środa, 17 listopada 2010

Socjologia obojga narodów.


Zimna wojna domowa to przepis na klęskę, narodową anihilację.

I. Fałszywy schemat.

Publicystyczna konstatacja o „dwóch narodach”, które wyroiły się na naszych oczach podczas nie tak dawnej batalii o Krzyż na Krakowskim Przedmieściu i o których Jarosław Marek Rymkiewicz napisał, że „to się już nie sklei” aż się prosi o jakąś rzetelną naukową analizę. Rzetelną, czyli wykraczającą poza prostacki schemat którym raczą nas do wymiotów wiodące mediodajnie: „młodzi, wykształceni z dużych miast” w roli „Polski jasnej” i „starsi, słabo wykształceni z mniejszych ośrodków” w roli moherowej „Polski ciemnej”. O fałszu tego podziału mogliśmy się wszak boleśnie przekonać w tragicznym dniu mordu łódzkiego. Ani zabójca Ryszard C. nie był „młodym, wykształconym...”, ani jego ofiara – Marek Rosiak nie był zacofanym „moherem” bez wykształcenia, chyba że za „zacofanie” uznać jego zamiłowanie do antyków.

II. Pytania o polskie rozdarcie.

Gdyby zależało to ode mnie, zacząłbym od szukania odpowiedzi na kilka podstawowych pytań:

Po pierwsze – czy naprawdę mamy do czynienia z przepaścią o fundamentalnym, cywilizacyjnym wymiarze, czy też podział biegnący często w poprzek rodzin jest jedynie sprytnie utrzymywanym za pomocą partyjnych „narracji” rozgorączkowaniem umysłów? Na ile podział społeczny jest realny i autentyczny, na ile zaś jest sztucznym efektem sprytnej socjotechniki?

Po drugie – jeżeli podział społeczny istnieje, to jakie są jego prawdziwe kryteria? Co sprawia, że grono znajomych lub rodzina o podobnym statusie społecznym i materialnym potrafi się radykalnie poróżnić a naturalne polityczno-światopoglądowe odmienności opinii stają się nagle kwestią życia i śmierci?

Po trzecie – kiedy ewentualny podział się zaczął, jak ewoluował, jakie czynniki powodowały jego pogłębienie? Czy rozdarcie nastąpiło nagle, w ostatnim czasie, czy też istniało „w uśpieniu” od dawna, zaś atmosfera politycznej gorączki wymusiła społeczny „coming out” i polaryzację postaw?

I wreszcie, jeżeli polskie rozdarcie jest autentyczne, czy „sklei się to”, czy „nie sklei”?
Jakieś szanse, recepty, perspektywy...?

III. Socjologia jak „koncesjonowana satyra”.

Naszkicowane powyżej kwestie przewrotnie nazwałem „socjologią obojga narodów”, wywołując przy okazji „po obywatelsku” do odpowiedzi konkretną grupę fachowców – przedstawicieli nauk społecznych, ze szczególnym uwzględnieniem socjologów. Mówiąc Boyem - „od tego was naród płaci”.

Niestety, z refleksji prof. Andrzeja Zybertowicza po XIV Zjeździe Socjologicznym w Krakowie („Socjologowie w pułapce”) wyłania się dość przygnębiający obraz stanu polskiej socjologii. Taki mianowicie, że socjologia w Polsce pełni rolę porównywalną z „koncesjonowaną satyrą” w PRL – można było nabijać się z chamskich kelnerów i piętnować inne pomniejsze bolączki, ale kpić ze źródeł patologii, sięgać w satyrze pryncypiów, godzić w sojusze – o, co to, to nie.

Przykłady, cytaty:


Prof. Jacek Raciborski po stwierdzeniu „Ci, których wybieraliśmy – nie mają władzy. Tych, którzy mają władzę, nie wybieraliśmy” nie ciągnie wątku.

Prof. Marek Czyżewski, po intrygujących słowach, że „faktyczną ideologią jest to, co nie jawi się nam jako ideologia” nie rozwija dalej myśli.

Cytat z artykułu prof. Zybertowicza:

Prof. Sztompka, rozważając, na czym miałoby polegać uprawianie polskiej socjologii – czy jest to socjologia uprawiana w Polsce, czy może socjologia uprawiana w języku polskim, a może socjologia o Polsce? – kompletnie pominął możliwość, że jest to socjologia uprawiana dla Polski (wyróżnienie moje – G.G.).

Zybertowicz nie ukrywał, że pominięcie wariantu socjologii uprawianej dla Polski traktuje jako przejaw mentalności postkolonialnej.

I jeszcze paradny dowcip: „Nie można wytropić autora polskiego kapitalizmu” - prof. Radosław Markowski.

I te de, i te pe...

IV. Martwica mózgu.


Póki co, wygląda na to, że „jajogłowych” (przynajmniej tych, którzy pełnią dyżury w wiodących mediodajniach) stać jedynie na klepanie formułek wg fałszywego schematu ciemnogród-jasnogród. Schematu, doprowadzonego do intelektualnej paranoi przez prof. Radosława Markowskiego wnioskującego o wprowadzenie swoistego apartheidu w wersji light. Instytucjonalny, skuteczny podział między filarem „oświeceniowo-świeckim” i „katolicko-narodowym”, bo „razem się już nie da” - oto co ma do zaproponowania „profesorska głowa”. Skąd pan profesor wytrzasnął owe „filary” - o tym ani słowa. Czy aby nie jest tak, że ubrał w para-naukowy żargon to, co wyczytał wcześniej w gazetach i wyskoczył z efekciarską tezą przed mikrofon „zaprzyjaźnionej” stacji radiowej? I do którego z „filarów” przypisałby Ryszarda C., do którego zaś jego ofiary?

Pozostaje pytanie, czy świat nauki ugrzązł już ze szczętem w ferworze politycznej nawalanki, skutkującym m.in. sugerowaną przez prof. Zybertowicza autocenzurą, sprawiającą że pewnych tematów się nie tyka, albo zatrzymuje się w ich badaniu w pół drogi, bo a nuż zaprowadzą w zbyt niebezpieczne (niepoprawne) politycznie rewiry?

***

Zimna wojna domowa to przepis na klęskę, narodową anihilację - i świetne pole do rozgrywania nas przeciw sobie, gdyż - „jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli” .

Pytania o naszą kondycję społeczną, narodową się mnożą. Na postawienie diagnozy, póki co, nie ma mądrych. Ani odważnych. „Socjologia obojga narodów” czeka na swe opisanie.

Gadający Grzyb

Problem poruszyłem też w ostatnim podrozdziale notki: http://niepoprawni.pl/blog/287/smolenska-odpowiedzialnosc

Płatny (niestety) artykuł prof. Zybertowicza: http://www.rp.pl/artykul/61991,540382-Socjologowie--w-pulapce.html

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz