poniedziałek, 22 października 2018

Wybory samorządowe – gra o Polskę

Celem podstawowym jest wyrwanie Polski z łap skorumpowanej, lokalnej „magnaterii” - od gminy po województwo.

I. Rozbić lokalne sitwy

Nie da się ukryć, że z perspektywy obozu rządzącego wybory samorządowe są najtrudniejsze, z kolei dla opozycji – najłatwiejsze. Mamy tu prosty mechanizm – PiS, aby ugruntować swą polityczną dominację niejako skazany jest na grę o pełną stawkę, szczególnie w przypadku sejmików wojewódzkich, nie zaniedbując jednocześnie prestiżowych wielkich miast i Polski gminno-powiatowej. Każda z tych batalii najeżona jest trudnościami. W przypadku najniższych szczebli samorządowej drabiny partia zmuszona jest do ogromnego wysiłku kadrowo-organizacyjnego: wystawienia w tysiącach gmin i setkach powiatów silnych, sensownych drużyn, złożonych z osób rozpoznawalnych i pozytywnie odbieranych w terenie. Tu raczej nie sprawdzają się „spadochroniarze”, ratujący często sytuację w wyborach parlamentarnych, w których listę może ciągnąć jakiś popularny, znany z mediów polityk.

Problem w tym, że PiS-owi daleko do partii masowej – taka szansa była po katastrofie smoleńskiej, kiedy to lokalne biura partyjne przeżyły szturm chętnych do włączenia się w publiczną działalność. Szturm, dodajmy, odparty przez terenowe oddziały, dla których nowi członkowie byli tylko kłopotem, a nawet zagrożeniem dla wypracowanych latami układów sił i podwieszeń. Podobnie było w przypadku kolejnych wyborów parlamentarnych i samorządowych, gdy konsekwentnie spławiano ochotniczych kandydatów na mężów zaufania. Powstały wówczas Ruch Kontroli Wyborów długo musiał się dobijać, by nawiązać jakąkolwiek współpracę z oficjalnymi strukturami partii. W efekcie PiS liczy dziś razem z młodzieżówką 34 508 członków, co daje niespełna 14 działaczy na gminę i nieco ponad 90 na powiat. Słabo, a jeśli weźmiemy pod uwagę nieznaną liczbę „martwych dusz” - wyjątkowo słabo. Stąd silna jest pokusa, by kaptować ludzi z zewnątrz, co niesie ze sobą ryzyko, że pod szyldem PiS-u dojdą do władzy ludzie zaplątani w lokalne „układy zamknięte”, a partia będzie musiała później pić naważone przez nich piwo, tracąc zaufanie w oczach miejscowych społeczności. Nie od dziś wiadomo, że zmorą Polski lokalnej są rodzinno-towarzysko-biznesowe sitwy okupujące pod różnymi szyldami lokalne instytucje, co przekłada się na pokaźne armie uzależnionych bytowo wyborców. Zwyciężyć z nimi, przy szczupłych zasobach kadrowych (abstrahując już od jakości tychże kadr) jest bardzo trudno, za to przegrać bardzo łatwo – co media obozu „antypisowskiego” nie omieszkają przekuć na narrację, że partia rządząca nie powiększa lub zgoła traci swój stan posiadania na polskiej prowincji.


II. Sejmiki – batalia o Polskę

W przypadku sejmików wojewódzkich, do których wybory najbardziej przypominają te parlamentarne (głosuje się na listy partyjne), sytuacja jest równie poważna – niemal wszędzie Prawo i Sprawiedliwość musiałoby uzyskać samodzielną większość. W przeciwnym razie będziemy mieli do czynienia z sytuacją, w której PiS nominalnie będzie zwycięzcą, ale pozostałe ugrupowania stworzą blokującą koalicję i wszystko zostanie po staremu. A jest czego bronić, bo sejmiki to nie tylko kolejne posady ratujące tyłki odsuniętym gdzie indziej od żłoba działaczom, lecz przede wszystkim ogromne pieniądze, którymi można wspierać „zaprzyjaźnione” samorządy, kreując w ten sposób w terenie mit „dobrych gospodarzy” i gwarantując „swoim” wybór na kolejną kadencję. Tu batalia będzie na noże. Obecnie PiS rządzi jedynie w sejmiku podkarpackim, mimo że w 2014 wygrało w sumie w pięciu województwach, notując zarazem najlepszy wynik w skali kraju. Na Podkarpaciu PiS dostało ponad 43 proc. głosów – i właśnie poparcie oscylujące w tych granicach jest niezbędne do samodzielnych rządów. Przykładowo, w Małopolsce, gdzie PiS osiągnęło ponad 36 proc., w sejmiku stworzono koalicję PO-PSL-SLD i było pozamiatane. To obrazuje skalę trudności, bowiem na dzień dzisiejszy trudno liczyć na zawiązanie w poszczególnych sejmikach „pisowskich” koalicji.

Na dodatek, wybory do sejmików zwykło się traktować jako odzwierciedlenie szerszych trendów politycznych i prefigurację wyborów parlamentarnych. Gra więc toczy się również o podtrzymanie wizerunku partii zwycięskiej – a wyborcy lubią zwycięzców. Niezwykle istotny w tym kontekście będzie wynik poszczególnych partii w skali ogólnopolskiej – da on bowiem wskazówki, czy PiS po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych będzie w stanie utrzymać samodzielne rządy, a może nawet zbliżyć się do większości konstytucyjnej. I tu znów „opozycja totalna” ma ułatwione zadanie – wystarczy względna porażka partii rządzącej, by obóz anty-PiS nabrał wiatru w żagle.


III. Wielkie miasta – „lemingrady”

No i wreszcie zostają największe miasta typu Warszawa, Poznań, Kraków, Łódź, Wrocław czy Gdańsk. Tutaj „totalni” w zasadzie już ogłosili zwycięstwo – i nie bez podstaw, zważywszy na specyficzny elektorat, znacząco różniący się od reszty Polski. Dominuje tu mentalność liberalno-lewicowa, podszyta swoistym „kompleksem słoika” - im ktoś jest nowszym mieszkańcem aglomeracji, tym bardziej stara się udowodnić, że nie ma nic wspólnego z prowincjonalnym „zaściankiem”, a i starzy mieszkańcy jako probierz swego wielkomiejskiego statusu traktują nader często zestaw „właściwych” i „europejskich” poglądów. Ponadto lubią samych siebie postrzegać jako „ludzi sukcesu”, niechby jedynie symbolicznego – nawet jeżeli miarą owego „sukcesu” jest tyranie w „korpo” i mieszkanie na kredyt aż do śmierci, a po spłacie comiesięcznej raty ledwie wystarcza do pierwszego. Ci ludzie prędzej przegryzą sobie żyły, niż zagłosują na „pisiora” - bo zachwiałoby to ich poczuciem przynależności do „lepszego” i „nowoczesnego” świata.

Dodatkowo charakteryzuje ich (przynajmniej werbalnie) korwinistyczno-balcerowiczowskie podejście do spraw socjalnych i ekonomicznych, na granicy darwinizmu społecznego. W skrócie: każdy jest kowalem własnego losu, jeśli komuś się nie udało, to pewnie za mało się starał, „nierobom” nic się nie należy (zwłaszcza z „moich podatków”), a „pięćsetplusy” to patologia przekupiona kiełbasą wyborczą. Wprawdzie sami również owo „pięćset” biorą, ale po pierwsze – im akurat „się należy” (bo „odzyskują” w ten sposób „swoje podatki”), po drugie zaś – biorą z wewnętrzną odrazą i poczuciem upokorzenia, że muszą dzielić to świadczenie z „patologią” (nienawidzą więc PiS-u jeszcze bardziej). Owładnięci „przymusem sukcesu” w życiu nie przyznają, że polityka społeczna rządu w czymkolwiek im pomogła – bo oznaczałoby to przyznanie się do osobistej porażki, ponadto zagłosowanie na „pisiora” zdegradowałoby ich we własnych oczach do poziomu „Januszy” i „Grażyn”. Ta wpojona im atawistyczna nienawiść jest nie do zwalczenia, więc PiS w dużych ośrodkach musi się starać o przyzwoity wynik głównych kandydatów (już to będzie jakąś wygraną) oraz mocną reprezentację w radach miejskich i poszczególnych dzielnic. Na szczęście, wyborów powszechnych nie wygrywa się w wielkich miastach, mają one jedynie wartość prestiżową.


IV. Odzyskać Polskę

Na zakończenie, warto jeszcze raz podkreślić o co toczy się gra. To mit, że PiS dysponuje w Polsce „pełnią władzy”. PiS ma jedynie w rękach władzę centralną, poza którą są olbrzymie obszary rządzone po dziś dzień przez stare, przeżarte patologiami układy – często decydujące o jakości życia milionów Polaków. Np. sejmik województwa pomorskiego usiłuje blokować przekop Mierzei Wiślanej, włodarze poszczególnych jednostek samorządowych prowadzą własną politykę (również zagraniczną – jak we Wrocławiu czy Gdańsku), co w praktyce przekłada się na pełzające rozbicie dzielnicowe. W dalszej perspektywie warto rozważyć likwidację sejmików wojewódzkich (kuriozalny system dwuwładzy w regionach), powiatów (zamęt kompetencyjny) i wprowadzenie dwukadencyjności władz samorządowych. Póki co jednak, celem podstawowym jest wyrwanie Polski z łap skorumpowanej, lokalnej „magnaterii” - od gminy po województwo. Bez tego każda próba realnej sanacji kraju będzie buksowała w bagnie obstrukcyjnego „imposybilizmu”.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Pełzające rozbicie dzielnicowe


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 42 (19-25.10.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz