niedziela, 7 października 2018

Trójmorze na niemieckiej smyczy

Pod pozorem oferty współpracy, niemiecki minister Heiko Maas ogłosił w istocie dyktat i wezwanie do bezwarunkowej kapitulacji Trójmorza.

I. Blitzkrieg Heiko Maasa

Wygląda na to, że inicjatywa Trójmorza zaczyna ewoluować w skrajnie niekorzystnym kierunku. Jak pamiętamy, na tegoroczny szczyt w Bukareszcie została zaproszona (a w zasadzie – wprosiła się) niemiecka delegacja pod przewodnictwem ministra spraw zagranicznych Heiko Maasa. Tego samego, który dosłownie chwilę wcześniej na łamach „Handelsblatt” ogłosił swoisty manifest prezentujący ideę „suwerennej Europy”, czyli superpaństwa pod niemieckim kierownictwem, ustawionego w kontrze do Stanów Zjednoczonych (i przychylnego Rosji w ramach „wielobiegunowego światowego porządku”). Dodajmy, że równolegle Angela Merkel lobbuje za powierzeniem funkcji szefa Komisji Europejskiej niemieckiemu politykowi, co oznacza zerwanie z obecną grą pozorów - w miejsce zakulisowego pociągania za sznurki marionetek pokroju Junckera czy Tuska, Europa przejdzie bezpośrednio na ręczne sterowanie Berlina (pisałem niedawno o tym w artykułach: „Niemiecka Europa” i „Trójmorze czy Mitteleuropa?”). Udział Heiko Maasa w szczycie w Bukareszcie był rzecz jasna elementem tej samej politycznej ofensywy, bowiem jeśli przywództwo Berlina w Europie ma być trwałe, potrzebuje fundamentu w postaci Mitteleuropy, czyli środkowoeuropejskich pół-kolonii na różne sposoby wzmacniających potencjał Niemiec. Zaplecze w postaci rynków zbytu, rezerwuaru taniej siły roboczej dla zlokalizowanych w regionie niemieckich montowni i generalnie, podwykonawcy niemieckiej gospodarki jest absolutnie kluczowym elementem układanki – tym bardziej, że uzależnienie gospodarcze przekłada się na polityczną wasalizację. Już teraz nasz region jest dla Berlina jednym z głównych partnerów handlowych, zatem Niemcy zwyczajnie nie mogą sobie pozwolić na to, byśmy wyślizgnęli im się z rąk. A taką właśnie, coraz bardziej realną groźbę, stanowi Trójmorze z rysującymi się wspólnymi przedsięwzięciami infrastrukturalnymi – na dodatek pod amerykańskim patronatem.

Toteż Heiko Maas, zgodnie z tradycją blitzkriegu, na szczycie Trójmorza natychmiast przeszedł do szturmu i dyplomatycznych manewrów oskrzydlających. Ogłosił mianowicie plan „nowej polityki wschodniej” - ma się rozumieć, z wiodącą rolą Niemiec. Przede wszystkim, zgłosił akces Niemiec do Trójmorza – już nie w charakterze doraźnie zaproszonego gościa lub obserwatora, lecz regularnego, pełnoprawnego członka. „Chcemy wykorzystać to forum, także w przyszłości, by mocniej zaangażować się w dyskusje prowadzone przez naszych wschodnioeuropejskich sąsiadów” - stwierdził, dodając, iż „Niemcy pasują do inicjatywy Trójmorza nie tylko ze względu na geograficzne położenie nad Bałtykiem, ale i także ze względów historycznych, politycznych i gospodarczych”. Niemiecką rolę w Trójmorzu określił następująco: „Niemcy chcą być budowniczym mostów i pośrednikiem w duchu europejskiej jedności”.


II. Berliński dyktat

Przekładając powyższe na normalny język, słowa szefa niemieckiego MSZ oznaczają: 1) żadnego uprawiania polityki za plecami Berlina; 2) żadna inicjatywa w ramach Unii Europejskiej nie może zaistnieć bez udziału Niemiec; 3) obszar Mitteleuropy stanowi od wieków niemiecką strefę wpływów i nie pozwolimy na budowanie jakiejkolwiek przeciwwagi dla naszej dominacji; a zatem 4) kładziemy na Trójmorzu łapę i nawet nie próbujcie wierzgać – tym bardziej orientując się na Stany Zjednoczone, bo Waszyngton jest daleko, a Berlin blisko.

Krótko mówiąc, pod pozorem oferty współpracy, niemiecki minister ogłosił w istocie dyktat i wezwanie do bezwarunkowej kapitulacji. Temu służyć miało również znaczące przypomnienie, że to Niemcy i nikt inny są wiodącym partnerem gospodarczym dla każdego z krajów Trójmorza. Widać zatem wyraźnie, że Berlin, który początkowo sądził, iż Trójmorze będzie mało znaczącą efemerydą, radykalnie zmienił swoje podejście. Konkretyzujące się projekty współpracy na polu komunikacyjnym czy energetycznym zabrzmiały jak dzwonek alarmowy. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałyby Niemcy, byłoby urzeczywistnienie inwestycji w rodzaju Via Carpatia bądź gazociągów na linii północ-południe, z ominięciem terytorium naszego zachodniego sąsiada. Taka alternatywna siatka połączeń siłą rzeczy stanowiłaby czynnik emancypujący kraje Europy Środkowej – również w kontekście zależności od poddanego Niemcom brukselskiego centrum decyzyjnego. A jeśli dodać, że twardym jądrem Trójmorza jest Grupa Wyszehradzka, która swą obecną polityczną tożsamość wypracowała na gruncie sprzeciwu wobec polityki imigracyjnej Angeli Merkel, to sytuacja z punktu widzenia Niemiec zaczęła się robić naprawdę niepokojąca i w jakiejś perspektywie czasowej mogłaby wręcz doprowadzić do zanegowania ich europejskiego przywództwa. Warto pamiętać, że państwa Trójmorza obejmują jedną trzecią terytorium i jedną piątą liczby ludności Unii Europejskiej. Taki potencjał bezwarunkowo należy utrzymać pod kontrolą.

Interes niemiecki jest jasny: 1) trzymamy Europę w garści opierając się na sojuszu z Francją; 2) w szerszym, geopolitycznym kontekście, stawiamy na maksymalne zbliżenie z Kremlem dla którego będziemy kluczowym odbiorcą gazu, rozprowadzającym rosyjski surowiec na resztę kontynentu; 3) opierając się na tych dwóch filarach dążymy do wyeliminowania wpływów amerykańskich; 4) w efekcie, stajemy się samodzielnym, globalnym graczem, zawodnikiem wagi ciężkiej, używając podporządkowanej nam Europy jako dźwigni potęgującej naszą siłę.


III. Trójmorze na smyczy

Oczywistością jest, że bezpośrednia obecność Niemiec w Trójmorzu oznacza koniec samodzielności tej inicjatywy i marzeń o stworzeniu „wielobiegunowej” Europy. Mówiąc brutalnie, Trójmorze zostanie zdominowane, okiełznane i zaprzęgnięte do rydwanu interesów Berlina. W tej postaci Mitteleuropa stanie się instytucjonalną emanacją hegemonii „Wielkiego Brata” - narzędziem służącym systemowemu utrwalaniu niemieckiej dominacji, wyrażanej w formule „suwerennej Europy” (ubieranie własnych interesów w kostium „europejskości” to stara sztuczka niemieckiej polityki, sięgająca średniowiecza i koncepcji Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego). A tam, gdzie są Niemcy, prędzej czy później wkracza też Rosja upominając się o swój kawałek tortu. Już teraz Kreml jawi się części państw Trójmorza jako atrakcyjny kierunek dywersyfikacji kontaktów gospodarczych – furtkę chcą uchylać m.in. Węgry, Słowacja czy Czechy. Po ostatecznym przejęciu inicjatywy przez Niemcy owa furtka zamieniłaby się w autostradę.

Znamienne jest tu forsowanie metodą faktów dokonanych gazociągu Nord Stream 2. Po sfinalizowaniu inwestycji Niemcy zostaną nierozerwalnie związane z Rosją – i tego właśnie chcą, widząc w takim strategicznym sojuszu gwarancję rozbudowy własnego potencjału. W kontaktach bilateralnych obie strony otwarcie mówią o „euroazjatyckim obszarze od Lizbony do Władywostoku” (ostatnio podczas wrześniowej wizyty Ławrowa w Berlinie). Dla takich korzyści warto pociągnąć Putinowi rurę. Nie dziwi więc, że na forum unijnym Berlin od miesięcy blokuje nowelizację dyrektywy o Nord Stream 2, mającą w zamyśle poddać podwodną część gazociągu przepisom europejskiego trzeciego pakietu energetycznego, co drastycznie ugodziłoby w rentowność przedsięwzięcia.

Niestety, w kwestii niemieckiej „oferty” Trójmorze dalekie jest od jednomyślności – propozycję Heiko Maasa zdążył już poprzeć gospodarz tegorocznego szczytu, rumuński prezydent Klaus Iohannis. Na szczęście, premier Morawiecki podczas swojego wystąpienia pominął niemiecki wniosek wymownym milczeniem. Trzeba jednak pamiętać o chwiejnej postawie prezydenta Andrzeja Dudy, który wyraził zgodę na przyjazd do Bukaresztu niemieckiej delegacji, co entuzjastycznie poparł prezydencki minister Krzysztof Szczerski. Pozostaje mieć nadzieję, że wśród 12 członków inicjatywy (by przyjąć Niemcy, musi być jednomyślność) przeważy instynkt samozachowawczy – inaczej wkrótce obudzimy się w Trójmorzu uwiązanym na niemiecko-rosyjskiej smyczy i nasz sen o podmiotowej pozycji w Europie pryśnie jak mydlana bańka.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Trójmorze czy Mitteleuropa?

Niemiecka Europa


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 40 (05-11.10.2018)

4 komentarze:

  1. Przyjdzie taki moment, że niemcy zapłacą za swoją pychę, odczują to mocno.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już zaczynają odczuwać - kolejne europejskie kraje zaczynają mieć dosyć ich dyktatury.

      Usuń
  2. Bo to się powinno nazywać, zgodnie z prawdą Unia Słowiańska . Wtedy Niemcy nie mają pretekstu pseudo geograficznego 🤗
    Czas przestać się wstydzić i bać naszych słowiańskich korzeni !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do Trójmorza należą też Litwa, Łotwa, Estonia, Węgry - to nie są Słowianie ;)

      Usuń