niedziela, 2 września 2018

Niemiecka Europa

Wg Heiko Maasa to Unia Europejska ma być podmiotem i nośnikiem suwerenności, a nie poszczególne kraje członkowskie.

I. Niemiec na szefa Komisji Europejskiej

Niemiecki dziennik ekonomiczny „Handelsblatt” doniósł niedawno, że Angela Merkel zabiega o to, by kolejnym przewodniczącym Komisji Europejskiej został polityk z Niemiec. Wynika z tego, że osłabiona i powoli schodząca ze sceny kanclerz (obecna kadencja będzie zapewne jej ostatnią na stanowisku szefa rządu) na odchodnym chce zostawić po sobie mocny akcent, zapewniając niemiecką dominację w UE w najbliższych latach – i aby to osiągnąć, planuje pójść na skróty. Do tej pory bowiem Niemcy unikały tego typu ostentacji, zadowalając się hegemonią gospodarczą, eksploatacją peryferii oraz zakulisowym pociąganiem za sznurki z wykorzystaniem marionetek pokroju Junckera czy Tuska. Na dobrą sprawę każdy oczywiście wiedział, że bez zgody Berlina nic istotnego w Europie wydarzyć się nie może, ale jednak zachowywano pozory, ubierając niemieckie interesy w kostium „europejskich wartości”. Teraz najwyraźniej uznano, że pora zdjąć rękawiczki i chwycić Europę bezpośrednio za twarz. Jeszcze niedawno wydawało się, że Niemcy będą zabiegać o fotel prezesa Europejskiego Banku Centralnego, lecz niespodziewanie Merkel podbiła stawkę. Skąd ta nagła wolta?

Po pierwsze, Europejski Bank Centralny – kto by nim nie rządził – tak czy inaczej siedzi w niemieckiej kieszeni i żaden jego szef nie pozwoli sobie na posunięcia godzące w Berlin. Strefa euro bowiem jest nieodwracalnie uzależniona od niemieckiej koniunktury, zaś europejska waluta to w istocie dawna deutsche-mark i jako taka jest trwale zespawana z niemiecką gospodarką. Widzieliśmy to wyraźnie podczas kryzysu i greckiego bankructwa, kiedy to Mario Draghi (obecny prezes EBC) stawał na uszach, by ratować umoczone w greckie obligacje niemieckie banki. Dość powiedzieć, że aby jakoś na papierze uzasadnić przelanie kolejnych transzy, przyjęto fikcyjne założenie, że „zabezpieczeniem” pomocy będą... śmieciowe greckie obligacje. Innymi słowy, udzielono kredytu pod „zastaw” niespłacalnego długu – wszystko po to, by pieniądze via grecki budżet mogły bezpiecznie trafić do niemieckiego sektora bankowego, który nota bene zarobił na tej operacji 2,9 mld. euro. Tak więc, z niemieckiej perspektywy, bezpośrednie objęcie formalnie „apolitycznego” EBC ma znaczenie drugorzędne, gdyż ta instytucja jest tak czy inaczej skazana na Niemcy.


II. Zapora dla „populistów”

Co innego z przewodniczącym KE. To polityczne centrum w brukselskich strukturach – również ze względu na nieformalne wpływy. W normalnych czasach Berlin zadowoliłby się po staremu „miękkim” sterowaniem z tylnego fotela (do tej pory jedynym niemieckim szefem Komisji był urzędujący w latach 1958–1967 Walter Hallstein) – ale, z punktu widzenia dotychczasowego establishmentu, czasy normalne nie są. W całej Europie wzbiera fala „populizmu”, kwestionowana jest zarówno wspólna waluta, jak i sama UE w obecnym kształcie. Ostatecznym dzwonkiem alarmowym stała się wygrana we Włoszech Ligi i Ruchu 5 Gwiazd z prof. Paolo Savoną (nieprzejednanym wrogiem waluty euro) oraz sondaże wskazujące, że AfD zaczyna wyrastać na drugą siłę polityczną w Niemczech. Pora zatem przejąć stery bezpośrednio, póki jeszcze jest to możliwe. Angela Merkel liczy, że przyszłorocznych wyborach do europarlamentu Europejska Partia Ludowa z głównym trzonem w postaci CDU/CSU utrzyma dominującą pozycję, a „swój” przewodniczący KE będzie stanowił tamę dla „populistycznych” ugrupowań, które zapewne znacznie powiększą swój stan posiadania. Podobnie rzecz się ma jeśli chodzi o sytuację wewnętrzną Niemiec. Należy się spodziewać, że kolejny rząd będzie jeszcze słabszy od obecnego – i nawet jeśli AfD pozostanie w politycznej izolacji, to sklecona z trudem koalicja będzie potrzebowała wsparcia w europejskich strukturach pod przewodnictwem polityka lojalnego wobec mainstreamu.

Poza wszystkim – Merkel zapewne dostrzega też konieczność odbudowy autorytetu Komisji poważnie nadszarpniętego pijackimi ekscesami Junckera. W trudnych czasach na takim stanowisku powinien zasiadać ktoś, kto jest trzeźwy nieco dłużej, niż do południa. Obecnie jako najpoważniejszych kandydatów wymienia się przewodniczącego frakcji chadeków w PE Manfreda Webera oraz ministra gospodarki w obecnym gabinecie Angeli Merkel i jej zaufanego współpracownika – Petera Altmaiera. Zwłaszcza ten ostatni wydaje się mieć mocną pozycję jako „płomienny Europejczyk”.


III. Powrót do idei „superpaństwa”

Jednak zasygnalizowane powyżej układanki dalece nie wyczerpują tematu. Wywalczenie głównego stanowiska w Unii jest bowiem również niezbędne ze względu na strategię „ucieczki do przodu”, jaką chcą wdrożyć Niemcy odnośnie reformowania UE. Nieco światła na niemiecką wizję przyszłości Europy rzuca artykuł autorstwa niemieckiego ministra spraw zagranicznych Heiko Maasa (również opublikowany w „Handelsblatt”). Otóż Maas zarysował w nim projekt „suwerennej Europy”, zdolnej do odgrywania kluczowej roli w globalnej polityce jako samodzielny podmiot. Oznacza to m.in. otwartą konfrontację polityczną i gospodarczą ze Stanami Zjednoczonymi, której służyć ma np. osobny, europejski system płatności (czyli odrzucenie dolara jako waluty rozrachunkowej), utworzenie Europejskiego Funduszu Walutowego czy wzmocnienie „europejskiego filaru NATO” pod postacią Europejskiej Unii Bezpieczeństwa i Obrony (co w istocie jest lekko tylko zakamuflowanym postulatem powołania odrębnych europejskich sił zbrojnych). Jeżeli dodać do tego wzmiankę o „wielobiegunowym światowym porządku”, co jest jedną z melodii Putina, to wychodzi, że Unia wg Maasa powinna łaskawszym okiem zerkać w kierunku Kremla, jawiącego się w tym kontekście jako sojusznik w rozgrywce z Waszyngtonem. W związku z powyższym, Maas wzywa kraje europejskie do wsparcia Niemiec: „Tylko przez wspólne działanie z Francją i innymi narodami Europy uda nam się osiągnąć równowagę w relacjach z USA”. I puenta: „Europe United oznacza: ogniskujemy (wiążemy) naszą suwerenność tam, gdzie państwa narodowe nie są w stanie nawet w przybliżeniu wnieść tyle siły, ile może rozwinąć zjednoczona Europa”. (cyt. za tysol.pl).

Wszystko to razem wzięte oznacza kolejny powrót idei superpaństwa. Zwróćmy uwagę – to Unia Europejska ma być podmiotem i nośnikiem suwerenności, a nie poszczególne kraje członkowskie cedujące na wspólnotę swe prerogatywy w ściśle określonych przypadkach. Ten proces zresztą już trwa, tyle że nieformalnie, metodą faktów dokonanych, poprzez uzurpowanie sobie przez Brukselę kolejnych kompetencji. Teraz Heiko Maas nazwał tylko głośno rzeczy po imieniu – państwa narodowe są za słabe i muszą bezwzględnie podporządkować się „wspólnemu działaniu” pod niemieckim przewodnictwem. Mamy zatem coś w rodzaju uwspółcześnionej wersji „Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego” z cesarzem (szefem Komisji Europejskiej) na czele, opierającym swą władzę na niemieckiej hegemonii. Czy w tym kontekście może dziwić wspomniana kandydatura „płomiennego Europejczyka” Petera Altmaiera?

Biorąc to wszystko pod uwagę, nie jest zaskoczeniem nagłe przyśpieszenie w forsowaniu przez Niemcy gazociągu Nord Stream 2 – w końcu, to Rosja ma być dla „niemieckiej Europy” strategicznym partnerem, a w przyszłości, kto wie, może wręcz częścią „Eurazji” od Lizbony po Władywostok? Jak łatwo zauważyć, taki scenariusz jest dla nas śmiertelnym zagrożeniem. Tu już nie idzie o wtrącanie się Unii w wycinkę drzew czy reformowanie wymiaru sprawiedliwości. Nie chodzi nawet o polityczną pozycję Polski w ramach UE. Tu chodzi wprost o kwestię naszego przyszłego samodzielnego bytu państwowego. Dlatego wybory do Parlamentu Europejskiego w 2019 r. są absolutnie kluczowe. Jeżeli wygra po staremu EPL pod niemieckim kierownictwem, jeżeli suwerennościowe ugrupowania z pozostałych krajów Unii nie będą w stanie stworzyć zwartego bloku w europarlamencie, to należy liczyć się z tym, że Angela Merkel przeforsuje swój plan, a „superpaństwo” stanie się faktem. My zaś po raz kolejny utracimy Polskę – i to na pokolenia.

Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 35 (31.08-06.09.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz