopniu wykluczającym jakąkolwiek znaczącą dywersyfikację) w jak najdłuższym wymiarze czasowym i jak największej ilości. Przy skali jamalskiego dealu udzielenie zgody na odstąpienie Rosjanom jakiejś tam firemki mogło jawić się jako nieznaczący epizod, mogący jedynie dodatkowo "ocieplić klimat".

Jednak, jak wiadomo, na finiszu do rozmów wmieszała się Komisja Europejska, która w interesie Niemiec doprowadziła do względnego poluzowania gazowego uścisku. Domyślam się, że musiało to przyśpieszyć parcie na przejęcie Intergazu. Transakcja kilka dni temu została więc szczęśliwie sfinalizowana.

III. Komu LPG, komu?

Jak optymistycznie podają rubryki gospodarcze niektórych portali, Nowatek jest operatorem „niezależnym”, co w praktyce oznacza, że Gazprom jest „zaledwie” mniejszościowym udziałowcem (19,58 %), większość udziałów (23,5 %) kontroluje natomiast Volga Resources, fundusz inwestycyjny należący do wspomnianego już Giennadija Timczenki, byłego oficera KGB, przyjaciela Putina jeszcze z petersburskich czasów. Trzeci duży udziałowiec, to prezes Nowateku, Leonid Michelson (20 proc.).

Nowatek już w tej chwili sprowadza do Polski 20-25 tysięcy ton LPG, co przekłada się na kontrolę nad 12,5 – 15% rynku. Teraz Rosjanie otrzymają za 3 mln USD rozwiniętą firmę z siecią dystrybucji (w promieniu 250 km od Kielc i całym kraju jeśli chodzi o przemysłowe instalacje zbiornikowe), bazą zbiornikową, rozlewniami gazu do butli, cysternami... a nade wszystko nowoczesnym przeładunkowym terminalem kolejowo – drogowym zlokalizowanym przy szerokim (wiodącym z Ukrainy) i standardowym torze (lokalizacja – Wola Żydowska k. Pińczowa). Sądzę, że dla Nowateku (jedynym prócz Gazpromu eksporterze gazu z Rosji) szczególnie łakomym kąskiem był właśnie ów terminal. Słowem – znakomita odskocznia do dalszej ekspansji na Polskę i region, co zresztą otwarcie przyznaje rosyjskie konsorcjum.

IV. „Porządkowanie” stref wpływów?


Ciekawa sprawa, że niemiecka firma Knaube, bez oporów zgodziła się odsprzedać kwitnący interes za marne 3 miliony „zielonych”, czyli nieco ponad 8,8 mln zł. Czyżby Niemcy aż tak rozpaczliwie potrzebowali gotówki? Nie sądzę. Wygląda mi to raczej na element „porządkowania” gospodarczych stref wpływów w Polsce między Rosją a Niemcami, ale pewnie znajdą się tacy, co stwierdzą, że za transakcja stoją wyłącznie biznesowe względy, ja zaś jestem przewrażliwiony...

***

Cóż, może to przejaw mojej tyleż chronicznej, co nieuleczalnej rusofobii, ale nie tankuję na rosyjskich stacjach obecnych już w Polsce. Wystarczy mi świadomość, że kupuję paliwo wytwarzane z ruskiej ropy. Teraz mam nieśmiałą prośbę to właścicieli aut na gaz: sprawdzajcie, czy wasza stacja nie zaopatruje się przypadkiem w Intergaz-Systemie. Nie ułatwiajmy Rosji konsumowania polskiego energetycznego tortu. Wystarczy, że czyni to z zadziwiającą skwapliwością nasz rząd i jego agendy.

Gadający Grzyb

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Niepoprawni jako koncern multimedialny


Nie pytaj, co „Niepoprawni” mogą dać Tobie. Zapytaj, co TY możesz dać „Niepoprawnym”.

Co jakiś czas pojawiają na Niepoprawnych postulaty poszerzenia formuły portalu (ostatnim razem, o ile niczego nie przegapiłem, były to notki Błędu w systemie o telewizji i gazecie), tak by z platformy blogerskiej przekształcił się w coś na kształt, że tak huknę z grubej rury, blogerskiego koncernu multimedialnego. Dorzucę i ja swoje trzy grosze.

I. Telewizja.

Spójrzmy jak robią to inni: „Niezalezna.pl”, „Rzepa”, „Fronda” itd. dysponując o wiele większymi możliwościami logistyczno – finansowymi ograniczają się do „okienek” w których można obejrzeć kilkuminutowe materiały. Radziłbym zacząć od tego. Jeżeli taka konwencja zacznie funkcjonować, będzie można pomyśleć o rozwoju.

Istnieją serwisy typu „You Tube”. Nic nie stoi na przeszkodzie, by każdy z nas, kto czuje się na siłach, wrzucał swoje, autorskie materiały wideo. Mogą to być krótkie wideofelietony, jakie nagrywa np. Jan Pietrzak, jakieś wywiady, teledyski... (polecam tu blog muzyczny Radka K.). Materiały opatrzone byłyby logiem „Niepoprawnych”, a odnośniki do nich mogłyby widnieć w stosownym „okienku” na Stronie Głównej, tak jak jest to na innych portalach (ew. w dziale „Multimedia”).

Drobny szkopuł: potrzeba „tylko” 1-2 osób, które systematycznie koordynowałyby projekt, aktualizując „okienko” na SG w miarę napływania kolejnych (podkreślam jeszcze raz – autorskich!) nagrań.

Ważne! Niezbędne jest, niestety, korzystanie z zewnętrznych serwisów „YouTubo-podobnych”, gdyż z tego co się orientuję, umieszczanie większej ilości materiałów multimedialnych kompletnie „zamuliło” by serwer.

No, chyba, że wśród licznych Niepoprawnych blogerów znalazłby się dobry wujek gotów zasponsorować oddzielny serwer na potrzeby Niepoprawnej.tv... i wziąć odpowiedzialność za powodzenie projektu ;)).

II. Gazeta.

„Niepoprawni” mają zaczątek darmowej gazety – jest nim Biuletyn zawierający najciekawsze teksty, który każdy z nas może pobierać w PDF, wydrukować i kolportować we własnym zakresie. Potencjalny zasięg takiego biuletynu to Polska i nie tylko, bo wszak pisują tu również blogerzy mieszkający za granicą.

I znów, jak z telewizją – nic nie stoi na przeszkodzie, gdyby kilka osób mających pojęcie o grafice zadeklarowało pomoc, tak, by biuletyn z tekstami ukazywał się w formie, powiedzmy, „Niepoprawnego Tygodnika”. A kolportaż – tu trzeba polegać na nas samych. Wnosząc z ilości przychylnych komentarzy pod notkami Błędu w Systemie nie powinno być problemów, prawda? ;))

Gdy ta formuła zacznie funkcjonować – będzie można pomyśleć o rozwoju.

III. Nie obciążać Administracji!


Ważne jest, żeby zarysowanymi projektami nie obciążać Administracji na zasadzie „weźmy się i zróbcie”. Admini i bez tego mają od groma roboty i doprawdy nie wiem, jak znajdują czas na życie prywatne między obowiązkami w „realu” a „portalową” mrówczą pracą. Dlatego trzeba nowych osób, które „pociągnęłyby” Niepoprawną.tv i gazetę.

Osoby, które byłyby chętne, muszą jednak zdawać sobie sprawę z tego, czego się podejmują. Zadeklarowanie się oznacza bowiem żmudną, systematyczną, nieodpłatną orkę, kosztem własnego wolnego czasu – nawet gdy się nie chce, nawet gdy początkowa oglądalność/poczytność niewielka itd. Dotyczy to także tych, którzy zobowiążą się dostarczać własne materiały do Niepoprawnej.tv, czy drukować i kolportować Niepoprawny Tygodnik (tu wchodzą w grę dodatkowo koszty własne – papier, toner).

Krótko: zadeklarowałeś jeden materiał wideo tygodniowo – to rób i nie kwękaj! Zadeklarowałeś kolportaż gazety – jak wyżej.

Innymi słowy: nie wystarczy dobry pomysł. Trzeba konsekwencji w realizacji.

IV. Co mogę dać z siebie?

Zresztą, opiszę to na własnym przykładzie. Nie płodzi mi się tekstów lekko, na dodatek nie lubię pisać byle jak i byle czego, zatem staram się, by moje notki miały przejrzysty układ graficzny, zajawkę, linki, tagi, ilustrację itd. Powód? Męczy mnie czytanie niechlujnie zredagowanych wpisów (zwłaszcza takich pisanych „ciurkiem” - bez podziału na sekcje, akapity, z literówkami, błędami stylistycznymi...), więc sam staram się dbać o formę. Ma to jednak swój koszt – czas.

Napisanie i auto-redakcja notki, włącznie z końcowym „dopieszczeniem” na blogu zajmuje mi kilka godzin, czyli... całe popołudnie (wieczór). Narzuciłem sobie rygor dwóch notek tygodniowo, więc są to już dwa popołudnia (wieczory). Prócz tego, nagrywam 2-3 teksty dla Radia, co łącznie z obróbką dźwięku zajmuje każdorazowo kolejne godziny. Audycje są dwa razy w tygodniu, zatem blogowanie, plus nagrania to... od pyty czasu.

Nie chwalę się, ani nie uprawiam tu „blogerskiej martyrologii”, obrazuję jedynie, czego będą musieli podjąć się chętni do wzięcia udziału w telewizyjnym, bądź gazetowym projekcie. Dzień w dzień. Tydzień w tydzień. Przez miesiąc... kwartał... rok... dwa lata...

Dlatego zastanówmy się: co każdy z nas może dać od siebie?

Od jakiegoś czasu mam kamerę internetową. Jeżeli okaże się, że za jej pomocą można nagrywać „na twardzielu” materiały wideo (nie wiem, nie próbowałem) i opanuję resztę technikaliów, byłbym w stanie nagrywać na potrzeby Niepoprawnej.tv jeden krótki (ok. 2 minut) wideofelieton tygodniowo. Prócz tego, służę swoimi tekstami do gazety.

Tyle mogę ja. Dopraszam się o przelicytowanie.

Najważniejsze: Nie pytaj, co „Niepoprawni” mogą dać Tobie. Zapytaj, co TY możesz dać „Niepoprawnym”.

***

Nie chcę, broń Boże, komukolwiek podcinać skrzydełek. Staram się po prostu unaocznić konsekwencje podjęcia się realizacji blogerskiej telewizji czy gazety. Na początku jest entuzjazm, potem zaś monotonna rutyna i – ewentualnie - satysfakcja z dobrze wykonanej, nikomu niepotrzebnej roboty ;)).

Niczego tak bym nie pragnął, jak tego, by Niepoprawni stali się blogerskim „koncernem multimedialnym”.

Do tego trzeba ludzi, ludzi i jeszcze raz ludzi. Są chętni?

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.nieoprawni.pl

Socjologia obojga narodów.


Zimna wojna domowa to przepis na klęskę, narodową anihilację.

I. Fałszywy schemat.

Publicystyczna konstatacja o „dwóch narodach”, które wyroiły się na naszych oczach podczas nie tak dawnej batalii o Krzyż na Krakowskim Przedmieściu i o których Jarosław Marek Rymkiewicz napisał, że „to się już nie sklei” aż się prosi o jakąś rzetelną naukową analizę. Rzetelną, czyli wykraczającą poza prostacki schemat którym raczą nas do wymiotów wiodące mediodajnie: „młodzi, wykształceni z dużych miast” w roli „Polski jasnej” i „starsi, słabo wykształceni z mniejszych ośrodków” w roli moherowej „Polski ciemnej”. O fałszu tego podziału mogliśmy się wszak boleśnie przekonać w tragicznym dniu mordu łódzkiego. Ani zabójca Ryszard C. nie był „młodym, wykształconym...”, ani jego ofiara – Marek Rosiak nie był zacofanym „moherem” bez wykształcenia, chyba że za „zacofanie” uznać jego zamiłowanie do antyków.

II. Pytania o polskie rozdarcie.

Gdyby zależało to ode mnie, zacząłbym od szukania odpowiedzi na kilka podstawowych pytań:

Po pierwsze – czy naprawdę mamy do czynienia z przepaścią o fundamentalnym, cywilizacyjnym wymiarze, czy też podział biegnący często w poprzek rodzin jest jedynie sprytnie utrzymywanym za pomocą partyjnych „narracji” rozgorączkowaniem umysłów? Na ile podział społeczny jest realny i autentyczny, na ile zaś jest sztucznym efektem sprytnej socjotechniki?

Po drugie – jeżeli podział społeczny istnieje, to jakie są jego prawdziwe kryteria? Co sprawia, że grono znajomych lub rodzina o podobnym statusie społecznym i materialnym potrafi się radykalnie poróżnić a naturalne polityczno-światopoglądowe odmienności opinii stają się nagle kwestią życia i śmierci?

Po trzecie – kiedy ewentualny podział się zaczął, jak ewoluował, jakie czynniki powodowały jego pogłębienie? Czy rozdarcie nastąpiło nagle, w ostatnim czasie, czy też istniało „w uśpieniu” od dawna, zaś atmosfera politycznej gorączki wymusiła społeczny „coming out” i polaryzację postaw?

I wreszcie, jeżeli polskie rozdarcie jest autentyczne, czy „sklei się to”, czy „nie sklei”?
Jakieś szanse, recepty, perspektywy...?

III. Socjologia jak „koncesjonowana satyra”.

Naszkicowane powyżej kwestie przewrotnie nazwałem „socjologią obojga narodów”, wywołując przy okazji „po obywatelsku” do odpowiedzi konkretną grupę fachowców – przedstawicieli nauk społecznych, ze szczególnym uwzględnieniem socjologów. Mówiąc Boyem - „od tego was naród płaci”.

Niestety, z refleksji prof. Andrzeja Zybertowicza po XIV Zjeździe Socjologicznym w Krakowie („Socjologowie w pułapce”) wyłania się dość przygnębiający obraz stanu polskiej socjologii. Taki mianowicie, że socjologia w Polsce pełni rolę porównywalną z „koncesjonowaną satyrą” w PRL – można było nabijać się z chamskich kelnerów i piętnować inne pomniejsze bolączki, ale kpić ze źródeł patologii, sięgać w satyrze pryncypiów, godzić w sojusze – o, co to, to nie.

Przykłady, cytaty:


Prof. Jacek Raciborski po stwierdzeniu „Ci, których wybieraliśmy – nie mają władzy. Tych, którzy mają władzę, nie wybieraliśmy” nie ciągnie wątku.

Prof. Marek Czyżewski, po intrygujących słowach, że „faktyczną ideologią jest to, co nie jawi się nam jako ideologia” nie rozwija dalej myśli.

Cytat z artykułu prof. Zybertowicza:

Prof. Sztompka, rozważając, na czym miałoby polegać uprawianie polskiej socjologii – czy jest to socjologia uprawiana w Polsce, czy może socjologia uprawiana w języku polskim, a może socjologia o Polsce? – kompletnie pominął możliwość, że jest to socjologia uprawiana dla Polski (wyróżnienie moje – G.G.).

Zybertowicz nie ukrywał, że pominięcie wariantu socjologii uprawianej dla Polski traktuje jako przejaw mentalności postkolonialnej.

I jeszcze paradny dowcip: „Nie można wytropić autora polskiego kapitalizmu” - prof. Radosław Markowski.

I te de, i te pe...

IV. Martwica mózgu.


Póki co, wygląda na to, że „jajogłowych” (przynajmniej tych, którzy pełnią dyżury w wiodących mediodajniach) stać jedynie na klepanie formułek wg fałszywego schematu ciemnogród-jasnogród. Schematu, doprowadzonego do intelektualnej paranoi przez prof. Radosława Markowskiego wnioskującego o wprowadzenie swoistego apartheidu w wersji light. Instytucjonalny, skuteczny podział między filarem „oświeceniowo-świeckim” i „katolicko-narodowym”, bo „razem się już nie da” - oto co ma do zaproponowania „profesorska głowa”. Skąd pan profesor wytrzasnął owe „filary” - o tym ani słowa. Czy aby nie jest tak, że ubrał w para-naukowy żargon to, co wyczytał wcześniej w gazetach i wyskoczył z efekciarską tezą przed mikrofon „zaprzyjaźnionej” stacji radiowej? I do którego z „filarów” przypisałby Ryszarda C., do którego zaś jego ofiary?

Pozostaje pytanie, czy świat nauki ugrzązł już ze szczętem w ferworze politycznej nawalanki, skutkującym m.in. sugerowaną przez prof. Zybertowicza autocenzurą, sprawiającą że pewnych tematów się nie tyka, albo zatrzymuje się w ich badaniu w pół drogi, bo a nuż zaprowadzą w zbyt niebezpieczne (niepoprawne) politycznie rewiry?

***

Zimna wojna domowa to przepis na klęskę, narodową anihilację - i świetne pole do rozgrywania nas przeciw sobie, gdyż - „jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli” .

Pytania o naszą kondycję społeczną, narodową się mnożą. Na postawienie diagnozy, póki co, nie ma mądrych. Ani odważnych. „Socjologia obojga narodów” czeka na swe opisanie.

Gadający Grzyb

Problem poruszyłem też w ostatnim podrozdziale notki: http://niepoprawni.pl/blog/287/smolenska-odpowiedzialnosc

Płatny (niestety) artykuł prof. Zybertowicza: http://www.rp.pl/artykul/61991,540382-Socjologowie--w-pulapce.html

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

wtorek, 9 listopada 2010

Ucz się, Donek, ucz...


czyli polityczna edukacja premiera - prymusika.

Wszyscy ostatnio tylko o PiSie, to ja też o Platformie;) Konkretnie – o tym jak PO wyciągnęła wnioski z klęsk swych poprzedników.

Przypomnijmy sobie przez co padły ostatnie rządy: AWS poległ na czterech reformach, ekipa Leszka Millera – na aferze Rywina, rząd Jarosława Kaczyńskiego – na walce z korupcją i różnorakimi sitwami wydzierającymi sobie postaw czerwonego sukna.

Aby przetrwać w wymiarze dłuższym niż jedna kadencja należy zatem wystrzegać się błędów, które przywiodły wcześniejsze siły polityczne do zguby. I Platforma się wystrzega. Bardzo pilnie.

I. Lekcja AWS-u.

Po pierwsze, trzeba zapomnieć o reformach, może poza doraźną dłubaniną, każdorazowo przedstawianą jako iście kopernikański przewrót. Premieru Tusku stwierdziło to wyraźnie w duchu carskiego „żadnych marzeń”, ogłaszając, że obchodzi go zadowolenie ludzi „tu i teraz”. Jak rozumiem, przyszłością mają martwić się ci, którzy będą w tej przyszłości żyli i rządzili. Koresponduje z tym zdanie wygłoszone ponoć przez Tuska w wąskim gronie, że „nie będzie ryzykował stabilnego czterdziestoprocentowego poparcia dla jakichś tam reform”. Dopóki się dało, tworzono legendę, że reformatorski ogień Partii i Rządu powstrzymywany jest przez złego Kaczora okupującego prezydencki fotel, potem zaś, że niezadowolenie społeczne wywołane niezbędnymi cięciami budżetowymi wykorzystałby drugi Kaczor, który nieszczęśliwie nie znalazł się na pokładzie rządowego Tupolewa, a wiadomo, że wyborcy wybaczą wszystko, poza oddaniem władzy przez Partię i Ukochanego Przywódcę.

Tak więc lekcja z porażki AWS-u została odrobiona bezbłędnie.

II. Egzamin z Millera.

Równie pomyślnie Partia i Rząd zdały egzamin z klęski Leszka Millera i jego komuszej ferajny. Oczywiście, nie chodzi o to, żeby nagle zerwać z „kręceniem lodów”, które jest jedynym realnym programem gangu Donalda, acz zastrzeżonym tylko dla swojaków. Co to - to nie, zresztą takiej ascezy nie wybaczyliby swojacy, którzy przecież właśnie dla lodów zbiegli się tłumnie pod platformerskie sztandary, niczym hieny do ścierwa. Gdyby Donek w jakimś przypływie szaleństwa ogłosił nagle ścisły post, te same hieny załatwiłyby go w try miga. Albowiem, jak uczy mistrz Szpotański: „Szmaciak chce władzy nie dla śmichu / lecz dla bogactwa, dla przepychu”. Donek doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego platformianym Szmaciakom „czochrać” wolno, byle po cichu, żeby z ostentacyjnym łupiestwem nie leźć ludziom w oczy.

Wyraźnym sygnałem ostrzegawczym był wybuch afery hazardowej o potencjale równym aferze Rywina, której ukręcono głowę kilkoma szybkimi dymisjami (pacyfikując przy okazji frakcję Grzegorza Schetyny - majstersztyk), tudzież delegując do komisji śledczej Mirosława „miedziane czoło” Sekułę i odwołując pod lipnymi zarzutami Mariusza Kamińskiego, którego Donek pozostawił na stanowisku szefa CBA po to, by po cichu zbierał „haki” i donosił o nich premierowi, a nie po to by walczył z jakąś tam korupcją. Co on sobie w ogóle wyobrażał?

Niemniej, powyższe działania byłyby niewystarczające, gdyby na wysokości zadania nie stanęły wierne mediodajnie, które od czasów kiedy to głosiły, że „SLD wolno mniej” przeszły interesującą ewolucję: Millerowi „wolno było mniej”, Kaczyńskiemu nie wolno było nic, zaś Ukochanemu Premierowi wolno wszystko, bo chroni demokrację przed powrotem „kaczyzmu”. Kto tego na czas nie pojął, tego przywołał do porządku Wojciech Mazowiecki, który w głośnym artykule „Po wielkiej wrzawie”, dyscyplinował mniej kumatych kolegów, by nie dali się ponieść nawrotowi „wzmożenia moralnego”.

Tak, ten egzamin prócz „waadzy” zdały celująco również mediodajnie, którym należy się czerwony pasek za rewolucyjną czujność.

III. Nauki z kaczyzmu.


No i wreszcie PiS z Jarosławem Kaczyńskim - nie rozumieli, że to co reklamowali jako walka z patologiami, jest ni mniej ni więcej, tylko szerzeniem nienawiści, dawaniem upustu antyinteligenckim fobiom, dzieleniem ludzi i skończyć się może tylko i wyłącznie rządami terroru, gdy krwawi mleczarze wyciągać będą lekarzy z łóżek o piątej nad ranem, rekwirować zdobyczne koniaki i zegarki, zaś Maria Peszek pochoruje się na suchoty czy inne duszności i „spieprzy stąd jak najdalej” do jakiegoś sanatorium na końcu świata, z wielką szkodą dla narodowej kultury.

Donek uważnie przestudiował naukę płynącą z krachu rządów Strasznego Kaczora, poskrobał się w ryżą łepetynę i wpadł na genialny w swej prostocie pomysł. Zamiast zmagać się z kolejnymi sitwami zblatowanymi w zybertowiczowskiej „szarej sieci” (uwaga! Zybertowicz – następny „wariat, co buntuje proletariat”!) wystarczy samemu się zblatować i oprzeć na sitwach jawnych, tajnych i dwupłciowych swą władzę. Stać się swoistą ekspozyturą różnych grup interesu, bacząc jedynie by każda z nich została zaspokojona na miarę swych aktualnych wpływów. Wprawdzie w ten sposób rządzenie staje się jednym wielkim picem na wodę i fotomontażem, ale właściwie na cholerę nam realne rządzenie, skoro o wiele wygodniej i przyjemniej jest pozorować rządy? Nerwów mniej, fruktów tyle samo, a poza tym, jeśli programowo wyklucza się narażanie „stabilnego, czterdziestoprocentowego poparcia dla jakichś tam reform”, to po co więcej?

Popatrzcie sami – takiego prymusa u steru Polska jeszcze nie miała.

IV. Apartheid – lek na bolączki.

Pozostaje jeden szkopuł – w kraju od takiego nie-rządzenia nie dzieje się ani krztynę lepiej, a nawet jakby trochę gorzej. Ale i na to jest rada: frustracje priwislańskiego bydła należy ukierunkować w ramach permanentnego „seansu nienawiści” na orwellowskiego „pana Jonesa” (który wrychle stanie się E. Goldsteinem), którego powrotu folwarczny żywy inwentarz oczywiście nie chce. Mediodajnie wciąż odchorowujące dwuletnią noc kaczyzmu dopomogą, czego dowód dały wzorową samodyscypliną w czas ogniowej próby afery hazardowej. Towarzysze z frontu dziennikarskiego zadbają w swoim własnym interesie, by uwaga motłochu zaprzątnięta została katofaszystowskim zagrożeniem, albowiem za rogiem wciąż czają się tabuny moherowych staruszek z pochodniami. Wskazane jest trenowanie od czasu do czasu na tej ciemnej swołoczy razów i kopniaków, co stanowi probierz przynależności do wyższego cywilizacyjnie grona „Polski jasnej”.

Wprawdzie istnieje ryzyko, że jakiś gorącokrwisty młody wykształcony emeryt z Częstochowy zacznie w przypływie entuzjazmu walić z pistoletu do pisowców, zaś wicemarszałek Niesiołowski sfajda się przy tej okazji w kalesony, myśląc że ta palba skierowana jest w niego, ale gdzie drwa rąbią...

Poza tym, zawsze można znaleźć jakieś rozwiązanie. Profesor Radosław Markowski, na ten przykład, natężył swój intelekt i zaproponował wprowadzenie apartheidu, to jest postulował, „żeby się skutecznie instytucjonalnie podzielić”. Noo, z takim mózgiem na zapleczu można śmiało patrzeć w jasną przyszłość. Propozycja wprawdzie na obecnym etapie może ciut przedwczesna, ale spokojnie, przyjdzie czas na ostateczne rozwiązanie kwestii czarnuchów, to jest, chciałem rzec „Polski ciemnej”...

***

A ty, Donek, nasz cacany prymusiku, nie spoczywaj na laurach, tylko ucz się chłopie, ucz! Na początek proponuję wielce przyszłościowe seminaria profesora Markowskiego: „Oświecony neototalitaryzm w teorii i praktyce”.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

czwartek, 4 listopada 2010

Rekompensata?


Rosja gra (w wariancie maksimum) o kontrolę nad wielkim obszarem gospodarki surowcowo-energetycznej Polski.

Cóż, ponieważ negocjacje gazowe z naszym Północnym Sąsiadem (mam na myśli Federację Rosyjską, jakby ktoś się pytał) poszły nie do końca po jego myśli, więc tenże Sąsiad zabiega teraz o stosowną rekompensatę, mającą wynagrodzić to, co poświęcił na gazowym froncie swej ekspansji.

I. Gra o Lotos.


W takich kategoriach odbieram zapowiedzi złożenia ofert przez rosyjskie firmy z branży naftowo - paliwowej na kupno większościowego pakietu polskiej firmy Lotos. Jest to łakomy kąsek, gdyż grupa Lotos ma (stan na koniec 2009 roku) ok 28% udziałów w rynku z tendencją wzrostową. Prognozy mówią o „przejęciu” 30% polskiego rynku paliw przed 2012 rokiem. Termin na składanie ofert wyznaczony przez Ministra Skarbu Aleksandra Grada, któremu w rządzie Tuska przypadła rola licytatora ostatnich sreber rodowych, upływa 4 lutego przyszłego roku. Mowa o 53% akcji, zaś łączna wartość transakcji ma wynosić od 2,3 do 2,5 mld złotych.

Lotosem zainteresowane są trzy rosyjskie firmy: kojarzony mocno z „siłowikami” od wicepremiera Igora Sieczina Rosnieft, którego marsz ku potędze rozpoczął się od trupa Jukosu i łagru dla Chodorkowskiego; koncern TNK BP i Gazprom-Nieft. Największe szanse daje się dwóm pierwszym, przy czym „Rzeczpospolita” sugeruje, że aby przejęcie Lotosu przez rosyjskie konsorcjum było bardziej „strawne”, może dokonać się przy współudziale francuskiej firmy Total, z którą współpracują zarówno TNK BP jak i Rosnieft. Co ciekawe, Total jest partnerem również firmy Petrolinvest naszego oligarchy – Ryszarda Krauzego, który też zapewne będzie chciał coś ugrać na sprzedaży Lotosu, choćby wg wzorca z czasów „prywatyzacji” Telekomunikacji Polskiej.

II. Powetować straty.

Krótko mówiąc, Rosja pragnie na froncie naftowym „odzyskać” to, co straciła na skutek wmieszania się Komisji Europejskiej (czyli Niemiec) do negocjacji gazowych. Przypomnę dla porządku, że kontrakt mający pierwotnie obowiązywać do 2037 roku ostatecznie udało się skrócić do 2022, a umowę na transfer gazu na Zachód do 2019 z opcją przedłużenia do 2045 roku. Sądząc po zachowaniu Władimira Putina, który już uznaje za pewnik rychłe wydłużenie umowy tranzytowej, ze strony rządu Tuska nie będzie przeciwwskazań (gdzieżby tam, wszak „ocieplenie” ponad wszystko!). Do tego udało się osiągnąć zniesienie dyskryminacyjnego zakazu reeksportu rosyjskiego gazu, co również musi Rosję uwierać i mobilizować do energicznych działań w celu powetowania „strat” poniesionych względem pierwotnych oczekiwań.

Rosyjska oferta zawiera jeszcze jeden „haczyk” przemilczany przez media. Otóż, Lotos jest mniejszościowym (8,97%) udziałowcem gdańskiego Naftoportu, a więc w razie powodzenia transakcji, Rosja uzyskałaby przyczółek w tym alternatywnym wobec rurociągu „Przyjaźń” źródle dostaw ropy do Polski.

III. Atomowe amory.

Ale to jeszcze nie wszystko, bowiem ze strony rosyjskiej po raz kolejny pojawiają się syrenie śpiewy zapraszające nas do udziału w projekcie Bałtyckiej Elektrowni Atomowej powstającej w Obwodzie Kaliningradzkim. Znając skuteczność i konsekwencję rosyjskiego lobbingu (czytaj – wpływy „rosyjskiej partii w Polsce”, które niepomiernie wzrosły po objęciu rządów przez PO, szczególnie zaś po 10.04.2010) również i ta inicjatywa nie jest bez szans. Zresztą, już jakiś czas temu padła propozycja przeciągnięcia rosyjskiego kabla do Elbląga. Wprawdzie nasz rząd, póki co, zachowuje względem wyciągniętych do atomowego uścisku kremlowskich ramion godną pochwały wstrzemięźliwość, ale któż może przewidzieć przebieg kolejnych etapów „pojednania”...

Warto tu przypomnieć o projekcie wybudowania elektrowni atomowej w Polsce o którym ostatnimi czasy dziwnie cicho. Rozumiem, że perspektywa 2022 roku kiedy to ma zostać oddany do użytku pierwszy blok naszej elektrowni jest dość odległa, niemniej do tego czasu warto by zastanowić się (prócz udziału w litewskim Ignalinie II) nad możliwością „awaryjnego” zabezpieczenia dostaw energii choćby z kierunku ukraińskiego, co może być niezbędne jeśli wziąć pod uwagę chociażby pakiet klimatyczny podpisany przez nas na fali eko-histerii wywołanej walką z „globalnym ociepleniem”. Tak się bowiem składa, że mamy połączenie na linii Rzeszów – „Chmielnicka” (ukraińska elektrownia atomowa) które od lat marnuje się nieużywane, bez modernizacji. Tymczasem, z dwojga złego, lepszy już import z Ukrainy (podkreślam – posiłkowo, do czasu powstania naszego „atomu”) niż dalsze brnięcie w uzależnienie od Rosji. Może to z mojej strony przewrażliwienie, ale po cyrkach z gazem i sprawą zakopania Gazociągu Północnego pod torem podejściowym do portów Szczecin-Świnoujście, których byliśmy świadkami, wolę dmuchać na zimne.

***

Podsumowując, Rosja gra (w wariancie maksimum) o kontrolę nad wielkim obszarem gospodarki surowcowo-energetycznej Polski. Spójrzmy: 2/3 rynku gazowego (będziemy importować 10 mld m3 rocznie, przy zapotrzebowaniu ok 14,5 mld m3) plus 1/3 rynku paliwowego po ewentualnym przejęciu grupy Lotos i do tego perspektywa znaczącego udziału w dostawach energii elektrycznej, jeśli odpowiemy pozytywnie na atomowe kaliningradzkie amory.

Tym co martwi, jest brak czytelnej strategii rządu wobec zarysowanych tu zagrożeń. Pierwszym testem na gotowość zaspokajania rosyjskich apetytów będzie przyszłoroczna sprzedaż Lotosu. Są powody do patrzenia na ręce. Tylko kto będzie patrzył? „Zaprzyjaźnione” media? Wolne żarty.

Gadający Grzyb

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

poniedziałek, 1 listopada 2010

Niewolnicy bandyckiego imperium


Krótkie studium wielkoruskiej duszy na przykładzie IWH_rus.

I. Kieszonkowy Tretiakow.

Od kilku dni gościmy na „Niepoprawnych” egzotycznego przybysza ze wschodu, który w komentarzach pod moimi notkami „Sypiając z wrogiem” i „Zapomniany gazociąg” reprezentuje zestaw poglądów dość charakterystyczny dla putinowskiego neoimperializmu. Ten wielkoruski szowinizm będący wypadkową mesjanistycznego panslawizmu (słowiańszczyzna zjednoczona pod przewodem „Świętej Rusi”), komunistycznego prania mózgów i tłumionego kompleksu cywilizacyjnej niższości wobec Zachodu kompensowanego butą i arogancją, przenosi się z pokolenia na pokolenie, infekując kolejne generacje posiadaczy „tajemniczej rosyjskiej duszy”.

Na ogólnopolskim forum tego typu poglądy prezentuje np. dziennikarz Witalij Tretiakow robiący za jednego z głównych rosyjskich „agentów opinii”, którego poglądy onegdaj zdarzyło mi się analizować w tekście „Wielkoruska dusza” stanowiącym środkową część rosyjskiego tryptyku, wraz z notkami „Refleksje rusofoba” i „O rosyjskiej duszy”. Ale to było ponad rok temu, zaś komentator IWH_rus reklamujący się jako „polonofob” jest na tyle charakterystyczny, taki można rzec, „kieszonkowy Tretiakow”, że nie mogę sobie odmówić przyjemności napisania kilku słów o tym laboratoryjnym okazie rosyjskiego zmongolizowanego bizantynizmu.

II. Przykład manipulacji.

Jednym z dogmatów obowiązujących w mentalności Rosjanina od czasów sowieckich i przeniesionych do czasów współczesnych na różnych „chłopców-putinowców” jest przekonanie o dobrodziejstwach świadczonych naszemu regionowi przez ZSRR. Dotyczy tego komentarz w którym IWH_rus wylicza rozliczne „korzyści” wynikające dla nas z roli „kluczowego członka” Układu Warszawskiego. Mają to być m.in.: własny przemysł zbrojeniowy, dostęp do „najbardziej zaawansowanych sowieckich technologii”, możliwość obrony przed każdym agresorem (nawet przed Rosją – sic!), niewysyłanie polskich żołnierzy na misje zagraniczne... krótko mówiąc – żyć nie umierać!

Ani słowa o tym, że Układ Warszawski był wraz z RWPG formą kolonizacji naszego regionu przez sowietów, że był sojuszem agresywnym, ustawicznie przygotowującym się do ostatecznej wojny z wolnym światem, że cała gospodarka bloku wschodniego podporządkowana była zbrojeniom, które ostatecznie rozłożyły system realnego socjalizmu na łopatki... IWH_rus być może nie słyszał o pułkowniku Kuklińskim, który zorientowawszy się, że Polska w planach Układu Warszawskiego została wyznaczona do roli nuklearnej pustyni po zakładanym atomowym kontrataku NATO, postanowił otworzyć USA i reszcie świata zachodniego oczy na prawdziwą naturę Układu Warszawskiego. Zresztą, jeżeli nawet słyszał, to pewnie ma go, podobnie jak Jaruzelski, za zdrajcę.

Goszczący na naszym portalu wielkorus nie wspomina również, że „zaawansowany” sowiecki przemysł zbrojeniowy opierał się niemal w całości na wykradanych z Zachodu technologiach, gdyż taniej było kraść cudze wynalazki, niż pracować nad własnymi. Milczy również o tym, że industrialna infrastruktura RWPG coraz bardziej odstająca od przemysłu zachodniego, od pewnego momentu nie była w stanie zaabsorbować najbardziej rozwiniętych technologii. W efekcie, gdy dołożymy tradycyjną partaninę i bardak, wychodzi na to, że przemysł bloku socjalistycznego produkował militarne podróby, za to w nieprzytomnych ilościach, czego efektem były, gdy przyszło co do czego, obrazki poboczy pełnych zepsutych czołgów jak miało to miejsce podczas inwazji na Czechosłowację w 1968 roku, czy po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce.

Na ponury żart zakrawa zdanie o możliwości obrony przed ZSRR w sytuacji, gdy sowieckie wojska okupacyjne stacjonowały w Polsce i we wszystkich krajach ościennych. Nawet gdyby jakimś trafem polskim gensekiem został „narodowy komunista” to zbrojne wybicie się na niepodległość zakończyłoby się pewnie jak na Węgrzech w 1956 roku. A przecież rządzili nami sowieccy, polskojęzyczni namiestnicy, więc o czym tu gadać...

I tak ze wszystkim – gdzie nie spojrzysz tam łgarstwo, manipulacja, przeinaczenie. Popatrzmy, ile miejsca zajęło pobieżne odkłamanie kilku zaledwie bredni. Gdyby wziąć się za resztę, trzeba by spłodzić całą broszurę, jeśli nie książkę.

III. Imperialna tożsamość.


Nie mam tu ambicji prostowania zdanie po zdaniu, słowo po słowie, bzdur naszego wielkorusa. Chodzi mi o coś innego. Zwróćmy uwagę: ten cały paranoidalny bełkot nie wychodzi spod klawiatury naprutego samogonem kołchoźnika, tylko trzydziestodwuletniego informatyka zajmującego się zaawansowanymi technologiami; przedstawiciela rosyjskiej inteligencji. I ten rosyjski „młody, wykształcony, z Rostowa nad Donem” powtarza brednie, które w obecnej Polsce są już tylko domeną najbardziej twardogłowych, sklerotycznych komuchów z pokolenia Kiszczaka i Jaruzelskiego. Taki jest intelektualny background, którego z Ruskiego nie wykrzewisz choćby nie wiem co, gdyż znaczyłoby to pozbawić go imperialnej tożsamości - jedynej „duszy” jaką posiada. Bo, jak sądzę, IWH_rus nie jest jakimś cynicznym kłamcą – propagandystą. On autentycznie wierzy w to co głosi wedle swej spaczonej optyki!

Spójrzmy – rosyjski przemysł i infrastruktura pamiętające sowieckie czasy sypią się i nie są w stanie niczego sensownego wyprodukować. Zagranicznych inwestorów odstrasza gigantyczna korupcja. W efekcie Rosja musi importować niemal wszystko, co potrzebne do funkcjonowania. Prowincja tonie w nędzy, długość życia na poziomie krajów trzeciego świata, zachorowalność na AIDS niemal jak w Afryce, alkoholizm, narkomania... słowem – degrengolada. Jedyne co Rosję trzyma przy życiu, to eksport surowców, zresztą w znacznej mierze nie swoich, tylko z Turkmenistanu czy Uzbekistanu, bo rodzime złoża są na wyczerpaniu a na poszukiwanie i uruchomienie nowych nie ma pieniędzy ani technologii.

Ale – nic to! Za gaz i ropę wyprodukuje się szmelc bojowy, wyrżnie Czeczenów, spacyfikuje „zdradziecką” Gruzję, weźmie za mordę pozostałych „czarnożopców”... Europą Środkową podzielimy się, po staremu, z Niemcami... Rosja – potęga! Rosja - mocarstwo!

IV. Mentalni niewolnicy.

W sumie to nawet się nie dziwię postawie IWH_rusa. Ciężko żyć ze świadomością, że historia własnego państwa na przestrzeni stuleci to jedno wielkie pasmo gwałtów, mordów, ludobójstw, krwawych podbojów, bydlęcych okrucieństw, zarówno wobec sąsiadów, jak i własnego ludu, które nie mogły nie przełożyć się na wewnętrzne stosunki na linii władza – poddany i na relacje międzyludzkie. To wymaga wyrobienia w sobie psychologicznego mechanizmu „racjonalizacji”. I dużo wódki. Tylko to uchronić może przed szaleństwem.

A nade wszystko, należy zinternalizować tę piekielną mieszankę zmongolizowanego bizantynizmu, którą Rosja nasiąkła od swego zarania, uznać ją za swą specyfikę, „odrębność”, którą należy się szczycić wbrew wszystkiemu. I kłamać, kłamać, kłamać... święcie wierząc, że głosi się prawdę, której „rusofobiczni” sąsiedzi nie chcą przyjąć do wiadomości. Wystarczy utożsamić się z oficjalną, państwowotwórczą legendą. Uwierzyć w nią. Uwierzyć bardzo mocno, tak by nie zostało miejsca na wątpliwości. Zostać oddanym, duchowym niewolnikiem bandyckiego imperium.

Oczywiście, nie ma tu miejsca na wolność i dumę, gdyż ani dumą, ani wolnością nie jest zinternalizowana postawa uległości wobec tyranii z jednej strony, połączona z możnością tyranizowania słabszych od siebie z drugiej. Wolność i duma, to rodzaj duchowej niezawisłości pozwalającej przeciwstawić się opresji. Ale za te przymioty płaci się w Rosji życiem, przy aplauzie niewolniczej „czerni”.

Wolna i dumna była Anna Politkowska. IWH_rus jest niewolnikiem obdarzonym dumą zastępczą - dumą z potęgi tyrana, któremu służy.

Gadający Grzyb

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/refleksje-rusofoba%E2%80%A6

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/wielkoruska-dusza

http://niepoprawni.pl/blog/287/o-rosyjskiej-duszy


http://niepoprawni.pl/blog/287/sypiajac-z-wrogiem

http://niepoprawni.pl/blog/287/zapomniany-gazociag