środa, 2 września 2009

Medialni frajerzy.


Obchody na Westerplatte zmieniły się w medialny festiwal na cześć Putina.

Ależ koncertowo rozegrali naszą mediorzeczywistość towarzysze czekiści. Nie ma co, pierwsza klasa. Wstępnym etapem rozgrywki był festiwal historycznych oszczerstw, produkowanych na zamówienie i pod egidą Kremla. Nagłośnionych następnie, zgodnie z moskiewskimi przewidywaniami, przez nasze mediodajnie.

Kolejna faza, to przemowa do priwislańskiego narodu wygłoszona przez Putina na łamach, mówiąc Brixenem, „wiodącego tytułu prasowego”, gdzie fałsz mieszał się z prawdą w iście żdanowowskich proporcjach. Oczywiście, carska oracja na tle zapierającej dech w piersiach orgii fałszerstw i pomówień została gremialnie odebrana jako przejaw „rozsądku” i „umiarkowania” Przywódcy.

A potem nastąpił Wielki Przylot.

Doprawdy, żal było patrzeć na gnojków z Walterowni, którzy na okoliczność przybycia Cara, aż zachłystywali się z zachwytu: a to, że wynajął cały Grand Hotel, to znów, że przyjechała grubo ponad stuosobowa świta… jaki gest, jaki rozmach… od razu widać, że to prawdziwy Imperator Trzeciego Rzymu… nie to, co jakaś tam Merkelowa. Co zje Putin? Czy wypowie łaskawe słowo a propos polskiej kuchni? Brakowało tylko pytania, czym się podetrze…

I tak jakoś, niepostrzeżenie, obchody 70 – tej rocznicy wybuchu ludobójczej wojny, zamieniły się w medialny festiwal na cześć Putina. Że zechciał przyjechać. Że nie nakłamał za wiele i zamiast pluć w twarz, napluł pod nogi, strzykając, jakby od niechcenia, śliną swoich wypowiedzi. Że, między kłamstwami, wycedził kilka słów prawdy, które zostały z miejsca podchwycone jako dowód dobrej woli i przyjaznych intencji.

Wielka feta. Car raczył zawitać do priwislańskiej guberni. Odezwał się słowem łaskawym. Tak zwyczajnie, po ludzku – jakby nie on. Dobre panisko.

Jak nie omieszkali donieść rozemocjonowani, tfu, dziennikarze, jego wieliczestwu ponoć tylko raz stężała mina – gdy niesubordynowany prezydent Kaczyński w trakcie przemówienia poczynił aluzję do zeszłorocznej rosyjskiej agresji na Gruzję (ach, jak mógł, co za nietakt…). Cóż, szczerze mówiąc, dziwnie mało mnie obchodzi, co tam Władimirowi Władimirowiczowi stężało i w jakich okolicznościach, ale dziennikarskiemu stadku gratuluję pilności we wpatrywaniu się w dostojne oblicze.

Cel rozgrywki został osiągnięty. Putin wrócił do siebie, urobiwszy swą łaskawością szereg kolejnych medialnych agentów wpływu, rozanielonych tym, jaki on konstruktywny, spokojny, wyważony… a że interpretuje nieco inaczej historię? Cóż, trzeba zrozumieć, Rosjanie też chcą być z czegoś dumni – czy nam osądzać, co tam gra w niezmierzonych otchłaniach szerokiej, czekistowskiej duszy? A że, w tym samym czasie w Moskwie kręcił się w najlepsze festiwal kalumnii… To też należy zrozumieć – taka specyfika.

Oczywiście, propagandowo – medialna tragifarsa nie skończy się wraz z powrotem Cara. Jeszcze przez jakiś czas będziemy ze Wschodu raczeni kolejnymi rewelacjami. Po to, by od nadmiaru putinowskiej dobroci Polaczkom przypadkiem we łbach się nie poprzewracało… Ale to nic. To tylko deszcz pada.

***

Na zakończenie mała anegdotka:

W zeszłym tygodniu jakiś reporter z TVN 24, odpytując jakiegoś polityka na okoliczność amerykańskiej absencji na Westerplatte, użył sformułowania „świętować rocznicę wybuchu wojny”. Powtórzę to jeszcze raz, głośno, wyraźnie i wielkimi literami: ŚWIĘTOWAĆ.

Jak rany, skąd oni biorą tych idiotów? Po chwili namysłu, stwierdzam, że biorą ich z Nienacka. Jak sądzę, Nienack, to taka miejscowość w Polsce, gdzie rodzą się odmóżdżeni kretyni, obdarzeni silnym parciem na szkło. Wieść gminna niesie, iż od powicia do emerytury dzierżą w garściach mikrofony, zapełniając medialno-sejmowe korytarze i produkując „newsy”.

Gadający Grzyb


pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz