Gazety po obu stronach barykady wpędziły się w ślepą uliczkę na własne życzenie – tak to jest, gdy zacietrzewienie odbiera rozum.
Od dłuższego czasu mamy pogłębiający się kryzys na rynku prasy. Wymienia się różne przyczyny: problemy „Ruchu”, drożejący papier, internet (jak lapidarnie ujął mój znajomy: „teraz gazety czytają tylko dziadki”). Ale to wytłumaczenie nie oddaje całości problemu – na Zachodzie, mimo internetowej konkurencji, kryzys tradycyjnych gazet nie przybrał aż tak dramatycznych rozmiarów. Wynika z tego, że na krajowym podwórku mamy do czynienia z jakąś lokalną specyfiką, nie występującą nigdzie indziej. I chyba wiem, jakie zjawisko jest odpowiedzialne za „pomór” polskiej prasy. Otóż jestem skłonny postawić tezę, że gazety padają ofiarą targającej Polską plemiennej wojny domowej. Żeby było ciekawiej, większość z nich sama kręci pętlę na własną szyję, czynnie angażując się po obu stronach politycznego sporu.
Najpierw jednak kilka liczb, obrazujących skalę zjawiska (dane z sierpnia za branżowym portalem wirtualnemedia.pl). Wśród dzienników politycznych największy spadek rok do roku zanotowały „Gazeta Polska Codziennie” (-17,47 proc. obecna sprzedaż ogółem 14 831 egz.) i „Gazeta Wyborcza” (-12,07 proc., obecna sprzedaż 89 535 egz.). Z kolei wśród tygodników opinii liderem spadków są kolejno: „Sieci” (-30,64 proc. do 43 056 egz.), „Gazeta Polska” (-27 proc. do 24 856 egz.) i „Do Rzeczy” (-16,49 proc. do 33 306 egz.). Dwucyfrowe spadki zanotowały również „Gość Niedzielny” (- 13,66 proc,), „Polityka” (-10,81 proc.) i „Wprost” (-11,14 proc.). Stosunkowo niewiele natomiast spadło „Newsweekowi” (-6,91 proc.), zaś ewenementem jest wzrost sprzedaży „Tygodnika Powszechnego” (+9,05 proc., wzrost do poziomu 25 945 egz.). Gdybyśmy sięgnęli do wcześniejszych zestawień, sytuacja wyglądałaby z grubsza rzecz biorąc podobnie.
Jak łatwo zauważyć, jeśli chodzi o dzienniki, najbardziej tracą tytuły jednoznacznie zaangażowane politycznie – kojarzona z obozem PiS „Gazeta Polska Codziennie” oraz wspierająca „totalną opozycję” „Gazeta Wyborcza”. Natomiast w segmencie tygodników prawdziwą katastrofę odnotowują głównie pisma o profilu prawicowo-konserwatywnym, choć i prasa lewicowo-liberalna nie została oszczędzona. Z czego to wynika? Ano z tego, że gazety w imię „wyższych racji” zrezygnowały z choćby pozorów obiektywizmu i poszły gremialnie na wojnę, wyrzekając się swej tradycyjnej roli, czyli dostarczania informacji i formułowania rzetelnych opinii. Owszem, poszczególne tytuły prasowe zawsze cechowała określona linia redakcyjna, tak jest na całym świecie – jednak wcześniej istniały mimo wszystko jakieś hamulce, zaś wyjątkowo kąśliwe kawałki, różne prowokacje i radykalizmy zostawiano na ogół felietonistom (od tego zresztą są, by subiektywnie, barwnie i bezkompromisowo komentować różne zjawiska).
Czasem w tym kontekście mówi się o erze mediów „tożsamościowych” - tyle, że w mediach „tożsamościowych” nie ma w gruncie rzeczy niczego złego, dzięki nim bowiem poszczególne grupy społeczne zyskują swoich reprezentantów w debacie publicznej. Problem zaczyna się wtedy, gdy ideowa wyrazistość zostaje zaprzęgnięta do partyjnych rydwanów w politycznej nawalance – i właśnie ta granica została przekroczona. Celem tak „sformatowanych” mediów nie jest już przekonywanie do swych racji i pozyskiwanie zwolenników, ale zniszczenie przeciwnika. Narzędziem zaś jest ordynarna, propagandowa młócka, mająca utrzymać czytelników w stanie permanentnego amoku. Tu nie ma miejsca na polemiki i różne punkty widzenia. W efekcie, tworzy się sekty bezkrytycznych wyznawców.
Tylko, że taka „oferta” siłą rzeczy jest adresowana do stosunkowo wąskiego, „żelaznego” grona odbiorców. Większość normalnych czytelników widząc, że w poszczególnych mediach otrzymuje nie tyle nawet odmienne interpretacje i opinie, ile wręcz dwa kompletnie różne światy, daje sobie spokój – w zdrowym odruchu psychicznej samoobrony. No dobrze, ale dlaczego akurat prawicowej prasie spada bardziej? Z prostego powodu – działa mechanizm demobilizacji, skoro „nasi” są u władzy. Największą poczytność prawicowe tytuły notowały, gdy PiS był w opozycji – bo kupno gazety traktowane było jako „cegiełka”, polityczna deklaracja i symboliczne dołożenie się do batalii w imię końcowego zwycięstwa. Podobnie jest dziś z drugą stroną, dlatego prasie opozycyjnej spada mniej – żyje z mobilizacji elektoratu obozu „anty-PiS”. Obecnie „lojalne” gazety futrowane są ogłoszeniami rządowymi i reklamami państwowych spółek – tylko w pierwszym półroczu br. „Sieci”, „Gazeta Polska” i „Do Rzeczy” otrzymały (bez uwzględnienia rabatów) łącznie 23,08 mln. zł. (tak samo rząd Platformy wspomagał „swoje” tytuły i „głodził” media opozycyjne). Ale co będzie po zmianie władzy?
Dziś sytuacja wydaje się bez wyjścia. Gazety po obu stronach barykady zabrnęły tak daleko, że korekta linii obarczona jest śmiertelnym ryzykiem – można stracić zagorzałych czytelników bez gwarancji pozyskania nowych. Ale, jak wspomniałem, wpędziły się w tę ślepą uliczkę na własne życzenie – tak to jest, gdy zacietrzewienie odbiera rozum.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Dlaczego nie kupuję „niepokornych” gazet
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 42-43 (26.10-08.11.2018)