sobota, 20 listopada 2010

Antygodnościowa socjotechnika.


Podrywanie godnościowych podstaw patriotyzmu.

I. Patriotyczny ból głowy.

Wszelkie patriotyczne uniesienia nieodmiennie stanowią ból głowy dla dyrygowanych z Czerskiej „społecznych pedagogów”, którzy wzięli na siebie niewdzięczny trud przekształcenia Polaków w bliżej nieokreśloną „masę etniczną” składającą się z wykorzenionych kretynów legitymujących się tyleż masowymi co bezwartościowymi dyplomami.

Nie można powiedzieć - po 20 latach społecznej „transformacji” mają na swym koncie niekwestionowane sukcesy. Nastolatki utożsamiające patriotyzm z szowinizmem, szczające na znicze, tudzież skore do innych „hydeparkowych” form „wesołej zabawy” są widomym znakiem skuteczności transformacyjnej antypedagogiki.

Tylko to wszystko idzie wciąż za wolno, wszystko to mało, a chciałoby się jeszcze za życia ujrzeć w pełni zadowalające efekty swej niewdzięcznej harówki na katofaszystkowskim ugorze.

II. Podrywanie godnościowych podstaw patriotyzmu.


Stąd wewnętrzna presja na zaostrzanie kursu, by pójść na skróty, pojechać po bandzie... Swoje musiało też dołożyć przerażenie na widok tysięcy młodych ludzi stojących w dniach Żałoby Narodowej po kilkanaście godzin w kolejce na Krakowskim Przedmieściu, by pożegnać prezydencką parę. I choć wydaje się, że tamten nastrój minął bez echa, że wszystko rozeszło się po kościach, to cholera wie, czy żałobne, niewczesne uniesienia nie odłożyły się u jakiejś części uczestników gdzieś głębiej w duszy i nie dadzą znać o sobie w najmniej oczekiwanym momencie... Nie! To nie może się powtórzyć!

Bezprecedensowe, otwarte wzywanie do zadymy w Święto Niepodległości, a wcześniej medialne dopieszczanie pijanej czeredy pod Krzyżem wpisuje się w taktykę, trawestując Penisorękiego, „podrywania godnościowych podstaw” patriotyzmu. Patriota to bowiem albo groteskowy moher z różańcem w garści, albo hailujący łysol. I koniecznie antysemita. Patriota musi jawić się w masowym odbiorze jako niezrozumiały, śmieszno-straszny „popapraniec”. A takich to trzeba... wiadomo.

III. Wczoraj intelektualiści...


Ten skok zajadłości dobrze obrazuje porównanie tego, co „Wyborcza” przy okazji 11 Listopada pisała dwa lata temu i dziś.

Otóż przed dwoma laty przed Świętem Niepodległości „GW” wypuściła jedynie groteskowy artykuł prof. Romanowskiego „Nie lubię 11 Listopada”, w którym autor wyzwierzęcał się intelektualnie nad Prezydentem Lechem Kaczyńskim – że objeżdża Polskę z „naiwną historiofonią”, że urządza sobie tournee, że „polityka historyczna”, że początki II i III RP są tożsame (!!!) a Trzeciej RP Lech Kaczyński jakoś nie dopieszcza, że to, że owo... Podsumowaniem tekstu było kuriozalne stwierdzenie, że „Święto Niepodległości z prezydentem Lechem Kaczyńskim to na pewno nie jest moje święto”.

Ten artykuł stał się zresztą inspiracją dla mojego pierwszego tekstu na „Niepoprawnych” („Patriotyzm wczesnego średniowiecza”) od którego zacząłem swe blogowanie.

IV. ...dziś pałkarze.

Niby tylko dwa lata – a jaki szmat czasu... Wzmiankowany powyżej kretyński artykuł można wspominać wręcz z rozrzewnieniem, jako przykład krytycznego umiarkowania. Obecnie tamta metoda „na profesora” poszła w kąt, zastąpiona pałkarskimi nawoływaniami Blumsztajna. Kogo tam dziś obchodzi, czy jakiś jajogłowy ogłosił, dajmy na to, artykuł „Już lubię 11 Listopada” w którym mógłby stwierdzić, iż „Święto Niepodległości z prezydentem Bronisławem Komorowskim to wreszcie jest moje święto”.

Nie! Dziś nie nie ma co się cackać i bawić w profesorskie dąsy, ubrane w wieloszpaltowe intelektualne łamańce. To dobre dla mięczaków. Chwila wymaga przekazu jasnego i prostego jak cios w mordę: kto demonstruje patriotyzm, ten „endek”, a kto „endek”, ten faszysta! Nie ma prawa do przebywania w przestrzeni publicznej! Furda prawda historyczna, terminologiczna ścisłość i inne bzdury! Nie czas dzielić włos na czworo! Tu trzeba wbijać do łbów „parę pojęć jak cepy” i szlus! A potem cegłówka w garść, gwizdek w gębę i napierdalać! Bo jak nie, toś moher i nie należysz do „awangardy”.

V. Antygodnościowa socjotechnika.


Dzień 11 Listopada ma kojarzyć się „masom” łykającym telewizyjne migawki z zadymą, chamstwem, wrzaskiem, burdami – tak jak obecnie kojarzą się mecze piłki nożnej. W mózg Polaka–telewidza należy wdrukować skojarzenie: Święto Niepodległości = kibolskie zamieszki. Obciach. Bo Polak–telewidz najwyżej ceni sobie święty spokój, najbardziej zaś w swym zakompleksionym, ukształtowanym przez „pedagogikę wstydu” móżdżku obawia się „obciachu”.

Aż się boję pomyśleć, co Seweryn „pałkarz” Blumsztajn (lub ktoś z jego ferajny) wykombinuje na 13 Grudnia, bo po przejęciu przez „obóz III RP” pełni władzy zrobił się nagle bardzo kreatywny i odważny. W każdym razie, „podrywanie godnościowych podstaw” patriotyzmu będzie trwało nieprzerwanie i z coraz większym natężeniem.

***

Wiem jedno. W odróżnieniu zarówno od prof. Romanowskiego, jak i bezmózgich, niedouczonych pałkarzy od Blumsztajna, 11 Listopada wciąż jest moim Świętem, niezależnie od tego, kto jest Głową Państwa i kto tego dnia urządza pochody. Bo patriotyzm to wierność Polsce. Polska zaś, to Miasto zaszczepione w duszy. Miasto, do którego obywatelstwa należy dorosnąć.

Ale oni tego nie zrozumieją.

Gadający Grzyb

P.S. Wygląda na to, że Blumsztajn trochę ochłonął i nawet jakby nieco przestraszył się tego co nawywijał, czemu wyraz dał na "porocznicowym" zebraniu w "Nowym Wspaniałym Świecie". Powiem tak: teraz może sobie gadać zdrów i nawoływać do umiaru, nie ma to znaczenia. Wypuścił lewackiego dżina z butelki i ten dżin będzie już hulał mając w głębokim poważaniu pierdzielenie dziadków z "Wyborczej".

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz