niedziela, 16 lipca 2017

Zielony szwindel nie przeszedł w Hamburgu

Niemiecką racją stanu pozostaje zniszczenie konkurencji, zanim same zostaną zmuszone zamknąć swój ekologiczny supermarket z prądem.

Okiełznanie Trumpa nie powiodło się – tak można by skomentować efekty szczytu G-20 w Hamburgu. Amerykański prezydent ani myślał wycofać się ze swojego stanowiska zaprezentowanego na wcześniejszym sycylijskim szczycie G-7 i twardo obstaje przy odrzuceniu ustaleń paryskiej konferencji klimatycznej, co stawia pod znakiem zapytania dalszą sensowność całego projektu. Nawet gdyby przyjąć za dobrą monetę teorię antropogenicznych (tj. spowodowanych przez człowieka) przyczyn tzw. globalnego ocieplenia lansowaną przez wyznawców ideologii ekologizmu i naukowców konsumujących tłuste granty od różnych instytucji, to zerwanie porozumień przez jednego z największych emitentów gazów cieplarnianych sprawia, że cała „walka z klimatem” z miejsca bierze w łeb.

Dlaczego zatem pozostałe kraje z uporem maniaka trzymają się czegoś, co w obecnych warunkach nie ma prawa zadziałać? Po części odpowiada za to dogmatyczne zacietrzewienie – lewicowe organizacje ekologiczne we współpracy z aparatem masowego ogłupiania (media plus przemysł rozrywkowy) zdołały w ogromnym stopniu zindoktrynować zachodnie społeczeństwa, które uważają „efekt cieplarniany” za niepodważalny fakt. W konsekwencji politycy, zwłaszcza z obozu lewicowo-liberalnego, nie mogą odstąpić od „pro-klimatycznego” kursu nie narażając się swoim wyborcom. Drugim powodem jest urażona duma i chęć zademonstrowania przed amerykańskim przywódcą, wciąż uważanym na światowych salonach za kogoś w rodzaju uzurpatora, jedności pozostałych graczy – do tej maskarady włączyły się nawet pokryte smogiem i toksycznymi wyziewami Chiny, byle tylko zaprezentować się jako konstruktywny i obliczalny partner (w domyśle – w odróżnieniu od USA). Lecz przede wszystkim chodzi tu o biznes w który zainwestowano ciężkie miliardy i wciąż się je ładuje w nadziei, że kiedyś się zwrócą. To dlatego z takim uporem naciska się na „dekarbonizację” i zaniechanie pozyskiwania energii z paliw kopalnych, mimo rozwoju czystych technologii. Donald Trump przeforsował zresztą włączenie do dokumentu końcowego zdania o tym, że Stany Zjednoczone będą współpracować przy „bardziej czystym i efektywnym korzystaniu z kopalnianych źródeł energii”, co wywołać miało liczne kontrowersje.

Owe kontrowersje podyktowane były nie tylko względami ideologicznymi. Tak się składa, że przyszła opłacalność produkcji energii z odnawialnych, „zielonych” źródeł oraz rozwijanych pod tym kątem technologii będzie możliwa jedynie wówczas, gdy zlikwiduje się konkurencję – czyli właśnie owe czyste i bardziej efektywne pozyskiwanie energii z paliw kopalnych. Tak się kreuje sztuczny rynek – zakazując alternatyw i zmuszając do tego kolejne państwa, przekształcając je tym samym z producentów w klientów i rynki zbytu dla „zielonych” potentatów, takich jak Niemcy. Dla krajów, których gospodarki oparte są na tradycyjnych surowcach, oznacza to zamordowanie konkurencyjności wskutek gigantycznego wzrostu kosztów produkcji, towarów, usług, a także utrzymania gospodarstw domowych.

Przykładowo Niemcy – główny obok bazującej na atomie Francji, orędownik „walki z klimatem” - od lat destabilizują europejski rynek energetyczny poprzez gigantyczne dotacje do własnej produkcji. Tylko w 2016 r. Berlin subsydiował swoją energię odnawialną astronomiczną kwotą 26 mld. euro, a rocznie idzie na ten cel średnio 25 mld. euro – podczas gdy realna wartość konsumowanego przez niemiecką gospodarkę prądu (ze wszystkich źródeł) wynosi 18-20 mld. euro – podaje cytowany przez portal wGospodarce.pl Konrad Purchała z Polskich Sieci Energetycznych. Warto dodać, że z OZE Niemcy pozyskują 25-30 proc. energii elektrycznej. Innymi słowy, Niemcy stosują permanentny dumping cenowy przekładający się na atrakcyjność eksportową ich prądu - czego jakoś dziwnym trafem „nie zauważa” Komisja Europejska, tak skora do interwencji w przypadkach nieuczciwej konkurencji stwierdzanej u mniejszych krajów.

Do powyższego dochodzi żerowanie na sieciach przesyłowych sąsiadów, co podnosiłem przed dwoma laty w felietonie „Wampiryzm energetyczny” - otóż niemieckie sieci nie są w stanie zaabsorbować raptownych wzrostów produkcji energii z farm wiatrowych na północy kraju przesyłanej do południowych landów i Austrii. Wskutek tego nadmiarowa energia obciąża systemy sąsiadów – w tym Polski. Rocznie oznaczało to dla nas dodatkowe koszty rzędu 100 mln. euro – na szczęście od tamtej pory zainstalowano na granicy przesuwniki fazowe, co zredukowało koszty, lecz nie wyeliminowało całkowicie problemu – wciąż są to dla nas miliony euro.

Podsumowując, nie dziwi, że Trump nie dał się wciągnąć w ów eko-szwindel – i nie dziwi zarazem, że Niemcy tak prą do „dekarbonizacji”, bo nawet tak bogaty kraj nie jest w stanie dopłacać do swojej „zielonej” produkcji w nieskończoność. Toteż ich racją stanu pozostaje zniszczenie wszelkimi dostępnymi metodami (dumping plus unijne i globalne regulacje) konkurencji, zanim same zostaną zmuszone zamknąć swój ekologiczny supermarket z prądem.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Na podobny temat:

Wampiryzm energetyczny

Asertywny jak Trump


Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 28-89 (14-27.07.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz