czwartek, 20 września 2018

Ziemia w „ciemnym lesie” - czyli, jak lewactwo ściągnęło na nas zagładę

I. Ciemny las

Nie da się ukryć – Ziemię czeka zagłada. Może wydarzyć się za rok, za setki lub tysiące lat – ale jej nadejście jest przesądzone. Skąd ten fatalizm? Wynika on wprost z założeń tzw. socjologii kosmicznej wyłożonej w powieści science fiction „Ciemny las” chińskiego autora Liu Cixina (Liu to nazwisko, Cixin to imię – w chińskim zapisie zawsze nazwisko podaje się jako pierwsze). Tu uwaga – jeśli ktoś na wzmiankę o science fiction zaczął się ironicznie uśmiechać, to radziłbym wziąć na wstrzymanie, bowiem szeroko rozumiana fantastyka naukowa w swych różnych odmianach to nic innego jak opis historii, która nadejdzie. Nie bez przyczyny parali się nią tacy autorzy jak Isaac Asimov, Artur C. Clarke czy Carl Sagan (o którym będzie nieco więcej w dalszej części tekstu), będący zarazem cenionymi naukowcami – o naszym Stanisławie Lemie nie wspominając.

Powieść „Ciemny las” (uwaga, będą spoilery) jest środkową częścią trylogii pod znamiennym tytułem „Wspomnienie o przeszłości Ziemi” („Problem trzech ciał”, „Ciemny las” i „Koniec śmierci”) opisującej walkę ludzkości o przetrwanie w śmiertelnie niebezpiecznym kosmosie. Punktem wyjścia do rozważań chińskiego autora był tzw. paradoks Fermiego. Otóż słynny włoski uczony zadał pytanie, jak to możliwe, że nie natrafiliśmy do tej pory na żaden ślad pozaziemskich cywilizacji, mimo że statystycznie istnieje wysokie prawdopodobieństwo ich obecności we wszechświecie? Dlaczego żadna z nich nie podjęła próby nawiązania z nami kontaktu?

Odpowiedź Liu Cixina jest tyleż logiczna, co przygnębiająca i zawiera się w teorii „ciemnego lasu”, będącej zarazem metaforą, jak i nader zdroworozsądkowym wyjaśnieniem „milczenia wszechświata”. Mianowicie, wg Liu kosmos przypomina tytułowy ciemny las, w którym krążą uzbrojeni myśliwi. Każdy z nich przeczuwa istnienie innych (bo nieprawdopodobieństwem byłoby sądzić, że w całej wielkiej puszczy żyje tylko on jeden) – lecz nic o nich nie wie. Nie wie, jakie są zamiary pozostałych łowców, jakimi narzędziami dysponują, jaką mają broń, no i przede wszystkim – czy po przypadkowym kontakcie któryś z nich nie zareaguje agresją i go nie zabije. Wskutek tego, każdy z myśliwych koncentruje się głównie na tym, by nie zdradzić swej obecności – porusza się bezszelestnie niczym duch, ostrożnie rozsuwa przed sobą gałęzie drzew, liczy każdy krok i oddech. I teraz wyobraźmy sobie, że w takim ogarniętym wieczną nocą lesie ktoś rozpala ognisko, ściągając na siebie uwagę. Jego chwile są policzone – choćby dlatego, że pozostali myśliwi widząc taką ostentację dochodzą do wniosku, że skoro ktoś waży się ujawnić, to musi czuć się dostatecznie silnie i pewnie – a zatem, stanowi potencjalnie śmiertelne zagrożenie.


II. Wojna cywilizacji

Podobnie rzecz się ma z kosmicznymi cywilizacjami – one zwyczajnie się ukrywają przed konkurentami, w obawie, że jeśli natrafią na bardziej rozwiniętego technologicznie rywala, ten ich unicestwi. Uczyni tak poniekąd prewencyjnie, eliminując „obcego” zanim tamten zrobi to pierwszy. Wskutek powyższego, każdy kontakt, nawet przypadkowy, musi się skończyć anihilacją jednej ze stron. Dlaczego tak? Wszak można sobie wyobrazić, że wysoko rozwinięta cywilizacja natrafia na planetę, której mieszkańcy dopiero zeszli z drzew – jaką groźbę mogą stanowić takie małpoludy dla przybyszy potrafiących np. zaginać czasoprzestrzeń i swobodnie „przeskakiwać” z jednego punktu wszechświata do drugiego? Otóż, należy pamiętać, że mówimy tu o „kosmicznej” skali czasowej, dla której miliony lat ewolucji to mgnienie oka, zaś rozwój techniczny istot rozumnych to ułamek tego mgnienia. Na dodatek, postęp odbywa się skokowo – od jednego przełomu do drugiego, przy czym poszczególne „skoki” wskutek ustawicznego gromadzenia wiedzy odbywają się w coraz krótszych odstępach.

Weźmy historię ludzkości – przez dziesiątki tysięcy lat pędziliśmy żywot nomadów. Nagle, w ciągu kilku tysiącleci nastąpiła tzw. rewolucja neolityczna – ludzkość opanowała rolnictwo. Później przyszła pora na wynalezienie obróbki kolejnych metali, powstają wielkie miasta, imperia i monumentalne budowle... wszystko w coraz szybszym tempie. Zresztą, wystarczy spojrzeć na dzieje najnowsze – od rewolucji przemysłowej, poprzez elektryczność, atom aż do współczesnej epoki informatycznej i pierwszych prób eksploracji kosmosu minęło raptem nieco ponad dwieście lat. Rozumiemy już w czym rzecz? Nikt naszym „kosmitom” nie zagwarantuje, że obecne „małpoludy” nie wejdą nagle na ścieżkę szybkiego rozwoju i w stosunkowo niedługim czasie staną się groźnym przeciwnikiem w walce o byt i kosmiczne zasoby. W związku z tym, Liu Cixin formułuje dwa prawa socjologii kosmicznej: 1) Przetrwanie to podstawowa potrzeba cywilizacji; 2) Cywilizacja rośnie i rozwija się nieustannie, podczas gdy suma materii we wszechświecie pozostaje taka sama.

Przy tym wszystkim myliłby się ten, kto sądzi, iż takie starcie cywilizacji będzie przypominało „Gwiezdne Wojny” - z flotami kosmicznymi, bitwami itd. To zabawy w piaskownicy. W powieści Liu Cixina te sprawy załatwia się inaczej – np. po wykryciu układu planetarnego zasiedlonego przez rozumne formy życia, górująca cywilizacja wysyła w jego kierunku rozpędzoną do gigantycznej prędkości pojedynczą cząstkę (nazywaną fotoidą), która po uderzeniu w lokalną gwiazdę (np. w Słońce) inicjuje niekontrolowaną reakcję, wskutek której Słońce eksploduje, pochłaniając w sekundę cały układ. Wszystko odbywa się „bezosobowo”, w jednej chwili.


III. Głupcy w ciemnym lesie

I dlatego właśnie Ziemia skazana jest na zagładę. W swej naiwności i arogancji zachowaliśmy się bowiem niczym głupcy rozpalający ognisko w ciemnym lesie, przy czym jeden z przejawów naszej głupoty jest szczególnie powalający. Mowa o sondach „Pioneer 10” i „Pioneer 11” wystrzelonych odpowiednio w 1972 i 1973 roku. Jak wiadomo, na ich pokładach znalazły się pozłacane płytki z informacją dla „braci w rozumie”. Płytki te zawierają schematyczne wizerunki kobiety i mężczyzny, przy czym mężczyzna unosi dłoń w geście powitania. Ale to jeszcze nic. Prawdziwą grozę budzi fakt, iż przedstawiliśmy na nich położenie naszego Układu Słonecznego i Ziemi. Słońce zlokalizowane jest względem 14 najbliższych pulsarów Drogi Mlecznej (a więc gwiazd „migających”, szczególnie „widocznych” na tle kosmosu) - a jakby tego było mało, na dole płytek przedstawiliśmy schemat układu planetarnego wraz z biegnącym od Ziemi torem lotu sondy zaznaczonym strzałką (!). Do tego jeszcze podaliśmy precyzyjne jednostki odległości (wg Wikipedii - „Jako jednostkę odległości przyjęto długość fali odpowiadającej przejściu między dwoma stanami spinowymi w atomie wodoru. (…) Odpowiadająca tej długości częstotliwość to 1420 MHz, w związku z czym okres tej fali wynosi około 0,7 ns. To on właśnie stanowi w informacjach przekazywanych na płytce jednostkę czasu”).

Krótko mówiąc, wysłaliśmy sygnał: „hej, tu jesteśmy i właśnie zabieramy się za podbój kosmosu. Zabijcie nas wszystkich”. Niepojęte, że jednym z autorów tego samobójczego kroku był wspomniany wyżej Carl Sagan – astronom i twórca egzobiologii (nauki o życiu pozaziemskim), a do tego pisarz science fiction od którego, zdawałoby się, można by oczekiwać nieco więcej wyobraźni.

Skąd ludziom przyszedł do głowy ten zbrodniczy pomysł? Należy pamiętać, że mówimy o początku lat '70 – epoce ofensywy wojującego lewactwa, rewolucji obyczajowej i hippisowskiego pacyfizmu spod znaku „make love not war” (Sagan również sympatyzował z tym nurtem i np. postulował legalizację marihuany). Zgodnie z duchem czasu przyjęto idealistyczne założenie, że wyżej rozwinięte cywilizacje będą zarazem stały na wyższym poziomie etycznym, w związku z tym przylecą tutaj dobrotliwi kosmici, którzy nas podźwigną i umoralnią (tacy charytatywni „E.T.”) - niczym w książkach Deanikena, w których Obcy nie mają nic lepszego do roboty, tylko uczyć ludzi stawiać piramidy. Podobnie w trylogii Liu Cixina chińska komunistka Ye Wenjie, napatrzywszy się na potworności rewolucji kulturalnej towarzysza Mao, wysyła z supertajnej bazy wojskowej sygnał do kosmitów, by ci przybyli i nauczyli ludzkość żyć w pokoju – co staje się początkiem całego dramatu.

Tak więc, co najmniej od roku 1972 żyjemy czasem pożyczonym – a na dodatek wciąż wysyłamy w przestrzeń kolejne sondy (np. Voyager), prowadzimy program nasłuchu SETI (samo w sobie dobre – ale intencja jest taka, by po wychwyceniu sygnału spoza Ziemi natychmiast odpowiedzieć), zaś nasza planeta wręcz tętni od impulsów elektromagnetycznych. Jedyna nadzieja w rozmiarach wszechświata i w tym, że zanim Obcy nas namierzą, zdążymy opanować podróże międzygwiezdne na tyle, by wyprowadzić się możliwie daleko stąd i w nowym miejscu przycupnąć jak mysz pod miotłą. Inaczej pewnego dnia Słońce wybuchnie nam prosto w twarze – i znów zapanuje cisza w „ciemnym lesie”.

*

Liu Cixin „Ciemny las” (cykl „Wspomnienie o przeszłości Ziemi”) - wyd. Rebis, 2017

Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w dwutygodniku „Polska Niepodległa” nr 17 (12-25.09.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz