środa, 27 kwietnia 2016

„Dobra zmiana” do poprawki

Władza musi czuć na plecach oddech wyborców, inaczej ugrzęźnie w marazmie, ze szkodą dla nas wszystkich i dla Polski.

I. Prawicowa autocenzura

Kierowane przez Jerzego Targalskiego stowarzyszenie „Ruch Kontroli Wyborów – Ruch Kontroli Władzy” (dalej - „RKW-RKW”) wydało niedawno ważne „Oświadczenie w sprawie »Dobrej Zmiany«”. Oświadczenie ukazało się... i nic. Poza dość ożywioną dyskusją na „Naszych Blogach”, odpowiedzią była głucha cisza. Sprawa nie zainteresowała wiodących prawicowych mediów i czołowych publicystów „obozu patriotyczno-niepodległościowego”, którzy wolą skoncentrować się na komentowaniu co też pani Iks powiedziała panu Igrek w telewizji i co pan Igrek na to. Zatem skoro poruszone w „Oświadczeniu” problemy ich nie obchodzą, to ja postaram się do nich odnieść i nagłośnić w miarę swych skromnych możliwości.

Z redaktorem Targalskim zdarzało mi się polemizować, nawet dość ostro, przede wszystkim w kwestii ukraińskiej, jednak co do jednego jak sądzę, panuje między nami zgoda: patrzeć na ręce należy każdej władzy – niezależnie od tego, czy jest ona „nasza”, czy „nie nasza”. I taka intencja przyświecała powołaniu „RKW-RKW”, powstałemu na bazie części niesformalizowanego „pospolitego ruszenia” wolontariuszy monitorujących przebieg ostatnich wyborów. Założenie powyższe stało się zresztą jedną z przyczyn środowiskowego podziału, część liderów bowiem uznała, że misja Ruchu Kontroli Wyborów wyczerpała się na dopilnowaniu procesu wyborczego, teraz natomiast, po zwycięstwie „naszych” należy „nie przeszkadzać”, co w praktyce przekłada się na autocenzurę i powstrzymywanie się od krytyki, nawet jeśli są do takowej realne powody. Działa tu prosty mechanizm – skoro w „nasz” rząd walą na odlew i z reguły kłamliwie media obozu III RP, różnej maści lewactwo, KOD, Komisja Wenecka, partie opozycyjne i Bruksela, to przynajmniej my nie dołączajmy do tego „chóru wujów”. Jest to szantaż emocjonalny w czystej postaci, skonstruowany na zasadzie: skoro krytykujesz, to stajesz w jednym szeregu z Kijowskim, TVN-em, „Wyborczą” i generalnie – szkodzisz sprawie i „dobrej zmianie”. Taka postawa jest z gruntu szkodliwa, bowiem władza zawsze ma tendencje do popadania w samozadowolenie, a stojący za nią aparat partyjny, zwłaszcza wyposzczony po latach opozycji, ma skłonności do przedkładania własnego, partykularnego interesu ponad dobro publiczne. Konsekwencją jest odrealnienie i utrata więzi z wyborcami – skoro krytykują nas wyłącznie „tamci”, to znaczy, że byczo jest, róbmy dalej swoje, naród z nami, a kto się wyłamuje, ten szkodnik, renegat i zdrajca.

II. Lista zaniechań

Tyle tytułem wstępu, a teraz do rzeczy. „Oświadczenie w sprawie »Dobrej Zmiany«” punktuje szereg zaniechań PiS-u w wielu obszarach, które jeszcze do niedawna Prawo i Sprawiedliwość niosło na sztandarach, a które jakoś tak niepostrzeżenie zniknęły z agendy. Spójrzmy (zaznaczam, że w niektórych punktach dopisuję również własne zastrzeżenia).

1) Pozostawienie w szeregu instytucji państwowych złogów starego systemu, nominacje dla osób niekompetentnych, lub wręcz związanych z obozem beneficjentów III RP. Tu szczególnie bulwersujące są ruchy kadrowe w MSZ – np. Piotr Puchta, były funkcjonariusz wojskowych służb specjalnych PRL, klasyczne „resortowe dziecko” (syn Janusza Puchty, byłego wiceszefa WSI) został dyrektorem Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu. Placówki dyplomatyczne jawnie wspierają aktywność KOD-u przy kompletnej bierności ministerstwa, na stanowiskach pozostają nominaci Radka Sikorskiego (choćby Ryszard Schnepf) – długo by wymieniać. Polecam w tej materii chociażby obszerny tekst Krzysztofa Balińskiego z niedawnej „Warszawskiej Gazety” - włos się jeży.

2) Nie uchylono „ustawy 1066” - mimo że, nadmienię na marginesie, PiS w poprzedniej kadencji głosowało przeciw.

3) Nie zwrócono się do NATO o pomoc w wyjaśnieniu Smoleńska.

4) Nie ujawniono, mimo zapowiedzi, zbioru zastrzeżonego IPN ani Aneksu do raportu ws. rozwiązania WSI. Jeżeli Aneks „zniknął” - należało wyciągnąć odpowiednie konsekwencje. Nie ujawniono agentury komunistycznej wśród Polonii.

5) Nie pociągnięto do odpowiedzialności winnych represji politycznych wobec różnych środowisk z czasów rządów PO-PSL. Wymienić można tu chociażby strzelanie do górników, szykany wobec kibiców, prowokacje na Marszach Niepodległości, bezprawne zatrzymania, areszty, „rozgrzane sądy” itd.

6) Zamieciono pod dywan sprawę sfałszowanych wyborów samorządowych 2014 roku – tym samym milcząco zalegalizowano fałszerstwa. W efekcie, potężną część władzy sprawują w Polsce układy wyłonione w wyniku wyborczego oszustwa, co może skutkować cichym sabotażem poczynań rządu (choćby programu 500+). Od siebie dodam, że przez struktury samorządowe (np. sejmiki wojewódzkie) przepływa znaczący strumień unijnych funduszy. Co z zapowiadanym powtórnym przeliczeniem głosów i kontrolą protokołów wyborczych na poszczególnych szczeblach?

7) Jeśli chodzi o Państwową Komisję Wyborczą pozostawiono stan dotychczasowy – zarówno jeśli chodzi o skład personalny, jak i podstawy prawne jej funkcjonowania. Jak bardzo są one wadliwe, świadczy podany wyżej przykład wyborów samorządowych.

8) Przygotowana ustawa o obrocie ziemią nadaje zbyt daleko idące kompetencje Agencji Nieruchomości Rolnych – organowi skorumpowanemu i skompromitowanemu, co wykazały np. kontrole NIK.

9) Zarówno Prezydent jak i rząd milczą w sprawie referendum zakazującego sprzedaży ziemi i lasów w ręce cudzoziemców. Pod wnioskiem o referendum zebrano 2,6 mln podpisów. W „Oświadczeniu” podkreślono, że decyzja w sprawie sprzedaży ziemi i lasów nie powinna leżeć w gestii ministra (władza zawsze może się zmienić), lecz kwestia ta winna zostać zabezpieczona konstytucyjnie.

10) Pozostawiono w dotychczasowym kształcie spółki węglowe – siedlisko rozlicznych patologii, jakimi obrosło polskie górnictwo. Mafia węglowa pozostaje nietykalna.

11) Poparto kandydaturę Marka Belki na szefa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Belka został zarejestrowany jako KO „Belch”, jawnie sprzyja obecnej antypaństwowej opozycji (a jak wiemy z „taśm prawdy” nie wykluczał uruchomienia środków NBP, by zapewnić zwycięstwo wyborcze Platformie). Można zakładać, że na stanowisku EBOiR będzie się kierował wszystkim, tylko nie polską racją stanu. Dodam, że dzieje się to w sytuacji, gdy PO utrąciła w Parlamencie Europejskim kandydaturę Janusza Wojciechowskiego do Europejskiego Trybunału Obrachunkowego.

12) Część lokalnych działaczy PiS zblatowana jest z miejscowymi układami. Skutkuje to blokowaniem jakichkolwiek zmian w istniejącym status quo.

13) Zmiany w mediach publicznych mają charakter pozorowany. Wymieniono „twarze” na wizji i ogólną narrację bez zmian strukturalnych. Dodatkowo, „na stanowiska prezesów i dyrektorów zostały często powołane osoby niekompetentne i skompromitowane w środowisku nie tylko dziennikarskim”.

III. Furia partyjnych kiboli

Uff... Teraz jeszcze kilka słów o reakcjach – wielce symptomatycznych. Pod „Oświadczeniem” na „Naszych Blogach” zaktywizowało się, jak zwykle w takich razach, stado rozemocjonowanych kretynów, zarzucających Jerzemu Targalskiemu szkodnictwo, awanturnictwo, a nawet kierowanie się jakimiś mętnymi ambicyjkami. To jest właśnie ten rodzaj partyjnego kibolstwa, które nieodmiennie mnie drażni – milczeć i „ruki po szwam”, a kto się wychyla – ten sabotażysta i dywersant. Widzę tu objawy mentalnego zniewolenia i zacietrzewienia, jakie obserwujemy na marszach KOD-u – tylko o przeciwstawnym wektorze sympatii politycznych. Kodowcy wygwizdali przedstawicieli „Zielonych”, usiłujących przeprowadzić choćby szczątkowe rozliczenie społecznych kosztów transformacji ustrojowej, zaś „nasi” kibole usiłują zakrzyczeć Targalskiego, bo wyrwał się nie w porę. Otóż nigdy nie będzie „dobrej pory” - zawsze będzie jakiś KOD, Platforma, Nowoczesna, zewnętrzne naciski itd. Podobnie było, gdy PiS znajdowało się w opozycji – dość przypomnieć analogiczne reakcje na słynny list prof. Andrzeja Nowaka. Podniosły się również głosy, że PiS rządzi zaledwie od pół roku – racja, ale jeśli nie będziemy konsekwentnie naciskać już teraz, to z tego pół roku zrobi się niepostrzeżenie rok, dwa lata... aż nastaną kolejne wybory, które mogą się skończyć niemiłą niespodzianką. Pierwsze oznaki demobilizacji już widać – odwołanie „marszu miliona” jest sygnałem co najmniej niepokojącym. Władza musi czuć na plecach oddech wyborców, inaczej ugrzęźnie w marazmie, ze szkodą dla nas wszystkich i dla Polski. Jeśli PiS zatrzyma się w pół kroku, uwikła w jakieś taktyczne układanki ze starym systemem, to prędzej czy później „dobra zmiana” zostanie pokonana przez opór materii.

Oświadczenie RKW-RKW kończy się słowami: „Pragniemy zwrócić uwagę, że obywatele wiele oczekują od obecnych władz. Jeśli zostaną zawiedzeni, odwrócą się od PIS. Będzie to sytuacja bardzo niebezpieczna dla Polski, bo podobnej politycznej alternatywy w obecnej sytuacji na razie nie widać, a powrót do władzy poprzedniej ekipy oznaczałby zwycięstwo Targowicy ze wszystkimi tego analogiami i konsekwencjami”. Nic dodać, nic ująć.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3702-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 14 (06-12.04.2016)

Pod-Grzybki 45

Po zamachach w Brukseli wylało się morze krytyki na belgijskie służby, które nie zapobiegły tragedii. Niesłusznie, bowiem tamtejsza policja jest bardzo sprawna i operatywna, poza tym ma doskonały przegląd wywrotowej aktywności w internecie. Przekonał się o tym nauczyciel, który zatweetował, że muzułmańscy uczniowie cieszyli się na wieść o zamachach. Jeszcze tego samego dnia zjawili się u niego funkcjonariusze na rozmowę ostrzegawczą. Jak widać, wszystko jest po prostu kwestią odpowiednio postępowych priorytetów.

*

Jeden z kelnerów od „Sowy i Przyjaciół” popełnił książkę, w której m.in. opisuje orgietki urządzane przez polityków z „celebrytkami”. Okazuje się, że celebrysie inkasowały za taki wieczorek stawkę 3000 zł plus wino i żarcie. Taki to mamy nadwiślański high-life'owy półświatek. Trudno się dziwić, że te wszystkie gwiazdeczki znane głównie ze zdjęć na imprezowych „ściankach” tak płaczą za Platformą. Najzwyczajniej w świecie urwał się im „sponsoring”. A teraz? Co najwyżej sąsiad spod czwórki wpadnie z flaszką alpagi. Jak tu żyć?

*

Potwierdziły się również plotki o legendarnym skąpstwie Radka Sikorskiego. Nie dość, że migał się od płacenia rachunków, to jeszcze nigdy nie zostawiał napiwków. A na dodatek zawsze trzeba było po nim sprzątać słomę, którą wypycha swoje oksfordzkie lakierki.

*

Idea Wojskowej Obrony Terytorialnej powoli obleka się w ciało, co stało się powodem spazmatycznych reakcji „Wyborczej” - oto do WOT wstępować będą młodzi patrioci, co grozi powstaniem „10-tysięcznej armii kiboli”. Cóż, patriotyczne siły zbrojne to dla michnikowszczyzny, której antenaci zostali w znacznej mierze przywiezieni na sowieckich tankach, faktycznie upiorna perspektywa. Przecież nie po to tatusiowie zrywali reakcjonistom paznokcie i tępili „leśne bandy”, żeby ten wysiłek miał pójść na marne.

*

A propos resortowych tatusiów. Ryszard Schnepf ambasadorujący w Waszyngtonie wypłakał się na fejsiku, że źli pisowcy z „GaPola” wypominają mu ojca – czerwonoarmistę i ubeka, co ma dowodzić, a jakże, „polskiego antysemityzmu”: „Fala antysemickich hejtów dotarła za ocean (…) skutecznie burząc z mozołem budowany przeze mnie wizerunek Polski tolerancyjnej, bez rasizmu i antysemityzmu”. Cóż, przypomnę jeden tylko epizod z owego „budowania wizerunku” (cyt. za oficjalną stroną polskiej ambasady): „w ramach specjalnego bloku polskiej kinematografii »Spotlight on Polish Cinema« prezentowanego podczas tegorocznego waszyngtońskiego Festiwalu Filmów Żydowskich, w stolicy USA odbył się pokaz wielokrotnie nagrodzonego obrazu »Pokłosie«”. Projekcję poprzedziło specjalne wystąpienie Schnepfa: „»Pokłosie« to film, który pokazuje jak w uczciwy sposób powinniśmy się zmierzyć z trudnymi i nie zawsze chwalebnymi momentami przeszłości naszego kraju”. Czyli po staremu – tatuś zwalczał „polską dzicz” w augustowskich lasach, synek również – tyle, że „na placówce”. A pan Waszczykowski? Boi się narazić B'nai B'rith?

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

„Pod-Grzybki” opublikowane w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 14 (06-12.04.2016)

wtorek, 26 kwietnia 2016

Przesłanie do Belgów

Opłakiwanie zabitych w zamachach jest formą kulturowej opresji. CZEMU WIĘC PŁACZECIE, WY BIAŁE, BELGIJSKIE, RASISTOWSKIE ŚWINIE?

Jakież to przewidywalne. Do znudzenia i zbrzydzenia. Mamy akty krwawej agresji, czynione przez ludzi nawet nie ukrywających, że ich punktem docelowym jest zniszczenie nas, naszej cywilizacji i ustanowienie własnych porządków. Reakcja zaatakowanych zaś każdorazowo jest skrajnie nieadekwatna do tego, co ich spotkało. Paryżanie śpiewający „Imagine” Johna Lennona – nihilistyczny hymn podany w idealistycznym sosie. Belgowie wypisujący na chodnikach kredą pacyfistyczne slogany wzywające do pokoju i miłości. Groteskowe marsze przeciw przemocy - nigdy nie skonkretyzowanej, tak jakby owa przemoc nie miała jasno określonego oblicza. Zresztą, brukselski marsz odwołano ze strachu przed kolejnymi zamachami.

*

Cóż, ponieważ świat stanął na głowie, a ci biedni Belgowie najwyraźniej z tego wszystkiego oszaleli, bo ich postępowy pacyfizm został skonfrontowany z brutalną rzeczywistością i oni tej konfrontacji najzwyczajniej w świecie psychicznie nie wytrzymali, to pójdźmy dalej tropem owej wariackiej logiki. Pochylmy się nad tymi Elojami tracącymi rozum na widok Morloków i spytajmy ich łagodnie: czy wzywanie do miłości i pokoju nie trąci aby dyskryminacją? A jeśli islamiści chcą być nienawistni i morderczy? Czy macie prawo w tak impertynencki sposób ich pouczać? I to jeszcze kredą na ulicach i trotuarach? Przecież oni mogą to przeczytać! Pomyśleliście, jak się wtedy poczują? Oto odrzucony zostaje przez zadufane w sobie społeczeństwo ich kod kulturowy i tożsamość. Kto Wam pozwolił tak się wywyższać, sugerując, że Wasza miłość i pokój są czymś lepszym, niż ich nienawiść i wojna? To nie jest prawdziwa tolerancja, tylko rodzaj przewrotnej arogancji i rasistowskiej ksenofobii! A wszak ksenofobia to lęk przed obcym!

Nie wolno Wam się bać. Macie obowiązek ufać. Nawet jeśli islamiści od czasu do czasu trochę sobie pozabijają, to bądźmy szczerzy - cóż to niby takiego? Na świecie co i rusz ktoś kogoś zabija. Wzorem postawy konstruktywnej może być europosłanka Julia Pitera i jej słuszne słowa: „Nie wpadajmy w histerię, zamachy to nic nowego, zawsze się zdarzały”. I co, nie wstyd wam? A że gdzieś tam niekiedy wybuchnie jakaś bombka? Wielkie rzeczy. Sfrustrowani waszą nietolerancją imigranci mają pełne prawo, by jakoś rozładować swoje napięcie. Należy do tego zachować dystans, jak radziła euro-Pitera, a nie wypłakiwać się kredą na chodnikach. Drodzy Belgowie, weźmy takie pisane przez Was hasło: „Love is all you need” - przecież to protekcjonalizm! Na jakiej to zasadzie mówicie innym, że wszystkiego czego potrzebują jest miłość? A jeśli Wasi muzułmańscy koegzystenci uważają, że wręcz przeciwnie? Będziecie im narzucać własne zdanie, miast współżyć w multikulturowej, ubogacającej różnorodności? I cóż z tego, że owa różnorodność polega na tym, że Wy głosicie miłość, a tamci Was wyrzynają? Multikulturalizm jest wartością samą w sobie, niezależnie od aktualnej formy.

Dodatkowo niepokoją mnie głosy potępiające zamachy. Co to w ogóle ma znaczyć, że „potępiacie zamachy”? Jak tak można? Zamachowcy mają swoje racje i Wy tych racji nie macie prawa im odbierać. Tak jak żaden tolerancyjny Belg nie ma prawa odmówić pederaście udostępnienia swej sempiterny na ulicy, użyczenia pedofilowi swojego dziecka, a zoofilowi chomika. Martwią mnie również islamofobiczne łzy Federiki Mogherini. Ta faszystka bezczelnie płakała z żalu, miast ronić łzy szczęścia, radując się wspólnie z muzułmańskimi dziećmi w belgijskich szkołach (co tak wzruszająco opisał na Twitterze ich nauczyciel), a także z bojownikami Państwa Islamskiego rozdającymi na ulicach przechodniom cukierki. Oni też mają prawo do własnej wersji multikulturalizmu – my odpalamy fajerwerki, oni zaś detonują bomby, by pokrzyczeć potem wspólnie „Allahu Akbar”. Czy tak trudno to zrozumieć?

Toż dopiero co, 21 marca, obchodziliśmy Międzynarodowy Dzień Walki z Dyskryminacją Rasową, kiedy to polska postępowa młodzież demonstrowała pod transparentem „Jezus, Allah – dwa bratanki”. Jak wiadomo, Jezus oddał swe życie na krzyżu, Allah natomiast natchnął Mahometa do wojny z niewiernymi. Warto wyciągnąć z tego praktyczne wnioski, tak jak wyciągnęli je islamscy aktywiści. Wszak ci bohaterscy przybysze oddają życie wysadzając się w powietrze, by przekazać Wam swe posłannictwo. Ofiary są po obu stronach i nie ma co się małostkowo licytować na zwłoki, tudzież wywijać trumnami. W zasadzie, w ramach dobrej woli, powinniście raz na miesiąc sami wyznaczyć kilkoro spośród siebie, by synowie Proroka mogli do nich postrzelać. Przecież i tak u Was eutanazja jest legalna, zatem nie powinno być z tym problemu. Prawda?

Konkludując, opłakiwanie zabitych w zamachach jest formą kulturowej opresji. CZEMU WIĘC PŁACZECIE, WY BIAŁE, BELGIJSKIE, RASISTOWSKIE ŚWINIE?

*

A poza tym:

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3667-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 13 (01-07.04.2016)

Kolejny przekręt banksterów

Czas skończyć z utrzymywaniem fikcji, że KNF cokolwiek „nadzoruje”. Prawda jest bowiem taka, że ciało te stanowi ekspozyturę bankowego lobby i gra z instytucjami finansowymi w jednej drużynie.

Ech, czasem chciałoby się choć na chwilę odsapnąć od opisywania kolejnych przejawów bezczelności banksterskiej mafii, ale cóż począć? Tym razem chodzi o podatek od aktywów instytucji finansowych (tzw. „podatek bankowy”) - a konkretnie, o rewolucyjny sposób wymigania się od płacenia tegoż, na jaki wpadł Getin Noble Bank Leszka Czarneckiego. Metoda okazała się banalnie prosta i polega na zastosowaniu odwróconej formy kreatywnej księgowości. Normalnie kreatywna księgowość służy ukrywaniu złej kondycji finansowej firmy. W przypadku Getin Noble natomiast ma ona na celu wygenerowanie na papierze rzekomej straty – wszystko w pełni legalnie i przy poparciu Komisji Nadzoru Finansowego (o skandalicznej roli tej instytucji za chwilę). Na czym zasadza się trik? Otóż należy wykazać stratę za IV kwartał 2015 roku, następnie zaś zgodnie z art. 142 prawa bankowego zwrócić się do KNF o wdrożenie planu naprawczego. Tak też postąpił wspomniany bank. Na jego „stratę” złożyły się „wydarzenia jednorazowe” w postaci wpłaty do Bankowego Funduszu Gwarancyjnego w związku z upadłością wołomińskiego SK Banku (116,9 mln zł), oraz zarezerwowanie środków na poczet przyszłej składki na rzecz Funduszu Wsparcia Kredytobiorców w wys. 134,1 mln zł. Rzecz w tym, że ta druga płatność równie dobrze mogła zostać zaksięgowana w I kwartale 2016 roku, ale wtedy bank nie byłby w stanie wykazać takiej pięknej straty – a tak, w IV kw. 2015 znalazł się na 195,4 mln zł „pod kreską”. Dla porównania, poprzednie kwartały, to zyski odpowiednio: I kw. - 128,6 mln zł, II kw. - 70 mln zł, III kw. - 41 mln zł.

Wszystko dlatego, że ustawa o podatku od niektórych instytucji finansowych przewiduje zwolnienie od zapłaty podatku podmiotów realizujących plan naprawczy. Tymczasem GNB za cały 2015 r. wykazał 44 mln zł zysku, a jego kapitał to ponad 5 mld zł. Co więcej, jego akcje po załamaniu w związku z projektami przewalutowania tzw. kredytów frankowych zaczęły ostatnio ponownie zyskiwać na wartości. Można zatem powiedzieć o nim wiele złego, choćby w kontekście wspomnianych łże-kredytów, polisolokat itd., ale z pewnością nie to, że znajduje się w rozpaczliwej sytuacji, wymagającej nadzwyczajnych kroków – a takim właśnie ekstraordynaryjnym posunięciem, teoretycznie przewidzianym głównie dla podmiotów zagrożonych bankructwem, jest właśnie postępowanie naprawcze.

Gra toczy się o niebagatelną stawkę. Według własnych szacunków Getin Noble płaciłby ok. 240 mln zł podatku bankowego rocznie. Jednak ponieważ postępowanie naprawcze trwa z reguły trzy lata, a czasem nawet dłużej, to istnieje możliwość, że bank uniknie łącznie zapłacenia 720 mln zł. Dla takiej sumy warto ponieść pewne niedogodności związane choćby z ograniczeniem samodzielności banku w trakcie postępowania.

Jednak do tanga trzeba dwojga. Zgodnie z art. 142 p.2 prawa bankowego „Komisja Nadzoru Finansowego może wyznaczyć bankowi termin na opracowanie programu postępowania naprawczego (...) oraz zlecić jego uzupełnienie lub ponowne opracowanie”. Innymi słowy, wdrożenie procedury nie następuje „z automatu” - wszystko zależy od oceny KNF. Dlaczego więc GNB uznał, że KNF przychyli się do jego wniosku i zdecydował się na ten krok?

I tu właśnie dochodzimy do roli KNF w całej tej aferze, oraz wyjaśnienia dlaczego zaistniałą sytuację – mimo, iż formalnie zgodną z prawem – określiłem w tytule mianem „przekrętu”. Mianowicie, KNF – przypomnijmy, oficjalnie organ kontrolny - już w styczniu tego roku ogłosiła, że banki, które wykażą stratę za IV kw. 2015 r. zostaną objęte programem naprawczym. Krótko mówiąc, państwowa instytucja nadzorcza zabawiła się w doradcę finansowego banksterów, otwartym tekstem wskazując im sposób uniknięcia podatku, gwarantując zarazem, że mogą „na pewniaka” wykazywać sztuczną stratę i zgłaszać się do KNF po glejt uwalniający na okres trzech lat od zobowiązań podatkowych! Z takimi urzędowymi gwarancjami tylko głupiec nie skorzystałby z okazji. Co więcej, w doniesieniu PAP już wtedy wspomniano o opisywanej tu podatkowej furtce, możliwości księgowania w IV kwartale kosztów związanych z wpłatami na rzecz BFG i Funduszu Wsparcia Kredytobiorców, a także o ewentualności zanotowania straty netto przez Getin Noble Bank. Takie to, drodzy Państwo, banksterskie tango, w którym banki oraz organ nadzoru tańczą w idealnej harmonii.

Podsumowując, przede wszystkim czas skończyć z utrzymywaniem fikcji, że KNF cokolwiek „nadzoruje”. Prawda jest bowiem taka, że ciało te stanowi ekspozyturę bankowego lobby i gra z instytucjami finansowymi w jednej drużynie przeciw państwu, ze szkodą dla budżetu, politycznie zaś – przeciw władzy zagrażającej interesom banksterskiej sitwy, co zresztą niedawno znalazło kolejne potwierdzenie w postaci groteskowej opinii KNF dot. skutków przewalutowania kredytów frankowych. W konsekwencji, należy KNF rozwiązać i powołać w jej miejsce realny organ kontrolny – na szczęście, by to uczynić nie potrzeba konstytucyjnych korowodów. Wystarczy zwykła ustawa.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3667-pod-grzybki

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/ukr%C3%B3ci%C4%87-bankow%C4%85-kreacj%C4%99-pieni%C4%85dza

http://blog-n-roll.pl/pl/rozp%C4%99dzi%C4%87-knf

http://www.blog-n-roll.pl/pl/%E2%80%9Ekurs-sprawiedliwy%E2%80%9D-dla-wszystkich

http://www.blog-n-roll.pl/pl/kontratak-bankster%C3%B3w-%E2%80%93-cd

http://blog-n-roll.pl/pl/kontratak-bankster%C3%B3w

http://blog-n-roll.pl/pl/wytarza%C4%87-bankster%C3%B3w-w-smole-i-pierzu

http://blog-n-roll.pl/pl/%E2%80%9Erepolonizacja%E2%80%9D-franka

http://blog-n-roll.pl/pl/polska-na-banksterskiej-smyczy#.Vcj7MbVvAmw

http://www.blog-n-roll.pl/pl/walutowy-hazard#.Vcj83LVvAmw

http://www.blog-n-roll.pl/pl/ewa-kopacz-%E2%80%93-lobbystka-bankster%C3%B3w

http://blog-n-roll.pl/pl/banksterska-wojna

http://niepoprawni.pl/blog/346/gra-kredytem

http://blog-n-roll.pl/pl/kredytowa-szulernia

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 14 (01-07.04.2016)

piątek, 22 kwietnia 2016

Ukrócić bankową kreację pieniądza

Praprzyczyna obecnej patologii tkwi w systemie rezerwy cząstkowej pozwalającej bankom na niekontrolowaną, prywatną kreację pieniądza.

Niedawna, ostentacyjnie wręcz bezczelna odpowiedź Komisji Nadzoru Finansowego na zapytanie Kancelarii Prezydenta o konsekwencje przewalutowania kredytów frankowych, stawia obecny obóz rządzący przed arcyniewygodnym dylematem. Albo ugnie się przed banksterskim dyktatem i przyjmie do wiadomości księżycowe wyliczenia KNF, co narazi władzę i prezydenta osobiście na gniew rozczarowanych frankowiczów (już teraz pojawiają się na internetowych forach głosy typu „PiS nas sprzedał”), albo pójdzie na otwartą wojnę z banksterskim lobby i stojącą za nim lichwiarską międzynarodówką. Nota bene, KNF w znamienny sposób zlekceważyła inne pytanie – ile banki zarobiły do tej pory na kredytach walutowych. Nawet jeśli jednak założymy optymistycznie, że rządowi uda się wygrać tę „frankową” batalię, to warto mieć świadomość, iż będzie to jedynie doraźne zwycięstwo, nie kończące bynajmniej samej wojny. W miejsce łże-kredytów walutowych, czy polisolokat pojawią się bowiem inne produkty służące dojeniu klientów. A że klient w konfrontacji z bankiem zawsze jest stroną słabszą (idealistyczne założenie, że mamy do czynienia z wolną grą równorzędnych rynkowych podmiotów należy włożyć między bajki) – choćby dlatego, że nie dysponuje z reguły specjalistyczną wiedzą, zabezpieczeniami, nie wspominając już o odporności na marketingowe techniki manipulacyjne – to proceder drenowania Polaków (i szerzej - realnej gospodarki) z kapitału będzie trwał w najlepsze.

Praprzyczyna obecnej patologii tkwi bowiem w systemie rezerwy cząstkowej pozwalającej bankom na „wypłukiwanie złota z powietrza”, czyli na niekontrolowaną, prywatną kreację pieniądza. W skrócie, polega ona na tym, że bank nie musi mieć 100-procentowego zabezpieczenia w depozytach dla udzielanych kredytów, w efekcie czego może pożyczać więcej, niż posiada. Przychodzi klient, bank sprawdza jedynie jego wiarygodność kredytową i jednym kliknięciem udziela mu pożyczki tworząc w ten sposób nowy pieniądz. W drugą stronę to już tak nie działa, bank bowiem ściąga kapitał i odsetki od puszczonych w ten sposób w obieg pieniędzy z realnej gospodarki – klient będący np. robotnikiem w fabryce oddaje bankowi część swej pensji będącej z kolei częścią zysku wypracowanego przez przedsiębiorstwo. Fabryka musi kupić materiały, wyprodukować towar, sprzedać go, utrzymać park maszynowy - i tak dalej. Bankowi zaś wystarczy „wyprodukowanie” kilku elektronicznych zapisów, które na mocy specjalnego przywileju okazują się w cudowny sposób być „pieniądzem”.

Kolejnym obliczem tej sytuacji jest kreowanie instrumentów pochodnych, dla których zabezpieczeniem są m.in. kredyty właśnie. One również puszczane są w spekulacyjny obieg, na ich bazie powstają kolejne i w ten sposób narasta wielowarstwowa piramida finansowa – oczywiście do czasu. W pewnym momencie „bańka” pęka i następuje krach – jak w 2008 roku. Nawiasem mówiąc, rządy i międzynarodowe instytucje finansowe zareagowały na kryzys w skrajnie nieodpowiedzialny sposób, po prostu zasypując go workami pieniędzy, co tylko utwierdziło finansistów w poczuciu bezkarności, z miejsca zatem przystąpili ponownie do swej radosnej twórczości – i naprodukowali kolejnych „instrumentów” na kwotę 500-700 bln USD. Wszystko to prowadzi do gigantycznej nadpodaży pustego pieniądza, swoistego finansowego Matrixu.

Warto w tym kontekście wspomnieć o ubiegłorocznym raporcie „Reforma monetarna” przygotowanym na zlecenie rządu Islandii przez tamtejszego ekonomistę Frosti Sigurjónssona w reakcji na dramatyczny kryzys, który dotknął tamtejszy system finansowy. Postuluje on odebranie kreacyjnych możliwości bankom komercyjnym i przywrócenie rzeczywistej władzy nad emisją pieniądza Bankowi Centralnemu w ramach koncepcji „pieniądza suwerennego”, którą pewnie przyjdzie jeszcze mi tutaj zająć się osobno. Dość powiedzieć, że przed kryzysem wartość aktywów bankowych przewyższała 10-krotnie islandzki PKB, do 20 proc. bankowych zysków wynika ze zdolności „kreacyjnych”, 91 proc. pieniądza znajdującego się w obrocie pochodzi z aktywności banków umożliwionej przez system rezerwy cząstkowej (w Polsce – ok. 84 proc.), w ciągu 14 lat poprzedzających kryzys podaż pieniądza zwiększyła się 19-krotnie, rosnąc tym samym wielokrotnie szybciej niż PKB (między 1986 a 2006 r. PKB Islandii wzrastał średnio w tempie 3,2 proc. rocznie, wzrost podaży pieniądza zaś następował w tempie 18,6 proc. rocznie).

Nic więc dziwnego, że stowarzyszenie The Homes Association pod wpływem raportu złożyło oskarżenie przeciw wszystkim dyrektorom islandzkich banków komercyjnych, zarzucając im, że poprzez kreacyjny proceder dopuszczają się fałszowania pieniędzy, powodują inflację i naruszają konstytucyjne kompetencje Banku Centralnego. Sądzę, że byłby to dobry punkt wyjścia do rozprawy z banksterami również na naszym, krajowym gruncie. W końcu, wg art. 227 Konstytucji wyłączne prawo emisji pieniądza oraz ustalania i realizowania polityki pieniężnej przysługuje Narodowemu Bankowi Polskiemu.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/rozp%C4%99dzi%C4%87-knf

http://www.blog-n-roll.pl/pl/%E2%80%9Ekurs-sprawiedliwy%E2%80%9D-dla-wszystkich

http://www.blog-n-roll.pl/pl/kontratak-bankster%C3%B3w-%E2%80%93-cd

http://blog-n-roll.pl/pl/kontratak-bankster%C3%B3w

http://blog-n-roll.pl/pl/wytarza%C4%87-bankster%C3%B3w-w-smole-i-pierzu

http://blog-n-roll.pl/pl/%E2%80%9Erepolonizacja%E2%80%9D-franka

http://blog-n-roll.pl/pl/polska-na-banksterskiej-smyczy#.Vcj7MbVvAmw

http://www.blog-n-roll.pl/pl/walutowy-hazard#.Vcj83LVvAmw

http://www.blog-n-roll.pl/pl/ewa-kopacz-%E2%80%93-lobbystka-bankster%C3%B3w

http://blog-n-roll.pl/pl/banksterska-wojna

http://niepoprawni.pl/blog/346/gra-kredytem

http://blog-n-roll.pl/pl/kredytowa-szulernia

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3667-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 13 (25-31.03.2016)

Warszawski rokosz

Drodzy KOD-owcy wraz z przyległościami, aby wasza rewolta miała szanse powodzenia, musicie wiedzieć kilka rzeczy.

Ależ ten czas leci... Jeszcze nieco ponad rok temu Bronisław Komorowski szybował w sondażach nie mając z kim przegrać, prawicowi wyborcy przeżywali gorycz bezsilności po skandalicznych wyborach samorządowych, a prof. Andrzej Nowak szarpiąc brodę pisał rozpaczliwy list na konwencję wyborczą Andrzeja Dudy. Słowem – marazm, beznadzieja i przekonanie, że „oni” mogą sobie pozwolić na wszystko, z fałszowaniem wyborów włącznie, narodowi kondycja polskiego państwa wisi kalafiorem, zaś rządzący układ wsparty potęgą niemieckiego hegemona nigdy nie odda dobrowolnie władzy. Ja sam nie widziałem wyjścia innego, niż zorganizowanie antyplatformerskiego Majdanu – zresztą, tego typu głosy podnosiły się także w innych komentarzach po prawej stronie. Biorąc to wszystko pod uwagę, podwójne zwycięstwo, które nastąpiło raptem kilka miesięcy później, zakrawa na mały cud. Toteż nie dziwi, że zwolennicy konserwowania III RP wraz z jej licznymi, systemowymi patologiami, których albo nie chcą dostrzegać, albo wręcz czerpią z nich rozmaite korzyści, od tamtej pory zachowują się jak po ciężkim nokaucie, uparcie nie przyjmując do wiadomości zarówno tego co się stało, jak i przyczyn dla których to się stało. Oczadziali traktują zwycięstwo PiS jako zamach i nieuprawnioną uzurpację, a słynne miny państwa Wajdów uchwycone podczas wieczoru wyborczego 10 maja doskonale obrazują stan umysłów KOD-owskich uczestników weekendowych „spacerów nienawiści”.

Ba, odwrócenie ról jest dokładne aż do szczegółów – teraz to tamci patrzą ponuro na bezlitosne sondaże, wychodzą na ulice w pełnych frustracji demonstracjach, jakże odmiennych od „fajnopolackiej” przechadzki z czekoladowym „możełem”, to u nich można zaobserwować „moherową” średnią wieku, choć tu raczej mamy do czynienia nie tyle ze staruszkami z kółek różańcowych, ile z „resortowymi babciami”. To oni oburzają się, gdy padają pod ich adresem oskarżenia o warcholstwo i podpalanie Polski, choć sami wcześniej nie szczędzili tego typu przenikliwych diagnoz czy to uczestnikom okupacji siedziby Państwowej Komisji Wyborczej, czy nieco późniejszemu marszowi w obronie demokracji i wolności mediów. Są też podobnie podzieleni – z jednej strony KOD, z drugiej „Razem”, nie szczędzące sobie wzajemnie połajanek – zupełnie jak całkiem niedawno narodowcy skandujący „PiS-PO jedno zło” i pisowcy widzący w narodowcach „V kolumnę Putina”.

No i w końcu – teraz to oni mówią o „Majdanie w Warszawie”. Różnica jest taka, że prawica zaczęła przebąkiwać o „wariancie ulicznym” dopiero pod koniec ośmioletnich rządów Platformy, po serii punktowych represji skierowanych przeciw różnym środowiskom, pałowaniu uczestników Marszy Niepodległości, wyrokach za „Donald matole...” i sfałszowanych wyborach samorządowych. Dzisiejsi wyznawcy ancien regime'u wykazują się znacznie mniejszą cierpliwością. Drugą różnicą jest to, że wtedy do ukraińskiej rewolty nawiązywał nie tyle PiS, ile szeregowi wyborcy prawicy i niektórzy komentatorzy, dziś natomiast postulat ten zgłasza lider opozycyjnej partii, Grzegorz Schetyna.

Temat ten jest mi bliski o tyle, że właśnie na początku 2015 roku dość gruntownie go sobie przeanalizowałem i wyszło mi, że taki scenariusz jest w Polsce niesłychanie trudny do zrealizowania. Czegóż bowiem trzeba do wywołania „warszawskiego rokoszu”? Otóż, drodzy KOD-owcy wraz z przyległościami, aby wasza rewolta miała szanse powodzenia, musicie wiedzieć kilka rzeczy. Mianowicie, powinny być spełnione trzy podstawowe warunki: 1) odpowiednio wysoki i masowy poziom społecznej frustracji; 2) ustosunkowany i majętny sponsor zapewniający logistykę, wikt i opierunek, a także gotów w razie konieczności zwyczajnie opłacić demonstrantów; 3) wreszcie - wsparcie zagranicznego protektora zapewniającego międzynarodowy parasol ochronny, tak by „opinia światowa” uznała protest za „słuszny” i swoimi kanałami wymogła na rządzie oddanie władzy.

Z punktem trzecim zapewne nie byłoby problemów – Berlin, Bruksela, a nawet niektóre środowiska w USA, wręcz przebierają nogami by zmontować tu i wszechstronnie poprzeć jakąś „kolorową rewolucję”. Ale co z dwoma pierwszymi warunkami? Czy macie odpowiednio wielu zdeterminowanych ludzi gotowych tygodniami koczować pod namiotami? Przypomnę, że w Kijowie zaczęło się od młodzieży – jak tam u was z młodymi? Ilu z was będzie sobie mogło pozwolić na wielotygodniowy urlop? Prócz tego, macie kasę? Rewolucja jest droga. Jak głosi uporczywa plotka, majdan w Kijowie kosztował 750 tys. hrywien dziennie, co po ówczesnym kursie wynosiło jakieś 270 tys. zł. Po czterech dniach robi się z tego ponad milion, po ośmiu – ponad dwa miliony - i tak dalej. Macie takich sponsorów? Jeśli tak, to po pierwsze - gratuluję, po drugie - rad bym poznać nazwiska...

*

A poza tym:

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/polski-rokosz#.VQdTro6NAmw

http://blog-n-roll.pl/pl/skok-na-biereckiego

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3667-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 12 (25-31.03.2016)

czwartek, 21 kwietnia 2016

Rozpędzić KNF!

Należy rozgonić na cztery wiatry Komisję Nadzoru Finansowego, skopawszy tej banksterskiej jaczejce solidnie tyłki na do widzenia.

I. Banksterska wścieklizna

„Opinia” Komisji Nadzoru Finansowego dotycząca skutków prezydenckiej ustawy o przewalutowaniu kredytów frankowych po tzw. „kursie sprawiedliwym” ostatecznie obnażyła rolę tego organu jako ekspozytury lobby banksterskiego. Słowo „opinia” wziąłem tu w cudzysłów nie bez przyczyny, bowiem w istocie nie jest to żadne wypracowane samodzielnie stanowisko – KNF jedynie powtórzyła własnymi słowami to, co przekazały jej banki. Gdyby tego typu wyliczenia przedstawił chociażby Związek Banków Polskich, to publiczność mogłaby nabrać podejrzeń, że bankierzy celowo zawyżają konsekwencje ustawy, by ją storpedować. Ponieważ jednak szacunki przedstawiono za pośrednictwem „niezależnego” i „obiektywnego” organu kontrolnego, to media z miejsca rzuciły się z alarmistycznym gardłowaniem, jakoby KNF „zmiażdżyła” projekt ustawy frankowej, jak raczyła się wyjęzyczyć niezawodna w takich razach „Wyborcza”. Otóż nie. Jeżeli KNF cokolwiek „zmiażdżyła”, to resztki własnego prestiżu, próbując nam wcisnąć ewidentną ciemnotę. Swoją drogą, sytuacja musi być naprawdę podbramkowa, skoro banksterska agentura została zmuszona do tak ostentacyjnego zrzucenia masek i autokompromitacji.

Ale po kolei. Projekt opracowany w Kancelarii Prezydenta zakłada przewalutowanie po „kursie sprawiedliwym” wyliczanym indywidualnie dla każdego kredytobiorcy wedle ustawowego algorytmu. Algorytm ten służy określeniu różnicy między sumą spłaconych dotąd rat, a ratami, gdyby dany kredyt zaciągnięto w złotówkach. Powstałą w ten sposób różnicę odliczanoby od kapitału pozostałego do spłaty. Drugi element mechanizmu przewalutowania polegałby na dostosowaniu spreadów walutowych, często ustalanych uznaniowo przez banki, do kursów NBP w danym okresie – tu również różnica odejmowana byłaby do kapitału kredytu. Modyfikacja kredytu przebiegałaby na jeden z trzech sposobów: dobrowolny (bank sam przystosowuje umowę do warunków określonych w ustawie), przymusowy (zmiany dokonywane są na wniosek klienta), ewentualnie klient zostaje uwolniony od kredytu poprzez przeniesienie własności nieruchomości na bank. Co więcej, miesięcznie z tytułu „strat” banki mogłyby odliczać sobie do 20 proc. kwoty podatku bankowego i to w systemie „kroczącym” - tzn. niewykorzystane odliczenia przechodziłyby na kolejne miesiące, aż do pełnej amortyzacji „straty”.

Jak widać, projekt jest stosunkowo łagodny, odchodzi np. od pomysłu przewalutowania kredytu po kursie z dnia zawarcia umowy, co byłoby bardziej na miejscu, bo w istocie nie mieliśmy do czynienia z kredytami, lecz instrumentami finansowymi wysokiego ryzyka złożonymi z dwóch elementów – kredytu hipotecznego i opcji walutowej. Innymi słowy, klient zakładał się z bankiem, niczym u bukmachera, o przyszły kurs waluty. Nie wspomnę już o takim drobiazgu, że przy tej okazji „fizycznie” nie było w obrocie żadnych franków szwajcarskich. Ani nie otrzymywał ich klient, ani deweloper, ani same banki nie znajdowały się w ich posiadaniu. Dodatkowo, ryzyko walutowe w całości zostało przerzucone na kredytobiorców, ponieważ banki dysponowały rozmaitymi zabezpieczeniami (swapy, CIRS-y) niedostępnymi dla większości klientów – czyli w praktyce zastosowano zasadę „kasyno zawsze wygrywa”. Ale nawet tak łagodne – moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie – potraktowanie ewidentnych wydrwigroszy wystarczyło, by banki dostały wścieklizny.

II. „Bez kozery powiem: pińćset”

Festiwal straszenia konsekwencjami przewalutowania rozpoczął się jeszcze w poprzedniej kadencji, kiedy to parlament również procedował ustawę kredytową. Szczytem wszystkiego był list rządu Ewy Kopacz do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (przy okazji sprawy wniesionej przez węgierski Sąd Najwyższy), grożący że delegalizacja kredytów walutowych naraziłaby polski sektor finansowy na kilkudziesięciomiliardowe „straty”. Od tej pory co i rusz atakowano nas kolejnymi „szacunkami”. Dom maklerski „Trigon” mówił o 19 mld. zł, tenże „Trigon” po ogłoszeniu prezydenckiego projektu podniósł stawkę do 40 mld. zł, niedawno NBP przebił licytację podając kwotę 44 mld. zł spodziewanych „strat” sektora, ING natomiast rzucił na stół 47 mld. No a teraz KNF zakasowała wszystkich sumą 66,9 – 103,4 mld. zł. Przepraszam, ale przy takich rozpiętościach nie sposób traktować całej tej szopki poważnie.

W jaki właściwie sposób, według jakiej metodologii obliczane były kolejne kwoty? Pytanie takie zadał na posiedzeniu Narodowej Rady Rozwoju prof. Witold Modzelewski – nie żaden „oszołom” przecież, tylko uznany fachowiec od finansów i prawa podatkowego – i nie doczekał się odpowiedzi. Z „opinii” KNF wynika, że banki zwyczajnie zrobiły prostą symulację: jeśli frank będzie w przyszłości kosztował tyle a tyle, to nasza „strata” wyniesie „pierdylion” peelenów. Jak w znanym skeczu Laskowika i Smolenia: „bez kozery powiem pińćset! Dziesięć tysięcy! Pięćdziesiąt! Milion!”. Ot i cała „metodologia” - zakładamy, że kurs franka wrośnie o 25 proc. i otrzymujemy ponad 103 miliardy „straty”, czyli „trup baronowo, grób baronowo, plajta, klapa, koniec, krach!”. Dlatego owo kuriozum spłodzone w KNF-ie należy potraktować właśnie jako skecz kabaretowy trzeciej świeżości i w całości wyrzucić do kosza. Kolejnym bulwersującym elementem tego żenującego przedstawienia jest to, że Komisja Nadzoru Finansowego grzecznie zwróciła się do banków z ankietami, banki wpisały w nie to, co im było wygodne, zaś KNF nie raczyła tego w żaden sposób zweryfikować. Taki to „organ kontrolny”. Wyobraźmy sobie np. kontrolę skarbową, która zadowala się wypełnieniem przez przedsiębiorcę ankiety...

Jest jeszcze jeden charakterystyczny szczegół. Kancelaria Prezydenta zwróciła się także z zapytaniem o podanie danych ile banki do tej pory zarobiły na swych łże-kredytach. Pytanie to zostało bezczelnie zignorowane – zarówno przez banki, jak i samą KNF.

III. Pogonić banksterską jaczejkę

Jednak w tym wszystkim jedno jest pocieszające. Otóż w reakcji na banksterską hucpę wreszcie pojawił się w dyskursie publicznym argument, który podnosiłem do tej pory kilkakrotnie m.in. w felietonach dla „Gazety Finansowej” - taki mianowicie, że owe „straty”, to nie są żadne „straty”, tylko spodziewane zyski, jakie banki planowały zainkasować ze swojego toksycznego produktu. Krótko mówiąc, mimowolnie banki wysypały się, na jaką skalę zamierzają wydoić Polaków, zaś Komisja Nadzoru Finansowego posłużyła za pas transmisyjny, do czego dołączył się medialny jazgot. W efekcie do obywateli, nawet tych nie umoczonych w „łże-kredyty” dotarł rozmach całego procederu. Tak oto nakręcając medialną histerię banksterzy dokonali samozaorania – i to na kilku poziomach. Kolejnym poziomem jest bowiem mit o wyśmienitej kondycji sektora bankowego – jakaż to „kondycja” jeżeli całą potężną ponoć branżę może położyć modyfikacja jednego produktu i to amortyzowana odliczeniami podatkowymi? Wniosek jest taki, że mamy do czynienia z jakimiś wirtualnymi projekcjami – banki udzielały kredytów, wpisywały sobie je po stronie przychodów, na to konto kreowały następne poziomy finansowej piramidy... po czym okazuje się, że wystarczy wyjąć jeden klocek i cała „potęga” sypie się jak domek z kart.

Dodatkowo, warto zwrócić uwagę, że przecież nie mówimy o „stratach” (czy może raczej – zmniejszonych zyskach) w skali jednego roku. Nawet jeśli przyjąć za dobrą monetę któreś z tych wyliczeń płodzonych na zasadzie „kto da więcej”, to wszak owe korzyści utracone na skutek ukrócenia możliwości walutowej spekulacji (bo do tego całe przewalutowanie się sprowadza) zostaną rozłożone na kolejnych 20 lat. Nikt bankom nie każe sięgać nagle do sejfów i oddawać kilkudziesięciu miliardów. Kwotę kredytu plus odsetki jak najbardziej zainkasują. Gdzie więc jest ta „strata”?

No i wreszcie – owe 40, 44, 47, 67 miliardów (za każdym razem się śmieję, gdy patrzę na ten rozrzut) zostanie w kieszeniach Polaków. Zamiast przynieść je bankom w zębach, przeznaczą je na towary i usługi – co ważne, na realnym rynku. Takie jest prognozowane zasilenie gospodarki uwolnionym pieniądzem, finansowymi „mocami przerobowymi” obywateli. Od tego budżet państwa ściągnie podatki, choćby VAT. Jeśli „500+” ma nakręcić koniunkturę, to wyobraźmy sobie pobudzenie gospodarcze wskutek przewalutowania.

A że banki mogą zacząć się zwijać? Tym lepiej. Jeśli stracą na wartości, lub wręcz kilka z nich padnie, otworzy to na oścież wrota do repolonizacji sektora – tak stało się na Węgrzech po wprowadzeniu podatku od instytucji finansowych, możemy powtórzyć to i u nas. Potem pogonimy banksterów wytarzawszy ich uprzednio dla przykładu w smole i pierzu, na czele z szantażystami ze Związku Banków Polskich, już teraz natomiast należy rozgonić na cztery wiatry Komisję Nadzoru Finansowego, skopawszy tej banksterskiej jaczejce solidnie tyłki na do widzenia. Na jej miejsce trzeba powołać nowy organ kontrolny z daleko idącymi uprawnieniami, złożony z ludzi nie związanych z bankową mafią, którzy tę bandę oszustów mocno chwycą za mordy.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3667-pod-grzybki

Na podobny temat:

http://www.blog-n-roll.pl/pl/%E2%80%9Ekurs-sprawiedliwy%E2%80%9D-dla-wszystkich

http://www.blog-n-roll.pl/pl/kontratak-bankster%C3%B3w-%E2%80%93-cd

http://blog-n-roll.pl/pl/kontratak-bankster%C3%B3w

http://blog-n-roll.pl/pl/wytarza%C4%87-bankster%C3%B3w-w-smole-i-pierzu

http://blog-n-roll.pl/pl/%E2%80%9Erepolonizacja%E2%80%9D-franka

http://blog-n-roll.pl/pl/polska-na-banksterskiej-smyczy#.Vcj7MbVvAmw

http://www.blog-n-roll.pl/pl/walutowy-hazard#.Vcj83LVvAmw

http://www.blog-n-roll.pl/pl/ewa-kopacz-%E2%80%93-lobbystka-bankster%C3%B3w

http://blog-n-roll.pl/pl/banksterska-wojna

http://niepoprawni.pl/blog/346/gra-kredytem

http://blog-n-roll.pl/pl/kredytowa-szulernia

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 12-13 (23.03-05.04.2016)

Pod-Grzybki 44

Drodzy Państwo, to już czterdzieste czwarte „Pod-Grzybki”. W związku z tym, w dniu dzisiejszym „imię moje czterdzieści i cztery”.

*

Janusz Szewczak wyraził przypuszczenie, że banki mogły manipulować stawką WIBOR na podstawie której wyliczane są kredyty złotówkowe, wskutek czego kredyty te stały się niedostępne dla wielu klientów, napędzając tym samym bankom kredytobiorców „frankowych”. Na to wiceprezes Związku Banków Polskich, pan Jerzy Bańka, który jak mniemam nazwisko przyjął od miłej sercu każdego bankstera bańki spekulacyjnej, dostał szału i zagroził Szewczakowi procesem, podobnie jak wcześniej groził sądem Maciejowi Pawlickiemu ze stowarzyszenia „Stop Bankowemu Bezprawiu”. A może to obywatele powinni wytoczyć proces panu Bańce? Na przykład w uproszczonym trybie spopularyzowanym przez sędziego Charlesa Lyncha.

*

„Allah, Jezus – dwa bratanki” - obwieścili na jednym z transparentów lewacy podczas niedawnej manifestacji na rzecz „uchodźców”. Dobra, teraz przygotujcie wersję po arabsku i pojedźcie z tym na Bliski Wschód. Ciekawe, ilu z was zdoła wrócić w jednym kawałku. Chociaż nawet nie – wystarczą okolice dworca w Kolonii albo szwedzkie „strefy bezprawia”.

*

Euro-eunuchy skapitulowały przed sułtanem Erdoganem, wskutek czego przekażą Turcji haracz w wysokości 6 mld. euro, w zamian za co Turcja łaskawie wyśle nam tylko niektórych „uchodźców”. Ach, no i zniesione zostaną wizy dla Turków. W efekcie, zamiast wiosennej inwazji Syryjczyków, Afgańczyków itd. Europa zostanie skolonizowana przez poddanych sułtana. Taka, panie, dyplomacja.

*

Nim się obejrzeliśmy, mignął nam przed nosem dzień św. Patryka. Święty mąż ów, przez ludzi tkwiących w Niebiesiom obmierzłych błędach i przesądach, traktowany jest jako święty wyłącznie irlandzki, co powoduje niewczesny snobizm, by w Jego dzień spijać różne Guinnessy, lub podejrzane, zielone ciecze. Nic z tych rzeczy! Nie ujmując niczego naszym katolickim braciom z Cork i Dublina, oraz mając w pamięci zasługi świętego Biskupa dla Zielonej Wyspy, śmiem owe błędy sprostować. Święty Patryk, jako wyniesiony na ołtarze Kościoła Katolickiego (zatem - Powszechnego), jest świętym powszechnym jak sam Kościół. Toteż, jeśli w takiej Polszcze spija się w Jego dzień lokalne trunki - spełniając, ma się rozumieć, gęste toasty ku chwale i pamięci owego dzielnego męża Kościoła - to i sam Święty Patryk spogląda z Nieba weseląc i radując się wraz z nami. A zatem, my katolicy na całym świecie, porzućmy piwno-religijne partykularyzmy i wspólnie wznieśmy kufle, jak na prawych synów Kościoła przystało.

Tak powiadam ja, biesiadny teolog Czterdzieści i Cztery.

*

A gdyby jakaś lewacka żmija śmiała swym syczącym, rozdwojonym językiem kwestionować moją piwną teologię, odpowiem następująco: lepiej być szeroko rozpostartym piwnym teologiem, niż kawiarnianym rewolucjonistą sączącym smętnie swą sojową latte w oczekiwaniu aż jakaś laska dostrzeże w nim intrygującego hipstera. Amen!

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

„Pod-Grzybki” opublikowane w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 12-13 (23.03-05.04.2016)

sobota, 9 kwietnia 2016

Pozarządowe agentury wpływu

Organizacje pozarządowe są specjalną, można by rzec, zinstytucjonalizowaną formą agentury wpływu.

Agentura wpływu, jak wiadomo, tym m.in. różni się od agentury „zwyczajnej”, że funkcjonuje jawnie, zaś sferą jej aktywności jest oddziaływanie na procesy decyzyjne w danym kraju – już to przez doradztwo odpowiednio ustawionych ekspertów, już to przez wygłaszanie opinii na forum publicznym, publikacje, media itd. Specyfiką tej „branży” jest również to, że agenta wpływu trudno złapać za rękę. Formalnie bowiem może to być intelektualista, twórca, naukowiec, autorytet w danej dziedzinie, bądź jakakolwiek osoba publiczna, która po prostu dzieli się swymi przemyśleniami i poglądami na szereg spraw. Nie wykrada tajemnic państwowych, często nawet nie pobiera wprost wynagrodzenia, kontentując się ułatwieniami w karierze, możliwością publikacji, grantami, stypendiami od różnych instytucji itd. Przykładowo, kilka lat temu Gazprom powołał wspólnie z Uniwersytetem Warszawskim specjalny program stypendialny dla doktorantów. Wolno mu? Wolno. I kto po latach udowodni, że taki były stypendysta przekonując w mediach do korzyści płynących z kupowania rosyjskiego gazu, bądź kręcąc się w otoczeniu ministra, pod pozorem „eksperckich” analiz wypełnia w istocie zadania wyznaczone mu przez sponsora?

Specjalną, można by rzec, zinstytucjonalizowaną formą agentury wpływu są organizacje pozarządowe (zwane też z angielska NGO - non-government organization). Po czym odróżnić organizację agenturalną od nieszkodliwej? M.in. po tym, że jej prawdziwe cele są odmienne od deklarowanych. „Statutowo” taka organizacja może zajmować się wymianą kulturalną, fundowaniem stypendiów dla młodych twórców, ochroną środowiska, „krzewieniem społeczeństwa obywatelskiego”, obroną praw człowieka – i faktycznie, na co dzień tym rzeczywiście się para, choćby po to, by się uwiarygodnić. Prawdziwe oblicze odkrywa z reguły w momencie jakiegoś kryzysu, przesilenia, gdy zagrożone są interesy jej mocodawców. A że w międzyczasie przywiązała do siebie tabun artystów, naukowców itd., dokładając do tego codzienny wysiłek propagandowy i urabiając różnymi kanałami w pożądanym duchu opinię publiczną – to i jej siła oddziaływania może być potężna.

Z taką sytuacją mamy do czynienia obecnie w Polsce. Proszę zwrócić uwagę na nagłą aktywizację tych wszystkich Fundacji Helsińskich, Amnesty International, Fundacji Batorego, Panoptykonów – wszyscy jak jeden stają nagle „w obronie demokracji” wspierając stricte polityczną akcję KOD-u i współmaszerujących partii opozycyjnych – PO i Nowoczesnej. Łączy ich jeden, podstawowy cel – obalić rząd PiS i przywrócić dotychczasowe statu quo, w którym to dziele wspiera je jednomyślnie niemiecki mainstream medialny. Rzeczone NGO'sy łączą także zagraniczne źródła finansowania. Za rządów PO-PSL siedziały cichutko, za nic mając chociażby próby policyjnego rozpędzania Marszy Niepodległości, aresztowania pod dętymi zarzutami ich uczestników, akcje policyjne wymierzone w środowiska kibicowskie, czy grzywny za „obrażanie konstytucyjnego organu państwa” hasłem „Donald matole, twój rząd obalą kibole”. Nie, wtedy ich główną troską była walka z „nietolerancją”, „homofobią”, tudzież innymi tego typu wynalazkami.

A teraz weźmy sam KOD. Ze sprawozdania finansowego na dzień 31.01.2016 wynika, iż z internetowego crowdfundingu organizacja zebrała 172 894,00 zł, z bezpośrednich wpłat na konto - 52 382,93 zł, ze zbiórek publicznych - 116 169,61 zł. Łącznie – 341 446,54 zł. Wszystko to w ciągu niecałych dwóch miesięcy – przypomnę, że „komitet społeczny” KOD-u powstał 07 grudnia 2015 r. Obecnie tylko na internetowej „zrzutce” widnieje kwota ponad 202 tys. zł. Ale to jeszcze nic – podczas marszu w obronie Wałęsy do „puszek” miano zebrać (podkreślę – jednorazowo!)... 165 tys. zł. I to wszystko przy frekwencji ok. 15 tys. osób (opowieści ratusza o 80 tys. można włożyć między bajki). Do czego zmierzam? Ano, do tego, że takie „puszki” są znakomitą metodą „legalizowania” funduszy płynących skądinąd. Wnioski wyciągnijcie sobie Państwo sami.

Bóg mi świadkiem, że nie należę do wielbicieli Putina, ale warto tu przypomnieć jego pacyfikację sponsorowanych z zagranicy różnych organizacji „obywatelskich” funkcjonujących w Rosji. Uznano je po prostu ustawowo za obcą agenturę, robiącą „podgatowkę” pod „kolorową rewolucję”. Oberwało się utrzymankom Sorosa, lecz także np. niemieckim fundacjom Adenauera i Friedricha Eberta afiliowanym przy CDU i SPD. Z naszego punktu widzenia źle się stało, bo lepiej, gdyby te agentury rozkładały wciąż Rosję od wewnątrz, lecz z perspektywy Rosji i samego Putina, był to ruch jak najbardziej zasadny. No i teraz pytanie – czy będziemy mieli dość determinacji, by zabrać się za działające u nas jaczejki, zanim urządzą nam tutaj finansowany przez nie-wiadomo-kogo „majdan”?

*

A poza tym:

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://niepoprawni.pl/blog/346/organizacje-pozarzadowe-jako-agentura-wplywu

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3591-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 11 (18-24.03.2016)

Ziemia – zasób ograniczony

1 proc. przedsiębiorstw kontroluje już 20 proc. użytków rolnych w Europie, zaś w rękach 3 proc. przedsiębiorstw pozostaje aż 50 proc. gruntów.

Rządowy pakiet rozwiązań mających na celu ograniczenie możliwości wykupu gruntów rolnych przez obcokrajowców jak na razie powstaje w legislacyjnych mękach, dodatkowo pod ostrzałem mediów, straszących „nową pańszczyzną” i „przypisaniem chłopa do ziemi”. Póki co trudno więc oceniać go całościowo, niemniej warto zwrócić uwagę na wycofanie się z pierwotnych ograniczeń dotyczących dziedziczenia (wobec osoby bliskiej dziedziczącej ziemię, a nie prowadzącej działalności rolniczej Agencja Nieruchomości Rolnych miałaby prawo odkupu) – i chyba dobrze, bo to byłaby już zbyt daleko idąca ingerencja w prawo własności. Inne propozycje w rodzaju obowiązku osobistego prowadzenia gospodarstwa przez co najmniej 10 lat, górnego limitu powierzchni posiadanych gruntów w wys. 300 ha, czy różne ułatwienia dla ANR co do pierwokupu i wykupu ziemi – nie odbiegają zasadniczo od rozwiązań przyjętych w różnych krajach UE.

Przykładowo, w Danii nabywca ziemi musi pozbyć się nieruchomości rolnych w innych krajach, osiedlić się na miejscu i – jeśli kupuje grunty powyżej 30 ha – zdać specjalne egzaminy oraz prowadzić samodzielnie gospodarstwo. We Francji z kolei wymóg osobistego użytkowania gospodarstwa wynosi 15 lat, zaś obrót pozostaje pod nadzorem Stowarzyszenia Zagospodarowania Ziemi i Urządzania Obszarów Wiejskich dysponującego prawem pierwokupu, ponadto pierwszeństwo przy zakupie mają sąsiedzi sprzedającego. W Hiszpanii nabywca musi zamieszkiwać w tej samej, bądź sąsiedniej gminie, powinien też uzyskiwać przynajmniej 50 proc. swych dochodów z działalności rolniczej... i tak dalej – jeśli spojrzymy na kraje Europy Zachodniej, to niemal w każdym z nich obowiązują regulacje zbliżone do proponowanych obecnie przez PiS i jakoś nikt nie podnosi rabanu, że to „przywiązanie do ziemi”.

Dzieje się tak dlatego, że ziemia jest towarem o znaczeniu strategicznym – jest to po prostu zabezpieczenie produkcji żywności w danym państwie. Rzecz nie do przecenienia czy to w przypadku kryzysu gospodarczego, czy napięć międzynarodowych, o wojnie już nie wspominając. Ziemia to także zasób o charakterze ograniczonym – nie sposób „wyprodukować” więcej ziemi (przyjmijmy, że holenderskie wydzierane morzu poldery to w ogólnej skali nieistotny margines). Gruntów rolnych nie da się „wykreować” z powietrza niczym pieniądza. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na dokument Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego (organu doradczego UE) pt. „Masowy wykup gruntów rolnych – dzwonek alarmowy dla Europy i zagrożenie dla rolnictwa rodzinnego” ze stycznia 2015 roku. EKES zwraca m.in. uwagę na patologiczną koncentrację gruntów w Europie. Okazuje się, że 1 proc. przedsiębiorstw kontroluje już 20 proc. użytków rolnych, zaś w rękach 3 proc. przedsiębiorstw pozostaje aż 50 proc. gruntów. Natomiast 80 proc. przedsiębiorstw rolnych dysponuje zaledwie 14,5 proc. ziemi rolnej. Związane jest to głównie z rozwojem wielkich koncernów rolniczych wypierających gospodarowanie tradycyjne. Szczególnie niepokojące rozmiary tendencja ta przybiera w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Wskutek masowego wykupu ziemi (tzw. „land grabbing”) w Rumunii już 10 proc. użytków rolnych znajduje się w rękach inwestorów spoza UE, natomiast od 20 do 30 proc. należy do przedsiębiorstw z innych krajów członkowskich Unii. Na Węgrzech na mocy niejawnych umów sprzedano „unijnym” inwestorom milion ha ziemi. W Polsce – często metodą „na słupa” - sprzedano zagranicznym podmiotom ok. 200 tys. hektarów.

Konsekwencją powyższego jest również patologizacja systemu subwencji w ramach Wspólnej Polityki Rolnej. Wraz z koncentracją ziemi następuje również koncentracja unijnych „dopłat”. Opinia EKES przytacza dane z 2009 r. wg których 2 proc. gospodarstw otrzymało 32 proc. płatności w ramach WPR, przy czym dotyczy to całej UE. W Bułgarii 2,8 proc. gospodarstw otrzymało 66,6 proc. wszystkich subwencji. Do tego dochodzi zagrożenie bezpieczeństwa żywnościowego. Większość produkcji rolnej w ramach wielkoobszarowych, przemysłowych gospodarstw zdominowanych przez zagraniczny kapitał jest następnie eksportowana do krajów pochodzenia inwestorów. Na rynek wewnętrzny trafia nieistotny odsetek produkcji. Mamy zatem (choć EKES wprost tego tak nie nazywa) do czynienia z mechanizmem kolonizacji. Inwestor wykupuje grunta, następnie wywozi płody rolne „do siebie”, tam je przetwarza i często sprzedaje produkt końcowy „państwu-kolonii”, które z tego wszystkiego nie ma literalnie nic. Zostaje finalnie z pozycją importera żywności, strukturą rolną zaburzoną przez wielkie monokultury, zniszczoną tkanką społeczno-kulturową obszarów wiejskich i zwiększonym bezrobociem, ponieważ rozwój upraw przemysłowych powoduje zmniejszenie zatrudnienia w rolnictwie i podrywa podstawy ekonomicznej egzystencji gospodarstw rodzinnych.

Miejmy nadzieję, że nowe przepisy zostaną wkrótce uchwalone, bo horyzont czasowy niebezpiecznie się skraca – okres przejściowy dotyczący ograniczeń obrotu ziemią upływa 1 maja 2016...

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/ziemia-%E2%80%93-towar-strategiczny

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ------->http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3591-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 12 (18-24.03.2016)

czwartek, 7 kwietnia 2016

W przededniu wojny domowej

Wisi nad nami widmo anarchizacji Polski.

I. Rokosz trybunalski

Wyrok Trybunału Konstytucyjnego jest nie tylko polityczną robótką na zamówienie opozycji (choć to, ma się rozumieć, również). To przede wszystkim podkładka na użytek zagranicy, ze szczególnym uwzględnieniem Komisji Europejskiej, mająca dać pretekst do dalszych wrogich kroków wobec Polski. Zarówno prezes Rzepliński, jak i reszta składu orzekającego w zasadzie poniechała jakichkolwiek pozorów bezstronności, jawnie pozycjonując się jako jedna ze stron politycznego sporu. Ciąg wydarzeń jest bowiem następujący: najpierw sędzia Rzepliński pisze „pod siebie” nową ustawę o TK, następnie koalicja PO-PSL metodą faktów dokonanych wybiera pięciu sędziów z czego dwóch nielegalnie nawet w świetle ówcześnie obowiązujących przepisów (koniec kadencji dwójki sędziów, profesorów Zbigniewa Cieślaka i Teresy Liszcz, przypadał na okres już po wyborach parlamentarnych – odpowiednio 2 i 8 grudnia). Nowa większość sejmowa postanawia odpłacić pięknym za nadobne i unieważnia uchwałą wybór całej piątki, powołując w jej miejsce innych kandydatów, następnie zaś uchwalając nową ustawę o TK, której Trybunał pod przewodnictwem sędziego Rzeplińskiego zwyczajnie nie przyjmuje do wiadomości, odmawiając jej domniemania konstytucyjności. Wskutek powyższego Trybunał obradując pod rządami dotychczasowej, „rzeplińskiej” ustawy, uznaje ustawę „pisowską” za niekonstytucyjną. W międzyczasie, jak się okazuje, sentencja końcowego orzeczenia konsultowana jest z politykami PO – na co najmniej dwa tygodnie przed ostateczną rozprawą i formalnym ogłoszeniem wyroku.

Mamy zatem nową jakość – jawny rokosz trybunalski. TK otwarcie postawił się ponad jakąkolwiek władzą, w tym władzą ustawodawczą Sejmu dysponującego demokratycznym mandatem. Od tej pory TK może w zasadzie przechodzić do porządku dziennego nad kolejnymi aktami prawnymi przyznając bądź odbierając im „po uważaniu” walor domniemania konstytucyjności. Jest to więc de facto wykreowanie nowej sytuacji ustrojowej – „trybunałokracji”, w której jeden z organów państwa samowolnie ustala swe kompetencje. Wszystko to poza porządkiem konstytucyjnym, bowiem obecna konstytucja zwyczajnie nie przewidziała takiego rozwoju wypadków. W tych okolicznościach Polsce de facto grozi dwuwładza – parlament będzie uchwalać ustawy zatwierdzane przez prezydenta i wdrażane przez rząd, natomiast Trybunał ostentacyjnie sprzymierzając się z opozycją – tak parlamentarną, jak i „uliczną” (KOD) - będzie je po kolei „uchylał” pod byle pretekstem, czego z kolei nie będzie uznawał rząd, odmawiając drukowania wyroków. Trybunał w konsekwencji zapewne stanie na stanowisku, że jego werdykty obowiązują „same z siebie” niezależnie od formalnego ogłoszenia w dziennikach urzędowych. Rodzi to naturalne pytanie, jak w takiej sytuacji będą zachowywały się sądy – wedle których przepisów zechcą orzekać? A administracja publiczna? Krótko mówiąc, wisi nad nami widmo anarchizacji Polski.

II. Bunt mainstreamu

Oczywiście, można teraz się zastanawiać, czy PiS-owi była potrzebna ta awantura – w swej początkowej fazie wyłącznie prestiżowa, bowiem nawet mianowanie pięciu sędziów nie dawało większości w 15-osobowym Trybunale. Czy nie lepiej było poprzestać na unieważnieniu wyboru dwójki sędziów, których kadencja upływała w grudniu? Najwyraźniej nie doceniono stopnia determinacji i politycznego zaangażowania sędziego Rzeplińskiego oraz stojącego za nim prawniczego establishmentu, przyzwyczajonego do samodzielnego ustalania reguł środowiskowych – nawet gdy dotyczą one nie tylko „prywatnych” korporacji, lecz również spraw sądownictwa i prokuratury. A że akurat w tej materii interes prawniczych luminarzy był zbieżny z interesem reszty odsuwanego właśnie od wpływów magdalenkowego mainstreamu – na zasadzie: dziś „pisowcy” wezmą się za nas, jutro za was, więc połączmy siły – toteż obserwowany obecnie wewnętrzny sojusz zjednoczonego obozu beneficjentów III RP w imię „obrony demokracji” narzucał się sam. Na powyższe nałożyły się antagonizmy, nazwijmy to, kastowo-kulturowe. Już samo podwójne zwycięstwo „pisiorów” pod wodzą „kurdupla” było dla dotychczasowej „klasy uprzywilejowanej” i jej społecznego zaplecza lubiącego siebie określać mianem „Polski jasnej” nie do zniesienia. Gdy zaś okazało się, że PiS ma zamiar na serio zabrać się za ich naturalne żerowiska, za nic mając ustalone przez ostatnie ćwierćwiecze hierarchie i nadęte autorytety, doszło do sprzężenia całkiem przyziemnych interesów z poczuciem urażonej godności. „Mohery” wkraczające z przytupem w zastrzeżone dotąd rewiry – to musiało zostać odebrane jako policzek i nieuprawnioną uzurpację. Szerzej ten typ emocji opisałem w świąteczno-noworocznym tekście „Portret KOD-owca” („Polska Niepodległa” nr 50-52 23.12.2015-12.01.2016) - polecam.

Kolejnym błędem, potencjalnie kosztownym politycznie, była „ucieczka do przodu” - czyli zaproszenie przez ministra Waszczykowskiego Komisji Weneckiej, co po czasie przyznał zresztą Jarosław Kaczyński. Mimo tego, że stanowisko Komisji ostatecznie wcale nie było tak miażdżące jak spodziewały się tego środowiska opozycyjne (Komisja przyznała m.in. że konstytucję naruszyła zarówno poprzednia jak i obecna władza, wezwała też obie strony w parlamencie do „znalezienia rozwiązania” kryzysu), to medialno-propagandowy przekaz na kraj i zagranicę oczywiście skoncentrował się tylko na elementach krytycznych wobec PiS. Reakcji różnych międzynarodowych gremiów tylko patrzeć.

III. W przededniu wojny domowej

Niezależnie jednak od wymienionych tu zastrzeżeń co do błędów Prawa i Sprawiedliwości, trzeba powiedzieć sobie jasno – za konsekwentne podgrzewanie atmosfery odpowiada Obóz Beneficjentów i Utrwalaczy III RP wraz z jego politycznymi emanacjami. Zresztą nic dziwnego, grają bowiem wedle schematu „im gorzej, tym lepiej”, czując za plecami poparcie płynące z obcych ośrodków, dla których obecny rząd dążący do odzyskania przez Polskę w kluczowych obszarach podmiotowości, stanowi zagrożenie różnorakich interesów. Toteż doprowadzenie do stanu wrzenia, wręcz wojny domowej, jest wspólnym celem uczestników „kodowskich” demonstracji, sił politycznych pozostających na obcym jurgielcie, Brukseli, Berlina, Moskwy, międzynarodowego biznesu... słowem – wszystkich, którym suwerenna Polska jest nie na rękę. Jak można sądzić po nagłaśnianych sygnałach zza Atlantyku, tyczy się to również Stanów Zjednoczonych – ktoś trafnie zauważył, że Waszyngton uwielbia przewerbowaną agenturę i zapewne chętniej widziałby w Warszawie kogoś pokroju Leszka Millera z czasów Starych Kiejkutów. Opcja niepodległościowa, pretendująca do samodzielności, stanowi tylko utrudnienie – i najwyraźniej w oczach USA PiS zaczęło za bardzo targać smyczą, choćby domagając się w zamian za poparcie gwarancji bezpieczeństwa w postaci stałych baz NATO.

Czeka nas zatem wiosenna wojna domowa połączona z obcą interwencją (oby tylko na polu dyplomatycznym i gospodarczym). Platforma, Nowoczesna, kodowcy itd. nawet nie ukrywają, że liczą właśnie na ingerencję – bo też, na podobieństwo Targowicy, silni są przede wszystkim zewnętrznym poparciem. Wyrok TK jest kolejnym krokiem na drodze do spodziewanej konfrontacji, dając wygodny asumpt do eskalowania wrogich działań w imię obrony „konstytucyjnego porządku” i „demokracji”. Wprawdzie Węgry ustami Viktora Orbana już zapowiedziały, że nie poprą żadnych sankcji przeciwko Polsce, ale zapewne Bruksela poszuka sposobów na ominięcie węgierskiego weta, tym bardziej, że Berlinowi zależy na zdyscyplinowaniu krnąbrnego wasala. Schetyna otwarcie mówi o „Majdanie w Warszawie”, a warto pamiętać, że taki Soros ma w organizowaniu i sponsorowaniu różnych „majdanów” spore doświadczenie. Możemy zatem spodziewać się chociażby ulicznych burd i prowokacji. KOD, który zdążył zarejestrować się jako stowarzyszenie, ma otwartą drogę do przyjmowania funduszy – zarówno oficjalnych, jak i nieoficjalnych, legalizowanych jako datki z „puszek”.

I tutaj dochodzimy do organizacji pozarządowych funkcjonujących w Polsce na zasadzie agentury wpływu podpiętej pod zagraniczne źródła finansowania – czasem, jak w przypadku darowizn z fundacji afiliowanych bądź przy CDU, bądź to przy SPD, wprost z niemieckiego budżetu. W tym kontekście nigdy dość przypominania o roli jaką odegrało założone przez Balcerowicza, a współpracujące m.in. z Fundacją Adenauera, Forum Obywatelskiego Rozwoju w kampanii wyborczej 2007 roku, co opisał śp. Jacek Maziarski („Rewizor”) w pamiętnym tekście „Jak zmanipulowano wybory 2007 roku” - FOR z akcją „Zmień kraj, idź na wybory” zmobilizowało „grupę docelową” 3 mln młodych wyborców, co otworzyło Platformie drogę do wygranej. Aktywizacja chociażby „Amnesty International” i innych NGO'sów, które za PO siedziały cicho, nie pozostawia złudzeń co do ich politycznego oblicza. Na dobrą sprawę, należałoby organizacje korzystające z zagranicznego sponsoringu uznać za obcych dywersantów i stosownie do tego traktować. W końcu, jak wojna – to wojna!

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/wi%C4%99c-wojna

http://blog-n-roll.pl/pl/portret-kod-owca

http://niepoprawni.pl/blog/346/organizacje-pozarzadowe-jako-agentura-wplywu

http://niepoprawni.pl/blog/138/jak-zmanipulowano-wybory-2007-roku

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3521-pod-grzybk

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 11 (16-22.03.2016)