piątek, 7 lipca 2017

Symetryzm i postpopulizm – nowe zaklęcia liberałów

1) „Symetryści” to współczesna odmiana rewizjonistów. 2) Fala „populizmu” nie opadła - to politycy mainstreamu nauczyli się na niej jako-tako surfować.

I. Rewizjonistom twarde „nie”!

Jak Państwo wiedzą, od czasu do czasu w celach poznawczych dokonuję tu wiwisekcji liberalnych mózgownic, by sprawdzić co też tam nowego się urodziło. Śpieszę donieść, że na dzień dzisiejszy obóz lewicowo-liberalny ma dwa nowe słowa-zaklęcia: na gruncie krajowym jest to „symetryzm”, zaś na skalę międzynarodową - „postpopulizm”. Oba wytrychy pojęciowe mają jedną, podstawową cechę wspólną: niczego nie wyjaśniają i stanowią jedynie polityczno-ideową wersję antydepresantu, mającą podnieść u ich głosicieli samopoczucie, tudzież wywołać przeświadczenie, że obrany kurs jest słuszny – trzeba tylko zewrzeć szyki, uciszyć malkontentów i szturmować wraże pozycje. Jak to często bywa, takie sztuczne zagłuszanie percepcji powoduje skrajne rozmijanie się z rzeczywistością.

Zacznijmy od „symetryzmu”. Ów koncept opisał flagowy duet autorski tygodnika „Polityka”, czyli Mariusz Janicki – Wiesław Władyka w artykule „Symetryści i poputczycy”. Kim są owi „symetryści”? Otóż najprościej rzecz ujmując, jest to współczesna odmiana rewizjonistów. Okazuje się, że nie wystarczy być w opozycji wobec PiS. Należy przede wszystkim schować głęboko do kieszeni wszelki krytycyzm wobec rządów PO i szerzej – wobec dorobku III RP. Jeżeli uważasz, że PiS jest normalną partią polityczną mieszczącą się w demokratycznym porządku, a jej niechby i kontrowersyjne poczynania nie odbiegają ciężarem gatunkowym od tego co robiła Platforma – jesteś symetrystą. Jeśli sądzisz, że PO popełniła szereg błędów, które finalnie spowodowały jej porażkę – obiektywnie stajesz po stronie PiS. Jeżeli krytykujesz „błędy i wypaczenia” transformacji ustrojowej skutkujące pauperyzacją znacznej części społeczeństwa, poczuciem degradacji, zrodzoną z tego frustracją i generalnie nie uważasz III RP pod rządami jej beneficjentów za pasmo historycznych sukcesów – stajesz się „poputczykiem” Kaczyńskiego i w rezultacie, chcąc nie chcąc, grasz z nim w jednej drużynie.

Proszę zauważyć, że te oskarżenia kierowane są do wewnątrz i obliczone są na zdyscyplinowanie własnych szeregów oraz pacyfikację odstępców od jedynie słusznej linii „totalnej opozycji”. Innymi słowy, zarzut „symetryzmu” ma na celu wyeliminowanie wszelkiego krytycznego oglądu rzeczywistości i zapieczenie własnego środowiska w tępym dogmatyzmie spod znaku „żeby było tak, jak było”. A kto wykonuje krok w bok – ten odszczepieniec i „wróg ludu” pogrążający się w błędach „prawicowego odchylenia”. Takich nam nie potrzeba, bo osłabiają jedność moralno-ideową – można by streścić przesłanie Janickiego i Władyki, będących w tym przypadku głosem rządzących po opozycyjnej stronie gerontów „republiki okrągłego stołu”. Przypomina to potępieńcze połajanki z czasów PZPR na „jałowe krytykanctwo” i „wodę na młyn odwetowców z Bonn”. Wątpliwości, wahania, indywidualizm, niechęć do polityki, wszystkie te »naturalne« cechy niepisowskiego elektoratu ułatwiają marsz zwartych oddziałów Prawa i Sprawiedliwości” - kończą swój tekst autorzy „Polityki”. Słowem, jak to śpiewano w piosence „Różowe świnki” - „rewizjonistom twarde nie!”.


II. „III RP z ludzką twarzą”

Mamy tu w znacznej mierze spór generacyjny w obozie liberalnym, bo tak się składa, że oskarżani o „symetryzm” to często publicyści i politycy z młodszego pokolenia. Oto „dzieci” architektów III RP, podnoszą to, czego broniące własnych wyborów i biografii pokolenie ich „ojców” nie chce zauważać. Znów przypomina się PRL-owski schemat, kiedy to potomstwo stalinowców zaczęło walczyć o „socjalizm z ludzką twarzą”. Tu analogicznie – powodowane liberalną aksjologią (zostawiam na boku, co o „liberalnych wartościach” sądzę), młode pokolenie lewicowych liberałów pragnie „III RP z ludzką twarzą”. To co ich wyróżnia, to chociażby większa wrażliwość społeczna i empatia wobec pogardzanego przez okrągłostołowe elity „ciemnego ludu”. Dlatego m.in. doceniają program „500+” widząc jego rozliczne emancypacyjne skutki dla warstw do tej pory skrajnie upośledzonych. Upominają się o godność ludzi dotąd wykluczonych i nie partycypujących w „historycznym sukcesie”. Wystarczy prześledzić chociażby teksty Grzegorza Sroczyńskiego – bodaj jedynego publicysty „Wyborczej” nadającego się do czytania. Na podobnym gruncie stają również często publicyści internetowej „Kultury Liberalnej”. Inaczej rzecz ujmując: jeżeli Sadurski pomstuje, że Kaczyński dał „nieoświeconemu plebsowi poczucie dostępu do władzy”, to „symetryści” pytają: „a co w tym złego? I dlaczego »plebsowi« do tej pory tego odmawiano?”

W konsekwencji, „symetryści” przez „gerontów III RP” postrzegani są jako element niepewny, wciąż balansujący na granicy zdrady. Niedawno we wspomnianej tu „Kulturze Liberalnej”, która problemowi symetryzmu poświęciła jeden z ostatnich numerów, ukazał się wywiad z Rafałem Wosiem - „symetrystycznym dysydentem” z „Polityki” - z którego wynika, że we własnej redakcji jest ledwie tolerowany. I to jest dla, hasłowo rzecz ujmując, obozu patriotyczno-niepodległościowego, dobra wiadomość: „symetryści” bowiem uosabiają po stronie liberalnej głos elementarnego rozsądku – i ten głos jest systematycznie sekowany przez dominujących „twardogłowych” walczących z „pisowskim odchyleniem”. W zamian za to mamy erupcję destrukcyjnej (głównie dla nich samych) agresywnej histerii symbolizowanej przez „Wyborczą”, „Lisweeka”, a na ulicach – przez neo-palikociarnię spod znaku „Obywateli RP”. Michnik podczas jednego ze spotkań powiedział, że za komuny wystarczyło mu, że był „antykomunistą” i teraz też wystarczy mu, że jest „antypisowcem”. Jak długo po stronie opozycji będzie trwał taki układ sił, przejawiający się na zewnątrz totalnym negowaniem wszystkiego, bez żadnych konstruktywnych rozwiązań dla Polski i Polaków, to Kaczyński może spać spokojnie.


III. „Populizm” kolonizuje mainstream

Teraz drugie słowo-wytrych, czyli „postpopulizm”, którym wachlują się z lubością publicyści polityczni na Zachodzie. Jak się zdaje, ukuto je po zwycięstwie Macrona we Francji, odtrąbieniu „Europy wielu prędkości” i powrotu do niemiecko-francuskiego „silnika” Unii Europejskiej. Ów „postpopulizm” oznaczać ma klęskę ugrupowań i polityków „radykalnych”. Oto, prawią nam zwolennicy tej teorii, populistyczna fala się cofnęła, a Trump w USA i „Brexit” to były wypadki przy pracy – bolesne, ale jednak incydenty, ludzie ochłonęli z populistycznej gorączki i znów głosują jak trzeba. Ba, pisze się wręcz o „epoce postpopulizmu”. Krótko mówiąc, jest to wielkie westchnienie ulgi polityczno-medialnego mainstreamu – znów wszystko jest pod kontrolą.

A bullshit, że się tak z amerykańska wyrażę. Nic nie jest pod kontrolą, a „populizm” wcale się nie cofnął. Żeby Norbert Hofer przegrał w Austrii, trzeba było powtarzać drugą turę wyborów prezydenckich po ewidentnych przewałach za pierwszym podejściem i przy mobilizacji wszystkich dotychczasowych sił politycznych, które postawiły na kandydata dotąd marginalnego – czyli Alexandra Van der Bellena, bo na widok polityków z głównego nurtu ludzie dostawali mdłości. Geert Wilders w Holandii ze swoją Partią Wolności poprawił swój wynik o 3 pkt. proc. i 5 mandatów w parlamencie. Żeby go powstrzymać rząd nie zawahał się przed zorganizowaniem antytureckiej „pokazuchy” z policją i psami na ulicach – bo musiał się uwiarygodnić przed wnerwionymi wyborcami, że też potrafi twardo pograć z imigrantami. Podobnie we Francji – na zwycięstwo Macrona i jego „En Marche!” musiał się złożyć cały establishment od lewa do prawa i do ostatniej chwili drżał o wynik. Sam Macron, by wygrać z Marine Le Pen zmuszony był odegrać komedię, jakoby był człowiekiem spoza układu, a „En Marche!” nie było partią, lecz „ruchem społecznym” - wypisz-wymaluj PO u swego zarania. Do tego musiał się uciec do „populistycznych” zagrań w rodzaju pomstowania na „dumping socjalny” i odwołać do mocarstwowych sentymentów Francuzów – bo do tego sprowadzała się jego obietnica, że Francja znów będzie liczącym się graczem w Europie. W Niemczech natomiast AfD niemal na pewno wejdzie po raz pierwszy do Bundestagu i to być może z kilkunastoprocentowym poparciem.

Co to oznacza? Ano to, że „populistyczny” program kolonizuje mainstream od wewnątrz. Dziś, aby wygrać wybory politycy głównonurtowi muszą przechwycić i „oswoić” przynajmniej część haseł „radykałów” - by udowodnić, że nie zamykają oczu na rzeczywistość. Nade wszystko zaś, przeciw „populistom” musi grać cały polityczny establishment i trząść się do samego końca – rzecz do niedawna nie do pomyślenia. Podsumowując, fala „populizmu” nie opadła - to politycy mainstreamu nauczyli się na niej jako-tako surfować. Tyle, że każdy surfer kiedyś się wywróci, a my czytając o „symetrystach” i „postpopulizmie”, czy co tam nowego się wykluje, możemy ze spokojem obserwować jakież to intelektualne wygibasy muszą wyczyniać liberalni publicyści, by pogodzić realny obraz świata ze swymi idiosynkrazjami, fobiami i obsesyjnym, sekciarskim doktrynerstwem.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 27 (05-11.07.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz