poniedziałek, 25 października 2010

Zapomniany gazociąg


Jak to możliwe, że wokół słubickiego gazociągu panuje głuche milczenie?

I. Polska ugotowana na gazie.

Jak wiadomo, przez tchórzliwe zaniechanie polskiego rządu, który unika jak ognia wszelkich konfrontacyjnych sytuacji z obydwoma naszymi „wielkimi braćmi”, Nord Stream został zakopany pod północnym torem podejściowym do portów Szczecin – Świnoujście na głębokości zaledwie 17 m, co uniemożliwi żeglugę statkom o zanurzeniu większym niż 13,5 metra. Oznacza to blokadę możliwości rozwojowych wzmiankowanych portów, w tym ewentualną rozbudowę i powiększenie przepustowości świnoujskiego gazoportu, który według pierwotnych planów miał docelowo (po kolejnych rozbudowach) przyjmować do 7,5 mld m3 gazu rocznie, przy zapotrzebowaniu Polski rzędu 14 - 15 mld m3! Zamiast tego będzie przyjmował, bo ja wiem, może ze 2 mld m3...

Jeżeli dołożyć do tego przedłużenie tzw. kontraktu jamalskiego, którego warunki dzięki interwencji Komisji Europejskiej (czytaj – Niemiec z USA w tle) są dla nas tylko nieco znośniejsze niż się to zapowiadało, to jesteśmy ugotowani. Tak jak do tej pory bowiem, dwie trzecie gazu (co najmniej 10 mld m3 do 2022 roku) będziemy sprowadzać z Rosji, przy mocno ograniczonej dywersyfikacyjnej roli gazoportu. Na dodatek, po wybudowaniu Gazociągu Północnego, Rosja będzie mogła używać straszaka w postaci przykręcenia kurka bez obaw związanych z zakłóceniem dostaw na Zachód, co wobec przewijających się tu i ówdzie koncepcji budowania elektrowni gazowych potencjalnie stawia pod ścianą prócz przemysłu, również naszą energetykę.

II. Zapomniany gazociąg.

W tej sytuacji, poza postawieniem Tuska, Pawlaka i reszty ferajny przed Trybunałem Stanu, warto by się rozejrzeć za jakąś namiastką dywersyfikacji, mogącą stanowić w razie kryzysu koło ratunkowe zabezpieczające stabilność dostaw surowca. Idealnym rozwiązaniem byłoby podłączenie się Polski do europejskiego systemu, co poza wspomnianą korzyścią uwiarygodniłoby nasze starania o „solidarność energetyczną” w UE.

1) Odnaleziona magistrala.

A teraz UWAGA. Taki gazociąg, włączający nas w europejski krwiobieg już JEST! Mowa o przebiegającej pod Odrą w rejonie Słubic magistrali wybudowanej w 2001 roku przez niemiecki koncern EWE, zaopatrującej obecnie kilkadziesiąt gmin w woj. lubuskim. W 2008 były to 32 gminy, obecnie więcej, gdyż EWE-energia (spółka – córka niemieckiego koncernu działająca w Polsce, wcześniej znana jako spółka Media Odra Warta) systematycznie dociera ze swymi rurami do „niezgazyfikowanych” miejscowości (do 2009 roku było to 1200 km rurociągów).

Słubicka magistrala ma przekrój 70 cm. Jest to tylko nieco mniej, niż połowa średnicy Nord Stream (1,5 m), co daje pojęcie o potencjale przesyłowym tego łącza. Tymczasem obecnie wykorzystuje się raptem ok. 5% jego możliwości. Co więcej, EWE oferuje możliwość sprzedawania Polsce nawet 2 mld m3 gazu rocznie.

Jak to możliwe, że wokół tego gazociągu panuje głuche milczenie?

2) Bierny opór.

Do pełni szczęścia brakuje jednego: wybudowania 30 – 40 km rurociągu, który podłączyłby infrastrukturę niemieckiego koncernu do polskiej sieci przesyłowej. Koszt takiej inwestycji to ok.120 mln zł. Od 2004 roku gotowe jest studium wykonalności projektu, są pozwolenia na budowę, nie ma tylko jednego – zgody na podłączenie ze strony państwowego monopolisty, spółki Gaz-System, zarządzającej polską siecią gazową.

Kolejny szkopuł to bariera prawna, nakazująca gromadzenie rezerw każdemu podmiotowi sprzedającemu powyżej 50 mln m3 gazu rocznie. Zapis sensowny, lecz wiąże się z koniecznością wybudowania zbiornika na gaz, a to już koszt rzędu 1 mld złotych. EWE chciało wobec tego wynajmować magazyn od PGNiG, ale i tu nie ma woli współpracy.

III. Namiastka dywersyfikacji.

1) Minusy - plusy.

Wbrew pozorom, nie jestem entuzjastą kupowania gazu od EWE. Po pierwsze, koncern ten łączą ścisłe biznesowe więzi z Gazpromem. Po drugie, sprzedawałby nam zapewne rosyjski gaz dostarczony przez Nord Stream (EWE buduje w Niemczech magazyny na rosyjski gaz). Po trzecie, będzie to zaledwie namiastka dywersyfikacji, przypominająca forsowaną niegdyś przez A. Gudzowatego nitkę Bernau - Szczecin.

Niemniej, skoro Tusk, Pawlak et consortes (niezmiennie: przed Trybunał Stanu!) wpakowali nas w bagno (by nie powiedzieć dosadniej), jest to na dzień dzisiejszy bodaj jedyna realna możliwość choć częściowego uniezależnienia się od kaprysów Kremla. Rosyjski gaz kupowany byłby bowiem z kierunku zachodniego, z niemieckich magazynów, więc niejako niezależnie od Gazpromu, a nade wszystko – polska sieć gazowa zostałaby włączona w system europejski, co stanowiłoby polityczny argument na rzecz wypracowania wspólnej polityki energetycznej.

2) Zerknięcie w przyszłość.

Dopóki nie ruszy terminal LNG w Świnoujściu, a nade wszystko – dopóki nie zaczniemy na większą skalę eksploatować złóż gazu łupkowego, opisywane tu rozwiązanie jest konieczne. Dodam, że z Niemcami łączą nas jeszcze trzy inne, mniejsze gazociągi pozostające pod kontrolą Gaz-Systemu: Kamminke koło Świnoujścia, Gubin i Lasów k. Zgorzelca, z czego tylko interkonektor w Lasowie jest w pełni wykorzystywany (0,8 mld m3 rocznie, obecnie w rozbudowie do 1,5 mld m3). Na nie również warto mieć baczenie w długofalowej perspektywie. Jeżeli bowiem majacząca na horyzoncie „łupkowa rewolucja” się urzeczywistni, wówczas te same rury mogą posłużyć... do eksportu naszego gazu na Zachód. To samo tyczy się terminalu LNG (Amerykanie już przebudowują swoje terminale na wysyłkowe), ale to melodia przyszłości, która może lecz nie musi się ziścić.

By nie zmarnować szansy, trzeba spełnić podstawowy warunek: wymienić obecną bandę nieudolnych, tchórzliwych, przeniewierczych łajdusów na ludzi, dla których pojęcie „interesu narodowego” nie jest pustym dźwiękiem i którzy wiedzą jak ten interes konsekwentnie realizować bez oglądania się na przyzwolenie ościennych potęg.

A tamtych – przed Trybunał!

Gadający Grzyb

P.S.1 Jak donosi „GW”:

W poniedziałek wicepremier Waldemar Pawlak chce podziękować Rosji (wytłuszczenie moje – GG) "za dużą cierpliwość" w negocjacjach gazowych, które przedłużały się, bo Warszawa i Moskwa wbrew przepisom UE chciały zapewnić monopol Gazpromu w Polsce.

Zostawiam to bez komentarza.

P.S.2 Dzięki dla Kukiego za podanie w notce „Pomorskie dopalacze” linku o „gazociągu słubickim”, który zainspirował mnie do napisania niniejszego tekstu.

Ważniejsze źródła:

http://biznes.gazetaprawna.pl/

http://gazownictwo.wnp.pl/

http://www.ewe.pl/

http://www.gaz-system.pl/


plus działy gospodarcze różnych portali.

grafika na podstawie: http://biznes.gazetaprawna.pl/

Moje notki „gazowe”:

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/czy-dokarmimy-rosje

http://niepoprawni.pl/blog/287/dokarmimy-rosje

http://niepoprawni.pl/blog/287/gazowy-cpun

http://niepoprawni.pl/blog/287/100-miliardow-dla-gazpromu%E2%80%A6

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/gaz-lupkowy-%E2%80%93-nowa-nadzieja

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/perla-w-koronie-gazpromu

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

sobota, 23 października 2010

Sypiając z wrogiem


Czy będziemy świadkami powstania Układu Warszawskiego – bis?

I. Witamy w Układzie Warszawskim.

Gdy w maju i lipcu tego roku pisałem teksty „Geopolityczny aspekt pojednania” i „Parada niemocy” obrazujące zapaść naszej polityki zagranicznej, tudzież geostrategiczny bezwład NATO, szczególnie w odniesieniu do Rosji, pozwoliłem sobie na ponury żart, że jak tak dalej pójdzie, to Rosja faktycznie przyłączy się do projektu Tarczy Antyrakietowej i wówczas, owszem, powstanie u nas stosowna baza, tyle, że... rosyjska. A wszystko to przy błogosławieństwie Paktu i za pełną zgodą naszego rządu. Dziś dodatkowo spuentuję, że w ten oto sposób historia zatoczy koło i pozostając pełnoprawnym, zintegrowanym itd. członkiem „struktur euroatlantyckich” wrócimy w objęcia jakiejś współczesnej mutacji Układu Warszawskiego. Rechot dziejów. Normalnie, boki zrywać.

Do powyższej refleksji sprowokowała mnie wiadomość, że Sekretarz Generalny NATO Anders Fogh Rasmussen, jak podaje „Rzepa”, wyraził nadzieję, że NATO do współpracy przy planowanym systemie obrony przeciwrakietowej zaprosi Rosję. Do szczęśliwego mariażu dojść ma na listopadowym szczycie Sojuszu w Lizbonie (19-20.11.2010). Moim zdaniem owo natowsko-rosyjskie szczytowanie powinno wprawdzie, dla dopełnienia historycznej analogii, odbyć się w Warszawie, ale nic straconego. Stolica Priwislańskiego Kraju zawsze zostaje w odwodzie gdy przyjdzie do ostatecznego podpisania paktu Rosja-NATO, połączonego z przyklepaniem wkroczenia rosyjskich jednostek przeciwrakietowych do Polski.

Idę o zakład, że wówczas nie powstanie u nas jakaś jedna marna baza, którą chcieli budować Amerykanie, lecz od razu kilka-kilkanaście, tak by zaspokoić militarny rozmach szerokiej, rosyjskiej duszy. Zresztą, po co ograniczać się do wojsk przeciwrakietowych? Niech wprowadzą też czołgi. Dla artylerii również znajdzie się miejsce. I, oczywiście, piechoty ile tylko wlezie. Wystarczy odremontować i zaadaptować opuszczoną w 1993 roku przez bratnią armię infrastrukturę, jaki problem? Legnica i Borne Sulinowo czekają...

Ciekawi mnie niezmiernie, czy nasz minister spraw zagranicznych, Radek Sikorski, znany zwolennik pełnego wejścia Rosji do Sojuszu fika z radości koziołki, czy też ma poczucie niedosytu, że jednak rosyjskie partycypowanie w natowskim systemie przeciwrakietowym to jednak nie to samo co pełna integracja?

II. Pod dyktando Karaganowa.

Nie sposób nie zauważyć, że cechujące od początku administrację Obamy „resetowanie” stosunków z Rosją połączone z konsekwentnym wycofywaniem się Stanów Zjednoczonych z Europy i „urlopem” od Europy Środkowo-Wschodniej sprawiły, że powstałą lukę zaczęły skrzętnie zagospodarowywać Rosja i jej europejscy sojusznicy – Niemcy i Francja. Europejsko–rosyjski wielowątkowy romans po okresie wstępnych docierań i umizgów wkracza właśnie na naszych oczach w fazę realizacji – konsumowania gospodarczych i militarnych owoców partnerstwa. Wszystko to pod dyktando głoszonej od niedawna publicznie (co znaczy, że od dość dawna w zaufaniu) koncepcji Związku Europy Siergieja Karaganowa.

Zwasalizowana intelektualnie i polityczne, przeżarta od czasów sowieckich agenturą wpływu Europa Zachodnia nawet nie zdaje sobie sprawy, że daje się wkręcić w kolejną odsłonę „Nowej Zimnej Wojny” którą prowadzi z Zachodem reżim Putina. Pisałem już o tym, więc nie będę się powtarzał. Zainteresowanych odsyłam do wcześniejszych notek (wykaz pod tekstem).

Znamienne, że wystąpienie Rasmussena miało miejsce podczas wizyty w Niemczech, wkrótce po spotkaniu z kanclerz Angelą Merkel. Oznacza to, że Sekretarz Generalny NATO posłużył za „pas transmisyjny” by zakomunikować co zostało postanowione podczas niedawnego szczytu Rosja-Francja-Niemcy w Deauville (18-19.10.2010), gdzie Miedwiediew, Sarkozy i Merkel najwyraźniej porozumieli się co do strategicznej przyszłości kontynentu nie tylko z pominięciem europejskich partnerów, ale również – do niedawna niewyobrażalne – USA!

Tak więc, po geszeftach typu Gazociąg Północny i sprzedaży okrętów klasy „Mistral” przyszła pora na długofalową militarną współpracę, której efektem będzie trwała marginalizacja Stanów Zjednoczonych w Europie i ubezwłasnowolnienie NATO. Sojusz nie będzie w stanie przedsiębrać jakichkolwiek poważniejszych działań bez przyzwolenia Rosji. Zwróćmy uwagę: Rosja bez ponoszenia niewygodnych i niewykonalnych dla niej zobowiązań i standardów jakie przyjąć musi każdy członek NATO, zyskuje de facto prawo weta w stosunku do poczynań Sojuszu. A wszystko to za bezdurno, za majaczącą gdzieś na horyzoncie wizję wspólnego systemu bezpieczeństwa, którą kremlowski wąż zahipnotyzował zachodnich decydentów. Co więcej, jak wynika z doniesień ze szczytu w Deauville, to Niemcy i Francja zabiegały o względy Rosji, nie odwrotnie!

III. Finlandyzacja Polski.

Aż się nie chce pisać, co to oznacza dla Polski i pozostałych krajów naszego regionu. Gdybyśmy chociaż prowadzili politykę budowania środkowoeuropejskiego sojuszu, tak by nasz głos musiał być brany pod uwagę; politykę, którą przynajmniej usiłował prowadzić ś.p. Lech Kaczyński... Ale cóż – nie po to, szczęśliwym trafem, Prezydent zginął pod Smoleńskiem, nie po to teraz „płyniemy z głównym nurtem” i stajemy się „pomostem między wschodem a zachodem”... Nie po to siedzimy na czterech literach i przytakujemy, nie po to milczymy w sprawie zakopania gazowej rury pod dnem Bałtyku i wpychamy Rosji w ręce nasze energetyczne „być albo nie być”... Nie po to wreszcie - do ciężkiej cholery - uprawiamy dobrowolną finlandyzację, by teraz nagle zacząć się awanturować o jakieś, z przeproszeniem, duperele, jak nasza pozycja międzynarodowa i wtrącać swoje trzy grosze, tam gdzie nad porządkiem świata radzą starsi i mądrzejsi... Prawda, panie Sikorski?

***

Za niecały miesiąc, na lizbońskim szczycie, zostanie przedstawiona nowa koncepcja strategiczna NATO. Odbędzie się to przy łaskawej obecności prezydenta Dmitrija Miedwiediewa – głowy Federacji Rosyjskiej, czyli państwa, które w swej oficjalnej doktrynie wojennej uznaje NATO za głównego przeciwnika.

Gadający Grzyb

P.S. Podczas pisania popadłem w kasandryczny nastrój. A to dlatego, że nieopatrznie przejrzałem swe notki (linki poniżej), które poświęciłem zbliżonej tematyce, począwszy od tej sprzed półtora roku (marzec 2009) pod znamiennym tytułem „Rosja, czyli ober-szef NATO”. Wszystko aktualne, tylko wyć z rozpaczy.

Ciekawe linki:

http://cogito.salon24.pl/240185,matrioszka-bezpieczenstwa

http://niepoprawni.pl/blog/1164/kuzniar-karaganow-i-inni-czyli-jest-czego-sie-bac

http://wyborcza.pl/1,76842,8304987,Zwiazek_Europy__ostatnia_szansa_.html

http://niepoprawni.pl/blog/164/zamach-zalozycielski-zwiazku-europejskiego

http://www.polskatimes.pl/fakty/swiat/321576,francja-niemcy-i-rosja-chca-wspolnie-ograniczyc-role-usa-w,id,t.html?cookie=1

http://www.rp.pl/artykul/553104-Natowska-tarcza-razem-z-Rosja-.html

Moje notki o zbliżonej tematyce:

http://niepoprawni.pl/blog/287/podmiotowosc-i-normalizacja

http://niepoprawni.pl/blog/287/parada-niemocy


http://www.niepoprawni.pl/blog/287/polityka-mrozonego-gna


http://www.niepoprawni.pl/blog/287/nowa-zimna-wojna

http://niepoprawni.pl/blog/287/geopolityczny-aspekt-pojednania%E2%80%A6

http://niepoprawni.pl/blog/287/polski-blogostan%E2%80%A6

http://niepoprawni.pl/blog/287/czlowiek-%E2%80%93-porazka

http://niepoprawni.pl/blog/287/z-reka-w-nocniku

http://niepoprawni.pl/blog/287/zamalowani-do-kata

http://niepoprawni.pl/blog/287/gdzie-nas-ma-obama


http://www.niepoprawni.pl/blog/287/rosja-czyli-ober-szef-nato


pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

środa, 20 października 2010

Mordercy zza biurek.


Patrząc z perspektywy czasu nie sposób nie dostrzec gradacji: przepychanki – fekalia – „granat” – zabójstwo.

I. „PiSowska martyrologia”.

A więc wszystko jasne. Zgodnie z przewidywaniami, obowiązującą linią reżimowych mediodajni i nakręcanego przez nie „dyskursu publicznego” jest stanowisko, że odpowiedzialność za akt politycznego terroru do jakiego doszło w łódzkim biurze Prawa i Sprawiedliwości ponosi osobiście Jarosław Kaczyński, albowiem „posiał wiatr” (W. Kuczyński). Jakoś nie dziwi mnie, że w chórze potępieńczych głosów prym wiodą ci, których należałoby zgodnie ze słynnym wierszem Tuwima trzymać przy oknie za karki.

W dniu zabójstwa, gdy krew była jeszcze niezakrzepła i świeża, „narrację” jeszcze nieco mitygowano, aczkolwiek już trwało usilne poszukiwanie cytatów, dzięki którym odpowiedzialność za zbrodnię można by przykleić PiSowi. Zdołano odszukać nieśmiertelne „ZOMO”, „dziadka z Wehrmachtu” i wypowiedź Adama Hoffmana o gałęzi dla Palikota, będącą wszak zaledwie emocjonalną reakcją na rozpętany przez tego osobnika „przemysł pogardy”. Tyle, z grubsza znaleziono. A że marne to i niewspółmierne do skali nieustannego medialnego łomotu ze strony sojuszu rządowego „tronu” z medialnym „ołtarzem”? Więc należy wrzeszczeć tym głośniej, z tym większą zajadłością, by broń Boże nie dopuścić do „odnowienia martyrologicznego mitu PiS, jak raczył określić reakcję polityków tej partii na łódzkie morderstwo Aleksander Smolar. Na kilometr czuć tu strach przed powtórką wydarzeń po 10 kwietnia, gdy żałoba narodowa wybuchła establishmentowi w twarze. Na to nakłada się tradycyjne bredzenie starego nienawistnika Waldemara Kuczyńskiego, któremu widmo czyhającego za rogiem kaczyzmu do reszty pomieszało rozum (cyt.- „ktoś [J. Kaczyński – G.G.] sieje wiatr, ale burzę zbierają wszyscy”).

Zatem, metaforycznie, to Jarosław Kaczyński wetknął Ryszardowi C. broń do ręki. Zero autorefleksji, zażenowania, ani cienia skruchy... Jest napędzający agresję strach przed „PiSowską martyrologią” - ot, dziennikarstwo kontr-faktyczne w pełnej obrzydliwości.

II. Społeczna eugenika w działaniu.

Gdy ledwie kilka dni temu pisałem notkę o „oświeconym (neo)totalitaryzmie”, który rozpełza się po wszystkich dziedzinach życia publicznego nie spodziewałem się, że rzeczywistość tak dramatycznie potwierdzi diagnozę. Ten mord jest bowiem, poza ewidentną rolą świata medio-polityki, potwierdzeniem trendu, który pozwoliłem sobie opisać jako społeczną eugenikę - wykluczenie poza nawias całych grup społecznych nieprzydatnych z punktu widzenia establishmentu, określanych wspólnym mianem „pisowców”. Przemysł pogardy przejawiający się programową dehumanizacją przeciwnika musiał przynieść taki skutek. Dixi w swym tekście „Ludojady” przyrównał sytuację zwolenników PiS do Żydów przed „nocą kryształową” i, faktycznie, trudno nie dostrzec tu pewnych analogii z nakręcaniem spirali odczłowieczającej histerii na czele.

Mało komu zapalały się alarmowe światełka podczas nocnych zajść pod Krzyżem na Krakowskim Przedmieściu (w tym aktów fizycznej agresji i przedziwnej krzątaniny Zbigniewa S. „Niemca” a ponoć i innych przedstawicieli warszawskiego półświatka). Później był słoik z fekaliami na tablicy pamiątkowej i nieuzbrojony (jeszcze?) granat. Zwróćmy uwagę, że osobnik z owym granatem zachowywał się podobnie do Ryszarda C. - naładowany agresją frustrat, nafaszerowany po gardło medialną socjotechniką pełną precyzyjnie ukierunkowanej nienawiści.

Patrząc z perspektywy czasu nie sposób nie dostrzec gradacji: przepychanki – fekalia – granat – zabójstwo.

III. Mordercy zza biurek.

Zapewne to, co tu napiszę wyda się niektórym grubą przesadą, ale cóż, podzielę się podejrzeniem, które zaświtało mi w pewnym momencie w głowie: może ten „przemysł nienawiści" był rozkręcany właśnie z taką intencją - żeby znalazł się wreszcie jakiś uwarunkowany medialnym przekazem szaleniec i wyręczył PO w „dożynaniu watah" i „ustrzeleniu" Kaczyńskiego? Owszem, uważam, że Ryszard C. to wariat, tyle że oni... na takich wariatów być może po cichu liczyli rozpętując i nieustannie podgrzewając antypisowską nagonkę?

Kończąc, nie mam złudzeń, że łódzki mord polityczny to jeszcze nie koniec. Jeżeli perfidne szczucie rozpętało się z całą mocą na nowo zaledwie dzień po tragedii, to oznacza, że będzie trwało tak długo, aż kolejny szaleniec faktycznie porwie się na Kaczyńskiego. A wtedy mordercy zza dziennikarskich i politycznych biurek powiedzą jak czynią to dziś: to nie my, nie możemy odpowiadać za wariata, a poza tym Kaczyński sam był sobie winien, bo „podzielił ludzi”, „posiał wiatr”, przemawiał poza Sejmem, a nawet gdy milczał, to milczał prowokująco i nienawistnie.

Gadający Grzyb

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

sobota, 16 października 2010

Oświecony (neo)totalitaryzm.


Motto: „Demokracja jest dla nas i tych, którzy z nami się zgadzają.

Ci, którzy łudzili się, że po wygranej Bronisława Komorowskiego proklamowana ustami Andrzeja Wajdy „wojna domowa” stopniowo wygaśnie, byli w wałęsowskim „mylnym błędzie”. Otóż, zgodnie z ponadczasową stalinowską logiką głoszącą, że walka klas zaostrza się w miarę postępów komunizmu, ogłoszona onegdaj w Łazienkach „walka o wszystko” zatacza coraz szersze kręgi, sprawiając, że Polska zaczyna ewoluować w kierunku jakiegoś kuriozalnego, para-ustrojowego tworu, gdzie za fasadą demokratycznych procedur wykluwa się coś, co pozwalam sobie określić mianem oświeconego (neo)totalitaryzmu.

Przyjrzyjmy się symptomom, które sprowokowały mnie do postawienia powyższej, radykalnej diagnozy.

I. Ideologia „demokratycznego totalitaryzmu”.

Każdy totalitaryzm potrzebuje ideologii – również ten formujący się na naszych oczach. Tą ideologią oficjalnie pozostaje demokracja i obrona tejże przed zagrożeniami. Demokratyczny totem, wokół którego grupują się dzisiejsi neototalitaryści jest rytualnie okadzany liberalną, „oświeconą” frazeologią o postępie, wolności (a jakże!) i modernizacji hamowanych przez Jarosława Kaczyńskiego i podjudzaną przezeń fanatyczna tłuszczę. Tyle, że rozumienie i interpretacja demokracji i liberalizmu są w ujęciu ideologów cokolwiek, hm, specyficzne...

Niezłą wykładnię dał dwukrotnie prof. Marcin Król: raz opowiadając się przeciw wolności słowa (2009 - Król o blogosferze przy okazji sprawy Kataryny), niedawno zaś postulując niekonstytucyjną rozprawę z Jarosławem Kaczyńskim, który śmiał wypowiadać się na tematy polityczne poza budynkiem parlamentu (polecam tu tekst Kataryny). Profesorowi Królowi basuje wiecznie rozedrgany światopoglądowo Cezary Michalski w „Krytyce Politycznej”, gdzie przyrównuje III RP do Weimaru i postuluje, by Kaczyńskiego „zniszczyć politycznie do końca” sprzymierzając się w tym celu „nawet z Tuskiem, nawet z Palikotem, nawet z Napieralskim, nawet z Leszkiem Millerem…”. Wcześniej podobne odgłosy wydawał z siebie „dialektyczny liberał” prof. Radosław Markowski odnośnie „Gazety Polskiej”.

Demokracja jest dla nas i dla tych, którzy z nami się zgadzają. Ot, taki totalitaryzm demokratyczny...

II. Wróg i pielęgnowane poczucie zagrożenia.

Kolejnym elementem niezbędnym do funkcjonowania totalitaryzmu jest majaczący na horyzoncie wróg. Budowanie poczucia zagrożenia umacnia bowiem wspólnotę i czyni ją bezwolną wobec coraz dzikszych zapędów władzy. Tym, czym byli Żydzi u Hitlera, trockiści u Stalina, tym dla obecnych „bogów demokracji” jest Jarosław Kaczyński i szeroko rozumiane „pisowskie” zaplecze: 25-30 procentowy elektorat „Polski ciemnej” gotowy zapędzić wszystkich do kruchty... Strach przed zdemonizowanym „Kaczorem” i „duszną atmosferą IV RP” ma utrzymywać w ryzach środowiska, które z różnych względów postawiły na Tuska, Komorowskiego i Platformę – od najróżniejszych grup interesu z kastą urzędniczą na czele, po wielkomiejską „klasę aspirującą”.

Tenże strach ma dusić w zarodku niewygodne pytania. Mechanizm opisał już Orwell: świnie w Folwarku Zwierzęcym ucinały dyskusje sakramentalnym: „chyba nie chcecie powrotu pana Kaczyń... ee, to jest, Jonesa?”

A gdy już, zgodnie z postulatem Cezarego Michalskiego, Jarosław Kaczyński zostanie „zniszczony politycznie do końca” , będzie robił za Goldsteina z „Roku 1984”.

III. Społeczna eugenika.

Cóż to byłby za totalitaryzm bez zbrodniczych eksperymentów? Mamy i to. Na naszych oczach bowiem wdraża się coś, co określam mianem „społecznej eugeniki”. Proceder ów zwany jest również „przemysłem pogardy”, „nienawiści”, a eufemistycznie - „dyskursem wykluczenia”. Dotyka to nie tylko Jarosława Kaczyńskiego i jego obozu. Przemysł pogardy wymierzony jest w całe grupy społeczne: nieprzydatne, ba - wręcz szkodliwe z punktu widzenia establishmentu.

Grupy te należy zepchnąć do ciemnego kąta i sflekować. Do niedawna „flekowano” je werbalnie, propagandowo i odcinano od inwestycji tzw. „Polskę B”, by przypadkiem zanadto nie wyrosła. Dziś owo flekowanie przybiera formy dosłowne: kopnięty w klatkę piersiową obrońca krzyża umiera niedługo później na zawał, dwóch innych zamknięto w psychuszkach. Na to nakłada się ostentacyjna bierność policji i straży miejskiej wobec aktów łamania prawa podczas zajść pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu i równie ostentacyjna „niemożność” zidentyfikowania przez prokuraturę kolesi od lepienia puszek. Sięganie w nieformalnej rozprawie „władzy” z niewygodnym „elementem” po społeczne męty (Zbigniew S., ps. „Niemiec”) też jakby skądś znane...

Przekaz jasny: nie fikaj, bo się dofikasz.

Wedle władców IIIRP rozzuchwalone po katastrofie smoleńskiej ciemne „bydło” należy spędzić z powrotem do zagród i nauczyć moresu, następnie zaś poczekać aż wymrze. Potomstwo natomiast trzeba niereformowalnemu „bydłu” odebrać i ukształtować na lojalną wyborczą masę – im mniej kumającą, tym lepiej. Minister Hall od anty-edukacji i postępowe „siostrzyce”od antyrodzinnego ustawodawstwa pracują nad tym w pocie czoła, kontynuując trud poprzedników. Już teraz, po 20 latach, doczekaliśmy się „pokolenia Marii Peszek”, które w razie wojny będzie „spierdalać jak najdalej” a to dopiero początki. Społeczna eugenika święci triumfy.

IV. Zawłaszczanie przez „odpolitycznianie”.

W ostatnim dwudziestoleciu nikt nie miał takiej władzy jaką ma dziś PO. Nikt, nawet postkomuniści, nie wykazywał się też tak dalece posuniętym brakiem skrupułów w zawłaszczaniu państwa. Proceder ten obejmuje nie tylko aparat administracyjny (to robił każdy), lecz również formalnie niezależne instytucje, które „odpolitycznia” się na tyle skutecznie, że jakoś tak same z siebie wiedzą, jak swą „niezależność” praktykować ku ukontentowaniu władzy, że wspomnę przykład „rozgrzanej sędziny” z czasów kampanii prezydenckiej, czy przytoczoną wcześniej oślepłą na jedno oko „odpolitycznioną” prokuraturę od puszkowego krucyfiksu. Tak... - „właściwa” niezależność okazana we właściwej chwili – bezcenna.

Instytucje, które wykazują się niezależnością „niewłaściwą” jak IPN, poddaje się – tak, zgadliście - „odpolitycznieniu”.

Niebywałym w swej bezczelności „skokiem” było przejęcie, niemal natychmiast po katastrofie smoleńskiej stanowisk „prezydenckich”; podpisywanie przez Bronisława Komorowskiego ustaw, które Prezydent Lech Kaczyński miał zawetować bądź skierować do Trybunału Konstytucyjnego, wycofywanie z Trybunału tych ustaw, które przekazał poprzednik...

Zresztą, dla rozluźnienia - http://www.youtube.com/watch?v=JsIEFzGHyS4

V. Aparat propagandowo – medialny.

Oświeconemu (neo)totalitaryzmowi potrzebny jest zwarty aparat propagandowo – medialny uprawiający idące „po linii” „dziennikarstwo kontr-faktyczne”, które onegdaj opisywałem jako robione obok faktów, a gdy trzeba - wbrew faktom. Jak działa to w praktyce, mogliśmy ostatnio (10.10.2010) zaobserwować na przykładzie występu Katarzyny Kolędy-Zaleskiej w „Faktach” TVN, kiedy to najpierw „zrelacjonowała” słowa JK, które nie padły („wolni Polacy” stali się „prawdziwymi Polakami”), następnie zaś odpowiednie autorytety (profesorowie Michał Głowiński, Marcin Król plus Stefan Chwin - literat) odtańczyły werbalny taniec rytualnego oburzenia.

Celem dziennikarstwa kontr-faktycznego jest spełniający pozory pluralizmu, ale w istocie w pełni kontrolowalny oligopol opinii przekazujący rozpisany na wiele głosów jednolity przekaz. Warunkiem koniecznym dla skuteczności tak rozumianego „pluralizmu” jest absolutna dominacja w przestrzeni publicznej, stąd nacisk, by nie poprzestawać na „przyjaciołach” ze stacji komercyjnych i „odpolitycznić” media państwowe, co też się dzieje – jeszcze w tym miesiącu mają zniknąć „Misja Specjalna” i „Bronisław Wildstein przedstawia”, zaś do „Wiadomości” wkrótce powrócić ma Lisica... Rozpoczęły się też przymiarki do spacyfikowania „Rzeczpospolitej”.

Efektem są media putinowskie w wersji light - „konstruktywne” wobec władzy i pilnie patrzące na ręce... opozycji. Rzecz niebywała w krajach demokratycznych za to jak najbardziej zgodna z logiką (neo)totalitaryzmu.

VI. Sojusz „niewidzialnej ręki” z „bogami demokracji”.

Komu opisywany totalitaryzm ma służyć? Czyją władzę, pozycję utrzymywać? Otóż, ten „oświecony (neo)totalitaryzm” jest o tyle wyjątkowy, że nie pozostaje w służbie jakiegoś jednego „furerka”, czy innego „słoneczka ludzkości”. Służyć ma, generalnie rzecz ujmując, wszystkim tym, którzy czerpią korzyści z obecnego stanu rzeczy. Tym, którzy z na pół upadłej, postkolonialno – kartoflanej republiki zwanej Polską uczynili sobie żerowisko i bardzo nie chcą aby ten stan uległ zmianie.

„Konsumentem” obecnego systemu jest gminny biznesmen z partyjno–esbeckimi korzeniami (tudzież jego potomstwo), który ze zblatowanym wójtem, sędzią, naczelnikiem skarbówki, a czasem i księdzem proboszczem pije wódkę i rżnie te same dziwki, ustalając przy okazji jakimi metodami wykończyć nie mającego „pleców” przedsiębiorcę, który nie pośpieszył z odpowiednimi gratyfikacjami do stosownych osób. Na podobnej zasadzie, tylko w skali „makro” funkcjonują oligarchiczne szczyty z różnymi „doktorami Janami”, generałami razwiedki i ich polityczną reprezentacją. Zwijcie to jak chcecie - „układem”, „szarą siecią” samoregulujących się powiązań, „niewidzialna ręką”... nie nazwa jest tu istotna, lecz zjawisko i mechanizmy.

Że co proszę? Że przecież było tak od zarania III Rzeczypospolitej? No to teraz będzie, kurwa, bardziej.

Firmują to wszystko własnymi twarzami „bogowie demokracji”, liderzy opinii - Michniki, Króle, Kuczyńscy, Bartoszewscy... legion. Onegdaj pisałem o nich tak:

„Bogowie demokracji każdy zamach na ich osobistą pozycję kwalifikują jako zamach na demokrację jako taką. (...)

Formacja duchowo – intelektualna (...) uważa siebie za zbiorową personifikację demokracji, stąpającą po niegodnym, nadwiślańskim łez padole. A zatem, każda próba podważenia ich pozycji musi równać się godzeniu w demokratyczne imponderabilia.”

Tę pozycję, zarówno „niewidzialnej ręki” jak i „łże elit” próbował podważyć Jarosław Kaczyński, którego opozycyjna formacja oscyluje dziś między 25. a 30% poparcia. Najedli się przez niego strachu, którego długo nie zapomną. Dlatego muszą tę konkretną opozycję zdławić wszelkimi sposobami.

***

Oświecony, „demokratyczny” neototalitaryzm zaprowadzany jest wśród dziękczynnych pień stada parnasiarzy i radosnych ryków leminżerii, w głębokiej trosce o ocalenie demokracji przed kaczystowskim ciemnogrodem z pochodniami. Przybiera postać pełzającego, rozłożonego w czasie ale morderczo konsekwentnego zamachu stanu. Do pełnego powodzenia brakuje już tylko jednego: politycznego zniszczenia Jarosława Kaczyńskiego i dezintegracji jego zaplecza, a następnie stworzenia jakiejś koncesjonowanej opozycji „zagospodarowującej” niezadowolonych – jak Samoobrona za czasów Leszka Millera.

A ludzie? Ludzie będą, przy zachowaniu wszelkich demokratycznych procedur, głosowali jak trzeba.

Gadający Grzyb

P.S. Inspiracją dla niniejszego tekstu była mini-dyskusja pod tekstem Kataryny „Marcina Króla problemy z demokracją”. Danz stwierdził, że „IIIRP przeistacza się w system faszystowski”, z kolei Jan Bogatko optował za „Nowym Oświeceniem”. Ja zaproponowałem wówczas termin „Faszyzm Oświecony”, ale po namyśle stwierdziłem, że termin jest zbyt wąski, stąd tytułowy „Oświecony (neo)totalitaryzm”. To była krótka ale intensywna (i inspirująca!) wymiana myśli... :)

Niemniej, choćby trudności z nazwaniem tego „czegoś”: dziwacznego para-ustrojowego tworu, który wykluwa się na naszych oczach, świadczą że dla Polski „ciekawe czasy” są regułą, nie wyjątkiem, niestety...

Linki:

http://niepoprawni.pl/blog/287/kosmopolita


http://niepoprawni.pl/blog/287/wojna-domowa

http://niepoprawni.pl/blog/287/dziennikarstwo-kontr-faktyczne

http://niepoprawni.pl/blog/287/bogowie-demokracji

http://niepoprawni.pl/blog/2370/prof-markowski-zastosujmy-praktyki-cenzorskie

http://niepoprawni.pl/blog/39/marcina-krola-problemy-z-demokracja


http://www.krytykapolityczna.pl/CezaryMichalski/Wielkapochwalacytatu/menuid-291.html

http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/150508,krol-internet-to-nie-smietnik.html

http://www.youtube.com/watch?v=JsIEFzGHyS4

http://wyborcza.pl/1,107886,8232433,Prof__Markowski_o__apos_aferze_krzyzowej_apos____Mozemy.html

http://www.wpolityce.pl/view/2707/Widz_oglupiany_potrojnie__Rysuje_Zawistowski.html

pierwotna publikacja:www.niepoprawni.pl

niedziela, 10 października 2010

Smoleńska odpowiedzialność.


Dwa narody i zimna wojna domowa.

I. Tusk i wywody „szalonego entomologa”.

Kiedy Stefan Niesiołowski w programie „Kropka nad WSI” (czy jakoś tak...) wybełkotał w amoku, że za katastrofę smoleńską i śmierć Prezydenta moralną odpowiedzialność ponosi Jarosław Kaczyński, bo gdyby nie namówił Lecha na kandydowanie i „nie zrobił go prezydentem”, ten nie poleciałby do Smoleńska, wzruszyłem tylko ramionami i przekląłem w duchu nieszczęsny los Rzeczypospolitej. Bo jakiż może być los państwa w którym wicemarszałkiem Sejmu zrobiono, ku uciesze gawiedzi, ewidentnie szalonego entomologa, którego maniacki słowotok miast zakwalifikować go do wariatkowa, przelewany jest na łamy wszelakich mediodajni i podchwytywany przez różne „Stokrotki” brylujące na łączce mediorzeczywistości? Co mówi to o szacunku „klasy rządzącej” do wyborców? Czy aby nie to samo, co mówiło o szacunku Kaliguli do rzymskiego Senatu (i ludu!) wprowadzenie przez kopniętego cezara do szacownego grona jego ulubieńca – dostojnego Incitatusa?

Niemniej, gdy paranoiczną tezę „szalonego entomologa” podchwyciło samo „premieru” Donaldu Tusku w odpowiedzi na wywiad Anny Fotygi dla „Polska The Times”, ramiona przygotowane do kolejnego wzruszenia, zatrzymały się w połowie drogi. To już nie bełkotanie oszalałego z nienawiści starca, to sygnał, że odwrócenie odpowiedzialności i zrzucenie jej na Jarosława Kaczyńskiego staje się oficjalną linią obowiązującą na obecnym „etapie” połączone siły sojuszu rządowego „Tronu” z medialnym „Ołtarzem”.

II. Rozpaczliwa „przykrywka”.

Rozpaczliwy ruch, moim zdaniem. Oznacza zerwanie z choćby pozorami racjonalnej argumentacji. Zostaje tylko opętańczy wrzask i tłuczenie od rana do nocy mózgów nadwiślańskiego „bydła” rozpisanym na różne głosy „przekazem dnia”, aż z tychże mózgów zrobi się kompletna pulpa, gotowa zaabsorbować każdy, choćby najbardziej chamsko spreparowany kit.

W myśl przytoczonej na wstępie entomologicznej (przepraszam entomologów) para–logiki, ludzie mają uwierzyć, że przykrycie płachtą brezentu zniszczałych szczątków tupolewa dopiero pół roku po „zamachu nieumyślnym” (jak onegdaj pozwoliłem sobie nazwać ciąg wydarzeń zwieńczonych finałem na lotnisku Siewiernyj), to wina Jarosława Kaczyńskiego. Pozostałe skandale związane ze śledztwem, również. Bo gdyby zły Kaczor nie namówił brata do kandydowania itd., to premieru Donaldu-„musisz”-Tusku nie znalazłoby się w kłopotliwej sytuacji, gdy kontrolę nad śledztwem w imię „ocieplania stosunków” wypadało przekazać Rosjanom... zatem, wszelkie konsekwencje owego przekazania też spadają na Jarosława Kaczyńskiego!

Proste? Proste. Wprawdzie ta „przykrywka” jest szyta nićmi równie grubymi, jak ruski „specjalny” brezent na wraku „tutki”, ale przy odpowiedniej sile rażenia zagospodaruje i „utwardzi” odpowiedni procent elektoratu... choćby wesołą młodzież od niedawnych ekscesów z Krakowskiego Przedmieścia, która mogła poczuć się zdradzona ogłoszoną niedawno przez swego idola wojną z „dopalaczami”.

III. Wypisy z rozmówek polsko – polskich.

Ale, ale... Ta urągająca wszystkiemu, od zdrowego rozsądku po elementarną przyzwoitość hucpa ze zwalaniem winy na Jarosława Kaczyńskiego ma szanse powodzenia nie tylko wśród „młodych, wykształconych” specjalistów od lepienia krzyży z puszek po piwie i oddawania moczu na znicze.

Jeszcze w okresie Żałoby Narodowej miałem okazję wysłuchiwać za weselnym stołem uwag sympatycznego skądinąd staruszka, który perorował w znanym stylu „po co tam lecieli? Jakby nie lecieli, to by się nie rozbili”. Oponowałem słabo, przyznaję, wśród szczęku sztućców i ogólnego gwaru.

Całkiem niedawno natomiast, zdarzyło mi się uciąć pogawędkę z emerytowanym wojskowym kontrolerem lotów, który powołując się na swe doświadczenie, autorytatywnie stwierdził, że „musiały być naciski”, zaś generał Błasik na pewno był w kokpicie. A że niczego, co by przemawiało za tą tezą nie ma w stenogramach z czarnych skrzynek? Jaki problem, wystarczy zatkać dłonią wylot mikrofonu i nic się nie nagra. Proste. To, że Lech Kaczyński wysłał gen. Błasika do kokpitu, by „naciskał” na pilotów było dla mojego rozmówcy niepodważalnym dogmatem. Bo na niego, gdy był kontrolerem, też wywierano naciski, by zezwalał na lądowanie przy niekorzystnej pogodzie. - W takim razie, o naciskach można by mówić w przypadku kontrolera lotów z Siewiernego, a nie pilotów. - A, co ty tam wiesz - i łypnięcie okiem... I tak dalej w tym stylu. Rozmowa gęsi z prosięciem.

IV. Dwa narody na zimnej wojnie domowej.

Przykro to pisać przy okazji kolejnej – szóstej już - „miesięcznicy” po smoleńskiej hekatombie, ale cóż począć: trzeba. „Wojna domowa” proklamowana podczas spędu w Łazienkach przez starego kabotyna Wajdę, przekształca się w autentyczne rozdarcie. Diagnozowali to już inni, więc tylko powtórzę, że dwa narody formują się w poprzek grup towarzyskich, rodzin...

A może jest jeszcze inaczej? Może te „dwa narody” istniały od dawna, zaś wstrząs katastrofy smoleńskiej po prostu odsłonił pewne fundamentalne, cywilizacyjne wręcz różnice i wymusił polaryzację postaw? Politycy zaś na tym zwyczajnie „jadą”, dopieszczając wewnątrzspołeczną, zimną wojnę domową?

Rzetelne opisanie i diagnoza różnic, które sprawiają, że bliscy ludzie gotowi są skoczyć sobie do gardeł, pomogłaby w sklejeniu dwóch narodów z powrotem w jeden. Inaczej zostaniemy skazani na wieczne rozgrywanie nas przeciw sobie. Rozgrywającymi będą (już są) zarówno rodzimi politycy, jak i międzynarodowe potęgi. To zaś grozi w dłuższej perspektywie czasowej anihilacją jakiejkolwiek polskości – zarówno tej „jasnej”, jak i tej „ciemnej”. Przerażająca perspektywa.

Byłby to może ciekawy temat dla socjologa... Tylko gdzie takiego socjologa znaleźć? Lektura refleksji prof. Zybertowicza po XIV Zjeździe Socjologicznym w Krakowie nie napawa optymizmem. „Środowisko” zdaje się być spętane jakąś polit-mentalną niemożnością, która hamuje badaczy w pół kroku. Diagnozowanie cząstkowych „bolączek” społecznych - owszem. Krok dalej – już nie. Od siebie dopowiem, że prawdopodobnie prowadziłoby to w „zony” zmuszające do zanegowania porządku III RP u samych podstaw. „Zony” te są najwyraźniej „zakazane”...

A wszak w tych „zonach” właśnie leży tytułowa „smoleńska odpowiedzialność”. Poznanie prawdy o nas samych, Polakach. Niezależnie od rozgrywek macherów i politycznych sympatii. Poznanie prawdy, o której Józef Mackiewicz pisał, że tylko ona jest ciekawa.

Gadający Grzyb

P. S. Link do artykułu prof. Zybertowicza odnosi się, niestety, do płatnej części „Rzepy” - „Plusa – Minusa”.

Linki:

http://niepoprawni.pl/blog/287/zamach-nieumyslny

http://www.rp.pl/artykul/61991,540382-Socjologowie--w-pulapce.html


http://www.polskatimes.pl/stronaglowna/317315,anna-fotyga-smolensk-to-mogl-byc-zamach-a-polska-traci,id,t.html

Pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

piątek, 8 października 2010

Podmiotowość i normalizacja.


Regres podmiotowości Polski w relacjach z Rosją następuje na wszystkich płaszczyznach – zarówno symbolicznej, jak i polityczno – ekonomicznej.

I. Pomnik jako symbol deficytu podmiotowości narodowej.

Przez głównonurtowe mediodajnie rzecz przemknęła raczej bez echa (ot, jakieś notki w rubrykach lokalnych) i chyba nawet wiem dlaczego: ta niby drobna sprawa pokazuje jak w soczewce mentalne zwasalizowanie tzw „klasy rządzącej”, która w amoku „pojednania” z ludobójczym, putinowskim neoimperializmem zatraciła resztki godności, zdrowego rozsądku i nade wszystko – poczucia narodowej podmiotowości.

1) Błagalny „adres” do Moskali.

Piszę, rzecz jasna, o błagalnym „adresie” wystosowanym do Rosji przez władze Warszawy za pośrednictwem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, by Rosjanie łaskawie zgodzili się na przesunięcie (gdzieżby tam likwidację!) praskiego pomnika Polsko - Radzieckiego Braterstwa Broni, zwanego potocznie pomnikiem „czterech śpiących” (w wersji rozbudowanej – „czterech śpiących, trzech walczących”). Pomnik ów stoi bowiem na drodze planowanej II linii metra. Wedle Ratusza, do prośby o zgodę obliguje nas umowa z 1996 roku. Szkopuł w tym, iż w rzeczonej umowie wspomina się jedynie o cmentarzach i miejscach pochówku.

Zatem, za sprawą wasalnej nadgorliwości HG-W i jej ekipy, mamy zagadkę: czy Rosja zgodzi się na przeniesienie pomnika, czy też Warszawa będzie musiała zmienić plany II linii metra? Rosjanie mogą zacierać ręce - teraz wszystko zależy od nich! Jeśli z jakichś względów będzie im zależało na podgrzaniu atmosfery, zaczną mnożyć trudności – a to miejsce zaproponowane przez stronę polską okaże się nie dość godne (choć mówi się o lokalizacji przy pobliskiej cerkwi św. Marii Magdaleny), to znów miejsce OK, tylko procedury udzielenia zgody gdzieś, zgodnie z rosyjską urzędniczą praktyką, się „zabuksują”... Nadmienię, że wniosek został skierowany ponoć kilka miesięcy temu a łaskawej odpowiedzi jak nie było, tak nie ma.

2) Podmiotowość w przestrzeni publicznej.

W kontekście ponurej hecy z pomnikiem przychodzi mi na myśl Gruzja, która pozostając w o wiele trudniejszej pod każdym względem sytuacji, zdecydowała się w czerwcu tego roku rozwalić pomniki Stalina w Gori (rodzinne miasto „Koby”) i w Tkibuli, nie zważając na ryki wydobywające się z kremlowskich gardzieli. Cóż, Rosja jest nader czuła na punkcie likwidacji posowieckich, imperialnych pamiątek, tyle że Gruzini okazali się na rosyjskie złorzeczenia mało wrażliwi. Oto narodowa podmiotowość w działaniu.

Podmiotowość narodową
okazali również Polacy burząc po odzyskaniu niepodległości sobór Aleksandra Newskiego na Placu Saskim. Zdawali sobie doskonale sprawę, że: primo – rzeczony sobór miał nie tyle służyć zaspokajaniu duchowych potrzeb prawosławnych mieszkańców stolicy, ile uwidaczniać rosyjską, carsko-cerkiewną polityczną dominację; secundo – symbolika przestrzeni publicznej jest istotnym czynnikiem współkształtującym świadomość. Tak, podmiotowości naszym przodkom nie brakowało...

Natomiast dziś symbol sowieckiego poddaństwa, wzniesiony - jak na urągowisko - na przedwojennym jeszcze postumencie, gdzie stanąć miał pomnik ks. Ignacego Skorupki, bohatera Bitwy Warszawskiej 1920 roku... Ooo - to cenne „świadectwo historii” okazuje się nie do ruszenia. „Ubeliski” wciąż rozsiane tu i ówdzie po Polsce – również. Usunięto za to krzyż spod Pałacu Prezydenckiego (Namiestnikowskiego?), a kwestię upamiętnienia ofiar Katastrofy Smoleńskiej „załatwiono” opinią pani konserwator Nekandy-Trepki. Co nam to mówi o stanie naszej obecnej podmiotowości?

II. „Ostateczna normalizacja”.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że zachowanie warszawskich władz z „bufetową” HG-W na czele, wpisuje się w życzenie Siergieja Ławrowa „aby stosunki polsko-rosyjskie doszły do ostatecznej normalizacji”.

1) Sopockie początki.

Minister Spraw Zagranicznych Federacji Rosyjskiej zwerbalizował w ten sposób proces zapoczątkowany, moim zdaniem, podczas pamiętnej przechadzki premierów Tuska i Putina po sopockim molo 1.IX.2009 roku, przy okazji obchodów 70. rocznicy wybuchu II Wojny Światowej. To wtedy Władimir Putin na konferencji prasowej ogłosił swe oczekiwania (tzn – ich jawną część dotyczącą „jamalu”), które od tamtej pory nieubłaganie wcielane są w życie. To również przy okazji tamtych obchodów ś.p. Prezydent Lech Kaczyński wygłosił przemówienie w którego trakcie Putin wzniósł oczy ku niebu, Angela Merkel wbiła spojrzenie w ziemię, zaś Tusk sprawiał wrażenie chłopca, który nie wie, gdzie się podziać.

Cóż, widzicie sami, że z takim niereformowalnym Kaczorem „normalizacji” zrobić się nie dawało...

2) Idylla „normalizacji”.

...nie to co teraz, chciało by się powiedzieć. W ramach postępującej „normalizacji” spotkanie ministra spraw zagranicznych, Sikorskiego Radosława, z polskimi ambasadorami odbyło się w asyście wspomnianego Siergieja Ławrowa. W ramach „normalizacji” na życzenie rosyjskiego ambasadora dokonano zatrzymania premiera czeczeńskiego rządu na uchodźstwie Ahmeda Zakajewa, zaś polskie MSZ zniechęcało jak mogło parlamentarzystów do wzięcia udziału w Kongresie Narodu Czeczeńskiego w Pułtusku. Do czegoś takiego nie posuwały się nawet najbardziej lewicowe brytyjskie rządy w najczarniejszych czasach polityki „odprężenia”. Polski rząd emigracyjny w Londynie mógł spać spokojnie, bez obaw o aresztowanie na byle tupnięcie sowieckiego kamasza. Pomimo, że w Warszawie rezydowali moskiewscy nominaci, podobnie jak obecnie w Groznym.

No i nie zapominajmy o perle w „normalizacyjnej” koronie – renegocjacji „kontraktu jamalskiego”, która dopiero po interwencji UE (rząd Tuska - Pawlaka bronił się przed tą ingerencją rękami i nogami) ma szansę przybrać znośniejszą dla nas formę. Znośniejszą, czyli, powiedzmy, zamiast surowcowej okupacji – gazowe dominium. Meritum – uzależnienie od rosyjskiego gazu - pozostanie bez zmian.

Czy muszę dodawać, że akcja palenia zniczy na sowieckich grobach 9 maja, rezygnacja z jakichkolwiek regionalnych aspiracji i pomnik ku czci „bojców” Trockiego pod Ossowem, przyozdobiony, ku schlebieniu obecnym kremlowładcom, prawosławnym krzyżem, to również wyraz „normalizacji”?

***

Zwróćmy uwagę – regres podmiotowości Polski w relacjach z Rosją następuje na wszystkich płaszczyznach – zarówno symbolicznej, jak i polityczno – ekonomicznej. Ale to jeszcze nie koniec. Wszak, zgodnie ze stanowiskiem Jego Wieliczestwa, płk Władimira Putina, którego ustami na wzmiankowanym wyżej spotkaniu z ambasadorami był Siergiej Wiktorowicz Ławrow, stosunki polsko-rosyjskie do ostatecznej normalizacji mają dopiero dojść... Zatem, zapnijmy pasy i trzymajmy się. Niejedno jeszcze przed nami.

Gadający Grzyb


pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

poniedziałek, 4 października 2010

Tusku na dopalaczach.


Czy horyzont czasowy antydopalaczowej ofensywy wykracza poza najbliższe wybory samorządowe?

I. Potęga blogosfery :)

No proszę. Raptem kilka dni temu opublikowałem notkę „Niewidzialna ręka i dopalacze”, w której piętnowałem bezradność państwa w walce z „dopalaczami” (tj. chciałem powiedzieć, „artykułami kolekcjonerskimi”, „nawozami” i „kadzidełkami”), a tu czytam, że premieru Donaldu Tusku wielce się ową bezradnością zesrożyło, do tego stopnia, że rzuciło ni z tego ni z owego do walki na „kolekcjonerskim” odcinku wszelkie możliwe służby: jawne, tajne i dwupłciowe.

We wspomnianej notce napomknąłem wprawdzie, że państwo polskie dysponuje najróżniejszymi inspekcjami i kontrolami, które to organy już wielu przedsiębiorcom wybiły z głowy prowadzenie interesów i że ten mechanizm wykańczania w majestacie prawa jakoś dziwnie nie ima się biznesu z dopalaczami, ale że Tusku weźmie sobie moje słowa tak do serca – tego, muszę przyznać, absolutnie się nie spodziewałem. Pomyśleć, że wystarczyła jedna notka, nawet bez konieczności zbierania podpisów pod jakąś petycją, czy organizowania akcji mailowej. Ot – potęga blogosfery!

Proszę spojrzeć jak się cieszę: he, he.

II. „Na granicy prawa”.

No to już się wziąłem i nacieszyłem. Teraz jakoś mi nieswojo. Czemu? Ano temu, że odtrąbiona antydopalaczowa krucjata potwierdza dobitnie znany co najmniej od czasów sprawy Romana Kluski (a tym, którzy mają oczy do patrzenia – od zarania III RP) fakt, że państwo, jeśli tylko chce, potrafi zgnoić każdego – z prawem, obok prawa, albo nawet wbrew prawu. Żaden przedsiębiorca nie jest między Bugiem a „odrom-nysom” pewny dnia ani godziny, co najwyżej może liczyć na urzędniczą łaskę i mieć nadzieję, że panowie i władcy jego losu nie pozostają na usługach jeszcze możniejszej siły, zwanej przez mnie „Niewidzialną Ręką” (mogą być też zybertowiczowskie „układ” i „szara sieć”). Premieru Tusku dało to zresztą wyraźnie do zrozumienia, mówiąc o „walce na granicy prawa”.

Rozumiem, że „panu premieru” nie wypadało wyrąbać do kamer otwartym tekstem tego co wyartykułowałem powyżej, ale przesłanie zarówno do podległych służb, jak i do słynących z niezawisłości sądów jest jasne. Kto nie ma „uszu do słuchania” nie ma czego szukać w najeżonej niebezpieczeństwami dżungli biurokracji.

III. Entuzjazm na dopalaczach.

Ciekaw jestem, kiedy w panu premieru wypali się antydopalaczowy entuzjazm – czy będzie trwał dłużej niż słynne kastracyjne zapędy wobec pedofilów i nade wszystko, czy horyzont czasowy rzeczonego entuzjazmu wykracza poza najbliższe wybory samorządowe (no, niechby i parlamentarne).

Ciekaw jestem również, jakież to cudowności legislacyjne, mające ukrócić „nawozowo – kolekcjonerski” proceder są przygotowywane w zaciszu rządowych gabinetów, gdyż na dzień dzisiejszy sytuacja prawna jest taka, że zamknięto wprawdzie nieetyczne, lecz w pełni legalnie działające przedsiębiorstwa i jeśli nie w polskich, to w międzynarodowych instancjach nasze państwo naraża się na wysokie odszkodowania. Jakiegokolwiek bowiem prawa by nie uchwalono, nie będzie ono miało mocy wstecznej. To znaczy, poprawka – u nas wszystko jest możliwe ale w Strassburgu już niekoniecznie.

W przytoczonej na wstępie notce postulowałem obowiązek skażania wprowadzanych na polski rynek „nie przeznaczonych do spożycia” substancji (np pochodnych piperazyny) na podobnych zasadach jak skaża się alkohol techniczny. Mimo niedoskonałości byłoby to rozwiązanie mogące przysporzyć „dopalaczowcom” niezłego bólu głowy...

IV. Leslie „premieru” Tusku.

No nie. Bądźmy poważni. Zbyt wiele szumnych zapowiedzi wygłaszanych przez Donaldu Tusku z marsową miną godną Leslie Nielsena okazywało się „pijarowską” ściemą. Kończyło się błazenadami, zakamuflowanie których wymagało każdorazowo morza dziennikarskiego potu wylewanego przez wyrobników reżimowych mediodajni.

Nie mam złudzeń, że rezydujący w dawnej bibliotece Kancelarii Premiera pijarowcy zdali sobie sprawę z tego, że coraz bardziej groteskowe roztrząsanie problemów PiS-u i stanu ducha „kaczora” powoli przestaje wystarczać do „przykrywania” realnych problemów kraju. A że dopalacze to nośny społecznie „kampanijny” temat, przystąpiono do ataku wyprzedzającego zanim wpadnie na to polityczna konkurencja.

Cóż, „pijar” to PO a PO to „pijar”. PiS nie wejdzie już w buty antydopalaczowego szeryfa. Zabrakło refleksu. Co do samej ofensywy przeciw dopalaczom, przewiduję, że po wyborach tak jakoś sama z siebie wygaśnie, natomiast zapowiadane zmiany legislacyjne utkną na którymś z etapów – czy to w niekończących się „uzgodnieniach międzyresortowych”, czy to w którejś z sejmowych komisji.

Popis tego typu skuteczności mogliśmy zaobserwować w przypadku spelunek z bandytami. Jednorękimi i innymi. Różne „Las Vegasy” błyskają neonami po dziś dzień. Minie trochę czasu i sklepiki z „produktami nie przeznaczonymi do spożycia przez ludzi” po cichu znów zaczną otwierać swe podwoje, zaś reżimowe mediodajnie o całej sprawie usłużnie „zapomną”, tak jak „zapomniały” o wielu innych. Znajdą kolejny temat do zaprzątania uwagi gawiedzi. W końcu – od czego są wajdowscy „przyjaciele z TVN-u i drugiej stacji komercyjnej”...

Mogę się oczywiście mylić, niemniej, jeżeli za biznesem z dopalaczami stoi to co sądzę, a Państwo się domyślają, niechybnie tak się stanie.

A premieru Nielsenu - Tusku po staremu z marsową miną będzie uprawiało swe błazenady.

Gadający Grzyb

niepoprawni.pl/blog/287/niewidzialna-reka-i-dopalacze

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl