niedziela, 27 maja 2012

Czy Tusk boi się Niesiołowskiego?

Im bliżej Niesioła, tym Tusk mniej skory staje się do połajanek. Pytanie, dlaczego?

I. Im bliżej Niesioła...

Tyle było tekstów w reżimowych mediodajniach analizujących psychikę Kaczyńskiego czy Macierewicza, że tym razem to ja sobie popsychologizuję. Popsychologizuję mianowicie o Donaldzie Tusku i meandrach jego relacji ze Stefanem „won” Niesiołowskim. Skoro oni mogą bredzić o strasznych oczach Macierewicza i fobiach Kaczyńskiego, nieodmiennie dochodząc do wniosku, że obaj, jeden w drugiego, to psychopaci, to chyba i ja mogę. Bo przecież mogę, prawda?

Wg mnie, wielce charakterystyczna dla tychże relacji jest postawa Donalda Tuska wobec napaści Szalonego Stefana na Ewę Stankiewicz. Początkowo - na odległość, za pośrednictwem mediów - zalecał Niesiołowi, by ten panią Stankiewicz przeprosił. Dopytany przez dziennikarzy uzupełnił, iż nie przeprowadził ze swym partyjnym podwładnym żadnej rozmowy, gdyż nie jest od „rozmów wychowawczych”, czy jakoś tak. To pierwszy istotny sygnał.

Na Zjeździe Krajowym PO, w obecności Niesioła, Tusk śpiewał już inaczej: mówił o Niesiołowskim jako o „naszym bohaterze”, który „potrafił prezentować odwagę, twardość charakteru i niezłomność wtedy, (...) kiedy to naprawdę kosztowało bardzo wiele”. Przez salę zostało to odebrane jednoznacznie jako poparcie zachowania „Szalonego Kapelusznika” polskiej polityki, jak określa tę postać Piotr Zaremba. Mało tego: Tusk, przypomnijmy – przewodniczący Platformy i premier rządu RP – po uczniacku tłumaczył się ze swojego apelu, wyjaśniając, iż miał jedynie na myśli, że „zdolność wybaczania, to znaczy nieodpowiadanie agresją na agresję, trzymanie nerwów na wodzy, to jest m.in. źródło siły PO”. Groteskowe i żałosne.

Obrazu absurdu dopełniło „wsłuchanie się” premiera w „głos elektoratu”, polegające na przytoczeniu przezeń „listu” „kobiety głosującej na Platformę”, która napisała, iż „Dzień w którym zażądałeś od legendy polskiej opozycji profesora Stefana Niesiołowskiego przeproszenia znieważającej go i łamiącej prawo pisowskiej propagandystki, autorki socrealistycznych pisowskich produkcyjniaków - może być dniem, w którym Twoi wyborcy odwrócą się od Ciebie Donaldzie.” Jak się szybko okazało, ową „wyborczynią” jest Renata Rudecka-Kalinowska, działaczka PO i znana z Salonu24 blogerka, która ładunkiem histerycznego, antypisowskiego zacietrzewienia przebija nawet persony pokroju Waldemara Kuczyńskiego. Zresztą, „eR-eR-Ka” jest postacią wobec Niesiołowskiego komplementarną i swymi predyspozycjami psychologicznymi znakomicie kopniętego entomologa uzupełnia – taki Niesioł polskiej blogosfery w spódnicy, można powiedzieć. No, ale to na marginesie.

W każdym razie, istotne jest, że im bliżej Niesioła, tym Tusk mniej skory staje się do połajanek. Pytanie, dlaczego?

II. W obliczu furiata

Że Niesioł jest dla PO użyteczny i szczuje się go jak Palikota, gdy trzeba odwrócić uwagę gawiedzi i „przykryć” jakieś platformerskie blamaże lub afery, to jedno. Jednak, moim zdaniem, Tusk Niesiołowskiego się zwyczajnie boi. W sumie, nie dziwię się. Każdy normalny człowiek zachowuje się ostrożniej w obecności tak ewidentnego furiata, żeby go przypadkiem nie rozjuszyć i nie sprowokować wybuchu. Jeszcze zacznie pluć albo rzuci się z pięściami... a pamiętać należy, iż furiaci gdy wpadną w szał, mają nadludzką siłę. Istni berserkerzy. W zakładach psychiatrycznych trzeba kilku rosłych pielęgniarzy, żeby takiego obezwładnić, zapakować w kaftan i zaaplikować zastrzyk. Z tych samych przyczyn tzw. „prawicowi” dziennikarze w „Loży prasowej” łagodzą ton polemiki w obecności Piotra Stasińskiego z „Wyborczej”, a i tak przynajmniej raz – dwa razy na program, Stasiński uruchamia swój nieprzytomny ryk, gdy któryś z dyskutantów ośmiela się mieć inne zdanie.

III. Robak traumy

Podobnie z Tuskiem – działa tu prosty instynkt samozachowawczy. Jednak nie tylko, należy bowiem pamiętać, iż Tusk nosi w sobie traumę – wspomnienie surowego ojca - który, jak można się domyślać, miał ciężką rękę. Sam Tusk kiedyś wyznał, iż poczuł „coś w rodzaju ulgi”, kiedy jego ojciec umarł. Myślę, że Tusk zwyczajnie boi się bicia i agresji, wywołuje to u niego uczucie stłamszenia. Ta trauma z dzieciństwa odłożyła się w nim na dobre, co widać w sytuacjach stresowych, kryzysowych. Odreagowuje to, rzecz jasna, własną agresją, którą nie raz dane było odczuć najbliższemu otoczeniu. Słynne są jego napady - gdy coś idzie nie po myśli, wpada w szał, ciska się po gabinecie i rzuca „maciami” niczym, nie przymierzając, Hitler na wieść o kolejnych klęskach Wehrmachtu.

W książce Reszki i Majewskiego „Daleko od miłości” znajdują się opisy jak Tusk długo, całymi tygodniami, waha się przed podjęciem jakiejś kluczowej decyzji. To znamionuje brak pewności siebie, który tylko z trudem daje się maskować psycho-treningami fundowanymi mu przez Ostachowicza. Zresztą, kilka razy nerwy puściły mu też na wizji, gdy tylko znalazł się w jakiejś niekomfortowej sytuacji – wystarczyło, by dziennikarz zadał mu nieprzyjemne pytanie.

Bezwzględny gracz polityczny? Owszem, ale tchórzem podszyty. Tusk potrafi być okrutny aż do sadyzmu, w wymiarze wykraczającym poza polityczną konieczność. Nie można wręcz oprzeć się wrażeniu, iż w ten sposób dowartościowuje się we własnych oczach i zagłusza wewnętrznego robaka. Strach na twarzach współpracowników daje mu poczucie panowania nad sytuacją i pozwala utrwalić image twardego faceta. Pamiętajmy jednak, że te jego słynne „wilcze oczy” są tak naprawdę oczyma zastraszonego chłopca, który w Tusku ciągle siedzi.

Gadający Grzyb

P.S. Na podobny temat: http://niepoprawni.pl/blog/287/odklejony

Notek w wersji audio posłuchać można na: Niepoprawne RadioPL

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz