Niemiecki kapitał wkrótce dołoży do swojego stanu posiadania jedną trzecią krajowego systemu dystrybucji, utrwalając medialną kolonizację Polski.
Branżowy portal „Wirtualne Media” zamieścił relację z posiedzenia sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu w którym udział wzięli m.in. wiceminister kultury Paweł Lewandowski, przedstawiciele Izby Wydawców Prasy oraz szef jednego z czołowych kolporterów – Jerzy Szmid („Garmond Press”). Tematem była fatalna sytuacja na rynku dystrybucji związana ze złą kondycją „Ruchu” (drugi co do wielkości kolporter, z 30 proc. udziałów w rynku). Borykający się z problemami finansowymi „Ruch” zalega z wypłatami dla wydawców, co bezpośrednio przekłada się na pogorszenie sytuacji finansowej szeregu tytułów. Jak to się stało, że rynkowy potentat znalazł się na granicy bankructwa, podczas gdy dwaj inni czołowi gracze („Kolporter” ma 52 proc., a „Garmond Press” 13 proc. udziałów w rynku) jakoś dają sobie radę? Rąbka tajemnicy uchylił Jerzy Szmid, ujawniając, że bezpośrednio po prywatyzacji za rządów PO (2010 r.), z firmy zaczęto regularnie wyprowadzać pieniądze. W samym 2011 r. przekazano (poprzez zakup obligacji) do zagranicznej spółki o majątku wartym 18 tys. euro środki „Ruchu” w wysokości 204 mln. zł. Proszę to sobie wyobrazić – niewielka spółeczka emituje obligacje na grube miliony, a „Ruch” wykupuje je bez mrugnięcia okiem. Mało tego – w latach 2010-2016 wyprzedano niemal wszystkie nieruchomości „Ruchu” za łączną kwotę 400 mln. zł. Jednak dziś tych pieniędzy w firmie próżno szukać. Na powyższe nakłada się jeszcze „dublowanie” zarządu „Ruchu” przez spółkę prezesa, p. Igora Chalupca, który miał pobrać łącznie od 50 do 70 mln. wynagrodzenia – niezależnie od wyników finansowych firmy. Ogółem „Ruch” od momentu prywatyzacji notował co roku na swej działalności podstawowej straty od kilkudziesięciu do nawet 100 mln. zł, a dzisiaj „dziura” w finansach wynosi jakieś 500 mln. Wg Jerzego Szmida sprawa prywatyzacji „Ruchu” wymaga nie tylko kontroli NIK, ale wręcz sejmowej komisji śledczej.
Obecnie „Ruch” to wydmuszka, której jedynym atutem jest sieć kolportażu licząca ok. 1700 placówek. I o tę sieć toczy się gra. Otóż najwięksi wydawcy, tak się składa, że głównie należący do niemieckiego (i szwajcarskiego) kapitału, jak np. Bauer (zdecydowany lider na rynku prasy) weszli w swoisty układ z „Ruchem” i kredytującym kolportera Alior Bankiem. Polegał on na tym, że sztucznie podtrzymywali „Ruch” przy życiu, nie upominając się o należne pieniądze, utrzymując mimo zaległości nadziały nakładów i odstępując od składania wniosków o upadłość – wszystko z błogosławieństwem władz Izby Wydawców Prasy. To z kolei pozwalało Alior Bankowi przedłużyć kredytowanie „Ruchu” finansową kroplówką. Zabezpieczeniem całej operacji była dla największych wierzycieli właśnie sieć punktów sprzedaży. Efekt jest taki, że w przypadku ostatecznej upadłości „Ruchu” owa sieć przypadnie tym koncernom prasowym, które się na niej zabezpieczyły – czyli w praktyce firmom niemieckim. Będzie to oznaczało, że prócz dominacji na rynku prasowym, niemiecki kapitał wejdzie do gry jako jeden z czołowych kolporterów prasy, powiększając tym samym i tak już gigantyczną przewagę rynkową nad podmiotami krajowymi.
Taka sytuacja będzie miała potencjalnie poważne konsekwencje polityczne. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że niemieckie media są bezwarunkowo lojalne wobec swego macierzystego kraju – na co wpływ ma m.in. splot biznesowo-towarzyskich powiązań między tamtejszymi politykami a światem wielkiego biznesu. Przejawia się to w linii redakcyjnej niemieckich tytułów medialnych zgodnej z interesami Berlina i kształtującej w tym duchu opinię publiczną. Nietrudno więc sobie wyobrazić, że po przejęciu sieci sprzedażowej „Ruchu” przez niemiecki kapitał, polska prasa (zwłaszcza pisma krytyczne wobec Niemiec) zacznie nagle napotykać na niewytłumaczalne trudności. Z podobnymi problemami polskie tytuły prasowe miały już w przeszłości do czynienia – zdarzało się, że np. opozycyjne wobec władzy gazety wracały bez wyraźnej przyczyny jako zwroty całymi, nierozpakowanymi paczkami. Na porządku dziennym była również osobliwa „polityka ekspozycyjna” polegająca na ukrywaniu niewygodnych czasopism pod innymi gazetami. W przypadku przejęcia placówek „Ruchu” należy liczyć się z podobnymi praktykami wobec gazet krytykujących niemiecki rząd, czy dominację obcego kapitału na polskim rynku medialnym.
A tymczasem rząd PiS jak ognia boi się dotknąć tematu. Wiceminister Paweł Lewandowski stwierdził nawet, że „nie dostrzega znaczących nieprawidłowości w funkcjonowaniu rynku kolportażu i prasy w Polsce”. Podobno w Ministerstwie Kultury opracowano kilka wariantów tzw. ustawy dekoncentracyjnej – lecz czeka ona na „właściwy polityczny moment”. Mogę powiedzieć już teraz – moment nigdy nie będzie „właściwy”, bowiem taka ustawa uderzy w wiodących graczy, którzy nie omieszkają zrobić rabanu na całą Europę. Skutek zaniechań będzie taki, że niemiecki kapitał wkrótce dołoży do swojego stanu posiadania jedną trzecią krajowego systemu dystrybucji, utrwalając medialną kolonizację Polski.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Dekoncentracja – kolejne podejście
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 39 (05-11.10.2018)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz