środa, 11 listopada 2009

Notka rocznicowo – osobista.


„Niepoprawni” są dla mnie niezastąpioną przestrzenią wymiany myśli, poglądów, opinii (…).Za stworzenie tej przestrzeni – serdeczne dzięki.

Z góry proszę o wybaczenie osobistego charakteru notki. Piszę ją z serca, nie z potrzeby promowania swej skromnej osoby.

Raczej unikam pisania tekstów rocznicowych, ale tak się składa, iż ta konkretna rocznica (11 Listopada) dotyczy mnie osobiście. Bez niej nie zabrałbym się za blogowanie. Tak, tak – 10 listopada, w wigilię Święta Niepodległości, stuknął roczek od podjęcia przeze mnie działalności blogerskiej. Co więcej, mojego blogowania nie byłoby bez dwóch czynników: Święta Odzyskania Niepodległości oraz… „Gazety Wyborczej” (tak!). To artykuł prof. Andrzeja Romanowskiego w zeszłorocznej „GW” („Nie lubię 11 Listopada”), stał się dla mnie swoistą masą krytyczną, po przekroczeniu której poczułem, że muszę „coś zrobić”, na ten przykład - publicznie się wypowiedzieć. Prof. Romanowski raczył był stwierdzić wówczas, ni mniej, ni więcej, iż „Święto Niepodległości z prezydentem Lechem Kaczyńskim to na pewno nie jest moje święto”, czym dał wyraz mentalności charakterystycznej dla wczesnośredniowiecznych „państw związków osobowych”. Całość tekstu „przedrukowuję” w Post Scriptum 2. Odnoszę dziwne wrażenie, że nie stracił na aktualności. Podobny rys mentalny cechuje wciąż przedstawicieli szeroko rozumianego „Salonu”.

Początki.

Najpierw chciałem założyć bloga na Salonie 24, który od pewnego czasu czytywałem, ale czy to z powodu technicznych perturbacji portalu, czy też raczej mojej informatycznej indolencji, za cholerę nie mogłem dojść jak tam publikuje się notki. Zacząłem więc sprawdzać inne „prawoskrętne” blogowiska i tak jakoś – od linku do linku - trafiłem na „Niepoprawnych”. Swój tekst wkleiłem w charakterze komentarza do czyjegoś wpisu (przepraszam, nie pamiętam już czyjego) i wtedy zostałem zauważony przez Gawriona, który z miejsca zaproponował mi rangę blogera. Był to najszczęśliwszy zbieg okoliczności, jaki mógł się przytrafić.

Początki były trudne. Nie miałem bladego pojęcia o technikaliach (zresztą, do tej pory jest to moja pięta achillesowa). Nie wiedziałem jak formatować teksty, jak wklejać ilustracje, jak korzystać z edytora, jak publikować, o co chodzi z tagowaniem… słowem – ciemna masa. W efekcie, często – gęsto „rozwalałem” stronę główną, zaś produkty finalne bywały dalekie od moich zamierzeń.

Podziękowania.

Na szczęście, czuwała Administracja, która z anielską cierpliwością poprawiała moje ignoranckie wyczyny, wklejając ilustracje, formatując teksty (bez ingerencji w treść), oraz – promując moją pisaninę na Stronie Głównej. Wszystkim chciałbym złożyć serdeczne podziękowania i głębokie ukłony – po staropolsku, w pas. (Nie wymieniam z „nicków”, by kogoś przypadkiem nie pominąć – zainteresowani wiedzą). Obecnie, „Niepoprawni” są dla mnie niezastąpioną przestrzenią wymiany myśli, poglądów, opinii (często ostrej wymiany… ;)), ale pozbawionej internetowej zmory – trollingu. Za stworzenie tej przestrzeni – serdeczne dzięki.

Podziękowania chciałbym złożyć także współblogerom – zarówno tym, którzy komplementowali moje teksty, jak i polemistom. Polemiki bywają bowiem inspirujące – gdyby nie spór z Krzysztofem J. Wojtasem, pewnie nigdy nie napisałbym cyklu o Antycywilizacji Postępu. Inspirujące były też teksty innych Autorów (np. pozwalałem sobie na swoiste kontynuacje wpisów Łażącego Łazarza, czy Chłodnego Żółwia). Z kolei „doszkalające” wpisy Wójcickiego otworzyły mi oczy na wiele aspektów Internetu. A jeszcze Panie - Katarzyna, Kryska, poetycka Akiko… Dobra, kończę z „nickowaniem”, bo nie wymienieni się obrażą…;).

Niezapomnianym przeżyciem był dla mnie tegoroczny zlot „Niepoprawnych”, gdzie miałem możliwość poznać osobiście ludzi znanych mi do tej pory jedynie „wirtualnie”. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie nas jeszcze więcej.

Zgrzeszyłbym, gdybym zapomniał w tej notce o Marku D. i projekcie blogerskiego radia (Niepoprawne Radio.pl), która to inicjatywa wykluła się właśnie w tym gronie i gdzie po dziś dzień odczytuję swe teksty. Uważałem i uważam nadal, że portal i radio to nawzajem uzupełniające się inicjatywy. W jedności siła.

Chwila wynurzeń.

Czy blogowanie stało się jakąś cezurą w moim życiu? Po części tak. Po pierwsze, poczułem, że nie jestem jedynym oszołomem w stadzie lemingów. Po drugie, blogowanie wymusza pewną regularność nie pozwalającą zardzewieć pióru i zwojom mózgowym. Wyrywa z intelektualnego marazmu. Jest batem na własne, umysłowe lenistwo. Po trzecie, blogosfera ma szansę stać się siłą opiniotwórczą, odkłamującą polityczno – medialną rzeczywistość. Dokładam do tego zbożnego dzieła, w miarę możności, skromną cegiełkę. Po czwarte wreszcie – przebywanie w gronie zacnych osób, mówiąc językiem biskupim - „ubogaca”. Jest wartością samą w sobie.

Zakończenie.


Podsumowując, na dzień dzisiejszy, opublikowałem 108 notek (nie licząc obecnej) – od „poważnych” analiz po satyrę, co daje średnio 1 notkę na 3 dni. Mam nadzieję, że uda mi się utrzymać to tempo (a czasem się nie chce, oj nie chce…).

No, to już kończę te przydługie celebracje. Tuszę, iż „przebloguję” również kolejny rok, i że nie zbraknie mi po temu ni sił, ni ochoty… ;)

Z serdeczną dedykacją dla wszystkich „Niepoprawnych”.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

P.S. 1. Wpis ten dedykuję również Budyniowi na okoliczność pisanego przezeń doktoratu o polskiej blogosferze. A nuż, do czegoś się przyda. Powodzenia!

PS. 2.
A oto mój ubiegłoroczny tekst, od którego się zaczęło:

www.niepoprawni.pl/blog/287/patriotyzm-wczesnego-sredniowiecza

Patriotyzm wczesnego średniowiecza.

We wczesnych wiekach średnich, gdy granice praktycznie nie istniały, lub były co najmniej bardzo płynne - ba, gdy nie było jeszcze państw we współczesnym rozumieniu tego pojęcia, funkcjonowało coś, co część współczesnych historyków określa mianem „państwa związków osobowych”.

Był zatem władca i ludzie uznający jego zwierzchnictwo – władztwo sięgało tam, gdzie żyli poddani akceptujący danego suwerena. Twór ów wywodził się ze struktur plemiennych, lecz szedł o krok dalej – wspólny język, kultura, tradycja, a już najmniej terytorium, pełniły jedynie funkcje dopełniające w stosunku do wierności wobec, powiedzmy, „proto – monarchy”. Czyli – już nie plemię, ale jeszcze nie naród i państwo – ot, coś pomiędzy.

Dlaczego o tym truję? Otóż, okazuje się, że mentalność charakterystyczna dla wspomnianego okresu w europejskiej historii rozkwita bujnie wśród naszych opiniotwórczych „elit”, czemu dał ostatnio wyraz na łamach, a jakże, „Wyborczej” prof. Andrzej Romanowski w artykule „Nie lubię 11 Listopada”. W tekście tym wprawdzie o wspomnianej dacie jest stosunkowo niewiele, za to bardzo dużo o prezydencie Kaczyńskim, którego pan profesor najwyraźniej nie lubi. Daje więc wyraz zniesmaczeniu faktem, że prezydent z okazji święta objeżdża Polskę, podkpiwa z uproszczonej wersji historii, która jakoby przy okazji objazdu jest prezentowana, lansując zaś tezę o analogicznych początkach II i III Rzeczypospolitej i przyjmując ją z miejsca za pewnik, gładko wybiela Jaruzelskiego, Mazowieckiego i III RP odmawiając przy okazji prezydentowi – krytykowi III RP - prawa do obchodzenia rocznicy odzyskania niepodległości (!). Całość wieńczy spiżowe zdanie: „Święto Niepodległości z prezydentem Lechem Kaczyńskim to na pewno nie jest moje święto”.

Trudno o przykład gorszego popaprania.

Otóż, wg Pana Profesora święta państwowe powinno się obchodzić w zależności od tego, czy głową państwa jest polityk miły naszemu sercu, czy też nie. Jest to sposób myślenia żywcem wyjęty ze wspomnianego na wstępie państwa związków osobowych, gdzie nadrzędnym kryterium „patriotyzmu” była lojalność wobec władcy (rozumianego jako swoisty „nośnik państwowości”). Furda wspólna historia, tradycja, język, kultura, odzyskane po latach walk i starań terytorium – nie ten prezydent! Będzie inny, to łaskawie uznam Święto Niepodległości za swoje. Całą argumentację p. Romanowskiego można streścić w jednym zdaniu – nie obchodzę, bo mi się prezydent nie podoba. Autorowi najwyraźniej nie mieści się w głowie, że Jedenasty Listopada pozostaje Jedenastym Listopada niezależnie od tego, czy na czele państwa stoi gensek, Wałek, discopolowy moczymorda, Kaczor, czy pan Piekłasiewicz z Psiej Wólki. Ot, umysł nie osiągnął dostatecznego poziomu wyrafinowania – z plemienia wprawdzie wyszedł, lecz do koncepcji Państwa z narodem jako suwerenem jeszcze nie doszedł. Pomyślmy chwilę – czy komukolwiek z Was przyszłoby do głowy wypiąć się na Rocznicę, nawet gdyby najwyższy urząd zajął, dajmy na to, osobnik znany jako Chyży Rój?

Kończąc, pragnąłbym wyrazić nadzieję, że pan Romanowski pozostanie przynajmniej konsekwentny w swoich poglądach – skoro za obecnej kadencji prezydenckiej Święto Niepodległości mu nie leży, to jak rozumiem, w najbliższy wtorek zrezygnuje z dnia wolnego i stawi się w pracy …

Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz